Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Koniec wojny. Nowy świat, nowe otwarcie. Siedem dzienników ludzi wkraczających właśnie w życie – osób z różnych środowisk, o różnych aspiracjach i wrażliwościach. W zestawieniu teksty tworzą dopełniający się, „zatrzymany w kadrze” obraz tamtych lat.
Książka Wstaje świt jest antologią siedmiu dzienników z czasu „nieoznaczoności” – lat 1945-1948 – kiedy to Polska otrząsała się z wojny, ale nie wiedziała jeszcze, że czekają ją lata stalinizmu. Autorzy zapisów to ludzie z różnych środowisk, ale wszyscy oni są młodzi, wkraczają w życie. Antologia pozwala choćby na moment wniknąć w ich świat. Autorzy dzienników to: Mieczysław Paśnik, syn lwowskiego profesora, rozpoczynający swoje dorosłe życie w Krakowie; Felicja Szuster-Blicharska, poznanianka od pierwszych tygodni 1945 roku biorąca czynny udział w odradzaniu się życia literackiego miasta; Irena Ćwiertnia-Sitowska, studentka medycyny w Warszawie; Maria Świercz, dziewczyna z Żyrardowa, chcąca zostać nauczycielką, by „być użyteczną”; Barbara Klusek, uczennica spod Starachowic, obserwująca dramatyczne wydarzenia z udziałem „chłopców z lasu”; Krystyna Kisielewska, uczennica liceum w Warszawie i Bronisław Sabuda, prowadzący z matką gospodarstwo rolne pod Łowiczem, pragnący bronić interesów wsi w nowych strukturach organizacyjnych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 404
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright by Ośrodek KARTA, 2017
Wybór, wstęp i opracowanieAleksandra Janiszewska
KorektaAgnieszka Knyt
Projekt okładki i liustracjeAleksandra Grzegorek
Projekt makiety i składEwa Modlińska
FotoedycjaEwa Kwiecińska
Fotografia na okładcezbiory Archiwum Historii Mówionej Domu Spotkań z Historią i Ośrodka KARTA
Wydanie I
Warszawa 2017
Ośrodek KARTA
ul. Narbutta 29, 02-536 Warszawa
tel. 22 848 07 12, faks 22 646 65 11
www.karta.org.pl
www.ksiegarnia.karta.org.pl
ISBN: 978-83-64476-88-4
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Skład wersji elektronicznej:
konwersja.virtualo.pl
Polacy wracający z wojny próbowali na ogół odbudować swoje życie sprzed katastrofy, a zrozumienie nieuchronności nowych stosunków następowało stopniowo. W szczególnej sytuacji znaleźli się wówczas młodzi ludzie. Wychowani przed wojną, ale z jej obrazem w pamięci, stawali teraz przed zupełnie nowym otwarciem. Niewielu z nich mogło liczyć na istotną pomoc rodzin – zmobilizowani tym i świadomi straconych lat, które zabrała im okupacja, ze zdwojoną energią wchodzili w nową rzeczywistość. Tymczasem jej kształt nie był jeszcze do końca sprecyzowany.
„W owych czasach panowała moda na pisanie pamiętników, jak wówczas zwano dzienniki” – pisze socjolog Hanna Świda-Ziemba w książce Urwany lot, w której analizuje swoje pokolenie, czyli ludzi wkraczających w dorosłe życie w latach 1945–1948. Jeśli to prawda i sporządzanie na gorąco zapisków było tak powszechne, to gdzie są te dzienniki sprzed lat? Autorka Urwanego lotu wykonała ogromną pracę, rozsyłając wici wśród swoich przyjaciół i znajomych, wydobywając z ich szuflad i strychów zakurzone zapiski sprzed półwiecza. Zebrała dość pokaźny plon, ale złożony głównie z listów i krótkich notatek, wśród których rzadko znalazł się obszerniejszy dziennik. Tego rodzaju materiał okazuje się cenny dla badacza, ale w jaki sposób sprawić, by stał się dostępny dla zwykłego czytelnika?
Współczesne popularne wyobrażenie o latach 1945–48 kształtuje się najczęściej na podstawie filmów i powieści – które są kreacją, publikacji historycznych – które są jednak interpretacją, i wspomnień, które niejednokrotnie zniekształcają, choćby nawet nieznacznie, obraz historii. Dzienniki jako świadectwo historyczne mają ten niezaprzeczalny walor, że odzwierciedlają ściśle dany moment. Występują w nich czasem błędy – autor, notując „na gorąco”, nie zawsze przecież dysponuje rzetelną wiedzą. Ale to podkreśla tylko wartość tego rodzaju zapisów. Utrwalają codzienność, przywołują spontaniczne reakcje „ulicy” na wydarzenia czy wiadomości prasowe, podają powtarzane z ust do ust opinie. To właśnie dzięki dziennikom dzisiejszy czytelnik zyskuje świadomość jak rozkładały się akcenty ówczesnego życia społecznego, co wywoływało emocje, potrafi trafniej ocenić moment historyczny.
W jaki sposób dotrzeć do tej prawdziwej, żywej tkanki tamtych lat? Książka Wstaje świt daje czytelnikowi właśnie taką szansę. Jest antologią siedmiu dzienników z czasu „nieoznaczoności” – lat 1945–1948 – kiedy Polska otrząsała się z wojny, ale nie wiedziała jeszcze, że czekają ją lata stalinizmu. Autorzy zapisów to ludzie z różnych środowisk, ale wszyscy są młodzi, dopiero wkraczają w dojrzałe życie. Antologia pozwala na moment wniknąć w ich świat.
Zwykle prywatne zapiski pokrywa kurz, świadkowie historii umierają, ich dzieci nie zawsze wiedzą co począć z rozpadającymi się ze starości zeszytami. Ośrodek KARTA ocala te świadectwa. Archiwizuje zbiory przekazywane przez prywatne osoby, opracowuje je i jeśli to możliwe – prezentuje. Wszystkie teksty zamieszczone w książce Wstaje świt pochodzą z Archiwum Ośrodka KARTA.
Dobór tekstów zmierzał ku temu, by wyciągnąć esencję z pamiętania – podać czytelnikowi historię w postaci możliwie jak najczystszej, bez sugestii, interpretacji, wspomnieniowych naleciałości, które potrafią zabrudzić obraz wydobywany po wielu latach. A więc dzienniki – z zapisywanymi na gorąco wrażeniami, a więc młodzi autorzy – by utarte przekonania nie zaburzały ich percepcji, a więc antologia – by czytelnik miał możliwość dotknięcia różnych perspektyw.
Aleksandra Janiszewska
(w 1945 roku – 18 lat)
Urodził się we Lwowie. Jest synem znanego historyka, Jana Ptaśnika, profesora Uniwersytetu im. Jana Kazimierza we Lwowie i Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ojciec zmarł w 1930 roku, Mieczysław pierwsze lata życia spędził w majątku Szczepłoty wraz z matką i ciotką. Naukę rozpoczął w szkole Szczepłotach, po czterech latach przeniósł się do Lwowa, gdzie uczęszczał do szkoły prowadzonej przez zakonników przy ulicy Lelewela. Mieszkał na stancji u przyjaciół rodziny, państwa Baumów.
Po wybuchu wojny rodzinę wyrzucono z dworu i zakwaterowano w domu przy młynie. W 1940 roku ciotka i matka zostały aresztowane i wywiezione do Kazachstanu. W obawie przed aresztowaniem Mieczysław Ptaśnik został wcześniej wysłany do Lwowa, do państwa Baumów. Maria i Jan Baumowie odtąd pełnili rolę opiekunów Mieczysława.
We Lwowie uczęszczał do szkoły w roku szkolnym 1940/1941. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej wrócił do Szczepłot, gdzie pracował we własnym majątku. W 1944 roku razem z rodziną Baumów wyjechał do Krościenka nad Dunajcem.
Mieczysław Ptaśnik, 1952. Fot. zbiory Archiwum Historii Mówionej Domu Spotkań z Historią i Ośrodka KARTA
Krościenko, 7 lutego 1945, środa
Długo nie zaglądałem do tego kajetu, gdyż cały wolny czas poświęcałem nauce angielskiego. Można by przypuszczać, że okres ten nie przyniósł żadnych nowości, a tymczasem jest wprost przeciwnie. Prawie od dwóch tygodni znajdujemy się pod panowaniem bolszewickim. Bolszewicy wkroczyli do Krościenka 25 stycznia, czego spodziewaliśmy się już od dawna. W połowie ubiegłego miesiąca Armia Czerwona rozpoczęła olbrzymią ofensywę, która doprowadziła do tego, że dziś bolszewicy stoją na Odrze i atakują pomiędzy Frankfurtem a Kostrzynem, w kierunku na Berlin. Na Zachodzie walki trwają na pozycjach Zygfryda1. Tak przedstawia się ogólna sytuacja militarna.
Tymczasem, gdy huczą działa nad Odrą, Renem i na Pacyfiku, w Krościenku życie płynie swoim trybem. Jak też ono wygląda? Właściwie niewiele zmieniło się od czasu, gdy esesmani opuścili bunkry i wyjechali na zachód. Przez kilka dni przeciągały przez Krościenko kolumny wojska, taborów i aut. Pewnego dnia zakwaterował się w „Hance”2 oddział jeńców, 25 stycznia Niemcy wysadzili w powietrze most na Krośnicy i ostatni oddział wycofał się na Nowy Targ.
Wieczorem pojawili się pierwsi bolszewicy. Dziwne uczucie ogarnęło mnie, gdym zobaczył znane mi uniformy. W niedzielę, dwudziestego ósmego, zgłosiłem się ochotniczo w szpitalu polowym, aby oddać krew dla rannych żołnierzy. Wzięto mi 250 gram. […] 2 lutego została utworzona milicja, do której się zgłosiłem i paraduję od kilku dni z biało-czerwoną opaską. Na urzędach i domach powiewają polskie i bolszewickie chorągwie.
Krościenko, 14 lutego 1945, Popielec
Przedwczoraj wystąpiłem z milicji, która przechodzi kryzys, gdyż mogą do niej należeć jedynie mężczyźni powyżej 25 lat. Takim to sposobem zakończyłem mą służbę milicyjną. Służba ta polegała właściwie tylko na noszeniu opaski. Jedynie pierwszego dnia miałem dość nieprzyjemne zadanie, gdyż musiałem zwoływać ludzi do odgarniania śniegu z szosy. W swojej gorliwości posunąłem się tak daleko, że zaszedłem aż do „Luny”, skąd zwerbowałem kilka osób. Poza tym byłem w ciągłym kontakcie z tutejszą komendą sowiecką, która przed paroma dniami wyjechała do Nowego Targu. Stał tu przez pewien czas oddział tzw. regulerowszczykow, czyli punkt kontrolny dla przejeżdżających samochodów. Milicja składała się z sześciu ludzi: komendanta Wojciecha Ćwiertniewicza, jego zastępcy Romankiewicza, Gudza, Plewy, Józefa Ćwiertniewicza, no i mnie. Wszystko tutejsi górale, z wyjątkiem Romankiewicza, jak się zdaje. Nic dziwnego, że czułem się dość nieswojo w tym towarzystwie. Pierwszy złożył godność komendanta Ćwiertniewicz, a za nim „rozlazła się” połowa milicjantów. Ćwiertniewicz mocno mi się nie podobał – typowy narwaniec i bandyta. Całą jego zasługą było to, że w 1939 roku zabił Niemca, za co miał być rozstrzelany. Co mnie właściwie skłoniło do wstąpienia w szeregi milicji? Być może, była to z mojej strony fanfaronada, chęć paradowania z bronią czy też ochota robienia bolszewickiej kariery. Bezpośrednim powodem mego przystąpienia do tej imprezy był dr Rafiński, który przyszedł specjalnie w tej sprawie do Baumów. Chodziło mu o to, by do milicji wszedł ktoś z inteligencji.
Bardzo jestem zadowolony, że nie należę już do „władzy”, gdyż brak w niej było jakiegokolwiek porządku, a oprócz tego nie dano nam ani broni, ani mundurów. Również dawanie krwi dla bolszewickich żołnierzy było dość niefortunną imprezą. Straciłem niepotrzebnie kwaterkę krwi, a nie otrzymałem ani zapowiedzianej pochwały, ani prowiantów. No ale trudno, chciałem wrażeń, więc je mam. […]
Wieczorem poszedłem z panienkami na film wyświetlany przez wojsko w Domu Parafialnym. Film poniżej krytyki, ale trzeba podziwiać propagandę, która zaczęła działać w trzy dni po wypędzeniu Niemców.
Wczoraj rozeszła się radosna wiadomość, że zakończyła się konferencja Wielkiej Trójki, tj. Roosevelta, Churchilla i Stalina, przy czym doszło do porozumienia w sprawie Polski, której Rosja ma zwrócić Lwów3. Nasza zachodnia granica ma się oprzeć o Odrę. […]
Krościenko, 17 lutego 1945, sobota
Od miesiąca dzielę mój maleńki pokoik z panem Janem Jaegermanem, bratem pani Marysi, sędzią Sądu Najwyższego w Warszawie. […] Śpię obecnie na bufalku, gdyż kanapę zajmuje pan Jan. Poza tym nie mogę już uczyć się wieczorami i rankami. Oj, ta nauka! Kocham naukę, łaknę wiedzy, a tu i czasu brak, podręczników nie mam, o wyjeździe do Krakowa na razie nie ma co marzyć. Podobno w Krakowie otwierają szkoły. Och, jakbym pragnął dostać się do którejś z nich! Ale co ja właściwie umiem? O łacinie nie mam pojęcia i na dobrą sprawę powinienem zaczynać od pierwszej klasy gimnazjum. A mam już 18 lat ukończonych! […]
Krościenko, 19 lutego 1945, poniedziałek
Od dwóch dni uczę się łaciny. Lekcji udziela mi Marylka. Tak pragnę nadrobić ten stracony czas! Rwę się do czytania i pracy, a tymczasem brak mi sił do samodzielnego wybicia się. Dziś przeglądałem cały szereg dzienników. Niemal w każdej gazecie mieści się artykuł o młodzieży. Czytałem jeden z nich pt. Złota młodzież. Autor piętnuje w nim młodzież bawiącą się podczas okupacji niemieckiej, zapełniającą kina i lokale rozrywkowe. Oznacza on ją znakiem (–). Z drugiej strony stoją ci, co pracowali przez cały ten okres nad sobą, ucząc się na kompletach lub prywatnie. Tę grupę autor oznacza znakiem (+).
Do której grupy mogę siebie zaliczyć? Zawsze starałem się pracować nad sobą, ale zarazem czy mam jakieś owoce tej pracy? Czy nie zmarnowałem lat spędzonych w Szczepłotach? […]
Krościenko, 22 kwietnia 1945, niedziela
Samotność, tęsknota i beznadziejność – oto trzy wyrazy, którymi można określić moje obecne usposobienie. Czuję, że przebywając dłużej w Krościenku, zdziwaczeję do reszty i popadnę w melancholię. Szarpie mną tęsknota za Rodziną, domem i tymi kochanymi Szczepłotami. Jestem nieustannie przeczulony i rozdrażniony i – co dziwniejsze – skory do płaczu, gdy wspomnę szczęśliwą przeszłość. Ale najgorsza ze wszystkiego jest ta przeklęta świadomość, ze zmarnowałem pięć lat, że mam 18 lat, a stoję właściwie wciąż na poziomie drugiej klasy gimnazjum. Do matematyki nigdy nie miałem zdolności, tej obawiam się najbardziej. Również łaciny prawie że nie znam. Z innymi przedmiotami byłoby jeszcze pół biedy. […] Gdzież podziały się te górne marzenia, które jeszcze tak niedawno zaprzątały mój umysł? Jestem nad brzegiem przepaści, bo straciłem wiarę. […]
Inż. Hładko przeprowadził wymianę pieniędzy4 w Nowym Targu, która nareszcie doszła do skutku. Można wymienić 500 zł na kennkartę, co jest sumą bardzo małą, gdy się weźmie pod uwagę, że odpowiada to dwóm kilogramom masła. […]
Krościenko, 7 maja 1945, poniedziałek
Wojna z Niemcami została zakończona! Potężne uderzenie armii alianckich na Zachodzie złamało opór Rzeszy. Do niewoli idą miliony butnych synów germańskich, tak pysznych do niedawna. […] Straciłem już niemal nadzieję, abym ujrzał kiedyś Mamę i Ciocię, abyśmy powrócili do Szczepłot i mogli żyć tam spokojnie, jak przed wojną. Straciłem też nadzieję, abym mógł ukończyć studia i wybić się ponad poziomy.
Krościenko, 12 maja 1945, sobota
Kiedyż nareszcie napiszę jakąś inną miejscowość mojego pobytu! […]
Ważniejsze jest to, że 8 maja nastąpiła ogólna kapitulacja Niemiec, w związku z czym ogłoszono dwudniowe święto. Jutro ma się odbyć na rynku uroczysta msza i akademia. Równocześnie zaś pani Smólska, która przyjechała dziś w nocy z Krakowa, przywiozła wiadomości o naprężonych stosunkach pomiędzy Ameryką a Sowietami i o możliwości wojny. Zatarg został wywołany, jak przypuszczamy, aresztowaniem przez Rosjan szesnastu przewodniczących AK, między innymi gen. Okulickiego i byłego ministra i witosowca Kiernika5. […]
Krościenko, 13 maja 1945, niedziela
[…] Na polu cudny maj. Mam taką potrzebę napisania tego, co czuję, że pomimo braku atramentu i pióra, wziąłem ołówek i piszę. Do uszu moich dochodzą wiejskie odgłosy wlewające w duszę dziwny spokój. Świergot ptaków, beczenie bydła i pianie koguta przypominają mi dalekie Szczepłoty. Z lasu dochodzi odgłos kukułki, na drodze zaskrzypi od czasu do czasu wóz. Przed moimi oczyma rozpościera się piękny widok na Krościenko położone wśród zieleni, góry spowite w biel kwitnących sadów. Czyż, patrząc na tak piękny i spokojny krajobraz, wsłuchując się w śpiew tysięcy ptaków, można zapomnieć o troskach życia? Gdy zagłębię się myślą w ten cud przyrody zwany światem, myśl mimo woli dociera do progu wielkiej zagadki ludzkości – do Boga.
Siedzę przy stole za rozrzuconymi książkami i zeszytami. Czytam obecnie książkę Rycerz Chrystusowy Czeskiej-Mączyńskiej. Jest to życiorys św. Wojciecha, podany w formie powieściowej. Uderzyło mnie szczególnie jedno zdanie: „Życie świata to gwar, dążenie po karkach drugich, byle wyżej, nie duchem, lecz potęgą, życie takie, jak ja rozumiem, to cisza, spokój, modlitwa”. Słuszne i piękne zdanie. Bez ciszy i spokoju czuję się wytrącony z równowagi, ale modlić się nie umiem. Nie mogę jednak powiedzieć, aby „życie świata” nie pociągało mnie i muszę przyznać, że marzę o tym „dążeniu byle wyżej”. Dziś widziałem kilku chłopców, tutejszych opulentów6, w wieku 14–15 lat. Przypomnieli mi oni żywo minioną przeszłość. Co bym dał za to, aby być w tym wieku i w normalnych warunkach!
Krościenko, 17 maja 1945, czwartek
Dziś w nocy dokonano morderstwa na byłym komendancie milicji Wojciechu Ćwiertniewiczu, a moim eks-szefie. Podobno był on na usługach NKWD. Około dziesiątej wieczorem wywołano go z mieszkania i oddano dziewięć strzałów. W okolicy znów zaczyna działać AK.
Od jutra będę pobierał lekcje algebry i geometrii u pana Dzika – lwowianina, przebywającego obecnie w Szczawnicy. Będzie on przyjeżdżał rowerem cztery razy tygodniowo i będzie udzielał lekcji również Irce i Józi Tworkównie. Pan Dzik jest bardzo sympatycznym, małym i cichym człowieczkiem. Oby przelał on trochę wiedzy matematycznej do mojej pustej głowy.
We wtorek był dzień patronki mojej Najdroższej Mamy. Dzień ten uczciłem przez przyjęcie komunii św. w intencji Jej szczęśliwego powrotu. […]
Krościenko, 27 maja 1945
Pan Janek [Baum] przyjechał przed tygodniem i przywiózł moc prowiantów oraz – co mnie nadzwyczaj ucieszyło – parę podręczników do nauki. Jestem z tego niezmiernie zadowolony i obiecuję sobie przerobić w czasie czerwca dokładnie całą trzecią klasę. Boję się, że zostanie to tylko moim pobożnym życzeniem. […]
Pan Janek, który został zastępcą dyrektora Zjednoczenia Przedsiębiorstw Budowlanych, zamierza sprowadzić nas do Krakowa. Hura!!! […]
Krościenko, 29 lipca 1945
Dwa miesiące nie zaglądałem do pamiętnika! Dwa długie miesiące przepełnione pracą, chorobą i nowymi zawodami! Od czego zacząć, o czym pisać najpierw? Dwa miesiące temu byłem podniecony chęcią do nauki […]. Dziś jestem rekonwalescentem, osłabionym i bez nadziei. Rzucam okiem na ostatnią notatkę „obiecuję sobie przerobić w czasie czerwca trzecią klasę”. Koniec lipca, a ja nie mam przerobionej tej klasy. Tracę nadzieję i co gorsza wiarę w samego siebie. A więc zaczynam od tych dwu miesięcy, o ile możności w formie jak najbardziej skróconej.
Na Boże Ciało wybrałem się z Krysią w Pieniny nad przełom Dunajca, przy czym niechcący przekroczyłem granicę. Patrol czeski zawrócił nas bez żadnych przykrości. Pech chciał, że nadszedł patrol sowiecki, który nas przymknął. Bałem się bardzo o Krysię, gdyż wyobrażałem sobie, co się dzieje w domu. Biedna, była strasznie zdenerwowana. Na szczęście puścili ją wieczorem, mnie zaś z tego powodu, że lekkomyślnie wybrałem się bez dokumentów, zatrzymano. Zamknięto mnie w betonowej komórce, zimnej i wilgotnej. Miałem przedsmak więzienia. Pociechą było mi to, że Krysia jest już poza wrotami tej przeklętej sowieckiej placówki i że znajduje się u sędziny Rudnickiej, u której postanowiła przenocować.
O dwunastej w nocy przyszedł po mnie strażnik, wzywając na przesłuchanie. Za stołem nakrytym czerwonym sztandarem siedział jakiś nowy komandir, który przesłuchawszy mnie, kazał mi się wynosić. Nie trzeba było powtarzać mi tego dwa razy. Okazało się, że zwolniono mnie na interwencję pana Dankiewicza, który przyszedł do Szczawnicy, aby wybawić nas z niewoli. Biedaczysko, w ciemnościach rozwalił sobie nos o słup telefoniczny. Na dobitek lunął deszcz, który towarzyszył nam aż do Krościenka. Około drugiej usnąłem we własnym łóżku z błogim uczuciem, że wszystko dobrze się skończyło. Nazajutrz powróciła Krysia i udało nam się do spółki udobruchać panią Dankiewiczową. Ende gut, alles gut.7
Kraków, 12 września 1945, środa
Nareszcie jestem w Krakowie! Przyjechałem tu z panem Jankiem i zostałem zapisany do czwartej klasy gimnazjum. Dziś mam pójść po raz pierwszy do budy. Będę uczęszczał na skrócony kurs dla dorosłych i w ten sposób będę miał maturę za półtora roku. Ograniczam się do tej krótkiej notatki, gdyż muszę wypełnić zaległości z poprzednich miesięcy.
[…] W pierwszych dniach czerwca przechodziłem kryzys psychiczny, po prostu czułem się ostatnim z ostatnich i zwątpiłem zupełnie, abym mógł dojść kiedyś do matury, nie mówiąc już o studiach wyższych. To pesymistyczne nastawienie pchnęło mnie do zapisania się na kurs trzeciej klasy u państwa Kuliczkowskich. Kuliczkowscy są warszawiakami, którzy zorganizowali kursa pierwszej i drugiej klasy, a następnie trzeciej. […] Kurs kosztował nas dość drogo, bo około 1000 zł od głowy. […] W pierwszych dniach lipca […] doktor Sitowski stwierdził u mnie zapalenie płuc. […] Egzamin zbliżał się szybkimi krokami, ja zaś tkwiłem w łóżku. Koledzy odwiedzali mnie dość często, znosząc nowinki szkolne. […] Egzamin odbył się w Szczawnicy 4 sierpnia. Ja zaś nie zdecydowałem się na zdawkę! Zresztą, pani Marysia zapowiedziała, że nie pozwoli, abym jechał do Szczawnicy. Moi koledzy zdali i spotkałem się z nimi nazajutrz. Byli uszczęśliwieni i opowiadali mi detale zdawki. Odczuwałem gorycz i żal do okrutnego losu. Z tym większym zapałem wziąłem się do pracy.
[…] Wkrótce przyszedłem do pełni sił i jedynie kłucie w lewym płucu przypominało mi chorobę. Zacząłem chodzić na zabawy, które urządzano prawie co niedzielę na różne dobroczynne cele. Zostałem zaproszony na zabawę urządzaną przez kursantów z okazji zakończenia roku szkolnego. Zabawa ta odbywała się u jednej z koleżanek. Poszedłem na nią, oświadczając, że wrócę koło dziewiątej, a wróciłem o siódmej rano. Na zabawę przyszedłem razem z Józkiem Z., w złotych humorach, gdyż wypiliśmy po parę kieliszków „mocnej”. Nic więc dziwnego, że gdy posadzono mnie za stołem i podano wódkę, to wpadałem w coraz większy ferwor. […] A więc byłem zadowolony z siebie, całego świata i wódki, którą musiałem wypijać za panny. Pan Kuliczkowski, który był również przytomny na tej zabawie, a miał trochę w czubie, wygłosił krótkie przemówienie, zresztą dość nieudolne, do swych wychowanków. Gdy skończył, a nikt z naszych nie kwapił się z odpowiedzią, postanowiłem popisać się i przemówić. Gdy wyswobodziłem się z rączek moich towarzyszek, które powstrzymywały mnie, sądząc, że jestem zupełnie zalany, a salę zaległa cisza, rozpocząłem krótki hymn pochwalny ku czci państwa Kuliczkowskich. Nie pamiętam dziś, co wtedy powiedziałem (zresztą nie pamiętałem i nazajutrz), jedynie wiem, że zaciąłem się parę razy, ale pomimo tego dostałem huczne brawa. Potem zaczęły się tańce. Tańczyłem bosko, bawiłem całe towarzystwo wymyślanymi na poczekaniu figurami, nie poznawałem sam siebie. Czułem tylko, że przepadł dawny Mieczek kochający się w książkach, a zrodził się nowy chłopak imieniem „Metka”, który jest hulaką. Metka! Tym imieniem ochrzciła mnie Ewa i przylgnęło ono do mnie, i spodobało mi się, jako że tak zowie się pomorska kiełbasa. […]
Choroba wywarła na mnie dziwny wpływ – zmieniłem się. Włóczyłem się wieczorami, korzystałem z każdej sposobności do zabawy i stałem się bardzo nieposłuszny. […]
Zapomniałem napisać, że w czasie mojej choroby zaświtał mi jeden jaśniejszy promyk: był nim telegram od Marysi, w którym ma siostrzyczka zawiadomiła mnie o powrocie Jerzego8. Wiadomością tą byłem bardzo wzruszony i uradowany, gdyż wiem, kim jest dla Marysi Jerzy. Niestety, zaraz po powrocie dostał on powołanie do wojska i rozchorował się na płuca. Marysia za to spisała się dzielnie, gdyż wystarała się o przydział gospodarstwa wiejskiego pod Jelenią Górą na Dolnym Śląsku. Gospodarstwo to o powierzchni 14 ha posiada siedem krów i dom z czterema pokojami. W pierwszych dniach września dostałem od niej kartkę z propozycją, abym przyjechał do niej i razem z nią gospodarował. Serce rwie mi się do tego projektu, tym bardziej że w Jeleniej Górze otwierają gimnazjum. Niestety, ze względu na państwa Janków, muszę odłożyć me projekty. Tak więc dotarłem w moim opisie do dnia wyjazdu z Krościenka. […]
Kraków. Idę do szkoły na godzinę piętnastą. Lekcje trwają do osiemnastej piętnaście. Z tych lekcji idę na uniwersytet, gdzie odbywają się wieczorowe wykłady. O godzinie dziewiętnastej trzydzieści wracam do domu i czytam, zazwyczaj do dwudziestej trzeciej. Dotychczas byłem na trzech wykładach: Co to jest sanskryt pani Grabowskiej9, W pogoni za najstarszą kulturą świata i O języku polskim w XVIII wieku Klemensiewicza10. Prócz tego byłem na wykładzie prof. Wolfke11 pt. Bomba atomowa. […]
P. Janek znalazł szczęśliwie mieszkanie przy ulicy Mazowieckiej i mamy jechać w tych dniach do Krościenka po panią Marysię. Być może nawet jutro.
Kraków, 3 października 1945, środa
[…] Mieszkanie, w którym obecnie mieszkamy, jest nowoczesne i bardzo przyjemne. Zajmujemy je wspólnie z państwem Leonami Płaszewskimi.
W budzie idzie mi zupełnie dobrze; w styczniu mamy mieć małą maturę. Da Bóg, a na drugi rok pójdę na uniwerek!
Kraków, 7 października 1945, niedziela
Zapisałem się do wypożyczalni książek i pochłaniam je z wielką szybkością. Staram się wykorzystać każdą chwilę dla powiększenia moich wiadomości. […] Po południu byłem na najnowszym filmie produkcji sowieckiej Nr 217. Idąc do kina, kupuję trzy bilety, z których dwa puszczam na pasek, a trzeci pozostaje mi za darmo. Dobry wynalazek!
Kraków, 17 października 1945, środa
Pędzę teraz nadzwyczaj unormowany tryb życia, ale pomimo tego nie brak tematów do opisania w tak zaniedbanym ostatnimi czasy pamiętniku. Popołudnia spędzam w szkole, z którą zżyłem się w zupełności. Nie przypuszczałem, że wróciwszy po pięciu latach na ławę szkolną, będę się na niej czuł tak swobodny. W klasie wyrobiłem sobie opinię dobrego ucznia i kolegi. Jestem najlepszym polonistą w klasie i zawdzięczam temu mir, jakim się obecnie cieszę. Napisałem najlepsze zadanie na całą klasę i – co więcej – napisałem dwa zadania w tym czasie, gdy inni z trudem wypocili jedno. […]
Tegoż samego dnia podjąłem opracowanie referatu o Matejce. Wieczorem zaś poszedłem z dwoma kolegami do Teatru Słowackiego na Uciekła mi przepióreczka Żeromskiego. Sztukę tę czytałem przed rokiem w Krościenku, teraz zaś z przyjemnością oglądałem ją na scenie. W ubiegłą niedzielę byłem w kinie na filmie Żyd Zuss. Jest to całkiem dobry, historyczny film produkcji angielskiej12.
[…] Pałam chęcią wzięcia czynnego udziału w życiu tutejszej młodzieży. Więc udałem się do Związku Walki Młodych13 w celu zapisania się. Jednakowoż barwa tego stowarzyszenia wydała mi się zbyt czerwona, więc wycofałem się zawczasu. Zapisałem się natomiast do Ligi Morskiej14 i mam zamiar przejść kurs żeglarstwa teoretycznego. […]
Kraków, 18 października 1945, czwartek
Jakie wrażenie wywarł na mnie Kraków? Muszę przyznać, że miasto to podoba mi się i po całorocznym pobycie w Krościenku, wywarło na mnie pewne wrażenie. Gdy wracam wieczorem ze szkoły, rozkoszuję się grą świateł i wieczornym życiem miasta. […] Odwykłem przez te lata wojenne od widoku miasta, jarzącego się tysiącami świateł. Gdy jadę tramwajem i wychylam się przez poręcze, to wyobrażam sobie, że jadę gdzieś hen w daleki świat...
Jak wygląda dzisiejszy Kraków? Wrócił do normalnego trybu życia. Miasto nie ucierpiało na skutek działań wojennych, a więc wygląda zupełnie „poprzedwojennie”. Wystawy sklepowe zawalone wszelkimi towarami, lecz ceny mniej więcej stukrotnie wyższe aniżeli przed wojną. Z wielkim zainteresowaniem oglądam wystawy księgarń, na których zaczynają się pojawiać nieliczne nowe wydawnictwa. Wyglądają one bardzo skromnie, ale zawsze świadczą o odrodzeniu się kulturalnego życia Polski. Książki są w szalonej cenie i biblioteka przedstawia dziś prawdziwy majątek. Życie kulturalne i polityczne toczy się wartkim prądem. Teatry wystawiają różne sztuki, kina są przepełnione w straszliwy sposób, co dzień odbywają się wykłady na różne tematy. Partie polityczne usadowiły się tutaj, w tych starych murach i wzywają do wstępowania w ich szeregi. Bardzo często można spotkać się z ludźmi, którzy wszystko krytykują, ale ja mimo to jestem przekonany, że sytuacja nasza poprawia się.
Kraków, 19 października 1945, piątek
Dziś zwiałem z dwoma kolegami z ostatnich lekcji, aby udać się na krytą pływalnię w YMCA15. Nigdy jeszcze nie byłem na krytej pływalni, a więc powodowała mną niemała ciekawość. Pływalnią w YMCA jestem wprost zachwycony. Basen o wymiarach 25 x 10 metrów jest wyłożony kafelkami i wypełniony czystą i odświeżaną wciąż wodą. Prawdziwej rozkoszy doświadczyłem w sali z natryskami, wypełnionej gęstymi kłębami pary. Natryski stanowiły dla mnie o wiele większą przyjemność niż basen, który jest czarny i przepełniony. Wstęp na pływalnię wynosi 10 zł, prócz tego zapłaciłem 3 zł za wypożyczenie pływek. Pływki te to dzieło ekonomicznego kroju, przypominają listek figowy. […]
Kraków, 20 października 1945, sobota
Przepiękny, słoneczny, jesienny dzień. Urządziłem sobie, korzystając z wolnego, małą wycieczkę na Kopiec Kościuszki. Na szczyt nie doszedłem, gdyż w koszarach znajdujących się pod kopcem stoją bolszewicy, ale pomimo tego jestem zadowolony, gdyż obserwowałem z bliska samoloty bolszewickie. Mają one lądowisko przy alei 3 Maja. Lądują tam i startują jedynie stare dwupłatowe gruchoty. Strasznie dawno nie widziałem startujących i lądujących samolotów, toteż przypatrywałem się z zaciekawieniem. Opodal ćwiczyła się drużyna harcerska, a po chodniku przechadzał się mnich o twarzy ascety. Co za kontrast! Młodzież pełna sił i ochoty do życia, potężne „ptaki” XX wieku i ten zakonnik ze średniowiecza. Warkot silników, śpiew młodych i szept braciszka, mieszały się w jedną, olbrzymią pieśń życia.
Popołudnie spędziłem w kinie na filmie Porzucona. Film ten jest produkcji amerykańskiej, a więc ma tę zaletę, że jest zaopatrzony w przysłowiowy happy end. Życie jest dość smutne i ciężkie, aby i te dwie godziny spędzone w kinie miały być przeznaczone na smutne historie. Treść filmu i ujęcie jest bardzo ładne.
Chciałem wprowadzić do mojego pamiętnika streszczanie filmów, ale po zastanowieniu uznałem, że nie miałoby to sensu. W pamiętniku nie ma miejsca na takie rzeczy. Przeglądając moje notatki, zauważyłem, że najbardziej interesują po latach te drobniutkie szczególiki, które zostały zupełnie pokryte pyłem zapomnienia. Natomiast notatki zawierające wiadomości polityczne zupełnie nie interesują. Wobec tego postanawiam przeprowadzić reformę mojego pamiętnika, która dałaby się ująć w trzech następujących punktach: 1. często pisać, 2. barwnie, 3. o wszystkim i dokładnie. Mam nadzieję, że mój zreformowany pamiętnik będzie ciekawszy i będzie miał mniej luk. […]
Kraków, 21 października 1945, niedziela
Dzień dzisiejszy poświęciłem zabawie, jako siódmy dzień w tygodniu. Przed południem byłem na wykładzie prof. Pigonia16 pt. Literatura ludowa. Prelegent rozumie przez literaturę ludową utwory powstałe pod piórem prostego chłopa. Rozrysował on przed słuchaczami ogólny szkielet dziejów tej gałęzi literatury, odmalowując kilka głównych postaci działających na tym polu i przyłączając w doskonałej gwarze niektóre z utworów. […]
Po południu udałem się do kolegi Zawistowskiego, u którego zebrali się również Schonbaum i Krasikow. Ten ostatni wygłosił prawie godzinny referat pt. Psychika. Byłem zdumiony starannością opracowania i dokładnością obeznania się z tą gałęzią wiedzy. Referat był wynikiem przestudiowania paru bardzo poważnych dzieł z tej dziedziny. Również forma wypowiedzenia była doskonała. Matka kolegi Zawistowskiego, kobieta o pojęciach małomieszczańskich, wysłuchawszy referatu przez drzwi, orzekła, że będziemy mieli czas zajmować się tymi zagadnieniami, a na razie powinniśmy pracować nad przedmiotami, które są nam potrzebne do matury. Poniekąd zgadzam się z nią, ale to nie zmienia postaci rzeczy, że jej wystąpienie było bardzo nietaktowne. Biedny Mariańcio płonął ze wstydu.
Natomiast Krasikow ostro bronił swego wykładu i poglądów. Jest on niewierzący. Gdy kiedyś rzuciłem okiem na początek tego pamiętnika, zdumiałem się nad tym, jakie znaczenie przywiązywałem do kwestii religijnych. Dziś zaprzestałem tej wewnętrznej walki z wiatrakami i przyjmuję religię taką, jaka jest. Nie jestem zbyt mocno wierzący, ale czuję potrzebę Kościoła. Krasikow urodził się na Riwierze i dopiero w 1938 roku przyjechał do Warszawy, gdzie przeszedł powstanie. Mam wrażenie, że pochodzi on z rodziny emigrantów rosyjskich.
Po niefortunnym zakończeniu referatu udaliśmy się na zabawę w sali Strzelca przy ulicy Lubicz 16. Biedny Marian pozostał w domu, gdyż wie, że matka patrzy na takie wybryki bardzo niechętnie. Wstęp na zabawę kosztował 25 zł i po uiszczeniu tej sumy weszliśmy na salę. Towarzystwo bardzo mieszane, orkiestra mierna, ale bawić się można. Tańczyłem kilka razy. Na koniec zabawy doszedłem do przekonania, że nie umiem tych wszystkich nowomodnych tańców ze swingiem na czele. Krakowianki nie podobają mi się. Na sali, wśród stu panien, widziałem zaledwie jedną godną uwagi. W czasie tańca spotkał mnie afront, gdyż jedna z moich danserek powiedziała, że nie umiem utrzymać taktu i porzuciła mnie na środku sali. A więc powróciłem do domu zniechęcony do zabaw i krakowianek. […]
Kraków, 28 października 1945, niedziela
Za chwilę wybieram się, jak zwykle w niedzielę, do kina, aby urozmaicić monotonne życie. Nie, doprawdy to grzech twierdzić, że życie upływa mi obecnie monotonnie. Szkoła, nauka, książki, odczyty, kino i teatr wypełniają moje dni, tak że wciąż muszę walczyć z czasem i o czas. […]
Byłem dziś na mszy u karmelitanek przy ulicy Łobzowskiej. Bardzo lubię ten malutki kościółek wraz z jego obrazem św. Teresy. Dziś jednak nie mogłem się skupić, a tym bardziej modlić, gdyż stało koło mnie kilka panienek. Jedna z tych bestyjek wpadła mi w oko, ale nie umiałem wykorzystać okazji i zapoznać się.
Gazety donoszą o powstaniu Organizacji Narodów Zjednoczonych17 z siedzibą w USA. Organizacja ta ma na celu utrzymanie światowego pokoju. Ciekawe, czy też potrafi ona wypełnić to zadanie.
Kraków, 29 października 1945, poniedziałek
[…] W sobotę mieliśmy pierwsze ćwiczenia PW18 na wolnym powietrzu. Maszerowaliśmy ulicami miasta, śpiewając różne piosenki wojskowe. Pomimo że jestem jedynym chłopcem, który nie przechodził PW w zeszłym roku, trzymam się nie najgorzej w szeregu.
Kraków, 30 października 1945, wtorek
[…] Pomału zaczynam się cieszyć mirem wśród kolegów. Dziś z dwoma miałem rozmowę na poważny temat. Mianowicie ma powstać nowa partia czy stronnictwo katolickie. Zapytany, czy zgodziłbym się być członkiem – oczywiście zgłosiłem swą gotowość.
W życiu partyjnym panuje obecnie silne podniecenie w związku z mającymi odbyć się wyborami. Dzisiejsza gazeta przyniosła ciekawe przemówienie prezydenta Trumana19, który ogłosił dwanaście punktów, z których parę jest bardzo ciekawych. Punkt 2: Rząd Stanów Zjednoczonych wierzy, że wszystkie państwa, które straciły niezależność wskutek agresji, otrzymają ją z powrotem. Punkt 4: Wszystkie narody powinny otrzymać możność obrania sobie własnej formy rządów. Punkt 3: Stany Zjednoczone nie uznają żadnych zmian terytorialnych żadnego zaprzyjaźnionego narodu, chyba że zmiany te nastąpią na skutek swobodnie wyrażonej zgody całego narodu. Punkt 6: Odmówimy uznania każdego rządu narzuconego jakiemuś narodowi siłą. Są to bardzo charakterystyczne punkty, oby tylko miały u nas zastosowanie.
31 października 1945, środa
Jutro Wszystkich Świętych! Przed rokiem obchodziłem ten dzień w Krościenku, a przed dwoma laty byłem w Szczepłotach. Ciekaw jestem, jak też wygląda nasz cmentarz przy cerkwi zawadowskiej, ocieniony koronami drzew. Rokrocznie jechaliśmy w dniu tym na groby, aby zapalić lampki, które własnoręcznie fabrykowaliśmy z Mamą. Gdy zapadł mrok, żegnaliśmy groby krótką modlitwą i odchodziliśmy do bryczki, oglądając się na igrające płomyki. Dokoła sztachet otaczających nasze groby cisnęły się dzieci chłopskie zaciekawione, „który to pan umarł”. […]
Kraków, 2 listopada 1945, piątek
[…] Dziś po południu popełniłem szaleństwo: zapisałem się do harcerstwa. Ciekaw jestem, czy długo wytrzymam w tej organizacji. Zaciągnąłem się na listę XIII Drużyny „Czarnej” im. Zawiszy. Wpisał mnie bardzo sympatyczny zastępowy. Będę zaczynał od młodzika, ale mam nadzieję, że uda mi się szybko awansować. Jutro mam pierwszą zbiórkę. Martwię się, gdyż wymagany jest mundur, a ten kosztuje paręset złotych, ja zaś nie mam pieniędzy, a prosić o nie tak nie lubię... Na ogół jestem oszczędny, ale nie mogę odmówić sobie pójścia do kina lub teatru. Przed paroma dniami sprzedałem stary podręcznik francuski za 70 zł. Ale cóż to jest wobec tych cen! Mam zamiar zapisać się do HKN-u (Harcerski Klub Narciarski), lecz nie mam ani butów, ani nart.
Tak pragnąłbym brać czynny udział w życiu młodzieży, lecz ciągle natykam się na nowe kłopoty. Byłem w Lidze Morskiej, aby dowiedzieć się o kurs żeglarski. Kurs ten zacznie się około 15 listopada. Absolwenci udadzą się w lecie na obóz przeszkoleniowy urządzony na jeziorze Rożnowskim, a za dwa lata na morze. Och! Jak pragnąłbym przejść te obozy i otrzymać tytuł żeglarza morskiego! Prócz tego, chciałbym uczęszczać na wykłady organizowane przez TUR20. Jest przewidziany półroczny kurs przygotowawczy i półroczne wykłady z trzech działów: nauk przyrodniczych, literatury i nauk społecznych. Chciałem dowiedzieć się dzisiaj i poinformować pod wskazanym adresem, ale podwoje zastałem zamknięte.
Od kilku dni Kraków osnuty jest iście londyńskimi mgłami. Co do mnie, to bardzo lubię to miasto we mgle, szczególnie wieczorem, przy świetle lamp elektrycznych. W związku ze Świętem Poległych, Grób Nieznanego Żołnierza jest pięknie udekorowany i zarzucony wieńcami, a przy pomniku poległych żołnierzy radzieckich, który został wzniesiony koło Barbakanu, płoną znicze.
Kraków, 4 listopada 1945, sobota
Jutro idę do szkoły. Przez te cztery dni niemalże nie zaglądałem do książki. Wczoraj, zamiast pójść na zbiórkę harcerską, poszedłem do Teatru Kolejarza na Młynarz i córka na motywach Reymonta. Miałem miejsce stojące na tzw. jaskółce, ale pomimo tego widziałem doskonale sztukę, która bardzo mi się podobała. […]
Na widowni było dużo dzieci, które pomimo scen z duchami zachowywały się bardzo wesoło. Dziwiło mnie to tym bardziej, że pamiętam wystawienie Wesela w teatrze lwowskim, na którym byłem jako mały chłopak. Scena z duchami i chochołami zrobiła na mnie tak głębokie wrażenie, że płakałem w głos i nie chciałem nawet patrzeć na scenę. Dzisiejsze dzieci, które przeżyły okropności wojenne, drwią sobie z duchów. Gdy korowód zjaw przesuwał się w czasie sceny na cmentarzu, pośród mogił, słyszałem następujące uwagi pochodzące z ust dziecięcych: „Te duchy mają czarne pantofle”, „Owinęli się w prześcieradła i udają duchy!”. […]
Kraków, 22 listopada 1945, czwartek
Przedwczoraj spotkał mnie wielki zawód. Mianowicie przyjechał ze Lwowa niejaki pan Lipiński, profesor muzyki. Przywiózł on ze sobą dużo wiadomości i listów, między którymi było pięć nadesłanych z Rosji. Ponieważ listy były zapakowane w skrzyniach, więc zgłosiłem się po nie dopiero po paru dniach. Wszyscy byliśmy przekonani, że to listy od Mamy, a tymczasem okazało się, że pochodzą one od ciotki pani Marysi, staruszki, która została wywieziona w 1940 roku. Wróciłem do domu bardzo przygnębiony, gdyż straciłem wiarę, abym miał zobaczyć kiedykolwiek mą Matkę. Jestem przekonany, że w Rosji jej nie ma, gdyż w takim razie napisałaby, a pisać można, skoro uczyniła to pani Zachariasiewiczowa Helena. Pozostają zatem dwie ewentualności: 1. albo nie żyje, 2. albo wyjechała z Rosji. Ta druga możliwość wydaje mi się bardzo nieprawdopodobna.
[…] Straszliwe spustoszenia uczyniła ta wojna wśród naszych znajomych. Wielu zeszło z tego świata, a reszta boryka się z życiem w niesłychanie ciężkich warunkach. A byli to przecież wszystko ludzie zamożni, którzy mieli, jak się zdawało, przyszłość zabezpieczoną. Dziś została kupa nędzarzy. […]
Przedwczoraj zapisałem się na wykłady na Uniwersytet Robotniczy im. Mickiewicza, organizowany przez TUR. Niestety, godziny wykładów – od 19.00 do 20.00 – kolidują z wykładami w szkole. Program wykładów jest następujący: pół roku trwa kurs przygotowawczy, po którym następują półroczne, równoległe kursy nauk społeczno-politycznych, przyrodniczych oraz literatury i sztuki. Zapisałem się na nauki społeczno-polityczne. Absolwenci tego wydziału mogą następnie uczęszczać do Szkoły Nauk Społecznych, organizowanej również przez TUR. Być może, że uczęszczałbym do niej poza studiami uniwersyteckimi.
Nareszcie spotkałem profesora Bujaka21, który miał wykład powszechny. Biedaczysko strasznie postarzał się i swój wykład pt. Początki ruchu ludowego ledwo wystękał. Mieszka w bursie akademickiej u profesora Pigonia. Staruszek bardzo ucieszył się, gdy mnie zobaczył i ucałował mnie na środku sali. Napisał on ostatnio artykuł w „Tygodniku Powszechnym” o metodach szkolnictwa.
Kraków, 26 listopada 1945, poniedziałek
Niestety konferencja szkolna wypadła dla mnie niezbyt pomyślnie, gdyż otrzymałem aż trzy noty dostateczne, a reszta tylko dobre. Pocieszam się, że klasyfikacja była przeprowadzona nadzwyczaj ostro i zdaje się, że żaden z nas nie wyszedł bez noty dostatecznej. Stopnie dostateczne otrzymałem z języka łacińskiego, niemieckiego oraz matematyki.
Od wczoraj pada śnieg, ale ponieważ jest ciepło, więc rychło zamienia się w błoto. Po raz pierwszy oglądam Kraków okryty białym pokrowcem. Nie przypuszczałem, że Kraków jest aż tak mglisty. Często zdarzają się dnie tak ciemne, że w samo południe świecą się lampy na ulicach. Miasto jest wtedy przepojone duszną mgłą, która wciska się do oczu i ust, przejmując człowieka wilgocią. […]
W Norymberdze toczy się obecnie wielki proces historyczny przeciw zbrodniarzom wojennym. Na ławie oskarżonych zasiedli głównie dostojnicy NSDAP. Brak tylko głównego zbira – Hitlera, który najprawdopodobniej popełnił samobójstwo.
Kraków, 2 grudnia 1945, niedziela
[…] Dziś odbyła się inauguracja Uniwersytetu Powszechnego TUR. […] Idea Uniwersytetu Powszechnego jest bardzo piękna, lecz zdaje się, że marka TUR-u odstrasza kandydatów, gdyż słuchaczy można było naliczyć zaledwie dwadzieścia osób i – co ciekawsze – nie było pomiędzy nimi robotników! […]
Wczoraj zwolniłem się z dwóch lekcji i pod wpływem kolegi Bryły poszedłem na zebranie Sodalicji22. Wprawdzie organizacje takie na ogół nie odpowiadają mi, ale lubię być wszędzie, gdzie by mnie nie posiali.
Zima rozpostarła białe skrzydła ponad Krakowem. Od paru dni mamy dziesięciostopniowy mróz i śnieg. Tak więc św. Mikołaj przyniósł nam zimę, ale prócz zimy przyniósł mi on parę skarpetek. Pani Marysia bardzo dba o to, aby wyelegantować swego pupila. W Krościenku jeszcze dała do zrobienia półbuciki, które teraz ratują moją sytuację obuwianą. Tutaj, w Krakowie, kupiła mi płaszcz za 1200 zł oraz ubranie za 1500 zł. Ubranie to jest z materiału bezugscheinowego23, ale prezentować się będzie po przeróbce wcale możliwie.
Pierwsze wykłady z dziedziny fizyki i chemii, jakie odbyły się na TUR, bardzo mnie zainteresowały. Jestem naprawdę zadowolony z tego, że nie uprzedzając się do TUR-u, zapisałem się na nie. Być może, że zwerbujemy jeszcze kilku kolegów. […]
Gdy zastanawiam się nad sobą, to dochodzę do przekonania, że właściwie jestem kobieciarzem, aczkolwiek nie umiem pozyskiwać kobiet. Pasjami lubię przyglądać się ładnym kobietom i podziwiać kształtne nogi, zwłaszcza gdy mijam na ulicy przystojną kobietę. Zaszedłem dziś do YMCA na obiad i po spożyciu tegoż usadowiłem się na kanapie, aby przejrzeć prasę. Nadeszło małżeństwo, które częstokroć tam widuję. Zupełnie naturalne, że uwagę moją zwrócił nie on, lecz ona. Platynowa blondynka o czarnych oczach i przemiłym uśmiechu. Nie mogłem oderwać oczu od tej milutkiej towarzyszki. Co za rozkosz mieć taką żonkę. […]
Przed paroma dniami otrzymałem wesołe listy od Marysi i Jerzego. Nie mają wprawdzie pieniędzy, ale Jerzy otrzymał warsztat elektroniczny i ma nadzieję, że uda mu się je „zrobić”.
Kraków, 13 grudnia 1945, czwartek
Wieczór, godzina jedenasta. Wszyscy udali się na spoczynek, tylko ja jeszcze czuwam. Czuwam – nie czuwam, ale w każdym razie usypiam. Zanim usnę na dobre, to skreślę jeszcze parę słów w tej notatce. Rzadko zaglądam obecnie do niej, gdyż czas mam ściśle wypełniony nauką szkolną, wykładami w TUR i zajęciami domowymi, które też zabierają mi parę godzin dziennie. A oprócz tego trzeba przecież znaleźć jakąś godzinkę na przejrzenie prasy i poczytanie. Czytam obecnie (zresztą już od dawna) Lalkę Prusa, która wywiera na mnie duże wrażenie i daje mi dużo do myślenia. Postać Wokulskiego jest przykładem, do czego może doprowadzić człowieka kobieta, a właściwie był on sobie sam winien, traktując miłość tak idealnie i romantycznie.
Pomimo że mam dopiero 19 lat, przekonałem się, że kobiety ustępują przed siłą zdobywczą, siłą mężczyzn. Mało jest kobiet, którym wystarczyłyby hołdy składane im przez wielbiciela. Zazwyczaj lubią one, gdy znajdzie się koło nich taki „idealny romantyk”, gdyż jest on pewnego rodzaju reklamą, ale gdy reklama ta znudzi się i staje się przestarzała, wtedy zostaje brutalnie usunięta.
Ale, ale! Nie miałem zamiaru rozpisywać się nad psychiką kobiety, lecz skreślić parę zdań i udać się do łóżka! Czytam również na głos pani Marysi książkę Cuda wszechświata, napisaną przez Chanta. Jest to wstęp do astronomii. Obecnie przeżywam okres zainteresowania przedmiotami przyrodniczymi, który jest zapewne wywołany cyklem wykładów z tej dziedziny, wygłoszonych ostatnio przez profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego i Akademii Górniczej. Wprawdzie wykłady dotyczą, jak na razie, tematów znanych mi (biologia, zoologia, fizyka i chemia), ale bez wątpienia podawane są w zupełnie innej formie tak, że prócz doskonałej powtórki, mogę dowiedzieć się dużo ciekawych rzeczy. Prócz tego na wykłady te uczęszcza kilka wcale przystojnych panienek, z których jedna, licealistka, zyskała moją sympatię. […]
W ostatnim numerze „Tygodnika Powszechnego” profesor Jan Dąbrowski24 w obszernym artykule o roli, jaką odegrał chłop w narodzie polskim, zamieścił znów obszerną wzmiankę o Tatusiu i o profesorze Bujaku.
Kraków, 14 grudnia 1945, piątek
[…] Dziś byłem na zebraniu Sodalicji, do której namówiono mnie, żeby się zapisać. Przez święta mam opracować referat pt. Sodalis jako konsekwentny katolik. Dziwne może się wydać komuś, że ja, który napisałem te słowa na początku tej notatki, wstępuję do Sodalicji! Człowiek bez charakteru! Ale ja właśnie chcę wyrobić ten charakter i dlatego zdecydowałem się na tę drogę. Religia w życiu człowieka jest jednak koniecznie potrzebna. Bez niej nie sposób osiągnąć wewnętrznego spokoju.
Kraków, 17 grudnia 1945, poniedziałek
Wczoraj byłem w teatrze na Damach i huzarach Fredry. […] Po teatrze poszedłem do YMCA, aby posłuchać gry na fortepianie i przejrzeć czasopisma. Spotkałem tam Adama Jasińskiego i Olafa Nemlinga. Graliśmy kilka partii w pokojowego bilarda, a następnie poszliśmy na planty obrzucać panny śniegiem. Mieczku, Mieczku – co też z ciebie wyrośnie!?
[…] W sobotę mieliśmy tylko jedną godzinę, gdyż wymogliśmy na ciele pedagogicznym zwolnienie na uroczystość ekshumacji zwłok partyzantów, która miała miejsce na Cmentarzu Rakowickim. Uroczystość ta wywarła na mnie dość silne wrażenie. Dookoła mrok, plac zalany silnym światłem reflektorów i płonących zniczy. Sztandary Trzech Mocarstw i Polski łopotały na silnym wietrze. Przed mikrofonem wygłaszali przemówienia przedstawiciele partii i wojskowości. Orkiestra przygrywała resztkom bohaterów, a salwy karabinowe rozdzierały powietrze. Oni zginęli cicho w imię swych ideałów, a teraz ludzie inni, być może z wrogich im obozów, oddają im cześć w szumnych, pełnych patosu przemówieniach propagandowych!
Kraków, 26 grudnia 1945, środa
[…] Po prostu brzydzę się samym sobą. Mam już 19 lat, a wciąż jestem zależny od grymasów pani Marysi i uwag pana Janka. Nie znaczy to, abym nie był im wdzięczny i nie doceniał ich dobroci. Wiem, jak wiele zrobili dla mnie i co im zawdzięczam. Ale to właśnie jest najboleśniejsze. Bardzo chciałem pojechać do Marysi, ale pan Janek sprzeciwił się temu. Zresztą nie napierałem. Gdybym miał pieniądze, pojechałbym bez pytania, ale prosić – nigdy! Za dumny jestem na to. […]
Kraków, 1 stycznia 1946, poniedziałek
A więc zaczynamy rok 1946. Co też on nam przyniesie? Czy korzystne zmiany, czy też dalszą smutną rzeczywistość? Na dworze piękna zimowa noc. W powietrzu czuje się świeżość, gdyż spadł śnieg. Na ulicach rozbrzmiewają strzały i wzbijają się w niebo rakiety. Nowy Rok. Jutro napiszę więcej, bo dziś wypiłem parę kieliszków i jestem setnie śpiący. Witaj, Nowy Roku, i bądź pomyślny dla naszego Narodu i dla mnie! […]
Kraków, 7 stycznia 1946, niedziela
Jutro idę znów do szkoły! Jakże szybko upłynął ten czas, a szczególnie ostatnie cztery dni! […] Do Nowego Sącza przyjechałem o godzinie ósmej trzydzieści rano, po całonocnej jeździe. Dwieście cztery kilometry – jedenaście godzin jazdy! Pierwszą wiadomością, jaką usłyszałem po opuszczeniu wagonu, była pogłoska o wysadzeniu w powietrze pomnika Armii Czerwonej w Nowym Sączu25. Gdy przyszedłem do Dankiewiczów, dziewczynki podniosły wielki pisk, a ja byłem trochę skonsternowany, gdyż obawiałem się, że przybyłem nie w porę. Spotkałem się jednak z nadzwyczaj gościnnym przyjęciem.
Pierwszego dnia miałem bardzo przykry incydent, który zawdzięczam li tylko mojej głupocie. Mianowicie, jadąc pociągiem, słyszałem, że żołnierze nazywają bolszewików „zegarmistrzami”, a to z powodu ich zamiłowania do „zbierania” zegarków. Idąc z Irką i Krysią ulicą i mijając jakiegoś komandira, powiedziałem niebacznie: „Zegarmistrz poszedł”. Moskal, który szedł w towarzystwie polskiego żołnierza, przeszedł kilkanaście kroków i zatrzymawszy się, zawołał do mnie: „Idi siuda!” – nie było rady i podszedłem. „Kto tiebia etogo naucził? Faszyst, bandit, poszoł!”26 – oto krótkie wykrzykniki, które najlepiej scharakteryzują naszą „rozmowę”. Trudno opisać, co przeszedłem w tej krótkiej chwili. Byłem przekonany, że rozjuszony Moskal albo mnie uderzy, albo aresztuje. Jestem przekonany, że gdyby incydent ten miał miejsce wieczorem, to nie ujrzałbym już następnego ranka. Zdarzenie to popsuło mi humor na cały dzień i myślałem tylko o tym, aby jak najszybciej powrócić do Krakowa. […]
Kraków, 19 stycznia 1946, sobota
Obecnie przeżywam okres wytężonej nauki, pytań i klasówek. Kończymy czwartą klasę, a 3 i 5 lutego zdajemy małą maturę. W ostatnich dniach bardzo obawiałem się egzaminu z matematyki, gdyż nasz profesor Jodłowski pyta bardzo ostro, sadzając delikwentów w pierwszej ławce. Wczoraj byłem pytany, ale poszło mi wcale znośnie. Czytając listę, profesor Jodłowski zatrzymał się na moim nazwisku i powiedział: „Ojciec pana był moim profesorem”. Dziwnego uczucia doświadczyłem w tej chwili. Znów ślad działalności Ojca i Jego opieka nade mną.
Zapisałem się wraz ze Staszkiem Małysiakiem27 na kurs szybowcowy zorganizowany przy politechnice. Dwumiesięczny kurs teoretyczny kosztuje 200 zł, po czym nastąpią badanie lekarskie, co wyniesie 50 zł, i egzamin. A potem latanie! Kategoria A – 500 zł i B – też 500 zł. Następnie przepisowa liczba godzin w warsztatach i dyplom pilota szybowcowego! […]
Kraków, 26 stycznia 1946, poniedziałek
Przed paroma dniami przyjechała Jaśka! Nie myślałem nawet, że przyjazd jej sprawi mi aż taką radość. Tyle wspomnień z dobrych, dziecinnych czasów odżyło! […] Młoda, 21 lat licząca i bardzo ładna mężateczka. Właściwie Jaśka i Lila są mi najbliższymi osobami, które przetrwały tę zawieruchę. Nie mogę wyobrazić sobie dzieciństwa bez Jaśki. Prawie każde lato spędzała u nas razem z ojcem i matką. […] Mąż jej ma zaledwie 23 lata, ale robił dobre interesy, gdyż był kierownikiem transportu w fabryce wagonów we Wrocławiu. Ostatnio mieli dużo kłopotów, gdyż przejechał on jakieś dziecko i wydostanie go z więzienia kosztowało 200 tysięcy zł.
Jaśka brała udział w powstaniu warszawskim i przeszła rzeczywiście bardzo dużo. Tak mi jej żal, bo ma naprawdę ciężkie życie. […] Opowiadała mi dużo o swych przeżyciach, i nie chcę być fałszywym prorokiem, ale doprawdy obawiam się, czy nie pospieszyła się zbytnio z zamążpójściem. […]
Kraków, 28 stycznia 1946, poniedziałek
Wczoraj byłem w Teatrze Słowackiego na Balladynie. Sztuka ta bardzo podobała mi się, mimo iż dekoracje nie były nadzwyczajne. Równej, a może nawet większej emocji dostarczała mi panna, która stała przede mną. Czuliłem się do niej w straszny sposób, także sam pytałem się siebie, skąd mam tyle odwagi. Sztuka skończyła się dopiero o godzinie 21.40, więc musiałem pędzić do domu, byle tylko zdążyć przed zamknięciem bramy, ale emocji miałem dużo! […]
Zdecydowałem się, że pójdę do liceum humanistycznego. Nie wiem, jak dam sobie radę z łaciną, ale ufam w swą gwiazdę. Na tym kończę pierwszą notatkę w XII tomie. Mama twierdziła, że kontynuowanie pisania pamiętników przez długie lata dowodzi stałości charakteru. Nie chcę się chwalić, ale piszę pamiętniki już 10 lat! 10 lat to jednak kawał czasu.
Kraków, 4 lutego 1946, poniedziałek
Jutro początek wstępnego egzaminu do liceum! Jutro mamy pisać zadanie z polskiego, a w środę zdajemy łacinę i historię ustnie. Kurs skończyliśmy już w czwartek, ale niestety nie otrzymaliśmy jeszcze świadectw, gdyż kuratorium nie nadesłało blankietów. […]
Wczoraj byłem na wykładzie prof. Grabowskiego28Brazylia i Brazylianie. Właściwie nie był to wykład, lecz opowiadanie i to nadzwyczaj barwne. Był on w Brazylii przez 11 lat, a więc poznał na wylot tamtejsze stosunki. […]
Słowo „demokracja” stało się obecnie tematem wielu dowcipów, na przykład: kłócą się dwie przekupki i jedna poddziera spódnicę i woła: „Pocałuj mnie w demokrację!”. Druga, nie chcąc pozostać w tyle, replikuje: „A ty mnie w Samopomoc Chłopską!”. […] Wyraz „demokracja” powtarza się nie tylko na afiszach i w każdej gazecie, ale także słyszy się go na ulicy i doprawdy nie ma chyba pijaka, który by nie wspominał tego nieszczęsnego ludowładztwa. […]
Kraków, 10 lutego 1946, niedziela
Nareszcie jestem uczniem liceum! Wprawdzie nie tak szybko, jak planowałem w roku zeszłym o tym czasie, ale przynajmniej mam pewność, że nie przeszedłem gimnazjum cudem, lecz że rzeczywiście musiałem trochę popracować. Zresztą i tak stoję jeszcze bardzo dobrze, gdyż jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to na drugi rok szkolny będę mógł zapisać się na uniwersytet, a za rok o tym czasie będę siadał do matury. Jeżeli wziąć pod uwagę, że przez sześć lat wojny uczyłem się regularnie: dwa tygodnie w Jaworowie w 1939, rok w sowieckiej dziesięciolatce i miesiąc u państwa Kuliczkowskich, to i tak dobrze stoję. […] Czuję teraz nowe siły i ochotę do nauki, bo czuję, że idę wciąż naprzód i zdobywam coraz to nową wiedzę, rozszerzając swoje horyzonty.
Kraków, 12 lutego 1946, wtorek
Dziś nie ma nauki z powodu uroczystości 200. rocznicy urodzin Kościuszki. Do Krakowa przybył marszałek Żymierski, miasto ubrane flagami, rozpoczyna się tzw. Rok Kościuszkowski. Pogoda marcowa: na przemian sypie śnieg, który natychmiast topi się, i świeci słońce. […] Uczę się teraz dużo, gdyż postanowiłem sobie, że o ile nie rozpęta się jakaś nowa zawierucha wojenna, to na drugi rok muszę dostać się na uniwersytet.
W gmachu TUR-u otwierają Wyższą Szkołę Nauk Społecznych. Muszę dowiedzieć się, co to jest. […]
Kraków, 6 marca 1946, Popielec
Trzy tygodnie upłynęły od czasu, gdy pisałem po raz ostatni. Trzy tygodnie karnawału, który spędziłem na licznych zabawach, hołdując mądrej maksymie: „jak się bawić to się bawić, portki sprzedać, frak zastawić”. Wprawdzie portek nie sprzedałem, a fraka nie posiadam, niemniej bawiłem się hucznie i wesoło, zwiedzając różne gimnazja żeńskie, w których odbywały się „bale”. Już na pierwszej zabawie, w XI Gimnazjum im. Jotejki, bawiłem się doskonale. Tańczyłem wszystkie tańce, znane mi i nieznane, byle tylko skakać. […]
Nazajutrz, w niedzielę, nasze gimnazjum urządzało zabawę, toteż poszedłem na nią z obowiązku, że się tak wyrażę. Zabawa była wprost fenomenalna, gdyż było dużo panien i to ładnych! Stawiła się również M.S. z koleżanką. Musiałem je obtańcowywać, w czym pomagali mi dzielnie koledzy. Na zabawie tej poznałem aż dwie ładne panny, o co w Krakowie jest dosyć trudno, gdyż według słów pana Janka – są tu same kulfony. Ostatniej niedzieli byłem w żeńskim gimnazjum przy ulicy Szpitalnej, ale zabawa ta wypadła nieszczególnie. […]
Kraków, 7 marca 1946, czwartek
Ponieważ sprawiłem sobie nową notatkę (70 zł), mogę sobie pozwolić na luksus częstego pisania. Zeszyty są obecnie bardzo drogie, podobnie jak książki szkolne, które są stukrotnie droższe jak przed wojną. Pomimo tego, dzięki dobroci pana Janka, mam najpotrzebniejsze podręczniki, które kosztowały prawie 2000 zł. […]
Kraków, 8 marca 1946, piątek
A dzisiaj trochę polityki. Gałąź tę ostatnimi czasy pomijałem niemal zupełnie w moich zapiskach, gdyż zarówno mnie, jak i większość Polaków zniechęcił obecny stan rzeczy do robienia pomyślnych horoskopów na przyszłość. Jednakowoż w ostatnich tygodniach można zauważyć wiele ciekawych i pomyślnych objawów. Stosunki pomiędzy Rosją a Zachodem stają się coraz mniej przyjacielskie, a więc: 1. Rosja rzucała się na zebraniu Organizacji Narodów Zjednoczonych przeciw Anglii, żądając wycofania wojsk z Grecji, na co Anglia odpowiedziała odmową. 2. W Kanadzie wykryto organizację szpiegowską. W aferę tę byli wmieszani członkowie ambasady sowieckiej. 3. We Włoszech przebywa nadal armia gen. Andersa licząca przeszło 100 tysięcy. Armia ta, pomimo żądań rządu warszawskiego i ataków prasy jugosłowiańskiej i rosyjskiej, nie została zdemobilizowana. Wokół gen. Andersa, który prowadzi zaciekłą propagandę antysowiecką, grupują się przeciwnicy nowo powstałych reżimów w krajach wschodnio-europejskich. 4. Państwa zachodnie postanowiły nie mieszać się w „wewnętrzne sprawy Hiszpanii”, wobec czego utrzymuje się tam reżim faszystowski, wrogi Sowietom. 5. Bomba atomowa nadal wisi nad światem i tajemnica jej nie została ujawniona. 6. Rosja krytykuje politykę Anglii w koloniach. 7. Istnieje szereg terytoriów spornych, jak: północny Iran, Dardanele, Armenia turecka, Mandżuria, Sachalin. 8. USA budują bazy na wyspach japońskich. 9. Churchill wygłosił w USA w miasteczku Fulton wielką mowę skierowaną przeciw Sowietom i komunizmowi29.
Mowa ta stanowi sensację obecnej chwili. Wprawdzie Churchill występował jako lider opozycji i jako „człowiek prywatny”, ale na trybunę wprowadził go prezydent Truman. Churchill wzywa do unii Stanów Zjednoczonych i Anglii oraz do zgrupowania się „wszystkich państw miłujących pokój” wokół tego bloku. Jak widać z powyższego, doba powojenna nie odznacza się pacyfizmem. Zachód zaczyna pokazywać swoje prawdziwe oblicze i reakcja przygotowuje się do wolnej rozprawy z komunizmem. Tymczasem w Norymberdze odbywa się sąd nad zbrodniarzami wojennymi. Poczekajmy, a na ławie oskarżonych zasiądą nowi towarzysze.
A jak przedstawia się sytuacja w kraju? W każdym razie, pod wszystkimi względami niewesoło. PSL nie zgadza się na przystąpienie do „bloku stronnictw demokratycznych” i pójdzie do wyborów na osobnej liście. „Demokraci” wieszają na liderach PSL-u psy i prowadzą przeciw Stronnictwu zażartą kampanię. Pomimo tego cieszy się ono poparciem większości narodu. Niezdecydowane jest jeszcze stanowisko Stronnictwa Pracy.
Tak wygląda życie „nadziemne”, ale działa również Polska Podziemna. Wprawdzie AK ujawniła się, ale NSZ30 i WiN31 prowadzą nadal walkę z obecnym reżimem, dokonując licznych zamachów. Sytuacja polityczna wewnątrz kraju jest bardzo zagmatwana. Radykalnym środkiem może być tylko cesarskie cięcie, ale która strona zdobędzie się na nie?
Kraków, 18 marca 1946, poniedziałek
[…] Bardzo niepokoi mnie mój obecny stan: chwilami jestem pełen energii i wiary w swoje siły, a czasem czuję się tak jakoś do niczego... Zdaje mi się wówczas, że doprawdy szkoda trudu na naukę, gdyż i tak nie wybiję się ponad poziomy. Łatwo zrażam się i jestem mało wytrwały. Często zapalam się do jakiejś rzeczy, ale jest to ogień słomiany i już po jakimś czasie zapał mój ostyga. Na przykład tak było z TUR-em i z kursami szybowcowymi, na które nie chce mi się chodzić. No, ale dosyć tych żalów. […]
Kraków, 21 marca 1946, czwartek
Pierwszy dzień wiosny! Jest cudnie! Na sercu też lekko, gdyż jestem po komunii św. Dziś na zakończenie rekolekcji odbyła się uroczysta komunia gimnazjalna. Rekolekcje trwały trzy dni i pomimo tego, że nie wywarły na mnie specjalnego wrażenia, postanowiłem starać się walczyć z rozmaitymi niepotrzebnymi nawykami. Właściwie podczas rekolekcji nie byłem należycie skupiony i wraz z kolegami włóczyłem się całymi godzinami, urządzając różne kawały. […]
Kraków, 7 kwietnia 1946, sobota
Środa 4 kwietnia była dla mnie fatalnym dniem. Wyszedłszy wieczorem z gromadką kolegów, zatrzymałem się pod szkołą i dla żartów stanąłem na „grzybku”, z którego zazwyczaj milicjantka kieruje ruchem kołowym. Wykonałem przy tym kilka idiotycznych ruchów rękami. Widząc zbliżający się samochód, szybko zszedłem z „grzybka” i podszedłem do kolegów. Ale co to? Samochód podjeżdża do mnie i zatrzymuje się. Wyskakuje z niego oficer i każe mi wsiadać. Pomimo sprzeciwu musiałem zająć miejsce, a wóz zawrócił i zawiózł mnie na komendę Milicji Obywatelskiej.
Miałem wybitnego pecha, gdyż okazało się, że porucznik ten jest zastępcą komendanta milicji. Nastąpiła rewizja i ani się nie obejrzałem, gdy pozbawiony dokumentów i nawet krawata znalazłem się w celi wraz w różnymi złodziejami i innymi przestępcami. Dowiedziałem się, że porucznik, który mnie tam wpakował, nazywa się Czapla. Spędziłem bardzo niewesołą noc, bo wprawdzie obiecano mi, że rano zostanę wypuszczony, ale widok pobitych więźniów oraz ich opowiadania nie mogły przyczynić się do podtrzymania mnie na duchu. Około północy sprowadzono jakiegoś pijaka, który rozśmieszył całą celę. Ranek był najgorszy, gdyż wciąż czekałem, kiedy zostanę wezwany do spisania protokołu. Zrobiłem głupstwo, gdyż niepotrzebnie dałem strażnikowi 100 zł, które miałem w depozycie, prosząc go, aby przypomniał o mnie. Nareszcie! Około godziny jedenastej zaprowadzono mnie na górę. Jeden pokój, drugi, trzeci... oddają mi depozyt i prowadzą na drugie piętro. Tajniak, który prowadzi mnie, powiada, że prawdopodobnie dostanę jeszcze parę batów. Ciarki mnie przeszły, gdyż w ciągu tej nocy napatrzyłem się i nasłuchałem dosyć.
Porucznik Czapla, do którego mnie zaprowadzono, okazał się uprzejmiejszy niż w dniu poprzednim. Okazało się, że koledzy zawiadomili panią Marysię o moim aresztowaniu, a ta poszła do pana Rubińskiego, który jest obecnie wicewojewodą. Rubiński zatelefonował do mjr. Grudy, dowódcy Komendy Wojewódzkiej milicji, a ten wydał polecenie wypuszczenia mnie. Zdaje się, że tylko dzięki temu uniknąłem owych obiecanych mi batów.
Pierwszy raz znalazłem się w prawdziwym więzieniu. Doświadczyłem wszystkich uczuć, jakich doznaje więzień, i chociaż byłem w nim zaledwie piętnaście godzin, to miałem dosyć i byłem wściekły na swoją głupotę, która mnie tam przywiodła. Szare mury, pokryte setkami napisów i nazwisk, były dla mnie tak nienawistne, że gdybym nie zachował resztek rozsądku, to gryzłbym je zębami. Malutkie okienko – tak malutkie, że według słów jednego z więźniów nawet kwaterki wódki nie można przez nie wsadzić – było prawdziwą udręką, gdyż można było przez nie obserwować tylko nogi przechodniów. Odgłosy życia ulicznego, rozmowy, dzwonienie tramwajów, ruch – wszystko to było straszliwym przeciwieństwem martwoty i ciszy, jaka panowała wewnątrz. Pięć kroków wzdłuż i trzy wszerz, oto wszystko. Kilka szerokich gołych desek – to posłanie. W kącie kubeł z moczem, zatruwającym powietrze w celi, brud i straszniejsza od wszystkiego innego bezczynność. Doświadczyłem, co znaczy oczekiwanie na wolność i rzeczywiście stwierdziłem, że pół godziny przed wypuszczeniem wlokło się dłużej niż cała noc.
Kraków, 16 kwietnia 1946, wtorek
Już przed paroma tygodniami otrzymałem list od pani Marysi Dobrowolskiej z Lubaczowa, która doniosła mi w nim o śmierci Cioci na Syberii. Wiadomość ta bardzo wstrząsnęła mną. Straszna musi być taka śmierć na obczyźnie z daleka od swoich najbliższych i od rodzinnych stron. Dziś znów dostałem list od Dobrowolskiej, która skierowała mnie do pani Grzywaczowej […]. Wróciła ona z Syberii, gdzie była sześć lat. Przebywała niedaleko od Mamy. Od niej dowiedziałem się o śmierci Mamy. Takie to straszne, takie okropne, dwa wyrazy: śmierć Mamy. Mama podobno zmarła w 1942 albo 1943 roku. Przeziębiła się w stepie i nie przetrzymała zapalenia płuc. Nigdy nie przypuszczałem, że potrafię pisać o tym z takim spokojem. Przecież to okropne! Nigdy już Jej nie zobaczę! […]
Mamo! Mamo! Jak strasznie brak mi Ciebie i jakie bolesne są wspomnienia dawnych szczęśliwych chwil. Brałaś mnie na kolana, gdy byłem jeszcze mały, pieściłaś i całowałaś, mówiąc, że jestem Twoim skarbem najcenniejszym. Pokładałaś we mnie nadzieje, ale czy jestem tego godzien, czy nie zawiodę ich? „Zawiodły me sny, synku mój, lecz spełnisz je ty, synku mój” – śpiewał Fogg. Czy spełnię Twe sny, Mamo? Boże, daj mi sił, daj mi mocy, abym nie zawiódł mej Matki! Najdroższa, spoczywaj w spokoju, niech Ci piasek kazaski będzie lekki. Śpij w spokoju i wierz, że syn nie zawiedzie Twych nadziei.
Kraków, 17 kwietnia 1946, środa
Jutro wyjeżdżam do Marysi na święta. Jadę przez Katowice i Kłodzko do Międzylesia.
Notatka z pobytu w Pięknej k. Międzylesia (napisana tam na maszynie podczas Świąt Wielkanocnych)
Tłum wyczekiwał z niecierpliwością na podstawienie pociągu. Każdy obawiał się, że nie dostanie się do wagonu i pozostanie na peronie. Nareszcie! Długi wąż wagonów przeleciał przed nami, zwolnił, znieruchomiał i na koniec zamarł w bezruchu. […] O drugiej w nocy dojechaliśmy do Kamieńca, gdzie wysiadło bardzo dużo osób, tak że w wagonie zrobiło się przestronnie. Niebawem byliśmy w Kłodzku. Duża stacja, jasno oświetlona.
Ruszamy do Międzylesia! Wagon jest prawie pusty. Jakiś jegomość wesoło się bawi w towarzystwie dwóch kobiet źle mówiących po polsku. Na pewno Niemki. Mijamy jeszcze cały szereg stacji i zatrzymujemy się na stacji powiatowego miasta Bystrzycy. Około czwartej przyjeżdżamy do Międzylesia. Było zupełnie ciemno i prawdopodobnie nie odważyłbym się na udanie do Schonau32, gdyby nie zachęciła mnie do tego jakaś panienka, która szła w tym kierunku. Przewodniczką moją okazała się bardzo sympatyczna dziewczynka, toteż byłem szczerze zmartwiony, gdy drogi nasze rozeszły się. […]
Budynek, który wznosił się przede mną, przypominał fortecę wyłaniającą się z mroku poranka. Murowany dom z małymi okienkami, zabudowania gospodarcze z wysokim parkanem przypominającym ostrokół – wszystko to przypominało jakąś stanicę kresową opisywaną przez Sienkiewicza. Dom Marysi i Jurka! Zacząłem dobijać się […]. Tymczasem w jednym z okienek zabłysło światło i wyszedł jakiś człowiek. Okazało się, że jest to niemiecki gospodarz, pan Bittner. […] Sposób budowania jest w tych stronach zupełnie inny niż u nas. Domy przeważnie piętrowe o grubych murach, wielkiej ilości izdebek, korytarzyków i schodków. Zapoznałem się bliżej z rodziną Bittnerów i starałem się nieco konwersować. Niemcy mówią tu gwarą dolnośląską. Rodzina Bittnerów składa się z małżonków, czternastoletniej Gertrudy i wyrostka Bernharda. Oprócz nich do „domowych Niemców” zaliczają się robotnice Angela i Marta oraz kulawy sierota-przybłęda Hans.
Niemcy są na ogół bardzo uniżeni, powiedziałbym, niesmacznie uniżeni. Do warg ich przyrósł jakiś dziwaczny uśmiech. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak bolesny musi być dla nich fakt, że zaprzestali być właścicielami ziemi, która była żywicielką ich i ich ojców. Właściwie niczego nie posiadają i w każdej chwili mogą być wyrzuceni przez osadnika, który trzyma ich tak długo, jak długo są mu potrzebni. Wytworzyły się tu dwie warstwy: Herrenvolk – Polacy i Sklavenvolk33 – Niemcy. A pomimo tego uśmiechają się... Uśmiech ten daje dużo do myślenia i któż odgadnie, co kryje się pod nim.
[…] Cicho szemrze rzeczka zwana Nysą, a na wzgórzu bieleje dom Lili. Ona sama powiada, że nie uważa tego gospodarstwa za własne. W ogóle wszyscy koloniści mają to uczucie i może dlatego opuszczają się we wszystkim na Niemców. Chłop przeobraził się w właściciela, który posiada Niemców po to, aby pracowali za niego.
[…] W drugi dzień świąt odbyła się w Pięknej zabawa zorganizowana przez miejscowe Koło PSL. Zabawa udała się doskonale i przyniosła prawie 5000 zł dochodu. […] Poznałem milutką panienkę z Piotrkowa i przez dwie godziny tańczyłem wyłącznie z nią. Bardzo wesolutka i sympatyczna była ta dziewczynka i... bardzo wpadła mi w oko. Niestety nazajutrz wyjechała. Szkoda! Orkiestra składała się z Niemców. Pianista grał z wielkim temperamentem różne niemieckie kawałki, śpiewając przy tym oryginalnym głosem. Zabawa ta przypomniała mi dawne zabawy mazurskie w naszych stronach.
Co do PSL, to rozwija się ono w tych stronach bardzo ładnie i cieszy się poparciem większości społeczeństwa. Jerzy i Lila również biorą czynny udział w tym ruchu. Koło w Międzylesiu zostało założone niedawno, a pomimo tego rozwija ożywioną działalność.
Poza władzami MO i UB, ma tu dużo do powiedzenia Straż Graniczna. Oczywiście każdy z tych organów uważa, że jest najważniejszy i stara się wyciągnąć dla siebie jak najwięcej. Kolonizacja polska w tych stronach przedstawia się dosyć dobrze. W Międzylesiu na 3000 ludności jest przeszło 1000 Polaków, a w wioskach prawie każde gospodarstwo ma polskiego właściciela. Niemców wysiedla się do stref okupowanych. W tym celu znajduje się w Międzylesiu komisja amerykańska. […]
Wysyłka Niemców odbywa się co pewien czas. Przede wszystkim muszą opuścić terytorium Polski uciekinierzy z Niemiec zaangażowani politycznie, tj. należący do NSDAP, a na koniec ci, których chcieli wyrzucić koloniści polscy. Każde większe wysiedlenie Niemców jest złotym okresem dla szabrowników, gdyż Niemcy wyprzedają wówczas wszystko za bezcen. Niemcy nie nauczyli się jeszcze myśleć teoriami paskarskimi. Jako dowód można przytoczyć transakcję, jaka miała miejsce w zeszłym roku. Pewien Niemiec, sprzedając motocykl, miał skrupuły, czy może żądać zań 200 RM [marek niemieckich], gdyż tyle zapłacił przed wojną. Jakież było jego zdumienie, gdy Polak zapłacił mu kwotę podwójną! Normalny kurs za 1 markę wynosi 50 groszy, z chwilą wyjazdu transportu podnosi się do 5 złotych.
A teraz parę słów o Jerzym. Jak już wspomniałem, gorączkuje i leży w łóżku od czasu powrotu z Warszawy. Wezwany lekarz stwierdził, że w lewym płucu zrobiła mu się kawerna i prawdopodobnie trzeba będzie robić odmę. Gdyby nie ta choroba, to Jerzy byłby w ciągłym ruchu, gdyż jest człowiekiem nadzwyczaj rzutkim i czynnym. Umie on robić doskonale projekty handlowe i – co ważniejsze – potrafi je wykonać. Podczas zimy potrafi zarobić tyle, że ubrał bardzo porządnie Lilę i dzieci, kupił za tanie pieniądze wiele rzeczy domowego użytku, a oprócz tego wystarał się o przydział sklepu z artykułami elektrotechnicznymi.
Kraków, 12 maja 1946, niedziela
[…] Przyjechałem podczas manifestacji 3-majowych, urządzonych przez młodzież krakowską. Doszło do poważnych zaburzeń oraz strzelaniny, przy czym kilka osób zostało rannych. Wielka ilość młodzieży akademickiej, na skutek tych zajść, została aresztowana i wywieziona z Krakowa. W dniu 8 maja został ogłoszony strajk młodzieży uczelni wyższych oraz szkół średnich. Strajk trwał do soboty włącznie i znów powodował liczne aresztowania34.
Kraków, 13 maja 1946, poniedziałek
Dziś z wielką tremą udałem się do szkoły, gdyż już od początku strajku krążyły wersje o mających nastąpić represjach i o wyrzuceniu ze szkół strajkującej młodzieży. Nauka odbyła się dzisiaj zupełnie normalnie. Ogłoszono nam rozporządzenie kuratorium, według którego wszyscy strajkujący mają składać podania o powtórne przyjęcie i umotywować przyczynę nieobecności podczas tych feralnych dni. Młodzież jest bardzo przygnębiona i przeważnie snuje się jak struta. Jeden z moich kolegów, Jacek Krasikow, został aresztowany w sobotę przez „bezpieczeństwo”. Ten sam los omalże nie spotkał mnie i jeszcze kilku kolegów, gdyż staliśmy razem z Jackiem. Funkcjonariusz przebrany był po cywilnemu i być może, że podsłuchał jakiś niezbyt prawomyślny fragment z naszej rozmowy. Wszystkim udało się zwiać z wyjątkiem Krasikowa, który nadal znajduje się na placu Inwalidów35. Szczerze współczuję mu, gdyż wiem, co to znaczy siedzieć w więzieniu. […]
Kraków, 17 maja 1946, piątek
Nareszcie spadł długo oczekiwany deszcz. Wprawdzie było tego za mało, ale lepsze to jak nic. Ponieważ przegapiliśmy imieniny profesorki historii, pani Zofii Tymińskiej, która była uczennicą Tatusia, więc złożyliśmy jej życzenia dzisiaj. Kupiliśmy konwalie w wazoniku za 150 zł. Po odśpiewaniu Sto lat miałem krótkie przemówienie (klasa jednogłośnie powierza mi takie zlecenia), które zakończyłem okrzykiem „niech żyje!”. Okrzyk ten powtórzyły trzykrotnie młodzieńcze piersi. Zauważyłem, że doskonale wychodzi takie zakończenie. […]
Wyczytałem dziś w „Dzienniku Polskim”36 ogłoszenie konkursu na artykuł pt. Jak chcę budować Polskę na Ziemiach Odzyskanych. Ponieważ konkurs ten jest przeznaczony dla młodzieży, więc chcę wziąć w nim udział. Pierwsza nagroda wynosi 2000 zł. Ale o niej nie marzę! W każdym razie, trzeba spróbować sił.
Kraków, 19 maja 1946, niedziela
[…] Pogoda cudna. Drzewa pokryte zielenią i kwieciem. Na plantach zakwitły już akacje. Ich zapach miesza się z wonią perfum i pudrów pięknych pań, które przechadzają się tamtędy. W niedzielę poprzez planty przepływa nieprzerwana rzeka ludzi. Kraków jest jednak piękny! […]
Kraków, 30 maja 1946, Wniebowstąpienie
[…] Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że przerwa w pisaniu pamiętnika była spowodowana tym, że pisałem zawzięcie artykuł konkursowy. […] Wreszcie wykończony tekst zaniosłem do sekretariatu „Dziennika Polskiego”. W kilka godzin później posłaniec przyniósł zaproszenie na zebranie młodzieżowe. […] Do dziś nie wiem, dlaczego zaproszono mnie na to zebranie, na którym byli obecni przedstawiciele krakowskich szkół. Czyżby artykuł mój został wyróżniony?
Punktualnie o jedenastej wszedłem do Pałacu Prasy. Szum maszyn rotacyjnych i tempo pracy. Sprawozdanie z tego zebrania ukazało się kilka dni potem w dzienniku, więc nie podejmuję się nieudolnego opisu i ograniczam się do wrażeń indywidualnych. 1. Posadzono nas za stołami nakrytymi obrusami i zastawionymi czereśniami i ciastkami. 2. Jedna z koleżanek była wcale... wcale... 3. Podczas przerwy w obradach zaprowadzono nas na dach pałacu, skąd roztacza się przepiękny widok. Zrobiono nam tam zbiorowe zdjęcie. 4. Zostałem wybrany do tymczasowej redakcji i za moją radą została do niej wybrana panienka w białej bluzeczce (ta „wcale, wcale”!). Pismo to ma być bezpartyjne, ale obawiam się, aby nie było w nim dużo propagandy. Zebranie redakcji ma się odbyć w piątek, tj. jutro, o osiemnastej trzydzieści. Przedwczoraj zaniosłem do redakcji krótki artykuł Młodzież a Ziemie Odzyskane. Ciekaw jestem, czy zostanie zamieszczony. Mam nadzieję, że jako redakcja będziemy dużo jeździć, szczególnie po Ziemiach Odzyskanych, a to byłoby bardzo pociągające. Pierwszy raz nazwisko moje zostało wydrukowane (w sprawozdaniu) i zamieszczone zostały wyjątki z moich „wypowiedzi”. Myślałem, że sprawi mi to większą przyjemność. […]
Bardzo dużo czasu zabrało mi w ostatnich dniach wzięcie udziału w widowisku urządzanym przez „Wici”37 pt. Racławice. Do „Wici” nie należę jeszcze oficjalnie, ale prawdopodobnie zostanę przyjęty w najbliższych dniach. Chcąc zapisać się do tej organizacji młodzieżowej, poprosiłem jej członka i ucznia pierwszej klasy licealnej, kol. Dobrosia, o wprowadzenie. Zebranie w ubiegłą niedzielę nie odbyło się, ale za to zostaliśmy zaangażowani jako statyści do Racławic w rolach szlachciców. […]
Kraków, 31 maja 1946, piątek
[…] O godzinie dziewiętnastej mieliśmy dzisiaj zebranie redakcji „Młodej Rzeczypospolitej”38. Poznaliśmy się bliżej i omawialiśmy różne kwestie pod kierownictwem redaktora Balickiego39