0,00 zł
Jeden film, który nieoczekiwanie został hitem. Jedna dziennikarka goniąca za wyjątkowym wywiadem. Jeden trup hollywoodzkiego scenarzysty w trzewiach toruńskiego stadionu. Jeden jedyny i niepowtarzalny Petter Aksel Lindmann, troll i bad boy światowego motosportu.
A także kilka godzin, żeby odkryć, kto zabił - i czy warto o tym mówić głośno.
To będzie bardzo gorąca noc...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 42
Tytuł: Wszyscy dranie idą do nieba
Autor: Joanna Krystyna Radosz
Copyright © 2021 by Joanna Krystyna Radosz
Copyright for the cover art
© Joanna Krystyna Radosz
All rights reserved.
Wydawca: Krzysztof Biliński, Wydawnictwo IX
Redakcja: Katarzyna Koćma
Projekt, skład, łamanie i przygotowanie do druku: Krzysztof Biliński
Ilustracja na okładce: Joanna Krystyna Radosz
- źródło zdjęć wykorzystanych w okładce:
MrKornFlakes / Getty Images
szmuli / Getty Images
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Żadna część książki nie może być w jakikolwiek sposób powielana bez zgody wydawcy, z wyjątkiem krótkich fragmentów użytych na potrzeby recenzji oraz artykułów.
Wydawnictwo IX
wydawnictwoix.pl
Kraków 2021
Wydanie I
ISBN 978-83-960838-2-1 (wydanie elektroniczne)
Wszyscy dranie idą do nieba
O Autorce
Ktokolwiek zajmował się planowaniem przestrzennym centrum Torunia, musiał mieć osobliwe poczucie humoru. Tylko tak dało się wytłumaczyć fakt, iż jeden z najbardziej prestiżowych hoteli w mieście został wciśnięty między komendę, budynek prokuratury i szpital. I vis-a-vis cmentarza na dokładkę.
Mijając nekropolię, Kinga mimowolnie drgnęła. Papieros wypadł spomiędzy palców na warstwę śniegu pokrywającą popękany chodnik. Przydeptała go obcasem i poszła dalej, przyspieszając kroku. Od cmentarza wiało jakimś nieludzkim zimnem, niemającym nic wspólnego z grudniową pogodą.
Chciała zapalić na nowo, lecz tuż przed jaśniejącą w mroku bryłą hotelu nie miało to sensu. W głębi duszy dziewczyna chętnie spędziłaby noc za ogrodzeniem, odpalając jednego papierosa od drugiego, byleby nie musieć oglądać pewnej obmierzłej gęby. Poczucie dziennikarskiego obowiązku było jednak zbyt silne, by zdezerterować. W końcu obiecała zrelacjonować dla swojego portalu cały pobyt ekipy filmowej w Toruniu. Także kameralne before party.
Gdy zjawiła się w barze na drugim piętrze, nikt nie zwrócił na nią szczególnej uwagi. Kindze to wyjątkowo odpowiadało. Zrobiła krok w bok, przylgnęła do jednego z parawanów i zlustrowała towarzystwo, najwięcej czasu poświęcając osobom związanym ze środowiskiem sportowym. Nie bez kozery pracowała dla „Żużlowego Kuriera”.
Naprzeciwko niej, na wysokich stołkach przy barze, siedział Ewaryst Szpachla, prezes toruńskiego klubu żużlowego i zarządca przyszłego planu zdjęciowego wraz z reżyserem oraz jednym ze scenarzystów, niejakim Gregorym Peashawem. Co dziwne, nigdzie nie widziała współscenarzysty, a ponoć byli z Peashawem nierozłączni… Przynajmniej tak twierdziły liczne internetowe źródła.
Supeł w żołądku Kingi odrobinę się rozluźnił. Wzięła nawet kieliszek szampana z podsuniętej jej pod nos jak na bankiecie tacy, lecz wciąż nie miała sił, by upić choć łyk. Starając się nie zdradzać zdenerwowania, potoczyła wzrokiem po okolicy. Na kanapie w pobliżu baru siedziała scenografka, której twarz Kinga rozpoznała, mimo iż dotąd widziała tę kobietę tylko na starych zdjęciach. Towarzyszyła jej nieznajoma dwójka z ekipy filmowej. Nieco dalej producent przedsięwzięcia, norweski biznesmen Egil Grønn, toczył ożywiony dialog z synem, byłym żużlowcem podobnym do niego jak kropla wody, oraz odtwórcą głównej roli i jego filmową partnerką. Za przeszklonymi drzwiami zaś, okryci jedynie marynarkami, dwaj Rosjanie — aktor wyglądający na znacznie młodszego niż twierdziła metryka i przystojny żużlowiec o nieco egzotycznej urodzie — spoglądali z balkonu na bezgwiezdne niebo. Żużlowiec był mistrzem świata, ale w tym miejscu wtapiał się w tłum, ot, jeden z hotelowych gości, wcale nie utytułowany czempion i legenda miejscowego klubu.
Brakowało dwóch osób. Jedną z nich Kinga bardzo chciała odnaleźć w tej niedużej grupie. Myśl o drugiej sprawiała, że żołądek znów podchodził do gardła.
Już unosiła do ust kieliszek, by kwaśnym smakiem szampana spłukać żółć, gdy nagle ktoś potrącił ją łokciem, szampan chlapnął na wypolerowaną podłogę, a ponad nią rozległ się głos mówiący po angielsku z przesadnie niedbałym akcentem:
– Stary zły troll powrócił. Tęskniliście?
W progu stał Petter Aksel Lindmann, żużlowiec, biznesmen, celebryta. Może to nie on grał główną rolę w powstającym filmie, lecz gdy wszystkie spojrzenia skierowały się na niego, i laik zrozumiałby, kto gra pierwsze skrzypce w tym życiowym spektaklu. On nawet w sporcie skupiał na sobie wszystkie spojrzenia, choćby zajmował ostatnie miejsce.
Kinga obejrzała się z niepokojem i nadzieją jednocześnie. I zaraz oba te uczucia zostały gwałtownie ugaszone. Nadzieja — Lindmann bowiem, obiekt dziennikarskiego pożądania, minął ją jak powietrze. Niepokój — gdyż za nim nie było nikogo. Ani śladu drugiego scenarzysty, Artamona Vildego.
Mimowolnie odetchnęła z ulgą.
* * *
Do Torunia na rekonesans zjechała okrojona wersja ekipy filmowej. Zdjęcia były dopiero w planach, scenariusz w produkcji, a twórcy filmu o znaczącym tytule Wszyscy dranie idą do nieba 2 na etapie dyskusji nad kształtem finałowej sceny. Kinga zdążyła się dowiedzieć z rozmowy reżysera z Peashawem, że ten drugi nie lubi dziennikarzy, a poza tym ostatnie minuty filmu mają się rozgrywać podczas żużlowej Grand Prix w Toruniu, w padającym u progu października śniegu. Nadal miała jedynie mgliste pojęcie o fabule przyszłego hitu, oparte na tych kilku strzępach informacji, którymi podczas wywiadu podzielił się z nią Vilde (choć i o nich wolałaby zapomnieć).
Prawdę powiedziawszy, i pierwszą część pamiętała jedynie w zarysie jako historię młodego żużlowca, Spidera, który żeby zarobić na starty na najwyższym poziomie, zaczyna pracować dla lokalnych gangsterów. Opowieść mogłaby być świetnym dramatem psychologicznym, gdyby Peashaw — jedyny podówczas scenarzysta — nie lubował się w karykaturalnym patosie. Film uratował tylko najbardziej niejednoznaczny z bohaterów, łajdak o złotym sercu, Flint. Ten sam Flint, tak samo łajdacki, choć pod innym nazwiskiem, siedział teraz w sali, opowiadając o zimie w ojczystej Norwegii.
Peashawowi za to chyba doskwierał fakt, że nikt nie docenił jego stylistyki. W przeciwieństwie do reżysera, który stawał się tym smutniejszy, im więcej pił, Peashaw gasł tym bardziej, im dłużej jego szklanka pozostawała pusta. Kinga naczytała się, jaką duszą towarzystwa jest brytyjski scenarzysta, a teraz jego zachowanie zdradzało frasunek. Może to były kwestie zawodowe. Może brakowało mu towarzystwa Vildego…