Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
138 osób interesuje się tą książką
Dwa serca bijące w jednym rytmie. Dziesięć straconych lat. I jedna płyta, aby wszystko naprawić.
Zosia i Igor byli sobie pisani. Spędzali każdą wolną chwilę ze swoimi rodzicami i rodzeństwem w domku nad jeziorem. Najpierw połączyła ich przyjaźń, a później miłość. Ich szczęście miało trwać wiecznie, ale przecież wszystko ma swój koniec.
Miłość gwałtownie została przerwana, a domek zamknięty.
Po latach, w swoje trzydzieste urodziny, Zosia razem z przyjaciółką udaje się do baru i spotyka tam Igora, który występuje na scenie. W jednej sekundzie przeszłość wraca jak bumerang. Zosia ucieka, ale niespodziewanie jej ojciec zaprasza krewnych i przyjaciół do domku.
Co się stanie, gdy po latach wszyscy się spotkają?
Czy dawne błędy zostaną wybaczone?
I czy Zosia i Igor dadzą sobie drugą szansę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 293
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Małgorzata Giełzakowska
Projekt okładki, redakcja techniczna i przygotowanie wersji elektronicznej
Maksym Leki
Fotografia na okładce
© KENG MERRY Paper Art / shutterstock.com
Korekta
Urszula Bańcerek
Marketing
Damian Caboń
Wydanie I, Siemianowice Śląskie 2024
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-100 Siemianowice Śląskie, ul. Olimpijska 12
tel. +48 600 472 609, +48 664 330 229
www.videograf.pl
© Wydawnictwa Videograf SA, Siemianowice Śląskie 2024
tekst © Michalina Kowolik
ISBN 978-83-8293-257-7
Będziesz zbierać kwiaty
Będziesz się uśmiechać
Będziesz liczyć gwiazdy
Będziesz na mnie czekać
I ty właśnie ty będziesz moją damą
I ty tylko ty będziesz moją panią
Będą ci grały skrzypce lipowe
Będą śpiewały jarzębinowe
Drzewa, liście, ptaki wszystkie
Będę z tobą tańczyć
Bajki opowiadać
Słońce z pomarańczy
W twoje dłonie składać
I ty właśnie ty będziesz moją damą
I ty tylko ty będziesz moją panią
Marek Grechuta Będziesz moją panią
TRZYDZIESTKA
ZOSIA
Siedzę w biurze już trzecią godzinę i nie ma w tym nic dziwnego, bo przecież moja praca trwa osiem godzin, ale dzisiaj jeszcze nic nie zrobiłam. Nie wystawiłam żadnego zestawienia ani nie zadzwoniłam do wyznaczonych firm. Nie zrobiłam nic poza gapieniem się na list, taki prawdziwy, napisany na białej kartce i włożony do białej koperty.
Kto w dzisiejszych czasach wysyła listy?
No tak, wiem kto.
Tylko jedna osoba na świecie mogła wysłać do mnie list.
Tym kimś jest mój ojciec.
W momencie gdy w końcu zbieram się na odwagę i otwieram go, do mojego biura wchodzi Iza.
– Doszły mnie słuchy, że ktoś tu dzisiaj kończy trzydzieści lat!
Podnoszę wzrok i patrzę na kobietę, która próbuje stać się moją przyjaciółką, a którą ja od ponad dwóch lat trzymam na dystans.
– Bądź cicho! Trzydziestką nie ma się co chwalić!
– Gówno prawda. Trzydziestka to powód do świętowania i to właśnie dzisiaj zrobimy. Będziemy świętować!
– Zapomnij. – Kręcę głową. – Nie obchodzę urodzin.
– Tak, wiem. I nie chcesz powiedzieć dlaczego. Czas to zmienić!
– Nie!
– Boże, ale ty jesteś uparta. – Iza opada ciężko na krzesło ustawione przed biurkiem, przy którym pracuję. – Jeszcze chwila i zostaniesz zakonnicą. Zero randek. Zero seksu. Zero imprez. Totalnie jak mniszka.
– Nie chodzę do kościoła, jeśli chciałabyś wiedzieć. A na randki się nie umawiam, bo faceci to świnie. I tyle w tym temacie.
Tak naprawdę tylko jeden to świnia.
Jeden.
Ten jeden facet zepsuł mi urodziny, zdeptał moje serce i sprawił, że nie potrafię nikomu zaufać.
Dziękuję ci, ty parszywy kutasie!
– To tylko kilka drinków w moim towarzystwie. – Iza robi minę niewinnego kotka. – Nic więcej. Daj się skusić.
Głośno sapię.
– Dwa drinki i nie licz na mini ledwo zakrywającą pośladki i dziesięciocentymetrowe szpilki!
– Ale chyba nie założysz tenisówek?
– Nie – mówię, odkładając list od taty na bok.
– W takim razie przyjadę po ciebie o dwudziestej. – Iza szybko wstaje i wybiega z biura.
Znowu zostaję sama.
Mój telefon zaczyna wibrować. Podnoszę go i, widząc imię brata na wyświetlaczu, uśmiecham się i odbieram.
Nie zdążam nic powiedzieć, bo słyszę głośne „Sto lat” w wykonaniu jego i Neli. Robi mi się ciepło na sercu.
– Witamy w gronie trzydziestolatków! – krzyczy Nela zaraz po odśpiewaniu Sto lat.
– Teraz to życie dopiero się zacznie, siostra – mówi Marek. – Zobaczysz!
– Patrz, a ja myślałam, że to już koniec. – Zaczynam się śmiać.
– Żaden koniec – zapewnia mnie brat. – Szkoda, że nie chcesz świętować tego dnia, ale myślę, że odbijemy sobie to za miesiąc.
– Za jaki miesiąc? – pytam i w tym momencie drzwi do mojego biura znowu się otwierają, ale tym razem to mój szef, a nie Iza. – Muszę kończyć. Odezwę się później – rozłączam się.
Mój szef jest wysokim blondynem dobiegającym czterdziestki. Zawsze nosi garnitur, białą koszulę i czarny krawat. Jest pewny siebie i arogancki. Już kilka razy próbował mnie podrywać, ale za każdym razem dawałam mu kosza, a on dzielnie to znosił. Całe szczęście.
– O co chodzi? – pytam, zaczynając się pocić.
– Słyszałem, że dzisiaj świętujesz? – Siada na brzegu biurka i nachyla się w moją stronę.
– Chyba się pan przesłyszał. Nie mam czego świętować.
Artur Kasprzak mruży swoje niebieskie oczy i ukazuje proste zęby w zadziornym uśmiechu.
– A nie masz przypadkiem dzisiaj urodzin? – pyta.
– Mam. – Kiwam głową. – Ale ja nie obchodzę urodzin.
– Gwarantuję, że ze mną zaczęłabyś je świętować. – Artur Kasprzak zeskakuje z biurka i podchodzi do mnie.
Jego ręka momentalnie znajduje się na moim udzie. Zrzucam ją i się odsuwam.
Dobrze, że krzesło, na którym siedzę, ma kółka.
– Och! Nie bądź już taka zasadnicza. – Mój szef ciągnie mnie za ręce do pozycji stojącej, a później przyciska do ściany. – Dobrze wiem, że masz na mnie ochotę tak samo, jak ja na ciebie.
– Chyba zaszła jakaś pomyłka. – Próbuję się wyswobodzić z jego uścisku, ale jestem za słaba. Czuję na moim brzuchu jego nabrzmiały penis. Zaczyna mi się robić niedobrze. – Niech pan mnie puści!
– Poddaj się temu – sapie mi do ucha Artur Kasprzak i liże moje ucho.
I nagle sobie przypominam, jak Marek, Igor i Krzysiu uczyli mnie samoobrony. Jak powtarzali w kółko, że zawsze mam walić prosto w jaja. Miałam co prawda wtedy piętnaście lat, ale nigdy nie zaszkodzi spróbować.
Raz. Dwa. Trzy.
Uderzam z całej siły, jaką w sobie mam.
I chyba się udaje, bo mój szef momentalnie ode mnie odskakuje i chwyta się za swoje klejnoty.
Dzięki wam, chłopaki!
– Pakuj się – syczy mój szef. – Już tutaj nie pracujesz. – Wychodzi zgięty w pół i trzaska drzwiami.
– Pierdol się! – Podnoszę bezprzewodową klawiaturę i rzucam nią w drzwi.
Drzwi są w połowie z mlecznej szyby, która rozsypuje się w drobny mak, robiąc hałas na całą firmę.
Pierwsza przybiega Iza, za nią Kasia z Heleną, Jakub, Krystian i jeszcze kilku innych pracowników.
– Zocha, co się stało? – Iza przebiega przez szkło i staje obok mnie.
– Nic takiego. – Prostuję się i robię dobrą minę do złej gry. – Pomożesz mi się spakować?
– Spakować? – Iza robi oczy jak spodki.
– Odchodzę – mówię dumnie. – A te drzwi – wskazuję na rozbitą szybę – to prezent dla naszego wiecznie napalonego szefa, który nie potrafi znieść odmowy.
Po mojej przemowie reszta pracowników szybko się rozchodzi, a ja w końcu mogę opaść na krzesło i skryć twarz w dłoniach.
Ja chyba urodziłam się pod jakąś pechową gwiazdą.
– Musisz go zaskarżyć! Szkoda co prawda, że tego nie nagrałaś, ale na mnie możesz liczyć i jeśli będzie trzeba, to będę zeznawać!
Słucham?!
– Iza, ja nie zamierzam nikogo zaskarżać. Odchodzę i tyle.
Może właśnie tak miało być? Już od dawna biłam się z myślami krążącymi wokół odejścia z pracy, ale wciąż brakowało mi tego decydującego impulsu.
I oto proszę, pojawił się w postaci mojego napalonego szefa.
Faceci myślą tylko kutasem. To żałosne.
Patrzę na biurko. Monitor, myszka, wielki plik faktur i przeróżnych umów, kilka długopisów, zakreślaczy, kubek po kawie oraz list, którego jeszcze nie zdążyłam przeczytać. Wkładam go szybko do torebki. Sięgam po kwiatek, który przyniosłam z domu, i wychodzę.
– Zocha!
To Iza. Biegnie za mną.
– Do zobaczenia o dwudziestej – krzyczę i wsiadam do windy, która zamyka się, zanim Iza mnie dopada.
PRZESZŁOŚĆ WRACA
IGOR
Biała kartka zapisana koślawym pismem leży na fotelu pasażera i jedzie razem ze mną do baru. To mój kolejny występ, nie mam tremy, ale dzisiaj jest dzień, w którym wszystko do mnie wraca z podwójną siłą.
Ona.
Kasztanowe włosy, pełne usta, duże niebieskie oczy, które zawsze się śmiały i były pozytywnie nastawione do życia.
Nieczęsto sobie na to pozwalam – na wspominanie tamtych dni, zapachu jej skóry i dotyku gorących ust.
Nieczęsto. Tak naprawdę to prawie nigdy.
Kilka lat temu podjąłem decyzję i zniszczyłem wszystko, co nas łączyło.
Teraz, niestety, nie ma już odwrotu, a może jest?
Marek twierdzi, że nigdy nie jest za późno na naprawienie swoich błędów, ale czy naprawdę? Co wtedy, gdy łamie się serce drugiej osobie i znika z jej życia w momencie, kiedy najbardziej ciebie potrzebuje? Czy taki postępek ma w ogóle jakąś szansę na wybaczenie?
Od dziesięciu lat jej nie widziałem, chociaż nieraz miałem okazję, aby to zmienić. Zrezygnowałem ze ślubu swojego najlepszego przyjaciela, jego urodzin i urodzin innych członków naszych rodzin. Myślałem, że robię to dla jej dobra, ale to wcale nie jest prawdą. Prawdą jest to, że gdybym tylko ją zobaczył, to nie mógłbym udawać, że nic dla mnie nie znaczy.
Może tego nie widać, ale od zawsze zależało mi wyłącznie na jej szczęściu.
Zrobiłbym dla niej wszystko.
Ale dość tych sentymentów. Pora wziąć się w garść. Moja komórka włożona do uchwytu samochodowego rozświetla się i zaczyna grać jakąś zwykłą, nic dla mnie nieznaczącą, melodią. To Krzysiek. Dzwoni do mnie na czacie i dobrze wiem, że jak odbiorę, to zobaczę nie tylko jego twarz, ale także Marka w drugim okienku. Mój brat uwielbia tworzyć czaty grupowe, bo uważa, że rozmowa w dwie osoby jest nudna. Przejeżdżam palcem po ekranie i skręcam w lewo.
– Cześć – witam ich neutralnym tonem.
– O, widzę, że coś nie w humorze dzisiaj jesteś. A cóż to jest powodem twojego złego samopoczucia? – Mój brat nie owija w bawełnę. Zawsze taki był – bezpośredni i pewny siebie.
– Daruj sobie – warczę.
– A nie uważasz, że dzień jej urodzin, i to w dodatku trzydziestych, to wspaniały moment na wyskoczenie z tortu i wyznanie miłości?
Marek zaczyna się śmiać, a mnie wcale nie jest do śmiechu.
Wkurwiają mnie i mam ochotę się rozłączyć, ale oczywiście tego nie robię. Po pierwsze to moi bracia – Marek, co prawda, nie czystej krwi, ale to nie ma dla mnie znaczenia. A po drugie, nie potrafię się na nich gniewać dłużej niż minutę.
– Dobrze wiecie, że to przeszłość – kłamię.
To niesłychane, jak łatwo mi to przychodzi, ale gdy ktoś kłamie od lat, to chyba się już przyzwyczaja do swojego kłamstwa i ono już nie ciąży tak jak na początku.
– Przeszłość – prycha Krzysiek. – Marek, czy ty słyszysz, jak on dupcy?
– Jasne, że słyszę. – Marek kiwa głową. – Ale to nic nowego, on tak zawsze dupcy! A co do Zosi i jej trzydziestych urodzin, to może wyskoczenie z tortu i wyznanie miłości to kiczowaty pomysł, ale wiadomość z życzeniami to już co innego. Trzeba zacząć od małych kroczków.
– Boże, ale wy obaj jesteście kurewnie sentymentalni. – Kątem oka widzę, jak Krzysiek sięga po butelkę piwa i bierze łyk.
– Za często pijesz – upominam go.
– A ty za rzadko – odcina się jak szczeniak.
– To jak? Napiszesz? – Marek nachyla się w stronę kamery.
– Nie. – Kręcę głową i parkuję swojego pikapa przed barem Beczka, w którym za godzinę mam wystąpić. – I koniec tematu.
– Okej. Okej… – Krzysiek mruczy pod nosem. – Ale gdy już będziesz miał osiemdziesiąt lat i będziesz leżał w szpitalu podpięty do tych wszystkich dziwnych urządzeń, samotny i zdołowany, to wtedy nie proś mnie o sprowadzenie Zosi, abyś mógł odejść w spokoju, powiedziawszy jej „kocham” ostatni raz w życiu.
– I kto tu jest sentymentalny? – śmieję się, chociaż w sercu czuję ukłucie, bo co jeśli do czegoś takiego dojdzie? – Ale spokojnie! Ciebie na pewno nie poproszę. Marek, ty to zrobisz dla mnie, co nie?
– Jasne. Kopnę cię w tyłek. Nie ma sprawy.
– Kanalia!
– Napisz do niej – Marek nie ustępuje.
– I co mam jej napisać po dziesięciu latach milczenia? Cześć, co słychać? Albo wszystkiego najlepszego, maleńka. Pogadamy? Nie. Nie. Ona zasługuje na coś lepszego niż głupi SMS ode mnie.
– W takim razie napisz dla niej piosenkę. – To Krzysiek. On ma zawsze pomysły, po których usłyszeniu opada mi kopara. Dosłownie.
– Tak. To świetny pomysł – wtóruje mu Marek i wcale, ale to wcale się nie śmieje. – Piosenkę albo całą płytę.
– Płytę! – krzyczy Krzysiek. – Taaaak! Całą płytę! To jest, kurwa, zajebisty pomysł! Nagraj w końcu płytę, i to dla niej!
– Muszę kończyć. – Szybko przejeżdżam palcem po ekranie i się rozłączam.
Przecieram dłonią twarz i wychodzę z samochodu, aby zaczerpnąć świeżego powietrza.
– Nagrać dla niej płytę – parskam. – Boże, gdyby tylko oni wiedzieli… Gdyby tylko wiedzieli, że podpisałem kontrakt i wydaję płytę.
A co do piosenek, to zawsze – od samego początku i wiem, że już do końca życia tak będzie – każda piosenka, którą śpiewałem, zaśpiewam i napiszę, była, jest i będzie dla niej. I tak, ta cała płyta także będzie dla niej. Nie wiem tylko, czy ona się o tym dowie.
NIESPODZIANKA
ZOSIA
W swoim mieszkaniu w końcu się rozklejam. Nalewam sobie kieliszek wina i wchodzę do wanny pełnej piany.
Mam trzydzieści lat. Brak faceta, brak dzieci, a teraz jeszcze i brak pracy.
I jeszcze bym zapomniała. Brak imprez i przygodnego seksu. Nawet przystojnemu szefowi odmówiłam, czemu dziwi się pewnie z połowa kobiet w firmie.
Ale ja już taka jestem.
Jak kocham, to całym sercem, duszą, ciałem i czym tam jeszcze się da, a jak nie, to się odsuwam, nie dając nawet najmniejszej nadziei, bo dobrze wiem, jak to boli.
Taka jestem i koniec.
Z wanny wyciąga mnie głód. Gdyby nie burczenie w brzuchu, to leżałabym tak aż do samego wieczora.
Wycieram się ręcznikiem, później narzucam szlafrok i idę do kuchni. Drewniany blat, czarne fronty i białe ściany. Ten wystrój jest prosty i elegancki zarazem, i bardzo w moim stylu. Otwieram lodówkę i przyglądam się jej zawartości. Kilka plasterków szynki i sera, pomidor, ogórek zielony, masło, kilka jajek oraz jogurt naturalny.
Marszczę swój nosek, zamykam lodówkę i postanawiam zamówić sobie pizzę.
A co! W końcu mam urodziny, i to okrągłe.
Po godzinie czekania w końcu rozsiadam się na kanapie z pudełkiem z gorącą zawartością. Włączam na Netfliksie Jak stracić chłopaka w 10 dni i oglądam go po raz tysięczny. Na końcu filmu płaczę, bo ta historia jest tak niesamowicie nieprawdopodobna i ociekająca cholerną miłością, że aż chce się rzygać.
Chyba za dużo wypiłam tego wina!
Odstawiam pudełko z niedojedzoną pizzą na stolik i robię sobie mocną kawę. Zegar wskazuje już prawie dziewiętnastą. Za nieco ponad godzinę zjawi się tutaj Iza, a mnie całkowicie odeszła ochota na wyjście.
Przez chwilę zastanawiam się, czy do niej nie zadzwonić i nie powiedzieć, że rozbolała mnie głowa, ale zanim sięgam po telefon, ktoś puka do drzwi. Wolnym krokiem podchodzę i otwieram je, nawet nie patrząc przez wizjer.
Co się stało z moją ostrożnością? Z całą pewnością wyparowała wraz z drugim kieliszkiem wina. Mam stanowczo za słabą głowę.
– STO LAAAAT! – W progu stoi Iza z wielkim balonem z napisem „30” i szampanem. – No co się tak patrzysz? Chyba nie myślałaś właśnie o tym, aby mnie zbyć, co? – Wchodzi do środka, nie czekając na zaproszenie. Puszcza balon, który od razu szybuje pod biały sufit, i otwiera szampana. Korek wystrzela w ścianę, a piana zalewa jasne płytki. – Pijemy z gwinta czy dasz kieliszki?
Nie myśląc wiele, biorę butelkę z rąk Izy i przykładam do ust.
Skończyłam trzydzieści lat.
Skończyłam…
Z moich oczu zaczynają cieknąć łzy. Skończyłam trzydzieści lat i nadal jestem sama. Już jako piętnastolatka marzyłam o zbudowaniu własnej rodziny, o zakochaniu się z wzajemnością, ślubie i gromadce dzieci, przez które będę nie dosypiać.
Czuję się samotna.
Stara i samotna.
Iza mnie przytula, a później prowadzi na kanapę i sadza jak małe dziecko.
– Grechuta, Niemen, Myslovitz czy coś współczesnego?
– Przy Grechucie jeszcze bardziej się rozryczę. – Ocieram oczy rękawem szlafroka. – Puść Myslovitz.
Iza spełnia moją prośbę i już po chwili z głośników rozbrzmiewa głos Artura Rojka.
Kiedy powrócisz już ja będę czekał
Ulicą pójdę wzdłuż kupię gazetę
Zabiorę z sobą psa usiądę na ławce
Skończę scenariusz by gotowy był
Wieczorem wieczorem przed mym domem
Wystawię ekran i wyświetlę film
Coś o mnie i o tobie
Będę leczył chore sąsiadów sny*
Też bym mogła wyświetlić film. Coś o mnie i o…
Nie!
Nie!
Nie!
– Dlaczego przy Grechucie byś się popłakała? – pyta Iza. – Jego piosenki nie są smutne. Przynajmniej te, które znam.
– Moja mama kochała Grechutę. Miała jego płyty. Winylowe. Uwielbiała je puszczać w domku w Tulewie…
Milknę, bo wspomnienia tak szybko wracają. Czuję zapach świeżych naleśników, słyszę śmiech mamy i pozostałych. Marek celuje we mnie łyżką pełną truskawkowego dżemu, Igor zasłania mnie i obrywa prosto w oko. Śmiejemy się głośno. Biorę chusteczkę i ocieram dżem z oka Igora. Tata zaparza dzbanek kawy w przelewowym ekspresie, ciocia Tamara całuje w policzek wujka Tomka, a mama perfekcyjnie podrzuca kolejny naleśnik.
Tak było.
Pięknie.
Nie to, co teraz.
Iza przytula mnie, a ja opieram głowę na jej ramieniu.
Tak bardzo tęsknię za tym, co było.
– Naprawdę z miłą chęcią wyciągnęłabym z ciebie wszystko. – Iza dźga mnie lekko palcem w serce. – Posłuchałabym o tym domku, o tych wszystkich latach, w których byłaś szczęśliwa, ale dzisiaj jest twój dzień, a ja mam dla ciebie niespodziankę i już musimy się szykować. Tak że wstawaj, bo nie możemy się spóźnić.
– Niespodziankę? – Odrzucam na bok wszystkie wspomnienia i wstaję. – Mowa była tylko o dwóch drinkach.
– Jedno nie wyklucza drugiego. Podkręcę ci włosy, dobra?
– Nie mam lokówki.
– Ja robię fale prostownicą. – Iza bierze łyk szampana. – No, biegnij się ubrać, bo czas ucieka!
Robię, co mi każe. Staję przed szafą w swojej sypialni i marszczę brwi. Nie posiadam zbyt wielu kreacji nadających się na wieczorne wyjście. Moje wieczory zazwyczaj wyglądają tak samo. Jakiś film lub audiobook, farby, pędzel i doniczki ceramiczne, na których wyżywam się artystycznie i które potem pokazuję na swoim koncie na Instagramie. Nie wiem, kiedy to się stało, ale od ponad dwóch lat spływają do mnie zamówienia z całego świata, a moje konto obserwuje coraz więcej ludzi. Dzięki temu wiem, że nie zostałam teraz na lodzie, bo może i straciłam pracę, ale nie zostałam z niczym.
Już od dawna marzyłam o otworzeniu małej pracowni. Może nadszedł ten czas…
Ściągam z wieszaka czarną koronkową sukienkę z dekoltem na plecach i rękawami trzy czwarte. Sięga mi do kolan, przez co nie czuję się jak ladacznica. Zakładam ją i staję przed Izą.
– A ty idziesz na stypę?
– Tak. Twoją!
– Ja nie planuję jeszcze umierać – śmieje się. – Obróć się.
Robię to, o co mnie prosi. Obracam się wokół własnej osi.
– Ten dekolt na plecach jest całkiem seksi. Niby z przodu się zakrywasz, a z tyłu pokazujesz pazurki. Ładnie.
– To teraz szybki makijaż i będę gotowa.
– Jeszcze włosy. – Iza idzie za mną do łazienki.
Patrzę na swoje i Izy odbicie w lustrze. Jesteśmy totalnie różne. Ja mam kasztanowe włosy sięgające ramion, duże piersi i szerokie biodra, a Iza jest szatynką z prostymi długimi włosami i figurą modelki. Ale może właśnie dlatego potrafimy ze sobą wytrzymać? Bo przeciwieństwa się przyciągają. Podobno.
Nie maluję się mocno, więc po oprószeniu twarzy pudrem i przeciągnięciu rzęs tuszem jestem gotowa. Iza próbuje mnie namówić na czarną kreskę eyelinerem, ale się nie zgadzam, więc tylko kręci głową z bezsilnością i robi delikatne fale na moich włosach ledwo sięgających ramion.
– Tadam! – Odwraca mnie do lustra po skończeniu swojego dzieła. – I jak? Podoba się? Trochę jak Emma Stone, co nie?
Uśmiecham się. Naprawdę ładnie wyglądam. Iza sprawia, że po raz pierwszy od bardzo dawna czuję się atrakcyjna.
– Dziękuję – mówię drżącym głosem.
– Jesteś piękna, kobieto! – Iza daje mi klapsa w pośladki. – Wiesz, ile dałabym za taki tyłek? Wszystko!
Śmiejemy się.
Mój tyłek naprawdę jest seksi.
– To gdzie idziemy? – pytam, zakładając czarne botki na grubym obcasie.
– Do Beczki.
– Beczki? – Mrużę oczy.
– Tak. To taki fajny bar. Spodoba ci się.
Mam nadzieję.
Narzucam na sukienkę czarną ramoneskę i wychodzimy z mojego mieszkania. Dzięki czarnemu kolorowi nie będę rzucać się w oczy, a to mi bardzo odpowiada.
Przed blokiem czeka już na nas taksówka. Na miejsce docieramy po jakichś piętnastu minutach.
Beczka znajduje się pomiędzy dwoma blokami, a przed nią kłębi się masa ludzi.
– To na pewno bar, a nie dyskoteka? – Staję na chodniku i przyglądam się neonowi. Napis świeci na żółto, a rysunek beczki na brązowo. Nic specjalnego, a jednak przyciąga gości jak magnes.
– To bar. Zapewniam cię. Ale dzisiaj jest tu występ i pewnie dlatego jest tyle ludzi. Chodź! – Iza chwyta mnie za rękę i ciągnie do wejścia, nic sobie nie robiąc z kolejki.
Wysoki i bardzo umięśniony ochroniarz na widok Izy uśmiecha się i nie pytając o nic, natychmiast wpuszcza nas do środka.
Od razu po wejściu zauważam ceglane ściany oraz boksy obite zieloną skórą. Wystrój przypomina trochę ten z Jak poznałem waszą matkę, ale tutaj jest o wiele więcej miejsca oraz mała drewniana scena, na której ktoś dzisiaj ma występować.
Prawie wszystkie miejsca są już zajęte. Iza ciągnie mnie do trzeciego boksu od sceny, gdzie na stoliku stoi kartka z napisem REZERWACJA.
– Siadaj, a ja nam przyniosę coś do picia – mówi i znika mi z oczu.
Na scenie ktoś się pojawia. Mężczyzna ustawia mikrofon, perkusję, podłącza elektryczną gitarę, stawia wysoki drewniany stołek i znika za zieloną kurtyną.
– Proszę. – Iza stawia przede mną kufel zimnego piwa, drugi stawia przed sobą i siada. – Zaraz się zacznie. – Patrzy na zegarek. – Jeszcze jakieś pięć minut.
– Ale co się zacznie? – Nie bardzo wiem, czego mam się spodziewać.
– Niespodzianka, kochana!
– Ale jaka niespodzianka?
– Pięć minut i się dowiesz.
– Nie lubię niespodzianek.
– Och, nie zachowuj się jak przedszkolak – śmieje się Iza. – Za trzydziestkę. – Podnosi kufel do góry.
– Za trzydziestkę. – Podnoszę swój. Stukamy się i upijamy po łyku chmielowego trunku.
Na scenie pojawia się grubszy facet, na moje oko, około pięćdziesiątki. Ma siwe włosy, małe oczy i czerwony nos. Biała koszula wydaje się o rozmiar za mała, a spodnie zbyt workowate.
– To właściciel – informuje mnie Iza. – Mój wujek.
– Teraz rozumiem, dlaczego weszłyśmy tutaj bez żadnego problemu.
– Witam wszystkich w Beczce – mówi wujek Izy. – I dziękuję za tak liczne przybycie, ale nie ma się czemu dziwić, skoro dzisiaj na naszej scenie wystąpi Igi.
Wszyscy zaczynają klaskać, piszczeć i gwizdać z zachwytu, a mnie zapiera dech w piersi.
Igi?
Czy on powiedział Igi?
Igi?
To nie może być on!
Zaciskam dłonie na zimnym kuflu i nerwowo mrugam oczami.
Iza nachyla się i mówi mi prosto do ucha:
– Nie raz słyszałam, jak go słuchasz. Wiem, że go subskrybujesz i oglądasz jego filmiki na YouTubie na bieżąco, więc gdy dowiedziałam się, że ma tutaj wystąpić, i to dokładnie w twoje urodziny, musiałam zrobić wszystko, aby cię tutaj ściągnąć.
Pocę się.
Moje serce bije stanowczo za szybko.
Nie powinno mnie tutaj być.
Powinnam uciec, ale jestem w takim szoku, że nie potrafię się ruszyć, i nim mój mózg włącza myślenie, ludzie zaczynają szaleć, bo na scenę wchodzi on.
Ma na sobie ciemne dżinsy i zwykły biały T–shirt, ale wygląda jak milion dolarów. Jego brązowe włosy są zaczesane na prawy bok, niesforne kręcone kosmyki dodają mu tylko uroku i sprawiają wrażenie niegrzecznego chłopca.
Z miejsca, w którym siedzę, nie widzę dobrze jego oczu, ale dobrze wiem, że są zielone i mienią się w słońcu.
Gdy podchodzi do mikrofonu, wszyscy milkną. Nie śpieszy się. Powoli sięga po gitarę, ale nie elektryczną, a zwykłą, przerzuca sobie pasek przez ramię i siada na stołku.
– Witajcie, kochani – odzywa się w końcu.
Ten głos. Zamykam na chwilę oczy i wracam do domku w Tulewie. Igor siedzi na drewnianych schodach przed naszym domkiem i mruży oczy, bo słońce świeci wprost na niego.
– Nie daj się prosić, Zocha – mówi i składa dłonie jak do modlitwy.
– Nie – odpowiadam, chociaż dobrze wiem, że i tak zaraz się zgodzę.
– Jak się nie zgodzisz, to złamiesz mi serce.
Zaczynam się śmiać.
– Zosiu.
– Masz na mnie zły wpływ.
– Mam na ciebie najlepszy wpływ. – Igor wstaje i podchodzi do mnie. – Kiedyś zostaniesz moją żoną, zobaczysz!
Miałam wtedy piętnaście lat i o niczym nie marzyłam tak bardzo, jak o tym, aby zostać żoną Igora Kwiatkowskiego. Ale on tylko żartował, bo ja nigdy nie byłam dla niego tak ważna, jak on dla mnie.
Iza szturcha mnie w ramię, a ja wracam do rzeczywistości. Znajduję się dokładnie piętnaście lat później, w barze Beczka i patrzę na Igora występującego na scenie.
– Zaczniemy od klasyki – mówi i zaczyna grać na gitarze.
I już wiem, co to za utwór. Ten cover w jego wykonaniu ma ponad trzy miliony wyświetleń, a niektóre komentarze pod filmem są wyznaniem miłości, totalnego oddania i oświadczynami.
Ofiaruję mojej dziewczynie
Z kwiatów Holandii utkany
Szlafrok, w którym utonie
Całkiem niezły posiłek, jaki
Konsumuje lubieżnie co wieczór
W ciepłych dekoracjach pokoju
Przy świecach i przy koniaku
A nad sobą mam jej loki
Tak, tylko ona, jak jedwab**
W połowie piosenki włącza się tłum ludzi. Niektórzy opuszczają boksy i stają pod słabo oświetloną sceną.
– Idziemy? – Iza ciągnie mnie za rękę, ale ja nadal nie potrafię się ruszyć. Siedzę jak posąg.
– Nie. – Kręcę głową.
Później Igi śpiewa Golden Life „Oprócz błękitnego nieba”, Dżem „Wehikuł czasu” oraz Ira „Nadzieja”.
Po tych utworach ściąga gitarę, odstawia ją na bok i znika na chwilę za kurtyną. Gdy wraca, w dłoni trzyma skrzypce. Podchodzi do stojącego z boku laptopa i klika coś na nim. Wiem, że sam miksuje swoje podkłady muzyczne, bo nie jest w stanie grać na kilku instrumentach jednocześnie.
– Niewielu z was wie, że wychowałem się przy piosenkach Grechuty – mówi do mikrofonu. – I że potrafię grać także na skrzypcach. – Na sali słychać okrzyk zachwytu. Niejedna dziewczyna ma już pewnie mokro w majtkach.
– Ożeż w mordę! Dałabym się mu przelecieć nawet tutaj przy wszystkich – mówi Iza.
Dobrze wiem, jak Igi oddziałuje na kobiety, znam go od urodzenia, i to bardzo dobrze. O wiele lepiej, niż wszystkim się wydaje.
– Dzisiaj jest szczególny dzień – mówi Igi. – Pewna kobieta obchodzi urodziny i pomimo tego, że jej tu nie ma, to ten utwór dedykuję właśnie jej.
Gdy do moich uszu docierają pierwsze dźwięki wydobywające się ze strun, moje oczy wypełniają się łzami.
To Grechuta.
On śpiewa Grechutę, i to jedną z moich ulubionych piosenek.
I zadedykował ją mnie.
Czy ja dobrze słyszałam? Czy naprawdę zadedykował ją mnie?
A może się tylko przesłyszałam?
A może ja tylko śnię?
Zaczyna brakować mi powietrza. To za dużo jak na mnie.
Muszę stąd wyjść, i to jak najprędzej.
Było kiedyś w pewnym mieście wielkie poruszenie
Wystawiano niesłychanie piękne przedstawienie
Wszyscy dobrze się bawili chociaż był wyjątek
Młoda pani w pierwszym rzędzie wszystko miała za nic
Nawet to że śpiewak śpiewał tylko dla tej pani
I gdy rozum tracił dla niej śmiała się klaskała
W drugim akcie śpiewak śpiewał znacznie już rozważniej
Młoda pani była jednak ciągle niepoważna
Aż do chwili kiedy nagle nagle wśród pokazu padły słowa
Nie dokazuj miła nie dokazuj
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud
Nie od razu miła nie od razu
Nie od razu stopisz serca mego lód
Nie dokazuj miła nie dokazuj
Przecież nie jest z ciebie znowu taki cud
Nie od razu miła nie od razu
Nie od razu stopisz serca mego lód***
Wstaję.
Niechcący szturcham kufel i piwo rozlewa się na stół. Ludzie zaczynają się odwracać i patrzeć na mnie.
– Zocha, co jest? – Iza wstaje i pozwala mi wyjść zza stolika. – Dobrze się czujesz?
Podnoszę wzrok. Igi przestaje śpiewać i grać. Na sali zalega głucha cisza.
I nagle nasze oczy się spotykają. Po raz pierwszy od dziesięciu lat.
* Myslovitz Scenariusz dla moich sąsiadów.
** Róże Europy Jedwab.
*** Marek Grechuta Nie dokazuj.