Wszystkie wady Klary i jej jedna zaleta - Piotr Borlik - ebook + książka

Wszystkie wady Klary i jej jedna zaleta ebook

Piotr Borlik

4,0

Opis

Poznaj Klarę, jej wszystkie wady oraz jedną zaletę.

Klara to kobieta po trzydziestce, która nie zdążyła się w życiu wyszaleć. Niczego jej jednak nie brakuje – ma stałą pracę, kochającego męża i dwóch nastoletnich synów. Z czasem okazuje się jednak, że jej życie dalekie jest od sielanki. Kryzys wieku średniego dopada również kobiety, a jedno przypadkowe spotkanie w zaciętej windzie może wywrócić życie do góry nogami. Klara zaczyna odkrywać siebie na nowo, lecz nie wszystko idzie zgodnie z jej planem.

Wejdź do świata Klary i przekonaj się, jak przewrotny potrafi być los. Pozwól sobie na bycie nieidealną, a i tak ze wszystkim sobie poradzisz. W końcu bycie kobietą to supermoc!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 308

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (55 ocen)
22
17
10
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Joafon

Dobrze spędzony czas

Całkiem udana powieść obyczajowa z elementami komedii.Widac sympatię autora do kobiet,choć wymienianie wad temu przeczy.Ale to zasłona dymna.W gruncie rzeczy Klara jest sympatyczna i inteligentna. Ogólnie polecam. Może zbyt dużo alkoholu wypełnia jej życie. To nie wydaje się do końca śmieszne.
10
HaniaVit

Dobrze spędzony czas

Książka w sam raz na długie zimowe wieczory. Obowiązkowo pod kocem i z kubkiem herbaty w ręce.
00
Olczita92

Dobrze spędzony czas

Znacie książki Piotra Brolika? Tu i ówdzie słyszałam, że pisze świetne kryminały, z którymi na razie mi nie po drodze. Więc chętnie sięgnęłam po inny gatunek autora i nie żałuje. Książka napisana jest lekko, przyjemnie, bardzo fajną narracją, przez co czułam jakbym znała Klarę osobiście i słuchała jej zwierzeń. Czytając rozdział za rozdziałem, a właściwie wada za wadą byłam coraz bardziej zaskoczona. Spodziewałam się całkiem czegoś innego. Byłam pewna, że Klara w windzie pozna jakiegoś przystojniaka, później myślałam, że znajomość z Dagmarą pójdzie w innym kierunku. Nie spodziewałam się jak zakończy się ta książka. Przez co chciałam jak najszybciej ją przeczytać :) ,,Wszystkie wady Klary i jej jedna zaleta" to komedia obyczajowa opowiadająca o Klarze - ponad trzydziestoletniej kobiecie. Klara została matką bardzo wcześnie przez co teraz stawia czoła dwóm nastoletnim synom. Nie zawsze znajduje poparcie u swojego męża Krystiana, który jest lekarzem. Kobieta co dwa tygodnie ma wychodne,...
00
Wiola128

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
Margaret257

Nie oderwiesz się od lektury

lekka, zyciowa
00



 

 

 

 

Copyright © Piotr Borlik, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023

 

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska

Redakcja: Lena Marciniak-Cąkała

Korekta: Julia Celer-Szczepaniak, Karol Godlewski, Magdalena Owczarzak

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Justyna Nowaczyk

Projekt okładki i stron tytułowych: Magda Bloch

Fotografia na okładce: © Boris SV | Getty Images

Fotografia na grzbiecie: © Anna Serykh | iStock by Getty Images

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-67616-52-2

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla M.

 

 

 

 

 

 

Wada pierwsza: nie kocham mojego męża

 

 

 

 

 

Zanim zaczniecie biczowanie Klary, pozwólcie, że przedstawię wam tło naszego małżeństwa. Krystiana poznałam w klasie maturalnej, zrobił wówczas na mnie piorunujące wrażenie. Starszy o dwa lata student medycyny, taki dorosły, taki odpowiedzialny, taki opiekuńczy; nie to co smarkacze z mojej klasy. Nie jestem z tego dumna, ale nie bez znaczenia był fakt, że miał własny samochód i pieniądze ze stypendium, za które pojechaliśmy na pierwsze wspólne wakacje na Hel. Godzinami mogłabym rozprawiać o tym wyjeździe: o romantycznych zachodach słońca, spacerach pod gwiazdami, niekończących się rozmowach, w trakcie których utwierdzał mnie w przekonaniu, że przerasta moich rówieśników pod każdym względem. Oczywiście nasz wyjazd nie ograniczał się do ckliwych scenek, mieliśmy też czas na imprezy, kolorowe drinki czy kąpiel nago w morzu. To właśnie to ostatnie, a ściślej mówiąc, sposób, w jaki się później ogrzewaliśmy, sprawił, że po niespełna pół roku zostałam panią Popławską.

Nie powiem, mimo początkowych obaw małżeństwo w tak młodym wieku okazało się całkiem udane. Dziadkowie w miarę możliwości nam pomagali, dzięki czemu mieliśmy nawet czas dla siebie. Wprawdzie Krystian siłą rzeczy gorzej radził sobie na studiach, w wyniku czego stracił stypendium naukowe, ale ja zaczęłam dorabiać tu i ówdzie, dzięki czemu jakoś dawaliśmy radę. Pech chciał, że któreś z nas, teraz już nie pamiętam które, wpadło na pomysł, by zostawić małego Kacperka u dziadków i ponownie pojechać na Hel. Było lepiej niż za pierwszym razem. Romantyczne zachody słońca i spacery pod gwiazdami nie były już tak naiwne jak przedtem. Byliśmy przecież dorośli i odpowiedzialni, mieliśmy dziecko, wiedzieliśmy, jak wygląda prawdziwe życie. Coś jednak nas naszło, by ostatniej nocy wykąpać się nago w morzu, a potem ogrzać się wzajemnie swoimi ciałami. Tak oto po dziewięciu miesiącach przyszedł na świat nasz drugi syn, Wiktor.

Dość powiedzieć, że od tego czasu omijamy Półwysep Helski szerokim łukiem, ja to nawet boję się spoglądać w tamtą stronę. Od naszego drugiego i zarazem ostatniego wypadu w to sprzyjające rozrodczości miejsce minęło szesnaście lat. Z perspektywy czasu muszę przyznać, że stanowimy z Krystianem udaną parę, nic jednak nie poradzę na to, że po prostu go nie kocham. Czy kochałam go wcześniej? Nie wiem. Na pewno byłam nim zafascynowana, a później mu wdzięczna, że nie zostawił panny z brzuchem. Jest moim przyjacielem, najlepszym kumplem, przyzwoitym kochankiem. Cenię go za to, jakim jest ojcem i mężem, podziwiam za ambicję zawodową, radość życia i cierpliwość, której mi zawsze brakowało. Z całą pewnością jednak stwierdzam, że go nie kocham.

Abyście lepiej mnie zrozumieli, przybliżę wam sobotni poranek, gdy po ciężkiej imprezie (o imprezach będzie jeszcze dużo) obudziłam się nie tyle z bólem głowy, ile z wrażeniem, że każdy milimetr mojej czaszki dosłownie próbuje wybić mi z głowy pomysł ruszenia się z łóżka. To, co czułam, trudno nazwać bólem. Odnosiłam wręcz wrażenie, że mój organizm stwierdził, że mam za dużą głowę w stosunku do znajdującego się w środku mózgu, więc postanowił odrobinę ją skurczyć.

– Sprzątnąłem łazienkę. –Usłyszałam niski, wibrujący głos Krystiana, dla którego niejedna pielęgniarka pewnie by wyskoczyła z majtek. Jak się później okazało, akurat leżałam bez bielizny.

Szybka próba przypomnienia sobie, czy narozrabiałam w łazience, jedynie wzmogła ból głowy.

– Było bardzo źle? – wychrypiałam, bynajmniej nie seksownym głosem.

– Trafiłaś do toalety, trochę tylko się rozpryskało po bocznych ściankach.

Powinnam chyba wybrać inne wspomnienie. Teraz możecie sobie pomyśleć, że jestem niewdzięczną alkoholiczką, która zamiast całować męża po stopach, marudzi, że go nie kocha, i dopiero po rozwodzie, gdy wszyscy wspólni przyjaciele zostaną przy Krystianie, zda sobie sprawę, jak wiele straciła. O ile muszę się zgodzić, że jestem niewdzięczna, o tyle z tym alkoholizmem trochę się zagalopowaliście. Jako pragmatyczna para razem z Krystianem podzieliliśmy między siebie sobotnie wieczory: dwa razy w miesiącu ja mam wychodne, dwa razy on. Tak się złożyło, że od najmłodszych lat miewałam problemy żołądkowe, okresu dwóch ciąż wolę nawet nie wspominać, toteż fakt, iż po powrocie wisiałam nad muszlą klozetową, wcale nie oznacza, że byłam mocno wstawiona.

No dobra, w tym konkretnym przypadku wypiłam o kilka drinków za dużo, ale jak często dwie twoje najlepsze przyjaciółki obchodzą trzydzieste piąte urodziny?

– Przepraszam – odparłam, choć w głosie męża nie słyszałam nawet cienia pretensji.

– Każdemu się zdarza. Proszę… – Podszedł do łóżka i położył coś na moim stoliku nocnym. – To powinno postawić cię na nogi. Identyczny zestaw podałem Kaśce, która wyglądała znacznie gorzej od ciebie, a już o własnych siłach wsiadła do taksówki.

Poderwałam się, czego błyskawicznie pożałowałam.

– Kaśka u nas spała? – zapytałam, walcząc z zawrotami głowy.

– Nawet pościeliłaś jej kanapę.

– Ciekawe, czy przed wizytą w łazience, czy po niej.

Z rezerwą spojrzałam na przygotowane przez Krystiana śniadanie. Zielony koktajl i jajko w czymś równie zielonym nie pobudziły mojego apetytu.

– To szakszuka na szpinaku – powiedział mąż bohater, widząc moją skrzywioną minę. – Twój organizm potrzebuje cysteiny. Działa odtruwająco i przyspiesza metabolizm.

– Wolałabym jajecznicę na boczku.

– Tłuste jedzenie nie pomoże na kaca. Zjedz, odpocznij, weź prysznic. Ja w tym czasie dopilnuję, by chłopcy nie weszli ci na głowę.

– Dzięki.

Czułam, że powinnam zrobić coś więcej, wyściskać go lub chociaż pocałować w policzek, ale po pierwsze, nie miałam na to siły, a po drugie, nie chciałam atakować męża mieszanką potu, trawionego alkoholu i tego, co zostawiłam w łazience. Poczekałam więc, aż wyjdzie na korytarz, po czym odsunęłam się od niezachęcającego śniadania i sięgnęłam po telefon. Brak nieodebranych połączeń i nowych wiadomości tekstowych odrobinę mnie uspokoił, ale najwięcej trwogi wzbudzała we mnie zawsze galeria poimprezowych zdjęć i filmów.

Nie ma tragedii, uznałam, przesuwając kciukiem po ekranie. Pomijając fakt, że na większości fotografii wyglądałam na co najmniej dziesięć lat starszą, nie było najgorzej. Ot, typowe kalendarium zdarzeń: najpierw trzy uśmiechnięte laski przy stoliku zastawionym alkoholem, trzy jeszcze bardziej uśmiechnięte laski przy barze, seria nieudanych zdjęć z parkietu, kilka krótkich filmików, gdy pomyliły mi się przyciski, powrót uśmiechniętych lasek do stolika, nieobecne spojrzenia, uściski, głupie miny, oklapnięte od potu włosy, znowu parkiet… Zatrzymałam się na dłużej przy jednej fotografii. Mało brakowało, a zmęczona i sponiewierana, przeoczyłabym fakt, że na kolejnych ujęciach pozuję wyłącznie w towarzystwie Kaśki lub przypadkowych imprezowiczów. Jej siostra bliźniaczka, z którą od najmłodszych lat trzymamy się razem we trójkę, zniknęła gdzieś między pierwszym wyjściem na parkiet a drugim. Zaniepokojona przeleciałam spojrzeniem po pozostałych zdjęciach. Baśki nie było na żadnym.

Nie czekając ani sekundy, wybrałam numer zaginionej przyjaciółki. Na szczęście Basia odebrała już po kilku sygnałach.

– Zdziry – rzuciła na powitanie.

Ulga spowodowana jej zachrypniętym głosem w połączeniu z ogólnym zmęczeniem nie pozwoliły mi porządnie się zdziwić takim rozpoczęciem rozmowy.

– Gdzie jesteś? – zapytałam. – Kaśka spała u mnie, dlaczego się rozdzieliłyśmy?

– Bo mnie zostawiłyście.

Nawet nie próbowałam odtworzyć w głowie wydarzeń minionej nocy. Najchętniej zarzuciłabym przyjaciółkę pytaniami, ale suchość w gardle ograniczyła mnie jedynie do mruknięcia. Niesiona ciekawością sięgnęłam po zielony koktajl przygotowany przez Krystiana i opróżniłam pół szklanki. Żaden ze mnie smakosz – zazwyczaj jem w biegu, większość potraw doprawiam ketchupem, raz nawet mój idealny mąż warknął na mnie, gdy polałam sosem czosnkowym włoską pizzę, co, jak określił, było obrazą dla mistrza kuchni – niemniej napój zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Spodziewałam się jakiejś gorzkiej brei, podczas gdy wyczułam przyjemnie słodkie kiwi, choć znając życie, pewnie wcale go tam nie było.

– Powiesz coś więcej? – zapytałam.

– Serio nie pamiętasz?

– Jeśli sądzisz, że ledwo kontaktując, nie mogąc zwlec się z łóżka, dzwoniłabym do ciebie na babskie pogaduchy, to przeceniasz naszą przyjaźń. Przeglądałam zdjęcia i zwróciłam uwagę, że od pewnego momentu przestałaś się na nich pojawiać. Nie wiem jeszcze, dlaczego Kaśka spała u mnie, ale to może poczekać.

Oczekując na odpowiedź, wychyliłam szklankę. Nie miałam pojęcia, co Krystian dorzucił do koktajlu, ale nie dość, że dodał mi energii, to jeszcze sprawił, że nabrałam apetytu na śniadanie.

– To w sumie lepiej, że nie pamiętasz. – Usłyszałam.

– Nie denerwuj mnie. Jak już zdążyłyśmy ustalić, nie czuję się najlepiej. W normalnych warunkach cierpliwość nie jest moją silną stroną, więc domyśl się, jakimi jej pokładami dysponuję teraz.

– Było mnie nie zostawiać samej.

– Przecież nigdzie nie poszłyśmy. To ty nagle zniknęłaś.

– No to trzeba było mnie powstrzymać!

Odstawiłam pustą szklankę i sięgnęłam po talerz. Gdyby Krystian mnie widział, pewnie pokręciłby głową z politowaniem, ale że nie patrzył, to bez wyrzutów sumienia mogłam odgarnąć na bok zieleninę i zjeść samo jajko. Szkoda, że nie dorzucił chrupiącej grzanki.

– Co ty, jesz coś teraz, w trakcie rozmowy? – dopytała Basia.

– Nie chcesz gadać, to jem. Zacznij normalnie opowiadać, bo inaczej pójdę do łazienki. Wtedy w tle będziesz słyszeć inne dźwięki, i nie mam tu na myśli prysznica, który, swoją drogą, powinnam jak najszybciej wziąć.

Tak, dodałam w myślach. Szybki prysznic, mycie zębów, kawa, druga kawa, jeszcze jedno mycie zębów i będę mogła normalnie egzystować. Po południu pewnie przyjdzie kryzys, ale od czego niewdzięczna żona ma idealnego męża?

– To nie jest rozmowa na telefon – odparła Basia.

– A co, poszłaś z kimś do łóżka, że tak się z tym krygujesz?

– Na szczęście nie do swojego. Po wszystkim się ubrałam i bez słowa wróciłam do domu. Wiocha na maksa.

– Zaraz, zaraz. – Zaśmiałam się. – Czyli masz do mnie pretensje, że nie pozbawiłam cię bzykanka?

– To nie było bzykanko, tylko seria nieporadnych pijackich wygibasów. Na domiar złego porwałam sobie sukienkę.

– I tak skończyłaś lepiej ode mnie. – Spojrzałam na przygotowane przez Krystiana śniadanie i poczułam się głupio. Nie miałam prawa narzekać, co więcej, miałam obowiązek jakoś mu się odwdzięczyć.– Dobra, najważniejsze, że jesteś cała. Zadzwonię do ciebie wieczorem, na razie muszę się trochę odgruzować.

Zamiast od razu wstać, wróciłam do galerii zdjęć w telefonie. Skupiłam się na tych z początkowej fazy imprezy, gdy jeszcze balowałyśmy we trzy. Poszukiwania przyklejonego do Baśki amanta były o tyle trudne, że flirtowała co najmniej z dwoma facetami – swoją drogą, żaden nie powalał na kolana. O podbojach Kaśki i Baśki – ich rodzice nie grzeszyli fantazją przy wybieraniu imion – opowiem wam później, teraz pomińmy część, w której wracam do żywych, i skupmy się na tym, co wydarzyło się kilkadziesiąt minut później, a co przynajmniej odrobinę przybliży wam moją relację z Krystianem.

 

 

* * *

 

Prysznic i umycie zębów postawiły mnie do pionu. Znów byłam pełną werwy matką i żoną, gotową do starcia z codziennością. Dochodzące z dołu dźwięki kłótni chłopców nie pozbawiły mnie animuszu, choć moja wdzięczność do męża właśnie spadła o kilka punktów. Nie potrafiłabym zliczyć, ile razy się sprzeczaliśmy, czy ingerować w braterskie awantury, czy pozwolić się chłopcom wykrzyczeć – ja nie mogłam bezczynnie siedzieć i słuchać coraz odważniejszych epitetów, podczas gdy Krystian jedynie wzruszał ramionami i twierdził, że przesadzam.

– Spokój ma być! – powiedziałam podniesionym głosem, schodząc na parter. Chłopcy spojrzeli na mnie zszokowani, jakby założyli, że matkę mają z głowy na co najmniej pół dnia. – Nie obchodzi mnie, kto zaczął ani kto ma rację. Nie obchodzi mnie, że to niesprawiedliwe i czujecie się pokrzywdzeni. Chcecie skakać sobie do gardeł? Proszę bardzo, ale nie w domu. Wyjdźcie do ogrodu, a najlepiej to idźcie kilka ulic dalej, żebym przypadkiem was nie usłyszała.

Krystian uśmiechnął się lekko. Kacper i Wiktor wręcz przeciwnie, naburmuszyli się jeszcze bardziej. Patrząc na ich zacięte miny, odniosłam wrażenie, że przypadkiem ugasiłam konflikt, sprawiając, że zjednoczyli siły przeciwko wspólnemu wrogowi. W tej chwili było mi obojętne, jak mnie postrzegają, najważniejsze, że żaden nie odszczeknął: „Ale mamo…”, co każdorazowo doprowadzało mnie do białej gorączki.

– Od razu lepiej – dodałam, zmuszając się do uśmiechu. – Zamiast tracić nerwy, zastanówmy się, co zrobić z tym pięknym dniem. Macie jakieś plany?

– Tylko żadnych rodzinnych spacerów – jęknął Kacper.

A żebyś wiedział, odparłam w myślach. Odruchowo spojrzałam na męża. Uśmiech na jego twarzy zdradzał, że pomyślał dokładnie o tym, co ja. Tacy niby dorośli ci nasi chłopcy, tak walczą o poważne traktowanie i możliwość chodzenia na nocne imprezy, a jak przyjdzie co do czego, to sami się wystawiają na kontrę. Jeszcze chwilę wcześniej przewaga negocjacyjna była po ich stronie. Wiedzieli, że jestem skacowana i najchętniej pozbyłabym się ich z domu, mogli powalczyć o pieniądze na kino, kręgle, gokarty czy nawet jakąś durną grę na konsolę, z której równie mocno ucieszyłby się Krystian. Wyrażając niechęć do wspólnego spaceru, de facto pozbawili się jakichkolwiek atutów.

– Ale jest taka piękna pogoda – rzuciłam, z trudem powstrzymując uśmiech.

– To prawda. – Krystian podjął grę. – W sam raz, żeby pojechać do Gdyni na klif i połazić wzdłuż linii brzegowej.

– A może rower? – zapytałam, dając chłopakom szansę na zwietrzenie fortelu. Nie jest tajemnicą, że nie jestem entuzjastką wysiłku fizycznego poza seksem (o czym, mam nadzieję, nie wiedzą) i pływaniem. Nie cierpię siłowni, joggingu, a od wygibasów na jodze wolę relaksacyjną drzemkę.

Krystian pokiwał głową.

– Dobry pomysł! – stwierdził. – Pojedźmy na molo w Brzeźnie, tam zrobimy przerwę na lody, a potem ruszymy do Sopotu albo jeszcze dalej.

Gdy patrzyłam na niepewne miny synów, trochę zrobiło mi się ich żal. Biedacy naprawdę sądzili, że będą musieli cały dzień użerać się z rodzicami.

– Ale dzisiaj jest mecz… – zaczął młodszy Wiktor.

– No, a wcześniej miałem podjechać do Antka – podjął Kacper.

– A ja jestem zmęczony i chciałem… – Wiktor się zawahał. Improwizacja ewidentnie nie należała do jego silnych stron.

– Poczytać? – zapytał Krystian.

Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Książki i moi chłopcy pasują do siebie mniej więcej jak ja do baletu rosyjskiego. Dość powiedzieć, że obaj nie potrafią przebrnąć przez kilkunastostronicowe streszczenia lektur i zadowalają się krótkimi relacjami od kolegów.

– Nie znęcaj się nad nimi – odparłam. – Rozumiem, że nie chcecie spędzić z nami trochę czasu. Smuci mnie to, ale rozumiem, sama też kiedyś byłam w waszym wieku. Nie będziemy was zatrzymywać.

– A ten… – Kacper spuścił głowę. Już wiedziałam, o co zaraz zapyta. – Podwiezie mnie ktoś na Morenę?

– Autobus. To, że ty nie chcesz iść na spacer, to nie znaczy, że my z tatą tego nie zrobimy.

– Czyli wychodzicie? To może wtedy Antek wpadnie do mnie?

Źle to rozegrałam. Trawiona lekkimi wyrzutami sumienia, straciłam czujność. Na szczęście zawsze mogłam liczyć na wsparcie męża.

– Nie przeginaj – odparł stanowczo. – Nie chcesz spędzać z nami czasu, to śmigaj autobusem. – Przeniósł wzrok na Wiktora. – A ty, kolego, decyduj się, czy wolisz jechać z nami na spacer, czy sam sobie jakoś zagospodarujesz czas poza domem. – Widząc niezdecydowanie na twarzy syna, trzeźwo dodał:– Po drodze zahaczymy o bibliotekę w Oliwie, kończy mi się termin oddania książek.

– Ale ja nie mam do kogo pójść…

Bezradność i szczerość w jego głosie trochę mnie rozczuliły. Mało brakowało, a pozwoliłabym mu zostać i tępo gapić się w telewizor przez cały dzień, ale Krystian okazał się bardziej asertywny, by nie powiedzieć: bezwzględny.

– Sam w domu nie zostaniesz. Albo jedziesz z nami, albo robisz coś na mieście. Możesz wybrać cokolwiek.

– Kino i maczek?

– Jeśli nie żal ci pieniędzy na śmieciowe jedzenie, to proszę bardzo.

– Myślałem, że…

– To źle myślałeś. Dalej. – Krystian wstał i energicznie klasnął w dłonie. – Nie mamy całego dnia.

Będę jeszcze marudzić i złorzeczyć na moich kochanych, acz mocno nieogarniętych życiowo synów, ale w tamtej chwili poczułam się winna ich złego nastroju. Już chyba wolałam, jak się kłócą. Nie mogłam pozwolić, by mój egoizm popsuł im wolny dzień.

– Zamówię ci taksówkę – rzuciłam do Kacpra. – Liczę, że w zamian naciągniesz ojca Antka na darmową podwózkę z powrotem.– Puściłam mu oko, choć mówiłam zupełnie poważnie. – A ty, kochany mój – zwróciłam się do Wiktora – dostaniesz pięć dyszek. Wydaj je, jak chcesz.

Nie minęła sekunda, a ja już pożałowałam porywu dobrego serca.

– Taksówka jest tańsza – obruszył się Kacper. – Powinnaś mi zwrócić brakującą kwotę.

Spojrzałam na syna karcąco.

– Uważaj, bo zaraz zmienię zdanie i będziesz drałował rowerem.

– To niesprawiedliwe.

– Też chcę pojechać taksówką do kina – wtrącił Wiktor.

– Jeszcze czego. To trzy przystanki.

– Ale jest gorąco. Zresztą co się odzywasz? Mówiłem do mamy!

Tym sposobem wróciliśmy do punktu wyjścia. Chłopcy znów się kłócili, a ja czułam nadchodzący ból głowy. Niestety, w tym momencie nie mogłam liczyć na wsparcie Krystiana, który w charakterystyczny dla siebie sposób włączył tryb ignorowania wszystkiego wokół. Każdego innego dnia ryknęłabym i kazała im w tej chwili się uspokoić albo dostaną szlaban na komputer, tym razem jednak zamiast zainterweniować, postanowiłam spróbować metody męża i jak gdyby nigdy nic wyciągnęłam telefon, za pomocą aplikacji zamówiłam taksówkę, po czym podeszłam do torebki i wyjęłam z portfela banknot pięćdziesięciozłotowy. Może to niewychowawcze, może krótkowzroczne, ale spokój ducha jest dla mnie cenniejszy niż kilkadziesiąt złotych.

– Proszę – powiedziałam, wręczając pieniądze Wiktorowi. Przenosząc wzrok na jego starszego brata, dodałam: – Twoja taksówka będzie za dziesięć minut. Życzę wam udanego dnia. My z tatą wracamy na górę, żeby się przygotować do wyjścia.

Podeszłam do Krystiana, chwyciłam go za dłoń i poprowadziłam w stronę schodów. Chłopcy coś jeszcze mówili, ale nie chciałam psuć sobie humoru ich utyskiwaniem. Kiedyś mnie zrozumieją, teraz mogą sobie myśleć o mnie, co tylko chcą.

Zatrzymałam się w korytarzu na piętrze.

– Zmiękłaś. – Krystian się zaśmiał. – Mieliśmy ich w garści.

– Widziałeś rozpacz w ich oczach? Kacper gotów był zrezygnować ze spotkania, byle tylko nie jechać autobusem.

– Tym bardziej powinien się nauczyć korzystać z komunikacji miejskiej. Na uczelnię też będzie się woził taksówkami?

– Na co? Mówimy o tym samym dziecku? Nawet jeśli mu się poszczęści i znajdzie jakiś kierunek z wolnymi miejscami, na przykład socjologię, to i tak naciągnie nas na wynajęcie kawalerki.

– Prawda. Rozpuściliśmy tych gamoni.

Nie chciałam psuć sobie nastroju, więc w odpowiedzi pocałowałam go w usta. Ludzie za rzadko się całują. Młode dziewczyny marzą o pierwszym pocałunku, przeżywają go, zachowują na długie lata w pamięci. Młodzi chłopcy w trakcie całowania myślą przede wszystkim o tym, jak się dobrać do cycków dziewczyny, ale mimo to pary spędzają mnóstwo czasu na pieszczotach. Robią to w parkach, autobusach, na imprezach, podczas gdy pary z dłuższym stażem niemalże ignorują ten aspekt, nie mając pojęcia, jak wiele tracą. Oczywiście, seks też jest wspaniały, ale dostarcza zupełnie innych wrażeń. Pocałunek to magia, coś intymnego, subtelnego.

– Nie poznaję pani – szepnął Krystian.

– Byłeś dla mnie taki dobry i uczynny, że postanowiłam jakoś ci się odwdzięczyć.

– Teraz? W środku dnia?

Przewróciłam oczami. Na fali entuzjazmu zapomniałam o przekonaniach Krystiana, jakoby seks należało uprawiać wyłącznie wieczorem, i to najlepiej przy zgaszonym świetle i zaciągniętych zasłonach. Co ciekawe, ograniczenie to nie obowiązywało w przypadku seksu oralnego. Od biedy mogłabym się tym zadowolić, ale miałam nadzieję, że tym razem zrobi niewielki wyjątek.

– Zaraz – mruknęłam seksownie, choć uzyskany efekt dalece odbiegał od planowanego, przez co zabrzmiałam jak Katarzyna Figura za jej najlepszych lat. – Chłopcy wyjdą i będziemy mieć cały dom dla siebie. Co powiesz na blat w kuchni?

Błagałam w myślach, by nie rzucił tekstu o resztkach jedzenia czy brudnych talerzach w zlewie. Jak wspomniałam wcześniej, Krystian ma mnóstwo cech idealnego męża, niemniej jego pragmatyzm bywa, delikatnie mówiąc, frustrujący i podcinający skrzydła.

– Na pewno jesteś zmęczona – odparł, choć jego ciało wysłało mi inny sygnał.

– Twoje śniadanie postawiło mnie na nogi. – Dotknęłam wybrzuszenia na jego spodniach. – Widzę, że ciebie również.

Obejrzał się przez ramię. Dokładnie w tej samej chwili z dołu dobiegł nas dźwięk zamykanych drzwi. Chłopcy uwinęli się szybciej, niż zakładałam, za co byłam im bardzo wdzięczna. Co mi tam, w tym momencie gotowa byłam się szarpnąć na taksówkę powrotną dla każdego z nich.

– Możesz wybrać dowolne miejsce – dodałam, widząc niezdecydowanie na jego twarzy. – Mam na myśli nie tylko pokój, w którym to zrobimy, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Nic z tego nie będzie, uznałam po kilku sekundach, w trakcie których Krystian niby odwzajemniał moje czułości, ale myślami krążył gdzieś daleko. Szukał wymówki. Dostrzegłam to w jego oczach i niepewnych ruchach.

– Za trzy godziny zaczynam dyżur– powiedział przepraszającym głosem. – Wiesz, że zarządzam grafikiem zgodnie z naszym podziałem, kto kiedy ma wychodne, by nie pracować na kacu.

– Zrobimy to szybko.

– Przepraszam, ale…

Odsunęłam się, by zobaczyć, jak się męczy, szukając odpowiedniej wymówki. Wyglądał teraz jak Wiktor niepotrafiący na szybko znaleźć sensownej odpowiedzi. Mógł się przecież zasłonić zmęczeniem, bólem głowy czy po prostu powiedzieć prawdę, że nie ma ochoty na seks. Byłoby mi przykro, pewnie jeszcze chwilę próbowałabym go nakłonić do zmiany zdania, ale zrozumiałabym odmowę. Widząc, jak coś kombinuje, sama straciłam ochotę na pieszczoty.

– Wyduś to z siebie – powiedziałam.

– No bo… – Odchrząknął, kolejny raz zachowując się dokładnie jak nasi synowie, gdy mają z czymś problem. – Zakładałem, że dłużej ci zajmie dojście do siebie, ale skoro już ci lepiej, a chłopcy i tak już poszli, to pomyślałem, że zadzwonię do Darka i pykniemy dwie godzinki w fifkę. Dawno już nie grałem, wiesz, jak jest, przy dzieciakach nie da się grać, bo ciągle komentują i przeszkadzają albo sami okupują konsolę.

Tego się nie spodziewałam. Cofam wcześniejsze słowa. Zamiast prawdy wolałabym usłyszeć wymyśloną na poczekaniu historyjkę, bo jak ze spokojem i z godnością przyjąć do wiadomości fakt, że mąż zamiast seksu woli pograć z kumplem na konsoli? Co gorsza, jedno przecież nie wykluczało drugiego, nasze łóżkowe igraszki zamykały się maksymalnie w piętnastu minutach!

– Właśnie sobie strzeliłeś samobója – odparłam, udając niewzruszoną. Coś tam jeszcze dodałam, niekoniecznie były to określenia, z których jestem dumna, więc na razie poprzestańmy na tym, że uleciał ze mnie cały entuzjazm.

 

 

 

 

 

 

Wada druga: nie lubię moich synów

 

 

 

 

 

Najwytrwalsi, którzy do teraz wstrzymywali się z wydaniem osądu, na widok drugiej wady pewnie pękli i zaszufladkowali mnie razem z innymi wyrodnymi matkami. Żebyśmy mieli jasność: kocham moich synów, skoczę za nimi w ogień, oddam nerkę i wydłubię oczy każdej wywłoce, która w przyszłości złamie im serce. Choć urodziłam w bardzo młodym wieku – co, nie oszukujmy się, nie pozwoliło mi w pełni cieszyć się urokami macierzyństwa, gdyż sama de facto byłam jeszcze dzieckiem – to płakałam jak głupia, gdy chłopcom wyrósł pierwszy ząb, nauczyli się siadać, zrobili pierwszy krok czy pierwszy raz skorzystali z nocnika. Inna sprawa, że zajęło im to nadspodziewanie dużo czasu, a o odpieluchowywaniu mogłabym napisać osobny rozdział pełen fekalnych anegdot, ale oszczędzę sobie i wam tej wątpliwej przyjemności.

Do dziś pękam z dumy i chwalę się wszystkim dokoła z każdego ich sukcesu, co jednak nie oznacza, że jesteśmy najlepszymi kumplami. W przeciwieństwie do większości matek dostrzegam ich wady. Widzę, że są leniwymi, średnio bystrymi i rozpieszczonymi leserami, którzy myślą, że życie polega na zabawie i wegetacji przed telewizorem. Widzę, jak olewają naukę, a potem tłumaczą, że nauczyciele się na nich uwzięli. W przeciwieństwie do innych matek nigdy nie zarwałam nocki, gdy jeden z drugim przypomnieli sobie, że na jutro potrzebują skończony projekt na język polski lub plastykę. Zapomniałeś? To ponieś tego konsekwencje.

Długo się zastanawiałam, jaką scenkę przytoczyć, byście lepiej poznali moich ananasów. Uwierzcie mi na słowo, miałam w czym wybierać. Na jednym wdechu mogłabym wymienić co najmniej tuzin ich bezczelnych kłamstw czy sytuacji, kiedy opadły mi ręce. By się trochę wybielić, zdecydowałam się na jedną z największych afer, jaką wykręcili, gdy nie pozwoliłam starszemu synowi na weekendowy wyjazd z kolegami.

– Ale mamo… – Usłyszałam, co, jak już wiecie, nie wprawiło mnie w dobry humor.

– Co: „ale mamo”? – zapytałam względnie spokojnie, choć Kacper pewnie wyzna za kilkanaście lat w gabinecie psychoterapeuty, że wówczas zgnoiłam go po całości. Nie omieszka przypisać mi winy za problemy z nawiązywaniem relacji, niepowodzenia w życiu zawodowym, może nawet oskarży mnie o spowodowanie globalnego ocieplenia. – Jak mówię, że masz szlaban, to masz szlaban. Nie ma wyjątków.

– Ale to tylko dwa dni. Wszyscy tam będą.

– A kto to są wszyscy? – Sama w przeszłości używałam tego durnego argumentu, więc nie mogłam mieć pretensji do syna, niemniej wiedziałam, że czasem wszyscy oznaczają dwie, góra trzy najpopularniejsze osoby.

– Antek, Tymek, Stasiu, nawet Gruby, to znaczy Olek, ten, wiesz, którego matkę nazwałaś kiedyś… (Wybaczcie drobną cenzurę, ale właśnie próbuję trochę się wybielić w waszych oczach, a wytykanie innym matkom nadwagi raczej mi tego nie ułatwi).

Nie mogłam tego wyznać na głos, ale rozumiałam Kacpra. Sama przecież kiedyś miałam siedemnaście lat i pamiętam doskonale, jak ważne były dla mnie tego typu wypady. Wszystkie głupie decyzje, nieudane eksperymenty i jeszcze bardziej nieudane próby łagodzenia ich skutków – wszystko to pielęgnuję w pamięci do dziś, a każde spotkanie z bliźniaczkami przywraca wspomnienia tych szalonych eskapad. Szkoda, że było ich tak mało.

– Trzeba było myśleć o tym wcześniej – odparłam niczym wzorowy rodzic, do którego było mi daleko. – Jedynki z matematyki i fizyki same się nie poprawią. Masz się uczyć, a nie pić tanie piwsko i rzygać po kątach.

Z dwojga złego wolałam, żeby zarzygał wynajętą przyczepę kempingową lub namiot kolegi, niżby miał zapaskudzić mi dom. Tego jednak również nie mogłam powiedzieć na głos.

– To już się nie boisz dopalaczy? – zakpił z mojej małej fobii. Rzeczywiście, kilka razy za mocno się wczułam i przeszukałam pokoje chłopców, ale jak zachować spokój, gdy co rusz słyszy się o śmierci nastolatka przez to cholerstwo?

– Mam nadzieję, że jesteś już na tyle stary, żeby się odurzać czymś względnie bezpiecznym.

– Nikt nie będzie się niczym odurzał. Chcemy po prostu pograć w siatkę na plaży, popływać, poopalać się i powygłupiać.

– To samo możecie robić na miejscu. Przypominam, że mieszkamy w Gdańsku.

– Ale mamo, przecież wiesz, że to nie to samo.

– A ty wiesz, że zawaliłeś matmę i fizykę. Koniec rozmowy.

Tak naprawdę gotowa byłam go puścić, ale przy okazji chciałam na tym coś ugrać. Niech się postara, niech zaproponuje jakieś sensowne rozwiązanie, a nie tylko „ale mamo” i „ale mamo”. Oczywiście najpierw musiałam się upewnić, że to rzeczywiście ma być wypad w gronie najbliższych kolegów z klasy – pamiętam, jak sama nakłamałam rodzicom, że wyjeżdżam z Kaśką i Baśką, podczas gdy dwie ulice dalej czekał na mnie Krystian. Wystarczy mi, że byłam młodą matką, nie mam najmniejszej ochoty zostać młodą babcią.

– Przecież to tylko dwa dni – burknął Kacper.

– Już to mówiłeś. Wypadałoby poszukać innych argumentów.

Nie podjął rękawicy. Nie spróbował przekupić mnie obietnicą nadrobienia zaległości w szkole czy regularnego sprzątania pokoju. Zamiast tego skapitulował i ze spuszczoną głową poczłapał do schodów. Po kilku sekundach zamanifestował focha głośnym trzaśnięciem drzwiami. Nie chciałam, żeby tak to się skończyło. Niestety, znając słaby charakter moich synów, wiedziałam, że Kacper się poddał.

Przez kilkanaście następnych minut snułam się po domu, zastanawiając się, co zrobić. Nie mogłam przecież do niego zapukać i obwieścić, że zmieniłam zdanie i jednak może jechać z kumplami. To utwierdziłoby go w przekonaniu, że wszystko mu wolno. Nie mogłam również podpowiedzieć, że może jakoś mnie przekupić. To wyszłoby sztucznie. Pora więc nieco nagiąć jedną z fundamentalnych zasad naszego małżeństwa z Krystianem, by zawsze trzymać wspólny front przeciwko dzieciom.

Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer męża. Miał akurat dyżur w szpitalu na Zaspie, ale specjalnie się tam nie przemęczał, więc nie miałam skrupułów, aby przerwać mu ewentualną drzemkę lub ploteczki z pielęgniarkami.

– Tak, kochanie? – Usłyszałam już po pierwszym sygnale. Miłe powitanie trochę zbiło mnie z tropu.

– Pomyliłeś numery. – Zaśmiałam się. – Tu dzwoni twoja żona, a nie kochanka.

– Nigdy tego nie zrobię. Kochanki zapisałem w kontaktach jako „Ochrona” i „Elektryk”.

– Kochanki? Nie wiedziałam, że taki z ciebie ogier. Myślałam, że wolisz gry na konsoli.

W odpowiedzi jedynie odchrząknął. Nie chciałam się nad nim znęcać, ale sam się wystawił.

– Dobra, nieważne, sprawa jest – dodałam po chwili niezręcznej ciszy. – W skrócie: Kacper chce jechać z kumplami nad otwarte morze. Ma szlaban za kiepskie wyniki w szkole, więc mu zakazałam. Miałam nadzieję, że powalczy o ten wyjazd, ale się obraził i zamknął w swoim pokoju. Szkoda, żeby przepadła mu taka okazja.

– Gdyby tylko wiedział, jaką wspaniałą ma matkę…

– …toby jeszcze bardziej wchodził jej na głowę.

Miło było usłyszeć jego śmiech. Ostatnie miesiące może nie były dla nas wyjątkowo trudne, ale większość naszych rozmów ograniczała się do suchych sprawozdań i wydawania poleceń, kto ma zrobić zakupy, kto posprzątać czy których dziadków odwiedzić w sobotę. Fajnie byłoby wzorem młodych wyrwać się gdzieś na weekend albo chociaż na jeden wieczór.

Byle nie na Hel.

– Co mam zrobić? – zapytał po chwili. – Jakaś męska rozmowa?

– Z tych męskich, w trakcie których obgaduje się kobiety. Wiem, że to wbrew naszym zasadom, ale ktoś musi podpowiedzieć Kacprowi, że warto spróbować negocjacji. Możesz nawet zasugerować mu wprost, że musi obiecać niezwłoczną poprawę w nauce, co rozumiem jako przedstawienie dokładnego planu, w jakich godzinach będzie przyswajał konkretny materiał. Możesz zasugerować korepetycje, bo sam może nie dać sobie rady. Niech też obieca, że będzie dzwonił co dwie godziny, a po powrocie do końca roku będzie wynosił śmieci i sprzątał łazienkę. Nie zaszkodzi też, jak przyrzeknie przeczytać wszystkie lektury w wakacje.

– Tyranka. – Ponownie się zaśmiał.

– Przesadziłam z lekturami?

– Przez dwa miesiące to on da radę przeczytać jedną książkę, a i tak przypłaci to bólem głowy. Lepiej, jakby ten czas poświęcił na przejrzenie ofert uczelni wyższych. Musi się wreszcie zastanowić, co będzie robił po maturze. Niby ma jeszcze czas, ale znając go, obudzi się miesiąc po egzaminach i zacznie na wariata szukać wolnych miejsc.

– I skończy na prywatnej uczelni, udając, że studiuje zarządzanie.

– Może da się tego uniknąć? Nie oczekuję Bóg wie czego, ale może coś go zainspiruje? Teraz naprawdę jest w czym wybierać.

Kiedyś Krystian miał nadzieję, że któryś z chłopców, a najlepiej obaj, pójdzie jego śladem. Gdy Kacper z Wiktorem byli młodsi, kupował im zabawkowe stetoskopy i inny sprzęt lekarski, zabierał ich do swojego gabinetu, opowiadał, jakie to cudowne uczucie nieść pomoc ludziom. Dał za wygraną dopiero, kiedy w piątej klasie podstawówki Kacper poradził mu, by podbierał leki ze szpitalnego magazynku i sprzedawał na czarnym rynku.

– Jak uważasz – odparłam.– Byle nie siedział przez całe wakacje przed telewizorem lub komputerem. Wiktorowi też trzeba będzie znaleźć jakieś zajęcie. Ostatnio dziwnie się zachowuje, jest bardziej wycofany. Czasem wręcz odnoszę wrażenie, że nawet nas unika. Dobrze mu zrobi kontakt z ludźmi. Może półkolonie?

– Po kolei. Najpierw wyjazd Kacpra. Pogadam z nim wieczorem.

– Super. W takim razie nie przeszkadzam w kawce.

– Tylko wiesz… – Przerwał, jakby zamierzał zaraz powiedzieć coś wartego dodatkowego podkreślenia.– On ma siedemnaście lat. Może lepiej, żeby nigdzie nie jechał?

– Bez obaw. Obdzwonię rodziców jego kumpli i dowiem się, co to za wypad.

– No dobra, wiesz, co robisz. Pa, kochanie. Już idę, siostro!

– Dupek. – Zaśmiałam się, odkładając telefon.

Krótka rozmowa wprawiła mnie w dobry humor. Wcześniej się nie zastanawiałam, jak zagospodarować chłopcom wolny czas, ale teraz miałam głowę pełną pomysłów. Krystian miał rację, nigdy nie jest za wcześnie, by planować przyszłość. W przypadku Kacpra pole wyboru było mocno ograniczone, ale jego młodszy brat dawał sobie radę z przedmiotami ścisłymi o tyle, o ile. Nigdy nie był najlepszy w klasie, nauczycielom nawet przez myśl nie przeszło, by posłać go na olimpiadę matematyczną, ale miał jeszcze czas, żeby złapać bakcyla. W końcu tak bardzo lubił gry, może więc da się namówić na obóz informatyczny, w trakcie którego zrozumie, że do programowania niezbędna jest matematyka?

Usiadłam przed komputerem i sprawdziłam dostępne oferty. Zdziwiłam się, jak młode dzieci można posyłać na tego typu wyjazdy. Zrobiło mi się wręcz głupio, że nie wpadłam na ten pomysł kilka lat wcześniej, może wówczas dałoby się nakłonić Kacpra do nauki?

 

 

* * *

 

Godzinę i dwie kawy później wyłączyłam komputer. Przygotowałam listę czterech obozów, by wieczorem przedyskutować dostępne opcje z Krystianem i Wiktorem. Nie miałam jeszcze pomysłu, jak się do tego zabrać, a właściwie to jak zareagować na pretensje Kacpra, który poczuje się pokrzywdzony i zażąda zadośćuczynienia. Logiczny wydawał się układ, w którym chowa swoje pretensje do kieszeni w zamian za zgodę na wyjazd z kumplami, tyle że wówczas nie ugram z nim nic więcej.

Po chwili zastanowienia zmieniłam zdanie i postanowiłam porozmawiać z młodszym synem w cztery oczy. Nie spodziewałam się eksplozji radości na wieść o możliwości wyjazdu na obóz, bardziej prawdopodobny wydawał się scenariusz, w którym Wiktor od razu zaprotestuje przeciwko jakiejkolwiek formie opuszczania domu, traktując to jak karę.

Nie chcąc zobaczyć czegoś, czego nie da się już odzobaczyć, zapukałam i odczekałam kilka sekund, po czym powoli otworzyłam drzwi. Wiktor oczywiście siedział przed komputerem, otoczony porozrzucanymi po podłodze ubraniami, niedbale rzuconym plecakiem i kilkoma brudnymi talerzami. Na jednym z nich dostrzegłam resztki pizzy, którą, jeśli pamięć mnie nie myliła, jedliśmy przed czterema dniami. Sama nigdy nie byłam pedantką, ale w takich chwilach zawsze się wstydzę za synów i zastanawiam się, co poszło nie tak w procesie wychowawczym. Nie wszystko przecież można zrzucić na wczesne macierzyństwo.

Wiktor odwrócił głowę, zerknął na mnie, po czym wrócił wzrokiem do monitora. W ogóle nie wyglądał, jakby miał ochotę na rozmowę.

– Co tam? – zapytałam, tłumiąc w sobie chęć wytknięcia mu panującego tu syfu.

– To chyba ja powinienem spytać: co tam? – odparł.

– Nie rozumiem.

– Zawsze od progu krzyczysz, że mam posprzątać. Skoro teraz tego nie zrobiłaś, to znaczy, że coś się stało.

Patrzcie go, jaki rezolutny, zaśmiałam się w myślach. Może jeszcze wyjdzie na ludzi? Tym bardziej powinien pojechać na obóz dla przyszłych programistów.

– Skoro sam do tego nawiązałeś, to rzeczywiście mógłbyś trochę tu sprzątnąć. Tej pizzy zaraz urosną nogi i sama stąd wyjdzie. Przychodzę jednak do ciebie z czymś innym. Wakacje niedługo, więc pomyślałam, że fajnie byłoby gdzieś pojechać.

– Rodzinny wyjazd? – Westchnął niezadowolony, jakby usłyszał, że na obiad będzie brukselka.

– W tym roku oszczędzę wam i sobie tych traumatycznych przeżyć. Zamiast tego znalazłam dla ciebie kilka fajnych obozów informatycznych, w trakcie których…

– Mam wkuwać w wakacje?– wszedł mi w słowo.

– Daj mi dokończyć. Widzę, że bardzo lubisz gry komputerowe…

– Zamiast wydawać hajs na wyjazd, lepiej kupcie mi nowego kompa. – Znów mi przerwał. – Jak już tak rozmawiamy, to myślałem o profesjonalnej kamerce internetowej i porządnym mikrofonie ze statywem.

Zaczynałam żałować spontanicznej decyzji. Mogłam się spodziewać, że Wiktor od razu przekieruje rozmowę na inny tor. Nie chciało mi się nawet dociekać, po co mu kamera i mikrofon. Pewnie zamarzyła mu się kariera youtubera, tak jak wcześniej przez tydzień chciał być najlepszy na świecie w jeżdżeniu na hulajnodze – co w praktyce ograniczyło się do kupna drogiego sprzętu. Drugi raz nie dam się nabrać.

– Posłuchaj chociaż, co mam ci do powiedzenia – poprosiłam. – Czytałam, że w Polsce jest wiele firm produkujących gry. Masz do tego smykałkę, w przyszłości mógłbyś się realizować w tym zawodzie, ale najpierw musisz poznać podstawy. Do tego właśnie służą te obozy. Organizują je ludzie z branży, nie jacyś tam nauczyciele powtarzający teorię. Myślę, że…

– Nuda. – Wszedł mi w słowo trzeci i ostatni raz.

– Skąd wiesz? Nawet nie pozwoliłeś mi przedstawić dostępnych możliwości.

– Bo to nudne. Nie jestem kujonem, żeby w wakacje uczyć się matmy. Zamiast tego chcę nagrywać gameplaye i prowadzić stream na żywo.

– Game… co? Zresztą nie chcę wiedzieć. Masz możliwość poszerzenia horyzontów.

– Słyszysz samą siebie? Nie chcę żadnych horyzontów, chcę kamerę i mikrofon.

Poczułam, że pora zakończyć rozmowę. Moja cierpliwość dotarła do cienkiej granicy, za którą czekały krzyk, sarkazm i całe stado negatywnych emocji. Nie chcąc dać im przejąć kontroli nad sobą, dodałam:

– Pomyśl jeszcze. Jeśli chcesz, to sam poszukaj jakichś interesujących ofert. Masz wolną rękę w doborze tematyki, to może być nawet nieszczęsny obóz dla przyszłych influencerów, na którym się dowiesz, jak udawać szczęśliwego i bogatego.

Wyszłam z pokoju i szybkim krokiem wróciłam na dół. Poczułam zawód, mimo że spodziewałam się mniej więcej takiej rozmowy. Zmarnowałam ponad godzinę życia, by w kilka minut zejść na ziemię, a w zasadzie to odbić się od ściany. Nie mogłam siłą wypchnąć Wiktora z domu, ale bezczynne patrzenie, jak marnuje swój potencjał – nie jakiś wielki, ale zawsze – nie wpisywało się w mój charakter.

By odgonić myśli o młodszym synu, skupiłam się na Kacprze. O ile rolą Krystiana było ugrać jak najwięcej na jego wyjeździe z kolegami, o tyle mnie przypadło obdzwonić pozostałe mamuśki i ustalić fakty. Nie zastanawiając się długo, wybrałam numer matki Antka. Można zaryzykować stwierdzenie, że z Klementyną nawet się lubimy, co jednak ważniejsze, jej jedyny syn spowiadał się ze wszystkiego w domu, więc mogłam liczyć na sprawdzone informacje.

– Cześć, Klaro, właśnie miałam do ciebie dzwonić. – Usłyszałam.

– Hej. Czyli już wiesz o planach naszych niemal dorosłych ancymonów? Co o tym myślisz?

Spodziewałam się serii banałów w stylu: jak nasi chłopcy szybko rosną i jak wiele czyha na nich niebezpieczeństw, podczas gdy usłyszałam jedynie głośne chrząknięcie.

– Nie mów, że o niczym nie wiesz – odparła po dłuższej chwili.

– Nie wiem, co masz na myśli. Kacper powiedział, że zamierzają z kilkoma kolegami wyjechać nad morze. W pierwszej chwili mu zabroniłam, ale chcę dać się ubłagać. Same przecież byłyśmy młode i miałyśmy swoje potrzeby. Z dwojga złego lepiej, żeby narobili głupot z dala od domu.

– To już nieaktualne. Nie podejmę za ciebie decyzji, ale na twoim miejscu dokładnie przetrzepałabym pokój Kacpra.

Odruchowo mocniej ścisnęłam telefon.

– Dlaczego? – spytałam, oczekując najgorszego. –Co się stało?

– Ci gówniarze mieli się dziś zaopatrzyć w dopalacze na wyjazd. Byli umówieni z jakimś pieprzonym dilerem.

Jeśli zwrot „Ale mamo…” każdorazowo wyprowadza mnie z równowagi, to słowo „dopalacze” sprawia, że uginają się pode mną nogi. Swego czasu śledziłam wszystkie informacje na temat tego śmiercionośnego paskudztwa, czytałam artykuły ekspertów, psychologów, nauczycieli i policjantów, współczułam rodzicom, którzy przez ten syf stracili dzieci, przeszukiwałam pokoje chłopców, zmuszałam Krystiana, by monitorował doniesienia na rynku medycznym, codziennie obserwowałam, jak chłopcy się zachowują, czy nie są apatyczni lub wręcz przeciwnie, czy nie mają za dużo energii. Myślałam, że po tylu pogadankach i kontrolach Kacper zrozumie zagrożenie, podczas gdy najwyraźniej wszystkie moje działania nie przyniosły żadnego efektu.

– Skąd wiesz? – zapytałam, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. W tej chwili liczył się tylko fakt, że wychowałam imbecyla nieszanującego własnego życia.

– Od twojego syna.

– Że co?

– Pomylił się. Zamiast do Antka wysłał SMS-a do mnie.

– Poważnie? Co za matoł, skąd w ogóle miał twój numer?

– A czy to ważne? Teraz liczy się tylko bezpieczeństwo chłopców. Nie wiem, może zaniedbałam temat dopalaczy, uznawszy, że Antek ma dość oleju w głowie. Wszędzie przecież się o tym mówi. W szkole też co rusz mają jakieś pogadanki, nie chciałam dodatkowo go stresować. To pewnie był mój błąd.

Ja stresowałam syna podwójnie, a i tak nic z tego nie wyszło, odparłam w myślach, ale powstrzymałam się od komentarza. Klementyna oczywiście miała rację, zamiast zagłębiać się w szczegóły ich planu, w pierwszej kolejności należało się skupić na zapewnieniu im bezpieczeństwa. Nerwy i pytania tu nie pomogą. Teoretycznie to rozumiałam, nic jednak nie poradzę, że w głowie kłębiło mi się od pytań i wątpliwości.

– Rozmawiałaś już na ten temat z Antkiem? – zapytałam.

– Wyparł się wszystkiego i zamknął w swoim pokoju. Czekam na męża, aż wróci z pracy, i razem z nim porozmawiamy.

– Nie wiem, czy tak długo wytrzymam.

– Tylko nie daj się ponieść emocjom. Krzyk nic tu nie pomoże. Ja zaraz zadzwonię do pozostałych rodziców i uświadomię ich o niebezpieczeństwie. Mam nadzieję, że to miał być ich pierwszy raz.

– Jasne, daj znać, jak się czegoś dowiesz.

Drżącą dłonią odłożyłam telefon. Przed rozmową z synem musiałam wszystko poukładać sobie w głowie. O ile nie pojmowałam, jak w takiej sytuacji Klementyna mogła zachować spokój, o tyle musiałam przyznać jej rację, że emocje są złym doradcą. Tylko jak tu nie krzyczeć na tego gamonia? Jak nie wytknąć mu głupoty? Jak nie dać rocznego szlabanu na wszystko? To zdecydowanie była rozmowa, w której powinien uczestniczyć Krystian, być może była to wręcz rozmowa, którą powinien sam wziąć na swoje barki, by nie doszło do kolejnej awantury, wiązałoby się to jednak z koniecznością oczekiwania, aż skończy dyżur. Zwariowałabym, siedząc bezczynnie tak długo. Musiałam coś zrobić. Musiałam działać.