Moc obietnic - Piotr Borlik - ebook + audiobook + książka

Moc obietnic ebook

Piotr Borlik

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Obietnice zobowiązują. Nawet te niewinne mogą stać się narzędziem manipulacji i pchnąć nas do czynów, o jakie nigdy byśmy się nie podejrzewali.

Była policjantka Agata Stec próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Odcięta od dawnych znajomych i nałogu, realizuje się jako reporterka kryminalna. Naturę trudno jednak oszukać. Gdy Gdańskiem wstrząsa wieść o brutalnie zamordowanym nastolatku, a do Agaty zgłasza się ojciec zaginionego chłopaka w podobnym wieku, Stec nie może odwrócić głowy. Co prawda nie chce angażować się w prywatne śledztwo i wracać do dawnego życia, lecz dostrzega, że policja nie jest w stanie samodzielnie wpaść na trop mordercy. Przekonana, że zamknęła już rozdział, w którym niezwykle ważna była jej relacja z bratem, niespodziewanie odkrywa, że Artur zostawił po sobie znacznie większą spuściznę, niż ktokolwiek się spodziewał.

Piotr Borlik – inżynier, autor dwunastu powieści kryminalnych, mistrz Holandii i laureat trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Uhonorowany stypendium prezydenta Bydgoszczy dla osób zajmujących się twórczością artystyczną i upowszechnianiem kultury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 320

Oceny
4,2 (260 ocen)
129
75
35
19
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Recenzent

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się słucha. Ciekawa kontynuacja .
20
ApoLonja

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacyjna lektura dawno mnie tak książka nie wciągnęła. polecam
10
BeataDera

Nie oderwiesz się od lektury

Przeczytana w jeden dzień. Jak zwykłe się nie zawiodłam, czyta się z zapartym tchem.Czekam na następne z niecierpliwością .
10
dominikab79

Z braku laku…

strata kasy. dwie poprzednie duzo lepsze.
00
Weronikah8

Całkiem niezła

Trzecia część skończyła się idealnie i to mógłby być koniec trylogii. Ta czwarta część mogłaby być dopełnieniem, ale wychodzi na to że cykl będzie ciągną się dalej, jak dla mnie niepotrzebnie.
00

Popularność




Copyright © Piotr Borlik, 2024

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

www.panczakiewicz.pl

Zdjęcie autora:

fot. Jakub Sperka,

Marek Kamiński

StudioBezNazwy

www.studiobeznazwy.com.pl

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8352-774-1

Warszawa 2024

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Dla M.

Prolog

Nie sądziła, że to będzie takie łatwe. Spodziewała się zwątpienia, wyrzutów sumienia, lęku przed konsekwencjami. Trochę przerażał ją odczuwany spokój. Można by się spodziewać, że będzie się trzęsła z obrzydzenia, kto wie, może nawet zwymiotuje tuż po opuszczeniu budynku, a tymczasem jak gdyby nigdy nic skierowała się w stronę rodzinnego domu.

Może to szok, pomyślała, przecinając ulicę biegnącą pomiędzy starymi domami, na których wisiały jeszcze poniemieckie szyldy, a pod nogami czuło się nierówną kostkę brukową. Podobno była to atrakcja turystyczna, ale ona widziała tu tylko brud, smród i pijaczków. Kiedy pierwszy raz ją tu przyprowadził, nie miała pojęcia, czy bardziej powinna się obawiać Jego czy grupek przyczajonych w ciemnych bramach. Nie widziała nic urokliwego w brudnych elewacjach i pozostałościach po lampach gazowych. Nie bez powodu tę część miasta odcięto od reszty ruchliwymi ulicami i wiaduktem, jakby władze miasta wstydziły się, że coś tak zaniedbanego znajduje się w ścisłym centrum Gdańska.

Poczuła kroplę deszczu na policzku. Odruchowo zadarła głowę i popatrzyła na szare chmury kłębiące się nad zdewastowanymi budynkami. Uświadomiła sobie, że jak najszybciej chce opuścić to miejsce. Niestety, będzie tu musiała wrócić, ale może przynajmniej poczuje wówczas jakieś emocje.

Rozdział I

Chciał coś zniszczyć. Nie, chciał coś rozpierdolić. Nieważne co – mógł to być talerz, wazon lub twarz siedzącego naprzeciwko policjanta. Pieprzony formalista, zamiast na działaniu skupiał się na porządkowaniu dokumentów, jakby to miało w jakiś sposób pomóc w odnalezieniu Oskara. Ciągle czegoś szukał w komputerze, nieustannie coś poprawiał, niczym syn Filipa przed laty, gdy zależało mu, by jego zeszyty prezentowały się jak najlepiej.

Jakiż on był wtedy skupiony. Stelmach uśmiechnął się do swoich myśli. Mały perfekcjonista, jak z żoną myśleli o Oskarze. Później to się zmieniło, jego zeszyty i podręczniki wciąż wyglądały schludnie, ale daleko im było do tych wychuchanych i kolorowych z pierwszych lat szkoły podstawowej, kiedy miał fioła na punkcie szlaczków.

– No i co pan tak stuka w tę klawiaturę? – zapytał wreszcie zniecierpliwiony. – Mojego syna pan tam raczej nie znajdzie.

Aspirant Jędrzej Kochanowski zmarszczył czoło. Filip doskonale wiedział, co zaraz usłyszy, podobną rozmowę przeprowadzali już nieraz, mimo to nie potrafił ugryźć się w język.

– Panie Stelmach… – zaczął policjant.

– Tak, wiem, emocje w niczym nie pomogą – przerwał mu. – Robicie wszystko, co w waszej mocy, sprawdzacie wszystkie tropy, sprawa jest rozwojowa… – Pochylił się do przodu, po czym dodał: – O czymś zapomniałem?

Siedzący przy sąsiednim biurku funkcjonariusz cicho się zaśmiał. Starszy od swojego kolegi i znacznie od niego grubszy, też nie sprawiał najlepszego wrażenia. Przez ostatnią godzinę gapił się tylko w ekran komputera i popijał kawę, swoją drogą zdążył już opróżnić dwa kubki.

Początkowo fakt, że składa zeznania w pomieszczeniu, gdzie znajdowało się siedem biurek i gdzie równocześnie odbywały się inne przesłuchania i luźne rozmowy policjantów, Filip postrzegał w kategorii skandalu. Złożył nawet skargę do komendanta, po tym jak dwie funkcjonariuszki śmiały się w najlepsze z opowiadanej przez kolegę anegdoty z zatrzymania pijaczka, podczas gdy Stelmach przywoływał bolesne wątki z życia nastoletniego syna. Według oficjalnej wersji policjanci mieli zostać pouczeni, ale kolejne wizyty na komendzie utwierdziły Filipa w przekonaniu, że w tak skostniałej instytucji trudno o jakiekolwiek zmiany.

– Taaaak – przeciągnął Kochanowski. – Rozumiem pańskie rozgoryczenie, ale naprawdę działamy na pełnych obrotach.

– Pan wybaczy szczerość, ale śmiem w to wątpić. Wiem, że mało wam płacą, macie kłopoty kadrowe i rozliczają was na podstawie statystyk, więc dla świętego spokoju skupiacie się na najłatwiejszych sprawach, ale tu chodzi o życie mojego syna. Mam wrażenie, że przez ostatni tydzień nawet palcem nie kiwnęliście w tej sprawie, tylko czekacie, aż sam się znajdzie.

Kochanowski głośno westchnął, po czym wymienił spojrzenia z siedzącym obok policjantem.

– Do każdej sprawy podchodzimy z takim samym zaangażowaniem – odpowiedział. – To, że teraz nie biegam po Gdańsku i nie pytam przypadkowych przechodniów, czy nie widzieli Oskara, nie oznacza, że nie działamy. Przepytaliśmy jego znajomych ze szkoły i osiedla, rozmawialiśmy z nauczycielami, sąsiadami…

Mówił dalej, ale Filip już go nie słuchał. Zbyt często zbywano go tą formułką. Od początku śledczy skłaniali się ku wersji, jakoby Oskar uciekł z domu. Miały za tym przemawiać zeznania jego kolegów z klasy, którzy twierdzili, że chłopak na kilka tygodni przed zniknięciem zachowywał się inaczej, nie przykładał się do lekcji, trzymał się z boku i powtarzał coś o trudnej sytuacji w domu. To ostatnie przewijało się zaskakująco często w słowach znajomych Oskara. Stelmachowie przeanalizowali wszystkie, nawet najbardziej błahe sprzeczki z ostatnich miesięcy, ale nie przypomnieli sobie żadnego zdarzenia, które mogłoby potwierdzić tę wersję. Daleki był od posądzania nastolatków o kłamstwo, lecz ewidentnie coś tu się nie zgadzało.

– Czyli co, mam czekać w mieszkaniu i nic nie robić? – zapytał, gdy policjant skończył monolog.

– Tego nie powiedziałem. Nagłośnił pan sprawę w lokalnych mediach i to są działania jak najbardziej pożądane. Byłoby tylko lepiej, gdyby darował pan sobie wzmiankę o bierności policji, bo nie ułatwia nam to pracy.

– Może jeszcze wystawić wam laurkę?

Rozległ się dzwonek telefonu. Obaj spojrzeli na komórkę leżącą na biurku Kochanowskiego. Policjant sprawiał wrażenie zadowolonego z nagłego przerwania rozmowy. Pytającym wzrokiem spojrzał na Stelmacha, choć Filip doskonale zdawał sobie sprawę, że aspirant i tak odbierze połączenie, byle uwolnić się od natręta.

– Proszę sobie nie przeszkadzać – mruknął, wstając od biurka. – W przeciwieństwie do pana idę dalej szukać Oskara.

W podobny sposób kończyła się większość jego wizyt na komendzie. Rozsądek mu podpowiadał, by więcej tu nie przychodzić i nie tracić czasu na wysłuchiwanie kolejnych wymówek, ale musiał co kilka dni przypominać Kochanowskiemu i jego leniwym kolegom o istnieniu swojego syna. Niech wiedzą, że ktoś im patrzy na ręce, niech dla świętego spokoju poświęcą sprawie więcej uwagi, a może wreszcie trafią na jakiś trop.

Szybkim krokiem wyszedł z pomieszczenia. Determinacji wystarczyło mu jeszcze na trzaśnięcie drzwiami, po czym doczłapał się do ustawionego pod ścianą krzesła i bezwładnie na nie opadł. Skrył twarz w dłoniach, czuł się bezradny. Już nawet nie wściekał się na bierność policji. Nigdy nie powie tego na głos, ale trochę ich rozumiał. Ze statystyk jasno wynikało, że za zniknięciami nastolatków w większości kryją się ucieczki z domu. Dzieciaki tak wyrażają bunt czy chcą po prostu przeżyć romantyczną przygodę. Stelmach miał też świadomość, że wszyscy rodzice uparcie zaprzeczają, jakoby w ich rodzinach działo się coś niepokojącego. Nie dziwiło go, że Kochanowski powątpiewa w jego zapewnienia. Sęk w tym, że u nich naprawdę nie działo się nic odbiegającego od normy. Nie twierdził, że byli idealną rodziną, czasem kłócili się o drobnostki, jak choćby niewyrzucone śmieci czy zbyt późne powroty po szkole, ale nikt po czymś takim nie ucieka z domu. A nawet gdyby przyjąć tę naciąganą hipotezę, to Oskar przecież spakowałby ubrania i leki na astmę, tymczasem z mieszkania absolutnie nic nie zniknęło poza rzeczami, w których wyszedł do szkoły.

Z bezradności łzy napłynęły mu do oczu. Poderwał się z krzesła i ruszył w stronę wyjścia. Nie mógł pozwolić sobie na słabość. Wystarczy, że Monika całą energię marnotrawiła na lamentowanie. Ktoś musiał działać, ktoś musiał szukać Oskara.

Zły na siebie za chwilową słabość i pełen determinacji wyszedł na ulicę. Nie miał pojęcia, dokąd się udać, wiedział tylko, że chce znaleźć się jak najdalej od komendy policji i pracujących tam ludzi. W głowie kołatała mu się myśl, że to nic nie zmieni, że robi z siebie wariata i ludzie pomału zaczynają wytykać go palcami. Jaki jednak miał wybór? Co z tego, że rodzice kolegów Oskara krzywo na niego patrzyli, co z tego, że kilkoro zabroniło dzieciom rozmawiać z nim – rolą ojca jest walczyć do samego końca, pytać, drążyć, nie dawać spokoju, aż jeden z drugim przypomną sobie coś na pozór mało znaczącego, co naprowadzi go na trop.

Nogi same zaniosły go pod gmach szkoły podstawowej, do której przed laty uczęszczał Oskar. Filip dobrze wspominał ten okres edukacji. Syn wydawał się szczęśliwy, dogadywał się z kolegami, a nauczyciel matematyki dostrzegł w nim potencjał i nakłonił go do udziału w zajęciach pozalekcyjnych, przygotowywali się wtedy do olimpiady. Koniec końców Oskarowi poszło słabo i zniechęcony pedagog upatrzył sobie nowego pupilka, ale dzięki tym kilkunastu miesiącom chłopak przyswoił dużo materiału i później świetnie radził sobie w liceum. Zamierzał zostać programistą, już nawet uczestniczył w kilku projektach. Miał przed sobą świetlaną przyszłość, ktoś taki nie ucieka z domu!

Uwagę Stelmacha przykuła ekipa telewizyjna stojąca niedaleko budynku. Domyślał się, o jakich wydarzeniach opowiada elegancko ubrana kobieta, sam swego czasu z wypiekami na twarzy śledził doniesienia reporterów śledczych, którzy nagłośnili sprawę molestowania dzieci przez jednego z nauczycieli. Policja oczywiście obudziła się dopiero po publikacji materiałów w internecie. I pomyśleć, że Oskar wtedy mijał tego dupka na korytarzu… Całe szczęście, że jego klasę uczył inny geograf.

Usiadł na jedynej stojącej w półcieniu ławce i przyglądał się dziennikarce. Kojarzył ją z wyglądu. Nie wiedział, dla jakiej stacji pracowała, ale skoro razem z ekipą odgrzewali stary kotlet, to raczej nie była to gwiazda pierwszej wielkości.

A może by tak podsunąć jej bardziej aktualny temat, zastanowił się. W końcu Kochanowski doradził mu, aby dalej nagłaśniać sprawę. Żeby zainteresować dziennikarkę zniknięciem Oskara, musiałby ubarwić historię, zwykłe zaginięcie nastolatka raczej nie powali jej na kolana, ale jeśli ten nastolatek kiedyś uczęszczał do szkoły, przy której akurat nagrywają reportaż, i był kolejną ofiarą pedofila…

W myślach przeprosił syna za kłamstwa, które kiełkowały w jego głowie. Liczyło się tylko nagłośnienie sprawy, wzbudzenie kontrowersji i zmuszenie policji do działania. Najważniejsze, żeby Oskar się znalazł, reszta nie miała teraz najmniejszego znaczenia.

Rozdział II

– Kwiecień, dwa tysiące piętnasty rok, Gdańsk – zaczęła wyuczoną kwestię. – Tu, w szkole podstawowej mieszczącej się za moimi plecami, uczy geografii Sławomir P. Cieszy się nieposzlakowaną opinią wśród innych nauczycieli, jego podopieczni mogą pochwalić się dobrymi wynikami, kilkoro z nich sięga po nagrody w ogólnopolskich olimpiadach geograficznych.

W tym miejscu w gotowym materiale miała pojawić się wypowiedź ówczesnego dyrektora placówki, oczywiście z zakrytą twarzą i nie pod nazwiskiem, jakby dotarcie do informacji, kto wówczas piastował to stanowisko, było rzeczą bardziej skomplikowaną niż otworzenie puszki z piwem.

Swoją drogą, Agata nie pogardziłaby zimnym browarkiem.

– Jakieś to nudne, nie sądzisz? – zwróciła się do stojącego obok mężczyzny.

Radek był w porządku, nic do niego nie miała, nie zmieniało to jednak faktu, że nie groziła im nagroda za najlepszy reportaż roku. Nawet Agata, która w kręceniu tego typu materiału brała udział po raz pierwszy, dostrzegała wtórność tego, co razem tworzyli.

Mężczyzna otarł pot z czoła. Cwaniak, ubrał się w krótkie spodenki i jasny T-shirt, podczas gdy ona stała przed kamerą w marynarce, pod którą cała się topiła.

– Ale że co? – spytał jakże elokwentnie.

– No, że gdzieś już coś podobnego widziałam – odparła Stec. – I to jakieś sto razy.

– No i co?

– Nuda, kolego.

Przestąpił z nogi na nogę. Producentka zdradziła jej, że Radek sprzeciwiał się udziałowi Agaty w nagrywaniu reportaży. Podobno nawet zagroził, że wycofa się z projektu i poszuka innego źródła finansowania, jak jednak widać, jego groźby niekoniecznie miały odzwierciedlenie w rzeczywistości.

– A czego oczekujesz? – zapytał zniecierpliwiony. – To nie kino akcji, tu nie ma miejsca na wodotryski.

– Ty jesteś naszym wodotryskiem – wtrącił stojący kilka metrów dalej Wojtek, ich nieoceniony dźwiękowiec.

On również miał na sobie krótkie spodenki i koszulkę, ale w przeciwieństwie do Radka prezentował się w nich apetycznie. Stec nie wiedziała, czy to zasługa trzymania statywu z mikrofonem, by dobrze zbierał dźwięk, ale jego bicepsy robiły wrażenie.

– Na razie jestem pototryskiem – odparła. – Serio, muszę paradować w taki upał w marynarce? Może machniemy dzisiaj sceny wewnątrz budynku, a plener dogramy, kiedy się trochę ochłodzi?

Kwaśna mina Radka mówiła więcej niż słowa. I tak mieli już spore opóźnienia. O dziwo, nie była to wina Agaty, lecz jednej z ofiar Sławomira P., bo w ostatniej chwili zrezygnowała z udziału w reportażu, przez co na wariata zmieniano cały scenariusz. Teraz każdy dzień był na wagę złota.

– W tamtych scenach będziesz w innej koszuli – stwierdził, opierając dłonie na chudych biodrach. – Niewiele nam już zostało. Podejdziemy teraz pod główne wejście i nagramy kolejną kwestię. Później zostanie nam scena na boisku szkolnym i na górce, z której rozpościera się widok na okolicę.

Nie chciała wyjść na skończoną marudę, machnęła więc ręką i ruszyła w stronę wejścia. Pomimo początkowego entuzjazmu marzyła o zakończeniu projektu. Godząc się na to, że zostanie twarzą serii kryminalnych reportaży, inaczej to sobie wyobrażała. Zamiast wygłaszania nudnych kwestii wolałaby uczestniczyć w śledztwie, rozwiązywać sprawy sprzed lat z podążającym za nią jak cień Wojtkiem. Jego jednego by nie wymieniła. Kto wie, być może w następnym projekcie nagrywałby, jak w towarzystwie uzbrojonych po zęby antyterrorystów Agata wyważa kopniakiem drzwi i krzyczy do bandziora: Gleba! (o ile to hasło nie zostało zastrzeżone przez detektywa z fryzurą à la garnek).

Pomimo znużenia nie żałowała jednak swojej decyzji. Tak naprawdę nie miała wielu możliwości zarobkowych. W policji spaliła za sobą mosty. Przez jakiś czas rozważała otworzenie własnej agencji detektywistycznej, ale brakowało jej podstawowego atrybutu prywatnego detektywa – anonimowości. Jakoś nie wyobrażała sobie śledzenia obiektu, podczas gdy nieustannie zaczepiano ją na ulicy i pytano, czy to ona jest tą policjantką, która zastrzeliła swojego brata. Czasami Stec odnosiła wrażenie, że ludzie mylą jej życie z serialem kryminalnym. Swego czasu wystąpiła w kilku programach, w których opowiadała o głośnych sprawach: o mordercy z gdańskiej palmiarni w Oliwie i o zwłokach znalezionych w kaszubskim Czarnowie. Wszystkich przede wszystkim interesowały jej relacje z Arturem, ale na temat brata nie chciała publicznie się wypowiadać.

Z rozmyślań wyrwało ją pytanie Wojtka:

– Myślisz, że twój brat znał tego nauczyciela?

Ciężko westchnęła, kręcąc głową. Ciągle ten Artur i Artur. Ludzie mieli na jego punkcie fioła. Książki jego autorstwa prześcigały się w liczbie dodruków, przez rok powstało kilka poświęconych mu reportaży, coraz głośniej mówiło się też o pełnometrażowym filmie. Agata śmiała się, że żaden polski aktor nie udźwignąłby tej roli, jedynie Mads Mikkelsen dałby radę, ale sława Artura chyba jeszcze nie dotarła za ocean.

– Niewykluczone – odparła.

– Jakbym był jego pacjentem, to teraz miałbym pełne gacie – drążył Wojtek. – Przecież musiał robić jakieś zapiski z sesji, a skoro pracował tylko ze skrajnymi przypadkami, to policja powinna ich wszystkich dokładnie prześwietlić. – Przystanął nagle i spojrzał na Agatę wielkimi oczami. – Ty! – rzucił, wyraźnie podekscytowany. – A może byś przejrzała notatki Artura i spróbowała namierzyć kilku popaprańców z jego stajni?

Stec tylko kwaśno się uśmiechnęła. Oczywiście miała podobne pomysły. Praktycznie od razu po śmierci Artura przetrząsnęła jego dom i sprawdziła zawartość komputera. Znalazła mnóstwo materiałów z sesji, większość spisaną w formie równoważników zdań lub wręcz pojedynczych słów, z których trudno było coś wywnioskować. Niestety, Artur nie prowadził czegoś w rodzaju terminarza, w którym zapisywałby daty spotkań, nazwiska i numery telefonów, a nawet jeśli, to dobrze go gdzieś schował.

– Jednego nawet znam – odpowiedziała, gdy dotarli do głównego wejścia. – Gdy prowadziłam prywatne śledztwo przeciw Arturowi, dotarłam do mężczyzny, któremu opłacał usługi prawnicze. Bartosz Żygadło, pseudonim „Brzeszczot”, nie pytaj dlaczego. Siedzi w więzieniu, za skrócenie wyroku zgodził się zeznawać w sądzie, ale, jak sam dobrze wiesz, nie okazało się to konieczne.

Wojtek spojrzał na nią podejrzliwie.

– Czyli znasz gościa, masz do niego kontakt i zamiast zrobić o nim materiał, wolisz dukać wykute na blachę formułki?

– Masz coś do mojej dykcji?

– Nie no, jest spoko, ale wiesz, o co mi chodzi. Masz w garści świetny temat.

Nie miała ochoty tłumaczyć, dlaczego nawet nie spróbowała nawiązać ponownie kontaktu z Żygadłą. Nie po to po śmierci brata spaliła jego rękopis, by teraz kultywować jego imię. Gdyby to od niej zależało, wymazałaby wszystkie występki Artura, nawet jeśli wiązałoby się to z odcięciem od regularnie spływających tantiem ze sprzedanych książek, dzięki którym tak naprawdę nie musiałaby pracować do końca życia.

– Miło się gada, ale lepiej wróćmy do nagrywania, bo zaraz rozmyje mi się cały podkład.

Stanęła w cieniu i czekała, aż ekipa rozstawi sprzęt. Nie było tego wiele, niemniej znalezienie odpowiedniego miejsca, światła czy skonfigurowanie dźwięku zawsze zabierało trochę czasu. By nie gapić się bezczynnie na kolegów, Stec powtarzała swój tekst:

– Piętnastego kwietnia dwa tysiące piętnastego roku, w środę, około godziny osiemnastej, dziesięcioletni Kacper nie może doczekać się na swoich rodziców. Jego koledzy z klasy od ponad godziny są już w domach, Kacper spędza czas w szkolnej świetlicy, grając samemu w gry planszowe. Opiekująca się dziećmi nauczycielka, Elwira Stępień, bezskutecznie próbuje skontaktować się z matką chłopca, by przypomnieć jej, że świetlica funkcjonuje do godziny szóstej po południu. Wtedy do pomieszczenia wchodzi Sławomir P.

Kolejna zmiana sceny, tym razem na kilka słów komentarza zdecydowała się rzeczona Elwira. Oczywiście niczego nie podejrzewała, uważała Sławomira za przykładnego nauczyciela i tak dalej, i tak dalej. W zasadzie żaden ze świadków nie powiedział niczego ciekawego, jakby wcześniej dostali teksty napisane przez Radka.

Gdyby to zależało od Agaty, tę scenę nakręciliby w świetlicy. Najlepiej, gdyby to była ta konkretna świetlica, ale jeśli dyrekcja szkoły nie wyraziłaby zgody, to zadowoliłaby się jakimkolwiek pomieszczeniem wyglądającym na miejsce, gdzie dzieci czekają na zapracowanych rodziców.

Gdyby to zależało od Agaty, wszystko wyglądałoby inaczej. Chyba nawet zmieniłaby dźwiękowca, nie zapowiadało się bowiem na to, by Wojtek odpuścił temat jej brata.

Z rozmyślań wyrwał ją zmierzający w jej stronę mężczyzna.

– Przepraszam! – zawołał, podnosząc rękę niczym uczeń zgłaszający się do odpowiedzi.

Stec otaksowała go wzrokiem. Szczupły, ubrany w spodnie dżinsowe i szarą koszulkę, nie wzbudził jej podejrzeń. Mógł pracować jako nauczyciel w owianej złą sławą szkole lub mieszkać gdzieś w okolicy. Na widok kamer zapewne chciał wtrącić kilka słów do reportażu.

Gorzej, jeśli mnie rozpoznał, pomyślała, zmuszając się do uśmiechu. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do zaczepiania przez ludzi. Jedni ją podziwiali, inni wyzywali. Jakie by nie było ich zachowanie, czuła się niekomfortowo, zazwyczaj próbowała zbywać rozmówców półsłówkami.

– Nagrywacie materiał o Przesmyckim? – zapytał.

Agata odetchnęła z ulgą. Z dwojga złego wolała wysłuchać kolejnych wyssanych z palca rewelacji o Sławomirze P.

– Dzień dobry – odparła. – Zaraz zaczynamy, więc bardzo prosimy o niewchodzenie w kadr i niehałasowanie.

Mężczyzna spojrzał na nią podejrzliwie. Może to paranoja, ale Stec odniosła wrażenie, że właśnie ją rozpoznał.

– Jasne, to oczywiste – stwierdził, ale zamiast się wycofać, podszedł bliżej i wyciągnął dłoń w stronę Agaty. – Filip Stelmach, mój syn uczęszczał do tej szkoły, kiedy ten zboczeniec bawił się kosztem naszych dzieci.

– Agata… – W ostatniej chwili ugryzła się w język.

Uścisnęła dłoń mężczyzny. Miał mocny, zdecydowany chwyt.

– Po prostu Agata? – zapytał. – W sumie fajnie, możemy mówić sobie po imieniu. Filip. Tak jak wspomniałem…

Spojrzała przez ramię w stronę chłopaków. Jak na złość Radek z Wojtkiem byli zajęci dopinaniem szczegółów i nie wyglądało, żeby któryś miał wybawić ją z tarapatów.

– Bardzo przepraszam, ale naprawdę jesteśmy zajęci – powiedziała. – Jeśli ma pan jakieś informacje w sprawie, to proszę skontaktować się z naszym scenarzystą. – Z premedytacją wskazała palcem Radka. – Ja tu jestem tylko od czytania napisanych przez niego kwestii.

– A myślisz, że mógłbym do niego teraz zagadać? To dla mnie ważne. Mój syn zaginął ponad trzy tygodnie temu. Policja oczywiście ma to głęboko w dupie.

– Rozumiem, ale…

– Nie, nic nie rozumiesz! – podniósł nagle głos, czym zwrócił uwagę Radka i Wojtka. – Mój syn, Oskar, on chodził do tej szkoły i…

Stelmach uciekł wzrokiem w bok. Agata powtórzyła w myślach nazwiska wszystkich ofiar Sławomira P., ale nie kojarzyła żadnego Stelmacha. Pamięć nigdy nie była jej mocną stroną, w wydziale kryminalnym miała ludzi od spamiętywania dat, miejsc i personaliów, niemniej dałaby sobie rękę uciąć, że przygotowując się do nagrań, nie czytała o dziecku o tym nazwisku.

– Przepraszam, nie powinienem był ci przerywać ani mówić tak głośno – dodał po chwili mężczyzna. – Po prostu krew mnie zalewa, że mój syn zniknął, a oprócz mnie nikt go nie szuka.

Powiedz mu, że ci bardzo przykro i że chłopak na pewno się znajdzie, pomyślała, zerkając błagalnie w stronę kolegów. Nie angażuj się, nie zadawaj pytań i najważniejsze: nie zdradzaj swojej tożsamości. Nie chcesz się bawić w panią detektyw, nie chcesz zwracać na siebie uwagi policji ani mediów, chcesz względnie normalnie żyć i odciąć się od przeszłości.

– Rozumiem… – powtórzyła, wściekła na Wojtka i Radka, którzy wrócili do wcześniejszej dyskusji.

– Chodzi o to, że Oskar też miał styczność z tym człowiekiem – wypalił Stelmach. – Nie zgłosiliśmy tego, bo uznaliśmy, że to i tak już nic nie zmieni. Co to za różnica, czy Przesmycki będzie sądzony za jedno dziecko więcej? Chcieliśmy chronić Oskara.

– I teraz chciałbyś o tym opowiedzieć przed kamerą, żeby więcej osób zainteresowało się zniknięciem syna? – zapytała wprost.

– Dziwisz mi się? Muszę coś zrobić, chwytam się każdej szansy.

– Nie dziwię się. To znaczy, dziwię się, że milczałeś, gdy dowiedziałeś się, co ten skurwysyn zrobił twojemu synowi, ale nie mam dzieci, więc nie mam prawa się wypowiadać. Obawiam się jednak, że nie możemy ci pomóc. Nie jestem dziennikarką, nie tworzę materiałów do programów informacyjnych. Reportaż, który kręcimy, będzie miał premierę nie wcześniej niż za pół roku.

Stelmach przestąpił z nogi na nogę. Niezadowolenie malujące się na jego twarzy zdradzało, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Stec wielokrotnie miała do czynienia z furiatami, którzy potrafili momentalnie wpaść w szał i rzucić się na kogoś z pięściami; nie sądziła, by Filip był do tego zdolny, ale widziała w nim pierwsze objawy zniecierpliwienia i złości.

– Przecież te sprawy się łączą – powiedział, zaciskając obie pięści.

Nie chciała być brutalna, lecz jedynym połączeniem, jakie dostrzegała, były ewentualne zaburzenia psychiczne Oskara, które mogły podsunąć mu pomysł ucieczki z domu albo coś jeszcze gorszego. Chłopiec zapewne przeszedł przez piekło, a rodzice, zamiast mu pomóc i zapewnić wsparcie psychologiczne, udawali, że nic się nie stało, żeby go „chronić”.

Gówno prawda, uznała. Chroniliście jedynie siebie.

– Naprawdę bardzo chciałabym pomóc, ale jak wspomniałam… – Urwała, gdy rozdzwonił się telefon Stel­macha.

Mężczyzna nerwowym ruchem wyciągnął komórkę i spojrzał na wyświetlacz. Jego wcześniejsze zacietrzewienie rozpłynęło się w powietrzu, a na pobladłej twarzy pojawiła się niepewność.

– To policjant prowadzący śledztwo – powiedział, patrząc Stec prosto w oczy, jakby oczekiwał, że kobieta podpowie mu, co ma zrobić.

– Może Oskar się odnalazł? – zapytała.

– Może tak. – Skinął głową. – Może tak.

Jego niestabilność emocjonalna była aż nadto widoczna. W trakcie krótkiej rozmowy zdążył zaliczyć kilka skrajnych stanów, a teraz sprawiał wrażenie wystraszonego. O jego kondycji psychicznej najlepiej świadczył fakt, że dwa razy nie udało mu się prawidłowo przeciągnąć palcem po ekranie, by odebrać połączenie.

– Tak? – zapytał, odwracając się do Stec plecami.

Agata skorzystała z okazji i podeszła do chłopaków z ekipy. Nie chciała dłużej rozmawiać z tym człowiekiem, niech Radek weźmie na siebie tłumaczenia. Ona zawsze kiepsko radziła sobie w rozmowach z krewnymi ofiar, zdecydowanie wolała przesłuchiwać podejrzanych. Tam przynajmniej nie musiała zważać na ton ani słowa, nie dręczyły jej wyrzuty sumienia, a jak ktoś ją zdenerwował, to mogła go ukarać.

Szkoda, że te czasy bezpowrotnie minęły.

– Czego chciał? – zapytał Wojtek.

– Trzeba było podejść i zagadać – odparła.

– Wolałem wam nie przeszkadzać.

– W takim razie przeszła ci koło nosa okazja na nagranie przełomowego materiału o kolejnym nastolatku na gigancie.

Dźwiękowiec uśmiechnął się pod nosem, ale nie zdążył odpowiedzieć, bo oboje usłyszeli serię wulgarnych okrzyków. Agata czuła, jak postanowienie o niewtrącaniu się pomału przestaje być aktualne. Ciekawość zawodowa w połączeniu z empatią kazały jej wrócić do Stelmacha i zaoferować pomoc. Najprawdopodobniej usłyszał właśnie wiadomość, której nigdy nie powinien usłyszeć żaden rodzic.

– Nie, kurwa, nie! To musi być jakaś pomyłka! – rzucił łamiącym się głosem do telefonu.

Już miała do niego podejść, gdy poczuła na ramieniu dłoń Wojtka.

– Ja się tym zajmę – zaproponował.

Agata odruchowo strąciła jego dłoń.

– I niby co zrobisz? – zapytała kpiąco.

– Przegonię go? Wszystko mamy gotowe, a typ drze japę i nie można nagrywać. Jeszcze chwila, a stracimy dobre oświetlenie.

– Ale ty wiesz, że gościa najprawdopodobniej właśnie wezwali na identyfikację ciała jego syna?

Mężczyzna wzruszył ramionami, jakby zupełnie go to nie obeszło.

– Aha – dodała, mierząc go wzrokiem. – I pomyśleć, że chciałam cię przelecieć. Daj mi pięć minut, potem zaczniemy nagrywać.

Gdyby nie okoliczności, rozśmieszyłoby ją zaskoczenie na twarzy dźwiękowca. Czuła na sobie jego wzrok, gdy ruszyła w stronę łkającego Stelmacha. Nie kłamała, naprawdę rozważała zaliczenie Wojtka, chciała się jednak z tym wstrzymać do zakończenia nagrań, by nie popsuć dobrej atmosfery na planie. Romanse w pracy rzadko dobrze się kończą, a ona nie zamierzała się z nim wiązać.

Odczekała, aż Filip skończy rozmowę, po czym stanęła naprzeciwko niego. Nie miała nic mądrego do powiedzenia, z doświadczenia wiedziała, że w takich sytuacjach lepiej wspólnie pomilczeć, niż mówić banały. Gdy ktoś traci syna, nie chce słyszeć, że komuś jest przykro, że trzeba żyć dalej, że zmarła osoba tego właśnie by sobie życzyła. Gdy ktoś traci syna, chce, żeby cały świat spłonął.

– Zajebię gnoja – rzucił nieoczekiwanie. – Zatłukę gołymi rękami.

Nie zdążyła zareagować, gdy odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w stronę ulicy. Odprowadzając go wzrokiem, czuła, że powinna zareagować, zawołać go i upewnić się, że nie zrobi żadnej głupoty. Dawna Agata pewnie tak by zrobiła, nowej nie starczyło determinacji.

Tak będzie lepiej, pomyślała zrezygnowana. Nie mieszaj się, nie wychylaj się, to nie twoja sprawa. Przyjechałaś tu nagrać reportaż, nie jesteś już policjantką i nigdy już nią nie będziesz.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI