Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzeci tom serii o Agacie Stec, kontrowersyjnej policjantce z gdańskiego wydziału śledczego. Po zabójstwie ważnego świadka w śledztwie po serii makabrycznych morderstw w Gdańsku, gdyńskiego biznesmena Jacka Biernata, mężczyzny wyjątkowo bliskiego komisarz Agacie Stec, niespodziewanie to ona nagle znajduje się w kręgu podejrzeń i mimo braku przekonujących dowodów trafia do aresztu. Bez środków na zapłacenie absurdalnie wysokiej kaucji ustanowionej przez prokuratora, zmuszona jest przyjąć pomoc brata, znanego psychologa Artura Kamińskiego. Rola, jaką specjalizujący się w pracy z psychopatami Kamiński odgrywa w ostatnich wydarzeniach, jest coraz bardziej podejrzana. Stec postanawia podjąć jego niebezpieczną grę, by wymierzyć mu sprawiedliwość. W pewnym momencie zdaje sobie jednak sprawę, że nieświadomie z łowcy stała się zwierzyną. Nie wie, o jaką stawkę toczy się gra, nie wie też, czyje tajemnice są motorem zdarzeń.
Piotr Borlik, rocznik 1986, inżynier, mistrz Holandii, a także laureat trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Otrzymał stypendium prezydenta Bydgoszczy dla osób zajmujących się twórczością artystyczną i upowszechnianiem kultury. Autor dziesięciu kryminałów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 398
Copyright © Piotr Borlik, 2019
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
www.panczakiewicz.pl
Zdjęcia na okładce
© Cristian Manea/Dreamstime.com
© Nataliya Vaitkevich/Pexels
Redaktor prowadzący
Anna Derengowska
Redakcja
Aneta Kanabrodzka
Korekta
Grażyna Nawrocka
Bożena Hulewicz
ISBN 978-83-8352-573-0
Warszawa 2023
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Dla M.
Prolog
Inaczej zapamiętała smak papierosów. Wspominając czasy sprzed zajścia w pierwszą ciążę, gdy paliła co najmniej paczkę dziennie, miała w głowie poetyckie skojarzenia z odprężającym aromatem dymu, ziemi i przypraw korzennych, podczas gdy teraz czuła jedynie smród plastikowej butelki wrzuconej do ogniska. To utwierdziło ją w przekonaniu, że niektórych wspomnień z przeszłości lepiej nie konfrontować z rzeczywistością, dlatego właśnie unikała wszelkich zjazdów – czy to z okazji rocznicy matury, czy ukończenia studiów medycznych. Wolała pielęgnować obraz dawnych kolegów i koleżanek – młodych, pełnych ambicji i zapału, zamiast słuchać opowieści podstarzałych lekarzy o wnukach i planach na emeryturę.
Pomimo rozczarowania Hanna sięgnęła po kolejnego papierosa. Walory smakowe nie miały teraz znaczenia. Chciała uspokoić drżące dłonie i przyspieszony oddech, nawet za cenę smolistego posmaku w ustach przez najbliższy tydzień.
– To tylko jedna godzina – powiedziała cicho, zamykając oczy. – Sześćdziesiąt minut, trzy tysiące sześćset sekund.
Nawet nie próbowała zastosować na sobie żadnej z technik relaksacyjnych, które kiedyś polecała pacjentom. Wiele lat temu, gdy psychiatrię i psychologię stawiała jeśli nie wyżej, to przynajmniej na równi z neurochirurgią czy transplantologią, opracowała autorską metodę radzenia sobie ze stresem, z którą w wąskim kręgu kojarzono ją po dziś dzień. Seria artykułów o oddalaniu negatywnych emocji poprzez kontemplowanie najdrobniejszych szczegółów w otoczeniu przyniosła jej nie tylko uznanie, ale też potężny zastrzyk gotówki i możliwość kontynuowania badań. Teraz jednak ta sama metoda wzmocniłaby towarzyszące jej od rana emocje. Zamiast wsłuchiwać się w szmer klimatyzatora, słyszałaby swój nierówny oddech, zamiast badać opuszkami palców chropowatą powierzchnię drewnianego stołu, czułaby drżenie dłoni, a skupiając wzrok na jakimkolwiek elemencie wystroju gabinetu, odczułaby co najwyżej zażenowanie faktem, że nie miała w sobie dość odwagi, by odbyć to spotkanie we własnym domu.
Rozejrzała się po wynajmowanym na godziny pomieszczeniu. Biurowiec śmiało mogła nazwać ekskluzywnym, a pokój był całkiem przestronny i urządzony ze smakiem, ale nie miał charakteru. Wszystko było dobrze dopasowane i wykonane z wysokiej jakości materiałów, co nie zmieniało faktu, że Wierzbickiej kojarzyło się ze sterylnością, z powodu której nie sposób zebrać myśli, a co dopiero otworzyć się podczas sesji.
Zgniotła papierosa w szklanej popielniczce kupionej w kiosku dzisiaj rano, specjalnie na tę okazję. Pomimo otwartego okna pomieszczenie wypełniała śmierdząca zawiesina. Hanna liczyła się z poniesieniem kary za złamanie zakazu palenia w wynajmowanym pokoju, ale i tak ponownie sięgnęła po paczkę marlboro. Oprócz potrzeby uspokojenia nerwów miała nadzieję, że gryzący dym skróci spotkanie choćby o kilka minut.
Akurat szukała zapalniczki, gdy ktoś zapukał do drzwi. Podskoczyła, jakby tuż obok uderzył piorun; ledwo utrzymała papierosa w trzęsących się dłoniach. Nie mogła w takim stanie przyjąć gościa. Człowiek, z którym miała się spotkać, jak nikt inny potrafił wyłapywać najgłębiej skrywane emocje, toteż udawanie pewności siebie na nic się nie zda. Mimo to wzięła głęboki wdech i przybrała wyuczoną przez lata uprzejmą minę.
To tylko sześćdziesiąt minut, powtórzyła w myślach, podchodząc do drzwi i energicznie naciskając klamkę.
– Punktualny jak zawsze – powiedziała z uśmiechem. – Zapraszam, Arturze. Domyślam się, że masz mi sporo do opowiedzenia.
Rozdział I
Od dziesięciu minut bezmyślnie przeglądała folder z wycieczkami last minute. Im dłużej wpatrywała się w łudząco podobne do siebie oferty, tym bardziej była przekonana, że nie robi jej większej różnicy, gdzie poleci. Potrzebowała jedynie słońca, szerokich plaż i nielimitowanego dostępu do alkoholu.
– Wszystko mi jedno – powiedziała do siedzącej naprzeciwko młodej dziewczyny. – Niech pani poszuka czegoś z wylotem jeszcze dzisiaj. Najlepiej za kilka godzin.
Pracownica biura podróży zmrużyła oczy i lekko przechyliła głowę. Już na początku rozmowy sprawiała wrażenie, jakby rozpoznała Agatę. Nie zadała jeszcze pytania, które przez ostatnie dwa dni Stec słyszała na każdym kroku, ale policjantka czuła, że to tylko kwestia czasu.
– Nie powinna pani szukać ofert w komputerze? – spytała zniecierpliwiona.
– Tak, tak – odpowiedziała kobieta, przenosząc wzrok na ekran laptopa.
– Proszę pamiętać o psie. Będę wdzięczna za wskazówki, co dokładnie mam z nim zrobić.
– Jaka to rasa? Jeśli nie jest duży, to może go pani wziąć ze sobą na pokład samolotu i trzymać w transporterze między nogami.
– To raczej trochę większy psiak.
– W takim razie trafi do luku bagażowego. Przed wylotem musi przejść wymagane szczepienia, mieć założony paszport i wszczepiony podskórny mikroczip. Procedury są zależne od kraju, który pani wybierze.
Agata przygryzła wargę. Nie wyglądało to jak coś, z czym można uporać się w godzinę. Ani przez chwilę nie rozważała, by zostawić Słodziaka w hotelu dla zwierząt, nawet jeśli formalności opóźnią wylot o dzień czy dwa. Tyle wytrzyma zamknięta w mieszkaniu, z wyłączonym telefonem, bez telewizji i internetu.
– To proszę wybrać możliwie krótki lot – odpowiedziała. – Możemy się tak umówić, że zarezerwuje mi pani termin, a ja szybko skoczę do weterynarza, żeby zorientować się co i jak?
Kobieta spojrzała na nią z zakłopotaniem.
– Obawiam się, że to niemożliwe. W przypadku tak bliskiego terminu wylotu nie robimy bezpłatnych rezerwacji. Działa zasada: kto pierwszy, ten lepszy. Może pani wpłacić bezzwrotną zaliczkę w wysokości dziesięciu procent całej kwoty, wtedy wycieczka będzie zagwarantowana.
Agata westchnęła.
– No dobra, to niech się pani wstrzyma z szukaniem. Najpierw podejdę do weterynarza.
Już miała wstać z krzesła, gdy na ekranie telewizora umieszczonego na ścianie za plecami pracownicy biura turystycznego pojawiła się relacja na żywo z konferencji zwołanej przez prokuratora Filipiaka. Obiecywała sobie, że nie będzie tracić nerwów na wysłuchiwanie teorii wyssanych z palca, ale na widok Karola Olkowskiego nerwowo przełykającego ślinę postanowiła zrobić wyjątek.
– Może pani włączyć dźwięk? – poprosiła, wskazując telewizor.
Dziewczyna zerknęła przez ramię. Nagle wyprostowała się i przyjrzała się uważniej treści wyświetlanego paska, po czym wróciła spojrzeniem do Stec i z szerokim uśmiechem powiedziała:
– To pani jest tą policjantką. Od początku wiedziałam, że skądś panią kojarzę.
– No to teraz nie muszę tłumaczyć, dlaczego zależy mi na jak najszybszym wylocie. Nie mogę dłużej tego znieść. Potrzebuję natychmiastowego resetu.
– Trzeba było od razu tak mówić. Zrobię rezerwację, wpiszę, że dostałam zaliczkę, a jeśli pani zrezygnuje, bo piesek będzie wymagał więcej czasu, to zabukuję inny termin, a szefowi powiem, że coś źle wpisałam w systemie.
Agata zamrugała zaskoczona, ale szybko odparła:
– Byłabym wdzięczna.
Ostatnio tego typu sympatyczne reakcje stanowiły rzadkość. Większość ludzi patrzyła na nią podejrzliwie, niektórzy wręcz wrogo, jakby to ona zabiła Biernata i przyozdobiła jego ciało kwiatami. Z sąsiadami nigdy nie utrzymywała zażyłych relacji, ale teraz odwracali się do niej plecami lub zamykali jej przed nosem drzwi windy.
– A mogłaby pani… – dodała, wskazując telewizor.
– Jasne. Sama jestem ciekawa, co ustalili.
Kobieta sięgnęła po telefon, chwilę przy nim pogmerała, po czym skierowała go w stronę telewizora. Agata już chciała zwrócić jej uwagę, że pomyliła komórkę z pilotem, lecz po chwili na ekranie pojawił się pasek dźwięku.
Stec nagle poczuła się bardzo staro.
Humoru nie poprawił jej nawet widok zestresowanego Olkowskiego. Świeżo upieczony komisarz był ubrany identycznie jak kilka dni temu podczas omawiania sprawy Mirosława Janiaka: w prążkowany garnitur, białą koszulę i stalowy krawat. Tym razem wzbogacił strój o fioletową poszetkę, która zdaniem Agaty nijak nie pasowała do reszty.
Pomiędzy Karolem a prokuratorem siedział przysadzisty mężczyzna w dżinsowej kurtce i koszulce polo. Wystarczyło jedno spojrzenie, by mieć pewność, kto z tej trójki znał się na policyjnej robocie, a kto był tylko pozerem. Jarosław Studziński, inspektor sopockiej policji – to na jego terenie odnaleziono ciało Biernata – zamiast na wizerunku skupiał się na pracy. Pomimo nieciekawych okoliczności dał się Agacie poznać od najlepszej strony. Nie oceniał jej, niczego nie sugerował, opierał się na faktach i nie szukał rozgłosu. Gdyby postanowiła wyznać prawdę o ostatniej rozmowie z Jackiem, to z pewnością zwróciłaby się właśnie do niego.
Na razie jednak tego nie planowała. Nie dysponując żadnymi dowodami obciążającymi Artura, mogła jedynie pogorszyć swoją sytuację. Nie miała też pomysłu, jak podejść brata i udowodnić mu winę. Jedyne, o czym teraz myślała, to dwutygodniowy reset mózgu, po którym podejmie decyzję, co zrobić dalej ze swoim życiem.
– Ze szczegółami zapozna państwa komisarz Karol Olkowski – powiedział prokurator Filipiak, kończąc przemowę.
Policjant poprawił krawat, po czym podszedł do mikrofonu. Statyw ustawiono zbyt wysoko, przez co chwilę się z nim męczył, zachowując przy tym kamienną twarz.
– Dziękuję – zaczął wreszcie. – Przede wszystkim chciałbym zapewnić mieszkańców Trójmiasta, że nikomu nie grozi niebezpieczeństwo. Dokładamy wszelkich starań, aby wyjaśnić sprawę zabójstwa Jacka Biernata. Wciąż nie mamy pewności, czy jest ono powiązane z podobnymi dokonanymi w Czarnowie. Zdajemy sobie sprawę, że poprzednim razem policja zbyt pochopnie przypisała śmierć wszystkich ofiar Mirosławowi J., który ostatecznie okazał się tylko jednym z winnych, dlatego teraz dokładniej badamy tropy.
Urodzony mówca, pomyślała Agata. Nie wątpiła, że Karol wykuł całe przemówienie na blachę, ale nie zmieniało to faktu, że prezentował się zaskakująco dobrze. Po tremie praktycznie nie pozostał ślad.
– Czy możemy mówić o naśladowcy? – spytał jeden z dziennikarzy.
– Tak jak powiedziałem, jest jeszcze za wcześnie, by potwierdzić tego typu informacje. Mogę państwa zapewnić, że bierzemy pod uwagę różne scenariusze i wnikliwie je analizujemy.
– A co z komisarz Agatą Stec? – zapytał ktoś inny.
Pracownica biura turystycznego zerknęła na nią, jakby oczekując jej reakcji, policjantka była jednak zbyt ciekawa odpowiedzi kolegi, by wdawać się w rozmowę.
– Rozumiem, że ta sprawa elektryzuje opinię publiczną – odpowiedział spokojnie komisarz. – Z tego miejsca chciałbym wszystkich prosić, by pozwolili nam pracować. Nie zależy nam na rozgłosie. Komisarz Agata Stec nie bierze udziału w śledztwie, dlatego pytania odnośnie do jej osoby uważam za niezasadne.
– Jak skomentuje pan pojawiające się doniesienia o znajomości pani komisarz z zamordowanym mężczyzną? Czy to prawda, że mieli romans?
– Dla dobra śledztwa nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Powtórzę: badamy wszystkie możliwe tropy.
Agata zaczęła żałować, że poprosiła o włączenie dźwięku. Dobrze wiedziała, jakie będą kolejne pytania. Nie potrafiła zliczyć, ile razy już na nie odpowiadała przypadkowo spotkanym osobom. Wszyscy myśleli w ten sam schematyczny sposób, nie mając pojęcia, że w czasie, gdy ktoś mordował Biernata, ona walczyła o życie w Czarnowie. Prokurator nie raczył poinformować o tym dziennikarzy, dla siebie zachował również fakt, że to ona samodzielnie zdemaskowała Hoffmana i jego pomocników.
– Chyba mam już dość – powiedziała, wstając z krzesła. – Im prędzej pojadę do weterynarza, tym prędzej będę mogła wyrwać się z tego bagna.
Kobieta po drugiej stronie biurka przeniosła na nią podekscytowany wzrok.
– A domyśla się pani, kto stoi za zabiciem tego mężczyzny? – spytała z przejęciem. – Strasznie to poplątane. Z jednej strony mówią, że facet był kluczowym świadkiem w sprawie mordercy z palmiarni, z drugiej nie sposób nie porównać miejsca zbrodni z tym, co ostatnio działo się w Czarnowie. Myśli pani, że obie te sprawy są ze sobą jakoś powiązane?
I to jak, odpowiedziała w myślach Stec. Cały czas nie mieściło jej się w głowie, jak mogła pozwolić Arturowi, by tak nią manipulował. Jeśli Jacek rzeczywiście był mordercą z palmiarni, a Robert Mazur tylko próbował go naśladować, to od razu po rozwiązaniu sprawy powinna zrezygnować ze stanowiska. Pomijając upokorzenie i medialną nagonkę, nie będzie potrafiła myśleć o sobie jako o policjantce. Skoro nie umiała rozgryźć rodzonego brata, to zamiast gonić przestępców, powinna co najwyżej wlepiać mandaty za złe parkowanie.
Po krótkim zastanowieniu stwierdziła, że do tego też się nie nadaje. By wyłapać nieprawidłowo ustawione samochody, należało wykazać się spostrzegawczością, a tym najwyraźniej nie mogła się pochwalić, skoro przez rok odwiedzania Artura raz na tydzień nie zauważyła, że ktoś u niego pomieszkuje.
– Trudno powiedzieć – odparła po chwili. Dostrzegła zawód na twarzy dziewczyny, zapewne oczekującej bardziej wyczerpującej odpowiedzi, ale tej nie uzyskał nawet prokurator. – Na mnie już pora – dodała. – Będę wdzięczna za zarezerwowanie jakiejś wycieczki na dziś. Dam znać, jak już pogadam z weterynarzem.
– Rozumiem, że wylot tylko z Gdańska?
– Mogę podjechać do Warszawy, jeśli zajdzie potrzeba.
– Dobra. Znajdę najlepszą ofertę. – Dziewczyna skinęła głową.
Życzliwe słowa i perspektywa ucieczki z Polski wprawiły Agatę w nieco lepszy humor. Miło było przynajmniej chwilę porozmawiać z kimś, kto nie widział w niej morderczyni. Ten stan zadowolenia trwał jednak zaledwie kilkadziesiąt sekund. Nie zdążyła nawet wyjść z galerii handlowej, gdy zadzwonił telefon. I tak nie zamierzała odbierać, ale ciekawiło ją, czy to kolejna próba ze strony Artura, wyjęła więc komórkę i spojrzała na wyświetlacz.
Wciskając czerwoną słuchawkę, zaśmiała się nad ironią losu. Jeszcze niedawno to ona walczyła o kontakt z bratem, który traktował ją jak powietrze. Dodzwonienie się do niego graniczyło z cudem, a on sam właściwie nigdy nie wychodził z inicjatywą. Teraz nagle obudziła się w nim potrzeba rozmowy. Dochodziła dopiero dwunasta, a dzwonił do niej już czwarty raz.
Od momentu, gdy Lubomirski pokazał Agacie wiadomość o znalezieniu ciała Jacka, komisarz nie zamieniła ze starszym bratem ani słowa. W pierwszej chwili chciała od razu do niego pojechać, skuć go w kajdanki i wydać prokuraturze, szybko jednak zrozumiała, że jedynym dowodem, jaki miała, były słowa zamordowanego mężczyzny, który wcześniej zniknął na rok i pozostawił na lodzie wielu wierzycieli. Poza tym Artur był zbyt inteligentny, by nie usunąć wszystkich śladów.
A może jednak popełniła błąd? Może powinna była wparować do domu brata z policyjnymi technikami, by dokładnie przebadali piwnicę, w której rzekomo przetrzymywał Biernata? Nawet ktoś tak inteligentny i perfekcyjny mógł przegapić jakąś drobnostkę. Wątpiła jednak, by Grzechu zgodził się na akcję bez twardych dowodów.
Czasu i tak już nie cofnę, pomyślała, chowając telefon do torebki.
***
Zacisnęła obie dłonie na kierownicy. Gdyby nie obawa przed tym, że ktoś nagra komórką jej niekontrolowany atak gniewu, wykrzyczałaby swoją złość. Zamiast kierownicę, powinna teraz ściskać szyję weterynarza z Czarnowa, który nie dopełnił formalności i przez którego nie mogła od ręki wyrobić paszportu dla Słodziaka. Zaaferowana stanem zdrowia pobitego zwierzaka nie dopytała o książeczkę szczepień. Teraz, bez ich potwierdzenia, gdański weterynarz odmówił wyrobienia paszportu. Cholerny formalista stwierdził, że będzie mógł to zrobić dopiero trzy tygodnie po szczepieniu przeciw wściekliźnie. Nie docierały do niego żadne argumenty, a gdy podniosła głos, wyprosił ją z gabinetu.
Niezrażona pierwszym niepowodzeniem, postanowiła wrócić po Słodziaka i razem z nim odwiedzić kolejnego weterynarza. Tym razem wiedziała więcej i zamierzała od progu poinformować, że pies był na wszystko szczepiony, ale podczas przeprowadzki zapodziała gdzieś jego książeczkę. Umiała być przekonująca. Nawet jeśli się nie uda, to przecież w Trójmieście nie brakowało klinik weterynaryjnych, a godzina była jeszcze młoda.
Podniesiona na duchu, wjechała na parking przed swoim blokiem. Przypomniała sobie, jak dzień przed wyjazdem do Czarnowa, gdy nie wiedziała jeszcze, że przed drzwiami mieszkania czekał na nią Jacek Biernat, zastanawiała się, czy przed podróżą nie wpaść do centrum handlowego po walizkę i strój kąpielowy, lecz ostatecznie uznała, że nie ma takiej potrzeby. Wówczas też była przekonana, że dotarła w życiu do punktu, kiedy gorzej już być nie może: brat ją oszukał, człowiek, którego pokochała, unikał z nią kontaktu, a szef odsunął ją od śledztwa w sprawie porwań w Czarnowie.
Jak miało się to do obecnej sytuacji? Strój i walizkę kupi po opłaceniu wycieczki, ale jej życie prywatne i zawodowe teraz naprawdę legło w gruzach. Brat, zamiast zwykłym manipulatorem, okazał się mordercą, psychopatą używającym swoich pacjentów jako narzędzi zbrodni. Jacek zginął, ściągając na nią podejrzenia policji i prokuratury, a przełożony, tłumacząc się związanymi rękoma, zawiesił ją w obowiązkach i zakazał udzielania wywiadów.
Na szczęście miała Słodziaka, pocieszała się, wychodząc z samochodu.
Zdawała sobie sprawę, że planowana wycieczka uszczupli jej skromne zasoby finansowe i że jeśli w najbliższym czasie nie wróci do pełnienia obowiązków, będzie zmuszona szukać nowej pracy. Cokolwiek by to jednak było, powinno zapewniać więcej wolnego czasu niż służba w policji. W ostateczności sprzeda czteropokojowe mieszkanie i kupi sobie coś mniejszego. Zarobione w ten sposób pieniądze pozwolą na kilkanaście miesięcy odpoczynku.
Wchodząc na klatkę schodową, uznała, że sprzedaż mieszkania odziedziczonego po rodzicach jest dobrym pomysłem niezależnie od jej problemów materialnych. Sąsiad, który szedł kilka metrów przed nią, nagle przyspieszył kroku – pewnie wolał uniknąć jechania windą z podejrzaną o morderstwo, a skoro ludzie już teraz tak zachowywali się na jej widok, to co będzie dalej?
Po kilkudziesięciu sekundach winda wróciła na parter. W kabinie na szczęście nie było nikogo. Agata weszła do środka, wcisnęła przycisk siódmego piętra, po czym oparła się plecami o ścianę. Nie chciała myśleć o niczym. Na rozważania, co dalej zrobić ze swoim życiem, przyjdzie jeszcze czas. Wiedziała, że nie może odpuścić bratu, ale była teraz zbyt rozbita, by rozmyślać, w jaki sposób go zdekonspirować. Chciała jedynie wziąć Słodziaka i uciec z nim na dwa tygodnie gdzieś, gdzie nikt nie będzie patrzył na nią podejrzliwie.
Już po chwili złapała się na rozpamiętywaniu ostatniego spotkania z Biernatem. Nie było godziny, by nie zastanawiała się, co by było, gdyby wówczas go wysłuchała. Jacek by żył, Artur siedziałby za kratami, a ona… Po prawdzie, to jej sytuacja niewiele by się zmieniła. Ludzie wciąż patrzyliby na nią z ukosa, a ona sama unikałaby własnego odbicia w lustrze.
Wysiadła na siódmym piętrze i podeszła do drzwi mieszkania. Spodziewała się gorącego powitania ze strony Słodziaka od razu po wejściu do środka, ale ku jej zaskoczeniu tym razem pies nawet nie wyszedł na korytarz. Zazwyczaj słyszała głośne szczekanie, już kiedy wysiadała z windy, toteż zawołała zaintrygowana:
– Słodziak? Gdzie jesteś, piesku?
Zwierzak wyłonił się zza rogu dopiero po kilku sekundach. Zamiast od razu podbiec i radośnie się przywitać, tylko spojrzał na nią od niechcenia, po czym wrócił tam, skąd przyszedł.
– Co jest? – spytała Stec, podążając za czworonogiem. – Nie mów, że czujesz zbliżającą się wizytę u weterynarza. Ten mikroczip wcale nie będzie… – Urwała na widok Artura siedzącego na kanapie w salonie i głaszczącego psa za uchem. Biorąc pod uwagę częstotliwość nieoczekiwanych wizyt w jej mieszkaniu, powinna już do nich przywyknąć, a jednak zaniemówiła z wrażenia. Na odnotowanie zasługiwał sam fakt, że Artur bawił się z psem, choć zazwyczaj uznawał zwierzęta za roznosicieli brudu i zarazków.
– Co tu robisz? – warknęła.
– Mam przecież klucze – odparł. – Nie odbierasz, to postanowiłem cię odwiedzić. Zauważyłem, że wreszcie zagospodarowałaś mój dawny pokój.
Jego spokój i podkreślający pewność siebie uśmiech działały Agacie na nerwy. W mieszkaniu nie było nikogo, kto mógłby nagrać ją telefonem, a potem wrzucić filmik do internetu, nie musiała zatem uważać na słowa.
– Pan psycholog nie wpadł na to, że nie odbierając telefonu, wysyłam mu pewien sygnał? – syknęła z irytacją.
– To nie pora na fochy. Musimy porozmawiać. I tak dałem ci dwa dni, żebyś doszła do siebie.
Agata poczuła, jak wszystko się w niej gotuje.
– Może mam ci za to podziękować? – odparła zimno. – Wyjdź stąd, Artur, zanim ci coś zrobię.
Wstał, bynajmniej jednak nie po to, by spełnić jej prośbę. W innych okolicznościach Agata wyśmiałaby jego perfekcyjnie skrojony garnitur za kilka tysięcy złotych, oblepiony teraz sierścią Słodziaka, ale w tej chwili nie była w nastroju do żartów. Nie miała pojęcia, czego spodziewać się po człowieku, kiedy wolnym krokiem zmierzał w jej stronę. Chciałaby mieć pewność, że brat nie zrobiłby jej krzywdy, lecz wiedziała już, że jest zdolny do wszystkiego, byle osiągnąć zamierzony cel.
Stanął tuż przed nią, a ona odruchowo cofnęła się o krok. Musiał to dostrzec. Sama na jego miejscu z pewnością odnotowałaby tę oznakę słabości i skwapliwie ją wykorzystała.
– Boisz się mnie? – spytał, jakby czytając jej w myślach.
– A mam powód? – odpowiedziała cicho pytaniem.
– Oboje wiemy, że położyłabyś mnie w siłowaniu się na rękę.
Nie znosiła przyznawać bratu racji, ale tym razem nie sposób było się z nim nie zgodzić. Gdyby chciała, jednym ruchem wygięłaby mu rękę i sprowadziła go do parteru. Mimo to wcale nie poczuła się pewniej. Gdyby nie chęć jak najszybszego wylotu z Polski, od razu zadzwoniłaby po ślusarza i wymieniła zamki.
– W takim razie wyjdź z mojego mieszkania, żebyśmy nie musieli tego sprawdzać – syknęła.
– Przyszedłem cię przeprosić.
– Na to już trochę za późno.
– Masz rację. Rozumiem twój gniew i nie wymagam, byś od razu mi wybaczyła. Odsunąłem się od ciebie, gdy mnie potrzebowałaś. Miałaś tylko mnie, a ja wybrałem pracę z Dorotą Krawczyk. Marny ze mnie brat.
Agata zamrugała z niedowierzaniem. Nie pamiętała, by Artur kiedykolwiek mówił do niej w ten sposób. Ani przez chwilę nie wzięła jego wyznania na poważnie, lecz i tak zrobiło na niej ogromne wrażenie. Nie chcąc pokazać po sobie zaskoczenia, odparła szybko:
– Skoro już ustaliliśmy, że jesteś dupkiem, to wynocha.
Patrzył na nią poważnym wzrokiem.
– Wyjdę dopiero wtedy, gdy powiesz mi całą prawdę o Jacku. Czasu już nie cofnę, ale przynajmniej teraz zachowam się, jak na starszego brata przystało. Przyszedłem tu, żeby ci pomóc. Razem sobie z tym poradzimy.
Wzięła głęboki wdech. Świadoma, że to próba sprowokowania jej, robiła wszystko, by nie wybuchnąć.
– Przede wszystkim potrzebujesz adwokata – dodał Artur. – Sama się przekonałaś, że Jarosław Maj nie ma sobie równych. Skontaktuję was ze sobą, ale najpierw musisz…
– Wypierdalaj – weszła mu w słowo.
Nie była dumna ze swojej reakcji. Nie mogła jednak dłużej go słuchać.
– Rozumiem twoją złość… – zaczął.
– Nic nie rozumiesz – przerwała mu ponownie. – Wypierdalaj stąd w tej chwili. – Nie czekając na odpowiedź, podeszła do drzwi wyjściowych i je otworzyła. Nawet Artur w swej bezczelności musiał zdawać sobie sprawę, że to ostatni moment, by wyjść z mieszkania o własnych siłach. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, w końcu skinął głową i ruszył w stronę wyjścia.
Pomimo wzburzenia Agata czuła, że przegrała. Jeśli to była pierwsza runda ich pojedynku, to została boleśnie wypunktowana.
– Wszystko będzie dobrze – rzucił na odchodne. – Pamiętaj, że cokolwiek się stanie, masz we mnie wsparcie. Przejdziemy przez to razem.
***
Trochę żałowała, że drugi z odwiedzonych weterynarzy nie robił problemu z wyrobieniem Słodziakowi paszportu. Dobrze by jej zrobiło wyżycie się na kimś i wyrzucenie z siebie choćby odrobiny negatywnych emocji. Zdawała sobie sprawę, że analizując zachowanie Artura, dawała się wciągać w jego kolejną grę, nie potrafiła jednak tak po prostu o tym zapomnieć. Przyznanie się do błędu i deklaracja pomocy były zbyt cukierkowe. Nawet gdyby nie rozmawiała wcześniej z Biernatem i nie dowiedziała się o drugiej twarzy Artura, po słowach brata i tak zapaliłoby się w jej głowie światełko ostrzegawcze.
– Już jestem z powrotem – powiedziała, wchodząc do punktu biura podróży. – A w zasadzie to jesteśmy. – Pogłaskała Słodziaka za uszami. – To jest mój towarzysz podróży. Wszystkie potrzebne dokumenty mam przy sobie.
Spodziewała się uśmiechu na twarzy kobiety, która podczas poprzedniej rozmowy była wyjątkowo sympatyczna, lecz ku jej zaskoczeniu pracownica obrzuciła ją gniewnym spojrzeniem.
– Tu nie można wchodzić z psami – burknęła. – W całej galerii jest zakaz.
– A co, miałam zostawić go w samochodzie?
– Nie wiem. Zaraz może przyjść ktoś z ochrony i panią wyprosić.
– W takim razie szybko załatwmy formalności. Jaką wycieczkę pani dla mnie przygotowała?
Dziewczyna przewróciła oczami. Na szczęście zamiast dalej robić problemy, sięgnęła po leżące na biurku papiery i podała je policjantce.
– To są jedyne opcje z wylotem z Gdańska. Obie jutro z samego rana.
Komisarz wzięła wydruki do ręki.
– Wyspy Kanaryjskie? – spytała, przyglądając się ofercie. – Nie ma niczego bliżej? Jakaś Grecja lub Hiszpania?
– Nie w tym terminie i nie z możliwością podróżowania ze zwierzęciem.
– Jak długo trwa lot?
– Ma pani wszystko wydrukowane.
Nieuprzejma odpowiedź ostatecznie zmazała dobre wrażenie, jakie pracownica biura zrobiła na Agacie podczas poprzedniej rozmowy. Policjantka nie rozumiała, skąd ta nagła zmiana. Przeczuwała, że nie chodziło tylko o Słodziaka.
– Co panią ugryzło? – spytała.
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Nie rozumiem. Bierze pani tę wycieczkę czy nie?
– Biorę, choć pani nastawienie pozostawia wiele do życzenia.
– Pani jest akurat ostatnią osobą, która może wyrażać takie opinie.
Stec się skrzywiła.
– Że co? – spytała z zaskoczeniem.
– To, co pani słyszała. Gdyby to ode mnie zależało, niczego bym pani nie sprzedała.
Agata patrzyła na dziewczynę ze zdziwieniem.
– Niby dlaczego? Bo przyszłam z psem? Co ty jesteś, jakaś zatwardziała zwolenniczka kotów? – Kończąc zdanie, zobaczyła w telewizorze przemawiającego prokuratora Filipiaka. Tym razem nie musiała prosić o włączenie dźwięku. Pasek informacyjny w zupełności wystarczył. Tłumaczył też agresywne nastawienie pracownicy biura turystycznego. – Agata S. główną podejrzaną w sprawie zabójstwa gdyńskiego biznesmena – przeczytała po cichu. – To jakiś absurd!
– Chyba nigdzie pani nie poleci.
Agata przeniosła na nią wzrok i odparła:
– Na szczęście nie ty o tym decydujesz.
– Ja nie, ale oni tak. – Dziewczyna zerknęła za plecy Stec.
Agata obejrzała się przez ramię. Widok Olkowskiego w towarzystwie kilku ubranych w kamizelki kuloodporne i uzbrojonych po zęby policjantów nie wróżył niczego dobrego. Tego typu grupy wysyłano, by zatrzymać wyjątkowo groźnych przestępców – kim najwyraźniej stała się w oczach prokuratury.
Nie rób tego, Karol, pomyślała. Głośne aresztowanie w miejscu publicznym nie przyniesie nic prócz niepotrzebnego rozgłosu. Filmiki nagrane przez przypadkowych świadków od razu trafią na YouTube, gdzie zobaczą je dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy osób. Nikogo nie będą interesowały powody zatrzymania ani późniejsze wyjaśnienia. Liczyła się tylko tania sensacja, a czymś takim z pewnością było zatrzymanie popularnej policjantki.
Wystarczyło jedno spojrzenie na świeżo upieczonego komisarza, by stwierdzić, że Karol zupełnie się tym nie przejmował. Uśmiech satysfakcji na twarzy, gdy kazał pozostałym policjantom skuć Agatę, mówił więcej niż słowa. Obecność gapiów filmujących zajście wcale go nie krępowała, przeciwnie, tak wczuł się w rolę, że wyrecytował formułkę z amerykańskich filmów policyjnych:
– Jesteś aresztowana. Masz prawo zachować milczenie. Wszystko, co powiesz, może być wykorzystane przeciwko tobie w sądzie.
Dwóch rosłych mężczyzn przewróciło ją na ziemię i wygięło jej ręce do tyłu. Mimo że nie było to konieczne, jeden przycisnął ją kolanem, a drugi zbyt mocno zacisnął kajdanki na jej nadgarstkach.
Stec jęknęła cicho z bólu. Nie mogła sobie pozwolić na wykrzyczenie Karolowi w twarz, co o nim myśli. Zresztą po chwili jej nienawiść rozpłynęła się w powietrzu. Obleśny uśmiech Karola, publiczne upodlenie i późniejsze konsekwencje straciły na znaczeniu, gdy usłyszała skomlenie Słodziaka. Z powodu bezradności i świadomości, jak bardzo zwierzę się boi, niemal pękło jej serce.
– Wszystko będzie dobrze – próbowała go uspokoić, choć sama w to nie wierzyła.
– Zabrać stąd tego kundla – warknął Karol. – Wyprowadzić aresztowaną. Koniec przedstawienia.
Słyszała tylko rozpaczliwe zawodzenie Słodziaka, którego ktoś od niej odciągał.
Rozdział II
Wystarczyło pięć minut wykładu, by Kamiński przypomniał sobie, dlaczego wiele lat temu zrezygnował ze współpracy z uczelniami. Spośród zebranych na auli kilkudziesięciu osób słuchała go najwyżej połowa, z czego na palcach jednej dłoni mógł zliczyć studentów rozumiejących, co do nich mówił. I tak był to lepszy wynik, niż zakładał, kiedy przygotowywał się do prelekcji, jednak nie zmieniało to faktu, że pozostałych najchętniej wyrzuciłby na korytarz. Nie mógł patrzeć na przyszłych coachów, którym behawioryzm kojarzył się tylko z eksperymentami Pawłowa. Gdyby to od niego zależało, usunąłby z programu nauczania większość nieaktualnego materiału i zastąpił przymusowymi praktykami pod okiem profesjonalistów.
– Przypominam, że z moich zajęć nie będzie żadnego egzaminu – oświadczył w końcu zdegustowany. – To wykłady dla chętnych, na dodatek w trakcie wakacji; nie widzę sensu, by niektórzy marnowali tu czas.
Przez salę przeszedł cichy pomruk. Artur obstawił, że zaraz wstanie dwóch lub trzech studentów lubiących błyszczeć w towarzystwie. Nawet jeśli interesował ich materiał lub osoba wykładowcy, nie mogliby darować sobie okazji do zwrócenia na siebie uwagi. Tych kilkanaście sekund, gdy będą przeciskać się między krzesłami i wyjdą odprowadzani wzrokiem innych, znaczyło dla nich więcej niż możliwość zdobycia unikatowej wiedzy.
– Zajęcia będą trwały półtorej godziny – dodał psycholog. – W tym czasie można robić wiele ciekawszych rzeczy. Lato jest, upał, na plażę można pójść. Ja w waszym wieku nie traciłem czasu na nieobowiązkowych wykładach.
Mówił prawdę. Jako student potrafił odróżnić profesjonalistów, którzy mogli nauczyć go czegoś ciekawego, od teoretyków bazujących na podręcznikowej wiedzy. Tych drugich omijał szerokim łukiem, bo przecież tego samego mógł się dowiedzieć, czytając literaturę przedmiotu. Na tle bezbarwnych wykładowców szybko dostrzegł młodą panią doktor, która nie dość, że z zapałem prowadziła zajęcia, to dzieliła się ze studentami samodzielnie tłumaczonymi amerykańskimi publikacjami. Do dziś pamiętał swoją ekscytację, gdy Hanna Wierzbicka zgodziła się mu pomóc i wejść w rolę superwizora, którą pełniła do dzisiaj.
Tak jak założył, po chwili dwóch młodych mężczyzn podniosło się z miejsc. Artur nawet nie zaszczycił ich spojrzeniem. Wzrok skupił na dziewczynie siedzącej w pierwszym rzędzie. To dla niej zdecydował się poświęcić swój czas na prowadzenie zajęć. Z ulgą stwierdził, że była jedną z tych kilku osób, które rozumiały jego słowa.
– Ktoś jeszcze? – spytał, gdy studenci zamknęli za sobą drzwi auli. Nie doczekawszy się kolejnych chętnych, wyłączył wcześniej przygotowaną prezentację i spontanicznie zaproponował: – Co powiecie na małą psychoanalizę? Zamiast słuchać mojego gadania, może spróbujemy wspólnie rozbić na czynniki pierwsze charaktery dwóch wagarowiczów?
Nie zdziwiła go pozytywna reakcja. Co prawda większość zebranych i tak skupi się na dogryzaniu nieobecnym kolegom, ale jeśli choć jedna osoba wyniesie coś ze wspólnej pracy, to ten czas nie będzie dla Artura stracony. A że tak się stanie, nie miał wątpliwości.
***
– To było doprawdy pouczające doświadczenie – zaśmiał się, kończąc spotkanie. – Myślałem, że za moich czasów studenci psychologii mieli o sobie wysokie mniemanie, lecz w porównaniu z tą dwójką byliśmy szarymi myszkami.
Ktoś z tyłu zaczął klaskać. Artur nie zdążył zareagować, gdy dołączyli kolejni i po chwili pomieszczenie zalały gromkie brawa. Kilka osób z tylnych rzędów wstało, by nagrodzić go owacjami na stojąco.
– Wystarczy tego słodzenia – skomentował po chwili bez fałszywej skromności. – Dziękuję za reakcję, nie zapominajmy jednak, gdzie się znajdujemy. Wprawdzie są wakacje i w budynku jest mało osób, ale z pewnością ktoś tu pracuje i potrzebuje spokoju. Na dzisiaj to wszystko. Dziękuję za aktywne uczestnictwo. Widzimy się za dwa tygodnie.
Dopiero teraz poczuł zmęczenie. Po wieloletniej przerwie przeszło półtoragodzinne prowadzenie zajęć kosztowało go więcej, niż się spodziewał. Prócz oczywistej chrypki, z którą powinna poradzić sobie dobra herbata, doskwierał mu ból głowy i pleców. Mimo to uznał, że mógłby na nowo odnaleźć się w roli wykładowcy. Może nie dla tak licznej grupy, lecz dla maksymalnie piętnastu wyselekcjonowanych osób, czemu nie? Może nawet mógłby zostać ich promotorem.
Z rozmyślań wyrwał go głos studentki:
– Powinien pan zmienić nazwę wykładu.
Podniósł wzrok na stojącą przed podestem dziewczynę.
– To znaczy?
– To, co zrobiliśmy, nie miało nic wspólnego z psychoanalizą. Zabawił się pan naszym kosztem. Wszystkich pan zmanipulował.
– Śmiała teza. Wypadałoby podeprzeć ją argumentami. – Z trudem powstrzymywał uśmiech satysfakcji. Po cichu liczył, że choć jedna osoba zrozumie prawdziwy temat zajęć. Nie mogło być mowy o przypadku, że akurat ta konkretna studentka dostrzegła drugie dno. Geny zobowiązują.
– Nie sposób dokonać analizy człowieka na podstawie pojedynczego zachowania – odpowiedziała pewnym siebie głosem. – Zamiast portretu psychologicznego dwóch wagarowiczów stworzyliśmy analizę współczesnych studentów psychologii. Wyszło, że jesteśmy naiwni, łatwo przychodzi nam oceniać innych, choć nie mamy po temu odpowiedniej wiedzy.
Teraz to Artur miał ochotę zaklaskać. Rzadko osoby, w których pokładał nadzieję, rzeczywiście spełniały jego oczekiwania. Przykład Doroty Krawczyk zdawał się temu przeczyć, ale przed nią Kamińskiego spotykały prawie same rozczarowania.
– Gdybym był pani wykładowcą, właśnie wstawiłbym pani piątkę do indeksu i zwolnił z konieczności uczęszczania na zajęcia – powiedział zgodnie z prawdą. – Proszę mi wybaczyć tę prowokację, nie mogłem się powstrzymać.
Dziewczyna patrzyła na niego uważnym wzrokiem, przechylając lekko głowę na bok.
– W sumie nie powinno mnie to dziwić. – Uśmiechnęła się. – W pana książkach trudno nie dostrzec prowokacyjnych nut. Zawsze mi imponowało, jak pan rozmawia z pacjentami, jak nimi manipuluje, niekiedy za nic mając etykę zawodową. Wiem, że wiele osób ze środowiska naukowego neguje pana podejście, niemniej nie można odmówić panu rezultatów.
– Za słodzenie obniżyłbym pani ocenę do czwórki z plusem.
Większość studentów opuściła już aulę. Kamiński czuł na sobie wzrok wychodzących osób, ale nie spoglądał w ich stronę. Nie musiał tego robić, by wiedzieć, że dwuznacznie się uśmiechają i komentują zachowanie koleżanki. Jak stwierdziła przed chwilą sama zainteresowana, z łatwością przychodzi im ocenianie innych, choć nie mają po temu wystarczającej wiedzy.
– Ma pani już wybraną specjalizację? – dopytał, widząc zmieszanie na twarzy dziewczyny.
– Jeszcze nie. Jestem prawie zdecydowana na psychometrię.
– Doprawdy? – Artur nie krył zaskoczenia.
Daleki był od negowania wartości testów psychologicznych i wyciągania wniosków na ich podstawie, co nie zmieniało faktu, że do ich przeprowadzania i interpretacji nie trzeba było wykazywać się specjalnymi umiejętnościami. Zazwyczaj zajmowały się tym osoby lubiące postrzegać siebie jako umysły ścisłe, podkreślające kluczową rolę matematyki i statystyki, jakby opieranie się na gotowych schematach miało cokolwiek wspólnego z królową nauk.
– Proszę wybaczyć bezpośredniość – dodał – ale uważam, że w ten sposób zmarnowałaby pani swój potencjał.
Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej.
– To samo mówi moja mama. To znaczy nie mówi tego wprost, bo stara się zostawić mi wolną rękę, tyle że wysyłane przez nią sygnały zupełnie temu przeczą.
– Niech pani spokojnie to sobie przemyśli. Ślęczenie nad tabelkami jest dobre dla księgowych. Żal byłoby nie wykorzystać naturalnych zdolności do psychoanalizy. Niektórych rzeczy po prostu nie można się nauczyć z książek. Pani ma to coś, czego nie mają pozostali studenci uczestniczący w dzisiejszych zajęciach.
Dziewczyna się zarumieniła. Pomimo nadspodziewanej jak na swój wiek dojrzałości wciąż pozostawała jedynie studentką zapatrzoną w znanego z telewizji i książek psychologa, którego słowa traktowała jak prawdę objawioną. Artur lubił wyzwania, ale tym razem grzechem byłoby nie wykorzystać własnej pozycji. I tak zdobył się na nie lada poświęcenie, godząc się na pracę ze studentami.
– Gdybym był zatrudniony tu na etacie – ciągnął psycholog – zaproponowałbym pani dodatkowe konsultacje.
– Ale mi pan namieszał w głowie. – Dziewczyna spuściła wzrok, szybko go jednak podniosła i patrzyła rozpromieniona na Artura.
– Taki już ze mnie manipulator. Za dwa dni prowadzę zajęcia z doktorantami. Proszę na nie zajrzeć. Może tam zdołam zaszczepić w pani zainteresowanie do psychoanalizy.
– Naprawdę? To nie będzie problem? Z pewnością będę odstawała wiedzą od reszty…
– Teoria to nie wszystko. Proszę tylko podać mi nazwisko, a dopiszę panią do listy.
Wyglądała, jakby chciała wyściskać go z radości. Zamiast tego zapewne pochwali się koleżankom i mamie. Taką przynajmniej Artur miał nadzieję.
– Ewelina Wierzbicka – odpowiedziała.
– Z tych Wierzbickich? – Udał zaskoczonego. – Nie chce mi pani powiedzieć, że jest córką Hanny…
***
Pomimo zmęczenia i poczucia dobrze wykonanej pracy nie mógł sobie pozwolić na odpoczynek. Można by odnieść wrażenie, że pozbywszy się kłopotliwego lokatora, który przez prawie rok zajmował piwnicę, Artur wreszcie powinien poczuć się swobodnie we własnym domu. Nic bardziej mylnego.
Pierwsze dni po przymusowej wyprowadzce Biernata spędził na sprzątaniu. W pojedynkę nie dałby rady usunąć wszystkich śladów, na szczęście mógł liczyć na Dorotę, która w ten sposób wyładowała nadmiar energii. Jej ciało wciąż wymagało rehabilitacji, ale na widok, jak ze szmatą w rękach czyściła na kolanach najcieńsze szczeliny w podłodze, wszyscy specjaliści chwytaliby się z niedowierzaniem za głowę.
Bez wątpienia Krawczyk była wyjątkowa. Ostateczne wnioski będzie można wyciągnąć dopiero za kilka miesięcy, ale Artur już widział w niej wielką zmianę. Od jakiegoś czasu ani razu nie wspomniała o zemście, nie śledziła doniesień o aresztowaniu Hoffmana ani śmierci Pawła Wilka. Czekała ją jeszcze długa droga, niemniej psycholog był o nią spokojny.
Tego samego nie mógł jednak powiedzieć o Agacie. To właśnie ze względu na siostrę nie potrafił usiąść w fotelu i wypić toastu za udany dzień. Zakończone sukcesem śledztwo na kilka chwil przyniosło jej wytchnienie, lecz wieść o śmierci Biernata zupełnie ją rozbiła. Oczywiste było, że pomimo zakazu przełożonego zrobi wszystko, by zdemaskować mordercę mężczyzny, którego obdarzyła irracjonalnie silnym uczuciem. Sądząc po jej zachowaniu, wiedziała już dostatecznie dużo o utajnionej działalności starszego brata, co wbrew pozorom powinno ułatwić mu pracę.
Przygotowania do terapii siostry postanowił rozpocząć od własnej garderoby. Gdy otworzył obszerną szafę i spojrzał na wiszące w niej szyte na miarę garnitury, nie mógł się nadziwić, kiedy zdążył tyle tego nakupować. Od wielu lat utrzymywał stałą wagę, toteż kolejne zakupy były niczym innym jak fanaberią, z powodu której odczuł teraz ukłucie wstydu. Niewielkim pocieszeniem był fakt, że rozsądkiem wykazał się, kupując buty. Kilka par stosownych na różne okazje mieściło się w wyznaczonych dla nich miejscach. Nie mógł już jednak tego samego powiedzieć o koszulach.
Gdy skończy z Agatą, nie będzie potrzebował tylu ubrań. Najrozsądniej byłoby szybko sprzedać dom, a uzyskane w ten sposób pieniądze wpłacić na zagraniczne konto, ale wystawiając ofertę, zbyt szybko skłoniłby siostrę do podjęcia ryzykownych kroków. Na szczęście pomimo spełniania zachcianek dotyczących garderoby odłożył pokaźną sumkę gwarantującą dostatnie życie przez wiele lat. Nie chciał, by co bardziej wartościowe rzeczy zmarnowały się lub trafiły w łapska nieuczciwych policjantów. Książki przekaże do bibliotek, obrazy do galerii, a ubrania trafią do potrzebujących. Artur ciekaw był miny osób sortujących dary, gdy obok spranych koszulek trafią na wysokiej jakości garnitury kosztujące około dziesięciu tysięcy złotych za sztukę.
Wychodząc z założenia, że najrzadziej używał ubrań wiszących najgłębiej, sięgnął właśnie po nie. Na wieszakach pozostawił tylko pięć par koszul i dwa garnitury, resztę spakował do worków na śmieci i zniósł do samochodu. Upychając je na siłę w bagażniku, wyobraził sobie urażoną minę krawca, którego dzieło doczekało się istnej profanacji. W kolejce czekały pozostałe ciuchy, z kurtkami i płaszczami na czele, ale Artur szybko zrozumiał, że na jednym kursie się nie skończy. Załadowawszy bagażnik i tylną kanapę, śmiał się z samego siebie. Początkowo chciał wrzucić wszystko do kontenera Polskiego Czerwonego Krzyża, lecz ze względu na ilość ubrań wydawało się to niemożliwe do wykonania. Zamiast tego wrócił do domu i włączył komputer, by znaleźć najbliższy punkt odbioru. Odruchowo sprawdził też skrzynkę mailową, jakby w nadziei, że znajdzie tam coś, co odciągnie go od żmudnych przygotowań.
Czekało na niego wiele nowych wiadomości, ale po spojrzeniu na tytuły automatycznie je skasował. Już po śmierci Biernata, gdy w mediach pojawiły się pierwsze wzmianki o znajomości Jacka z jego siostrą, dawni znajomi i współpracownicy zaczęli mu wysyłać pytania, zapewne w nadziei, że uchyli rąbka tajemnicy. Liczba maili zwiększyła się poprzedniego dnia, gdy aresztowano Agatę. Wbrew pozorom w większości nie były to słowa otuchy, lecz prośby o wywiad lub komentarz w sprawie zatrzymania.
Kamiński domyślał się, że cała ta sytuacja nakręci sprzedaż jego książek. Oczywiście znajdą się malkontenci, którzy podważą autorytet psychologa niepotrafiącego rozpoznać morderczyni we własnej siostrze, ale jeśli strategia marketingowa zostanie dobrze przemyślana, będzie można przekuć to w kolejny sukces. Artura dziwiło, że do tej pory nie odebrał telefonu od wydawcy, który powinien wyczuć okazję i namawiać go do napisania książki o Agacie. Wątpił, by faceta hamowały skrupuły. Gdyby miał kręgosłup moralny, nie wydawałby pseudoporadników o walce z depresją za pomocą kreowania pozytywnego nastawienia do życia. Bardziej prawdopodobne, że obawiał się rozmowy z Arturem.
Myśl o oficynie, z którą współpracował od wielu lat, podsunęła mu kolejny pomysł. Zły na siebie, że nie wpadł na to wcześniej, sięgnął po komórkę i wybrał numer wydawcy. Zygmunt Witczak odebrał praktycznie od razu.
– Czekałem na telefon od ciebie – wyznał ze słyszalnym zadowoleniem. – Nie chciałem wyjść na hienę żerującą na ludzkiej tragedii, ale jeszcze dzień czy dwa, a sam bym zadzwonił.
– Ty i hiena? – zaśmiał się psycholog. – W życiu bym nie wpadł na takie porównanie. Cokolwiek by mówić, zarabiasz na życie, wydając książki, co w dzisiejszych czasach czyni cię praktycznie wymarłym gatunkiem.
– Co racja, to racja. Trzeba jakoś sobie radzić.
Artur celowo poruszył temat nieciekawej koniunktury na rynku wydawniczym. Podczas każdej rozmowy Witczak żalił się na niski stan czytelnictwa w Polsce, wieszcząc przy tym rychły upadek firmy. Prawdą było, że nie zarabiał już tyle, co pod koniec lat dziewięćdziesiątych, niemniej wciąż każdy rok zamykał na dużym plusie. Po części było to zasługą jego elastyczności, bo przebranżowił się i dodał do oferty poradniki i książki turystyczne, ale bez wsparcia dwóch córek rzeczywiście dawno już mógłby pójść z torbami. Młode absolwentki zarządzania odnalazły się w niedocenianych przez większość wydawców mediach społecznościowych i zapewniały rodzinnej firmie regularny dopływ nowych czytelników.
– Przychodzę ci z pomocą – odpowiedział Kamiński. – Obaj wiemy, że nic tak nie nakręca sprzedaży jak skandal.
– Czyżby pan „nie będę sprzedawał swojego życia prywatnego” wreszcie przejrzał na oczy? Mam wysłać do ciebie ekipę z kamerą?
– Źle mnie zrozumiałeś. Mam na myśli nową książkę. To analiza mojej siostry, tylko nie wpadłem jeszcze na chwytliwy tytuł.
Spodziewał się entuzjastycznej reakcji, podczas gdy usłyszał tylko głośne westchnienie.
– Nie chcesz, to pójdę z tym do kogoś innego – dodał szybko.
– Nie, nie. Oczywiście, że chcę. Masz mnie za skończonego idiotę? Chodzi o to, że wolałbym zrobić coś teraz, gdy wszyscy o tym mówią. Znając ciebie, na pisaniu zejdzie ci z pół roku, do tego czasu temat straci na aktualności.
Sam się wystawia, pomyślał z zadowoleniem psycholog. W przypadku wcześniejszych publikacji rzeczywiście nie chciał słyszeć o przyspieszaniu terminu oddania tekstu, ale teraz było mu to obojętne. Witczak jednak o tym nie wiedział, co drastycznie obniżało jego pozycję negocjacyjną.
– Mam już sporo napisane – odpowiedział Artur. – Przy odpowiedniej motywacji skończę książkę w niespełna miesiąc.
– Miesiąc? Nie wierzę w to, co słyszę.
– W takim razie powtórzę: będę potrzebował odpowiedniej motywacji.
– To akurat usłyszałem aż za dobrze. Masz na myśli zaliczkę?
– Jakbyś czytał w moich myślach. Pięćdziesiąt tysięcy złotych płatne do trzech dni od podpisania umowy wydawniczej. Na piśmie mogę zadeklarować, że oddam maszynopis w ciągu miesiąca.
Potrafił wyobrazić sobie minę Witczaka. Z jednej strony biznesmen nie zwykł nikomu dawać tak wysokich zaliczek, z drugiej – perspektywa wydania gorącego tytułu na pewno podziałała na jego wyobraźnię.
– Dwadzieścia pięć – spróbował wydawca po dłuższej chwili.
– Nie jesteśmy na tureckim targu, moja propozycja nie podlega negocjacjom. Mam w skrzynce mailowej konkurencyjną ofertę z sześćdziesięcioma tysiącami zaliczki. Jestem lojalny, więc najpierw zadzwoniłem do ciebie.
– Już to widzę. Nie ściemniaj mi. Co cię tak nagle przypiliło? Przegrałeś wszystko w pokera?
– Współpracujemy od wielu lat. Czy kiedykolwiek cię okłamałem?
– Nie dam rady wysupłać więcej niż trzydzieści koła. To i tak będzie precedens.
– Nie, to nie. Targować się nie będę. Trzymaj się. Pozdrów córki, bo robią naprawdę genialną robotę. Mam nadzieję, że na pensjach dla nich tak nie oszczędzasz.
Rozłączył się, nie dając Witczakowi dojść do głosu. Sam nie był zwolennikiem tak agresywnych zagrywek negocjacyjnych, ale nie mógł sobie pozwolić na zwłokę. Zaliczka na poczet książki była ostatnią możliwością zarobku przed tym, co miał zrobić. Po wszystkim Artur nie będzie mógł odebrać należnych pieniędzy ze sprzedaży, toteż wydawnictwo i tak wyjdzie na swoje.
Tak jak założył, mężczyzna od razu oddzwonił.
– Co ty odpierdalasz? – zaczął Witczak podniesionym głosem.
– A co, zmieniłeś zdanie?
– Po cholerę takie teatralne zachowania? Nie podoba mi się to, Artur. Nie rób ze mnie debila. Za długo siedzę w tym interesie, żeby tak mnie traktować.
– To samo mogę powiedzieć o sobie. Myślisz, że nie potrafię dodawać? Wiem, ile zarabiam na książkach. To nie takie trudne policzyć, ile kasy wpływa na twoje konto.
– I tu się grubo mylisz. Nie masz pojęcia, ile osób muszę opłacić. Sam cholerny dystrybutor przytula więcej ode mnie.
Artur rozważył, czy znów się nie rozłączyć. Zastosowanie drugi raz tej samej zagrywki było ryzykowne: mogłoby uciąć niepotrzebne dywagacje i dzięki temu od razu przeszliby do omawiania szczegółów umowy, tyle że Witczak mógł nagle unieść się honorem.
– Nie zejdę ani o złotówkę – odpowiedział.
– Byłem w błędzie, Artur. To ty jesteś prawdziwą hieną. Wykorzystujesz sytuację, i bardzo mi się to nie podoba. Podpiszemy tę umowę, ale z klauzulą, że jeśli nie wyrobisz się w czasie, to oddajesz całą kasę plus odsetki.
– Nie ma problemu. Pamiętaj o trzydniowym terminie zapłaty.
– Trudno o tym zapomnieć. Przez ciebie będę musiał ciąć plan wydawniczy.
– Co to dla ciebie? Gdy tylko dostanę umowę, zacznę spinać książkę w całość. – Zakończył rozmowę, po czym odłożył telefon na biurko. Nie kłamał, mówiąc, że zaczął już pisać. Rzeczywiście dysponował sporą ilością notatek na temat Agaty, wątpił jednak, by opublikował książkę w tym wydawnictwie. Jeśli zdecyduje inaczej, Witczak nie będzie w stanie odzyskać wypłaconej zaliczki, ale i tak sprzedaż wcześniejszych książek pójdzie mocno w górę, co powinno nie tylko pokryć straty, lecz także zapewnić firmie niemałe zyski. W końcu nic tak nie napędza sprzedaży jak skandal.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI