Meloman - Piotr Borlik - ebook + audiobook

Meloman ebook

Piotr Borlik

0,0
40,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Byłą policjantkę Agatę Stec dawno już przestały szokować najdziwniejsze pytania. Nawet o to, jaki dźwięk wydaje krew.

W pogoni za kolejnym niebezpiecznym psychopatą, nad którym opiekę roztaczał słynny psychiatra, a prywatnie jej brat, Stec jedzie do Bydgoszczy, gdzie na celownik bierze Henryka Wysockiego, gwiazdę lokalnej sceny teatralnej. Aktor obraca się w gronie wpływowych ludzi, a status celebryty zapewnia mu bezkarność. Agata, pozbawiona policyjnych narzędzi, na własną rękę próbuje zinfiltrować środowisko teatralne, Wysocki jednak skutecznie tuszuje efekty swojej zbrodniczej działalności, a wierni fani gotowi są do wszelkich poświęceń, by dobre imię idola nie ucierpiało.

„Meloman” brutalnie pokazuje, jak łatwo zatracić się w popularności. Rozpoznawalność i uwielbienie w oczach fanów pozwalają myśleć o sobie jako o kimś lepszym. A skoro wolno więcej, to czemu z tego nie korzystać?

Piotr Borlik – inżynier, autor trzynastu powieści kryminalnych, mistrz Holandii i laureat trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Uhonorowany stypendium prezydenta Bydgoszczy dla osób zajmujących się twórczością artystyczną i upowszechnianiem kultury.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 299

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © Piotr Borlik, 2025

Projekt okładki

Paweł Panczakiewicz

www.panczakiewicz.pl

Zdjęcie na okładce

© Mohamad Itani/Arcangel.com

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

Korekta

Grażyna Nawrocka

ISBN 978-83-8391-697-2

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

Dla M.

Prolog

Jej krew śpiewała. Nie w rozumieniu metaforycznym, nie była to figura stylistyczna, tylko suche stwierdzenie faktów. Każda kropla sącząca się z jej ciała wydobywała z siebie dźwięki łączące się w cudowną melodię. Pierwsze krople były ledwie słyszalne, jakby wstydziły się wydać głos, kolejne poczynały sobie śmielej, aż wreszcie krew zrozumiała, że trafiła na właściwego słuchacza, i całkowicie się przed nim otworzyła. To było coś pięknego. Żadne inne dźwięki nie mogły się z tym równać. Każda kropla była niepowtarzalna. Z jednej strony chwaliła się pieśnią, pękała z dumy, że może podzielić się nią ze światem, z drugiej strony bił od niej dojmujący smutek z powodu jednorazowości tego doświadczenia. Raz utoczona, nigdy już nie wyda dźwięku. Była jak płatek śniegu roztopiony na ciepłej dłoni. Uchwycona w śpiewie krótka chwila, w której nieodwracalnie przemijała, była równocześnie najpiękniejszym, ale i najsmutniejszym przeżyciem, jakiego kiedykolwiek doznał.

Otarł łzę z policzka. Nie mógł pozwolić, by powtórzył się podobny incydent. Łzy nie miały nic do zaoferowania. Głośne, pretensjonalne i żądne atencji, niszczyły spektakl, gdy emocje osiągały apogeum. Nie uda im się zakłócić perfekcyjnej harmonii. Później będą mogły fałszować do woli, teraz scena należała do krwi.

Mężczyzna przymknął powieki, delektując się wybrzmiewającym koncertem. Był zdecydowanie za krótki, a na następny trzeba będzie poczekać. Kiedyś rozpaczał z tego powodu, pragnął codziennych doznań, uzależnił się od nich, ale poznał kogoś, kto pomógł mu okiełznać nałóg. Przez lata nauczył się odpowiednio je celebrować, cieszyć się każdą sekundą, spokojnie chłonąć muzykę, zamiast rzucać się na nią łapczywie, jak zwykł robić na początku. Dzięki temu był w stanie przetrwać. Jego życie wciąż było czekaniem od jednego koncertu na drugi, ale ten czas nie był już tak trudny do zniesienia. Poza tym miał teraz nowy cel, skrywane latami marzenie, które wreszcie może się urzeczywistnić.

To będzie wyjątkowy koncert. Pierwszy raz nie ograniczy się do jednego instrumentu. Będzie ich więcej, stworzy z głosów chór, a na czele stanie wyjątkowa solistka.

Czas rozpocząć przygotowania.

Rozdział I

Nie potrafiłaby zliczyć, ile już razy przeglądała album, który znalazła po śmierci brata. Jak przed laty w nieskończoność kartkowała czasopisma muzyczne dla nastolatków, aż farba schodziła z wymiętych kartek, tak teraz, obudzona w środku nocy, jednym tchem wymieniłaby nazwiska byłych pacjentów Artura, których zdjęcia psycholog zamieścił w albumie. Było tam sporo znamienitości, z Henrykiem Wysockim na czele, znanym aktorem, który osiadł w Bydgoszczy i regularnie występował na deskach tamtejszego teatru. To właśnie on, według słów protegowanej Artura, powinien być pierwszym celem Agaty.

W źródłach dostępnych w sieci była policjantka nie znalazła żadnego punktu zaczepienia, od którego mogłaby zacząć swoje prywatne śledztwo. Wysocki wydawał się być wzorowym obywatelem. W latach dziewięćdziesiątych, na które przypadł szczyt jego popularności, był tak zapracowany, że nie miał czasu wykręcić żadnego numeru. Później zaliczył kilka mniej udanych ról, po czym załapał się do serialu, który znów wywindował go w rankingach popularności. Po blisko dziesięciu latach występowania w nim przyznał się w wywiadzie, że poczuł się wypalony. Wtedy właśnie zdecydował się na przeprowadzkę z Warszawy do spokojniejszej Bydgoszczy, by poświęcić się teatrowi.

– Chciałeś mieć więcej czasu, żeby mordować i znęcać się nad swoimi ofiarami – mruknęła Agata, odrzucając album na kanapę.

Na stoliku obok leżał wydrukowany bilet na pociąg, ale wciąż nie podjęła ostatecznej decyzji. Z jednej strony czuła, że musi ruszyć w pogoń za byłymi pacjentami Artura, bo tylko ona mogła ich powstrzymać. Nie pójdzie przecież na policję i nie wręczy kolegom listy bogatych i wpływowych osób. Nawet jeśli któryś z funkcjonariuszy miałby dość odwagi, by wszcząć śledztwo na podstawie albumu ze zdjęciami, w mig zostanie sprowadzony na ziemię przez reprezentujących ich adwokatów – z Jarosławem Majem na czele, który w przeszłości wielokrotnie dowiódł, że potrafi wybronić nawet największą szuję. Z drugiej jednak strony Agacie wciąż towarzyszyła myśl, że to kolejna sztuczka Artura. Dawno już przestała się łudzić, że po śmierci brat wreszcie da jej spokój. Psycholog wszystko dokładnie sobie zaplanował, by pamięć o nim nigdy nie wygasła. Stec wcale by się nie zdziwiła, gdyby na siedemdziesiąte urodziny dostała przygotowany wiele lat wcześniej prezent, który kolejny raz zmusi ją do działania i zbudzenia rodzinnych demonów.

– Kogo ty próbujesz oszukać? – zaśmiała się na głos, po czym chwyciła bilet. – Tych zjebów trzeba powstrzymać, nim rozkręcą się na dobre.

Nie miała pomysłu, jak dopaść Wysockiego. Dawniej wbiłaby mu do domu i obdarzyła go kilkoma powitalnymi kopniakami, po których kulturalnie zostałby poproszony o przyznanie się do wszystkich zbrodni, których dopuścił się pod wpływem Artura, ale tamta Agata dawno już odeszła i ustąpiła miejsca nowej, rozsądniejszej wersji. Czy skuteczniejszej? Niekoniecznie, lecz z pewnością mniej chętnie pakującej się w kłopoty na każdym kroku.

Do odjazdu pociągu zostały ponad dwie godziny – w sam raz, by spakować najpotrzebniejsze rzeczy i wezwać taksówkę. Nie zamierzała długo zabawić w Bydgoszczy. To nie znaczy, że miała masę obowiązków w Trójmieście – krótki epizod w roli reporterki skończył się niemal tak szybko, jak się zaczął – więc w zasadzie mogła zabawić w stolicy Kujaw choćby i miesiąc, rzecz w tym, że nie lubiła nocować poza domem. Nie zamierzała zwiedzać miasta, włóczyć się po muzeach i chłonąć atmosfery. Może była niesprawiedliwa, ale Bydgoszcz nie kojarzyła jej się z atrakcjami turystycznymi. Jeśli miałaby zrobić sobie urlop, to wolałaby zwiedzić znajdujący się niedaleko Toruń, jakoś jednak nie widziała siebie z przewodnikiem w ręku, czytającej ciekawostki o Koperniku i zajadającej pierniki.

Idąc do szafy po walizkę, zatrzymała się przed lustrem i spojrzała na swoje odbicie.

– Możesz się jeszcze wycofać – powiedziała. – Jebać Artura i jego pacjentów. Niech się taplają we własnym sosie. Ciebie to już nie dotyczy.

Kończąc ostatnie zdanie, zdała sobie sprawę, że zdecydowanie zbyt często mówi do siebie. Z dwojga złego wolała jednak to niż rozmowę z projekcją Artura, której doświadczyła podczas poprzedniego śledztwa. Mimo wszystko czuła, że musi coś zmienić w swoim życiu, by nie popaść w szaleństwo.

Może o to chodziło Arturowi, pomyślała. Może chciał dać jej zadanie, cel w życiu, powód, by wychodzić z domu, spotykać się z ludźmi i czuć adrenalinę, od której kiedyś była uzależniona. A może był zwyczajnym megalomanem i bał się, że jego legenda przeminie. Jaka by nie była odpowiedź, Agata nigdy więcej nie mogłaby spojrzeć na siebie w lustrze, mając świadomość, że nawet nie spróbowała powstrzymać psychopatów krzywdzących innych. Może znów pozwalała sobą manipulować, może Artur sterował nią zza grobu, ale nie byłaby sobą, gdyby nie podjęła rękawicy.

***

Wydawać by się mogło, że wraz z nastaniem nowej Agaty Stec była policjantka stanie się bardziej zorganizowana i mniej chaotyczna. Nic bardziej mylnego. Wprawdzie udało jej się ograniczyć alkohol do minimum i przestała budzić się w łóżkach nowo poznanych mężczyzn, lecz pewnych wad nie zdołała wyplenić. Dotkliwie się o tym przekonała, gdy zdyszana wbiegła na dworzec w gdańskiej Oliwie i pędem ruszyła w stronę peronu. Nigdy nie lubiła biegać. W trakcie pościgów policyjnych sprawdzała się tylko w przygniataniu uciekinierów kolanem do gleby. Teraz też czuła, że zaczyna brakować jej powietrza. Zamiast wbiegać po schodach, wolałaby skorzystać z windy, ale to przekreśliłoby jej szanse na dotarcie na czas. Na szczęście dworzec był niewielki i miał zaledwie dwa perony, w przeciwnym razie z pewnością zgubiłaby się lub spędziła zdecydowanie zbyt dużo czasu, próbując zrozumieć informacje na tablicy z rozkładem jazdy.

– No, dalej, otwieraj się – sapnęła, dopadając drzwi pociągu i pulsacyjnie wciskając przycisk.

Zdążyła w ostatniej chwili. Czując na sobie wzrok konduktora, wpadła do środka, gdy tylko drzwi się rozsunęły.

– Istne wejście smoka – skomentował mężczyzna stojący w korytarzu.

Rzuciła mu przelotne spojrzenie. Wysoki, ubrany w spodnie wyprasowane w kant i koszulę z krótkim rękawem odsłaniającą tatuaże na przedramionach, wyglądał całkiem apetycznie. Dawna Agata bez namysłu zaprosiłaby go do wagonu barowego. Nowa… cóż… Nowa też nie miałaby nic przeciwko spędzeniu podróży w jego towarzystwie.

– Smoki nie grzeszą punktualnością? – zapytała, gdy na zewnątrz rozległ się gwizdek konduktora.

– Raczej nie przejmują się takimi drobnostkami, bo i po co? Niech no tylko ktoś zarzuci im spóźnienie, to spalą go żywcem.

– Na razie to mnie płuca palą żywym ogniem. Muszę klapnąć i uspokoić oddech. Nie pogardziłabym też czymś chłodnym do picia.

– To się dobrze składa. W sąsiednim wagonie jest Wars, do którego akurat się wybierałem.

Pociąg ruszył, a Agata poczuła się jak bohaterka romantycznej komedii, która wpadła w ramiona przystojniaka. Dawne przyzwyczajenia wzięły górę: zamiast zmieszać się i przeprosić, pomyślała, czy w tego typu pociągach doczepia się wagony sypialniane.

– Sorry – rzuciła po chwili, gdy kontakt cielesny zaczynał się przedłużać.

– Nie ma za co przepraszać. To ja powinien podziękować maszyniście, że tak wyrwał do przodu.

Ktoś tu ma wprawę w wyrywaniu, uznała, komentarz zachowała jednak dla siebie. Sama też nigdy nie była święta. Nie przeszkadzały jej obrączki na palcach, nie pytała o dzieci i inne zobowiązania. Nie była dumna z dawnego stylu życia, cieszyła się ze zmiany, ale też daleka była od biczowania się i pogrążania w wyrzutach sumienia. Wystarczyło, że regularnie zadręczała się faktem, iż w przeszłości była ślepa na poczynania starszego brata.

Oparła się o ścianę i podniosła z podłogi walizkę.

– Może zaniosę ją do twojego przedziału? – zaproponował nieznajomy.

– Obawiam się, że to gdzieś na początku składu. Walizka jest lekka, dam sobie radę.

Mężczyzna wyciągnął rękę, by przechwycić bagaż. To był jego pierwszy błąd.

– Powiedziałam, że dam sobie radę – powtórzyła.

– Ale byłoby jakoś tak dziwnie, gdybyś ty niosła walizkę, a ja szedłbym z pustymi rękami.

Zignorowała jego słowa i ruszyła przodem. Daleka była od nazywania siebie feministką, raczej śmieszyły ją hasła aktywistek, za to ceniła sobie niezależność. Nie myślała w kategorii rywalizacji płci. Nie przeszkadzali jej mężczyźni, którzy nie potrafili naprawić samochodu, tak samo jak nie wymagała od kobiet umiejętności kulinarnych. Dość powiedzieć, że sama była ofermą zarówno w kuchni, jak i w kwestiach motoryzacyjnych.

W milczeniu dotarli do wagonu restauracyjnego. Był mniejszy, niż pamiętała z podróży z rodzicami w góry wieki temu. To był jedyny ich daleki wypad, niedługo po tym, jak z Arturem trafiła do nowej rodziny. Nazwanie go średnio udanym byłoby eufemizmem. To była istna tragedia. Agata, pogrążona w smutku, nierozstająca się z disc­manem i słuchawkami; Artur, z nosem w książkach, udający, że nic się nie stało – oboje ani razu nie dali się wyciągnąć na wycieczkę. Dwa tygodnie spędzone w niedużym domku obfitowały w kłótnie i wzajemne pretensje, toteż w kolejnych latach ich rodzinne wypady ograniczały się głównie do spacerów po plaży.

Agata zajęła pierwszy wolny stolik. Walizkę upchnęła pod ścianę, po czym rozsiadła się z łokciami na blacie i spojrzała na menu. Ciekawiło ją, czy nowo poznany mężczyzna da za wygraną. Wielu na jego miejscu zraziłoby się i poszukało sympatyczniejszej rozmówczyni, on jednak nie wyglądał na zniechęconego.

– Zaproponowałbym po piwie, ale nie wiem, czy cię to nie urazi – rzucił, siadając naprzeciwko.

Stec spojrzała na zawieszony na ścianie zegar. Dochodziła druga po południu. Do Bydgoszczy powinna dojechać za półtorej godziny.

– Już po dwunastej, więc śmiało – odparła.

– Jakieś konkretne życzenia?

– Wątpię, aby mieli tu bogaty wybór, ja zresztą nie jestem wybredna. Wystarczy, żeby było dobrze schłodzone.

Mężczyzna skinął głową, po czym wstał i podszedł do lady. Czekając, aż wróci, Agata omiotła wzrokiem wagon. Pociąg wyruszał z Gdyni, mimo to wszystkie stoliki były już zajęte. Najbliżej siedziała starsza para wyglądająca na małżeństwo uroczo popijające wspólnie kawę podczas podróży, Stec bardziej jednak zainteresował zajmujący kolejny stolik mężczyzna, a w zasadzie to potrawa, którą miał przed sobą. Nie zastanawiając się, czy tak wypada, czy może jednak jeszcze bardziej zrazi do siebie szarmanckiego nieznajomego, zawołała za nim:

– Weź mi jeszcze schabowego!

Pasażerowie stłoczeni w wagonie restauracyjnym spojrzeli w jej stronę. Agata nie należała do nieśmiałych, więc odpowiedziała im szerokim uśmiechem. Dawno już przestała przejmować się opinią innych, zbyt wiele lat straciła na podporządkowywanie się i uleganie presji ze strony brata, by przynajmniej czasami zachowywać się odpowiednio i z klasą. Teraz, gdy miała ochotę na schabowego, to zamawiała schabowego, a jeśli będzie chciała beknąć po kilku łykach piwa, to sobie ulży.

Czekając na powrót towarzysza podróży, wyciągnęła telefon i sprawdziła pogodę w Bydgoszczy. Miała mnóstwo czasu, by zaplanować trasę i przyjrzeć się mapie okolicy, gdzie mieszkał Wysocki, ale nie zrobiła żadnej z tych rzeczy. Kupiła bilet na sztukę teatralną, w której występował, na tym jednak skończyły się jej przygotowania. Nie wybrała hotelu i nie zarezerwowała pokoju, uznała, że znajdzie coś odpowiedniego na miejscu. Nie obmyśliła działań ani nie przygotowała planu B, na wypadek gdyby Wysocki ją rozpoznał.

– Schabowy będzie za kilka minut – oświadczył mężczyzna, wracając z dwoma butelkami piwa. Postawił je na stoliku, po czym usiadł i zapytał: – Lubisz polską kuchnię?

– Lubię każdą kuchnię, tym razem jednak postawiłam na pragmatyzm. Z całym szacunkiem dla personelu, ale nie zakładam, by pracowali tu najlepsi kucharze w kraju. Dlatego w tego typu miejscach stawiam na proste i popularne dania, które trudno zepsuć.

– Widzę, że wszystko masz obcykane. Lubisz planować kilka kroków naprzód?

Agata uśmiechnęła się do swoich myśli. Mogła powiedzieć o sobie wiele dobrego, ale nigdy nie grzeszyła wzorową organizacją pracy i myśleniem strategicznym. Zdecydowanie lepiej czuła się, improwizując i dostosowując się do dynamicznie zmieniającej się sytuacji.

– Lubię wiedzieć, z kim rozmawiam – odparła.

– No tak, nie popisałem się. Jestem Artur.

Wyciągnął rękę w jej stronę.

– Artur? – powtórzyła. – Poważnie?

Siedząc z wyciągniętą ręką nad stolikiem, mężczyzna posłał jej zdziwione spojrzenie.

– A co, twój były to też Artur? – zapytał.

– Prawie. Mój zmarły brat miał tak na imię.

Entuzjazm na twarzy mężczyzny zgasł jak zdmuchnięty płomień świecy. Jego miejsce zajęło zakłopotanie, a minę miał taką, jakby szukał w głowie wiarygodnej wymówki, by się wycofać, ale do głowy przychodziło mu tylko zostawione w domu włączone żelazko.

Ciekawe, jaką miałby minę, gdybym dodała, że sama zastrzeliłam brata, zaśmiała się w duchu Stec.

– Agata – powiedziała po chwili, po czym uścisnęła dłoń Artura, teraz nieco zwiotczałą.

– Przepraszam, nie wiedziałem…

W nadziei, że spotkanie da się jeszcze uratować, chwyciła piwo i energicznie stuknęła denkiem o szyjkę drugiej butelki.

– Pij, bo zaraz wystrzeli.

Mężczyzna wiedział, co się święci. Zwinnym ruchem chwycił butelkę i w ostatniej chwili przystawił do ust. Piwo zdążyło się już wzburzyć, ale widać miał doświadczenie w piciu na wyścigi, bo sprawnie opróżnił połowę zawartości, nie roniąc ani kropli.

– Nieźle – zaśmiała się Stec.

Zapowietrzył się, ewidentnie powstrzymując nadchodzące beknięcie.

– Poczułem się jak na studiach – wyznał po chwili.

Agata nie zdążyła odpowiedzieć, gdy odwzajemnił się tym samym i stuknął w jej butelkę. Zaprawiona w bojach, nie zwlekała ani chwili. W przeszłości wielokrotnie ścigała się z kolegami z komendy, kto pierwszy wyzeruje litrowy kufel, a że słabo radziła sobie z porażkami, osiągnęła poziom mistrzowski. Wprawdzie od ostatniego pojedynku minęło sporo czasu, ale picie na wyścigi jest jak jazda na rowerze – tego po prostu się nie zapomina.

Odstawiła pustą butelkę, po czym rzuciła Arturowi wyzywające spojrzenie. Już miała wyznać, że sama nigdy nie studiowała, gdy z jej ust wydobył się niekontrolowany dźwięk.

– Fuck – rzuciła. – Przepraszam.

Nie wstydziła się naturalnych odruchów, ale beknięcie, jakie z siebie wydała, przeciągłe i donośne, brzmiało jak syrena portowa. Zawstydzona zakryła usta obiema dłońmi.

– To chyba moment, w którym powinienem udać, że mam pilny telefon – zaśmiał się Artur.

Agata przytuliła się do ściany, by zniknąć z pola widzenia części pasażerów.

– Myślałam, że wymiksujesz się po wzmiance o zmarłym bracie – odparła ściszonym głosem.

– To jakiś test? Sprawdzasz mój próg wytrzymałości?

– W odwodzie mam tylko wyjęcie przenośnego głośnika i puszczenie polskiego hip-hopu na cały regulator.

Spojrzała na młodą kobietę wychodzącą zza kontuaru – w dłoniach niosła dwa talerze z parującym jedzeniem. Wcześniej Agata miała ochotę na schabowego, ale teraz, po wypiciu całej butelki piwa, poczuła się pełna.

– Dziękujemy – powiedziała, gdy kelnerka postawiła przed nimi talerze. Poczekała, aż kobieta wróci za ladę, po czym spytała: – Wziąłeś to samo dla towarzystwa czy też byłeś głodny?

Pełen zakłopotania uśmiech na twarzy mężczyzny sugerował, że nie odczuwał głodu.

– I to, i to – odparł. – Masz jakieś zamiary co do kotleta? Nie wiem, położysz go sobie na głowie czy jemy normalnie?

– Tego cienkiego czegoś nie nazwałabym schabowym, ale spróbujmy.

Krzywiąc się na widok soku z surówki zalewającego tak cienko rozbite mięso, że było go tam mniej niż ociekającej tłuszczem panierki, zdała sobie sprawę, że zachowuje się jak brat. No, może nie do końca, Artur Kamiński nie tknąłby palcem pociągowego jedzenia, ale Agata rzadko wybrzydzała.

– Spoko jest – odparł mężczyzna. – Najważniejsze, że nie dali kawałka z kością. Nigdy tego nie potrafiłem zrozumieć, po co w kotlecie kość.

Stec wyprostowała się na krześle. Skoro już zaczęła kręcić nosem jak starszy brat, nic nie stało na przeszkodzie, by przez chwilę pobawiła się w smakosza, jakim niewątpliwie był Artur Kamiński.

– Kość oddaje smak – odparła. – Podbija go i wzbogaca. Kawałki z kością wymagają dłuższego smażenia i większej ilości tłuszczu, by mięso nie było surowe, ale warto włożyć więcej wysiłku, by wycisnąć ze schabowego jak najwięcej.

– Mówisz jak ekspertka.

– To wiedza teoretyczna. Sama praktycznie nie gotuję, nie mam do tego głowy.

Odkroiła fragment kotleta i spróbowała. Nie był zły, smakował lepiej, niż wyglądał, co nie zmieniało faktu, że daleko mu było do mistrzostwa świata. Znacznie bardziej przypadły jej do gustu młode ziemniaki polane tłuszczem, jedynie niedosolona surówka nie nadawała się do spożycia.

– A w ogóle to dokąd jedziesz? – zapytała, uporawszy się ze swoją porcją.

Patrząc na talerz Artura, poczuła się dziwnie. Zdążyła zjeść całego schabowego i ziemniaki, podczas gdy siedzącemu naprzeciwko mężczyźnie została jeszcze ponad połowa porcji.

– Bydgoszcz – odpowiedział po chwili.

– Mieszkasz tam czy masz jakieś sprawy?

– Mieszkam, ale to niedługo się zmieni. Właśnie wracam z rozmowy kwalifikacyjnej. Chyba poszło nie najgorzej, więc niewykluczone, że czeka mnie przeprowadzka do Sopotu.

– Czyli świętujemy?

Oboje spojrzeli na butelki. Agaty była pusta, Artur wypił dopiero połowę, co ponownie kazało jej się zastanowić nad tempem, w jakim piła i jadła.

– Zamówić jeszcze jedno? – zapytał.

Pokusa, by znieczulić się przed prywatnym śledztwem, była duża, ale pokręciła głową. Nie chciała następnego dnia ocknąć się skacowana w mieszkaniu Artura, którego poznała przed niespełna godziną. Ten etap zostawiła za sobą i choć czasem do niego tęskniła, to lepiej jej było w obecnym życiu.

– To może chcesz drugiego schabowego? – zaproponował, czym sprowokował wybuch jej śmiechu.

Było jej dobrze, było niemal idealnie, jak wieki temu na pierwszej randce z jej byłym mężem, Michałem. Przemknęło jej przez myśl, że gdyby Artur rzeczywiście dostał pracę i przeprowadził się do Trójmiasta, mogliby spróbować nawiązać głębszą relację, ale natychmiast przypomniała sobie o albumie ze zdjęciami i sprowadziło ją to na ziemię. Stałe związki nie były dla niej. Nie chciała narażać kolejnych osób na niebezpieczeństwo ze strony psychopatów, nie chciała też narażać samej siebie na kolejne bolesne rozczarowania. Świadomie wybrała takie życie, było bezpieczniejsze i stabilniejsze, jakiekolwiek odstępstwa mogłyby zaburzyć jej spokój.

– A, jebać to – stwierdziła po dłuższym zastanowieniu. – Jeszcze jedno piwo nie powinno mi zaszkodzić.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI