Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy Tomasz Jasiński znajduje odręczny rysunek labiryntu wsunięty za wycieraczkę samochodu, przeczuwa najgorsze. Nie może odmówić zaproszenia do rozwiązania pozornie niewinnej zagadki. Przemierzając plątaninę korytarzy odzwierciedlającą topografię Trójmiasta, wraca pamięcią do wydarzeń sprzed lat, gdy rodzinna wycieczka zamieniła się w walkę o życie. Tragedia z przeszłości może stanowić rozwiązanie tajemnicy, ale Jasiński musi znaleźć w sobie odwagę, by ponownie wkroczyć do labiryntu. Borlik pokazuje Trójmiasto, jakiego nie znacie. Zapomniane miejsca niegdyś tętniące życiem, podupadłe atrakcje turystyczne, czarne plamy na mapie miasta - rejony, w które lepiej nie zapuszczać się po zmroku.
Piotr Borlik, rocznik 1986, inżynier, mistrz Holandii, a także laureat trzeciego miejsca w otwartych mistrzostwach Czech w grach logicznych. Otrzymał stypendium prezydenta Bydgoszczy dla osób zajmujących się twórczością artystyczną oraz upowszechnianiem kultury. Autor kryminałów "Boska proporcja", "Materiał ludzki", "Białe kłamstwa", "Zapłacz dla mnie", "Skłam, że mnie kochasz", "Wymazani z pamięci", "Tajemnica Wzgórza Trzech Dębów" i "Czterdzieści dusz".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 324
Copyright © Piotr Borlik, 2022
Projekt okładki
Paweł Panczakiewicz
www.panczakiewicz.pl
Zdjęcia na okładce
© Maxim Lupascu|Dreamstime.com,
Jan Sučko|Dreamstime.com
Redaktor prowadząca
Anna Derengowska
Redakcja
Aneta Kanabrodzka
Korekta
Grażyna Nawrocka
ISBN 978-83-8295-699-3
Warszawa 2022
Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Prolog
Drżącą ręką wyciągnął kartkę wciśniętą między szybę a wycieraczkę. Była postrzępiona z jednej strony, jakby ktoś niedbale wyrwał ją z zeszytu, wygnieciona, złożona na cztery. Ktoś inny mógłby pomyśleć, że to zostawiona przez sąsiadów złośliwa uwaga z powodu złego parkowania, ale nie on.
Tomek rozejrzał się po parkingu. Wiedział, że jest obserwowany. Czuł na sobie jej wzrok. Ukryta nieopodal śledziła każdy jego ruch, by sprawdzić, czy wypełni zawarte na kartce polecenie. A może wcale nie ukryta, pomyślał. Równie dobrze mogła siedzieć w samochodzie tuż obok lub na pobliskiej ławce, bezczelnie mu się przyglądając, przecież nieraz już udowodniła, że się go nie boi i jeśli tylko on zlekceważy instrukcje, to jest w stanie posunąć się do wszystkiego. Unikała go nie ze strachu, lecz dlatego, że chciała spotęgować w nim poczucie bezradności, wzbudzić lęk.
Otworzył drzwi srebrnej toyoty, zajął miejsce kierowcy, po czym rozłożył kartkę. Rysunek przedstawiał labirynt. To zawsze były labirynty. Z początku mniej wyrafinowane – ot, kilkanaście prostych kresek, najczęściej przedstawiających ulice z punktem oznaczonym iksem – z biegiem lat wzbogacały się o detale, jakich nie powstydziłby się absolwent ASP. Wraz ze wzrostem umiejętności artystycznych rósł też stopień skomplikowania zagadek. Nie chodziło już o znalezienie czegoś ukrytego pod śmietnikiem na ruchliwym skrzyżowaniu. Ostatnio rysowała pomieszczenia układające się w labirynty. Po ich rozmieszczeniu musiał wydedukować, w którym budynku się znajdują. Wybierała trudno dostępne lokalizacje, dzięki czemu mogła mu zostawiać coraz bardziej makabryczne podarki, zawsze jednak na mapce dodawała jakiś charakterystyczny element, po którym można było namierzyć wybrane przez nią miejsce.
Nie miał pojęcia, na co patrzy. Wyglądało to jak ruina usytuowana w bezpośrednim sąsiedztwie Zatoki Gdańskiej. Zniszczone mury, ziejące pustką otwory okienne, za którymi widać wodę, wystające z ziemi zbrojenie. Pierwsze skojarzenie, jakie miał, to komunistyczny ośrodek wypoczynkowy pełniący obecnie funkcję meliny.
Spojrzał na zegarek. Powinien być już w drodze na spotkanie z ważnym klientem, ale wiedział, że musi z niego zrezygnować. Jego myśli nieustannie będą krążyć wokół nowego labiryntu i tego, co tym razem w nim ukryła. Bał się, nie chciał nawet myśleć, do czego zmierzała przez te wszystkie lata, lecz nie miał wyboru. Musiał podjąć grę. Jej finał zbliżał się wielkimi krokami, o czym świadczyła numeracja w prawym dolnym rogu kartek. Na początku nie przykładał do niej wagi, dopiero przy piątej czy szóstej zagadce zdał sobie sprawę, że strony są wyrywane z jednego notesu. Na obecnej widniała informacja 49/50. To był przedostatni labirynt. Tomek w zasadzie powinien odczuwać ulgę, że cała ta chora gra wreszcie się skończy, ale był pewien, że nagroda za rozwiązanie ostatniej zagadki zaboli go dużo bardziej niż wcześniejsze kary za odwlekanie działań.
Wychylił się i otworzył schowek pod deską rozdzielczą. Do tej pory uspokajało go samo spojrzenie na leżący tam pistolet, teraz jednak czuł, że bardziej przyda się trzymana w bagażniku gaśnica. Nie miał złudzeń, że przyjdzie mu się zmierzyć z ogniem.
Od ognia się zaczęło i na ogniu się skończy.
Rozdział I
Wcześniej, lato 2013
Końcówka sierpnia to ostatni gwizdek na wdrożenie w życie postanowień noworocznych. Mało kto o tej porze roku pamięta, jak podczas sylwestra obiecywał sobie, że rzuci palenie, będzie się zdrowiej odżywiał lub zapisze się na jakiś kurs. Tomek jak najbardziej zaliczał się do tego grona, ale od czego ma się drugą połówkę, jeśli nie od wypominania głupot, jakie się wygadywało po pijaku, a on po kilku drinkach podzielił się z żoną swoim postanowieniem, że będzie częściej zabierał rodzinę na wycieczki.
Nie zaszkodziłaby przerwa na papierosa, pomyślał, zerkając na śpiącą obok żonę. Właśnie dobijała czwarta godzina, odkąd wyjechali z domu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że wykręcą rekord w długości jazdy bez przerwy. Żadnego postoju na siku, rozprostowanie kości czy tankowanie – przebiegły plan zakładał niemiłosiernie wczesną pobudkę, bo rano warunki na drodze sprzyjają szybkiej jeździe. Dziewczyny większość drogi przespały, więc obyło się bez marudzenia, tylko tak by się chciało zatrzymać na tego papierosa…
Zjechał z drogi krajowej na wąską, pozbawioną pobocza jezdnię, na której musiał lawirować między dziurami. Pierwsze półtorej godziny od wyjazdu z Gdańska było czystą przyjemnością, jeśli nie liczyć konieczności wyprzedzenia kilku TIR-ów na drodze z szerokim poboczem, ale im dalej na zachód, tym więcej niedogodności. Na szczęście według zainstalowanej w telefonie aplikacji GPS za kilka minut powinni dojechać na miejsce.
Zerknął w lusterko na leżącą na tylnej kanapie córkę. Wyglądała przeuroczo, skulona w kłębek i wtulona w ulubionego pluszowego misia koala, mimo że już dawno nie miała pięciu lat. To dla niej całe to postanowienie, by zamiast siedzieć w domu i gapić się w telewizor, robić coś rozwijającego. Nie chciał być jak ci wszyscy szaleni rodzice zmuszający dzieci do dodatkowych zajęć: w poniedziałek basen i tenis, we wtorek gra na fortepianie, w środę robotyka i tak dalej, ale czuł, że powinien pokazać jej różne możliwości. Poza tym, nim się obejrzy, Pola będzie licealistką i zacznie kręcić nosem na każdą wzmiankę o rodzinnym wyjeździe.
Delikatnie pogładził żonę po nodze. Ubrana w długie spodnie i sportową bluzę z kapturem, przykryła się dżinsową kurtką, podczas gdy jemu było ciepło w koszulce z krótkim rękawkiem i w szortach. Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Na szczęście dzięki wczesnej pobudce szybko odbębnią wszystkie męczące atrakcje, a później, gdy zrobi się naprawdę gorąco, będą mogli odpocząć na plaży.
– Pobudka – powiedział cicho, nie doczekawszy się reakcji.
Ania odburknęła coś niezrozumiałego. Jak na kogoś, kto od tygodnia wiercił mu dziurę w brzuchu, by przyjechać tutaj, zanim dotrą do Świnoujścia, mogłaby okazać odrobinę więcej entuzjazmu.
– Zaraz będziemy na miejscu – dodał. – Pomału trzeba budzić Polę, żebyśmy później nie tracili czasu. Nie po to wyjechaliśmy tak wcześnie, żeby teraz spać w samochodzie.
Żona przeciągnęła się leniwie. Nawet nieuczesana i bez makijażu wyglądała przepięknie.
– Przepraszam – odparła, po czym głośno ziewnęła. – Mogłeś mnie wcześniej obudzić, zmieniłabym cię za kierownicą. Pewnie jesteś zmęczony.
– Nie miałem serca przerywać wam snu.
– Mhm, mhm – zaśmiała się cicho. – Po prostu chciałeś jak najszybciej przyjechać, żeby uniknąć tłumów, a potem czym prędzej ruszyć na plażę.
Nawet nie próbował zaprzeczać. Znała go na wylot, wiedziała, że nic tak bardzo nie zniechęcało go do wychodzenia z domu, jak kolejki przed atrakcjami turystycznymi. Nieważne, czy to wesołe miasteczko, oceanarium, park linowy, zoo – zawsze trzeba było odstać swoje.
– Chyba lepiej się skupić na zabawie niż na sterczeniu w kolejce. Poza tym łatwo ci mówić, bo zazwyczaj to ja stoję z tymi rozwrzeszczanymi dzieciakami, a wy z Polą spacerujecie sobie i przychodzicie dopiero na sam koniec.
– Marudzisz, Tomeczku, strasznie marudzisz.
Odwróciła się i spojrzała na Polę. Ich trzynastolatka nie należała do dzieci chętnie zrywających się z łóżka. Gdyby tylko mogła, spałaby do południa, co niestety szło w parze z upodobaniem do późnego kładzenia się spać.
Nawigacja GPS poinformowała go, że zaraz musi skręcić w prawo. Nie potrzebował już jej wsparcia. Właściciele parku rozrywki zadbali o dobre oznakowanie.
– Kochanie… – Usłyszał delikatny głos Ani. – Wstajemy, jesteśmy już na miejscu.
Tomek podniósł wzrok, by w lusterku wstecznym widzieć reakcję córki. Dziewczynka przeciągnęła się identycznie jak matka, po czym równie głośno ziewnęła. Na tym podobieństwa się nie kończyły. Miały niemal takie same rysy twarzy, kolor oczu i włosów, a także charakter, nad czym Jasiński często ubolewał. Już teraz bywało ciężko, kiedy obie się na coś uparły, a co dopiero będzie za kilka lat?
Pola przetarła zaspane oczy. Wyglądała, jakby jeszcze do niej nie dotarło, gdzie się znajdują, ale Tomek nie miał złudzeń, że zaraz się dobudzi i wejdzie na właściwe obroty.
– Jeśli jesteście głodne, to możemy zjeść coś na parkingu – zaproponował. – Pewnie będziecie też chciały skorzystać z toalety. Lepiej zrobić wszystko przed wejściem do labiryntu, żeby w środku skupić się na szukaniu wyjścia.
– Mamy na to wszystko czas? – zaśmiała się Ania. – A co, jak w tym czasie ktoś przyjedzie i nie będziemy pierwsi?
– Zaoszczędziłem kilkanaście minut. Droga była pusta, więc trochę przycisnąłem pedał gazu. – Pozwolił sobie na drobny eufemizm. W rzeczywistości pędził na złamanie karku, korzystając z faktu, że Ania śpi i nie marudzi, by tak nie szarżował. Może spalił więcej benzyny, może naraził się na zdjęcie z fotoradaru, ale przynajmniej byli już na miejscu i mogli spokojnie zjeść śniadanie, napić się kawy z termosu i zapalić papierosa.
Uśmiechnął się do Poli, która właśnie usiadła i ponownie się przeciągnęła. W jej bystrych oczach dostrzegł przebłysk energii.
– Gotowa na labirynt? – zapytał.
– Na labirynt nie można być gotowym – odparła w swoim stylu. – On musi cię zaskoczyć, inaczej to nie labirynt, tylko trywialna zabawa dla dzieci.
Jasińscy spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Choć dziewczynka wielokrotnie raczyła ich podobnymi przemyśleniami, to za każdym razem wprawiała ich w zdumienie.
– No tak – odparł Tomek. – Myślisz, że się zgubimy?
– Niestety, nie. Wystarczy cały czas skręcać w prawo, a w końcu wyjdziesz na zewnątrz. Na szczęście ten labirynt jest inny. W środku jest ukrytych wiele niespodzianek. Musimy je wszystkie znaleźć.
– Czyli nici z plaży – skomentowała półszeptem Ania.
– Czyli nici z plaży – powtórzył, wjeżdżając na ubitą ziemię na placu górnolotnie nazywanym parkingiem.
Na niewielkiej przestrzeni ogrodzonej palikami z rozwieszoną biało-czerwoną taśmą stał tylko jeden samochód. Dalej, oprócz labiryntu, znajdowały się jeszcze restauracja, niewielki tor, na który można było wjechać wynajętym na miejscu monster truckiem, dmuchany zamek do skakania i strefa dla najmłodszych dzieci. Tomek domyślał się, że gdzieś tam wyznaczono również parking dla personelu, ale nie prowadziła do niego ta sama droga.
Zaparkował najbliżej wyjazdu, po czym wyłączył silnik, energicznie klasnął w dłonie i zawołał:
– To co, szybka kanapka?
Dziewczyny się skrzywiły, jakby zaproponował im łyżkę octu, a nie kanapki z sałatą, serem, szynką i pomidorem, które przygotował poprzedniego wieczoru. To kolejna ich wspólna cecha: obie nie przepadały za śniadaniami. Niejednokrotnie tak bywało, że zdążył już zjeść dwa posiłki i zaczął myśleć o obiedzie, a one wciąż były na czczo.
– A może zjemy coś ciepłego w restauracji? – zapytała Ania. – Mam ochotę na jajecznicę.
Pola energicznie pokiwała głową.
– Ze szczypiorkiem – skomentowała. – I sok pomarańczowy.
– A dla mnie cappuccino.
Nie podobał mu się kierunek, w którym zmierzało ich myślenie. Nie chciał wyjść na marudę, śniadanie w lokalu było mu jednak wyjątkowo nie na rękę. Nim tam dojdą, sprawdzą menu, coś zamówią, poczekają na podanie i zjedzą, minie dobre trzydzieści minut, co w połączeniu z ambitnymi planami Poli, by sprawdzić wszystkie zakamarki labiryntu, oznaczało prażenie się w pełnym słońcu razem z mnóstwem zwiedzających. Na dodatek ich budżet i tak był już mocno nadwerężony. Ania najwyraźniej zapomniała, że kilka miesięcy temu skończyły im się rządowe dotacje do kredytu, przez co jego rata wzrosła niemal dwukrotnie. W Świnoujściu czekało ich mnóstwo wydatków, niech więc przynajmniej tutaj zadowolą się kanapkami. Na gofry, lody i smażoną rybę wydadzą przecież fortunę.
– Przyjechaliśmy tu zwiedzać labirynt, a nie lokale gastronomiczne – stwierdził. – Zjedzmy to, co mamy. Chyba lepiej jest pokonywać pusty labirynt, a nie pełen ludzi.
– To ja nie jestem głodna – odparła Pola.
– No i super. W takim razie ja zjem kanapkę i wypiję kawę, a wy idźcie do łazienki. W środku raczej nie będzie gdzie załatwić potrzeby.
Wytrzymał spojrzenie żony. Później na osobności nazwie go Januszem albo cebulą, ale ktoś musi czuwać nad rodzinnym budżetem. Zawsze tak robiła, gdy wytykał jej zostawianie zapalonego światła w pokoju, z którego wyszła, czy odkręconą wodę z kranu podczas mycia zębów. Zazwyczaj też dodawała, że skoro tak mu zależy na oszczędnościach, to powinien rzucić palenie.
Brzmi to jak dobre postanowienie na przyszły rok, pomyślał, wyciągając z plecaka kanapkę. Chleb był nieprzyjemnie miękki. Przygnieciony w plecaku przez termos, wyglądał jak wątpliwej urody naleśnik.
– Pycha – zawołał do wysiadających z samochodu dziewczyn. – Na pewno nie chcecie? Bo sam wszystko zjem.
– Na zdrowie – odparła Ania.
– Wasza strata. Później nie będziecie mieć siły na zabawę.
– Chyba nie znasz swojej córki. – Żona puściła do niego oko.
– Obawiam się, że znam aż za dobrze. – Skinął znacząco głową w stronę ustawionych przed parkingiem toi toiów. Wymieniając kolejne wspólne cechy Poli i Ani, nie można było pominąć upodobania do luksusów, a w zasadzie to niechęci do braku komfortowych warunków. Dziewczyny nie chciały nawet słyszeć o spaniu w namiocie czy przyczepie kempingowej. Zawsze musiały mieć wynajęty pokój z łazienką, najlepiej w hotelu z basenem. Tomek wątpił, by były w stanie załatwić potrzebę w przenośnej toalecie, co mogło jednak oznaczać konieczność wizyty w restauracji. – Spróbuj jej wytłumaczyć, że kilkanaście sekund w toi toiu to nie koniec świata – poprosił Anię. – Naprawdę nie mamy czasu i pieniędzy na szwendanie się po lokalach.
– A czas i kasę na fajki to masz, co? – Pokręciła głową, zaciskając usta w grymasie, po czym objęła córkę i razem ruszyły przed siebie.
Większość ich rozmów o pieniądzach kończyła się w ten właśnie sposób. To nic, że od kilku lat chodził w tych samych butach, a ostatnią koszulę kupił w sklepie z używaną odzieżą; mniejsza o to, że zrezygnował z kanałów sportowych oferowanych przez dostawcę telewizji; że kupił sobie maszynkę do włosów, dzięki czemu oszczędzał na wizytach u fryzjera – liczyły się tylko te przeklęte fajki.
Trochę na złość żonie odłożył kanapkę i wyciągnął papierosa. Po chwili głęboko się zaciągnął i popił kawą. Tego było mu trzeba. Może kanapki wyszły podłe, ale reszta smakowała wyśmienicie.
Odprowadził dziewczyny wzrokiem. Tak jak przewidywał, Pola otworzyła drzwi toalety, po czym szybkim krokiem się wycofała. Z synem byłoby łatwiej, przemknęło mu przez głowę. Chłopcom wystarczy drzewo lub kawałek murka i po sprawie. Z synem mógłby jeździć na ryby czy na biwak, syn nie przejmowałby się brudnymi rękami i nie wpadałby w panikę na widok pająka. Jako ojciec mógłby z nim trzymać sztamę przeciw matce, a tak był pozostawiony sam na placu boju.
Nie miał czasu na spalenie całego papierosa, rzucił go więc na ziemię i przydepnął butem. Dobrze, że Ania tego nie widziała, mogłaby mu wytknąć hipokryzję.
– No co tam, za bardzo śmierdzi? – zapytał.
– Cuchnie – odparła nastolatka. – Brud, smród i mnóstwo much. Zapomnij, że tam wejdę. Prędzej posiusiam się w majtki.
– A nie możesz potraktować tego jak przygody?
– Przygody? To może po maturze załatwisz mi staż na szambiarce?
Cięta riposta zwaliła go z nóg. Jaka trzynastolatka odpowiada w ten sposób? Który z jej rówieśników w ogóle wiedział, czym jest staż? On w jej wieku ograniczał się do biegania za piłką i wyzywania kolegów, że są głupi i śmierdzą.
– Przecież nie wytrzymasz, zwiedzanie labiryntu może trochę potrwać – odparł po chwili.
– Dlatego pójdziemy z mamą do restauracji. Przy okazji coś zjemy. Nic na to nie poradzisz, los tak chciał.
Najwyraźniej zdążyła to już ustalić z matką, bo Ania niespiesznym krokiem ruszyła w stronę oddalonego o kilkanaście metrów budynku. Tomek ani myślał iść z nimi. Nie po to przygotował kanapki i kawę w termosie, żeby teraz stołować się w drogim lokalu, a że był drogi, nie miał co do tego wątpliwości. Punkty gastronomiczne w takich miejscach nie mają konkurencji, więc żerują na klientach.
– To ja pójdę po bilety – oznajmił.
Wzruszyła ramionami, jakby obecność ojca nie była jej do niczego potrzebna. Jasiński wiedział, że to nieprawda, że ich relacje oscylowały między bardzo dobrymi a rewelacyjnymi, choć nigdy nawet nie otarły się o zażyłość matki z córką. Nie miał z tym problemu, lubił się stawiać w roli stłamszonego przez dziewczyny, niemniej czasem przydałoby mu się jakieś wsparcie.
Pomachał im na pożegnanie, po czym wrócił do nadgryzionej kanapki. Nie miał na nią teraz najmniejszej ochoty. Ania narobiła mu apetytu na ciepłą jajecznicę, najlepiej na boczku, do tego dwie kromki świeżego, chrupiącego pieczywa z masłem. Potem papieros, kawa i jeszcze jeden papieros. Po takim śniadaniu nie byłby mu straszny żaden labirynt.
– Zgaś peta, bo wzniecisz pożar! – Z rozmyślań wyrwał go krzyk Ani, która machała do niego.
Potrzebował chwili, by zrozumieć, co miała na myśli. Tlący się na ziemi papieros w takich warunkach rzeczywiście mógł doprowadzić do tragedii. Nad Polską na dobre zadomowił się wyż odpowiedzialny za tropikalne upały. Właściciele pensjonatów wypoczynkowych liczyli zyski, podczas gdy rolnicy błagalnie patrzyli w niebo w nadziei na deszcz. Nie było dnia, by w wiadomościach nie podawano informacji o pożarze w lesie. Wysuszonym roślinom niewiele było trzeba, by zająć się ogniem.
Mocno przydepnął niedopałek, po czym wyciągnął kolejnego papierosa.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI