Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Wszystko co Najważniejsze” – jedyny na polskim rynku wydawniczym miesięcznik bez tekstów dziennikarskich. W każdym numerze Czytelnicy znajdą ważne, kierunkowe teksty liderów opinii: intelektualistów, filozofów, historyków, strategów, polityków. Ukazujące się od 2013 r. pismo cechuje otwartość na nowe trendy, idee, tematy i autorów z różnych rejonów sceny politycznej. „Wszystko co Najważniejsze” jest pieczołowicie redagowane przez zespół, któremu przewodniczy prof. Michał KLEIBER. Teksty są ilustrowane portretami Autorów tworzonymi przez Fabiena CLAIREFONDA z „Le Figaro”. Redakcja przykłada wielką wagę do szacunku dla Czytelników, zachowując styl pism opinii z dawnych, najlepszych lat prasy drukowanej.
WcN 52 – spis treści
Prof. Michał KLEIBER, Édito (nr 52)
Prof. François HEISBOURG, Ukraina postawiła się jak Polska
Eryk MISTEWICZ, Najlepszy koniec dla wszystkich – z wyjątkiem Ukraińców, Litwinów i Polaków
Prof. Leszek KOŁAKOWSKI, Europa – czy może się zdarzyć?
Prof. Alain BESANÇON, Jeden z ostatnich ze swego pokolenia
Prof. Dariusz KOWALCZYK SJ, Leszek Kołakowski o Europie, marksizmie i chrześcijaństwie
Mateusz MORAWIECKI, Warunki przetrwania i rozwoju Europy
Nigel GOULD-DAVIES, Rosja zatapia się w totalitaryzmie
Prof. Andrzej K. KOŹMIŃSKI, Czeka nas proces ponownego „stawania się” Europy – jak po I i po II wojnie światowej
Jan PARYS, Losy Kościoła, losy narodu
Patryk PALKA, Między patriotyzmem a pokusą imperializmu. Machiavelli o obronie ojczyzny w sytuacji zagrożenia
Prof. Jeffrey D. SACHS, Próba opisania świata
François d’ALANÇON, Dominik Saski. Od powstania listopadowego do integracji we Francji
Prof. Jerzy MIZIOŁEK, Michał Anioł w Polsce
Prof. Zofia CHECHLIŃSKA, Z czego grać Chopina? Od rękopisu do druku
Prof. Zbigniew SKOWRON, Fryderyk Chopin jako pedagog
Prof. Helen ALFORD OP, Między Środkiem a Zachodem
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 160
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prof. Michał KLEIBER
Édito (nr 52)
Prof. François HEISBOURG
Ukraina postawiła się jak Polska
Eryk Mistewicz
Najlepszy koniec dla wszystkich – z wyjątkiem Ukraińców, Litwinów i Polaków
Prof. Leszek KOŁAKOWSKI
Europa – czy może się zdarzyć?
Prof. Alain BESANÇON
Jeden z ostatnich ze swego pokolenia
Prof. Dariusz KOWALCZYK SJ
Leszek Kołakowski o Europie, marksizmie i chrześcijaństwie
Mateusz MORAWIECKI
Warunki przetrwania i rozwoju Europy
Nigel GOULD-DAVIES
Rosja zatapia się w totalitaryzmie
Prof. Andrzej K. KOŹMIŃSKI
Czeka nas proces ponownego „stawania się” Europy – jak po I i po II wojnie światowej
Jan PARYS
Losy Kościoła, losy narodu
Patryk PALKA
Między patriotyzmem a pokusą imperializmu. Machiavelli o obronie ojczyzny w sytuacji zagrożenia
Prof. Jeffrey D. SACHS
Próba opisania świata
François d’ALANÇON
Dominik Saski. Od powstania listopadowego do integracji we Francji
Prof. Jerzy MIZIOŁEK
Michał Anioł w Polsce
Prof. Zofia CHECHLIŃSKA
Z czego grać Chopina? Od rękopisu do druku
Prof. Zbigniew SKOWRON
Fryderyk Chopin jako pedagog
Prof. Helen ALFORD OP
Między Środkiem a Zachodem
Wobec coraz liczniejszych dyskusji o miejscu Europy w szybko zmieniającym się świecie dużą część bieżącego numeru naszego miesięcznika poświęcamy Staremu Kontynentowi.
Tematykę tę rozpoczynamy dotychczas niepublikowanym, napisanym przeszło 20 lat temu tekstem słynnego polskiego filozofa Leszka Kołakowskiego na temat historii Europy, jej fundamentalnego wkładu we wspaniałe cywilizacyjne sukcesy świata, ale także w powstanie zbrodniczych ideologii – nazizmu, faszyzmu, komunizmu. Istotne miejsce w naszych dzisiejszych dyskusjach o przyszłości Europy powinna mieć mocno podkreślona przez autora potrzeba akceptacji suwerenności jej narodów. Podobna problematyka omawiana jest także w paru innych naszych artykułach nawiązujących do tekstu Leszka Kołakowskiego.
Bardzo ciekawy i ważny jest tekst premiera Mateusza Morawieckiego, będący zapisem jego niedawnego przemówienia na Uniwersytecie w Heidelbergu. Z kolei w innym artykule szeroko opisujemy rolę Kościoła w historii naszego kraju.
Tak jak robimy to już od roku, mówimy w bieżącym numerze o wojnie w Ukrainie, publikując tekst dobitnie apelujący o dalszą, jeszcze bardziej zdecydowaną dla niej pomoc ze strony Zachodu. Przedstawiamy gruntowną analizę narastania w Rosji groźnego totalitaryzmu, a także swoisty apel Jeffreya Sachsa o wspólne stawianie czoła nieustającym konfliktom militarnym, aby obronić świat przed coraz poważniejszymi kryzysami społeczno-gospodarczymi.
Sytuacja Ukrainy jest korzystniejsza i prostsza niż niegdyś sytuacja Polski, pustoszonej przez zachłanność nie tylko rosyjskiego okupanta, ale także pozostałych jej sąsiadów
Jeden z najbardziej wpływowych francuskich strategów geopolityki, szef International Institute for Strategic Studies, doradca francuskiego MSZ. Ostatnio wydał „Les Leçons d’une guerre”
Kreml spodziewał się, że cel wojny zostanie osiągnięty już czwartego dnia agresji, wraz z zapowiedzianym upadkiem Kijowa i usunięciem ukraińskiego rządu. Pierwszego ranka siły specjalne (Specnaz), przetransportowane przez 30 śmigłowców szturmowych, miały przejąć i zabezpieczyć ogromne lotnisko Antonowa w Hostomelu, niedaleko Kijowa. Pod koniec poranka wylądowałyby tam jednostki powietrznodesantowe i natychmiast ruszyłyby w kierunku oddalonego o 20 km centrum Kijowa. Stolica Ukrainy nie byłaby w stanie podwyższonej gotowości obronnej – nieliczne „zęby smoka” na drodze, niewiele działających punktów kontrolnych. Wieczorem ośrodki władzy znalazłyby się w rękach rosyjskiej dywizji desantowej, a następnego dnia ukraiński rząd zostałby zabity lub pojmany, nieliczni jego członkowie może zdołaliby przejść do podziemia. Trzeciego dnia obowiązywałby reżim okupacyjny, to samo nastąpiłoby przy minimalnych starciach na południu kraju w Chersoniu, Berdiańsku, Melitopolu, regionach, gdzie nic nie powstrzymałoby Rosjan aż do momentu, gdy dotarliby do Mariupola u bram Donbasu…
Na czwarty dzień zaplanowano paradę zwycięstwa w Kijowie na Majdanie. Dowiedzieliśmy się później, że rosyjski plan zakładał, że inwazja na terytorium Ukrainy zakończy się w ciągu dziesięciu dni. Aneksja Ukrainy miała być wówczas przeprowadzona w sierpniu. Plan ten niemal się powiódł – rankiem 24 lutego Kijów nie był w stanie się bronić. Ukraińska Obrona Terytorialna była w Hostomelu od niedawna. Gdyby nie przytomność umysłu i odwaga żołnierzy, lotnisko zostałoby zdobyte przez Rosjan, a potem prawdopodobnie uległby także Kijów. W ciągu jednego tygodnia Rosjanie zajęli prawie 120 tysięcy kilometrów kwadratowych – jedną piątą Francji – południowej Ukrainy. Gdyby w tych warunkach jednocześnie zdobyto Kijów i pozbawiono władzy aparat rządowy, perspektywy rosyjskiego zwycięstwa nie byłyby wcale nikłe. Z pewnością opór na zachodniej Ukrainie tliłby się nadal. Ale bez wizji militarnego zwycięstwa przypominałoby to coś w rodzaju wojny wandejskiej, strasznej, ale niedającej wielkich nadziei.
Rosyjski plan się nie powiódł z różnych powodów. Do tych bardziej prozaicznych należała przesadna tajność, która spowolniła pracę sztabową niezbędną do operacyjnego wdrożenia każdego założonego planu wojskowego, czy to dobrego, czy złego. Ale główna przyczyna porażki była jedna – planowanie i działanie oparte na całkowicie fałszywych założeniach ideologicznych i politycznych. Ukraina nie była postrzegana przez rosyjskich urzędników ani jako naród, ani jako państwo – ludność miała życzliwie powitać tych, którzy przepędzą złych pasterzy z Kijowa, począwszy od prezydenta histriona. Rosyjskie niepowodzenie było także skutkiem niewystarczających środków wojskowych i złego przygotowania armii – wobec ludności gotowej na każde poświęcenie w obronie ojczyzny.
Analogią jest Polska. W 1772 roku, dwieście pięćdziesiąt lat przed rozpoczęciem obecnej wojny ukraińskiej, Rosja Romanowów rozpoczęła proces rozbioru – kasacji – Polski. W 1795 roku suwerenna Polska zniknęła. Jej wskrzeszenie jako Księstwa Warszawskiego przez Napoleona trwało zaledwie kilka lat i zakończyło się wraz z klęską Wielkiej Armii. Polska odrodziła się w następstwie I wojny światowej, by ponownie zniknąć w 1939 roku – została podzielona między Hitlera i Stalina. W 1945 r. w wyniku ustaleń konferencji jałtańskiej Polska po II wojnie światowej znalazła się w bloku sowieckim.
Przez ponad dwa stulecia Polska doświadczyła tysięcznych nieszczęść, wyznaczonych przez krwawe powstania (1794, 1830, 1863, 1944) oraz napływy i odpływy zaborców. Była stawką w wojnach i źródłem konfliktów, w tym II wojny światowej. Dopiero w 1989 roku Polska odzyskała pełną suwerenność, później stała się członkiem Unii Europejskiej i NATO i przestała być miotana pomiędzy rywalizującymi hegemonami.
Ukraina przechodzi podobny proces. Przez cały XX wiek była „skrwawioną ziemią”, by użyć sformułowania historyka Timothy’ego Snydera. Taką skrwawioną ziemią pozostanie, jeśli Rosja odtworzy swoje imperium dzięki obecnej wojnie. Jednak w tej napastniczej wojnie Ukraińcy już pokazali, że są równie zdeterminowani, jak niegdyś Polacy. To w dużej mierze od nas, od naszego wsparcia wojskowego, politycznego i gospodarczego, jakiego udzielamy Ukrainie, zależy, czy wojna i niestabilność nie zadomowią się w Europie na dziesięciolecia.
Wojna prawdopodobnie ustanie, gdy Rosja zrozumie, że nie odtworzy imperium. Ukraina ma uznane na mocy prawa międzynarodowego granice i nie jest obiektem terytorialnej pożądliwości jakiegokolwiek innego państwa oprócz Rosji. To sprawia, że jej sytuacja jest korzystniejsza i prostsza niż niegdyś sytuacja Polski, pustoszonej przez zachłanność nie tylko rosyjskiego okupanta, ale także pozostałych jej sąsiadów. Innymi słowy, wojna nie potrwa dłużej niż do czasu podjęcia przez Rosję decyzji o konieczności przyjęcia żałoby po swoich imperialnych zapędach, jak to uczyniły wszystkie inne europejskie potęgi kolonialne. Nie ma powodu, by sądzić, że to Władimir Putin podejmie tę inicjatywę. Nie jest on tym, kim był de Gaulle wobec reżimu algierskiego.
Czas trwania konfliktu zależy tym samym od równania z trzema niewiadomymi. Po pierwsze – sytuacja militarna w terenie częściowo będzie zależała od naszego wsparcia dla Ukrainy. Po drugie – wiele zależy od biologicznego końca Władimira Putina, z zastrzeżeniem, że człowiek ten ma ponad 70 lat, ale nie jest jeszcze starcem. Wreszcie rewolucja lub pronunciamiento – w XX wieku porażka Rosji w wojnie z Japonią przyczyniła się do wybuchu rewolucji 1905 roku, później przyszły rewolucje lutowa i październikowa. Rok 1917 był konsekwencją I wojny światowej, a upadek ZSRR w 1991 roku wynikał w dużej mierze z niemożności nadążenia w wyścigu zbrojeń w zimnej wojnie. Teraz mogą pojawić się podobne rozstrzygnięcia. Lepiej uniknąć bardzo długiego „polskiego scenariusza” i zrobić to, co konieczne, aby decyzje wojskowe zapadły szybko, czyli w ciągu kilku lat, o ile nie w ciągu kilku miesięcy. Należy wyciągnąć wnioski z tego, co wydarzyło się w ostatnim roku, i wspierać Ukrainę.
Felieton na drugą stronę
Scenariusz zakończenia wojny, który wydaje się coraz bliżej, który kiełkuje, wibruje w powietrzu, czasami wybija na powierzchnię, z dnia na dzień coraz mocniej.
A to mężczyzna gdzieś w głębi Rosji zostaje zatrzymany za to, że jego niepełnosprawna córka narysowała plakat „Chcemy pokoju!”. A to globalna agencja prasowa relacjonuje historię sklepikarza z głębi Rosji, który także protestował przeciwko coraz większemu zaangażowaniu się Rosji w wojnę, w wojnę ze Słowianami przecież. Tour de France odbywa Marina Owsiannikowa, która przed rokiem wystąpiła w kontrolowanej przez rosyjską propagandę telewizji z plakatem wzywającym do zakończenia wojny. Bohatersko przedarła się przez graniczne śniegi Finlandii, niczym James Bond, i dziś w kolejnych francuskich mediach przekonuje, że Rosja nie powinna być karana za wojnę, sankcje uderzają w zwykłych ludzi, wojna powinna być zakończona wspólnie przez Putina i Zełenskiego, im szybciej, tym lepiej. Bystro!
W tym miejscu – oklaski. Każdy chce końca tej wojny. Rynki finansowe i świat finansów, które ledwo zaczęły odzyskiwać wyporność po pandemii. Linie lotnicze, które muszą omijać wielkie zamknięte obszary (koszty paliwa, czas przelotu plus jakże modna ekologia). Trzeci Świat pozbawiony zbóż z wielkich pól Ukrainy. Aż po francuskich producentów musztardy z Dijon, zmuszonych ogłosić radykalny wzrost cen za sprawą braku gorczycy z Ukrainy. I oczywistości: galopujące ceny produktów spożywczych, paliwa, energii w całej Europie. Idące w ślad za tym protesty społeczne, coraz silniej uderzające w rządy, osłabiające je, zmuszające do użycia policji i wojska do rozpraszania demonstracji.
Równocześnie kolejni politycy chcą przejść do historii jako ci, którzy zatrzymają tę wojnę. Emmanuel Macron, Franciszek, Xi Jinping, Viktor Orbán... Każdy z podobnym pomysłem: wstrzymujemy wojnę, zatrzymujemy wojska tam, gdzie są, wytyczamy linię na mapie i mrozimy ten konflikt. I już – pokój uzyskany. Bystro!
Bez odszkodowań, bez pociągnięcia do odpowiedzialności sprawców gwałtów, mordów, masowych grobów, porwań, grabieży. Świat czeka, aby wrócić w te koleiny, w których był. Każdą rurę da się na nowo „skleić”. Bystro!
Z rosnącą jednocześnie presją, w tym presją tzw. autorytetów, aby Ukraina odstąpiła od obrony swojego terytorium. Z oczekiwaniem, że wycofa wojska, po prostu się podda i zatrzyma wojnę, w której przecież nie ma wielkich szans, choćby z uwagi na zaminowane tamy czy elektrownie atomowe w strefie wojny, nie mówiąc już o broni atomowej w rękach Putina. A ta „obrzydliwa Ameryka” (inaczej USA nie są określane przez francuskie elity starej daty) powinna przestać prowokować Rosję. Rosję, która właśnie przewodniczy Radzie Bezpieczeństwa ONZ.
I nic. Ani presja krajów Trzeciego Świata, ani presja związana z zalaniem dużych obszarów Ukrainy, ani presja nuklearna – Kijowa nie łamie. A świat chce odetchnąć. Skończyć tę wojnę. Bystro!
Oczywiste, co byłoby dalej. Z Rosją, która odsapnie, odpocznie i za cztery czy pięć lat zbierze się w sobie i ruszy na nowo. Taka już – w wielkim uproszczeniu – natura imperializmu rosyjskiego, co widzimy od 300 czy 250 lat. Który to imperializm – jeśli Rosji nie podzielić na mniejsze kraje, nie oddzielić od regionów zajętych przemocą – wciąż będzie odnawiać się w coraz silniej wypowiadanych żądaniach wobec innych.
Tu wracamy do mężczyzny, który nie dopilnował swojej córki, aby ta nie rysowała plakatu antywojennego; sklepikarza, który także postanowił zaprotestować przeciw wojnie; dziennikarki, która przekonuje, że Rosja to fantastyczny kraj, Rosjanie to fantastyczni ludzie, Dostojewski, Czajkowski, Prokofiew, a Putin, cóż…
Niech mi Państwo pozwolą pójść dalej za tym trudno uchwytnym, li tylko wibrującym w powietrzu pewnym konceptem, zarysem, szansą i strategią.
Bo oto – załóżmy – w całej Rosji powstawać zaczynają obywatelskie grupy oporu. Dla uproszczenia nazwijmy je: Obywatele Rosji. Nielegalne, antyputinowskie, antywojenne struktury. Chcące pokoju, zakończenia wojny na Ukrainie, demokratycznych zmian w Federacji Rosyjskiej. Milicja namierza, wyłapuje, pałuje, ale ruch rośnie w siłę. Wykorzystuje internet, niezadowolenie w średniej wielkości miejscowościach.
Kluczowym dniem, w którym scenariusz tak zarysowany przyspiesza, jest atak Obywateli Rosji na kolonię karną, w której przetrzymywany jest Aleksiej Nawalny. Obywatele Rosji wykorzystują to, że obsada jest słabsza, i wyprowadzają Nawalnego na wolność. Jego wystąpienie już z Moskwy, dokąd przybywa w niezrozumiały sposób (historycy wrócą do tej kwestii po 20–30 latach, deliberując, czy udział mieli w tym omonowcy, wagnerowcy czy też oligarchowie), transmitują wszystkie światowe stacje telewizyjne.
Nawalny ogłasza siedmiopunktowy plan dla Rosji. Po pierwsze: pokój! Zakończenie wojny tam, gdzie ona w tej chwili się zatrzymała. Odtąd Rosja nie będzie posuwała się naprzód, o to samo prosi też Ukrainę.
Po drugie: rozliczenie bezpośrednich winnych zbrodni dokonanych na Ukrainie. Zapowiedź powołania specjalnego trybunału do osądzenia sprawców, działającego na podstawie specjalnych przepisów. Szybko okaże się, że przepisy wymagają nowelizacji, co znacząco spowolni prace trybunału. Ostatecznie zostanie skazanych dwóch szeregowców.
Po trzecie: rekompensaty dla Ukrainy. Zgoda na przejęcie zatrzymanego majątku oligarchów rosyjskich powiązanych z Kremlem i przekazanie ich na rzecz Ukrainy. Oligarchów wskaże osobiście Nawalny.
Po czwarte: zgoda na status obserwatora dla Ukrainy w UE. Zachowanie prawa weta Rosji względem członkostwa Ukrainy w NATO.
Po piąte: demokratyzacja Rosji. Zgoda na wolne media, na zgromadzenia obywatelskie, wolne związki zawodowe. Plan przyspieszonych wolnych wyborów z gwarancją 35 proc. miejsc w przyszłym parlamencie dla Obywateli Rosji. Redaktor naczelny opozycyjnego portalu rzuca hasło: „Wasz premier, nasz prezydent”, Aleksiej Nawalny zostaje prezydentem.
Po szóste: rozliczenie odpowiedzialnych za fiasko operacji specjalnej na Ukrainie. Zdegradowanie planistów, rozliczenie ludzi, którzy zdefraudowali środki przy okazji operacji specjalnej. Tu Nawalny wskaże, czy ostrze krytyki zostanie wycelowane bardziej w siłowików czy wagnerowców, tak aby mógł oprzeć swoje nowe rządy na jednej z tych konkurujących dotąd grup. Rosja to zbyt duży i poważny kraj, aby nie postawił wszystkiego na odbudowę swego potencjału militarnego, roztrwonionego w wyniku operacji specjalnej Putina.
Po siódme: Władimir Putin definitywnie przegrał. Opuszcza Rosję. Nie ma dla niego miejsca w demokratycznym, wolnym kraju. Osiada w jednym z krajów Ameryki Południowej. Nie udziela wywiadów, nie prowadzi aktywności politycznej. Dożywa swoich dni.
Obywatele Rosji zostają uhonorowani Pokojową Nagrodą Nobla. Świat oddycha z ulgą. Tylko znów ci Polacy, Litwini, Ukraińcy…
Tekst z początku XXI wieku, dotąd w Polsce niepublikowany, brzmi dziś nad wyraz aktualnie. „Państwo traci suwerenność, jeśli istnieje mechanizm, który daje innym państwom prawo do podejmowania decyzji w jego imieniu lub bez jego zgody” – pisze prof. Leszek KOŁAKOWSKI
Filozof, historyk idei. Autor m.in. książek „Rozmowy z diabłem”, „Główne nurty marksizmu. Powstanie, rozwój, rozkład”, „Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania”. Kawaler Orderu Orła Białego
Kiedy podczas przemowy na Uniwersytecie w Zurychu we wrześniu 1946 roku Winston Churchill wezwał do utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy, część tego kontynentu wciąż leżała w gruzach, a rany wojenne nie zdążyły się jeszcze zabliźnić. Obowiązywały strefy okupacyjne, choć Niemcy nie podzieliły się jeszcze na dwa odrębne państwa. Churchill przypisywał obie wojny światowe niemieckiej żądzy dominacji i wierzył, że zjednoczona Europa z francusko-niemieckim sojuszem w centrum z czasem wymaże pamięć o minionych okropnościach i uniemożliwi Niemcom ponowne rozpętanie wojny.
Podobne argumenty na rzecz zjednoczenia Europy często słychać i dziś, zwłaszcza wśród Francuzów: mówi się, że zjednoczona Europa będzie w stanie powstrzymać imperialistyczne tendencje Niemiec. Oczywiście wszyscy zdajemy sobie sprawę, że historia Europy to także wojny, niektóre z nich przerażająco krwawe i niszczycielskie, oraz że żaden z ich uczestników nie jest bez winy: wszystkie narody europejskie mają na sumieniu masakry, inwazje i agresywne najazdy. I chociaż w 1946 roku odpowiedzialność za wybuch wojny przypisywano w sposób oczywisty Hitlerowi, prawdą jest, że Związek Radziecki odegrał znaczącą rolę dla jej postępu, czego początkiem był pakt Ribbentrop-Mołotow i plan wspólnego rozbioru Polski przez dwie imperialistyczne potęgi o nienasyconej żądzy podboju – potęgi tymczasowo sprzymierzone, ale w pełni świadome, ile tak naprawdę wart jest ich sojusz. Jednak w swoim przemówieniu w Zurychu Churchill prawie nie wspomniał o Związku Radzieckim Trudno powiedzieć, czy wierzył wówczas, że państwo to również może się ucywilizować, przekształcić z barbarzyńskiego imperium w kraj, który mógłby dołączyć do rodziny europejskiej i uczestniczyć w jej życiu na równych warunkach, a nie jako mocarstwo podbijające i wymachujące pięścią, mającą obecnie postać broni atomowej.
Ponad pół wieku później, po upadku reżimów komunistycznych i po tak wielu podjętych wysiłkach, chcemy wierzyć, że jeśli uda się stworzyć Zjednoczoną Europę, widmo wojny na stałe zniknie z naszego horyzontu. Nie wiemy jednak, czy to się powiedzie; nie wiemy jeszcze, jaka będzie Europa ani w jakim sensie będzie zjednoczona. Przez lata obserwowaliśmy, jak wiele trudności towarzyszyło procesowi zjednoczenia, jak mocno hamowały go interesy narodowe. Brytyjska wołowina, francuskie jabłka, hiszpańskie wino – lista jest długa. I nie mogło być inaczej: wszystkie te narodowe interesy są rzeczywiste, nie wyimaginowane. Nie można wymagać zbyt wielu poświęceń od państw członkowskich, które chcą zadbać o swoje cele i wywalczyć jak najwięcej ustępstw od pozostałych. Kwestie rolników i przemysłowców, bezrobocia i inflacji – to są realne problemy i mamy jeszcze wiele do zrobienia, zanim wszystkie sprzeczne interesy, z którymi się dziś borykamy, zostaną harmonijnie zaspokojone. Interesy ludzkie są nieodzownie sprzeczne i nie możemy wyeliminować wynikających z tego konfliktów. Możemy jedynie próbować wypracować skuteczne mechanizmy ich rozwiązywania na drodze kompromisu, a nie wojny.
W Anglii debata o Europie od dawna zdominowana jest przez kwestię euro – waluty, której nazwa w każdym kraju członkowskim wymawiana jest inaczej. Argumenty wielu ekonomistów przeciwko wspólnej walucie wydają się przekonujące: wiązałoby się to z narzuceniem jednolitego systemu podatkowego i stopy procentowej we wszystkich krajach członkowskich, a decydującą rolę odgrywałby bank centralny, którego decyzje byłyby niezależne od rządów. Tym samym dwa podstawowe mechanizmy regulacji gospodarki – system podatkowy i stopa procentowa – przestałyby, jak twierdzą krytycy, spoczywać w rękach poszczególnych państw. Państwa straciłyby też możliwość manipulowania własną inflacją i zadłużeniem. Przy czym, z uwagi na brak synchronizacji cykli gospodarczych poszczególnych krajów, narzucenie sztywnych reguł przez instytucje międzynarodowe mogłoby zaszkodzić części Unii. Przymusowe wyjście Wielkiej Brytanii z europejskiego mechanizmu kursów walutowych było być może nieprzyjemnym szokiem, ale według krytyków w ostatecznym rozrachunku okazało się korzystne, przynosząc niższą stopę inflacji i mniejsze bezrobocie, nie dostarczając bynajmniej przesłanek do wprowadzenia wspólnej waluty. Z kolei argument, jakoby wspólna waluta miała położyć kres spekulacji walutowej, wydaje się chybiony, ponieważ zawsze będzie wystarczająco dużo innych walut, którymi można spekulować.
Wolę jednak nie omawiać głębiej tych kwestii, ponieważ – podobnie jak zdecydowana większość obywateli Europy – nie mam do tego kompetencji. Zresztą ci, którzy te kompetencje mają, często dostarczają różnych analiz, a czasami (rzadko) przyznają nawet, że ich poprzednia ocena mogła być błędna. Nie ma żadnego wiarygodnego autorytetu, do którego moglibyśmy się zwrócić. Sytuacja stała się jednak niepokojąca: kryzys wspólnej waluty oznaczałby teraz kryzys całej Europy, i to pod każdym względem. Jeśli więc wspólna waluta okaże się porażką, wszyscy będą musieli udawać, że jest inaczej. Jeśli w Wielkiej Brytanii odbędzie się referendum w sprawie przystąpienia do euro, jego wynik – biorąc pod uwagę nieuniknioną i nieuleczalną niekompetencję głosujących – będzie aktem nieświadomej woli, nie zaś rozumu, a pozytywny wynik nie będzie oznaczał, że przystąpienie do euro przyniesie korzyści Wielkiej Brytanii lub całej Europie.
Większość nie musi mieć racji; polowania na czarownice i kara śmierci zostały zniesione przez parlamenty wbrew woli większości. Ponadto referendum w tej sprawie cechuje swoista asymetria – jeśli większość opowie się przeciwko wspólnej walucie, po pewnym czasie odbędzie się drugie referendum, a potem trzecie, aż w końcu pewnego dnia większość zagłosuje pozytywnie. Nie będzie jednak możliwości odwołania lub zmiany decyzji; nie będzie powrotu, nie będzie kolejnego referendum. Decyzja o przystąpieniu będzie ulicą jednokierunkową: kiedy już wejdziemy do klatki, nie będziemy mogli jej opuścić, chyba że w razie jakiejś niewyobrażalnej katastrofy. Dlatego, choć nie mam kompetencji, by wypowiadać się w tych sprawach, jestem skłonny stanąć po stronie tych, którzy mówią „tak” dla jednolitego rynku, „nie” dla wspólnej waluty (w tej kwestii w Anglii znajduję się w dobrym towarzystwie). Opowiadałbym się też za takim samym rozwiązaniem dla Polski, która – o ile nie nastąpi jakiś kataklizm – wkrótce wejdzie do Unii Europejskiej (tekst napisany przed wejściem Polski do UE – przyp. red.).
Sprzeciw wobec Unii Europejskiej jako całości, a wspólnej waluty w szczególności, wynika nie z racjonalnej kalkulacji, ale z obaw o utratę suwerenności. Nie bez znaczenia jest też irytacja z powodu często uciążliwych i upokarzających przepisów i ograniczeń nakładanych na poszczególne państwa przez brukselską biurokrację. Ludzie myślą: produkujemy ten ser od setek lat, wszyscy są zadowoleni, aż tu nagle wkracza Bruksela z nakazem zmiany sposobu jego produkcji, rzekomo ze względu na „bezpieczeństwo zdrowotne”.
Czasami wydaje się, że tysiące biurokratów, bogato opłacanych przez Europę i zwolnionych z obowiązku płacenia podatków, siedzą i wymyślają coraz więcej kompletnie bezużytecznych, ale niezwykle uciążliwych przepisów i regulacji dotyczących ogórków, dżemów czy marchwi. Naturalnie prowadzi to do podejrzeń, że po pierwsze, nic złego by się nie stało, gdybyśmy znacznie ograniczyli liczbę biurokratów, a po drugie, że są to ludzie o mentalności totalitarnej, a ich ideałem jest świat, w którym wszystko jest identyczne, wszelka historycznie wyewoluowana różnorodność wyeliminowana, a każdy człowiek zmuszony do przyjęcia zunifikowanego sposobu życia. Zastrzeżenia wobec tak postrzeganej rzeczywistości są zrozumiałe i słuszne.
Równie zrozumiały jest sprzeciw wobec odrzucenia pewnych instytucji i tradycji politycznych, które nie pasują do sugerowanego europejskiego schematu funkcjonowania.