Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Wszystko co Najważniejsze” – jedyny na polskim rynku wydawniczym miesięcznik bez tekstów dziennikarskich. W każdym numerze Czytelnicy znajdą ważne, kierunkowe teksty liderów opinii: intelektualistów, filozofów, historyków, strategów, polityków. Ukazujące się od 2013 r. pismo cechuje otwartość na nowe trendy, idee, tematy i autorów z różnych rejonów sceny politycznej. „Wszystko co Najważniejsze” jest pieczołowicie redagowane przez zespół, któremu przewodniczy prof. Michał KLEIBER. Teksty są ilustrowane portretami Autorów tworzonymi przez Fabiena CLAIREFONDA z „Le Figaro”. Redakcja przykłada wielką wagę do szacunku dla Czytelników, zachowując styl pism opinii z dawnych, najlepszych lat prasy drukowanej.
WcN 61 – spis treści
Eryk MISTEWICZ, Siedem idei, o które warto się bić w 2024 roku
Michał KŁOSOWSKI, Świat do góry nogami
Anne APPLEBAUM, Trump porzuci NATO
Nicolas BAVEREZ, Strach o demokrację narasta
Javier MILEI, Kolektywizm jest problemem, kapitalizm rozwiązaniem
Prof. Marek CICHOCKI, Europa w stanie bezwładu
Janis WARUFAKIS, Czy Europa to kontynent wasalny?
Wojciech MYŚLECKI, Zmierzch naszego świata
Andrzej DUDA, Co by dzisiaj powiedział Wincenty Witos?
Janusz SKICKI, Czy zdołamy wypełnić jego testament?
Michał STRĄK, Polityka to zdolność do dialogu
Mateusz SZPYTMA, Od partii ważniejsza jest Polska
Jan PARYS, Apel o merytoryczną politykę
Prof. Chantal DELSOL, Przerywanie ciąży wpisane do konstytucji, czyli triumf pozy moralnej
Prof. Jacek HOŁÓWKA, Wielka strategia
Prof. Andrzej NOWAK, Opozycja polityczna w Rosji a kwestia imperializmu
Prof. Jacek KORONACKI, 150 lat temu w Ameryce. Orestes Brownson o demokracji i liberalizmie
Prof. Michał KLEIBER, Migracje dotykają wszystkich
Marcin KONIK, Cyfrowe wskrzeszanie muzyki polskiej
Lennart MERI, Ostrzeżenie z 1994 roku
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 158
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Eryk MISTEWICZ
Siedem idei, o które warto się bić w 2024 roku
Michał Kłosowski
Świat do góry nogami
Anne APPLEBAUM
Trump porzuci NATO
Nicolas BAVEREZ
Strach o demokrację narasta
Javier MILEI
Kolektywizm jest problemem, kapitalizm rozwiązaniem
Prof. Marek CICHOCKI
Europa w stanie bezwładu
Janis WARUFAKIS
Czy Europa to kontynent wasalny?
Wojciech MYŚLECKI
Zmierzch naszego świata
Andrzej DUDA
Co by dzisiaj powiedział Wincenty Witos?
Janusz SKICKI
Czy zdołamy wypełnić jego testament?
Michał STRĄK
Polityka to zdolność do dialogu
Mateusz SZPYTMA
Od partii ważniejsza jest Polska
Jan PARYS
Apel o merytoryczną politykę
Prof. Chantal DELSOL
Przerywanie ciąży wpisane do konstytucji, czyli triumf pozy moralnej
Prof. Jacek HOŁÓWKA
Wielka strategia
Prof. Andrzej NOWAK
Opozycja polityczna w Rosji a kwestia imperializmu
Prof. Jacek KORONACKI
150 lat temu w Ameryce. Orestes Brownson o demokracji i liberalizmie
Prof. Michał KLEIBER
Migracje dotykają wszystkich
Marcin KONIK
Cyfrowe wskrzeszanie muzyki polskiej
Lennart MERI
Ostrzeżenie z 1994 roku
Stopka redakcyjna
Nie dostaliśmy Polski od swoich dziadków, pożyczyliśmy ją od naszych wnuków
Prezes Instytutu Nowych Mediów, wydającego „Wszystko co Najważniejsze”. Autor m.in. „Anatomii władzy”, „Marketingu narracyjnego”. Laureat Polskiego Pulitzera
Jak najwięcej broni, jak najwięcej wojska, jak najwięcej podpisanych i utrzymywanych mimo presji zewnętrznej na ich zerwanie kontraktów zbrojeniowych z całym światem, jak najsilniejsza obecność żołnierzy wojsk sojuszniczych z rodzinami w Polsce (wojsk NATO, innych multinarodowych wojsk w Europie nie ma i nie będzie). Jak najmądrzejsza polityka budowania wizerunku Polski tam, gdzie opinia publiczna będzie decydująca w sprawie pomocy Polsce i krajom regionu, szczególnie w USA, Francji, Izraelu. Ale ponieważ liczyć powinniśmy głównie na siebie, to jak najszybciej i najsprawniej rozwijane struktury WOT, powrót przysposobienia obronnego do szkół, rozwój systemów ochrony obywateli w miastach. Obserwowanie tego, co robią Estończycy, Łotysze, Litwini, Finowie. Ponieważ mamy mniej więcej tyle samo czasu co oni, nie marnujmy go; naśladujmy ich. Wzmacniajmy kontrwywiad i działania ochrony państwa, blokujmy działania osłabiające kraj, niezależnie od tego, czy odbywające się na poziomie parlamentu (z wpływem na rząd), czy na poziomie mediów tradycyjnych i społecznościowych (osłabiające zdolności obronne kraju i wsparcie obywateli dla działań proobronnych). Warunkiem podstawowym jest, rzecz jasna, ponadpartyjna zgoda świata politycznego. Zarówno jedni, jak i drudzy sąsiedzi zrobią jednak dużo, aby ta zgoda była jak najtrudniejsza do osiągnięcia.
Inwestycje będące kołem zamachowym – im większe, tym lepsze. Niczym Centralny Okręg Przemysłowy w okresie międzywojennym, niczym port w Gdyni – mimo że tuż obok w Gdańsku funkcjonował wówczas inny port. Wzmacnianie LOT-u, mimo że jest Lufthansa, budowanie CPK, mimo że jest Tempelhof, budowanie niezależności energetycznej, mimo że jest rurociąg „Przyjaźń”, i budowanie Muzeum Historii Polski, mimo że jest Kunsthistorisches Museum w Wiedniu. Cały świat kończy z mikromanią, każdy kraj chce być wielki. Tak krytykowany Donald Trump, przed którego powrotem przestrzega dziś cały świat, narzucił podejście do przyszłości, w którym narodowa mikromania oznacza dziś już wyłącznie słabość i brak szacunku. Spójrzmy, jak zmienia się język polityków (i to bynajmniej nie z marginalnych ugrupowań) w USA, Francji, Niemczech, Hiszpanii, Włoszech, a nawet w Czechach czy na Słowacji. Zamulanie i radykalne spowolnienie procesu powstawania Centralnego Portu Komunikacyjnego, elektrowni jądrowych, transatlantyckich projektów energetycznych, rezygnacja z projektów będących kołami zamachowymi gospodarki – będzie największym zagrożeniem dla Polski w najbliższych latach obok poddania się zewnętrznej presji na bezrozumne przejście przez Polskę ze złotówki na euro.
Nigdy z niej nie wychodziliśmy. Byliśmy w Europie, zanim jeszcze powstały pierwsze pomysły zjednoczeń sił ekonomicznych poszczególnych krajów. Jak pisałem nie tak dawno w analizie dla francuskiego „Causeur”: „Od 200 lat współtworzymy republikańskiego ducha Europy. I nigdzie się z Europy, naszej Europy, nie wybieramy”. Nie dajemy się z niej wypchnąć, a jednocześnie uważnie obserwujemy, co się dzieje, i nie zgadzamy się na niedemokratyczne działania z zaskoczenia, zmiany traktatów, działania osób i sił, które rządzą Europą bez mandatu pochodzącego z wyboru obywateli. Wzmacniajmy Europę, także wspomagając europejskie dążenia Ukrainy. Tak widzimy jedną z misji „Wszystko co Najważniejsze”.
Ostatnie lata pokazały, jak biedna i zaniedbana, opuszczona i zapomniana była Polska D, Polska C i Polska B. Jak wiele środków i sił trzeba było, by mieszkańcy tych terenów poczuli moc. Co z nią zrobili, to już osobny problem. Ale też trudno byłoby kontynuować w czwartej dekadzie po 1989 roku najbardziej dogmatyczną liberalną politykę z początków transformacji. Zamykanych połączeń kolejowych, bibliotek, ośrodków zdrowia, zakładów pracy, domów kultury… I wspierania tego stanu rzeczy przez wiodące wówczas, przez trzy dekady, media. Na szczęście scena intelektualna – także pod wpływem mediów społecznościowych – zmienia się w tym zakresie. Mamy dziś do czynienia z realnym sporem o przyszłą wizję rozwoju Polski, sporu skrzącego się wieloma rywalizującymi koncepcjami. Z silnymi nurtami socjalnymi, ekologicznymi (wciąż niedoceniane w gospodarce liberalnej kwestie środowiskowe!), postawienia na wzmocnienie społeczeństwa obywatelskiego, rozwój nauki, nowoczesnych technologii. Znajdują Państwo tych autorów od początku na łamach „Wszystko co Najważniejsze”, jesteśmy na te teksty bardziej niż otwarci. Myślmy, działajmy. Nie dostaliśmy Polski od swoich dziadków, pożyczyliśmy ją od naszych wnuków.
Presja kulturowa wspomagana przez dominujące media sprawia, że nie wypada mieć dzieci. W wersji twardej: zbrodnią jest posiadanie dzieci – z uwagi m.in. na ślad węglowy. W wersji miękkiej: dzieci utrudniają karierę i zabawne, sympatyczne życie. Konkurencyjne wzorce kulturowe przebijają się z ogromnym trudem. Literatura i filmy, o których niegdyś byśmy powiedzieli: o zwyczajnym, normalnym życiu, nie przechodzą przez księgarnie i ekrany, nie mówiąc o nagrodach wydawców czy filmowców. Zwrot „normalne życie”, podobnie jak „normalna rodzina”, trąci zresztą mową nienawiści (kończy się więc czas na w miarę swobodną dyskusję na ten temat). Presja wzorców kulturowych stanowi najpoważniejszy czynnik osłabienia demograficznego Polski, podobnie jak całego Zachodu. W tym samym czasie rosną wskaźniki demograficzne w grupach nowo przybyłych do Europy, którzy jednak nie tylko nie integrują się, ale także coraz częściej nie akceptują zasad krajów przyjmujących. O ile islam jest religią chętnie witaną w Europie, o tyle katolicyzm jest spychany na margines. Michel Houellebecq miał rację. Miejsce dziadków i babć w relacjach społecznych zajęły zwyczaje jeszcze do niedawna przedstawiane w kabaretach: ono + ono + psiecko. Dzieci z tego nie będzie.
Nie atakujemy Polski – niezależnie, czy z pozycji liberalno-lewicowych (gdy u władzy jest prawica), czy z pozycji konserwatywnych (gdy u władzy są progresywiści). Nie wyprowadzamy na zewnątrz polskich spraw. Nie wzywamy na pomoc Katarzyny II, Piotra Wielkiego, kanclerza Niemiec ani Parlamentu Europejskiego. Nie apelujemy o sankcje, mrożenie środków, nie żądamy interwencji w Polsce, choćby „skala terroru i łamania prawa przekraczała wszystko, z czym mieliśmy dotychczas do czynienia”. Zachód, po pierwsze, średnio to obchodzi, ponadto woli nie dochodzić prawdy, szczególnie jeśli zagrażałaby ona jego stabilności. Po drugie, żaden Francuz nigdy nie powie złego słowa o Francji za granicą – będzie to zupełnie niezrozumiałe. Po trzecie, efekty działań przeciw Polsce utrzymywać się będą długo – jak akcje antypolskie po 1968 czy 2015 roku. W rezultacie tego więcej mamy w świecie środowisk i osób Polsce i Polakom niechętnych niż tych, na których wsparcie i sympatię możemy w decydującej chwili liczyć.
Pamiętajmy, skąd przychodzimy i kim jesteśmy. Patriotyzm to nie nacjonalizm; naród i wspólnota to pojęcia coraz częściej znajdujące się w wystąpieniach wszystkich przywódców Europy. Każdy Francuz czy Włoch dumny jest ze swojego pochodzenia, swojego kraju, kultury i tego, co reprezentuje. Po latach Polacy wyprostowali się, uwierzyli w siebie. Polska historia może być najlepszym wzmacniaczem dobrej dumy z Polski, ale też ułatwiać kształtowanie postaw zwiększających nasze szanse na przyszłość. Wielka jest dziś odpowiedzialność intelektualistów, liderów opinii, tych, którzy rozumieją, co się dzieje, za edukację, za media, za to, kto i w jaki sposób wprowadza młodych ludzi w świat, jakie wartości przekazując, a jakich unikając, tłumacząc to przeładowanymi programami. Ogrom pracy do wykonania – od zaraz.
Felieton na drugą stronę
Zanurzeni w krajowej polityce najczęściej nie dostrzegamy procesów globalnego przebiegunowania. Tymczasem przyzwyczajeni przez ostatnie kilkaset lat do bycia pępkiem świata – my, w Europie i Ameryce – powinniśmy przyjrzeć się globusowi obróconemu do góry nogami. Poza naszymi granicami, często w odległych miejscach, toczą się debaty, które wpłyną na przyszłość naszego kraju i jego miejsce w świecie. To cykliczny proces, który znamy z historii. Cykle społeczno-ekonomiczne trwają średnio 80 lat, przyszedł więc czas na transformację – 80 lat po 1945 roku, kiedy rozpoczął się poprzedni okres w historii świata.
Niedawno ten fenomen wydawał się zapomniany – 2020 rok zmienił wszystko. Wybrzmiewało to szczególnie silnie w tegorocznych dyskusjach na Forum Ekonomicznym w Davos. Ale pojawiają się coraz głośniejsze i lepiej uargumentowane głosy, płynące z globalnego Południa, czy takie, jak ten prof. Arie Kacowicz z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, o konieczności zorganizowania Międzynarodowej Konferencji Pokojowej (IPC) na temat tego, jak zapewnić pokój w Ziemi Świętej; dostrzegalne są międzynarodowe i krajowe reperkusje polityczne kolejnych konfliktów, których coraz więcej wybucha w różnych miejscach świata. Martwią się tym wszyscy.
Językiem współczesnego świata są dane. Według nich właśnie globalne Południe zyskuje na znaczeniu. Nie tylko gospodarczym, ale również dyplomatycznym i kulturowym. W obliczu kolejnych konfliktów większa część krajów rozwijających się stara się jednak pozostać „aktywnie niezaangażowana” w spór między Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Choć kraje globalnego Południa stają się coraz ważniejszymi aktorami na arenie międzynarodowej, próbują prowadzić własną politykę, i to na wielu płaszczyznach. Sytuacja ta, która pojawiła się na początku drugiej dekady XX wieku, ma swoje odzwierciedlenie w danych – zwłaszcza demograficznych. Ale o tym za chwilę.
Najpierw sam termin „globalne Południe”, który może być niejasny. Używany jest w odniesieniu do większych i bogatszych krajów rozwijających się (przede wszystkim Argentyny, Indii, Brazylii, Republiki Południowej Afryki oraz krajów arabskich). Coraz wyraźniej słychać, że kraje te domagają się miejsca przy globalnym stole, ponad głowami głównych mocarstw dogadując się ze sobą i tworząc lokalne sojusze, regionalne polityki czy inicjatywy wymiany kulturowej. Te właśnie żądania globalnego Południa w ostatnich latach spowodowały zmiany polityczne i gospodarcze, do których i Wschód (oś Moskwa, Pekin, Teheran), i Zachód (USA, UE i Australia) będą musiały się dostosować.
Kraje globalnego Południa stały się potężniejsze dzięki wzrostowi demograficznemu i gospodarczemu – pod względem PKB liczonego według parytetu siły nabywczej Indie są już trzecią co do wielkości gospodarką na świecie, Indonezja jest siódma, a Brazylia ósma. Tymczasem udział grupy G7, której w tym roku przewodniczą Włochy, w światowym PKB spadł z 65 do 44 proc. w ciągu ostatnich 50 lat, częściowo z powodu wzrostu gospodarczego Chin, ale także z powodu wzrostu gospodarczego całego globalnego Południa.
Jednym z kluczowych pojęć staje się także zrównoważony rozwój. Zarówno państwa, jak i organizacje międzynarodowe, mające na celu promowanie zrównoważonego rozwoju i ograniczanie ubóstwa w różnych regionach, podejmują wysiłki w celu poprawy warunków życia na globalnym Południu, posługując się analizą PKB, która jednak nie obejmuje wielu istotnych czynników czy podmiotów. Jak na przykład zarządzać danymi dotyczącymi działalności misjonarzy w krajach rozwijających się? Jak sprawdzić, które działania przyniosły efekt i które mają długofalowe skutki? To właśnie pytania o dane, ale także o to, jak je zorganizować i jak nimi zarządzać.
Istotną zmienną jest demografia. Można by tu przedstawić dokładne dane np. na temat tego, ile małych i średnich przedsiębiorstw (co jest zwykle dobrym wskaźnikiem gospodarności i zaradności społeczeństw) jest w Nigerii, ale wystarczy zdać sobie sprawę, że globalne Południe charakteryzuje się młodszą populacją w porównaniu z globalną Północą, wyższym wskaźnikiem urodzeń i znacząco wyższym wskaźnikiem narodzin. Do tego dochodzą kwestie takie jak korupcja, niestabilność polityczna czy lokalne konflikty, których w tamtej części świata wiele. Dodać należy, że niektóre regiony globalnego Południa są szczególnie podatne na skutki zmiany klimatu i doświadczają ekstremalnych zjawisk pogodowych.
Mimo wszystko globalne Południe chce wykorzystać swoje możliwości i wywierać wpływ na międzynarodowe sprawy gospodarcze i polityczne. Jednym z przejawów tego jest wezwanie do „aktywnego niezaangażowania” między Stanami Zjednoczonymi a Chinami – pomimo różnych form i prób wciągnięcia krajów Południa w „konflikty zastępcze”.
Globalne Południe postrzegane jest jako sojusznik bardziej Chin niż Ameryki. Moim zdaniem tak jednak nie jest, o czym mówią dane. Wciąż więcej krajów Południa zaangażowanych jest gospodarczo w relacje z Ameryką niż z Chinami, które żerują na partnerach znacznie słabszych, mając problem ze zbudowaniem partnerskich układów z krajami o większych aspiracjach. To układ nowego typu, który zmienia sojusze w zależności od stawki. Każdorazowo stawka zależy od dostępnych danych. Świetnym przykładem jest tu Azja Południowo-Wschodnia, równoważąca bliskie stosunki gospodarcze z Chinami stosunkami w zakresie bezpieczeństwa ze Stanami Zjednoczonymi.
Istnieją jednak przeszkody, które uniemożliwiają globalnemu Południu przyjęcie większej międzynarodowej roli politycznej. Interesy poszczególnych krajów są dość zróżnicowane, co wynika z ich położenia geograficznego, wielkości, posiadania zasobów naturalnych i osiągniętego poziomu rozwoju. Tym, co je łączy, jest demografia i w dużej mierzy język mówiony – coraz popularniejszy staje się hiszpański, podobnie jak francuski.
Sąsiedzi Chin w Azji Południowo-Wschodniej znajdują się w zupełnie innej sytuacji niż kraje Ameryki Łacińskiej, od dekad będące w amerykańskiej strefie wpływów. Podobnie jest mało realne, aby taki gigant jak Indie miał takie same poglądy na świat jak mniejsze Chile czy odległa Brazylia. Eksporterzy zasobów naturalnych mają inne interesy niż eksporterzy towarów przemysłowych; z kolei kultury nacjonalistyczne, jak hinduska pod rządami premiera Narendry Modiego, są czymś zupełnie innym niż te wyrosłe na podłożu chrześcijańskim.
Na globalnym Południu brakuje przywództwa. Chociaż możemy założyć, że BRICS – Brazylia, Rosja, Indie, Chiny, Republika Południowej Afryki i sześciu innych niedawno przyjętych członków – utworzą rdzeń przywództwa, obecność Chin w tej układance przewrotnie komplikuje to założenie. Państwo Środka, zgodnie ze swoją tradycją, będzie chciało dominować. W tym układzie tak wiele elementów jest rozbieżnych, że trudno sądzić, by na to przywództwo zgodzili się pozostali. Jeśli więc globalne Południe stara się umiejscowić pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Chinami i czerpać korzyści z relacji oraz konfliktu między tymi krajami, sprawowanie przywództwa przez Chiny jest w tym układzie sprzecznością. Dopóki nie wyłoni się „rodzime” przywództwo, globalne Południe nie może skutecznie angażować się w „aktywne niezaangażowanie”.
Konsekwencje powstania potęgi globalnego Południa można zrozumieć, przyglądając się żądaniom organizacji stowarzyszonych z globalnym Południem, w tym BRICS i Grupy 77.
Obecnie globalne Południe domaga się większej roli w istniejących instytucjach międzynarodowych, zwłaszcza w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, Banku Światowym i Radzie Bezpieczeństwa ONZ, a także większej równości w podziale zasobów międzynarodowych, zwłaszcza „odkrywających się” z powodu zmian klimatycznych. Dostrzec można to było podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos na początku 2024 roku. Postawa i asertywność przedstawicieli globalnego Południa wielu zaskoczyła. Czy globalna Północ będzie chciała chociaż nieznacznie ustąpić miejsca Południu? Możliwe, skoro jednym z głównych tematów międzynarodowej agendy jest żądanie utworzenia funduszu „strat i szkód” w ramach negocjacji klimatycznych. Beneficjentem tych środków oczywiście byłoby szczególnie globalne Południe, jako że wszelkie dane klimatyczne wskazują, że w minionym roku – w którym nastąpiły radykalne zmiany klimatyczne – właśnie tam powstało najwięcej szkód.
Można przewidywać, że bardziej aktywna, międzynarodowa rola globalnego Południa utrudni podejmowanie decyzji o znaczeniu globalnym, co zaobserwowano już w Światowej Organizacji Handlu i Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. Pewniejsze postawy krajów tego regionu to coś, do czego powinniśmy się przyzwyczaić. Wydaje się również, że większa rola globalnego Południa oznaczałaby większą rolę Chin, biorąc pod uwagę ich udane zaloty do wielu krajów globalnego Południa.
Wspomniane wcześniej dane wskazują, że z punktu widzenia długoterminowej stabilności Zachód powinien poprzeć żądania przyznania globalnemu Południu udziału w obecnym systemie światowym. Powinien wspierać w szczególności większą rolę globalnego Południa w międzynarodowych instytucjach finansowych i ONZ. Jednym z kroków w tym kierunku było utworzenie G20, ale konieczne jest trwalsze uczestnictwo. Rewanżem za większą partycypację mogłoby być uzgodnienie agendy na nadchodzącą dekadę i zasad działania organizacji międzynarodowych, obejmujących także szlaki handlowe.
Poza kwestiami ekonomicznymi za podobnym działaniem przemawia coś jeszcze – rok 2024 będzie na świecie szczególnym rokiem wyborczym. Dla Zachodu demokracja to jedyny możliwy ustrój, także w kontekście możliwej współpracy. Zarówno światowy indeks demokratyczny, jak i ranking demokracji „The Economist” wskazują, że blisko połowa globu nie jest rządzona demokratycznie. Inną kwestią jest malejące zaufanie do demokracji na samym Zachodzie, jednak kroki podjęte w kierunku współpracy ekonomicznej byłyby pomocne z punktu widzenia globalnej stabilności i włączenia partycypacji obywateli w procesy wyborcze i rządzenie własnymi krajami. W wielu bowiem państwach globalnego Południa do demokracji daleko. Również w celu zwiększenia wsparcia dla demokracji Zachód powinien być zainteresowany wspieraniem globalnego Południa. Chiny wykorzystują swoją rosnącą rolę głównego partnera handlowego i ważnego źródła finansów dla wielu krajów rozwijających się do promowania swojego autorytarnego systemu politycznego. Przebiegunowanie świata, którego doświadczamy, to też w końcu wyścig idei. Jak wykorzystać dane, by wspomagać demokratyczne zarządzanie, i czy sztuczna inteligencja, do której najbliższy rok będzie należał, może pomóc usprawnić procesy wyborcze, czy jedynie je kwestionować? To pytanie pozostaje otwarte – odpowiedź poznamy w najbliższych miesiącach.
Gdzie w tym wszystkim jest Polska? Otóż gdzieś pośrodku. Geograficznie oczywiście należąc do hemisfery północnej, jesteśmy jako kraj żywym przykładem tego, że ciężka praca – podobnie jak w wielu krajach globalnego Południa połączona z historią opresji i okupacji – przynosi efekt, jeśli się z tej historii wyciągnie wnioski. Czy wykorzystamy szanse wynikające z owego usytuowania „pomiędzy”? W końcu poza geograficznym „pomiędzy” jesteśmy także w epoce „pomiędzy”. I co dalej?
Jego powrót do władzy to koniec naszego zaangażowania w sojusz europejski, zmiana porządku międzynarodowego i osłabienie amerykańskich wpływów na świecie
Amerykańsko-polska dziennikarka, laureatka Nagrody Pulitzera za książkę „Gułag” (2004), publicystka „The Washington Post”
Gówno mnie obchodzi NATO – tak były prezydent Donald Trump wyraził kiedyś swój stosunek do najstarszego i najsilniejszego sojuszu wojskowego Ameryki. Wypowiedź ta, wygłoszona w obecności Johna Boltona, ówczesnego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, nie była zaskoczeniem. Trump kwestionował wartość amerykańskich sojuszy na długo przed swoim wejściem do świata polityki. O Europejczykach napisał kiedyś, że „ich konflikty nie są warte krwi Amerykanów. Wycofanie się z Europy pozwoliłoby naszemu państwu zaoszczędzić miliony dolarów rocznie”. NATO, założone w 1949 roku i wspierane przez ponad trzy czwarte wieku zarówno przez demokratów, jak i republikanów oraz polityków bezpartyjnych, od dawna spotyka się z wrogością Trumpa. Jako prezydent wielokrotnie groził wycofaniem się z Sojuszu, w tym niesławnie, podczas szczytu NATO w 2018 roku.
Ale nigdy do tego nie doszło. Zawsze bowiem znalazł się ktoś, kto mu ten pomysł wyperswadował – Bolton, który sam o tym mówi, oraz, jak się uważa, Jim Mattis, John Kelly, Rex Tillerson, Mike Pompeo, a nawet Mike Pence.
Nie sprawili jednak, że Trump zmienił zdanie. I jeśli w tym roku zostanie ponownie wybrany, żadna z powyższych osób nie znajdzie się w Białym Domu. Wszyscy oni zerwali stosunki z byłym prezydentem, w niektórych przypadkach dramatycznie. Co gorsza, nie ma innej puli republikańskich analityków, którzy rozumieją Rosję i Europę – większość z nich albo podpisała oświadczenia sprzeciwiające się Trumpowi w 2016 roku, albo skrytykowała go po roku 2020. Dlatego w drugiej kadencji Trumpa otaczaliby ludzie, którzy albo podzielają jego niechęć do amerykańskich sojuszy bezpieczeństwa, albo nic o nich nie wiedzą i nie zależy im na nich. Tym razem nieprzychylność prezydenta wobec amerykańskich sojuszników prawdopodobnie oznaczałaby wyraźną zmianę polityki. Jak powiedział mi Bolton, „szkody, które wyrządził w pierwszej kadencji, można było naprawić. Szkody w drugiej kadencji byłyby nieodwracalne”.
Wyjście z NATO może okazać się trudne pod względem instytucjonalnym, a może nawet politycznym. Gdyby Trump ogłosił taki zamiar, natychmiast nastąpiłby kryzys konstytucyjny. Amerykańskie traktaty wymagają zgody Senatu, ale konstytucja nie mówi nic o zgodzie Kongresu na wycofanie się z nich. Senatorowie Tim Kaine z ramienia demokratów oraz Marco Rubio z ramienia republikanów dostrzegli tę lukę w prawie i wprowadzili stosowne przepisy, które przeszły już przez Senat. Mają one na celu uniemożliwienie prezydentom USA wycofanie się z NATO bez zgody dwóch trzecich Senatu lub bez właściwej ustawy Kongresu. Kaine powiedział mi, że jest „przekonany, że sądy poparłyby [ich] w tej sprawie i nie pozwoliłyby prezydentowi na podjęcie jednostronnej decyzji o wycofaniu się”, ale z pewnością doszłoby do walki. Powstałby również kryzys w sferze public relations. Wiele różnych osób – byli naczelni dowódcy sojuszniczy, byli przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, byli prezydenci, głowy obcych państw – z pewnością zjednoczyłoby się, aby opowiedzieć się za pozostaniem Ameryki w NATO, i to bardzo głośno.
Ale wszystko to mogłoby nie mieć żadnego znaczenia, ponieważ szkody zostałyby wyrządzone na długo przed zwołaniem Kongresu w celu omówienia tej kwestii. Najważniejsze źródło wpływu NATO nie jest bowiem prawne czy instytucjonalne, ale psychologiczne: każdy, kto mógłby zagrozić członkowi Sojuszu, spodziewa się zbiorowej reakcji pozostałych członków w obronie zaatakowanego kraju. Powodem, dla którego Związek Radziecki nie zaatakował Niemiec Zachodnich w latach 1949–1989, nie był strach przed odpowiedzią Niemiec. Powodem, dla którego Rosja nie zaatakowała Polski, krajów bałtyckich czy Rumunii w ciągu ostatnich 18 miesięcy, nie była obawa przed ich reakcją. Moskwa powstrzymywała i powstrzymuje swoje zapędy ze względu na głębokie przekonanie o zaangażowaniu Ameryki w obronę tych krajów.
Ten odstraszający efekt nie wynika jedynie z traktatu NATO, którego strony po prostu zgadzają się w art. 5,