Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Wszystko co Najważniejsze” – jedyny na polskim rynku wydawniczym miesięcznik bez tekstów dziennikarskich. W każdym numerze Czytelnicy znajdą ważne, kierunkowe teksty liderów opinii: intelektualistów, filozofów, historyków, strategów, polityków. Ukazujące się od 2013 r. pismo cechuje otwartość na nowe trendy, idee, tematy i autorów z różnych rejonów sceny politycznej. „Wszystko co Najważniejsze” jest pieczołowicie redagowane przez zespół, któremu przewodniczy prof. Michał KLEIBER. Teksty są ilustrowane portretami Autorów tworzonymi przez Fabiena CLAIREFONDA z „Le Figaro”. Redakcja przykłada wielką wagę do szacunku dla Czytelników, zachowując styl pism opinii z dawnych, najlepszych lat prasy drukowanej.
WcN 63 – spis treści
Prof. Michał KLEIBER, Édito (nr 63)
Mahatma GANDHI, Cywilizacja europejska – najlepszy ze światów?
Agaton Koziński, Profesorowie i partie klonów
Prof. Ryszard BUGAJ, Nowy początek
Prof. Krzysztof PAWŁOWSKI, Głos rozzłoszczonego Polaka
Prof. Jacek HOŁÓWKA, Każda władza musi być „ograniczona i zrównoważona”
Andrzej DUDA, Zginęli za wierność Polsce
Karol NAWROCKI, Katyńska blizna
Prof. Wojciech MATERSKI, To było ludobójstwo
Prof. Waldemar POTKAŃSKI, Ludobójstwo na Woli w powstaniu warszawskim wyrugowane z programu nauczania historii
Jerzy POLACZEK, Dwie partie i długo, długo nic
Rafał DUTKIEWICZ, Dwóch liderów, dwie narracje, jeden kraj
Jan PARYS, Unia Europejska to świetny projekt, ale wymaga prawdziwych reform
Andrzej GRZYB, Każdy inaczej definiuje suwerenność
Prof. Michał KLEIBER, Solidarność 27 krajów wciąż możliwa
Giovanni CUCCI SJ, Postczłowiek i transczłowiek
Bjørn LOMBORG, Walka z klimatem kradnie fundusze na rzecz rozwoju
Josh HAWLEY, Nasz chrześcijański naród
Prof. Jerzy MIZIOŁEK, Oblicza tradycji antyku w sztuce polskiej
Aleksander LASKOWSKI, Konkurs Chopinowski ma prawie sto lat
Jadwiga EMILEWICZ, Polka 2024. Czas na nową strategię
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 149
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Prof. Michał KLEIBER
Édito (nr 63)
Mahatma GANDHI
Cywilizacja europejska – najlepszy ze światów?
Agaton Koziński
Profesorowie i partie klonów
Prof. Ryszard BUGAJ
Nowy początek
Prof. Krzysztof PAWŁOWSKI
Głos rozzłoszczonego Polaka
Prof. Jacek HOŁÓWKA
Każda władza musi być „ograniczona i zrównoważona”
Andrzej DUDA
Zginęli za wierność Polsce
Karol NAWROCKI
Katyńska blizna
Prof. Wojciech MATERSKI
To było ludobójstwo
Prof. Waldemar POTKAŃSKI
Ludobójstwo na Woli w powstaniu warszawskim wyrugowane z programu nauczania historii
Jerzy POLACZEK
Dwie partie i długo, długo nic
Rafał DUTKIEWICZ
Dwóch liderów, dwie narracje, jeden kraj
Jan PARYS
Unia Europejska to świetny projekt, ale wymaga prawdziwych reform
Andrzej GRZYB
Każdy inaczej definiuje suwerenność
Prof. Michał KLEIBER
Solidarność 27 krajów wciąż możliwa
Giovanni CUCCI SJ
Postczłowiek i transczłowiek
Bjørn LOMBORG
Walka z klimatem kradnie fundusze na rzecz rozwoju
Josh HAWLEY
Nasz chrześcijański naród
Prof. Jerzy MIZIOŁEK
Oblicza tradycji antyku w sztuce polskiej
Aleksander LASKOWSKI
Konkurs Chopinowski ma prawie sto lat
Jadwiga EMILEWICZ
Polka 2024. Czas na nową strategię
Stopka redakcyjna
Nowy numer naszego miesięcznika otwiera ciekawy artykuł Mahatmy Gandhiego. Mimo że tekst został napisany przeszło sto lat temu, autor analizuje w nim wiele zadziwiająco aktualnych problemów dotyczących europejskiej cywilizacji.
Kolejny już raz tematem jest konieczność złagodzenia w naszym kraju poziomu politycznej polaryzacji. Piszemy także o konstytucji, która powinna być kluczowym elementem funkcjonowania państwa i eliminować wszelkie spory kompetencyjne.
Nie pomijamy tak dzisiaj ważnej i szeroko dyskutowanej problematyki zmian w funkcjonowaniu Unii Europejskiej z ogólnym przesłaniem konieczności dalszego istnienia Unii, pod warunkiem jednak daleko idących korekt w jej dzisiejszym sposobie funkcjonowania.
W związku ze zbliżającą się rocznicą zbrodni katyńskiej prezydent Andrzej Duda ocenia ten jeden z najbardziej okrutnych aktów wojennego terroru, jakich w czasie II wojny światowej doświadczyła Polska, jako wciąż aktualną przestrogę dla wolnego świata przed rosyjskim imperializmem.
O doniosłych problemach w społeczeństwie Stanów Zjednoczonych pisze republikański senator tego kraju. Zmiany w naszym życiu wprowadzane przez nowe technologie są zaś tematem artykułu, którego sedno wskazują wielokrotnie pojawiające się w nim terminy postczłowiek i transczłowiek. Piszemy także o zbliżającym się kolejnym, istniejącym już od prawie 100 lat, Konkursie Chopinowskim – wydarzeniu dostrzeganym na całym świecie.
Życzymy ciekawej lektury.
Ta cywilizacja nie zwraca uwagi ani na moralność, ani na religię. Dąży jedynie do zwiększenia wygód cielesnych, choć nawet w tym ponosi sromotną porażkę
Indyjski prawnik, filozof, polityk i mąż stanu, jeden z twórców współczesnej państwowości indyjskiej
Mieszkańcy Europy żyją dziś w solidniejszych domach niż sto lat temu. Uznaje się to za symbol cywilizacji i wykorzystuje jako element promocji szczęścia cielesnego. Dawniej ludzie nosili skóry i walczyli włócznią. Dziś zakładają długie spodnie i dla ozdoby przywdziewają różnorodne ubrania, a zamiast włóczni noszą u pasa wielokomorowe rewolwery. Jeśli mieszkańcy jakiegoś kraju, w którym do tej pory chodzono w skąpym odzieniu i nie zakładano butów, zaczną ubierać się po europejsku, mówi się, że stali się cywilizowani.
Dawniej w Europie ludzie orali swoje ziemie głównie własnym wysiłkiem. Teraz jeden człowiek może zaorać ogromny obszar, wykorzystując moc silników parowych, i w ten sposób zgromadzić wielkie bogactwo. To również uważa się za przejaw cywilizacji.
Dawniej mniej ludzi pisało książki, lecz miały one większą wartość. Dziś każdy pisze i wydaje, co tylko mu się podoba, i zatruwa ludzkie umysły.
Dawniej ludzie podróżowali powozami; dziś wsiadają do pociągów, które mogą pokonać 650 kilometrów w ciągu jednego dnia. Uznaje się to za szczyt cywilizacji.
Mówi się, że postęp techniki umożliwi ludziom latanie statkami powietrznymi i dotarcie do każdego zakątka świata w ciągu kilku godzin.
Ludzie nie będą już musieli używać swych rąk i nóg. Nacisną przycisk, a obok pojawi się ubranie. Nacisną kolejny przycisk – i otrzymają gazetę. Trzeci – i będzie na nich czekał automobil. Będą jedli różnorodne, starannie przygotowane potrawy. Wszystko będzie wykonywane przez maszyny.
Gdy dawniej ludzie chcieli ze sobą walczyć, oceniali swoją siłę cielesną; teraz jeden człowiek strzelający z broni umieszczonej na wzgórzu może odebrać życie tysiącom ludzi. To jest cywilizacja.
Dawniej ludzie pracowali na świeżym powietrzu – tylko tyle, ile chcieli. Teraz tysiące robotników tłoczy się w fabrykach lub kopalniach, aby zarobić na utrzymanie. Pracują w gorszych warunkach niż zwierzęta. Dla zysku milionerów muszą narażać życie w najbardziej niebezpiecznych zawodach.
Dawniej człowiek stawał się niewolnikiem pod wpływem nacisku silniejszego; teraz zniewala go pokusa pieniądza i zapewnianych przez niego luksusów.
Pojawiły się choroby, o których ludzie nigdy wcześniej nie śnili. Armie lekarzy głowią się, jak je wyleczyć, mamy więc obecnie znacznie więcej szpitali. Jest to sprawdzian cywilizacji.
Dawniej potrzebni byli specjalni posłańcy, a wysyłanie listu wiązało się z dużymi kosztami; dziś każdy może znęcać się nad bliźnimi w wiadomości nadanej za jednego pensa. Choć owszem, za tę samą cenę można również wysłać podziękowania.
Dawniej ludzie spożywali w ciągu dnia dwa lub trzy posiłki składające się z domowego chleba i warzyw; teraz muszą jeść co dwie godziny, przez co nie starcza im czasu na cokolwiek innego.
Cóż więcej muszę powiedzieć? Wszystkiego tego można dowiedzieć się z różnych rzetelnych książek. I wszystko to składa się na prawdziwy test cywilizacji. A jeśli ktoś twierdzi inaczej, wiedzcie, że jest ignorantem.
Ta cywilizacja nie zwraca uwagi ani na moralność, ani na religię. Jej wyznawcy otwarcie twierdzą, że nie są zainteresowani ich nauczaniem. Dla niektórych religia to wręcz zabobon. Inni chętnie przyoblekają się w jej pozory i rozprawiają o moralności. Jednak po dwudziestu latach doświadczeń doszedłem do wniosku, że niemoralność często nosi płaszczyk moralności. Tymczasem nawet dziecko pojmie, że wszystko, co opisałem, nie może do niej pobudzać. Ta cywilizacja dąży jedynie do zwiększenia wygód cielesnych, choć nawet w tym ponosi sromotną porażkę.
Niepublikowany dotychczas w Polsce tekst z Hind Swaraj z 1909 roku. Książka została zakazana w 1910 roku przez rząd brytyjski w Indiach jako tekst wywrotowy.
Felieton na drugą stronę
W ostatnich kilkunastu dniach dużo dyskusji wzbudził list prof. Andrzeja Nowaka. Na portalu „Arcana” historyk opublikował coś w rodzaju manifestu, wzywając do głębokiej zmiany wewnątrz PiS i ustąpienia Jarosława Kaczyńskiego z funkcji prezesa partii. Ten ostatni postulat w naturalny sposób uruchomił domino spekulacji dotyczących intencji samego profesora i ewentualnych konsekwencji jego propozycji – tym bardziej że zbiegł się z zapowiedzią Kaczyńskiego o tym, że będzie walczył o kolejną kadencję w fotelu prezesa PiS. Rzadko kiedy na prawicy pojawiają się tak silne dysonanse poznawcze.
Ale wątku najbardziej nośnego nie należy mylić z wątkiem najważniejszym. Ciekawsza od samej dyskusji o kierownictwie partii niegdyś rządzącej jest bowiem diagnoza prof. Nowaka dotycząca przyczyn kryzysu, w jakim PiS się znalazł, skutkującym utratą władzy w wyborach. „Trzeba ograniczyć wodzowski monolog i wrócić do dialogowej formy stosunków wewnątrz własnego obozu. Ludziom potrafiącym myśleć politycznie i aktywnym trzeba dać poczucie, że mogą realnie partycypować w pracy dla Polski” – pisał prof. Andrzej Nowak, podpierając się cytatem z innego tekstu, autorstwa prof. Andrzeja Waśki. To zdanie przeszło prawie niezauważone. A szkoda, bo ono jest sercem całego długiego wywodu prof. Nowaka.
Brutalna prawda o polskiej polityce – nie tylko o PiS, ale i o każdej dużej partii w polskim parlamencie. Właściwie wszystkie zatraciły umiejętność dyskusji. Jedynie w małej partyjce na lewicy o nazwie Razem można dostrzec jakiś ferment intelektualny. Pozostałe konsekwentnie wyjaławiały się pod tym względem. Prosty proces – im dłużej partia jest u władzy, tym bardziej jest pozbawiona wewnętrznych mechanizmów debaty. Spory o meritum, wartości, idee zostały zastąpione kłótniami czysto personalnymi o obsadę stanowisk i podział wpływów. Kwintesencja polityki partyjnej.
A przecież było inaczej. Współrządzące Polską od 2005 r. PO i PiS powstawały w cieniu wcześniejszych formacji – AWS i Unii Wolności. Dla przypomnienia: na początku tego wieku przewodniczącym Unii Wolności był prof. Bronisław Geremek, a na czele tworzonego przez AWS rządu stał prof. Jerzy Buzek. Gdy w 2001 r. władzę przejmowało SLD, to w gabinecie Leszka Millera najbardziej prominentne resorty również obsadzili profesorowie: Marek Belka, Jerzy Hausner, Michał Kleiber. Pozycja profesorów w polityce – zwłaszcza w tej polityce przez wielkie „P” – była naprawdę wysoka.
Platforma i PiS to rozumiały i u nich również profesorstwo odgrywało kluczowe role. Takimi tytułami mogły się pochwalić tak ważne postacie pierwszej dekady XXI wieku, jak Lech Kaczyński, Zyta Gilowska, Zbigniew Religa, Jacek Rostowski, Zbigniew Ćwiąkalski, Barbara Kudrycka, Hanna Gronkiewicz-Waltz – by wymienić nazwiska najgłośniejsze. Wtedy tytuł „prof.” przed nazwiskiem stawał się kluczem otwierającym drzwi do najważniejszych gabinetów, a często wręcz trampoliną wynoszącą na najwyższe stanowiska w kraju.
W pewnym momencie „profesoryzacja” polskiej polityki zaszła tak daleko, że ludzie mieli coraz większe problemy ze zrozumieniem tego, co politycy mówią, bo używali zbyt trudnego języka. To też jeden z powodów sukcesu PO i PiS. Te partie weszły do polityki w 2001 r. i od ówczesnych największych partii odróżniały się tym, że lepiej operowały emocjami. Wreszcie zaczęły dotykać spraw interesujących zwykłych Polaków. To w tamtych czasach Tusk ukuł doktrynę „odpowiedzialnego populizmu” jako skuteczną metodę uprawiania polityki. Z czasem wahadło zaczęło się wychylać coraz mocniej w stronę emocji. Merytoryczność coraz bardziej przegrywała ze sztuką kumulowania napięć.
Przede wszystkim w Platformie. Jeszcze w 2009 r. ta partia umiała stymulować intelektualną debatę wokół raportu „Polska 2030”. Ale im dalej w las, tym więcej drzew. Profesorowie wypadali z czołowych miejsc w partii, zastępowani przez anonimowych polityków średniego szczebla, podobnych do siebie niczym klony. Nie przypadkiem w obecnym rządzie Donalda Tuska tytuł profesora mają tylko dwie osoby, w dodatku obie do nominacji ministerialnej funkcjonujące poza życiem partyjnym: Adam Bodnar i Marzena Czarnecka. Nawet minister nauki jest tylko magistrem.
PiS długo szedł w poprzek tego trendu – ale wydaje się, że teraz, po utracie władzy po wyborach 15 października 2023 r., również mu ulega. Nie chodzi tylko o protest wyartykułowany przez Nowaka. W tym samym czasie rezygnację z angażowania się w czynną politykę ogłosił inny profesor – Ryszard Legutko. Nieoficjalnie słychać, że z list wyborczych do Parlamentu Europejskiego wypychany jest prof. Zdzisław Krasnodębski. Ten jeden z najlepszych polskich eurodeputowanych, doceniany również w międzynarodowych rankingach, przez ostatnie dwie kadencje skutecznie budujący miękką sieć współpracowników pośród europosłów innych partii, frakcji i narodowości, został zdegradowany w kraju. Według pierwszych przymiarek do list otrzymał propozycję kandydowania z „dwójki” w Wielkopolsce – choć pięć lat temu był na niej „jedynką”. Tym razem przed nim ma się znaleźć Joanna Lichocka, poprzednio „trójka”.
Prawo i Sprawiedliwość coraz mocniej ewoluuje w kierunku prawicowego radykalizmu, od wyborów postępuje szybka „trumpizacja” linii tej partii. Widać, że w tym ugrupowaniu prym zaczęli wieść szamani emocji politycznych. Znaczenie argumentów merytorycznych spadło niemal do zera. Jeśli obecni w partii profesorowie nie zarządzają nimi wystarczająco skutecznie (przypadek Przemysława Czarnka), to wypadają z gry. W tej formule nie mieszczą się profesorowie Ryszard Legutko i Zdzisław Krasnodębski, więc są odsuwani na boczny tor. Tylko że to ślepa uliczka. Profesorowie w polityce są tym, czym jest sól dla potraw. Bez przypraw każde danie smakuje tak samo. Bez elit intelektualnych każda partia zamienia się w armię bezimiennych klonów, bezrefleksyjnie realizujących zalecenia płynące z „wodzowskiego monologu”. Nastąpi pełna dominacja emocji. Zdolność do racjonalnej, merytorycznej dyskusji spada do zera. Takiej polityki nie chcemy. Dlatego potrzebujemy w niej też profesorów.
Warunkiem poprawy perspektyw dla naszego kraju jest złagodzenie poziomu politycznej polaryzacji
Polityk i ekonomista, doktor habilitowany nauk ekonomicznych, profesor nadzwyczajny w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Działacz opozycji antykomunistycznej w okresie PRL
Od kilku lat narasta przekonanie, że kończy się trwający kilka dekad okres powojennej stabilizacji. Przegraną systemu komunistycznego skończyła się rywalizacja Zachodu ze Wschodem, ale wbrew oczekiwaniom demokratyczny kapitalizm także przeżywa perturbacje. Neoliberalizm po okresie tryumfu w dekadach lat 80. i 90. nie uniknął ostrego kryzysu w latach 2008–2010.
Widać też wyraźnie, że kształtuje się nowy światowy układ sił międzynarodowych. Rosja już nie jest wielkim mocarstwem, natomiast Chiny (pewnie również Indie) zmierzają do zajęcia miejsca takiego mocarstwa. Powszechne jest przekonanie, że najbliższe dekady zdominuje rywalizacja USA z Chinami.
Wielkim globalnym problemem ostatnich lat stał się kryzys klimatyczny. Budowane są katastroficzne prognozy. Nie ma właściwie wątpliwości, że przezwyciężenie tego kryzysu nie jest możliwe bez radykalnych (pochłaniających ogromne nakłady) i skoordynowanych wspólnych działań społeczności międzynarodowej.
Wiele krajów stoi też przed dramatycznymi wyzwaniami demograficznymi i przed problemem uchodźców. Wprawdzie pojawiły się prognozy przewidujące zatrzymanie wzrostu populacji świata jeszcze przed końcem XXI wieku, ale to rezultat postępującego ograniczenia przyrostu ludności przede wszystkim w krajach wysoko rozwiniętych i w Chinach. Nadal jednak szybki jest przyrost ludności w wielu krajach Trzeciego Świata.
Wielkim problemem, obejmującym prawie wszystkie kraje świata, jest wzrost nierówności dochodowych i majątkowych. Stanowi on przyczynę konfliktów politycznych i w szeregu krajach sprzyja wzrostowi poparcia politycznego dla partii i ruchów populistycznych.
Listę globalnych uwarunkowań, które determinują – w różny sposób – politykę praktycznie wszystkich państw, można oczywiście wydłużyć. Tu wspomnieć trzeba koniecznie o jednej jeszcze kwestii: w minionych kilku dekadach rywalizacja wielkich mocarstw nie doprowadziła do globalnych konfliktów zbrojnych. Dominowało przekonanie, że ich wybuch w praktyce został wyeliminowany. Agresja Rosji na Ukrainę podważa jednak to przekonanie.
Polska, jak wiele innych krajów, musi szukać środków minimalizujących zagrożenia. Jesteśmy członkiem NATO i UE, ale to nie znaczy, że możemy bez reszty powierzyć losy naszego kraju tym organizacjom. Więcej nawet, jest wątpliwe, czy Polska powinna akceptować ewolucję Unii w kierunku federacji, co musiałoby ograniczyć pole wyboru naszej polityki. Brukselski establishment (łącznie z europejskim parlamentem) skłania się do ewolucji w tym kierunku. Już dotychczasowe przekształcenia Unii (od przystąpienia Polski do Unii) zbliżyły tę organizację do formuły podmiotu federalnego. Oczywiście niepoważny jest alarm politycznej prawicy, że za chwilę definitywnie utracimy suwerenność. Jednak trudno jest też zgodzić się ze zwolennikami postępującej federalizacji, twierdzącymi, że jest to jedyna droga, która respektuje polskie interesy. Wydaje się, że federalizacja Unii prowadziłaby jednak do osłabienia demokracji w państwach członkowskich i politycznej oligarchizacji. Demokracja polityczna to nie tylko procedury, ale też tradycja, historia i kultura. Także struktury społeczne i gospodarcze. Jest wątpliwe, czy formalnie większościowe rozstrzygnięcia mogą być skutecznym mechanizmem podejmowania decyzji, respektującym ważne interesy państw członkowskich. Członkostwo w Unii jest członkostwem w organizacji, która stoi przed bardzo trudnym wyborem ścieżki dalszych przemian.
Należy z pewnością przyjąć, że nie dysponujemy dostateczną wiedzą pozwalającą na określenie kształtu systemu społeczno-ekonomiczno-politycznego gwarantującego uniknięcie kryzysowych perturbacji. Zresztą źródła kryzysu mogą pochodzić z otoczenia zagranicznego. Nieoczywiste jest też obiektywne zdefiniowanie celów, do których należy dążyć. Wielu przyjmuje – często bezrefleksyjnie – że celem kluczowym jest maksymalizacja wzrostu mierzonego tempem PKB. Przynajmniej w długim okresie jest to wybór wątpliwy, choć trudno uznać racje zwolenników – zresztą nielicznych – zerowego wzrostu.
Nie będę tu próbował określić „obiektywnych celów”. Ograniczę się do przyjęcia założenia, że najważniejsze jest zbudowanie systemu politycznego zdolnego do elastycznego kształtowania polityki państwa zgodnie z wolą większości i obiektywnymi uwarunkowaniami. Z pewnością znaczenie kluczowe (choć nie rozstrzygające) ma więc sprawność funkcjonowania systemu politycznego, który jest metamechanizmem decydującym o dynamice instytucji społecznych, ekonomicznych, prawnych, także wojskowych i innych. W szczególności zdolność politycznych elit do generowania odpowiedzialnych i pluralistycznych propozycji programowych przedstawianych wyborcom i ich powszechny, świadomy udział w procesie demokratycznych rozstrzygnięć. Ważne jest też, by rywalizacja elit nie prowadziła do eliminacji możliwości współdziałania między ugrupowaniami politycznymi. Ważne jest także, by elity nie były postrzegane jako grupy forsujące swoje partykularne interesy.
Bilans przekształceń w minionych dekadach jest bez wątpienia korzystny, co nie znaczy, że uniknęliśmy porażek. Generalnie sukcesem jest nowe miejsce Polski na scenie międzynarodowej. Gospodarka rosła szybko, ale powstały niepokojąco duże nierówności. System nie zapewnia realnie równych szans. Niepokoić musi też utrzymywanie się znacznej luki technologicznej. Jednak największy problem, przed którym stoimy „tu i teraz”, to przekształcenie mechanizmów sceny politycznej.
Po roku 1990 ukształtował się system określany jako „Trzecia Rzeczpospolita”. To system inspirowany ideami liberalnymi. W kwestiach politycznych respektował on zasady demokratycznego państwa prawa, ale w praktyce uprzywilejowywał grupy elitarne, dawał preferencje grupom zamożnym, które były reprezentowane przez główne partie polityczne (przede wszystkim UW i PO, ale też SLD). Narracja debaty publicznej była zdominowana przez postulat zbliżenia Polski do modelu europejskich krajów Zachodu. W dominującym nurcie rozstrzygającym argumentem było kryterium zgodności przemian ze „wzorcem europejskim”. Głos rozstrzygający należał (w każdym razie taki był zasadniczy postulat) do ekspertów. Na scenie politycznej właściwie nie istniała tradycyjna lewica artykułująca postulaty równościowe i program interwencjonizmu w polityce gospodarczej.
Konsekwencją funkcjonowania tak ukształtowanego systemu „Trzeciej Rzeczypospolitej” była w pierwszym okresie ograniczona aktywność obywateli w sferze publicznej. Spora część obywateli nie była zachwycona realizowaną w Polsce formułą transformacji, ale niewielu było przekonanych, że istnieje alternatywa. Sukcesy w sferze ekonomicznej (szybki wzrost PKB, a potem redukcja bezrobocia) powstrzymywały sprzeciw. Sytuacja materialna uboższych grup społecznych także się poprawiła. Nie były dostrzegane ani narastające nierówności, ani niewielkie postępy w redukowaniu „peryferyjnych cech” polskiej gospodarki. W miarę upływu czasu satysfakcja społeczna ulegała jednak erozji.
Krytyczne oceny systemu „Trzeciej Rzeczypospolitej” zostały dostrzeżone przez PiS – partię o sympatiach konserwatywnych i narodowych, sprzyjającą wkomponowaniu w system kapitalistyczny państwa opiekuńczego. Taka orientacja PiS-u miała przede wszystkim charakter polityczny, co wiązało się z przekonaniem, że kontestacja „Trzeciej Rzeczypospolitej” może być skutecznym sposobem wyborczej rywalizacji. Ale też orientacja ta była bliska sympatiom ideowym PiS-u. Partia zdecydowała się wysunąć postulat „Czwartej Rzeczypospolitej”. W programowej orientacji tej koncepcji można było dostrzec wyraźny rys socjalny, dystans do UE (sprzeciw wobec propozycji federalistycznych, odrzucenie euro), sympatie etatystyczne, zakwestionowanie dominującej roli ekspertów (i ogólnie autorytetów), a także silne tony patriotyczne i obronę tradycyjnych wartości narodowych (rodzina, Kościół).
Ta orientacja PiS-u została przyjęta ze znacznym poparciem wyborców (przede wszystkim „klasy ludowej”). PiS wprowadził skrócony wiek emerytalny i okazało się (co było do przewidzenia), że ani nie zburzyło to rynku pracy, ani nie było przyczyną zapaści finansów ubezpieczeniowych. Dobrze przyjęty został też program 500+. Poparcie wyborców okazało się względnie trwałe.
Jednak stopniowo PiS podejmował coraz więcej działań godzących w podstawowe instytucje liberalnej demokracji. Wszystkie one intencjonalnie zmierzały do rozszerzenia zakresu politycznej władzy PiS-u. W znacznej mierze kolidowały z normami zawartymi w konstytucji. Niezależności pozbawiony został Trybunał Konstytucyjny, de facto kontroli poddana została Krajowa Rada Sądownictwa (KRS). Media publiczne stały się instrumentem propagandowej agitacji ośrodka władzy. Na niespotykaną poprzednio skalę aparat partii rządzącej zawłaszczał środki publiczne, również dostęp do lukratywnych stanowisk w administracji i gospodarce uzależniony został od pozycji w systemie władzy. Podjęte zostały próby represji („lex Tusk”) wobec konkurentów politycznych. Wszystkie te działania (mimo kontrolowania mediów publicznych przez władzę) szeroko nagłaśniała opozycja, jednak w stosunkowo długim okresie nie miało to szczególnego znaczenia dla wielkości poparcia wyborców dla rządzącej partii.
Wydaje się, że punktem zwrotnym była pandemia koronawirusa. Wkrótce pojawił się kolejny czynnik, który przyniósł osłabienie poparcia dla PiS-u: program Polski Ład. W pierwotnej wersji dokument obejmował postulaty, które można było interpretować jako zapowiedź modyfikacji systemu szeroko rozumianych obciążeń podatkowych z preferencją dla osób o niższych dochodach. Pod wpływem zmasowanej krytyki opozycji rząd (w chaotyczny sposób) wycofał się z tych propozycji, przy okazji czyniąc Polski Ład propozycją szczególnie mętną.
Przez ostatnie kilka lat narastała polaryzacja polskiej sceny politycznej. Właściwie w żadnej sprawie nie była możliwa kooperacja rządzącej koalicji z opozycją. Po przegranych przez PiS wyborach parlamentarnych w 2023 r. konflikt jeszcze się zaostrza. Zarazem jednak rośnie poziom zagrożeń zewnętrznych (wojna na Ukrainie, zwalczanie zagrożeń klimatycznych, napięte stosunki Chiny – USA itd.). Przewidywać można, że obecnie rządząca koalicja będzie dążyć do „odbudowy” państwa według formuły „Trzeciej Rzeczypospolitej”. Natomiast PiS (jeżeli nie zostanie zmarginalizowany) będzie dążył do utrzymania obecnych ustrojowych reguł funkcjonowania państwa. Trudno więc sobie wyobrazić złagodzenie konfliktów przynajmniej do rozstrzygnięcia wyborów samorządowych i prezydenckich. Perspektywa nie jest optymistyczna.
Wydaje się, że warunkiem poprawy perspektyw dla naszego kraju jest złagodzenie poziomu politycznej polaryzacji. Raczej nie jest to możliwe ani w przypadku odbudowy „Trzeciej Rzeczypospolitej”, ani – tym bardziej – w przypadku powrotu do formuły ukształtowanej w okresie ośmiu lat rządów PiS-u. Potrzebna jest zgoda głównych (dziś skonfliktowanych) ugrupowań politycznych na system, który gwarantowałby usunięcie z pola partyjnej rywalizacji kontrolę kierowniczych gremiów podmiotów państwowych, które powinny być „bezstronne” (RPP, KRRiT, NIK, KRS i niektóre inne podmioty). Drugi warunek to powiększenie realnego wpływu wyborców na selekcję składu ciał przedstawicielskich i ich decyzje.
Postulat drugi ma na celu nie tylko poszerzenie kręgu wyborców trwale i aktywnie uczestniczących w życiu politycznym, ale też wyeliminowanie przynajmniej części emocji, jakie obecnie towarzyszą polityce. Chodzi więc o to, by zracjonalizować relację między elitami politycznymi i wyborcami. Ideałem byłby system, w którym partie polityczne wytwarzają, przedstawiają i popularyzują swoje programy, a wyborcy dokonują ich oceny i wybierają polityków prezentujących bliskie im koncepcje. Jesteśmy dalecy od tego ideału. To nie tylko (ani nie najbardziej) kwestia nierównego dostępu do środków masowego przekazu. Kluczowe znaczenie mają ordynacja wyborcza i system wspierania finansowania działalności partii politycznych.
W Polsce pod hasłem przeciwdziałania rozdrobnieniu parlamentu w 1992 roku koalicja SLD-UD-KPN wprowadziła 5-procentowy próg wstępu do parlamentu. Oznacza to, że obecnie (przy frekwencji na poziomie z ostatnich wyborów) próg przekraczają ugrupowania uzyskujące sporo ponad milion głosów. Wszyscy wyborcy, którzy chcieliby poprzeć mniej znane ugrupowania ryzykują, że ich głos zostanie stracony. Nowe ugrupowania mają niewielkie możliwości uzyskania parlamentarnej reprezentacji, a przecież warunkuje to w znacznej mierze uzyskanie przez nie stabilnej pozycji na scenie politycznej. W rezultacie ograniczany jest pluralizm sceny politycznej i redukowane jest znaczenie programowych przesłanek wyborów.
W wyborach w 1993 roku zwycięska koalicja (SLD-PSL) uzyskała poparcie ok. 36 proc. wyborców (przy niskiej frekwencji). Na partie, które nie przekroczyły progu, padło 34 proc. głosów. W następnych wyborach na koalicję sklejoną jako AWS padło 33,8 proc. głosów. W kolejnych wyborach AWS uzyskał poniżej 5 proc. i przestał istnieć. Progi sprzyjają formalnej konsolidacji sceny w parlamencie, ale ograniczone znaczenie ma tu bliskość programowa. Nie znaczy to, że celowe jest całkowite zrezygnowanie z progów (choć w niektórych krajach nie są stosowane). Wydaje się, że rozsądne byłoby zastosowanie progów w postaci kwoty głosów – np. na poziomie 0,5 mln głosów.
Również finansowanie partii (szczególnie parlamentarnych) nie sprzyja dziś koncentracji ich działalności na polu programowym. Generalnie finansowanie z budżetu (a to obecnie – i bardzo dobrze – podstawowy kanał finansowania) środkami w postaci dotacji dla partii i ich klubów parlamentarnych skorelowane jest z „rozmiarami” tych podmiotów. Kwota równa dla każdego parlamentarzysty przekazywana jest na finansowanie biur posłów i senatorów. Jednak obiektywne koszty szeregu funkcji partii, klubów parlamentarnych i biur poselskich nie są zależne od ich wielkości. W rezultacie np. kampania plakatowa może być sfinansowana przez duże ugrupowania, a nie mają takiej możliwości ugrupowania niewielkie. W konsekwencji system finansowania nie sprzyja podejmowaniu wysiłku programowego i zachęca do koncentracji uwagi na działaniach marketingowych. Pobudza też wyścig – często nieodpowiedzialnych – obietnic. Z pewnością byłoby celowe skorygowanie systemu dotacji działalności politycznej, co nie znaczy, że za celowe należy uznać wyeliminowanie wszelkich preferencji z tytułu „skali”. Zresztą nawet ograniczone zmiany trudno uznać za łatwe do uzgodnienia i wprowadzenia.
Wielkim problemem, przed którym stoimy, jest mechanizm selekcji kierowniczych gremiów instytucji państwowych, które powinny przestrzegać politycznej bezstronności. To takie instytucje, jak Trybunał Konstytucyjny, KRS, NIK, KRRiT, RPP i niektóre inne. Obowiązujące uregulowania (nieraz zapisane w konstytucji) rezerwują prawo do decydowania przez parlament, prezydenta lub korporacje zawodowe. Te zasady nie zawsze są precyzyjne i jednoznaczne. Rządząca większość (szczególnie w okresie rządów PiS-u) często interpretowała obowiązujące zasady ze złą wolą. To było i jest przyczyną „piętrowych” konfliktów. Nie wydaje się, by można było ustalić zasady gwarantujące bezstronność, gdy decyzja będzie nadal należeć do podmiotów politycznych.
Jaka jest alternatywa? Rozważenia wymaga powołanie do życia osobnej instytucji (mającej umocowanie w konstytucji) w postaci państwowego komitetu nominacyjnego, składającego się z osób pełniących w przeszłości najważniejsze funkcje w państwie (byłych prezydentów, byłych prezesów Trybunału Konstytucyjnego, byłych prezesów Polskiej Akademii Nauk oraz osób pełniących aktualnie funkcję marszałków województw). Ciało to powinno powoływać na stanowiska kierownicze (lub w skład ciała zbiorowego) osoby spośród zgłoszonych przez uprawnione podmioty kandydatów. Komitet powinien też dokonywać okresowych ocen funkcjonowania instytucji, w których byłby uprawniony do decyzji kadrowych.
Można chyba oczekiwać, że choć państwowy komitet nominacyjny składałby się z osób, które w przeszłości lub obecnie zajmowały stanowiska polityczne, to miałby charakter pluralistyczny i nie byłby kontrolowany przez jakiekolwiek ugrupowanie polityczne lub organ administracji państwa.
Naiwnością byłoby sądzić, że zasygnalizowane tu krótko kierunki reform systemu politycznego (a przecież potrzebne są reformy w szerszym zakresie) są łatwe do przeprowadzenia. Jednak bez przebudowania w szerokim zakresie systemu politycznego trudno wyobrazić sobie przezwyciężenie impasu, w jakim się znaleźliśmy.
Utworzona w wyniku wyborów 15 października 2023 r. koalicja zmierza do wyeliminowania „tego, co PiS popsuł” i przywrócenia „Trzeciej Rzeczypospolitej”. Nie wydaje się, by znaczna większość wyborców oczekiwała po prostu powrotu do tej formuły ustrojowej. Nie wydaje się też, by takie przekształcenie było możliwe na drodze zmian w ramach obecnego porządku prawno-konstytucyjnego. W konstytucję – całkiem świadomie – wpisana została zasada uzależniająca uchwalanie ustaw od zgody prezydenta, gdy ustawę popiera mniej niż 3/5 posłów.
Wyjście z obecnego impasu wymaga reform przekraczających horyzont powrotu do „Trzeciej Rzeczypospolitej”. Oczekiwanie, że po wyborach prezydenckich obecna koalicja uzyska zdolność swobodnego działania i uchwalania ustaw, nie jest oparte na mocnych przesłankach.
Musimy, i to szybko, zabrać się do wprowadzenia zmian systemowych, które pozwolą Polsce opuścić grupę państw uboższych i wyjść z pułapki państw średniego rozwoju
Założyciel Wyższej Szkoły Biznesu – National Louis University. Fizyk. Senator I i II kadencji
3 marca uczestniczyłem w Muszynie w zjeździe członków Biznes Misji i wysłuchałem wykładu Ryszarda Florka, właściciela FAKRO, mojego przyjaciela. Zainteresowało mnie zestawienie liczby firm globalnych na 5 mln mieszkańców i średniego wynagrodzenia netto w roku 2022 w 14 wybranych państwach UE. Jeżeli chodzi o liczbę firm globalnych na 5 mln mieszkańców, to przoduje Dania (ze wskaźnikiem 41 firm globalnych na 5 mln mieszkańców), za nią w pierwszej piątce są Austria (31), Finlandia (25), Szwecja (29) i Niemcy (27), następne to Francja (11), Włochy (6), Hiszpania (3), a wszystkie pozostałe, w tym Polska, są w ogonie ze wskaźnikiem jedna firma globalna na 5 mln mieszkańców. Co jeszcze ciekawsze, to zestawienie jest niemal identyczne, jeżeli porównamy średnie roczne wynagrodzenie netto w euro, także w 2022 r. – znowu na pierwszym miejscu jest Dania (ponad 32 tys. euro), za nią są Austria, Finlandia, Szwecja i Niemcy, a daleko z tyłu Polska, z wartością wynagrodzenia rocznego ok. 10 tys. euro.
Zestawienie Ryszarda Florka i jego Fundacji „Pomyśl o Przyszłości” jest zastanawiające. Pojawia się pytanie, dlaczego mała Dania ma najwięcej firm globalnych i najwyższe średnie wynagrodzenie pobierane w firmach przez jej mieszkańców w porównaniu z 14 państwami Unii, w tym 10 państwami starej Unii. Jeszcze bardziej zadziwiające jest porównanie zysku za rok 2022 największego duńskiego giganta gospodarczego MAERSK (ponad 30 mld euro) z dotacją dla Polski w ramach KPO na 5 lat (25,207 mld euro).
Ciekawe jest także porównanie wzrostu PKB na osobę w latach 2008–2022 w euro. Oto dane dla dwóch państw: Danii (20 450 euro) i Polski (7700 euro). Ta różnica jest zastanawiająca, bo przecież Polska jest w UE od 2004 roku, a ciągle czytałem i czytam, że Polska otrzymywała i otrzymuje najwyższe wsparcie z UE w ostatnich dwóch okresach siedmioletnich (141 mld euro, nie licząc wsparcia dla rolnictwa). A mimo to PKB na osobę za rok 2022 to ciągła, wyraźna przewaga małej Danii. Licząc inaczej: w Danii to niemal 60 tys. dolarów na osobę (PPP), a w Polsce to 43 tys. dolarów (PPP).
Jako były fizyk lubię takie zestawienia rozumieć i znajdować przyczyny tak wielkich różnic. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydaje się wytłumaczenie, że zyski duńskich firm globalnych „lądują” w centralach, a polska gospodarka musi wciąż nadrabiać stracone lata, szczególnie okres 1939–1989, w którym gospodarka duńska mogła się rozwijać normalnie i tamtejsze firmy mogły rosnąć aż do poziomu globalnych gigantów.
Ryszard Florek w swoim wystąpieniu pokazał, jak jego konkurent z Danii utrzymuje swoją dominującą pozycję na rynku metodami, które powinny być niedopuszczalne w Unii Europejskiej (przytoczę tylko niektóre z nich: ceny dumpingowe w kraju konkurenta, oddziaływanie na dystrybutorów produktów – np. poprzez umowy wyłącznościowe, stosowanie tzw. „mgły patentowej” czy wyniszczanie ekonomiczne, np. poprzez bezzasadne procesy sądowe czy też stosowanie marki walczącej). Te metody skutecznie wykorzystywane przez konkurenta FAKRO narzucają konieczność zbadania, czy unijna Dyrekcja Generalna ds. Rynku Wewnętrznego, Przemysłu i Przedsiębiorczości oraz MŚP pracują w sposób prawidłowy. Czy nie jest tak, że urzędnicy Dyrekcji, a może także kierownictwo nie dostrzegają niewłaściwego postępowania VELUX-u, aby nie podpaść komisarzowi nadzorującemu Dyrekcję, który zapewne przez przypadek jest Duńczykiem. Może też warto sprawdzić liczbę Duńczyków i Polaków pracujących w Dyrekcji Generalnej.
Zostawmy jednak FAKRO i VELUX i popatrzmy na rozwój gospodarczy Polski od jej wstąpienia do Unii Europejskiej, analizując dane za lata 2005, 2015 i 2022 (bo zakładam, że dane za 2023 r. są jeszcze niepewne).
Polski PKB w roku 2005 wynosił 306,1 mld dolarów, w 2015 – 477,1 mld, a w roku 2022 – 688,3 mld. Te dane pokazują, że środki unijne są ważne, ale najważniejszy dla wzrostu PKB jest rozwój polskiej gospodarki i eksportu firm działających na terenie Polski. Popatrzmy jeszcze na przychody polskiego budżetu w tych samych latach. W 2005 roku było to 164 mld zł, w 2015 – 289,1 mld, a w 2022 – 517,4 mld. Przyrost PKB w latach 2005–2015 to 171 mld dolarów, a w latach 2015–2022 (tylko siedem lat) to 211,2 mld. Wniosek: polska gospodarka i polski budżet rosną pomimo niesprzyjających warunków zewnętrznych.
Od kilku lat powtarzam, że Polska pomimo rozwoju gospodarczego wciąż pozostaje w tzw. „pułapce średniego rozwoju”. Odwołam się jeszcze raz do danych Fundacji „Pomyśl o Przyszłości”. Polskie ministerstwo finansów podało, że w latach 2005–2015 nastąpił wypływ kapitału do krajów Unii w wysokości 500 mld zł, najwięcej do Holandii (117 mld zł), Niemiec (101 mld zł), Francji (59 mld zł), Wielkiej Brytanii (55 mld zł), Luksemburga (43 mld zł). Według fundacji wypływ kapitału rośnie z roku na rok. Trafia on głównie do krajów pochodzenia zagranicznych koncernów, mających firmy córki w Polsce. Dla przykładu – wypływ kapitału w roku 2005 kształtował się na poziomie 25 mld zł, a już w roku 2014 – 66 mld zł. Kwota 500 mld zł jest porównywalna z wysokością całych przychodów polskiego budżetu w 2022 roku.