Wszystko Co Najważniejsze nr 66 - opracowanie zbiorowe - ebook

Wszystko Co Najważniejsze nr 66 ebook

Opracowanie zbiorowe

4,0

Opis

Wszystko co Najważniejsze nr 66
Wydawca: Instytut Nowych Mediów
Kategoria: Czasopisma
Język: polski
Rok wydania: 2024

„Wszystko co Najważniejsze” – jedyny na polskim rynku wydawniczym miesięcznik bez tekstów dziennikarskich. W każdym numerze Czytelnicy znajdą ważne, kierunkowe teksty liderów opinii: intelektualistów, filozofów, historyków, strategów, polityków. Ukazujące się od 2013 r. pismo cechuje otwartość na nowe trendy, idee, tematy i autorów z różnych rejonów sceny politycznej. „Wszystko co Najważniejsze” jest pieczołowicie redagowane przez zespół, któremu przewodniczy prof. Michał KLEIBER. Teksty są ilustrowane portretami Autorów tworzonymi przez Fabiena CLAIREFONDA z „Le Figaro”. Redakcja przykłada wielką wagę do szacunku dla Czytelników, zachowując styl pism opinii z dawnych, najlepszych lat prasy drukowanej.

WcN 66 – spis treści
Prof. Michał KLEIBER, Édito (nr 66)
Prof. Chantal DELSOL, Europa polityczna musi przestać traktować narody jak zbieraninę idiotów
Michał KŁOSOWSKI, Obywatelska pobudka
Édouard PHILIPPE, Powróćmy do myśli de Tocqueville’a
Henri GUAINO, Czy Francja da radę?
Kazimierz M. UJAZDOWSKI, Francja będzie osłabiona, ale będzie trwać
Arno KLARSFELD, Francuska skrajna prawica nie jest już skrajną prawicą, ale prawicą populistyczną
Prof. Chantal DELSOL, Tylko lewica może jednocześnie popierać terrorystów i prawić morały
Jacques ATTALI, Kohabitacja – instrukcja obsługi
Edward LUCAS, NATO przegrywa niewypowiedzianą wojnę z Rosją
Prof. Michał KLEIBER, Tak dla energetyki jądrowej
Juliusz BRAUN, Rozważna droga do władzy
Artur BALAZS, Nie widać alternatywy
Andrzej OLECHOWSKI, Trójkąt dramatyczny polskiej polityki
Władysław Teofil BARTOSZEWSKI, Znów zbliżamy się do roku 1939
Karol NAWROCKI, Nie pierwszy raz w naszych dziejach jesteśmy tarczą Europy
Prof. Jacek HOŁÓWKA, Wołyń. Wybaczenie czy zapomnienie? Na łasce kodu i sieci
Prof. Jacek KORONACKI, Transhumanizm, posthumanizm i człowiek
Prof. Jerzy MIZIOŁEK, Polski Rzym – Franciszek Smuglewicz i Domus Aurea
Prof. Constantine P. CARAMBELAS-SGOURDAS, Chopin pod Akropolem
Wiktor JEROFIEJEW, Rosja to twór alternatywny, a Władimir Putin to zwykły chuligan

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 166

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spis treści

Prof. Michał KLEIBER

Édito (nr 66)

Prof. Chantal DELSOL

Europa polityczna musi przestać traktować narody jak zbieraninę idiotów

Michał KŁOSOWSKI

Obywatelska pobudka

Édouard PHILIPPE

Powróćmy do myśli de Tocqueville’a

Henri GUAINO

Czy Francja da radę?

Kazimierz M. UJAZDOWSKI

Francja będzie osłabiona, ale będzie trwać

Arno KLARSFELD

Francuska skrajna prawica nie jest już skrajną prawicą, ale prawicą populistyczną

Prof. Chantal DELSOL

Tylko lewica może jednocześnie popierać terrorystów i prawić morały

Jacques ATTALI

Kohabitacja – instrukcja obsługi

Edward LUCAS

NATO przegrywa niewypowiedzianą wojnę z Rosją

Prof. Michał KLEIBER

Tak dla energetyki jądrowej

Juliusz BRAUN

Rozważna droga do władzy

Artur BALAZS

Nie widać alternatywy

Andrzej OLECHOWSKI

Trójkąt dramatyczny polskiej polityki

Władysław Teofil BARTOSZEWSKI

Znów zbliżamy się do roku 1939

Karol NAWROCKI

Nie pierwszy raz w naszych dziejach jesteśmy tarczą Europy

Prof. Jacek HOŁÓWKA

Wołyń. Wybaczenie czy zapomnienie?

Na łasce kodu i sieci

Prof. Jacek KORONACKI

Transhumanizm, posthumanizm i człowiek

Prof. Jerzy MIZIOŁEK

Polski Rzym – Franciszek Smuglewicz i Domus Aurea

Prof. Constantine P. CARAMBELAS-SGOURDAS

Chopin pod Akropolem

Wiktor JEROFIEJEW

Rosja to twór alternatywny, a Władimir Putin to zwykły chuligan

Prof. Michał KLEIBER

Édito (nr 66)

Znaczną część obecnego numeru poświęcamy powyborczej rzeczywistości we Francji. Jej ważne znaczenie wynika m.in. z tego, że niektóre jej aspekty są widoczne także w wielu innych państwach Europy. Fatalny wydźwięk mają często mało merytoryczne, pełne pogardy i nietolerancji debaty polityków oraz dyskusje w spragnionych spektaklu mediach informacyjnych. Prowadzi to do osłabienia pozycji Europy w świecie z wieloma możliwymi fatalnymi konsekwencjami. Niewątpliwie niezbędne do poprawy tej sytuacji jest stałe poszukiwanie kompromisów i skuteczna współpraca tak podzielonych środowisk.

Po 35 latach od obrad Okrągłego Stołu i z racji zbliżającej się rocznicy 25 lat PO-PiS wracamy do próby zdefiniowania najbliższych lat dla Polski, silnego partnera w NATO i Unii Europejskiej. Piszemy o głęboko przemyślanej polityce Rosji i pilnej potrzebie aktywnego poszukiwania przez NATO odpowiedzi na związane z tym rosnące zagrożenia. Polska jest kluczowym elementem wschodniej flanki Sojuszu – podkreślamy olbrzymie znaczenie naszego kraju dla bezpieczeństwa europejskiego.

Polecam teksty związane z rocznicami 15 sierpnia i 1 września – datami ważnymi dla wszystkich Polaków, o których wciąż warto opowiadać światu - co staramy się czynić. Ważny jest ponadto tekst na temat zbrodni wołyńskiej i jej dzisiejszych konsekwencji. Piszemy też o kulturowym zagubieniu Europy w kontekście toczącej się szerokiej dyskusji o transhumanizmie. Stało się już naszą tradycją publikowanie tekstów o geniuszu Fryderyka Chopina, ze szczególnym naciskiem na odbiór jego twórczości za granicą. Wspomagamy wszystkie działania budujące dumę z naszego kraju.

Prof. Michał KLEIBER

Redaktor naczelny

Prof. Chantal DELSOL

Europa polityczna musi przestać traktować narody jak zbieraninę idiotów

Pogarda i nietolerancja, z którymi mierzą się narody Europy, bardziej przypominają despotyzm niż demokrację

Prof. Chantal DELSOL

Historyk idei, filozof polityki. Założycielka Instytutu Badań im. Hannah Arendt. Szefowa Ośrodka Studiów Europejskich na Uniwersytecie Marne-la-Vallée. Publicystka „Le Figaro”. Określa się jako liberalna neokonserwatystka. Najnowsza jej książka to „La haine du monde: Totalitarismes et postmodernité”

Jaka Europa?

Na początku, gdy wychodziliśmy ze stuletniego okresu bratobójczych wojen i w coraz mniej przyjaznym klimacie światowym, który nastał wraz z upadkiem zachodniego imperium kulturowego, niewielu z nas wątpiło w zalety Europy zinstytucjonalizowanej. Antyeuropejczyków jest niewielu. Problemem jest to, co zrobiliśmy z instytucją jako taką. W wyborach 9 czerwca 2024 r. oceniliśmy nie ideały, ale ich realizacje.

Połączenie krajów tak różnych, a jednocześnie tak kulturowo bliskich nie mogłoby się dokonać inaczej, jak zgodnie z zasadą pomocniczości: pozwolić każdemu państwu utrzymać kontrolę nad jego specyficznymi problemami, delegując kompetencje w najistotniejszych dziedzinach. Nieszczęściem Europy jest to, że była budowana nie przez Niemców, ale Francuzów. A Francuzi zrobili z niej kopię Francji, zaprowadzając administrację scentralizowaną, w której wszystkie decyzje podejmowane są na górze i w której narody uważane są za niezdolne do skutecznego zarządzania najprostszymi sprawami. (To jednak niebywałe, że prezydent Macron w niedawnym orędziu był w stanie drżącym głosem stwierdzić, że gdyby państwa członkowskie miały autonomię w wyborze szczepionek [!], nieuchronnie wybrałyby te niebezpieczne [!]). Niemcy bez wątpienia zrobiłyby z Europy kopię Niemiec, w której każdy naród miałby prawo wyrazić swoje zdanie.

W latach 90. XX wieku Jacques Delors zamienił zasadę pomocniczości na zasadę jakobińską – łatwo twierdzić, że państwa są niewystarczające, gdy poziom ich wystarczalności ustalany jest odgórnie i gdy żadne nie jest już autonomiczne. Instytucja europejska stała się scentralizowanym potworem (sam Delors określił ją w 1995 roku jako „łagodny i oświecony despotyzm”), którego standardy ustalają niewybierani urzędnicy przy błogosławieństwie rządów państw pozbywających się w ten sposób niektórych obowiązków. Ponieważ jakobinizm nie marzył nigdy o niczym innym jak o wolności, obecnie wiele zachodnich elit żałuje rozszerzenia UE na kraje tak różne pod każdym względem i wobec których tak trudno stosować jest jedną miarę. Innymi słowy, Europa jest wszystkim prócz federalizmu – który oznacza kaskadę rozmaitych i nakładających się na siebie suwerenności i autonomii. Nie przeszkadza to jednak Francuzom, zupełnie nieświadomym znaczenia tego słowa, przestrzegać przed niebezpieczeństwem „federalizmu”, podstawiając w duchu na to miejsce „centralizm”, czyli jego dokładne przeciwieństwo.

Wraz z wojną w Europie i działaniami wroga, który życzy nam źle, oraz wobec perspektywy amerykańskiego izolacjonizmu bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy wspólnych europejskich działań w obszarze obronności. Ale czy zaakceptujemy fakt, że Europa jako instytucja będzie miała we władaniu walutę, obronność i bezpieczeństwo, skoro nie pozwala nam nawet zarządzać naszymi szczepionkami, energią elektryczną czy rolnictwem? Taka Europa czyniłaby narody bezbronnymi. Byłoby logiczne, właściwe i humanitarne, gdyby Europa zarządzała wojną i walutą, podczas gdy narody dbałyby o swoje rolnictwo i energię elektryczną. Wszystko opiera się na grzechu pierworodnym: uczynieniu z francuskiego jakobinizmu europejskiej reguły. Ryzykujemy przegranymi wojnami, bo nie pozwoliliśmy naszym regionom i narodom żyć tak, jak chcą.

Bo złość narasta. Ta centralizacja normatywna, którą nasze rządy pochodzące z wyborów powierzyły niewybieralnym biurokratom (Parlament Europejski ma tak mało uprawnień), dotyczy nie tylko tych dziesiątek tysięcy regulacji, nakazów i zakazów robienia czegoś, ale także nakazu i zakazu myślenia. Innymi słowy, piękna Europa narodów, które nie chciały już prowadzić ze sobą wojen, stała się koteryjką paru elit narzucających narodom zarówno sposób postępowania, jak i przekonania moralne. Jest to być może najciekawsza rzecz w tej ewolucji: centralizm polityczny ustanowiony przez Delorsa przekłada się na centralizm ideologiczny. Mała niewybieralna elita, która rządzi naszymi państwami, twierdzi, że jest czysto techniczna, ale w rzeczywistości jest nosicielką ideologii globalistycznej, liberalno-dogmatycznej i libertariańskiej, postępowej w znaczeniu postmodernistycznym. I biada tym, którzy nie przestrzegają jej dyrektyw, zarówno ideologicznych, jak i politycznych czy ekonomicznych. Każdy przeciwnik, czy to nurt, partia, czy cały kraj, jest traktowany jako wróg (określany nazwami chorób: „trąd populistyczny”). Innymi słowy, każdy, kto się sprzeciwia, nie jest przeciwnikiem, z którym się dyskutuje, ale wrogiem, którego trzeba pokonać. Oznacza to, że w Europie instytucjonalnej atmosfera nie jest demokratyczna – demokracja uznaje istnienie adwersarzy, a nie wrogów.

Obecna Europa staje się zatem – podobnie jak Ameryka Północna – ofiarą skrajnej polaryzacji, która oddziela narody od elit, „somewhere” od „anywhere”, sprawy regionalne od spraw globalnych. Najstraszniejsze w tej sprawie jest to, że to nie tylko spór ideologiczny, ale także wojna społeczna. W Europie-instytucji dominuje myśląca i abstrakcyjna elita, przekonana, że Europa nie ma historii, że uwolniona od przeszłości jest jedynie zakotwiczona w przyszłości (!); że w reformach światopoglądowych trzeba pójść tak daleko, jak to możliwe, nie myśląc o żadnych ograniczeniach, i narzucić to wszystkim narodom Europy bez dyskusji; albo że kultury nie mają już znaczenia, liczy się tylko przemieszanie i inkluzywność. W obliczu tych nierealistycznych głupstw naprawdę chce się stanąć po stronie narodów. Może powinniśmy zacząć od rzucenia petardy na stół, aby sprowadzić elity do elementarnego, zdrowego rozsądku? Otóż globalizacja nie będzie w stanie zastąpić w pełni życia regionów i narodów, ponieważ istnienie ludzi jest przede wszystkim partykularne i to, co uniwersalne, może wyrażać się tylko poprzez ową partykularność; kaskadowość suwerenności ucieleśnia różnorodność kultur i społeczeństw oraz ich pragnienie autonomii, niezbędnej dla wolności, którą tak kochamy; nie da się całkowicie wymazać przeszłości, ponieważ ktoś chce, byśmy żyli tylko przyszłością; nie żyjemy w szczęśliwej wioseczce, gdzie wszyscy się do siebie uśmiechają, ale w świecie, w którym imigracja niekoniecznie jest szansą, bo nierzadko jest przeszkodą; ekstremalne reformy światopoglądowe mogą prowadzić do katastrof i dlatego należy o nich dyskutować bez wyzywania przeciwników od jaskiniowców; wrogowie istnieją niezależnie od naszego pragnienia o „przekształceniu wrogów w sąsiadów” (nasze elity boleśnie sobie to uświadamiają od lutego 2022 r.).

Europa polityczna wymaga fundamentalnej zmiany. Należy przestać uważać narody za zbieraninę idiotów, wrócić do fundamentu demokratycznego, który chce autonomii partykularności, regionów i narodów. Pogarda i nietolerancja, z którymi mierzą się narody Europy, bardziej przypominają despotyzm niż demokrację.

Michał KŁOSOWSKI

Obywatelska pobudka

Felieton na drugą stronę

Życie ma w sobie coś z walki. Jeśli zapomnieliśmy o tym, korzystając ze strategicznej pauzy, uśpienia, które ogarnęło świat w ostatnim ćwierćwieczu, ostatnie lata boleśnie o tym przypomniały. Pandemia, wojna na Ukrainie – nie ma co przypominać, wiemy i pamiętamy. Czy więc staliśmy się słabsi, rozleniwieni? Możliwe. Trudno jednak sądzić, że to tylko kwestia słabości charakteru. Jeśli świat rządzi się jakimiś prawami, to od czasów starożytnych wiemy, że historia ma swoje cykle. I możliwe, że właśnie w takim momencie historii się znaleźliśmy w Europie – po latach tłustych przyszły chude.

Reszta świata jednak o tym pamięta; okazje trzeba wykorzystywać, a przede wszystkim je tworzyć. Nie tylko Ukraina, ale też ci, którzy rzucili wyzwanie światu zachodniemu, nie tylko już na poziomie ekonomicznym czy politycznym, ale znacznie głębszym: ideowym, kwestionując wszystko to, czym jest zachodnia cywilizacja, walczą o swoją szansę na świat. Czy będziemy umieli im odpowiedzieć?

Okazuje się, że odpowiedź jest możliwa. Pomysłem jest przywrócenie etosu obywatelskiego, zastąpionego w ostatnich latach przez konsumpcjonizm. Świadomy obywatel stał się zwykłym zjadaczem, konsumując usługi zapewniane przez państwo i społeczeństwo w ogóle. Trudno się zresztą dziwić, kiedy z każdej strony ekranu i każdej odwiedzanej strony w internecie wyskakują towary, a człowiek, w swoim najgłębszym, antropologicznym znaczeniu, został zredukowany do zbioru algorytmów i danych, które też w końcu można sprzedać. Może więc winna jest technologia?

To byłoby chyba zbytnie uproszczenie. Każde narzędzie będzie tylko tym, do czego przyłoży je korzystający z niego człowiek. Tym bardziej brzmią w uszach słowa, które wypowiedziane zostały wielokrotnie podczas tegorocznego spotkania francuskich i europejskich elit w Tocqueville, we Francji, pod koniec czerwca tego roku. Zgrabna gra słów, Citizens wake up, będąca motywem przewodnim Conversations Tocqueville, ma być odpowiedzią na zagrożenie płynące z zaniku obywatelskiego etosu dzisiaj. Wśród konwersacji, spotkań i rozmów dotyczących zarówno wojny, pokoju, technologii, jak i zagrożeń cywilizacyjnych i ideowych, którym podlega współczesny świat, jak mantra wyłaniała się jedna myśl: świadomy obywatel jest kluczem do tego, by tym wszystkim wyzwaniom sprostać.

Co roku zresztą w Chateau de Tocqueville, pod okiem wielkiego Alexisa de Tocqueville’a, odbywają się te spotkania. Najwybitniejsi i najbardziej znaczący amerykańscy i europejscy intelektualiści, biznesmeni, dziennikarze i liderzy opinii zastanawiają się, na czym stoi świat. Tak też było w tym roku, znów ze szczególnym naciskiem na to, co dzieje się w naszej części Europy. Niektóre słowa, wypowiedziane w domu autora O demokracji w Ameryce, przeczytają Państwo w najnowszym numerze „Wszystko co Najważniejsze”. Trudno jednak nie zauważyć, że Polska i Ukraina, czy szerzej, Europa Środkowa, przebijają się coraz mocniej do świadomości zachodnich elit. Wystąpienie mera Kijowa, Witalija Kliczki, szefa połączonych sztabów NATO w Europie, generała Christophera G. Cavoli, czy dyskusja z udziałem Eryka Mistewicza i Georges’a de Habsbourga-Lorraine’a, poprowadzona przez Laure Mandeville z „Le Figaro”, niech będą tego najlepszym przykładem. Kontekst był jeden: jak przeciwstawić się agresji, jak obudzić obywateli i jak przygotować ich na potencjalne zagrożenia – które w naszym świecie są bardziej niż realne.

Nie ma przecież demokracji bez obywateli. Można być zwolennikiem słów Winstona Churchilla, który stwierdził, że demokracja jest systemem fatalnym, dodając, że nie wymyślono lepszego, ale wystarczy spojrzeć na historię świata, by zrozumieć, że wybór jest w zasadzie zero-jedynkowy: albo włączający się we władzę i rządzenie obywatele, albo podległość i autorytaryzm. To też w zasadzie najprostsze rozróżnienie, jakie zna świat, podział podstawowy między Zachodem i jego problemami a Wschodem i totalnością jego władzy.

I tu warto wrócić do korzeni. Jeśli bowiem cywilizacja, w której uczestniczymy, opiera się na trzech filarach, Rzymie, Jerozolimie i Atenach, na wierze, prawie i ustroju – to właśnie w ateńskiej demokracji szukać można starego-nowego porządku wobec wyzwań, które dostrzegamy każdego dnia. „Nasz ustrój polityczny nie jest naśladownictwem obcych praw, a my sami raczej jesteśmy wzorem dla innych niż inni dla nas. Nazywa się ten ustrój demokracją, ponieważ opiera się na większości obywateli, a nie mniejszości”, czytamy u Tukidydesa w jego Wojnie peloponeskiej, w części O demokracji ateńskiej.

Europa w zasadzie zapomniała o każdym ze wskazanych przez starożytnego greckiego pisarza aspektów tego, czym jest demokracja. Co więcej, nawet biorąc starożytne idee, takie jak kwestie rywalizacji sportowej, mającej prowadzić do pokoju (w końcu w starożytności czas igrzysk zawsze był momentem zawieszenia broni), oddaje bardziej hołd mniejszościom, niż przykłada ucho do tego, czego chcą i pragną Europejczycy w swej zdecydowanej większości. I tu obywatelskość została oddana na usługi mniejszości, jakby ci, którzy w imieniu obywateli mieli rządzić, uznali, że wiedzą lepiej i nie podlegają żadnym prawom. Ale przecież i to z historii znamy: rywalizacja między ludem a elitami jest stara jak świat. W europejskim przypadku korzystają z niej zawsze jednak siły obce, siły wrogie demokratycznym i europejskim wartościom.

Należałoby się nad tym zastanowić zwłaszcza w najważniejszym wyborczym roku w historii. Z drugiej strony bowiem demokracja, od czasów Peryklesa i wojen peloponeskich IV wieku p.n.e., odniosła niebywały sukces. Indie czy Stany Zjednoczone to tylko dwa przykłady tego, jak daleko od Aten wyrosła idea demokratyczna. Skoro w tak silnie geograficznie i kulturowo oddalonych od Europy miejscach, jak Azja Południowo-Wschodnia, odbywają się wybory, może jednak mamy co świętować, mamy z czego być jako Europejczycy dumni?

Tak i nie. Niezaprzeczalnie w końcu udało się pomysł na ustrój, w którym to obywatele rządzą, przenieść do najdalszych krańców świata. Nie udało się jednak uwolnić od starych zagrożeń, przed jakimi nie tylko Alexis de Tocqueville, ale i greccy filozofowie ostrzegali: tworzeniem się elit, które bardziej będą mieć w poważaniu interes własny niż tych, w imieniu których sprawują władzę. Widać to także w Polsce czy krajach Europy Zachodniej. Lud jest już tym zmęczony, wystawiając w wyborach kolejne żółte kartki rządzącym. Problem w tym, że niewiele to zmienia. Francja jest najlepszym tego przykładem.

Tymczasem na horyzoncie jesienne wybory w Stanach Zjednoczonych. „Społeczeństwa polityczne są nie tym, czym się stają dzięki swym ustawom, ale tym, do czego z góry przygotowują je uczucia, wierzenia, idee, nawyki serca i umysłu ludzi, z których się składają”, pisał nie tylko o Ameryce swoich czasów Alexis de Tocqueville. Rozkładając to zdanie na części pierwsze, obserwując, co dzieje się obecnie za oceanem, można zapytać, czym jest współczesne społeczeństwo polityczne i jakie, jeśli w ogóle jakiekolwiek, uczucia, wierzenia i idee je stanowią.

Przede wszystkim w końcu nie ma wolności, podstawowej idei demokracji, bez odpowiedzialności za siebie i za innych, którzy tworzą wraz z nami polityczną wspólnotę. W świecie zaś szybkich informacji, mediów społecznościowych i niekontrolowanej w zasadzie wymiany treści trudno jest wskazać kandydatów odpowiedzialnych za dobrostan tych, którymi chcą rządzić. Zbyt proste, choć wygodne byłoby jednak zrzucanie całej winy na „innych”.

Ateńska, ale także amerykańska demokracja wykuwała się w walce. Skoro bowiem życie ma w sobie coś z walki, to i postawa obywatelska i uczestnictwo we wspólnocie muszą być naznaczone poświęceniem i chęcią zmiany, za którą czasem oddać można wiele. W historii Polski przykładów tego mieliśmy aż nadto. Po „końcu historii” jednak zdaje się, że wszyscyśmy stwierdzili, że dotarliśmy do punktu, w którym walka nie jest już niezbędna, a dobrze pojęta wojowniczość, przywiązanie do wartości – stały się pustymi frazesami w świecie, w którym dotarliśmy do końca czasów.

Tymczasem zostaliśmy przebudzeni. Otwierając jedno oko, dostrzegliśmy, że są tacy, którzy kryzysy, na które po omacku szukaliśmy odpowiedzi – biedę, klimat czy migrację – chcą wykorzystać przeciwko nam, podsuwając łatwe, często początkowo bezobjawowe, medykamenty. Przyszedł jednak czas, w którym objawy zaczęły być bardziej niż widoczne; kłopotów i efektów ubocznych przybywa. I nawet jeśli jasnych odpowiedzi wciąż nie ma, czas najwyższy obudzić się i wrócić do starych, zapomnianych lektur, nawet u Tukidydesa czy de Tocqueville’a szukając tropów. Bo skoro świat rządzi się swoimi prawami, a historia to coś więcej niż linearny rozwój w kierunku świetlanej przyszłości, to nie ma co załamywać rąk – wbrew pozorom klucze do zrozumienia i naprawy tego, z czym mierzymy się dzisiaj, bardziej niż kiedykolwiek leżą w przeszłości. Żadna siła, żadna technologia, nawet najbardziej zaawansowana, nie może się w końcu mierzyć z siłą obywatelskiego przebudzenia.

Michał KŁOSOWSKI

Édouard PHILIPPE

Powróćmy do myśli de Tocqueville’a

Debatę publiczną cechuje dziś przesada i przyjmowanie póz – co szkodzi rzeczywistej sprawie dyskusji o poglądach

Édouard PHILIPPE

Premier Francji w latach 2017-2020. Poseł Zgromadzenia Narodowego. Lider partii Horizons. Mer Hawru

Conversations de Tocqueville

Przyznaję, że trudno byłoby wskazać niezawodne sposoby rozbudzenia społeczeństwa, które pogrążone jest w letargu, sposoby wpojenia mu uczuć i kultury, których nie posiada. Wytłumaczenie ludziom, że powinni sami zająć się swym losem, to – nie wątpię – przedsięwzięcie trudne. Nieraz łatwiej byłoby zainteresować ich szczegółami dworskiej etykiety niż zająć ich umysły problemem odbudowy wspólnego domu (przeł. Michał Król, podobnie dalej – przyp. tłum.). Piękne słowa, ale nie moje. To sam Tocqueville i końcówka rozdziału V jego dzieła O demokracji w Ameryce. Rozbudzić naród pogrążony w letargu… Rozbudzić społeczeństwo… Miałem przyjemność dyskutować na ten temat z Bernardem Cazeneuve kilka tygodni temu, u zarania lata, gdy nie byliśmy jeszcze pogrążeni w marazmie i gdy wyczekiwaliśmy ekecheirii, która miała przynieść nam spokój. Dziś już rozbudzone jest społeczeństwo – być może, jeśli spojrzeć na wysoką frekwencję w ostatnich wyborach parlamentarnych, dużo wyższą od tej, do której zdążyliśmy się przyzwyczaić. Przesłanie polityczne, które się za tym kryło, brzmiało mniej więcej następująco: „My, obywatele, jesteśmy rozbudzeni, ale obudźcie się wy, politycy”.

Temat rozbudzenia jest bliski Tocqueville’owi. W innym miejscu swojego dzieła pisze o apatii demokratycznej, definiowanej jako przyzwolenie przez społeczeństwo na to, by władza wykonawcza, wyposażona w odpowiednie siły, stawała się równie opresyjna, co anarchia czy despotyzm. To uśpienie – indywidualne, zbiorowe – Tocqueville wskazuje jako główne zagrożenie dla demokracji. W artykule opublikowanym w 1840 roku w „Revue des Deux Mondes” pisał ponadto: „Jeśli obywatele będą zamykać się coraz bardziej w kręgu małych interesów domowych, obawiam się, czy w końcu nie opanuje ich tchórzliwe upodobanie przyjemności chwili, czy nie zniknie zainteresowanie własną przyszłością oraz przyszłością ich potomków, czy nie będą bardziej skłonni podążać biernie za biegiem losu, niż czynić energiczne wysiłki, by go zmieniać”. Tocqueville nie ma na myśli sieci społecznościowych, nie chodzi mu o zamykanie się w bańce medialnej – lecz nie jesteśmy od tego bardzo daleko.

Gdybym przemawiał teraz po angielsku, użyłbym terminu wokeizm. Wokeizm jest bez wątpienia jakąś formą rozbudzenia, ponieważ nawet literalnie chodzi o „obywateli rozbudzonych”, ale to nie jest to rozbudzenie, do którego zachęca nas Tocqueville, ani oczywiście to, do którego ja bym Państwa dzisiaj zachęcał. Poprzez odrzucenie niuansów i kontekstualizacji, poprzez siłę swojej ideologii, która stara się deformować fakty, aby służyły myśli – a nie odwrotnie, poprzez systematyczne przyjmowanie kultury unieważnienia – cancel culture – wokeizm jest według mnie bardziej co najmniej usypianiem debaty, jeśli nie ujednolicaniem myśli, niż rozbudzeniem demokratycznym. Aby do niego doszło, powinniśmy wrócić do sedna myśli Tocqueville’a i zanalizować co najmniej trzy niezbędne po temu warunki, a które dzisiaj nie zachodzą.

Pierwszym jest podjęcie zbiorowej próby zaprowadzenia rzeczywistej debaty. W tej mierze jest bardzo wiele do zrobienia. Debata publiczna jest dzisiaj w bardzo słabym stanie, dużą odpowiedzialność za to ponoszą ci, którzy są w nią najbardziej zaangażowani, czyli przedstawiciele klasy politycznej, a także media, poprzez takie, a nie inne formatowanie ram tejże debaty czy poprzez taki, a nie inny sposób podawania wiadomości, jak robią to na przykład całodobowe kanały informacyjne, spragnione spektaklu i permanentnych starć. Za słabość debaty odpowiadają także media społecznościowe, które sprzyjają uniformizacji myśli, a nie poszukiwaniu odmienności.

Krótko mówiąc, debatę publiczną cechuje dziś przesada i przyjmowanie póz – co moim zdaniem szkodzi rzeczywistej sprawie dyskusji o poglądach. Polsko-amerykańska dziennikarka Anne Applebaum napisała piękną książkę Zmierzch demokracji. Zwodniczy powab autorytaryzmu, w której opisuje, na przykładzie Wielkiej Brytanii, a zwłaszcza Polski, zapaść debaty publicznej i jej wpływ na wykształcanie się reżimów bardziej autorytarnych niż demokratycznych. Pokazuje, moim zdaniem w najlepszy jak dotąd sposób, że z chwilą, gdy debata publiczna nie pozwala już tym, którzy powinni mieć pieczę nad jakąś formą złożoności i bronić pewnego zniuansowania, by byli wysłuchani i zrozumiani, automatycznie następuje przejście z systemu, który optuje raczej za demokracją, w stronę systemu, który optuje raczej za autorytaryzmem. Widzimy zatem, że za tymi apelami o lepszą jakość debaty publicznej nie kryje się wyłącznie coś w rodzaju intelektualnego fair play czy snobizmu z innej epoki, ale podstawowy warunek demokracji. Demokracja to każdy z nas; każdy obywatel, niezależnie od jego drogi życiowej, kompetencji, doświadczeń stanowi część suwerenności narodowej – co wyraża się poprzez zaangażowanie albo poprzez oddanie głosu w wyborach. I nie chodzi o to, by wiedzieć, czy płaci on podatki, czy ukończył studia, czy jest kimś dobrym. Chodzi o to, aby oświecona debata publiczna umożliwiła mu wybór. Bez oświeconej debaty nie ma demokracji. Aby rozbudzić obywateli, musimy dążyć do oświeconej debaty publicznej.

Drugim warunkiem rozbudzenia demokratycznego to zachęcanie do wszelkich form działań zbiorowych, niekoniecznie politycznych. Przez lata działania zbiorowe miały charakter polityczny – związkowy, stowarzyszeniowy – i takie też wciąż będą. Widzimy jednak, że wielkie działanie zbiorowe, inspirowane niekoniecznie opowieścią o jasnej konotacji partyjnej, ale opowieścią polityczną w sensie zorganizowania społeczeństwa, z trudem uzyskuje dziś właściwy napęd, nowe ucieleśnienie. Często sukces, szczęście są widziane jako efekt działań indywidualnych, a nie zbiorowych.

Trzecim warunkiem jest próba znalezienia – i to jest bardzo trudne zadanie – nowych form partycypacji obywateli. Demokracja to nie tylko wybory w określonych regularnych interwałach (lub nieregularnych, to zależy). To także forma partycypacji obywateli. Od dawna we Francji poszukujemy dróg i sposobów, aby włączyć obywateli w proces podejmowania decyzji. Jest to łatwiejsze na poziomie lokalnym niż ogólnokrajowym. Ale mamy świadomość, jak ta partycypacja jest ważna. Gdy byłem premierem, pewną próbą odpowiedzi na tę potrzebę była idea konwencji obywatelskiej, w której braliby udział obywatele wylosowywani i debatowaliby jak parlamentarzyści albo proponowaliby rozwiązania, nad którymi debatowaliby następnie parlamentarzyści. Chciałbym być z Państwem szczery i powiem, że nie byłem do końca do tej idei przekonany, ale wpisywała się ona w szerszą koncepcję większego udziału obywateli w procesach decyzyjnych. W tej mierze na poziomie lokalnym na pewno, na poziomie krajowym wielce prawdopodobnie, jest wciąż ogromne pole do działania – do rozbudzenia partycypacji obywatelskiej.

Rozbudzenie obywateli, umożliwienie, aby demokracja była żywa, wymaga wezwania do klarowności i położenia na stole pewnej liczby spraw. Pierwszym obszarem, gdzie to wezwanie ma zastosowanie, jest obszar spraw światowych. Za nami kampania wyborcza, w której praktycznie w ogóle nie było debaty merytorycznej. To może konsternować. Tymczasem na globie dochodzi do ogromnych przemian demograficznych, co pociąga za sobą poważne konsekwencje dla naszej demokracji, naszych krajów, naszego kontynentu. Jeden Europejczyk przypada dziś na dwóch Afrykańczyków, jeden Europejczyk będzie przypadał na pięciu Afrykańczyków za 20 czy 30 lat. Starzenie się populacji w Europie i Chinach pociągnie za sobą masowe konsekwencje, inne niż dla regionów, w których populacje są młode i bardzo dynamiczne. To już nie proporcja 1:1, ale 1:5, plus postępujące starzenie się populacji. Demografia będzie nadawała strukturę światu jutra. Mało o tym rozmawiamy, a co więcej, nie bierzemy tego za bardzo pod uwagę w naszej debacie.

Oszałamiająca transformacja technologiczna będzie od nas wymagała przemyślenia na nowo konceptów, które uważamy za nabyte raz na zawsze. Przemiany dotyczące wielu pól (wolność, zatrudnienie, sztuczna inteligencja, biotechnologie) już teraz wywierają kolosalny wpływ na nasze społeczeństwo. Koncepty, z którymi żyliśmy spokojnie dwieście, trzysta lat, nie będą już wpisywały się w takie same ramy w nadchodzących latach. A jaką część debaty stanowią te przemiany? Moim zdaniem niewielką, i bardzo tego żałuję.

Trzecim obszarem przemian, o których mówi się mało, a których efekty odczuwamy każdego dnia, jest geopolityka. Chiny chcą zostać supermocarstwem przyszłości, detronizując Stany Zjednoczone. Pozwolę sobie przytoczyć krótką anegdotę dotyczącą mojej pierwszej długiej rozmowy z chińskim prezydentem. Łatwo sobie wyobrazić, że rozmowa chińskiego prezydenta z francuskim premierem ma charakter stricte formalny – ale nawet w czasie takich rozmów padają słowa, w które trzeba umieć się wsłuchać. Otóż usłyszałem z jego ust, że „przez lata Amerykanie i Rosjanie trzymali na ramionach sklepienie świata. Dziś robią to Amerykanie, ale w sposób niezadowalający. Proszę się nie obawiać, za parę lat Chiny będą gotowe, aby podnieść sklepienie świata na swoich barkach”. Obraz jest poetycki, ale wola jest stricte polityczna, wyrażana otwartym tekstem, dlatego powinna zostać wzięta na poważnie. Możliwe przegonienie Stanów Zjednoczonych przez Chiny będzie ogromną przemianą geopolityczną. Nagromadzenie bogactwa i siły przez Chiny jest faktem politycznym, który przemienia naszą wizję świata. Fakt, że na Wschodzie – Wschodzie nam bliższym, w Rosji – równie klarowna afirmacja potęgi, wyrażona brutalnie w pełnej sprzeczności z porządkiem świata, jaki staramy się budować od 1945 roku, mogła być możliwa – i jest nadal możliwa – oraz że Ukraińcy znajdują się obecnie w bardzo trudnym położeniu mimo swojego ogromnego heroizmu, powinien nas zastanowić, jak daleko owa potęga może się jeszcze posunąć. Co będzie później? Jak i czy będziemy w stanie dać temu odpór? Na południe od nas całe państwa Afryki Północnej rozpadają się, tworząc szerokie przestrzenie, w których organizują się grupy polityczne, religijne, o odmiennych interesach od naszych, mogących być nam narzucanymi wszędzie, gdzie to możliwe. Nasz świat przemienia się z zawrotną prędkością i z taką samą prędkością kontestowane są nasze interesy.

Ostatnim obszarem przemian jest klimat. Nasza planeta ulega szybkim transformacjom, a my nie powinniśmy udawać – nie powinniśmy udawać w naszej debacie publicznej – że nas to nie dotyczy.

Przemiany powyższe mają charakter masowy i nie są wystarczająco obecne w naszej debacie.

Do tego dodałbym jeszcze dwa elementy, będące gruntownym podważeniem świata, w którym żyjemy od 1945 roku, jeśli nie od wcześniejszych czasów. Od 1945 roku żyjemy z przeświadczeniem, którego nikt dotąd nie podważył, że lepiej żyć w świecie, który wyznaje multilateralizm, i że demokracja liberalna jest najlepszym sposobem na zagwarantowanie stabilności politycznej i dobrobytu ekonomicznego. Niektórzy próbowali to kontestować, ale możemy powiedzieć otwarcie, że od momentu, w którym zdecydowaliśmy się na demokrację liberalną, i odkąd staraliśmy się wdrożyć w życie ideę multilateralizmu, gwarantowane były stabilność polityczna i dobrobyt ekonomiczny. Te nasze dwie sprężyny wizji świata są dzisiaj bardzo często podważane. W wielu dziedzinach czas multilateralizmu przeminął, co skutkuje pojawieniem się nowych bilateralnych stosunków sił. Widać jak na dłoni, jak bardzo odchodzi się od multilateralizmu w polityce światowej. Demokracja liberalna kwestionowana jest otwarcie, nie tylko przez reżimy autorytarne, ale i przez reżimy, które uważają, że mogą – poprzez reguły autorytarne – zapewnić zarówno stabilność polityczną, jak i dobrobyt ekonomiczny.

Nasza wizja świata staje się więc jedną z wielu wobec wizji świata krajów wschodzących i tych, które się bogacą. Mało o tym rozmawiamy, a odnoszę wrażenie, że nie rozumiemy tego wystarczająco.

I ostatnim obszarem, w którym powinniśmy wykazać się przenikliwością – także we Francji – jest kondycja klasy średniej, jej zubożenie, zwłaszcza najniższych warstw klasy średniej, tej robotniczej. We Włoszech, w Wielkiej Brytanii, w USA, w Hiszpanii, we Francji siła nabywcza klasy średniej stoi w miejscu lub zmniejsza się. Nie ma trwałej demokracji, gdy sytuacja najuboższej klasy średniej z roku na rok się nie poprawia. Obietnica demokratyczna to nie jest tylko procedura, to także system, w którym uboższe warstwy klasy średniej dostrzegają jaśniejszą wizję przyszłości. Jeśli czują, że gra polityczna toczy się ze szkodą dla nich, nie ma takiego przykładu, żeby demokracja się utrzymała. Musimy więc znaleźć sposób, aby uboższe warstwy klasy średniej dostrzegały w grze politycznej i funkcjonowaniu gospodarki lepsze perspektywy dla siebie. To nie hasło lewicującego rewolucjonisty, ale przekonanego demokraty, którym jestem. Bez tego nie widzę nadziei dla demokracji.

Musimy przestać okłamywać się w dziedzinach, które nie funkcjonują. Mam na myśli zwłaszcza szkolnictwo, szkołę republikańską, która we Francji, w porównaniu z innymi krajami OECD, produkuje najwięcej nierówności społecznych. Żyjemy z przekonaniem, że szkoła republikańska umożliwia promocję społeczną – że powinna ją umożliwiać – lecz nie ma innego takiego kraju, w którym nierówności społeczne byłyby tak silnie utrwalane przez szkołę. To dalej nie może tak funkcjonować. Nie możemy mówić o przyszłości w sposób, w jaki mówimy, jeśli szkoła zostanie taka, jaka jest. Albo zmieniamy narrację i zaprowadzamy coś, co nie ma nic wspólnego z republikanizmem, albo zmieniamy szkołę, aby mogła pełnić rolę, jaką powinna pełnić – matrycy republiki.

Powinniśmy być także przenikliwi, jeśli chodzi o wydatki na politykę socjalną. Proporcja tych wydatków w stosunku do wydatków publicznych zwiększa się kosztem takich obszarów, jak bezpieczeństwo, obronność, wymiar sprawiedliwości. Musimy mieć odwagę powiedzieć sobie, że w tym odwróceniu proporcji jest coś niezdrowego, gdyż zwiększenie wydatków na politykę socjalną jest najczęściej zaciąganiem kredytów kosztem przyszłych pokoleń. Tę samą konstatację możemy poczynić w odniesieniu do imigracji czy funkcjonowania państwa.

Rozbudzenie społeczeństwa to nie tylko wezwanie do przenikliwości, ale także do działania. Działanie to powinno nam pozwolić i – przepraszam za sformułowania teoretyczne – odtworzyć wertykalność i zmobilizować horyzontalność. Odtworzenie wertykalności w społeczeństwie, które jest „płynne”, jest niezbędne. Mam na myśli choćby wertykalność polityczną, w której możliwe jest funkcjonowanie partii politycznych, aby mogły proponować program – co nie jest takie częste – aby mogły tworzyć zaplecze kadrowe i na nowo pełnić tę rolę, którą pełniły w historii i która jest nieodzowna w demokracji. Mobilizowanie horyzontalności to umożliwienie obywatelom powiedzenia, co ich nurtuje.

I ostatnia rzecz, również nieodzowna: musimy myśleć strategicznie, a nie tylko w ramach jakiegoś odruchu o stu pierwszych dniach rządów czy bieżączki politycznej na użytek mediów, ważnej niewątpliwie także dla naszych obywateli, ale nie najważniejszej. To, co ważne, nie zawsze jest pilne i powinno jak najczęściej, jeśli nie zawsze, być rozpatrywane w drugiej kolejności. Jeśli chcemy większej spójności w naszym kraju i społeczeństwie, musimy wiedzieć, dokąd zmierzamy. Musi na nowo pojawić się dyskurs strategiczny, projekt strategiczny – coś, co nas przekracza i wyznacza nam kierunek, w którym powinniśmy zmierzać. Często powtarzam, że Francja, w odróżnieniu od innych krajów – wielkich demokracji – jest narodem politycznym. To naród, który zachowuje spoistość, gdy ma projekt. Czasem ten projekt nie jest dobry lub można go podważać. Uniwersalistyczne dziedzictwo rewolucji francuskiej jest zarazem wspaniałe i nieco aroganckie, ale przynajmniej wiadomo, dokąd chcemy zmierzać. Idea krzewienia cywilizacji poprzez kolonizację ujawnia dzisiaj swoje wszelkie ograniczenia na poziomie intelektualnym, ale jest ona jednym z projektów, które mogą pomóc w rozwoju danego państwa. Odwet na Niemczech nie był projektem, o którym można by powiedzieć, że był pacyfistyczny. Ale był projektem, który umożliwił odrodzenie się republiki i który nadał perspektywę – odbudowę kraju.

Potrzebujemy projektu – nasz kraj nie szuka spoistości poprzez jedność etniczną, językową, lecz właśnie poprzez projekt polityczny. Jeśli nie będziemy go mieli, jeśli nie będziemy dostrzegali konieczności jego istnienia, możemy rozbudzić tylu obywateli, ilu chcemy, możemy krytykować tylu rządzących, ilu chcemy. Dopóki nie będzie wyznaczony kierunek, dopóty spoistość narodu francuskiego nie będzie możliwa.

Naszą rolą, jako polityków, jest wskazywanie projektów i strategii, aby Francja na nowo była państwem silnym, bogatym i sprawiedliwym. Zakończę, tak jak rozpocząłem, słowami Tocqueville’a. Choć zostały zapisane w połowie XIX wieku, wydają się niezwykle nowoczesne i aktualne: „Nigdy nie dość powtarzać, że nie istnieje nic bardziej obfitującego we wspaniałe rezultaty od sztuki wolności i że jednocześnie nie ma nic trudniejszego niż uczenie się jej. Inaczej dzieje się w wypadku despotyzmu. Despotyzm często obiecuje, że naprawi istniejące zło, że wzmocni prawo, zaopiekuje się prześladowanymi i wprowadzi społeczny ład. Narody dają się uśpić krótkotrwałemu dobrobytowi, jaki despotyzm przynosi, aby potem obudzić się wśród niedoli. Natomiast wolność rodzi się zwykle wśród burz, utrwala z trudem wśród waśni, a swe dobrodziejstwa pozwala ocenić dopiero wtedy, gdy się zestarzeje”.

Tekst wystąpienia otwierającego Conversations de Tocqueville w lipcu 2024 r.

Henri GUAINO

Czy Francja da radę?

Od czterdziestu lat dajemy radę. Jak długo jeszcze? Nie wiadomo

Henri GUAINO

Francuski polityk, doradca specjalny Nicolasa Sarkozyego, autor jego najważniejszych wystąpień. Autor m.in. De Gaulle au présent, Ils veulent tuer l’Occident. Ostatnio wydał: „A la septième fois, les murailles tombèrent” (Ed. du Rocher)

Francja po wyborach

Przez dziesięciolecia obiecywano nam nowy świat: Europa, globalizacja, postępy nauki, medycyny, technologii zapowiadały rychły koniec wszystkiego, co tragiczne w historii i kondycji ludzkiej. Nędza miała zostać pokonana, podobnie choroby, przemoc i, kto wie, być może także śmierć.

Nie pierwszy raz złożono tę obietnicę ludzkości. Od zawsze religie obiecywały wiekuiste szczęście w królestwie niebieskim.

Ideolodzy sprowadzili je na ziemię. Oświecenie widziało je w triumfie rozumu i rozwoju handlu, a Saint-Just ogłosił, że szczęście jest w Europie ideą nową. W XIX wieku pałeczkę przejęli saintsimoniści i pozytywiści, a globalizacja lat 1870–1914 dała wielu ludziom nadzieję, że owa obietnica w końcu się ziści. Wreszcie rewolucja bolszewicka zapowiedziała jej realizację.