Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Wszystko co Najważniejsze” – jedyny na polskim rynku wydawniczym miesięcznik bez tekstów dziennikarskich. W każdym numerze Czytelnicy znajdą ważne, kierunkowe teksty liderów opinii: intelektualistów, filozofów, historyków, strategów, polityków. Ukazujące się od 2013 r. pismo cechuje otwartość na nowe trendy, idee, tematy i autorów z różnych rejonów sceny politycznej. „Wszystko co Najważniejsze” jest pieczołowicie redagowane przez zespół, któremu przewodniczy prof. Michał KLEIBER. Teksty są ilustrowane portretami Autorów tworzonymi przez Fabiena CLAIREFONDA z „Le Figaro”. Redakcja przykłada wielką wagę do szacunku dla Czytelników, zachowując styl pism opinii z dawnych, najlepszych lat prasy drukowanej.
WcN 67 – spis treści
Prof. Michał KLEIBER, Édito (nr 67)
Ursula von der LEYEN, Europa pozbyła się złudzeń
Eryk MISTEWICZ, Kto będzie kandydatem Andrzeja Dudy?
Bogusław SONIK, Piętrowe, wielostopniowe zakłamania o polskim antysemityzmie
Richard PRASQUIER, Przeżyliśmy dzięki pomocy Polaków
Nikki R. HALEY, Musimy być silni. Silni i mądrzy
Radosław SIKORSKI, Dlaczego Putin zaatakował Ukrainę?
Mateusz MORAWIECKI, Nowa strategia na trudne czasy
Andrzej KRAJEWSKI, Niepodległość z przzwyczajenia
Prof. Andrzej NOWAK, Polityka historyczna – ale jaka?
Ks. prof. Piotr MAZURKIEWICZ, Czy Kościół w Polsce potrzebuje „nieposłusznych” świętych?
Andrzej DUDA, „Zło dobrem zwyciężaj”
Karol NAWROCKI, Kapłan wolności
s. prof. Teresa OBOLEVITCH, Specyfika filozofii rosyjskiej
Boualem SANSAL, Europa traci swoje mechanizmy obronne
Prof. Michał KLEIBER, Wirtualna nieśmiertelność
Prof. Piotr CZAUDERNA, Człowiek 2.0
Kiriakos MITSOTAKIS, Arystoteles i sztuczna inteligencja
Prof. Jacek KORONACKI, John Ruskin, Cecil Rhodes i ludzie pieniądza
Marcin WĄSOWSKI, „Kto jest pierwszym, nie wiem, ale drugim z pewnością jest Lipiński”
Prof. Andreas RÖDDER, Epoka poczucia winy w Niemczech dobiega końca
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 176
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Kolejny numer naszego miesięcznika zawiera różnorodne teksty dotyczące tematów o olbrzymiej wadze dla naszej przyszłości. Autorami tekstów są polscy i zagraniczni, ważni i cenieni politycy oraz uznani, wybitni eksperci. Numer otwiera tekst Przewodniczącej Komisji Europejskiej, Ursuli von der LEYEN, dotyczący sytuacji w Europie ze szczególnym naciskiem na konieczność radykalnych zmian w unijnej polityce bezpieczeństwa wywołaną rosyjską agresją. Sytuacji w Ukrainie poświęcony jest także tekst ministra Radosława SIKORSKIEGO, wskazujący na globalne konsekwencje prowadzonej przez Rosję wojny. Kolejny tekst na temat sytuacji w Europie mówi o potrzebie zasadniczych zmian w rozumieniu globalnych zagrożeń bezpieczeństwa i zwraca uwagę na konieczne zmiany w polityce największych państw Unii. O działaniach, które zadecydują o przyszłości Polski i Europy, pisze ponadto Mateusz MORAWIECKI. Jeden z najbardziej wpływowych niemieckich historyków analizuje zaś przyczyny i skutki umacniania się europejskiej prawicy.
W czterdziestolecie zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki opisujemy, m.in. w tekstach prezydenta Andrzeja DUDY i prezesa IPN Karola NAWROCKIEGO, dramatyczny los tego charyzmatycznego kaznodziei i bohatera ucieleśniającego wolnościowe dążenia narodu. Teksty te publikujemy równolegle z tytułami prasowymi na całym świecie – w naszym projekcie „Opowiadamy Polskę Światu”. Sporo też piszemy o niedostatku wiedzy na temat polskiej historii, a w szczególności o zakłamaniach dotyczących polskiego antysemityzmu. W świetle wielu wydarzeń potrzebne jest dzisiaj szerokie spojrzenie na naszą historię i kulturę – dziedzictwo, które możemy i powinniśmy z dumą opowiadać światu.
Poruszamy również tematykę transhumanizmu i sztucznej inteligencji, przy wszystkich swoich zaletach generującej najróżniejsze poważne dylematy etyczne. Pisze o tym m.in. premier Grecji Kiriakos MITSOTAKIS.
Zapraszam do lektury!
Pokoju nie można przyjmować za pewnik. Gdy Europa Środkowo-Wschodnia przed laty ostrzegała przed zamiarami Putina, powinniśmy byli bardziej wsłuchiwać się w ten głos
Przewodnicząca Komisji Europejskiej
Jaka Europa?
W nowej rzeczywistości Europa Środkowa znalazła się w sercu Europy i to nie tylko w sensie geograficznym. Jej fundamentalne znaczenie dla przyszłości Unii Europejskiej ma również wymiar polityczny i strategiczny. Odporność większości środkowoeuropejskich państw w obliczu rosyjskiej napaści na Ukrainę była i nadal jest niezwykła. Jedną z najbardziej dynamicznych gospodarek Europy jest gospodarka polska. Myślę, że w dziedzinie konkurencyjności Europa Zachodnia może się od Europy Wschodniej wiele nauczyć.
W ciągu ostatnich trzech lat cały kontynent poznał nowe oblicze imponującej siły tego regionu. Kiedy rosyjskie czołgi wdarły się na Ukrainę, to właśnie tu zaczęło bić serce europejskiej solidarności. I tak jest do dziś, po dwu i pół roku brutalnej rosyjskiej agresji. Świat wkrótce zmierzy się z tysięcznym dniem pełnowymiarowej inwazji ze strony Rosji. Wojna Putina nie ma w sobie nic aksamitnego. Zginęło wielu niewinnych ludzi. Wiele miast zostało zrównanych z ziemią. Rozdzielono wiele rodzin. Pewnego dnia dowiemy się, ilu młodych mężczyzn i kobiet urodzonych w 1989 roku zginęło w roku 2024. Już dziś wiemy jednak coś innego. Wiemy, że pokoju nie można przyjmować za pewnik. Gdy Europa Środkowo-Wschodnia przed laty ostrzegała przed zamiarami Putina, powinniśmy byli bardziej wsłuchiwać się w ten głos.
Niektórzy politycy wewnątrz Unii mącą dziś wody naszych rozmów o Ukrainie. Obwiniają o wywołanie wojny nie najeźdźcę, lecz napadniętego; nie głód władzy Putina, lecz ukraińskie pragnienie wolności. Chcę więc zapytać ich: Czy przyszłoby wam do głowy winić Węgrów za sowiecką inwazję w 1956 roku? Czy obwinilibyście Czechów za sowieckie represje z roku 1968? Odpowiedź na te pytania jest oczywista. Działania Kremla były wówczas nielegalne i okrutne. Dzisiaj również są takie.
Tym wszystkim, którzy po tysiącu dni naznaczonych śmiercią i zniszczeniami pytają z powagą, czy nie nadszedł czas rokowań, odpowiadam, że pozostaje to w gestii naszych ukraińskich przyjaciół. Zarówno my, jak i oni chcemy jak najszybszego końca wojny. Pamiętajmy, że pokój nie jest tożsamy z brakiem wojny. Pokój to układ, na mocy którego wojna staje się niemożliwa i niepotrzebna. Dlatego musimy doprowadzić Ukrainę do momentu, w którym będzie mogła wynegocjować warunki tak rozumianego pokoju. Z tego właśnie powodu integracja Ukrainy ze strukturami Unii Europejskiej jest osią naszych wysiłków na rzecz pokoju.
Jeżeli zależy nam na prawdziwym pokoju, musimy radykalnie przedefiniować podstawy europejskiej architektury bezpieczeństwa. Rosyjska inwazja otworzyła Europie oczy. Obróciła w gruzy nie tylko ukraińskie miasta, ale również wiele naszych założeń na temat bezpieczeństwa. Wiele osób utrzymywało przez dziesięciolecia, że jego ostateczną gwarancją są wzajemne więzi gospodarcze. Wszyscy wiemy, że Europa kupowała rosyjski gaz. Dzięki temu Moskwa miała już nigdy nie rozpętać nowej wojny na Starym Kontynencie. Okazało się to złudzeniem. Putin przehandlował dobrobyt swojego kraju za własne imperialne ambicje. Nasze uzależnienie od Rosji stało się atutem w jego rękach.
To, co miało być gwarancją bezpieczeństwa, było w istocie źródłem naszej słabości. Gromadząc wojska na granicy z Ukrainą, Rosja zakręciła jednocześnie kurek z gazem, aby szantażować Europę. Wszyscy pamiętamy nasze przerażenie i niedowierzanie w dniu rozpoczęcia pełnowymiarowej inwazji. Pamiętamy również strach przed brakiem energii w Europie. Obawy te nigdy się nie ziściły. Nie ziściły się, ponieważ Europa otrzymała natychmiast wsparcie od swoich partnerów. Stany Zjednoczone niezwłocznie zwiększyły dostawy LNG, więcej surowca zaczęła dostarczać Norwegia. Rozbudowaliśmy infrastrukturę. Kupowaliśmy energię wspólnie, aby wzmocnić naszą pozycję na rynku. Obniżyliśmy ceny i zaczęliśmy je kontrolować. Co jednak najważniejsze, opracowaliśmy strukturalną odpowiedź na obecny kryzys. Zainwestowaliśmy masowo w energie odnawialne. Inwestujemy również w paliwa przyszłości, takie jak czysty wodór. W pierwszej połowie 2024 roku 50 proc. całej wyprodukowanej energii pochodziło ze źródeł odnawialnych. Korzystając z siły wiatru i energii słonecznej, wygenerowaliśmy więcej prądu niż przy użyciu wszystkich paliw kopalnych razem wziętych. Podjęta przez Putina próba zaszantażowania Unii nie tylko całkowicie się nie powiodła, ale wręcz przyspieszyła proces wytwarzania europejskiej energii odnawialnej, dzięki której jesteśmy niezależni.
Wyciągnęliśmy wnioski. Musimy wytwarzać więcej własnej energii opartej w większym stopniu na efektywnie wykorzystywanych źródłach odnawialnych i energii jądrowej. Jeżeli chodzi o technologię, musimy opracować nasze własne europejskie rozwiązania w dziedzinie półprzewodników i sztucznej inteligencji.
Europa przełamała zadawnioną niechęć do przeznaczania wystarczających środków na własną obronność. Temat współpracy transatlantyckiej jest w centrum naszej uwagi. Nie da się przecenić znaczenia amerykańskiego wsparcia dla Ukrainy od samego początku wojny. Ameryka ponownie opowiedziała się po stronie wszystkich Europejczyków w walce o wolność. Jestem za to głęboko wdzięczna. Ale czuję też ciężar odpowiedzialności, bo obrona Europy to przede wszystkim obowiązek samych państw europejskich. NATO musi wprawdzie pozostać fundamentem naszej obronności, ale nie obędziemy się bez wzmocnienia jej europejskiego filaru. My, Europejczycy, musimy dysponować środkami do tego, aby się bronić, chronić nasze państwa i odstraszać potencjalnych przeciwników.
Od początku wojny udało nam się dokonać na tym polu bezprecedensowych postępów. Państwa członkowskie zwiększyły wydatki na obronność z niewiele ponad 200 miliardów euro przed wojną do 300 miliardów euro w 2024 roku. Do nowych okoliczności dostosował się również nasz przemysł obronny. Otworzyliśmy ponownie linie produkcyjne. Złożyliśmy nowe zamówienia i cały czas ograniczamy biurokrację, aby móc produkować więcej i szybciej. Ale to za mało. Choć Europejczycy traktują poważnie obecne zagrożenia bezpieczeństwa, reorganizacja naszego przemysłu obronnego będzie wymagać czasu i ogromnych inwestycji. Naszym celem musi być zbudowanie paneuropejskiego sektora produkcji obronnej. Europa Środkowa ma wszelkie szanse na to, aby stać się jednym z motorów i największych beneficjentów tego nowego otwarcia w sektorze europejskiej obronności. W tym kontekście małe kraje i małe firmy stają przed wyzwaniem, aby nauczyć się myśleć na naprawdę dużą skalę. Musimy skupić się na systemowej przebudowie europejskiej obronności. To strategiczna odpowiedzialność Europy.
Na początku obecnej dekady wiele europejskich złudzeń legło w gruzach. Złudzenie, że zaprowadziliśmy pokój raz na zawsze. Złudzenie, że dla Władimira Putina dobrobyt może być ważniejszy od jego imperialnych rojeń. Złudzenie, że Europa robi wystarczająco dużo, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo, czy to gospodarczo, czy wojskowo. Dziś na takie złudzenia nie możemy sobie już pozwolić. Pozostała część dekady będzie okresem dużego ryzyka. Wojna na Ukrainie i konflikt na Bliskim Wschodzie zachwiały sceną geopolityczną. Napięć nie brakuje również na Dalekim Wschodzie. Stoimy w obliczu zmian klimatycznych, których konsekwencją będzie między innymi pustynnienie całych regionów. Jako Europejczycy musimy mieć się na baczności. Musimy zwracać uwagę na aspekt bezpieczeństwa w kontekście wszelkich podejmowanych przez nas działań. Musimy zacząć postrzegać Unię jako projekt służący z natury rzeczy zapewnianiu bezpieczeństwa. Europa Środkowa ma tutaj pierwszoplanową rolę do odegrania. Musicie być filarem europejskiego bezpieczeństwa. Musicie być filarem, na którym oprze się przyszłość Unii. Liczę na Was.
Wystąpienie na GLOBSEC Forum 2024
Felieton na drugą stronę
Następca Andrzeja Dudy zostanie wybrany w maju 2025 r. Wybory prezydenckie 2025 zamkną cykl wyborczy. Określą drogę, na jakiej znajdą się Polska i Polacy na kolejne lata, w tym dookreślą preferencje polskich sojuszy. Wzmocnią lub osłabią relacje transatlantyckie nie tylko Polski, ale i całego Trójmorza. A to już sprawa niebagatelna.
W mocarstwach atomowych (takich jak Stany Zjednoczone czy Francja) w wyborach prezydenckich istotne, o ile nie wręcz decydujące, jest wskazanie następcy przez ustępującą głowę państwa. Rekomendacje co do najlepszego następcy, zdaniem zbliżającego się do końca kadencji prezydenta, są jego obowiązkiem wobec wyborców, deklaracją wskazującą, który z kandydatów będzie jego zdaniem najlepszym kontynuatorem jego polityki.
Wybory prezydenckie w Polsce w 2025 roku odbędą się w czasie, gdy u polskich wrót trwa wojna. W zależności od decyzji świata, ale też polskiego prezydenta wówczas sprawującego swój urząd, Ukraina dostanie więcej lub mniej broni. W zależności od decyzji świata, ale też polskiego prezydenta, Ukraina będzie mogła ofensywnie wejść na terytorium Rosji – lub nie. W zależności od decyzji świata, ale też polskiego prezydenta, Polska zostanie sprawnie wyposażona w najnowocześniejszą broń w oparciu o strategiczny transatlantycki sojusz lub będzie osłabiała swoje zdolności obronne, rozważając mrzonki o europejskich konceptach obronnych – coraz bardziej obok struktur NATO.
Andrzej Duda jest dziś wśród polskich polityków największym admiratorem, wręcz zwornikiem pozycji Polski w centrum relacji transatlantyckich. To za sprawą polityki konsekwentnie prowadzonej przez polskiego prezydenta od 2015 r. – umacniamy swoje relacje ze Stanami Zjednoczonymi, modernizujemy polską armię, doskonalimy kolejne elementy związane z polskim bezpieczeństwem strategicznym, zarówno w zakresie obrony, jak i bezpieczeństwa energetycznego.
Przy czym Polska jest w tej koncepcji ważnym, istotnym elementem, choć jednym z wielu. Obok Polski są inne kraje naszego regionu, z ważną rolą Rumunii, w której też wkrótce odbywają się wybory prezydenckie, z podobną rywalizacją sił. Projekt Trójmorza, wspierany przez administrację amerykańską ponad wewnątrzamerykańskimi podziałami, stanowi dziś najlepszą gwarancję bezpieczeństwa dla „krajów między Rosją a Niemcami”. Jest projektem konkurencyjnym dla niemieckiego projektu Mitteleuropy. Z wszystkimi konsekwencjami dla tego stanu rzeczy.
Pomijanie przez Andrzeja Dudę wskazania kandydata na następcę wydaje się dziś jednym z większych błędów polityków i liderów opinii z wolna szykujących się do wyborów prezydenckich. Szczególnie że prezydent Andrzej Duda, wskazując swego następcę, nie musi w automatyczny sposób poprzeć kandydata PiS-u. Może wskazać bezpartyjnego fachowca, lidera opinii niezwiązanego z PiS-em, a nawet wręcz należącego do innego stronnictwa.
Relacje między prezesem PiS-u Jarosławem Kaczyńskim a prezydentem Andrzejem Dudą od kilku już lat nie są najlepsze. W ostatnim roku prezydentury nie ma ani szczególnych powodów, ani szczególnej chęci do ich poprawy. Nawet groźba utraty urzędu prezydenta w wyborach 2025 r. przez szeroko pojęty obóz centroprawicy niestety nie wpłynie na zmianę tego stanu rzeczy. Sprawia to logika partyjnego sporu w Polsce. Tym bardziej kandydat PiS-u nie musi być kandydatem prezydenta – i vice versa.
Prezydent Andrzej Duda, kierując się odpowiedzialnością, musi zapewnić kontynuację swojej polityki. Tymczasem widzi, jak labilność w polskiej bieżącej polityce wpływa negatywnie na kontynuację części podpisanych już kontraktów zbrojeniowych, których był akuszerem. Widzi, jak realizacja części projektów, na których mu zależało, ważnych także dla wzmacniania relacji transatlantyckich, ulega spowolnieniu. Nie bez powodu przypomina ostatnio przy każdej okazji o roli CPK w zapewnieniu bezpieczeństwa strategicznego; roli lotniska, które nie może nie powstać, dla zapewnienia transportu wojsk sojuszniczych. Nie bez powodu prezydent osłania polską złotówkę jako walutę narodową. Nie bez powodu osłania inwestycje amerykańskie w sektorze energetycznym, choć nie tylko tam. Nie bez powodu też wetował i wetuje rozwiązania w systemie wymiaru sprawiedliwości, które powodują jeszcze większy chaos prawny.
Wskazanie następcy gwarantującego kontynuację polskiej polityki opartej na maksymalnie silnych relacjach transatlantyckich – będzie w tej sytuacji logicznym dopełnieniem jego misji, de facto także celu obecności w polityce.
Wzmacniająco działają wzorce jego autorytetów, ze zdjęć, które Andrzej Duda ma w zasięgu wzroku w swoim gabinecie: św. Jana Pawła II i Ronalda Reagana. To ci liderzy objęli Polskę i kraje Europy Centralnej swoją szczególną uwagą. Wspierali ruchy na rzecz demokratycznych przemian, praw człowieka, wolności od tyranii, imperializmów. Wolna Europa z końca lat 80. wciąż jest projektem wymagającym uwagi i troski. Nic nie dzieje się automatycznie, nic nie jest gwarantowane na zawsze.
W wyborach prezydenckich 2025 jest dla mnie oczywisty start Donalda Tuska, i to – o ile mu się uda doprowadzić do szerokiego porozumienia w tej sprawie – jako jedynego kandydata „obozu demokratycznego”. Oczywista wówczas będzie próba rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich 2025 roku już w pierwszej turze. Nikomu innemu nie może się to udać. Donaldowi Tuskowi, występującemu jako jedyny kandydat „obozu demokratycznego” – tak.
Gdybyśmy mieli nieco inny system polityczny, z wiodącą rolą prezydenta, przez co redukowana jest rola liderów partii politycznych, oczywista byłaby aktywność ustępującego prezydenta (który nie może już kandydować na kolejną, trzecią kadencję), budującego porozumienie na rzecz szerokiego obozu, w którym byłoby miejsce dla tych sił, które nie zostaną zaliczone przez Donalda Tuska do „obozu demokratycznego”. Z oczywistą misją: wskazania jednego wspólnego kandydata.
Tak daleko jednak nie szedłbym w przewidywaniach rozwoju sytuacji politycznej przed wyborami prezydenckimi, które czekają nas przecież dopiero w połowie maja 2025 r. Jednak wciąż nie wykluczałbym trzeciego kandydata w tych wyborach – obok kandydata Koalicji Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości, także kandydata wspieranego przez ustępującego prezydenta Andrzeja Dudę. Z mocnym wsparciem, powszechnie zrozumiałym i docenionym.
Nie jest bowiem tak w polskiej polityce, że jedynie kandydaci wskazani przez partie polityczne mają realne szanse wygranej w wyborach prezydenckich. Kandydaci partyjni, wskazani jako kandydaci w wyborach prezydenckich przez ciała statutowe swoich partii, mają oczywiście łatwiej, szczególnie z uwagi na dysponowanie środkami finansowymi i strukturami. Struktury to zbieranie podpisów, organizowanie widowni, spotkań, dystrybucja materiałów etc.
Jednak do zebrania 100 000 podpisów pod kandydaturą w wyborach prezydenckich nie jest potrzebna partia polityczna, szczególnie gdy można liczyć na sprawdzone społeczności. A takie są w zasięgu kandydatów, których mógłby wskazać Andrzej Duda, co pokazał choćby sukces zebrania blisko 200 000 podpisów pod obywatelską akcją „Tak dla CPK”.
O sile kandydata-zwycięzcy w tych wyborach zadecyduje charyzma, zdolność przeciwstawienia się machinie medialnej przeciwnika, zaciętość i pracowitość, swoista pasja, z misją uściśnięcia setek tysięcy, miliona rąk od wczesnego ranka do późnej nocy. Od billboardów i wsparcia dominujących stacji telewizyjnych i radiowych ważniejsza jest otwartość, szczerość w relacji z ludźmi, umiejętność wysłuchania ludzi albo przynajmniej dawanie im takiego poczucia. Takie były dwie kampanie Andrzeja Dudy, na pewno dużo już teraz może przekazać swojemu sukcesorowi.
Bagatelizowanie roli Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich 2025 jest li tylko powtarzaniem propagandowych kalk lewicowo-liberalnego salonu, odliczającego dni do końca jego prezydentury i kwestionującego jego sprawczość. Nie może startować, jednak jako polityk odpowiedzialny nie może także pozwolić na zaprzepaszczenie dekady swojej polityki.
Nie zapomnę młodego Francuza, studenta paryskiego uniwersytetu, który zadał mi pytanie, dlaczego podczas II wojny na terenie Polski nie było żadnego oporu. „Wszędzie były organizacje antynazistowskie: we Francji, w Grecji, nawet w Niemczech, tylko w Polsce nie było”
Polityk Platformy Obywatelskiej. Poseł do Parlamentu Europejskiego VI, VII i VIII kadencji oraz do Sejmu VIII i IX kadencji
Walka narracji
Gdy w połowie lat 80. znalazłem się w Paryżu, Polska była na ustach wszystkich. Politycy, artyści, naukowcy i związkowcy potępiali stan wojenny i wspierali Solidarność, a prezydent François Mitterrand zdecydował o natychmiastowym utworzeniu sekcji polskiej Radio France Internationale.
Jednak entuzjazm wobec Polski kończył się, gdy pojawiał się temat II wojny światowej i Holokaustu. Zobaczyłem, że Polacy naznaczeni byli piętnem antysemitów, których religijny fanatyzm wiódł w stronę przyzwolenia na eksterminację Żydów. Taki obraz dominował w świadomości mieszkańców Europy Zachodniej, szczególnie Francuzów. Towarzyszyła temu wyjątkowa nieznajomość historii naszej części Europy oraz Polski. Niuansować obraz polskiej odpowiedzialności za Holokaust usiłował urodzony i wychowany w Będzinie Żyd, niemiecki pisarz i historyk Arno Lustiger. Przytaczając dane o strukturze ludności (przed rokiem 1939 w Będzinie mieszkało mniej więcej tyle samo Polaków co Żydów) oraz o istotnej zmianie proporcji po wysiedleniach Polaków do Generalnego Gubernatorstwa (w roku 1939), Lustiger naświetlał kontekst. Takie świadectwa nie znajdowały jednak odbiorców. Nie dlatego, że podobnych wypowiedzi było niewiele, i nie dlatego, że Francuzi byli antypolscy. Po prostu nie mieściły się w utrwalonej siatce pojęć i opinii, więc automatycznie kwalifikowano je jako próby moralnego relatywizowania.
Kto słyszał o pacyfikacjach w Olszance, Rajsku czy Aleksandrowie i Michniowie? A przecież wsi spalonych i wymordowanych było kilkadziesiąt albo kilkaset, bo historycy do dziś nie ustalili, czy słowem pacyfikacja można określać sytuację, kiedy wymordowano tylko część, a nie wszystkich mieszkańców. Podejrzewam, że przed powstaniem Mauzoleum Martyrologii Wsi Polskich, czyli przed 2021 rokiem, więcej Polaków słyszało o masakrze w Oradour-sur-Glane niż o analogicznej masakrze w Michniowie.
Nie zapomnę młodego Francuza, studenta paryskiego uniwersytetu, który zadał mi pytanie, dlaczego podczas II wojny na terenie Polski nie było żadnego oporu. „Wszędzie były organizacje antynazistowskie: we Francji, w Grecji, nawet w Niemczech, tylko w Polsce nie było”. Dałem mu jakąś książkę na ten temat po francusku, którą akurat miałem na półce, bo czasy były przedinternetowe. I pomyślałem, że wedle podobnej logiki konstruował się pogląd, że Auschwitz stworzono w Polsce, ponieważ tu polscy antysemici przygotowali grunt dla Zagłady. Izolująca dwie części Europy żelazna kurtyna sprzyjała utrwaleniu podobnych narracji. Władze PRL w żaden sensowny sposób nie reagowały; wymiana wiedzy i myśli przebiegała na minimalnym poziomie, historycy nie podejmowali polemiki ponad granicami, a zwyczajni ludzie w udręczonej minioną wojną Europie mieli swoje sprawy.
W okresie stalinowskim, w ciągu pierwszej dekady po wojnie, władze PRL uzasadniały własne zbrodnie prokuratorskie i sądowe wobec akowców czy żołnierzy niezłomnych oskarżeniami o akty antysemickie. Ponieważ oskarżenia o zbrodnie na Żydach często były fałszywe, to nie dawano im wiary nawet w przypadkach uzasadnionych. Instrumentalne traktowanie tej kwestii bez wątpienia ponosi winę za splątanie świadomości.
Doszło do piętrowego, wielostopniowego zakłamania. Paradoksalnie to wśród ludu, czyli w warstwie społeczeństwa spoza elit władzy, pamiętano, że istnieli szmalcownicy, których otaczała wzgarda. Figura szmalcownika była więc obecna w świadomości, lecz właśnie jako figura, byt o charakterze odległym, niemal abstrakcyjnym. W oficjalnym dyskursie lat 70. panowało milczenie na temat zbrodni dokonywanych na Żydach przez obywateli polskich dla korzyści lub (i) we współpracy z Niemcami.
Film Claude’a Lanzmanna Shoah sprowokował do refleksji i wywołał polemiczne głosy z Polski, w tym głosy osób na Zachodzie znanych i szanowanych. Oburzony Gustaw Herling-Grudziński, sam będąc Żydem, pisał: „Prawdziwym tematem Shoah w kilkadziesiąt lat po całopaleniu powinna być obojętność świata. Powinna, lecz nie jest. A raczej jest w sposób świadomy zredukowana do obojętności Polaków”.
Z kolei francuski eseista Guy Sorman pisał: „Film Shoah Lanzmanna tworzy z Polaków obraz ludobójców, jak kiedyś z Żydów zrobiono lud morderców Boga”.
Polemiki i krytyki nie robiły na Lanzmannie wrażenia. Miał tezę, którą konsekwentnie przedstawiał i której bronił: „Niemcy mogły się oprzeć na agresywnie antysemickiej Polsce”; „Żeby to wytrzymać, żeby wytrzymać to, że to wtedy wytrzymali, Polacy muszą dalej nienawidzić”.
I ta opinia przebiła się do prasy, literatury, kultury masowej, a wreszcie i powszechnej świadomości. Towarzyszy temu irytująca niewiedza dotycząca realiów życia w naszym kraju pod niemiecką okupacją, radykalnie różnych od sytuacji w okupowanej Europie Zachodniej. Ani likwidacja uniwersytetów i szkolnictwa ogólnokształcącego, ani przesiedlenia, ani status Polaka jako istoty prawnie podrzędnej nie są znane, podobnie jak nieznany pozostaje polski ruch oporu cywilnego i militarnego. Ten stan ilustruje fakt, że gdy ARTE wyemitowała w 1994 roku film dokumentalny o Powstaniu Warszawskim, był on anonsowany jako film o powstaniu w getcie. Niedawno z okazji Międzynarodowego Dnia Pamięci o Ofiarach Holokaustu Ursula von der Leyen opublikowała wideo, gdzie pojawiał się podpis „obóz Auschwitz, Polska”. Po protestach wideo usunięto ze strony KE, lecz sprawa pokazuje zasięg historycznej dezynwoltury.
Pisałem już, że trudno wymagać od Francuzów czy Belgów wiedzy, o którą sami w Polsce nie dbamy. Nie uważam też, że cała Europa ma obowiązek studiować historię okupowanej Polski. Rzecz tkwi w ogólnym nastawieniu, w utrwalonych siatkach pojęć, w niuansach, które rzutują na decyzje i opinie jak najbardziej istotne tu i teraz.
Niełatwo wskazać źródła niezasadnego poczucia wyższości, które pozwala Zachodowi moralizatorsko nas pouczać. Trzeba jednak próbować. Ze świadomością wszakże, że stąpamy po grząskim gruncie. Rzetelnych badań na ten temat brak, a każdy naród pielęgnuje własną pamięć. Jeżeli jednak ja, urodzony 10 lat po wojnie, oraz moje dzieci, a pewnie też i wnuki, mamy się tłumaczyć z antysemickich aktów sprzed mojego urodzenia, to niechże ci, którzy udzielają nam połajanek, spojrzą w lustro.
Problem antysemityzmu dotyczy bowiem całej Europy oraz niemal całej Ameryki, czego ponurą ilustracją jest historia 930 niemieckich Żydów uciekających w roku 1939 z III Rzeszy na pokładzie statku St. Louis do Ameryki. Nie przyjęły ich ani Kuba, ani Kanada, ani USA. Amerykańska straż przybrzeżna statek po prostu ostrzelała, więc zawrócił do Europy. Przeżyli tylko ci, którym udało się przedostać do Wielkiej Brytanii.
Natomiast we Francji chodzi nie tylko o działania rządu Vichy, z faktami tak niewybaczalnymi, jak np. skierowane do Niemców żądanie deportowania żydowskich dzieci, które wcześniej nie były objęte obowiązkiem deportacyjnym. Starania przyniosły efekt i do obozów śmierci wywieziono ponad 6 tysięcy dzieci poniżej 16. roku życia. Nie wszyscy wiedzą, że Marcel Déat – polityk, socjalista, intelektualista, autor słynnej frazy „Nie będziemy umierać za Gdańsk!” – był w latach 30. obrońcą mniejszości, w tym Żydów, a potem został faszystą i kolaborantem Hitlera. Déat nie był jedyny. Zjawisko opisał Simon Epstein w książce opublikowanej w 2008 roku, Francuski paradoks. Antyrasiści kolaborantami, antysemici w Ruchu Oporu. Po wojnie Déat został zaocznie skazany na śmierć, lecz uciekł do Włoch, gdzie żył przez nikogo nieniepokojony. Taki scenariusz nie był wyjątkiem. Jednak wielu kolaborantów stracono lub pozbawiono praw czy majątku po procesie. W więzieniu zmarł Louis Renault, a jego firma produkująca samochody została upaństwowiona. Dochodziło także do tzw. „dzikich egzekucji”, bez wyroku sądu, czasem w sposób absolutnie nieuprawniony.