Wszystko Co Najwazniejsze nr 68 - opracowanie zbiorowe - ebook

Wszystko Co Najwazniejsze nr 68 ebook

Opracowanie zbiorowe

0,0

Opis

Wszystko co Najważniejsze nr 68
Wydawca: Instytut Nowych Mediów
Kategoria: Czasopisma
Język: polski
Rok wydania: 2024

„Wszystko co Najważniejsze” – jedyny na polskim rynku wydawniczym miesięcznik bez tekstów dziennikarskich. W każdym numerze Czytelnicy znajdą ważne, kierunkowe teksty liderów opinii: intelektualistów, filozofów, historyków, strategów, polityków. Ukazujące się od 2013 r. pismo cechuje otwartość na nowe trendy, idee, tematy i autorów z różnych rejonów sceny politycznej. „Wszystko co Najważniejsze” jest pieczołowicie redagowane przez zespół, któremu przewodniczy prof. Michał KLEIBER. Teksty są ilustrowane portretami Autorów tworzonymi przez Fabiena CLAIREFONDA z „Le Figaro”. Redakcja przykłada wielką wagę do szacunku dla Czytelników, zachowując styl pism opinii z dawnych, najlepszych lat prasy drukowanej.

WcN 68 – spis treści
Prof. Michał KLEIBER, Prezydent 2025
Andrzej KRAJEWSKI, Donosicielstwo do obcych dworów wciąż kompromituje polskie elity
Prof. Chantal DELSOL, Illiberalizm buntem ludu przeciw narzuconemu procesowi uniformizacji
Jan ROKITA, Paradoks Muska i Vance’a
Laure MANDEVILLE, Bunt w imię zdrowego rozsądku
James CARAFANO, Polska jest dziś dla USA najważniejszym partnerem w Europie
Prof. Krzysztof PAWŁOWSKI, Pozostaje mi wiara w młode pokolenie
Prof. George WEIGEL, Trudne czasy – niezależnie od wygranej
Prof. Jacek HOŁÓWKA, Szacunek dla granic i prawa
Prof. Andrzej NOWAK, Srebrne orły niepodległości na tysiąclecie Królestwa Polskiego
Adam WĘGŁOWSKI, Kapitan Nemo był Polakiem
Karol NAWROCKI,Polska kotwica wolności
Prof. Marek KORNAT, Armia Polska we Francji
Prof. Marek A. CICHOCKI, Józef Piłsudski. Nieobecny
Prof. Nathalie TOCCI, Wielka niepewność, wielkie zamknięcie. Jak poruszać się po sprzecznościach globalnego nieładu?
J.D. VANCE, O tym, jak zostałem katolikiem
Prof. Chantal DELSOL, Kim są współcześni świadkowie?
Michelle ASSAY, Chopin w Iranie. Od wspomnień do nadziei
Lena DÜPONT, Rozwiązania rządu Angeli Merkel nie przeszły próby czasu

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 157

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Prof. Michał KLEIBER

Prezydent 2025

Prezydent RP jako lider naszej wspólnoty powinien odznaczać się szczególnymi cechami i mieć świadomość wyzwań, które stoją nie tylko przed nim, ale także przed rządem i obywatelami

Prof. Michał KLEIBER

Redaktor naczelny „Wszystko co Najważniejsze”. Profesor zwyczajny w Polskiej Akademii Nauk. Prezes PAN (2007–2015), minister nauki i informatyzacji (2001–2005), w latach 2006–2010 doradca społeczny prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Przewodniczący Polskiego Komitetu ds. UNESCO. Kawaler Orderu Orła Białego

Najważniejsze wybory Polaków

Coraz powszechniejszy staje się pogląd, że przyszłoroczne wybory prezydenckie będą najważniejszymi wyborami w naszym kraju od czasu transformacji politycznej. A jeśli tak, to szczególnego znaczenia nabierają kryteria, jakimi kierować się będą wyborcy, podejmując decyzję o wyborze konkretnego kandydata.

Cechy charakteryzujące najlepszego dla Polski prezydenta podzielić można na dwie grupy – odpowiadające wyzwaniom krajowym i międzynarodowym. Te pierwsze można w największym skrócie określić jako umiejętność dbania o stabilny i harmonijny społeczny i gospodarczy rozwój kraju oraz łagodzenia wewnętrznych konfliktów politycznych, te drugie zaś jako zdolność do skutecznych działań umacniających pozycję Polski w Unii Europejskiej i w świecie.

Polska stoi wobec olbrzymich i trudnych wyzwań, a ich docenienie i skuteczne stawianie im czoła powinno być sednem polityki prezydenckiej. Do niezbędnych działań zaliczyć z pewnością można konsekwentne wspieranie budowy silnej pozycji naszego kraju w polityce międzynarodowej. Szczególne znaczenie ma oczywiście zdobywanie jak najsilniejszej pozycji w Unii Europejskiej, co wobec trwającego od dziesięcioleci stabilnego wzrostu gospodarczego Polski, a z drugiej strony kryzysu funkcjonowania Unii i poważnych polityczno-gospodarczych problemów w państwach będących dotychczas jej najbardziej wpływowymi członkami jawi się jako cel ważny i całkiem realny.

Nasza polityka unijna musi być prowadzona w sposób sprzyjający unijnym relacjom ze Stanami Zjednoczonymi, doprowadzenie bowiem do harmonijnego współdziałania odnowionej Unii i rządzonych przez nowo wybranego prezydenta Stanów Zjednoczonych jest bez wątpienia absolutnie kluczową sprawą dla polskiego i globalnego bezpieczeństwa, a także dla obrony tradycyjnych wartości świata Zachodu, zagrożonych przez szybki rozwój państw azjatyckich i agresywną politykę Rosji.

Wśród spraw krajowych do najważniejszej, wynikającej z rosyjskiej agresji na Ukrainę urosła kwestia bezpieczeństwa państwa i działań negocjacyjnych na rzecz wzmacniania Paktu Północnoatlantyckiego. Każda dzisiejsza debata polityczna zawiera wątek bezpieczeństwa świadczący o powszechnym zaniepokojeniu rozwojem sytuacji za naszą wschodnią granicą. Nasze działania w zakresie wzmacniania wyposażenia i liczebności armii oraz ochrony granicy z Białorusią, dotychczas mocno krytykowane w Polsce, a także w Unii, znalazły na szczęście ostatnio pełne wsparcie zarówno u nas, jak i u polityków unijnych. Sprawa ta jest ponadto istotnym argumentem świadczącym o rosnącym znaczeniu naszego kraju w Unii.

Mimo naszego od lat szybkiego rozwoju gospodarczego dzisiejsze problemy wymagają stanowczej reakcji rządzących. Takie branże jak przetwórstwo rolno-spożywcze, budownictwo, profesjonalne usługi czy energetyka odnawialna są w relatywnie bezpiecznej pozycji, ale bez zwiększenia inwestycji, wspierania rozwoju konkurencyjności, szerszego wykorzystywania nowych technologii cyfrowych czy udoskonalenia systemu podatkowego nie będziemy w stanie utrzymać w nadchodzącej przyszłości wzrostu na oczekiwanym, choćby tylko 3-procentowym poziomie. W zwiększaniu konkurencyjności dużą rolę odgrywają także nakłady na badania i rozwój, od dawna zbyt niskie w naszym kraju, podważające nasze strategiczne ambicje i wręcz kompromitujące naszą politykę w oczach wielu obserwatorów zagranicznych.

Zasadnicze zmiany niezbędne są w przeżywającym obecnie ogromny kryzys sektorze ochrony zdrowia. Bez zwiększenia budżetu oraz bez daleko idących zmian organizacyjnych czekają nas w tym zakresie olbrzymie kłopoty mające też, o czym nie wszyscy pamiętają, poważne konsekwencje gospodarcze.

Kolejnym wyzwaniem jest sytuacja demograficzna i zmniejszająca się co roku liczba mieszkających w naszym kraju obywateli. Zaradzić temu można wyłącznie przez wdrożenie kolejnych strategicznych projektów gospodarczych i społecznych, ponieważ dotychczasowe nie okazują się dostatecznie skuteczne. Znaczenie ma także wypracowanie polityki migracyjnej, uniemożliwiającej nielegalne przekraczanie granicy, ale dopuszczającej osoby mające odpowiednie kwalifikacje i gotowe do akceptacji naszych zwyczajów, zasad i obowiązującego prawa oraz do podejmowania pracy.

We wszystkich powyższych sprawach działania przyszłego prezydenta, oczywiście przy podobnym rozumieniu problemów przez rząd, są niezwykle ważne dla naszej przyszłości. W skrócie podsumowującym powyższe uwagi wśród działań istotnych dla kolejnego prezydenta chciałoby się widzieć następujące:

Bezwarunkowe stanie na straży konstytucji i praw człowieka oraz zaangażowana dbałość o szeroko rozumianą praworządność. Nie oznacza to bynajmniej programowej opozycji w stosunku do wszelkich pojawiających się propozycji dokonania nowelizacji konstytucji – jest rzeczą całkowicie naturalną, że świat z upływem czasu się zmienia i stopniowe, głęboko przemyślane zmiany są czymś zupełnie normalnym. Ważnym obowiązkiem prezydenta, obdarzonego szerokim zaufaniem społecznym, jest jednak skuteczna dbałość o wprowadzanie ewentualnych zmian w sposób zapewniający społeczny spokój i zrozumienie dla ich niezbędności. Działania prezydenta powinny więc polegać z jednej strony na przemyślanym wetowaniu ustaw mogących zakłócać społeczny konsensus, z drugiej zaś na zgłaszaniu projektów ustaw z przekonaniem o ich ogólnospołecznym poparciu. Czytelne dla wszystkich przedstawianie strategicznej wizji przyszłości – wizji uwzględniającej wszelkie możliwe aspekty sytuacji międzynarodowej, bezpieczeństwo państwa i obywateli, rozwój gospodarczy, energetykę i problemy zmian klimatycznych, ochronę zdrowia publicznego, politykę migracyjną, demografię oraz potrzeby rozwoju społeczeństwa wiedzy, uwzględniające problemy edukacji, badań naukowych, tworzenia innowacji i wdrażania nowych technologii.Czytelna dla wszystkich identyfikacja głównych partnerów zagranicznych naszego państwa, mających fundamentalne znaczenie dla naszej międzynarodowej pozycji, bezpieczeństwa i współpracy gospodarczej. Szczególną rolę przypisać należy demonstrowaniu kompetencji w omawianiu naszych relacji w ramach Unii Europejskiej oraz współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, choć z pewnością nie należy zaniedbywać kontaktów z rosnącymi potęgami, takimi jak Chiny czy Indie.Otwartość na dialog oraz umiejętność prowadzenia negocjacji i łagodzenia konfliktów, szczególnie w sprawach wymienionych wyżej, wpływających na naszą przyszłość. Aktywna promocja rozwiązań w zakresie ochrony zdrowia publicznego i polityki społecznej, ukierunkowana na poprawę dobrostanu obywateli, ale dostrzegająca uwarunkowania budżetowe.Dobitnie artykułowany i realizowany w praktyce szacunek dla ugruntowanych tradycji narodowych, zawsze jednak ze świadomością zachodzących zmian kulturowych i nieuchronnością ich przemyślanej, stopniowej adaptacji. W tym kontekście wielką wagę ma akcentowanie aspektów etycznych zawartych w wyrażanych przez prezydenta poglądach.Docenianie dotychczasowych osiągnięć posttransformacyjnej polityki Polski i rezygnacja z nieustannej krytyki polityków o odmiennych poglądach, akcentowanie osiągniętych sukcesów i woli ich kontynuacji.Widoczna służebność wobec obywateli, znajomość ich wszystkich problemów i świadomość pełnienia roli wybieranego przez wszystkich obywateli rzecznika praw obywatelskich. Świadomość bycia urzędnikiem państwowym powinna przekładać się także na skromność zachowania i wymaganie tego od wszystkich współpracowników.Zyskanie statusu publicznego autorytetu, osiągniętego na drodze udokumentowanych zdolności przywódczych oraz dotychczasowych osiągnięć zawodowych, także pozapolitycznych, znajomości krajów na podstawie również własnych doświadczeń, znajomości języków obcych, działalności społecznej.

Na koniec podkreślmy, że przy całym kluczowym znaczeniu wyżej wymienionych cech, które z pewnością powinny charakteryzować prezydenta naszego państwa, dla zyskania poparcia w kampanii przedwyborczej nie jest bynajmniej konieczne stałe i bardzo wyraziste artykułowanie przez niego wszystkich jego poglądów. Wynika to z natury współczesnej polityki, w której uzyskanie większości wyborczej wymaga przekonywania nie do końca zdecydowanych wyborców o istnieniu w programie wyborczym elementów mogących zaspokoić ich potrzeby, a precyzja formułowania poglądów może to utrudnić. Chcąc w przyszłości wypełniać składane ogólne obietnice, kandydat musi więc zawsze zostawiać sobie pewną możliwość interpretacji nieco zmodyfikowanej w stosunku do uprzednio przedstawionej. Nie chodzi tu oczywiście o całkowitą zmianę dotychczasowego stanowiska, ale po prostu o uwzględnienie różnych nieprzewidywalnych okoliczności, np. sondażowego poparcia dla nieco zmienionego i uznanego za zasadne podejścia w danej sprawie.

Andrzej KRAJEWSKI

Donosicielstwo do obcych dworów wciąż kompromituje polskie elity

Felieton na drugą stronę

Andrzej KRAJEWSKI

Dominik Tarczyński, który przez kilka ostatnich miesięcy współpracował ze sztabem wyborczym Donalda Trumpa, uprzejmie doniósł portalowi wPolityce.pl, iż nowy prezydent USA został poinformowany, jakie opinie na jego temat wygłaszali politycy rządzący obecnie Polską. „Do Donalda Trumpa dotarły materiały z negatywnymi wypowiedziami na jego temat m.in. ze strony Donalda Tuska” – uściślił Tarczyński. Każdy śledzący media wie, że jeśli zebrać opinie na temat Trumpa, którymi przez ostatnie lata epatowali przywódcy Platformy, to w porównaniu z nowym prezydentem Adolf Hitler okazuje się całkiem miłym panem w średnim wieku, takim, co to nie jadał mięsa i kochał psy – nie to co Trump.

Tak czołowi politycy PO demonstrowali światu, że myślenie długoterminowe oraz przyczynowo--skutkowe nie jest ich mocną stroną – w odwrotności do nieustannej potrzeby podlizywania się liberalnym elitom w Europie, czym odróżniają się od obozu prawicowego, który odczuwa nieodpartą chęć ciągłego podlizywania się elitom republikańskim w USA. 

Niestety, na podlizywaniu się nie kończy. Mamy bowiem do czynienia z dużo bardziej różnorodnym pakietem działań. W uproszczeniu można je nazwać – donoszeniem na konkurentów politycznych. Termin ten wymaga zdefiniowania. Chodzi mianowicie o tworzenie całych pakietów informacyjnych, przekazywanych następnie kluczowym przywódcom świata zachodniego, najważniejszym jego instytucjom, mediom oraz liderom opinii. Pakiet ów przedstawia konkurentów w jak najgorszym świetle. Połączenie faktów, półprawd, pomówień oraz kłamstw jest tak dobierane, by wykreować obraz politycznych przeciwników jako zdradliwych potworów, spiskujących przeciwko demokracji i Zachodowi. Od kilku lat nieodłącznym elementem pakietu jest informacja o związkach konkurentów politycznych z Putinem. Gdyby Zachód brał do końca na poważnie donosy, to od dawna powinien się przygotowywać na konsekwencje tego, iż zarówno Platforma, jak i PiS są rosyjskimi agenturami w Polsce, zinfiltrowanymi od dołu do góry przez GRU. Przecież nawet czołowi przywódcy obu tych obozów politycznych tak twierdzą.

Prawdziwe fajerwerki donoszenia przeżywaliśmy za rządów Zjednoczonej Prawicy, gdy opozycja poświęcała tej czynności najwięcej swej energii życiowej. Organizując debaty na temat Polski w Parlamencie Europejskim, nieustannie dręcząc Komisję Europejską i TSUE, wreszcie media – z niemieckimi na czele. Epatując, że lada dzień zostanie eksterminowana przez PiS. Skoro w Waszyngtonie rządzili demokraci, PiS znajdował się w kropce, zdany tylko na siebie. Jednak teraz to on jest w opozycji, a do Białego Domu wkrótce wprowadzi się Donald Trump i już widać efekty tej dobrej zmiany.

Co ciekawe, doświadczenia historyczne Polaków jasno mówią, iż taki sposób zarządzania własnym państwem to dobra recepta na zbiorowe samobójstwo w dalszej lub nawet nieco bliższej przyszłości. Daje się bowiem do ręki mocarstwom użyteczne narzędzia powiększania ich wpływów wewnątrz Rzeczypospolitej. Możność łatwiejszego sterowania jej polityką wewnętrzną i zagraniczną oraz przeformatowywania jej tak, aby czerpać z całej sytuacji własne korzyści. Tymczasem rzeczą naturalną jest, że każde dojrzałe mocarstwo na pierwszym miejscu stawia własne interesy, a nie interes wasala wręcz błagającego, żeby nim ręcznie sterować. Najgorszą ewentualnością jest jednak ten hipotetyczny moment, gdy wasal staje się terenem konfliktu mocarstw.

Ujmując rzecz delikatnie – jaką mamy gwarancję, że za rok działania Trumpa na niwie gospodarczej, np. za sprawą podnoszenia ceł, nie doprowadzą do ostrego konfliktu na linii Waszyngton – Berlin? I co wtedy, gdy obaj konkurenci walczący o swe interesy ekonomiczne swoją rozgrywkę przeniosą także na teren III RP, prowadząc ją rękami donosicielskich stronnictw – proamerykańskiego oraz proniemieckiego? Bo taki podział polityczny ostatnio nam się w Polsce ukształtował. Oba te stronnictwa będą działały nie w interesie państwa, lecz swoim oraz zagranicznych mocodawców. 

Dziś taki scenariusz wydaje się niewyobrażalny. Jednak tak właśnie wyglądał początek końca słabiutkiej I Rzeczypospolitej. Najpierw jej stronnictwa polityczne wisiały w drugiej połowie XVII w. na klamkach ambasadorów przysłanych z Paryża oraz Wiednia. Potem w siłę urosła Rosja i to Katarzyna Wielka przejęła rolę arbitra rozstrzygającego polskie spory. Opozycja jeździła wówczas z donosami i skargami do Habsburgów i Fryderyka II. Aż interesy trzech ościennych mocarstw się tak ułożyły, że bardziej im się opłacało dokonać likwidacji Rzeczypospolitej, niż nadal pozwalać jej wegetować. Notabene, decyzja o likwidacji zapadła, ponieważ w Polsce fala potępienia dla donosicieli gwałtownie wezbrała i nastąpiła próba zreformowania państwa, by odzyskało swą suwerenność. Tymczasem każdy z trzech rozbiorów okazywał się wielkim zaskoczeniem dla ówczesnej polskiej klasy politycznej. Nie potrafiła ona długo pojąć, czemu suwereni nie tylko nie szanują oddanych im donosicieli, lecz w pewnym momencie wolą wziąć wszystko dla siebie, zamiast nadal korzystać z pośrednictwa użytecznych narzędzi, którymi dla Rosji, Prus i Austrii byli poszczególni polscy politycy.

Rachunek za złudzenia okazał się bardzo słony dla Polaków jako wspólnoty. Dawne ziemie Rzeczypospolitej stały się peryferiami trzech imperiów. Z tego powodu Polakom o wiele trudniej było budować własne bogactwo w XIX w. Nie mogli też doskonalić struktur państwa, skazani byli na obcą kolonizację i wykrwawianie się w powstaniach. Wreszcie to przez polskie ziemie przetoczyła się I wojna światowa, doszczętnie je pustosząc, ponieważ były one naturalnym terenem walki dla trzech zaborczych mocarstw. 

Polska klasa polityczna także zapłaciła za swe zamiłowanie do donosicielstwa. Nie ma bowiem bytu bardziej żałosnego niż polityk bez własnego państwa. Na ojczystych ziemiach pozostaje mu konspirowanie lub kolaborowanie z okupantem. Rezydując na terenie innego mocarstwa, jest skazany na łaskę obcego rządu. Musi być użyteczny i posłuszny. Ciągle żebrze o fundusze, wysługuje się protektorom i żyje w strachu, że gdy koniunktura nie dopisze, to protektor odeśle go na śmietnik. Tak jak Londyn i Waszyngton wyrzuciły na śmietnik polski rząd na uchodźstwie, gdy w 1945 r. z użytecznego narzędzia stał się zbytecznym kłopotem, przeszkadzającym w układaniu dobrych relacji z Józefem Stalinem.

Pomimo bardzo żywej pamięci o tych perypetiach naszych przodków, pomimo dość powszechnej świadomości konsekwencji rozbiorów polska klasa polityczna jest wręcz przesycona chęcią donoszenia. Ten stan rzeczy wynika z co najmniej kilku przyczyn. Do najważniejszych można zaliczyć: niedojrzałość, dominację zewnętrznych ośrodków decyzyjnych, doraźne korzyści, brak zdolności myślenia długoterminowego, niewiara w realność zagrożeń. Tak jak w XVII w. Rzeczpospolita nie potrafiła nawet sformować zawodowych służb dyplomatycznych, które były już oczywistością dla Francji, Austrii czy Rosji, tak obecnie III RP i jej elitom równie daleko do dojrzałości. Dojrzałe państwa prowadzą politykę zagraniczną tak, aby stanowiła jedno z kluczowych narzędzi służących dbałości o ich interesy.

Polska dyplomacja, służby dyplomatyczne oraz polityka zagraniczna mają formę szczątkową. Wydaje się, że istnieją, aby w kraju wyborca w to ciągle wierzył. W realnym życiu polityka zagraniczna sprowadza się do szukania przez rząd III RP protektora w Białym Domu albo w urzędzie kanclerskim w Berlinie (czasami tu i tu) oraz indywidualnej polityki głównych stronnictw. A rdzeniem tej ostatniej jest donosicielstwo. Dzięki temu nie trzeba zdobywać się na samodzielne działania jako państwo, tworzyć strategii, mobilizować się do ich realizacji czy budować wpływów za granicą. Niedojrzałość okazuje się łatwiejsza i wygodniejsza. Wystarczy pogodzić się z tym, że są trzy ośrodki decyzyjne, z których głosem polski rząd musi się bardzo liczyć: ambasada USA, Komisja Europejska i urząd kanclerski. Jeśli wspomniane ośrodki mówią coś jednym głosem, to polecenie zostaje wykonane. Zatem stronnictwom opozycyjnym opłaca się tam kierować donosy. Manipulując informacjami, mogą się łudzić, iż wpływają na procesy decyzyjne dotyczące całej Polski.

W parze z wieczną niedojrzałością i uległością wobec zewnętrznych ośrodków władzy idzie interesowność klasy politycznej. Znakomicie było to widać w epoce donosów do Brukseli. Unia Europejska to związek państw połączony licznymi traktatami, które określają reguły jego funkcjonowania. W tym związku jego członkowie prowadzą nieustanne targi i utarczki w obronie swych interesów. Jeśli są w tym dobrzy, zyskują na osiąganych kompromisach, jeśli słabi, to zyski okazują się iluzoryczne. Zatem klasa polityczna Francji dba o dobro własnego kraju w ramach UE, to samo czyni klasa polityczna Niemiec, Holandii, Włoch etc. Natomiast zajęciem polskiej klasy politycznej było i jest dbanie o swoje dobro kosztem interesów własnego kraju, za to oferując beneficja konkurentom III RP w Unii. Tak osiąga się zysk krótkoterminowy, choćby w postaci odzyskania władzy. Teraz zaś może nastąpić rewanż drugiego obozu, rozgrzeszającego się w ten sposób, że skoro tamci donosili Niemcom, to oni mogą Amerykanom. A ci w ramach wdzięczności pomogą odzyskać swym wiernym sługom władzę.

Tak płynnie przechodzimy do braku zdolności myślenia długoterminowego i niewiary w realność zagrożeń, czyli umysłowej mentalności rodem z czasów saskich w pierwszej połowie XVIII w. Ten stan rzeczy najlepiej podsumowuje bardzo już wyświechtane powiedzenie Alberta Einsteina, niestety idealnie nadające się do spolonizowania: „Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”.

Prof. Chantal DELSOL

Illiberalizm buntem ludu przeciw narzuconemu procesowi uniformizacji

Triumf Donalda Trumpa jest krystalizacją nurtu politycznego Zachodu. Nurtu, który można określić mianem postliberalnego

Prof. Chantal DELSOL

Historyk idei, filozof polityki. Założycielka Instytutu Badań im. Hannah Arendt. Szefowa Ośrodka Studiów Europejskich na Uniwersytecie Marne-la-Vallée. Publicystka „Le Figaro”. Określa się jako liberalna neokonserwatystka. Najnowsza jej książka to „La haine du monde: Totalitarismes et postmodernité”

Ameryka wybrała

Drugie zwycięstwo Donalda Trumpa wpisuje się w historię, której jednocześnie stanowi przełom. To wydarzanie o tak dużej głębi, że nie da się już dłużej z pogardą powtarzać haseł o „frustracji i złości”. Nie mamy już do czynienia tylko z wulgarnym klownem szczerzącym się do tłumów. W tle dostrzec można pewną ideologię – i nawet jeśli nie sam Trump jest jej nosicielem, to wyraża ją swoją głupkowatością i pychą. To inni myślą za niego. I ten nurt zbiega się z tym, co widzimy także w Europie. Triumf Trumpa nie jest bowiem przejawem dopiero co wyłaniającego się na Zachodzie nurtu politycznego, ale jego krystalizacją. Nurtu, który można określić mianem postliberalnego.

Od drugiej połowy XX wieku duch Zachodu mobilizował swoje siły i przekonania w bardzo precyzyjnym kierunku: globalizacji i poszukiwania globalnej tożsamości, negacji odrębnych kultur i lokalnych tradycji – opartych na religii bądź nie, sakralizacji zdrowia i ekologii, szeroko zakrojonego libertarianizmu społecznego. Równocześnie dążył do elitystycznej centralizacji mającej na celu narzucenie owego programu kosztem zdrowego rozsądku, uznawanego za melodię zamierzchłej przeszłości. Od dwudziestu paru lat postnowoczesność jest okresem panowania bardzo nielicznej elity, która wszem wobec narzuca swoje przekonania. Illiberalizm jest buntem ludu przeciwko temu procesowi. Odpowiedzią na niszczenie odrębnych tożsamości, na globalizację, na ideę świata bez granic, w którym wszystko może być towarem i który umożliwia migracje we wszelkich kierunkach, na sakralizację zdrowia, która w dobie covidu narzuca rozwiązania postrzegane jako skrajne lub domaga się ograniczenia prawa do posiadania broni w Stanach Zjednoczonych, na sakralizację planety, w duchu której nie wolno już strzelać do ptaków czy rozpalać ogniska na łonie przyrody, na libertarianizm społeczny, którego bojownicy wysyłani są do szkół podstawowych, by dzieciom zachwalać zmianę płci.

Illiberalizm jest mniej liberalny niż liberalizm elit, ponieważ kieruje się przekonaniem, że wolność musi samej sobie nakładać ograniczenia (w globalizacji ekonomicznej, otwarciu granic itd.). Ale jest bardziej liberalny niż liberalizm elit, gdyż wierzy w zdrowy rozsądek (nie wyobraża sobie, jak inaczej można by było mówić o demokracji) i z tego tytułu domaga się wolności: „Pozwólcie nam żyć, pozwólcie nam żyć”.

Pojawienie się illiberalizmu pod koniec XX wieku w państwach Europy Środkowej było ledwie preludium do szerokiego procesu, którego ponowne zwycięstwo Trumpa jest rodzajem zwieńczenia. Zachodnie lewicowe, ultraliberalne i libertariańskie elity swoim zwyczajem odpowiedziały obelgami i od początku – i z niezwykłą siłą – podważały poglądy przeciwne, stygmatyzując je jako przejaw faszyzmu i sprowadzając debatę do argumentu ad Hitlerum. Ta lewicowa liberalno-libertariańska elita czuje się w prawie, ponieważ uważa, że ontologicznie idzie z duchem historii, więc także z duchem dobra. Ci, którzy domagali się przemyślenia, zniuansowania niedającego się powstrzymać wiatru postępu (tzn. w tym przypadku: nieposkromionej wolności), zostali ocenzurowani i społecznie zamordowani.

Skutek tego był następujący: elity konserwatywne przestały zabierać głos. Nurty suwerenistyczne, zwane illiberalnymi, te, które pragnęły nałożyć ograniczenia na wolności, musiały działać pozbawione elit i podbudowy doktrynalnej. Taką drogą we Francji przeszedł Front Narodowy, przemianowany na Zjednoczenie Narodowe. Przez pół wieku nurt ten podążał obrzucany błotem – z dużą odwagą, ale bez zaplecza intelektualnego, ponieważ żadna elita nie miała śmiałości przyłączyć się do niego (zresztą, jak wiemy, nie po odwadze rozpoznaje się intelektualistów). Przedłużająca się permanentna ekskomunika nałożona na te nurty pozbawia je dopływu światłych umysłów, a przyciąga osoby brutalne, nieszkodliwych idiotów, idiotów, tout court, którzy akceptują ów ostracyzm, a wręcz chełpią się nim.

To wszystko sprawia, że podział między nurtami jest nie tylko podziałem ideologicznym, ale także klasowym, co przydaje mu złowrogiego charakteru. Liberalizmu-libertarianizmu broni wyłącznie elita. We Francji duże miasta są zapleczem wyborczym Mélenchona i Macrona, podczas gdy wieś głosuje na Zjednoczenie Narodowe. Harris miała wsparcie elit oraz celebrytów, a te dwie grupy nie są przecież całym narodem. Lud wyraża się poprzez zdrowy rozsądek, który jest na cenzurowanym elit. Te zaś bronią swojego punktu widzenia, wykorzystując do tego sądy, na przykład poprzez kwalifikowanie illiberalizmu jako zamachu na praworządność. Praworządność jest hydrą o bardzo zmiennej geometrii, która ludziom myślącym „jak trzeba” pozwala legitymizować wyłącznie prymat praw subiektywnych, zniesienie granic oraz prawa mniejszości. W tym egzystencjalnym starciu obie opcje stają się bardzo groźne. Trump jest zdolny wysłać swoje zaciągi, aby szturmowały Kapitol, a Harris bronić polityki identytarystycznej, która przyznaje dyplomy i stanowiska według kryterium koloru skóry – co jest powrotem do idei dziedzicznych tytułów szlacheckich. Do zwykłego rasizmu.

Ponowne zwycięstwo Trumpa to moment, w którym po raz pierwszy zarysowuje się teoretyczna podbudowa illiberalizmu – nowego nurtu dostosowanego do czasu, w którym żyjemy – zarazem narzucająca ograniczenia na wolność i legitymizująca zdrowy rozsądek. Elita przyzwyczajona do tego, że naprzeciwko miała dotąd tylko małych tyranów z innej epoki, szaleńców czy też ludzi ograniczonych do swoich namiętności, będzie musiała zrozumieć, że znajduje się twarzą w twarz z innym nurtem politycznym, zdolnym ją podważyć przy użyciu poważnych argumentów. To dla niej szok, z którego otrząsa się z niedowierzaniem: jak w ogóle można było ośmielić się ją podważyć? Oto wielki lęk myślących „jak należy”…

Wielu wyborców lewicy (zwłaszcza tych, którzy pozostali wierni przywiązaniu do uniwersalizmu, a we Francji także do świeckiego państwa, których jest całkiem sporo), zniesmaczonych rozmiarem niedorzeczności lansowanych przez ich politycznych przedstawicieli, porzuca swój obóz. Liberalno-libertariańska lewica, która od dawna zawsze miała rację, właśnie traci władzę. Sic transit gloria mundi