Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Uwierz w siebie i powiedz o tej książce siostrze, przyjaciółce, koleżance... Czy ty także uważasz, że wiele rzeczy w twoim życiu się po prostu „udało”? Że twoje sukcesy nie są twoją zasługą, ponieważ po prostu przypadkiem zdołałaś wstrzelić się w okoliczności? Jeśli tak, być może również – jak większość kobiet – cierpisz na syndrom oszusta, czyli specyficzny rodzaj braku pewności siebie. My, kobiety, często wątpimy w swoje kompetencje, chociaż obiektywnie są one wysokie. Wiążą się z tym nieodłączne poczucie bycia wybrakowaną, permanentny lęk przed porażką… i przekonanie, że nie należy nas traktować poważnie. Choć może ci się wydawać, że brak pewności siebie masz niejako wbudowany, sprawa wcale nie jest przegrana. Nawet jeśli sądzisz, że jesteś niewiele warta, nawet jeśli wątpisz w siebie od dzieciństwa i żyjesz w strachu, że do ludzi wokół w końcu dotrze, jak mało potrafisz, możesz odnaleźć swoją siłę i nauczyć się doceniać siebie i swoje sukcesy. Przecież one wcale nie pojawiły się przypadkiem! Pisarka i dokumentalistka Élisabeth Cadoche oraz psychoterapeutka Anne de Montarlot napisały wyjątkowy poradnik, w którym umiejętnie pokazują, jak poradzić sobie z paraliżującym brakiem pewności siebie w kluczowych dla kobiet dziedzinach życia. Opisują źródła problemu i proponują konkretne wskazówki, jak działać, gdy niedostatek wiary we własne możliwości sprawia, że trudno ci ruszyć z miejsca. Ta książka pomoże ci określić, na jaki rodzaj niepewności cierpisz, nauczy cię kochać i doceniać samą siebie, akceptować swoje słabości i uczynić z nich swoją siłę, wychować pewne siebie córki, a przede wszystkim pozbyć się wrażenia, że jesteś gorsza od innych... i że za chwilę wszyscy się o tym dowiedzą. Trzeba pozwolić sobie odnieść sukces, błyszczeć, być szczęśliwą. Ale to często pobożne życzenia. Poczucie, że nie ma się do tego prawa, nie ustępuje, ponieważ kobieta jest swoim najgorszym wrogiem. Obawa, że zostanie zdemaskowana i osądzona, utrzymuje ją w strefie komfortu: kobieta zakazuje sobie sukcesu i zamyka się w błędnym kole,które utrwala jej ograniczające przekonania (fragment książki)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 296
Skąd pomysł na tę książkę?
Wchodzimy do pękającej w szwach sali konferencyjnej. Mówczyni, urzędniczka wysokiego szczebla, opowiada o swoim kierunku studiów – naukach społecznych w École Nationale d’Administration. Wspomina o swoich rozmaitych odpowiedzialnych funkcjach, prestiżowym stanowisku, kompetencjach i wyróżnieniach. To piękna, zadbana kobieta, która wydaje się uosobieniem sukcesu. Widownia, wśród której przeważają panie, jest zahipnotyzowana. Cóż za swada, cóż za inteligentny dobór słów!
I nagle w toku opowieści o paśmie sukcesów pojawia się zgrzyt: „Poczułam się wtedy nie na miejscu, niemal jak uzurpatorka”. Co? Wymieniamy zaskoczone spojrzenia: jeśli tę kobietę, absolwentkę najbardziej prestiżowych studiów i zdecydowaną szefową, dręczą zwątpienie i brak pewności siebie, jeśli taka osoba obawia się, czy nie jest oszustką, to co z nami, biednymi szarymi myszkami z niedoskonałym życiem i ograniczonymi ambicjami?
Wystąpienie trwało dalej i nikt nie wrócił do tej kwestii – euforia towarzysząca spotkaniu sprawiła, że szybko o niej zapomniano. Na koniec cała widownia klaskała, zelektryzowana, podekscytowana, pełna nadziei. A my wreszcie zrozumiałyśmy.
Jeżeli takiej kobiecie brakuje pewności siebie, ale mimo to wspina się na szczyty, my również możemy to zrobić. Nam wszystkim tak samo brakuje pewności siebie i to właśnie nas łączy. Nieoczywiste podobieństwo między nami, element, który czyni nas siostrami. Ta kobieta to nie tylko źródło inspiracji, to wzór do naśladowania. Potrafiła bowiem ujarzmić brak pewności siebie, który dotyczy nas wszystkich. Dosłownie każdej.
Ta myśl nas nurtowała, aż wreszcie postanowiłyśmy dotrzeć do korzeni problemu. Dlaczego kobietom tak bardzo brakuje pewności siebie? Nie tylko w życiu zawodowym, ale także osobistym? Zaczęłyśmy się zastanawiać, badać, czytać. Najpierw na własny użytek.
Nie trzeba długo szukać dowodów na to, że kobiety i mężczyźni mimo posiadania takich samych kompetencji zawodowych zachowują się inaczej. Aby otrzymać odpowiedzialne stanowisko, mężczyzna najczęściej przedstawia się jako ekspert, a potrzebnych umiejętności uczy się później. Bez najmniejszych skrupułów przecenia swoje umiejętności i osiągnięcia. Kobieta natomiast w większości wypadków, zanim się zaangażuje, wyśle CV czy zgłosi w agencji rekrutacyjnej zainteresowanie jakimś stanowiskiem, będzie się długo zastanawiać. A zanim da sobie prawo, by się o daną posadę ubiegać, będzie musiała poczuć się w najwyższym stopniu „gotowa”.
Kiedy pojawia się zwątpienie, zaczyna się podkopywanie pewności siebie, nawet jeśli kobieta ma wybitnie wysokie kwalifikacje. Myśli, że nie zasługuje na odpowiedzialne stanowisko, o które się stara lub które piastuje, że zawdzięcza je przypadkowi, i obawia się, że w każdej chwili może zostać zdemaskowana i osądzona, a to utrwala jej niską samoocenę.
Można się z tym nie zgodzić i powiedzieć, że niektóre kobiety są bardzo pewne siebie i zżera je ambicja. Oczywiście istnieją też mężczyźni dotknięci syndromem oszusta. Ale jeśli oprzemy się na samych faktach, jeżeli przyjrzymy się liczbom, dostrzeżemy tu rażącą dysproporcję między płciami.
Według autorów badań opublikowanych w 2018 roku przez Cornell University „mężczyźni przeceniają swoje zdolności i osiągnięcia, podczas gdy kobiety ich nie doceniają”. Inne badanie, zrealizowane w 2013 roku przez brytyjski Chartered Management Institute, wskazuje na „związek między brakiem pewności siebie u kobiet a ich słabym dostępem do wysokich stanowisk”. Według badania Monster przeprowadzonego również w 2013 roku „kobiety mają niższe wymagania w kwestii zarobków niż mężczyźni. Brak pewności siebie jest dla kobiet bardzo niekorzystny”. Inne badania potwierdzają te wnioski.
Wciąż odczuwam w pewnym stopniu syndrom oszusta, bez przerwy, nawet teraz, kiedy do was mówię; nie opuszcza mnie poczucie, że nie powinniście mnie traktować serio. Bo co ja właściwie wiem? Mówię wam o tym, ponieważ wszyscy mamy wątpliwości co do naszych kompetencji i możliwości oraz tego, czym właściwie one są1.
To zdanie w wypełnionej po brzegi auli pewnej szkoły na północy Londynu podczas podróży promującej książkę Becoming. Moja historia wypowiedziała Michelle Obama! Podobnie Simone Veil – kiedy wchodziła do rządu, sądziła, że jej dni są policzone: „Byłam przekonana, że nie zagrzeję tam długo miejsca. Mówiłam sobie: zrobię coś głupiego i bardzo szybko wrócę na stanowisko urzędniczki”.
Takie wyznania skłaniają do konkluzji: nie, to nie jest marginalne zjawisko. Wszystkie te badania i liczby przyprawiają o zawrót głowy (kobiety zajmują tylko 24% stanowisk kierowniczych na całym świecie)2. Postanowiłyśmy więc pogłębić refleksję:
aby zrozumieć, skąd pochodzi ten brak pewności siebie, w jaki sposób się przejawia i udziela, jak się go przeżywa i jak go pokonać;
aby się dowiedzieć, czy przejawia się we wszystkich dziedzinach życia, czy nie, czy jego natężenie jest stałe, czy zmiennie;
aby przeanalizować przypadki, w których brak pewności siebie staje się motywem działania;
aby znaleźć kluczowe czynniki tej tendencji i ją odwrócić.
To wszystko leży u podstaw niniejszej książki, w której, chcąc ukazać wszystkie oblicza braku pewności siebie – od syndromu oszusta, po zwykłe wątpienie w siebie – zawarłyśmy wiedzę naukową i wyniki badań, opisy przypadków i wywiady. Jedna z nas jest pisarką i dokumentalistką, druga psychoterapeutką, co umożliwiło nam wielostronne i szerokie ujęcie tematu. Mamy nadzieję, że znajdziesz tu pomoc w zrozumieniu swojego problemu i zmienisz sytuację, w jakiej się znalazłaś.
1
Pewność siebie a syndrom oszusta
Odważyć się to stracić na chwilę równowagę. Nie odważyć się to stracić siebie.
Søren Kierkegaard
Zgodnie z definicją podaną przez słownik Larousse’a pewność siebie jest „świadomością, poczuciem własnej wartości, które daje nam pewne poczucie bezpieczeństwa”. Psychologia definiuje ją podobnie. Możemy powiedzieć, że osoba pewna siebie spełnia dwa kryteria:
potrafi osiągnąć cel, który sobie wyznaczyła;
naprawdę wierzy w swoje możliwości, uzdolnienia i skuteczność.
Wiara ta umożliwia człowiekowi działanie i robienie postępów. Pewność siebie pozwala nie roztrząsać w nieskończoność decyzji, które mamy podjąć, i bez kompleksów zaangażować się w to, co nas pociąga. Im nasza wiara w siebie jest wyższa, tym pewniej działamy. Stabilna samoocena daje nam poczucie spełnienia i obietnicę możliwości dalszego przekraczania własnych granic.
O pewności siebie mówimy, gdy spełnione są trzy warunki:
Nie szukamy akceptacji dla naszych działań w oczach innych: przeciwnie, z otwartą przyłbicą idziemy naprzód, czerpiąc z własnych zasobów swobody i siły.
Dobrze znamy siebie, mamy świadomość swoich mocnych i słabych stron, jesteśmy uczciwi w stosunku do wyzwań oraz do własnych pragnień.
Potrafimy ponosić porażki, umiemy je przetrawić i potraktować jako część życia i procesu uczenia się. Niezwykle istotna jest w związku z tym samoakceptacja, na którą wpływ ma wszystko: nasze szkolne lata, nasze miejsce w rodzinie, sposób, w jaki nasi bliscy podchodzili do porażek i sukcesów.
Pewność siebie jest stanem powszechnie pożądanym, który pozwala czuć się dobrze z samym sobą, iść naprzód z odpowiednim ładunkiem śmiałości, otwierać się na ryzyko i zranienia, by wydobyć z nich najcenniejszą esencję: poczucie, że żyje się naprawdę. To wiara w swoje możliwości i podejmowanie działania.
Dlaczego pewność siebie jest tak ważna? Ponieważ pozwala z większym spokojem traktować życie, innych i świat. Dzięki niej podchodzimy do naszych planów, wyzwań, wyborów i nieprzewidzianych życiowych okoliczności ze spokojną, harmonijną siłą. Jesteśmy gotowi do działania, do reagowania na sytuację, w której się znaleźliśmy. W obliczu trudności potrafimy wziąć odpowiedzialność za siebie oraz swoje działania swobodnie i z chłodną głową.
„Uwierz w siebie!” – oto magiczne zaklęcie, którego działania każdy chciałby doświadczyć. Poczucie pewności siebie nie jest jednak stałe i zmienia się na przestrzeni życia; wrócimy do tego później. Jak pisze Charles Pépin w książce La confiance en soi, une philosophie [Filozofia pewności siebie]: „Człowiek nie jest. Człowiek się staje. Nie wierzymy w siebie? To nic, uwierzmy w to, czym możemy się stać”3.
Definicję pewności siebie uzupełniają też inne teorie odnoszące się do osobistego potencjału i możliwości. Jedną z nich jest koncepcja samoskuteczności sformułowana przez kanadyjskiego psychologa i orędownika społecznego uczenia się, Alberta Bandurę, który definiuje samoskuteczność jako „poczucie jednostki ludzkiej o posiadaniu zdolności do zaplanowania i wykonania działań koniecznych do osiągnięcia zamierzonego skutku”.
Poczucie samoskuteczności jest kluczowym czynnikiem pewności siebie. Osoby, które wierzą w swoje możliwości, postrzegają trudne zadania jako wyzwania do podjęcia, a nie jako zagrożenia, których należy unikać. Nie boją się wyznaczać sobie celów, angażować się i wkładać dużo wysiłku w działanie, pozostając na nim skoncentrowane i dobierając odpowiednie strategie do przezwyciężania przeszkód.
[Osoby takie] podchodzą do potencjalnych zagrożeń czy stresorów z zaufaniem, że mogą sprawować nad nimi pewną kontrolę. Takie podejście poprawia wyniki, redukuje stres i zmniejsza podatność na depresję. I na odwrót, zwątpienie w siebie może ograniczyć lub wręcz zniszczyć możliwości człowieka – zdarza się, że zdolne jednostki w sytuacjach, które podkopują ich wiarę w siebie, tylko w minimalnym stopniu wykorzystują swoje talenty. Wątpiąc we własne możliwości, nie podejmują trudnych zadań. Mają problem z motywacją i unikają wysiłku albo w obliczu przeszkód szybko się zniechęcają. Ograniczyły swoje ambicje, a w realizację wyznaczonych celów angażują się bez przekonania. Napotykając wyzwania, skupiają się na własnych brakach, na trudności podejmowanego zadania i na konsekwencjach ewentualnej porażki4.
Warto się przyjrzeć sposobowi, w jaki na przeszkody pojawiające się na drodze do realizacji celów reagują dziewczęta i chłopcy – pewność siebie jest czynnikiem decydującym o spokojnym podejściu do trudności. David Dunning, amerykański psycholog i profesor na uniwersytecie w Cornell, zauważył, że dziewczęta i chłopcy odmiennie reagują na wyniki szczególnie trudnych egzaminów.
Dunning zaobserwował, że studenci płci męskiej realistycznie postrzegają przeszkody, a niskie oceny kwitują stwierdzeniem „Cóż, to był trudny materiał” – ten rodzaj reakcji nazywamy atrybucją zewnętrzną i w tym wypadku jest on oznaką rezyliencji. Większość młodych kobiet zareaguje inaczej: „Nie jestem dość dobra”, czyli zastosuje atrybucję wewnętrzną, co może je dodatkowo osłabiać5.
Jest oczywiste, że sprowadzanie przyczyn niepowodzenia do własnej winy, cechy charakteru czy defektu może tylko pogorszyć myślenie na własny temat, być dewaluujące, a także podkopywać wiarę w możliwość sukcesu. Dziewczęta mają zatem tendencję do atrybucji wewnętrznej, która przejawia się w myśleniu: „Jeśli mi się nie udaje, to jest to moja wina”. Chłopcy prędzej skorzystają z atrybucji zewnętrznej: „Nie zdałem, bo egzamin był za trudny, profesor zbyt surowy” itd. Jeszcze do tego wrócimy.
Psycholog François Ruph pisze o czterech sposobach nabywania pewności siebie:
Doświadczenie własnej skuteczności: „Kiedy jednostka osiąga sukces, umacnia to jej wiarę w swoje kompetencje. I przeciwnie, porażka ją osłabia”.
Doświadczenia zastępcze: „Dostrzeżenie, że osoby podobne do nas osiągają sukces dzięki wytrwałym wysiłkom, zwiększa wiarę w możliwość własnego powodzenia”.
Perswazja zewnętrzna: „Osoby, które przekonano, że mają kompetencje konieczne do opanowania jakiejś aktywności, są bardziej skłonne do mobilizowania się i wysiłku niż te, które w siebie wątpią”.
Stany psychiczne i emocjonalne: „Stan emocjonalny [w tym wypadku poczucie pewności siebie – przyp. tłum.] musi znajdować odzwierciedlenie w spojrzeniu innych i ich interpretacji zachowania jednostki”.
Świadomość własnych kompetencji jest kluczowa dla zrozumienia pewności siebie, jednak przydatna do wyjaśnienia tego zagadnienia może być także filozofia, a w szczególności przyjrzenie się roli, jaką w naszym życiu odgrywa niepewność. Niepewność i względność istnienia to nieodłączne aspekty ludzkiej egzystencji. Otwarte, pełne ciekawości podejście do niewiadomej pomoże wzmocnić pewność siebie bardziej niż jej ignorowanie. Błędy czają się za rogiem, ale solidnie uzbrojeni w pewność siebie lepiej je zrozumiemy, by wyruszyć w kierunku naszego przeznaczenia.
Wyryta nad wejściem do świątyni delfickiej sentencja „Poznaj samego siebie”, przytoczona przez Platona w dialogu Alkibiades, czyli o naturze człowieka, wskazuje oczywistą ścieżkę na drodze do pewności siebie. Na przestrzeni wieków powstało wiele jej interpretacji. Filon Aleksandryjski, filozof z I wieku, zaleca poznanie siebie jako źródło szczęścia: by zyskać mądrość, mielibyśmy badać własną duszę, odczucia, rozum, zajmować się tym, co nami porusza, a nie tym, co zewnętrzne. W II wieku gnostycy zalecali zastanawianie się nad sobą, nad głębią swojej natury, ale także nad przeznaczeniem człowieka. Bardzo wielu nawoływało do poznania siebie w celu zdobycia mądrości.
Filozofowie, psychologowie i psychoanalitycy zachęcają nas do introspekcji, ponieważ poznanie siebie pozwala uniknąć rozmienienia się na drobne, pogubienia się w pozorach. Jeśli naprawdę wiemy, co jest dla nas odpowiednie, z pełnym spokojem dokonujemy wyborów. Taki jest głęboki sens kartezjańskiego cogito.
Obserwacja swojego wewnętrznego krajobrazu, doświadczanych stanów psychicznych, nazywanie swoich emocji i odczuć, analizowanie myśli – to narzędzia służące poznaniu siebie. Introspekcja pomaga nam nazwać nasze mocne i słabe strony, zarządzać emocjami, dostosować się do nowych sytuacji, zastanowić się nad sobą. Poznając własne wnętrze coraz lepiej, możemy się stać lepszą wersją samych siebie.
Introspekcja jest niezbędna w naszym codziennym pędzie, zakłada jednak poświęcenie sobie czasu, zdystansowanie się od tego, co nas rozprasza, skoncentrowanie się na własnym wnętrzu. Co zatem powiedzieć o kobietach, które nie mogą znaleźć czasu na naukę samopoznania? Nicole Brais, badaczka z Uniwersytetu Lavala w Québecu, definiuje obciążenie psychiczne jako „niedostrzegalny, a zarazem nieodzowny stały wysiłek polegający na zarządzaniu, organizacji i planowaniu, mający na celu zaspokojenie potrzeb każdego członka rodziny i właściwe funkcjonowanie domu”. Obciążenie psychiczne przyczynia się do stresu i wyczerpania i dotyczy głównie kobiet – w szczególności pracujących. Według badania Insee z 2010 roku kobiety biorą na siebie 64% obowiązków domowych i 71% obowiązków rodzicielskich w małżeństwie. Nic dziwnego, że w takich okolicznościach nie zajmują się swoimi wewnętrznymi potrzebami.
Stopień pewności siebie jest różny w rozmaitych obszarach: można być bardzo pewnym siebie w kwestii pozyskiwania funduszy od inwestorów, ale znacznie mniej podczas przyjęcia, na którym prawie nikogo nie znamy. Jakkolwiek by było, jeśli jesteśmy do pewnego stopnia pewne siebie, nieznane sytuacje są nieco mniej przerażające, ponieważ wiemy, że przeżyjemy je, nie obawiając się śmieszności, upokorzenia czy odrzucenia.
Naszą pewność siebie, niezależnie od wychowania, jakie otrzymałyśmy od rodziców, mogą oczywiście podkopywać negatywne doświadczenia życiowe, przyczyniając się do powstawania w nas wrażliwych na zranienie obszarów, nawet jeśli początkowo nasza pewność siebie była solidna. Jej utrata może być przejściowa lub trwała. Nagłe zerwanie, czyjaś śmierć, wypadek czy przebyta choroba to traumatyczne doświadczenia, które mogą podważyć nasze przekonania i zmienić spojrzenie na życie. Według filozofii niepewność jest nieodłączną częścią życia i może wywrócić do góry nogami porządek, do którego byłyśmy przyzwyczajone.
Weźmy na przykład Elsę. To piękna, niespełna pięćdziesięcioletnia kobieta. Zamężna od dwudziestu pięciu lat, matka dwójki studiujących dzieci, wykłada prawo na uniwersytecie na prowincji. Z zewnątrz jej życie wygląda na idealne i godne pozazdroszczenia. Ona jednak studzi nasz entuzjazm:
Wiem, że moje życie jest sympatyczne, że mam satysfakcjonującą pracę, że moi studenci mnie lubią, a moje dzieci są już niezależne i odpowiednio przygotowane do życia. A mimo to nie jestem pewna siebie. Mam świadomość, że w dziedzinie prawa jestem raczej kompetentna, ale poza tym obszarem czuję się słaba. Z wiekiem przybyło mi parę kilogramów, które ważą tony, nie wyjeżdżam więc na wakacje z przyjaciółmi, ponieważ wstydzę się przy nich włożyć kostium kąpielowy. Unikam włączania się w dyskusje polityczne, które mój mąż i nasi przyjaciele uwielbiają, ponieważ czuję się nie dość zorientowana w temacie. Nigdy nie czuję się wystarczająco dobra – dowodem tego niech będzie fakt, że czerwienię się, ilekroć ktoś pochwali którąś z moich publikacji czy mój wygląd. Mąż i dzieci mówią mi, że jestem piękna, ale trudno mi w to uwierzyć, i w żadnym wypadku nie chodzi o fałszywą skromność. Kiedy mówią tak moi rodzice, uśmiecham się – zawsze kochali mnie bezwarunkową miłością. Powinnam być absolutnie szczęśliwa i wiem, że mój brak pewności siebie jest niezrozumiały. Ale właśnie w ten sposób czasem sama sobie zatruwam życie.
Elsa jest spełniona w trzech wymiarach: związku, pracy i macierzyństwa, w żadnym z nich nie doświadcza spektakularnych porażek czy komplikacji. A jednak brakuje jej pewności siebie. Jak często bywa w przypadku kobiet, przyczyny tej sytuacji trudno określić i Elsa opisuje je raczej jako wrażenia niż ewidentne fakty. Te niejasne odczucia mogą się pojawić zwłaszcza wtedy, gdy „powiodło się” nam w istotnych w tak istotnych dziedzinach życia, jakimi są rodzina i kariera. Upływ czasu oznacza, że trzeba snuć nowe plany i odbudowywać sens życia. Pięćdziesiątka często jest momentem podsumowań i stawiania sobie pytań.
Elsa chciałaby być kompetentna w innych dziedzinach niż prawo, by móc się odezwać w towarzystwie, u boku swojego męża. Jej samoocena wynikałaby wówczas również z faktu, że byłaby ekspertką na wielu polach.
Brak kontroli nad ciałem, które wraz z upływem czasu nas zawodzi, również jest przedmiotem rozczarowań i wstydu. Nasza fizyczna powłoka, którą widzimy, całkowicie zaprzecza wyidealizowanemu obrazowi kobiecego ciała promowanego w zachodnich społeczeństwach. W konfrontacji z toksyczną narracją, zgodnie z którą szczęście i piękno gwarantuje tylko bycie szczupłą i doskonałą, pięćdziesięciolatka musi się czuć odsunięta na margines. Pragnienie doskonałości, czy to w odniesieniu do własnego ciała, czy w innej dziedzinie, to jeszcze jeden przejaw szkodliwego myślenia, które przyczynia się do zmniejszenia naszej pewności siebie. U Elsy widać różne oblicza braku pewności siebie, takie jak niska samoocena, obawa przed opinią innych, negatywny obraz własnego ciała.
Nawet jeśli kobieta odniosła sukces w życiu prywatnym i zawodowym, wpływ tego, w jaki sposób postrzega swoje ciało, na pewność siebie jest ogromny. Wiele kobiet zatruwa sobie życie z powodu trzech dodatkowych kilogramów, jakiejś drobnej niedoskonałości, wałeczka, którego nie widzi nikt prócz nich. Zadowolenie z własnego ciała deklaruje 42% kobiet. W następnych rozdziałach wrócimy jeszcze do tego tematu.
Podczas gdy w miarę realizacji kolejnych działań pewność siebie może wzrastać, syndrom oszusta jest kłopotliwym i przewrotnym zjawiskiem, które sprowadza się do tego, że im większy sukces odnosimy, tym bardziej powątpiewamy we własne dokonania.
I właśnie na tym polega cały problem: syndrom oszusta cynicznie karmi się odnoszonymi sukcesami. Im bliżej pozytywnego efektu, tym większy niepokój. Osoba, która odniosła sukces, zostaje uwięziona w piekielnym cyklu i często myśli: „Uff, znowu udało mi się wszystkich oszukać i nie zostałam przyłapana, po raz kolejny mi się upiekło!”.
Konkretne, obiektywne dowody na autentyczność sukcesu są systematycznie deprecjonowane czy nawet krytykowane. O ile pewna doza powątpiewania w siebie (które jednak nie trwa długo) jest niezbędna, by zyskać obiektywne spojrzenie, osoba cierpiąca na syndrom oszusta w ogóle nie może zaakceptować swoich sukcesów i sądzi, że przeciwnie, ponosi same porażki. Nieustannie myśli, że oszukuje otoczenie w kwestii swoich „rzeczywistych” zdolności i inteligencji. To doskonały koktajl wzmacniający lęk.
Z tego zresztą powodu syndrom oszusta często dotyka ludzi wybitnie uzdolnionych.
Joséphine to trzydziestopięciolatka z doktoratem, doskonała kandydatka na nowe stanowisko w dyrekcji ważnego oddziału pewnej firmy. O posadę ubiega się trzydzieści osób. Joséphine z powodzeniem przechodzi przez pięć etapów rekrutacji. Zna odpowiedzi na wszystkie pytania, pokonuje wszystkie przeszkody. Podczas końcowej rozmowy przyszli koledzy serdecznie ściskają jej dłoń i witają Joséphine w swoich szeregach. Po wyjściu kobieta miała zadzwonić do swojego chłopaka, siostry i najlepszej przyjaciółki. „Ale właśnie uświadomiłam sobie, co się stało: zdobyłam pracę. Nie byłam w stanie się ucieszyć. Przecież oni się zorientują, że się pomylili. Nigdy mi się nie uda!”. Joséphine rezygnuje ze świętowania swojego spektakularnego sukcesu.
Dopadają ją zimne poty i bezsenność. Syndrom oszusta szczególnie daje się we znaki przy okazji ważnych zmian: może to być, jak w przypadku Joséphine, zmiana pracy, rozpoczęcie kolejnego cyklu studiów czy nowego etapu życia.
A przecież Joséphine jest nie tylko doskonale wykształcona, przeszła też wszystkie stresujące etapy rekrutacji. Wykorzystała swoje zdolności i kompetencje, potrafiła przekazać swoją wiedzę w odpowiednio przekonujący sposób. Jej głos nie zdradzał najmniejszego wahania. Jej motywacja, ambicje, a także zabawna anegdota, którą wzbudziła entuzjazm dyrekcji, to dowody na to, iż posiada ona zakres umiejętności zgodny z wymogami stanowiska i oczekiwaniami przyszłego pracodawcy.
Cały ten pokaźny wachlarz talentów nie jest jednak w stanie ukoić jej niepewności w obliczu nowych obowiązków. Nic jej nie przekonuje: Joséphine uważa, że nie jest odpowiednią kandydatką na dane stanowisko i pracodawcy wkrótce zdadzą sobie z tego sprawę. Po otrzymaniu dobrej nowiny o zatrudnieniu nie pozwala sobie na poczucie bezpieczeństwa, pewność siebie czy entuzjazm. Mimo swoich osiągnięć i talentu do zarządzania nie czuje się zdolna do motywowania, inspirowania czy zarządzania konfliktami w nowym zespole.
W miesiącach następujących po zatrudnieniu, bojąc się panicznie, że nie zdoła poprawnie wywiązać się z obowiązków, represjonuje siebie i swoich asystentów, narzucając szalony plan dnia, który sprawia, że kobieta stopniowo odcina się od wszelkiego życia społecznego. W trakcie kuluarowych rozmów czy minizebrań wciąż otrzymuje gratulacje, które stanowią dla niej tak wielką presję, że nowe doświadczenie zawodowe zmienia się w wyczerpujący maraton. Sama nie wie, czy na gratulacje ze strony szefa powinna zareagować radością czy zakłopotaniem. Joséphine czuje niepokój, to wszystko budzi w niej zmieszanie i niepokój, aż wreszcie, na granicy wypalenia zawodowego, kobieta postanawia skonsultować się z psychologiem.
Inna cecha syndromu oszusta polega na tym, że dotknięta nim osoba ma wrażenie, iż nie zasługuje na swoje sukcesy, które przypisuje szczęściu lub przypadkowi. Mechanizm ten wyjaśnia teoria atrybucji opisana w 1958 roku przez Fritza Heidera. Kobiety dotknięte syndromem oszusta cierpią na zniekształcenie poznawcze, to znaczy pewne skrzywienie myślenia. Jak to się dzieje?
Człowiek przypisuje swój sukces (dobrą ocenę, spełnienie zawodowe czy osiągnięcia w innej dziedzinie) zewnętrznej (wykazałem się kompetencjami, więc odniosłem sukces) i trwałej przyczynie, nad którą może sprawować pewną kontrolę (na przykład odpowiednio się zorganizować). Osoby, które cierpią na syndrom oszusta, przypisują wszystkie sukcesy wyłącznie przyczynom zewnętrznym (a zatem nietrwałym, nad którymi nie mają kontroli). Przyczynami zewnętrznymi mogą być szczęście, uprzejmość innych, błędna ocena. Nigdy jednak własna zasługa.
W 1978 roku amerykańskie psycholożki Pauline Rose Clance i Suzanne Imes nadały temu wielkiemu, specyficznemu zwątpieniu w siebie nazwę „syndrom oszusta”. Do tej historii wrócimy. Koncepcja ta jest przedmiotem dyskusji, częściej mówi się o „doświadczeniu oszusta”6, a zjawisko staje się coraz silniej obecne w zachodnich społeczeństwach żyjących kultem sukcesu, w których często poczucie dowartościowania jest mylone z byciem wybitną osobą, a sukces traktuje się jako gwarancję miłości i przyjaźni.
Syndrom oszusta nie jest zaburzeniem psychicznym (nie figuruje wśród zaburzeń psychicznych wymienianych w podręczniku DSM-57). Charakteryzuje się jednak paraliżującym sposobem myślenia, w którym możliwy jest tylko określony zespół sądów na własny temat i w którym dominuje poczucie, że jest się uzurpatorem i nie jest się wystarczająco dobrym. Osoba dotknięta syndromem oszusta nieświadomie zadaje sobie pytanie: „Czy mam prawo ubiegać się o to stanowisko, o ten awans?”.
Człowiek, który czuje się oszustem, żyje w ciągłym strachu, ze ściśniętym żołądkiem, na zewnątrz zachowując pozory spokoju. Boi się na przykład, że zostanie zdemaskowany, bo nie spełnia wymagań dyrekcji. Poczucie nieuprawnionego zajmowania swojej pozycji mają szczególnie często kobiety, którym sukces (pod wpływem jego genderowej definicji) kojarzy się ze statusem i władzą, pojęciami, z którymi często nie czują się one swobodnie.
Doktor Jessamy Hibberd, psycholożka kliniczna, opisuje w swojej książce8, na czym polega mentalna pułapka, którą jest syndrom oszusta.
Nawet jeśli człowiek odnosi sukces za sukcesem, w jego wnętrzu toczy się nieustanna walka między świadomością tego faktu a jego odczuwaniem. Ludzie z syndromem oszusta mają wielkie trudności z uwewnętrznieniem swoich sukcesów. Ilekroć zrobią coś dobrego, tłumaczą to przyczynami zewnętrznymi, a ilekroć zdarzy im się postąpić gorzej lub źle, upatrują przyczyny w sobie. Są odpowiedzialni za wszystko. Ten skrzywiony obraz rzeczywistości działa niemal jak przesąd, człowiek mnoży dowody, by go uzasadnić. Syndrom oszusta jest kombinacją samokrytycyzmu, niewiary w siebie i lęku przed porażką, które, splecione w dziwnym walcu, sprawiają, że balansujemy między przepracowaniem a prokrastynacją.
Hibberd wyjaśnia różnicę między brakiem pewności siebie a syndromem oszusta:
Kiedy mamy jakiś cel i brak nam pewności siebie, nie wiemy, czy i w jaki sposób uda nam się ów cel osiągnąć, ale jeśli będziemy ciężko pracować i użyjemy naszej dobrej woli, możliwe, że na koniec odczujemy radość. Osoba z syndromem oszusta będzie odczuwać taki sam niepokój i również będzie ciężko pracować, ale kiedy już osiągnie cel, zacznie umniejszać swój sukces. Nie jest w stanie zmienić swojego podejścia. Ma wrażenie, że skoro teraz jest jeszcze bardziej widoczna i pod presją, niechybnie czeka ją porażka. Sukces nie pasuje do jej obrazu siebie.
Według Hibberd syndrom oszusta jest częściowo wrodzony, a częściowo nabyty. Nie oznacza to jednak, że cokolwiek w tej materii jest zdeterminowane czy ustalone. Niektóre osoby od urodzenia są raczej lękliwe, ale można to zmienić za sprawą wychowania, które zbuduje w nich pewność siebie.
I na odwrót, można się urodzić z dobrą samooceną i pewnością siebie i utracić ten potencjał: dziecko, które rośnie wśród sprzecznych komunikatów (a są one jednym z najsilniejszych markerów syndromu oszusta), czuje się zagubione. Wątpliwości i brak pewności siebie są rzeczą ludzką, kiedy jednak stają się one chroniczne, mamy prawdziwy problem. Zwłaszcza że żyjemy w świecie, który zachęca nas do stawania się najlepszą wersją samych siebie: „Żyj pełnią życia! Żyj na maksa!”. A gdyby tak zamiast tego powiedzieć: „Żyj własnym życiem”?
W następnym rozdziale dokładniej pochylimy się nad genezą tego specyficznego zwątpienia w siebie, ale już teraz możemy podkreślić pewną oczywistość: w nastawionym na rywalizację społeczeństwie, w którym osiągnięcia i sukces wyniesione są do poziomu najwyższych wartości, życie ukazywane w krzywym zwierciadle mediów społecznościowych jawi się jako doskonały obraz. Z tego kontekstu społeczno-kulturowego wynikają trzy główne przyczyny, które tłumaczą, dlaczego tak wiele kobiet cierpi na syndrom oszusta.
Nieustanna presja (na osiągnięcia i wygląd), która w kontekście deficytu pewności siebie może tylko podsycać płomień niepewności w odniesieniu do własnych kompetencji.
Znikoma reprezentacja kobiet na stanowiskach przywódczych i w niektórych dziedzinach przemysłu, która sprawia, że kobiety u władzy są jeszcze bardziej wyeksponowane i osamotnione.
Stereotypy, które mimo postępu społecznego wciąż są głęboko zakorzenione: „kobiety nie potrafią negocjować”, „kobiety źle się czują w kręgach władzy”, „kobiety bardziej ulegają emocjom”, „kobiety pragną mieć dzieci”, „kobiety mają dzieci”, „dzieci chorują”, „kobiety tak naprawdę nie chcą rządzić”.
Ryzykiem, które wysuwa się na pierwszy plan, jest wypalenie. Osiąganie celów przy jednoczesnym pilnowaniu się, by nas nie zauważono, jest męczące, wyczerpujące i przyczynia się do ogromnego stresu, prowadząc czasem do przeciążenia – zbyt wiele wysiłku wkładamy w przewidywanie najdrobniejszych błędów, które mogłyby wzmocnić nasze wątpliwości i syndrom oszusta.
I przeciwnie, syndrom oszusta może się przejawiać całkowitym paraliżem pod postacią prokrastynacji, którą można zdefiniować jako przesadną tendencję do odkładania wszystkiego na później. Każdemu zdarza się odkładać na następny dzień trudne lub uciążliwe zadanie, ale jeśli takie odwlekanie staje się nawykiem, codzienną reakcją na stające przed nami wyzwania, mamy problem. Nie wykorzystujemy okazji, rozczarowujemy nasze otoczenie i zamykamy się w błędnym kole doświadczeń, które potwierdzają, że jesteśmy nic niewarci. To skrzywione postrzeganie rzeczywistości wynikające z lęku przed porażką i niskiej pewności siebie zabija motywację, która jest niezbędna do realizowania własnych ambicji.
Do tego nasze życie zawodowe staje się miałkie, ponieważ nie pozwalamy sobie ani na radość z sukcesu, ani na zaangażowanie się z prawdziwą energią w realizację wyznaczonych zadań.
Jeśli jesteśmy dotknięci syndromem oszusta, patrzymy w spaczony sposób nie tylko na siebie, ale też na innych. Często wyobrażamy sobie, że ludzie, z którymi pracujemy w jednym pomieszczeniu, są obdarzeni niezachwianą pewnością siebie i nie osądzają siebie tak surowo jak my. Oni to co innego, oni zasługują na swoje stanowiska! Obawiając się zdemaskowania naszego oszustwa, cierpimy w milczeniu: czy kiedykolwiek będziemy mogli dołączyć do zwycięskiego obozu? Jak usprawiedliwić własną pozycję, jeśli sądzimy, że zasługujemy na niewiele lub wręcz na nic, że nasze sukcesy są owocem uzurpacji, oportunizmu czy przypadku?
Czy strach, że zostaniemy zdemaskowani, nie jest przejawem paraliżującego nas egzystencjalnego lęku przed wolnością? Zawoalowanej niechęci przed wzięciem jej na siebie, bowiem wiąże się ona z odpowiedzialnością? Jesteśmy skazani na wolność, jak powiedział Sartre. Wolność, która jest cechą kondycji ludzkiej, pociąga za sobą odpowiedzialność. Każdy wolny człowiek, kobieta czy mężczyzna, jest odpowiedzialny za swoje czyny. Jeśli więc odpowiadamy za własne sukcesy, to za błędy również! Gdy cierpimy na syndrom oszusta, ten egzystencjalny lęk jest jeszcze bardziej odczuwalny.
Te niszczące niepokój i niepewność w obliczu tego, kim jesteśmy lub do czego jesteśmy zdolni, przypominają trochę obawę przed sukcesem, przed dopuszczeniem możliwości, że nam się uda, przed uznaniem własnych zdolności, zwłaszcza gdy żyjemy w społeczeństwie, w którym sukces jest uważany za najwyższą, wpajaną od dzieciństwa wartość i w którym dzieci często obdarzane są warunkową akceptacją. Jak uściśla psycholog Kevin Chassangre: „Nasze społeczeństwo ma tendencję, by uczyć dzieci, że człowiek jest dobry, jeśli odnosi sukces, a zły, jeśli ponosi porażkę”.
Amerykańska pisarka Marianne Williamson tak opisuje to zjawisko:
Najbardziej obawiamy się nie tego, że się do czegoś nie nadajemy, ale naszej bezgranicznej mocy. Tym, co nas przeraża, nie jest nasza ciemność, ale nasze wewnętrzne światło. Zadajemy sobie pytanie: Kimże jestem, żeby się odważyć na bycie wybitną, wspaniałą, utalentowaną, wyjątkową? Ale tak naprawdę kimże jestem, żeby taką osobą nie być?
Trzeba pozwolić sobie odnieść sukces, błyszczeć, być szczęśliwą. Ale to często pobożne życzenia. Poczucie, że nie ma się do tego prawa, nie ustępuje, ponieważ kobieta jest swoim najgorszym wrogiem. Obawa, że zostanie zdemaskowana i osądzona, utrzymuje ją w strefie komfortu: kobieta zakazuje sobie sukcesu i zamyka się w błędnym kole, które utrwala jej ograniczające przekonania. Czuje się niezadowolona, a ponieważ środowisko pracy czy społeczeństwo nie udziela jej dowartościowującej informacji zwrotnej, zwątpienie zakorzenia się w niej jeszcze głębiej.
Sophie ma 32 lata. Pracuje w instytucji kultury w Bordeaux, ale czeka na stanowisko w muzeum na północy Francji.
Chcę być bliżej rodziny, ale też spełnić swoje marzenie: być konserwatorką. Pragnę tego, odkąd skończyłam Akademię Sztuk Pięknych. Tymczasem tu, gdzie pracuję teraz, jest wspaniale, szef jest ze mnie zadowolony i właśnie dał mi dodatkowe obowiązki, dzięki którym mogłabym osiągnąć ostateczne zwieńczenie mojej kariery: zająć się konserwacją.
Sophie bardzo przeżywa tę sytuację, ma poczucie, że traci grunt pod nogami, zaczyna opuszczać ważne zebrania, prosi o pomoc w kadrach, krótko mówiąc – nie daje już rady. W tym samym czasie muzeum w Lille wysyła jej zaproszenie na pierwszą rozmowę. „Nie pojechałam” – mówi Sophie.
Skąd ten autosabotaż? W miarę jak pojawiają się kolejne przejawy uznania i zaufania, świat Sophie zaczyna się walić. Pozytywne informacje zwrotne rozumie jako wezwanie do hiperwydajności; czuje się podliczana, oceniana i zobowiązana, by nie zawieść. Zastanawia się, dywaguje, analizuje – kręcąc się bezproduktywnie w kółko. Nie tylko sabotuje swoją przyszłość, uważając, że propozycję otrzymała przez przypadek, ale jest też sparaliżowana przez teraźniejszość z powodu nowych obowiązków. Jak dawniej zaczyna prokrastynować i chować głowę w piasek, ilekroć pojawi się jakiś problem. Twierdzi, że nie potrafi znieść najdrobniejszej niedoskonałości. Jeśli nie uda jej się wywiązać z aktualnego zadania, będzie to oznaczało, że wszystko zepsuła.
Oczywiście nie ma w tym za grosz obiektywizmu, to skrzywione spojrzenie więzi ją w pułapce i narzuca czarno-białe widzenie rzeczywistości. Perspektywę stanowiska w Lille Sophie nazywa pobożnym życzeniem. Niepokój, jaki odczuwa, podkopuje jej pewność siebie i pogrąża w bezczynności.
Statystycznie rzecz biorąc, kobiety są bardziej podatne na lęk niż mężczyźni. Bardziej się też przejmują opinią innych na swój temat. Mają zatem większą skłonność do niepokoju i zniechęcenia, które mogą wzmagać ich brak pewności siebie i przyczyniać się do rozwinięcia syndromu oszusta.
Owo poczucie, że nie jest się na swoim miejscu, sięga dalej i obejmuje mniejszości, które mogą tym bardziej cierpieć z powodu braku pewności siebie. Odmienności takie jak orientacja seksualna, płeć czy rasa mogą podsycać syndrom oszusta i potęgować jego odczuwanie.
Suzanne Imes i Pauline Rose Clance, psycholożki kliniczne, które w latach siedemdziesiątych XX wieku nadały owemu złożonemu i trudnemu do rozpoznania problemowi nazwę „syndrom oszusta”, same się z nim zmagały.
Kiedy Clance prowadziła wykład na uniwersytecie w Ohio, uświadomiła sobie, że jej studentki borykają się z tym samym poczuciem zwątpienia w siebie i bycia nie na miejscu, którego sama doświadczała w ich wieku. Oto jej słowa: „Zauważyłam, że moje studentki są pełne wątpliwości co do własnych kompetencji i nie wierzą w możliwość sukcesu, mówiąc na przykład: «Boję się, że tym razem kompletne zawalę egzamin». Kiedy je o to pytałam, okazało się, że w rzeczywistości nigdy nie oblały egzaminu, miały świetne wyniki. Jedna z nich powiedziała: «Wśród wszystkich tych inteligentnych ludzi dookoła czuję się jak oszustka»”9.
Padło magiczne słowo!
W latach osiemdziesiątych w ślady Clance i Imes poszła doktor Valerie Young (dziś międzynarodowa ekspertka w kwestii syndromu oszusta i mówczyni): jej zawodowa droga wykrystalizowała się w okresie, gdy sparaliżowana zwątpieniem prokrastynowała, zastanawiając się, jak się zabrać za doktorat. O swoim doświadczeniu opowiada na stworzonej przez siebie stronie internetowej impostorsyndrome.com.
Jak w przypadku wielu historii ze szczęśliwym zakończeniem, po raz pierwszy o zjawisku zwanym syndromem oszusta usłyszała przez przypadek. Dwie z jej studentek czytały i komentowały przy niej badania Imes i Clance na ten temat. Young była porażona: rozpoznała się w opisie zespołu jego objawów i zauważyła, że boryka się z nimi wielu spośród jej studentów – zwłaszcza dziewczęta. Postanowiła poświęcić swój doktorat właśnie tej kwestii i bez zwłoki wraz z innymi studentkami powołać do życia grupę wsparcia.
Dalszy ciąg działań Young przeszedł już do historii. Pierwszy zorganizowany przez nią warsztat terapeutyczny został zatytułowany „Pokonać syndrom oszusta: problem kompetencji i pewności siebie”, który odniósł duży sukces i potwierdził zapotrzebowanie na obszerniejsze potraktowanie tematu. W 2001 roku badaczka zorganizowała kolejny warsztat pod tytułem „Jak czuć się tak inteligentnym i kompetentnym, jakim jesteś w opinii innych ludzi: dlaczego inteligentni ludzie doświadczają syndromu oszusta i jak temu zaradzić?”.
Clance, Ines i Young mają ze sobą coś wspólnego: cierpią z powodu tego szczególnego deficytu pewności siebie. Mimo dzielącego je dystansu czasowego sprawiają wrażenie, jakby złączone solidarnością i siostrzeństwem szły ramię w ramię i wtórowały sobie nawzajem, starając się zrozumieć syndrom oszusta, zidentyfikować go i znaleźć na niego remedium. Dzięki swoim książkom, warsztatom psychoedukacyjnym, wystąpieniom przed szeroką publicznością, ćwiczeniom i narzędziom pomiarowym (w tym skali syndromu oszusta autorstwa Clance) przyczyniły się – każda na swój sposób – do lepszego zrozumienia tego problemu.
Na temat koncepcji „ja”, która odgrywa w zachodniej psychologii istotną rolę, napisano już wiele. Oto mała powtórka z historii: po tym, jak na początku XX wieku za sprawą Sigmunda Freuda i jego uczniów narodziła się psychoanaliza, w większości krajów Zachodu następuje wysyp teorii i metod terapeutycznych. W latach czterdziestych pojawiają się dwa duże nurty: behawioryzm i (głównie za sprawą Abrahama Maslowa) psychologia humanistyczna. Psychologia humanistyczna, zwana również egzystencjalną, przedstawia koncepcję człowieka jako istoty fundamentalnie dobrej, która rozwija się w pozytywny sposób, jeśli uwolni się od ograniczających ją uwarunkowań. Stała się ona podstawą opracowanej w USA w latach pięćdziesiątych przez Carla Rogersa koncepcji psychoterapeutycznej: terapii skoncentrowanej na osobie. Abraham Maslow, Carl Rogers i George Kelly należą do badaczy sytuujących „ja” w centrum podejścia terapeutycznego i teorii osobowości.
Czym się charakteryzuje ten nurt? Przede wszystkim, jak wskazuje jego nazwa „terapia skoncentrowana na osobie”, terapeuta skupia się na jednostce, a nie na problemie. Wchodzi z klientem10 w empatyczną relację – co bardzo odróżnia tę koncepcję od neutralności psychoanalizy – stawiając się na jego miejscu, w klimacie zaufania i nieosądzania. Ten sposób pracy jest bardzo pomocny w leczeniu braku pewności siebie. Akceptujące spojrzenie terapeuty dodaje otuchy klientom, w szczególności kobietom, które nieustannie czują się osądzane i niedoceniane. Podejście humanistyczne charakteryzuje się również niedyrektywnością, to znaczy, że terapeuta nie dąży do kierowania procesem terapii.
Carl Rogers i terapie humanistyczne
Psychologia humanistyczno-egzystencjalna często nazywana jest trzecią drogą. Wokół Carla Rogersa (1902–1987), który sam siebie określał mianem cichego rewolucjonisty, skupili się naukowcy i terapeuci, którzy uznali, że dwa pozostałe systemy terapeutyczne dominujące w latach pięćdziesiątych XX wieku (psychoanaliza i behawioryzm) są odczłowieczone i przepełnione chłodem.
Rogers inspirował się fenomenologią (zwłaszcza Edmundem Husserlem) i egzystencjalizmem (Jean-Paul Sartre), przerzucając pomost między psychologią a filozofią. Jego metoda jest więc nie tylko działaniem psychologicznym, ale również filozofią życiową, która opiera się na pozytywnym spojrzeniu na człowieka.
Ogólnie rzecz ujmując, zgodnie z podejściem skoncentrowanym na osobie każdy człowiek ma wszystko, czego potrzebuje do pełnego funkcjonowania i samookreślenia, o ile pozostaje blisko swojego głębokiego doświadczenia, to znaczy całej mieszanki wrażeń cielesnych i zmysłowych, odczuć oraz znaczeń, jakie on sam im nadaje, co Rogers nazywa „ja organizmicznym”. Ta pierwotna motywacja jest jednym z filarów teorii rogeriańskiej, niezbędnym, unikalnym dla każdego subiektywnym kompasem umożliwiającym poruszanie się w życiu, podejmowanie własnych wyborów i w ten sposób realizację swojego potencjału, zwanego tendencją aktualizacyjną – czyli samospełnienie wraz z przyjęciem odpowiedzialności za własną wolność.
Pojęcie „ja”, które Rogers definiuje jako „zorganizowany, spójny zestaw wyobrażeń i przekonań na swój temat”, można streścić w pytaniu: „Kim jestem?”. Kim jestem jako jednostka? Jakich subiektywnych (pozytywnych i negatywnych) odpowiedzi udzielam na to pytanie? W terapii sporządza się wielowymiarowy opis obejmujący różnorakie przekonania, które człowiek ma na własny temat i które nadają znaczenie jego „ja”. Ta bogata, bardzo osobista autodefinicja ukazuje jego zdolność do refleksji na własny temat, do dostrzegania swojej złożoności i unikalności.
Co ważne, „ja” nie jest statyczne: to proces, który trwa przez całe życie, a jego kluczowymi etapami są dzieciństwo i okres dojrzewania. „Osoba to płynny proces, nie stały i statyczny byt; płynąca rzeka zmian, nie blok z solidnego materiału; stale zmieniająca się konstelacja możliwości, a nie ustalona ilość cech”11.
Carl Rogers wyróżnia trzy składowe pojęcia „ja”. Są nimi:
obraz siebie
, czyli sposób, w jaki postrzegamy samych siebie (obraz ciała odgrywa tu ważną rolę), niekoniecznie pokrywający się z rzeczywistością;
samoocena
, czyli wartość, jaką sobie przypisujemy;
i wreszcie
„ja” idealne
, które zmienia się w toku naszego życia i wyraża to, kim chcielibyśmy być, nasze życiowe aspiracje.
Kiedy nasze doświadczenie pokrywa się z naszym obrazem siebie, możemy wreszcie poczuć wewnętrzną harmonię i pewność siebie oraz doznać stanu kongruencji (doskonałej spójności).
Naturalnej tendencji do samorealizacji w pierwszych latach życia ogromnie sprzyja wspierające, życzliwe środowisko rodzinnie, dzięki któremu dziecko może rozwijać swoją wyjątkową indywidualność i ma szanse na pełne zrealizowanie siebie.
Spotkałyśmy się z szesnastoletnią dziewczyną o imieniu Isis. Wysoka i smukła, ogromne oczy, nogi jak u gazeli. Rodzice Isis są zaniepokojeni jej szczupłością (nie jest chuda, ale znajduje się na granicy).
Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego tutaj jestem. Moi rodzice boją się, że mam anoreksję, ale tak nie jest. W gimnazjum mieliśmy dziewczynę z anoreksją: daleko mi do niej. Po prostu patrzę obiektywnie i dobrze widzę, że jestem pulchna. Nie gruba, ale pulchna. Więc zwracam uwagę na to, co jem, ale nie ma o co robić afery. Już jako dziecko byłam zaokrąglona. Inne dziewczynki śmiały się ze mnie, nazywały mnie Pyzą. Cieszę się, że policzki mi się zapadły. Żeby zeszczupleć, powinnam zrzucić tylko cztery czy pięć kilo. Taka pulchna niezbyt podobam się sobie w lustrze. Wszystkie moje koleżanki uwielbiają zakupy, a ja unikam przymierzalni. Sądzę, że jeśli będę mieć parę kilo mniej, będę mogła znowu sobie pozwolić na shopping.
Isis ma 175 centymetrów wzrostu i nosi rozmiar 36. Rzeczywiście, nie ma anoreksji i je wszystko poza słodyczami. Ale jej widzenie własnego ciała jest zniekształcone. Cierpi na dysmorfofobię, zaburzenie obrazu siebie związane z obrazem swojego ciała. Rzekomo pulchne, rodzi ono w niej lęk, pozbawia ją pewności siebie. Zaburzenie z pewnością ma związek z jej matką, która ma nadwagę, oraz ze środowiskiem szkolnym, w którym dziewczęta się głodzą. Problem nie jest poważny, Isis tylko mówi, że chciałaby zrzucić parę kilogramów, ale niczego nie zmienia w swoim sposobie odżywiania.
Po sześciu sesjach dziewczyna pojmuje, skąd wzięła się ta niepewność względem własnego ciała: z jednej strony widzi nadwagę matki, której trochę się wstydzi, a z drugiej wciąż ma w pamięci obraz pulchnej dziewczynki, jaką była, i drwiny, których doświadczała. W końcu uświadamia sobie, że zablokowała się na tym obrazie siebie, chociaż teraz zupełnie nie odpowiada on rzeczywistości. Odzyskuje w ten sposób pewność siebie.
Na poczucie „ja”, według Rogersa naturalnie zorientowane na optymalną realizację naszych możliwości, mają wpływ doświadczenia z dzieciństwa oraz to, jak je interpretujemy. Aby otrzymać uwagę i miłość, bardzo szybko zwracamy się ku najważniejszym osobom: rodzicom, ale także ku tym, którzy nas inspirują. Chłoniemy ich komentarze, uwagi, oceny, wszystkie przekazy na temat sposobu, w jaki mamy się zachowywać, by się im przypodobać, oraz zestaw przekonań nazwanych przez Rogersa warunkami własnej wartości.
Warunki własnej wartości nakładają się na indywidualne pojęcie „ja”. Nasze odczytanie tego, co inni sądzą, co uznają za wartość, czego bronią, do czego zachęcają, co kochają, a czego nienawidzą, zostaje uwewnętrznione i buduje tkankę złożonej całości, którą się stajemy. W efekcie interpretujemy to, co widzimy, według kryteriów, które niekoniecznie są nasze – jakbyśmy w pewnym sensie patrzyli przez soczewki filtrujące nasze doświadczenie i podstępnie oddalające nas od nas samych, od naszej własnej interpretacji. Nasze spojrzenie jest więc częściowo przefiltrowane przez ocenę i postrzeganie osób, które nas otaczają. Wpływ szkoły, kręgów przyjaciół i kultury oczywiście pogłębia ten odbiór.
Dlatego pozytywne postrzeganie siebie jest takie ważne. Dzięki życzliwemu, pełnemu szacunku spojrzeniu, czyli pozytywnemu obrazowi siebie, nasze „ja” może się prawidłowo rozwijać i nie jesteśmy uzależnieni od osądu innych. Jest ono prezentem od tych, którzy nas kochają. Słowa, jakich używają ukochane osoby, mają ogromną wagę. Wpływają na naszą definicję „ja”, a co za tym idzie, na nasz sposób bycia i dokonywania wyborów.
Rogers wyróżnia dwa typy pozytywnego spojrzenia:
warunkowe pozytywne spojrzenie, które odpowiada temu, co nazywamy miłością warunkową;
bezwarunkowe pozytywne spojrzenie, które odpowiada temu, co nazywamy miłością bezwarunkową.
W sytuacji warunkowego pozytywnego spojrzenia warunkowanie własnej wartości jest w pewnym sensie narzucane dziecku, które aby zyskać akceptację, zmienia swoje zachowanie w zależności od tego, co dorosły uzna za dobre lub złe. Opinia osoby dorosłej staje się dla dziecka punktem odniesienia.
Warunkowanie własnej wartości decyduje również o obrazie siebie, jaki ma dziecko, które przyswaja sobie określone standardy postępowania; jego sposób bycia „dobrym człowiekiem” jest więc naznaczony wizją rodzica. Jego zachowanie stanowi odzwierciedlenie wyobrażeń innych. Po latach, gdy człowiek musi dokonywać wyborów, przepaść między własnym postrzeganiem siebie a wizją rodziców może wywołać zwątpienie, zamieszanie czy niepokój. Według Rogersa jest to moment powrotu do siebie, do swojej autentyczności: „Zadziwiającym paradoksem jest to, że kiedy akceptuję siebie takiego, jakim jestem, zmieniam się.”12.
Bezwarunkowe pozytywne spojrzenie, otwarte i zainteresowane drugim, umożliwia zaistnienie prawdziwego „ja” i sprzyja samorealizacji. Dziecko jest akceptowane za to, kim jest, a nie za to, co robi. Nawet jeśli coś mu się nie uda, wciąż jest obdarzane życzliwym pozytywnym spojrzeniem, które wspiera jego ciekawość, zaufanie i kreatywność. To, jak siebie postrzega, pozostaje w zgodności z jego doświadczeniem. Utrzymanie tego stanu to praca na całe życie, która jednak buduje głęboką pewność siebie. Bezwarunkowa akceptacja, pozwalająca dziecku na dogłębne przyjęcie siebie bez odzwierciedlania oczekiwań innych, jest trampoliną do prawdziwej autonomii, ponieważ sprzyja pozytywnemu obrazowi jego samego oraz zdrowemu podejściu do siebie, które chroni przed zależnością od innych i jest źródłem adekwatnej samooceny.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
https://www.bbc.com/news/uk-46434147 [dostęp: 25.10.2021]. [wróć]
Badanie Grant Thornton, 2013. [wróć]
Charles Pepin, La confiance en soi. Une philosophie, Allary Editions, Paris 2018, s. 74. [wróć]
J. Lecomte, Les Applications du sentiment d’efficacité personnelle, „Savoirs” 2004–2005 (poza serią). [wróć]
K. Kay, C. Shipman, The Confidence Gap, „The Atlantic Monthly” 2014, maj. [wróć]
impostor experience (przyp. tłum.). [wróć]
Kryteria diagnostyczne zaburzeń psychicznych. DSM-5, wyd. 5, Edra Urban & Partner, Wrocław 2018. [wróć]
J. Hibberd, Croyez en vous, libérez-vous du syndrome de l’imposteur, Larousse, Paris 2019. [wróć]
C. Jarrett, Feeling Like a Fraud, „The Psychologist” 2010, 23(5). [wróć]
Lepiej używać terminu „klient” niż „pacjent”. Człowieka, nawet z problemami, nie powinno się redukować do statusu pacjenta, który kojarzy się z biernością, uprzedmiotowieniem. [wróć]
C. Rogers, O stawaniu się osobą. Poglądy terapeuty na psychoterapię, przeł. M. Karpiński, Rebis, Poznań 2002. [wróć]
Tamże, s. 42. [wróć]