Wszystko jeszcze przed nami - Wioletta Sawicka - ebook + audiobook

Wszystko jeszcze przed nami ebook

Wioletta Sawicka

4,6
37,60 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Kontynuacja bestsellerowej opowieści o zakazanej miłości, tęsknocie i sile nadziei w czasach, gdy świat podnosił się po II wojnie światowej.

Ile kobieta jest w stanie poświęcić dla miłości? Czy także własną godność?

Zgadzając się na spotkanie z kapitanem UB w hotelu, Lizka dokonuje najtrudniejszego wyboru w życiu. Jej decyzja wkrótce przyniesie poważne konsekwencje. Przekonana, że w Niemczech prędzej dowie się czegoś o ukochanym Franzu, niedługo po ślubie Bogny wraz z dziećmi i teściową opuszcza Szwecję i przenosi się do Norymbergi. Mieszkając z niechętnymi jej szwagierkami, we wrogim, zrujnowanym kraju, wciąż nie może się pogodzić z myślą, że mąż, którego nie widziała od lat, nie żyje, chociaż nawet sąd uznał go za poległego na wojnie. W Norymberdze spotyka dawnego przyjaciela, Gustava, który staje się jej podporą w trudnych chwilach. Zwłaszcza gdy Lizka dowiaduje się szokującej prawdy o Franzu.

Tymczasem powojenny porządek świata także w Bartągu przynosi znaczne zmiany. Miejsce dawnych mieszkańców zajmują repatrianci ze wschodu. Garstka Warmiaków, która postanowiła zostać: Augusta, Jan Langer, Zośka i Stanisław Kujawowie, próbuje się odnaleźć w świecie ułożonym na nowo, pośród nowych sąsiadów, w Polsce, na którą tak czekali. Nowych i dawnych mieszkańców dzieli prawie wszystko, ale łączy jedno – powojenna bieda i wiara, że przyjdą lepsze czasy. Jednak nad Langerami znów pojawiają się ciemne chmury. Drugi raz tracą ojcowiznę.

Wioletta Sawicka urodziła się i mieszka na Warmii. Z wykształcenia jest pedagogiem, ale zawodowo realizuje się jako dziennikarka. Jej specjalnością są reportaże. Wyciszenia od zgiełku życia szuka w warmińskich lasach i w Bieszczadach, które niezmiennie ją fascynują. Autorka szesnastu powieści i reportażu historycznego „Wilcze dzieci”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 288

Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AnnaGrzybowska

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja jak zawsze
00
Martawitkowska13

Nie oderwiesz się od lektury

piękna opowieść , muszę odłożyć inne książki na kilka dni żeby ochłonąć .. genialna. piękna . zaskakująca. czekam na kolejny tom
00
Iwonajaskowiak

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia. Polecam!
00



Projekt okładki

Agata Wawryniuk

Zdjęcia na okładce

© CollaborationJS/Trevillion Images

© Freepik

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8391-658-3

Warszawa 2025

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

[email protected]

ROZDZIAŁ I

Wybór Lizki

Szwecja, czerwiec 1946 roku

Wiktor Kowalski nie sprawiał wrażenia zdziwionego, gdy ujrzał Lizkę w drzwiach pokoju hotelowego. Przeciwnie, na twarzy miał wypisane owo nieznośne poczucie władzy, jakie widziała u tych, którzy wcześniej decydowali o jej losie.

– Proszę, niech pani wejdzie – oznajmił, przepuszczając ją w drzwiach.

Ciemne zasłony w oknach były zasunięte, więc wewnątrz panował półmrok. No i dobrze, stwierdziła w duchu Lizka. Przynajmniej ubek nie będzie widział, jak jest zdenerwowana tą wizytą. Jednak by nie dać po sobie niczego poznać, uniosła wyżej głowę i pewnym krokiem weszła do środka.

Naliczyła dwieście kroków, odkąd przestąpiła próg hotelu Vasa, i pokonując długi korytarz piętra, znalazła się w pokoju, w którym stało pokryte białą pościelą podwójne łóżko i ciężkie, ciemne meble. Nigdy w życiu nie odbyła dłuższej marszruty niż owe dwieście kroków. Do ostatniego momentu wahała się, co zrobi. Tak trudnej decyzji też jeszcze nigdy nie podejmowała, bo każdej będzie żałować, tylko której bardziej? Wciąż nie mogła tego rozstrzygnąć.

– Nie zdziwiło mnie, że pani przyszła – mówił Kowalski. – Takie kobiety jak pani są zdolne do poświęceń. To nawet romantyczne. Romantyzm jednak jest dobry w literaturze, w życiu liczą się konkrety i czas. A czasu nie mam zbyt wiele, zatem przejdźmy od razu do rzeczy – zawyrokował, niezrażony jej milczeniem.

Zdjął z siebie marynarkę, krawat i rzucił obie rzeczy na fotel. Odpiął guzik przy kołnierzyku białej koszuli, po czym podszedł do Lizki. Na tyle blisko, że poczuła zapach jego wody kolońskiej i przyśpieszony z podniecenia oddech.

Starała się nad sobą panować, choć mało nie wyskoczyło z niej serce. Cofnęła się o krok i patrząc hardo w ciemne oczy mężczyzny, odezwała się po raz pierwszy, odkąd tu weszła.

– Co z moim mężem? – Głos miała równie lodowaty jak spojrzenie.

– Najpierw zapłata.

– Nie przyszłam tutaj się targować – oświadczyła twardo i ponowiła pytanie. – Co z moim mężem?

– Przyszła tu pani w ściśle określonym celu – odparł, cofnąwszy się do barku, by nalać im koniaku. – Żeby pójść ze mną do łóżka. A ponieważ to ja rozdaję karty, więc postępujemy według moich zasad. Najpierw zapłata, potem informacje. Pomoże się pani rozluźnić.

To powiedziawszy, podał jej napełniony kieliszek, ale go nie wzięła. Nie spuszczając lodowatego wzroku z mężczyzny, oświadczyła:

– Nie będzie żadnej zapłaty, dopóki się nie dowiem, co z moim mężem.

Tamtemu najwyraźniej nie spodobał się jej upór, gdyż twarz mu lekko stężała, co Lizka dostrzegła mimo półmroku.

– Przypominam, że nie pani stawia tutaj warunki. – Wypił na raz alkohol, po czym, przechyliwszy się ku niej, spytał ściszonym głosem: – Mógłbym teraz bez zbędnych dyskusji wyegzekwować to, co mi się należy za fatygę, skoro dokonała pani wyboru, przychodząc tutaj. – Oczami ślizgał się po jej dekolcie, a palcem próbował wodzić po skórze, ale strząsnęła jego rękę.

– Wtedy narobię takiego krzyku, że od razu zbiegną się wszyscy. Jesteś na placówce dyplomatycznej, nie zaryzykujesz skandalu.

– A ty jesteś zabawna – roześmiał się sztucznie. – Ale cieszę się, że skróciliśmy dystans. No więc? Mój czas się kurczy. – Znów wskazał oczami łóżko. – Nie bój się, nikt się o tym nie dowie. Nawet twój mąż. Jestem wyjątkowo dyskretny.

– Jaką mam pewność, że coś o nim wiesz? Dowiedziałeś się w tak krótkim czasie? Może tylko kłamiesz? – Z trudem wymawiała pytania przez zaciśnięte gardło.

– Do tego momentu powiedziałem wszystko, wybór należy do ciebie. Ciekaw jestem, jak bardzo ci na nim zależy. À propos, przyniosłaś liścik?

Bez słowa podała mu karteluszek, który zostawił dla niej w ośrodku. Przyłożył płomień zapalniczki do rogu kartki, a gdy zajęła się ogniem, wrzucił płonący papier do popielniczki. Lizka patrzyła, jak płomień zamienia liścik w popiół, i niemal czuła, jak to samo dzieje się z jej duszą. Co ja robię? Co ja najlepszego robię?, powtarzała w myślach. Robisz to dla Franza, ciało to tylko towar, środek płatniczy. Nikt się o tym nie dowie, podpowiadał jej rozsądek. Nie spojrzysz na siebie w lustro do końca życia. Będziesz sobą gardzić, szeptało sumienie. Dawno, a może jeszcze nigdy nie czuła się tak rozdarta.

Chwilę później stała nieporuszona niczym lodowy posąg, choć szalał w niej ogień wstydu i upokorzenia, gdy obcy mężczyzna rozsunął suwak jej sukienki, wkładając przy tym rękę między uda. Dla Franza, wszystko dla Franza, powtarzała jak zaklęcie, gdy tamten zaprowadził ją kompletnie odrętwiałą do łóżka, by odebrać należną zapłatę.

Odwracała głowę, żeby nie czuć jego oddechu nad sobą, z całej siły zaciskała powieki, zagryzała mocno wargę, starając się wytrzymać to, na co się zdecydowała. Nienawidziła człowieka, który dotykał jej nagich piersi, zadzierał halkę, zsuwał majtki, sięgając przy tym do rozporka. Już prawie się w nią wdzierał, gdy w ostatniej chwili, nie bez trudu, zepchnęła z siebie podnieconego mężczyznę, oświadczając zdecydowanie:

– Nie! Nie chcę!

Tamten nie zdążył jeszcze ochłonąć, gdy wyskoczyła z łóżka, pobiegła do łazienki i zamknęła się na klucz. Oparta o drzwi oddychała głęboko, żeby się uspokoić. Policzki płonęły jej ze wstydu. Nad umywalką wisiało lustro, lecz Lizka nie miała odwagi w nie spojrzeć. Ponieważ prawie zdradziła Franza. Wciąż czuła na sobie zapach i dotyk obcego.

– Otwórz! – Kowalski energicznie zapukał do łazienki.

– Wynoś się, bo będę krzyczała! – zagroziła, choć bała się, czy ten łajdak nie wyważy drzwi, ale więcej się nie dobijał.

W łazience była wanna z prysznicem, więc wyszorowała się pod letnią wodą, żeby zmyć z siebie ślady. Wzdrygała się z obrzydzenia na samo wspomnienie tego, jak jej dotykał. I choć ostatecznie do niczego nie doszło, czuła się podle. Wytarła się, ubrała, ochłonęła, na ile było to możliwe, i nie spojrzawszy nawet w lustro, wyszła z łazienki.

Trochę się obawiała, czy Kowalski się na nią nie rzuci, ale na szczęście, już ubrany, siedział w fotelu. Pozował na opanowanego, lecz widziała, że aż kipiał w środku.

– Nie tak się umawialiśmy – zaczął pierwszy.

– Na nic się z tobą nie umawiałam – odrzekła lodowato, prędko wsuwając pantofle. – Popełniłam błąd, że tu przyszłam.

– Popełniłabyś błąd, gdybyś nie przyszła – sprostował i ciągnął z pozoru opanowanym tonem człowieka, który w każdej sytuacji zachowuje klasę. – Ale rozumiem, że za pierwszym razem twój poziom napięcia był za wysoki, więc puszczę w niepamięć to nieudane spotkanie. Mam nadzieję, że przy następnym będziesz dla mnie łaskawsza.

– Następnego razu nie będzie – odparła twardo.

– Mam znajomego w Głównym Zarządzie do spraw Jeńców oraz Internowanych w Związku Radzieckim – powiedział, nie zważając na jej słowa. – Jeśli twój mąż jest albo był jeńcem, musi figurować w rejestrze. Więc być może, kiedy się spotkamy następnym razem, będę miał dla ciebie konkretniejsze wieści.

– Podejrzewałam, że nic o nim nie wiesz, chciałeś mnie tylko tu zwabić, a ja się dałam nabrać. Jesteś łajdakiem – odrzekła z pogardą i gdyby nie to, że brzydziła się dotknąć drania, spoliczkowałaby go natychmiast. Nie miała tu nic więcej do roboty. Wzięła z krzesła torebkę i ruszyła do drzwi.

– Zaczekaj – usłyszała za sobą. Kowalski wstał, sięgnął po swoją teczkę, wyjął z niej papierową aktówkę i zakomunikował: – Mam dla ciebie prezent… – oświadczył. Lizka milczała, więc ciągnął pewny swego. – Zaakceptowałem twoją zgodę na repatriację. To powinno wystarczyć dla Warszawy, żeby wydać pozytywną decyzję. Nie cieszysz się? – dodał, zdziwiony brakiem jakiejkolwiek reakcji. – Przecież tak ci na tym zależało.

Lizka wciąż milczała, a on mówił dalej:

– Myślę, że za kilka miesięcy, kiedy załatwisz wszystkie formalności, będziesz mogła wrócić z dziećmi do domu. Jak widzisz, spotkanie ze mną już ci się opłaciło, choć ja nie zaznałem przyjemności, na jaką liczyłem. Będę tu za dwa tygodnie, więc gdy zobaczymy się następnym razem, odbiję sobie z nawiązką. Do tego czasu dokumenty zostają u mnie. Tylko od ciebie zależy, czy je dostaniesz.

Lizka zmierzyła wzrokiem od stóp do głów pewnego siebie ubeka i powtórzyła z naciskiem:

– Powiedziałam, następnego razu nie będzie. Dziś był pierwszy i ostatni.

Wiktor z trudem powściągnął irytację, że ta Prusaczka tak mu się stawia. Gdyby byli w Polsce, inaczej by rozmawiał z tą hardą kobietą. Wykopałby drzwi do łazienki i pokazałby od razu, kto tu rządzi, ale tutaj rzeczywiście nie mógł sobie pozwolić na skandal. W zamian powiedział ostrzegawczym tonem, postępując ku niej kilka kroków.

– Dobrze się zastanów, nim podejmiesz złą decyzję.

– Straszysz mnie?

– Tylko uprzedzam. Jeszcze nikt ze mną nie wygrał, więc nie przeciągaj struny. Mogę na przykład cofnąć zgodę na repatriację, ojcowizna w Bartągu też może przepaść, nie mówiąc o twoim mężu, który zgnije gdzieś na Syberii, jeśli w ogóle żyje. Wybór należy do ciebie. Wolisz być moim wrogiem czy kochanką? – zapytał na koniec.

W ciemnych, zmrużonych oczach miał wypisane, że nie rzuca gróźb na wiatr. Lizka wciągnęła głębiej powietrze, żeby się uspokoić, i cedząc powoli słowa, oświadczyła mu prosto w twarz:

– Choćbym miała tu umrzeć, choćbyście mieli odebrać nam wszystko, nie dam się więcej szantażować. A o mężu dowiem się sama.

Widziała gniew w jego oczach. Wargi miał zaciśnięte i jakiś mięsień drgał mu pod żuchwą. Przez chwilę milczał, jakby przeżuwał słowa, nim jej zagroził:

– Będziesz tego żałować.

– Nie będę niczego bardziej żałować niż tego, że tu przyszłam.

– Jeszcze sama do mnie przyjdziesz, wtedy jednak będzie za późno. Nie mam litości dla wrogów.

– Przetrzymałam esesmanów, przetrzymam i twoje groźby. Niczym się od siebie nie różnicie, ale ja jestem od was silniejsza.

To powiedziawszy, wyszła z pokoju.

Wiedziała, że mówi to na wyrost. Niczym nie mogła zagrozić draniowi, bo to on trzymał wszystkie karty, lecz nie chciała dać tego po sobie poznać. Może rzeczywiście zaszkodziła Franzowi, może naprawdę stracą gospodarstwo, co będzie dla ojca ogromnym ciosem, może wreszcie ona, Lizka, nigdy nie wróci w rodzinne strony, nigdy nie ujrzy bliskich, za którymi tak strasznie tęskniła, ale na pewno nie pójdzie z tamtym łotrem do łóżka, choćby nie wiadomo co. I tak będzie musiała żyć z piętnem prawie zdrady.

Jedną podyktowaną desperacją decyzją mogła zniszczyć wszystko, co połączyło ją z Franzem. To tak, jakby się go wyparła. Dopiero teraz zrozumiała, jakie katusze musiała przeżywać Bogna, kiedy swoim ciałem płaciła obozowej strażniczce za życie. Bogna jednak nie miała wyboru, jeśli chciała przetrwać. Tam inni decydowali za nią.

A ona, Lizka, ten wybór miała, tylko że omal nie dokonała niewłaściwego. Przecież Franz obiecał, że do niej wróci choćby z piekła, czemu więc w to zwątpiła? Czemu w ogóle poszła do tamtego? Co ją podkusiło? Czemu pozwoliła, żeby ją obejmował, rozbierał? Widział jej nagość? Czy to była już zdrada? Jak spojrzy w oczy Franzowi, gdy jej ukochany wróci do domu?

Kiedy szła przed siebie ulicami miasteczka, zadręczały ją wyrzuty sumienia. Nie czuła łez płynących po policzkach, nie dostrzegła ciekawskich spojrzeń przechodniów. Nogi poniosły ją nad jezioro. Musiała pobyć sama. Znalazła w miarę ustronne miejsce na dość zaludnionej jeszcze plaży i usiadła na skale.

Zatopiona w myślach została tam przez kilka godzin. Dopiero chłód, który dobrze już ciągnął po plecach, przywrócił ją do rzeczywistości. Był późny wieczór, gdy dotarła do ośrodka.

– Gdzie ty byłaś? Już po dziesiątej – powiedziała podminowana Truda, kiedy Lizka wróciła.

Pełna obaw, że coś się stało, czekała na synową na werandzie razem z Bogną i Jensem. Bogna trzymała w ramionach śpiącą Erikę.

– Pani Truda była gotowa zawiadomić policję – dodał Jens – ale radziłem, żeby jeszcze z tym poczekać.

– Przepraszam, potrzebowałam pobyć sama – wyjaśniła wymijająco Lizka. Przed Bogną nie miała tajemnic, ale teściowa i Jens nie mogli tego usłyszeć. By zamaskować zakłopotanie, jakie czuła pod spojrzeniami tamtych, dodała: – To chyba nie jest zabronione? Też mam prawo do chwili samotności.

– Przecież nie robię ci wyrzutów – odrzekła Truda, gdy dziwnie rozstrojona synowa usiadła przy stole, nalała do kubka wody i wypiła duszkiem. – Po prostu martwiłyśmy się, że coś ci się stało. Wszystko w porządku? – zapytała z troską, kładąc dłoń na plecach Lizki.

– Prócz tego, co zwykle, w porządku, mamo – odrzekła łagodniej – i jeszcze raz przepraszam, że się martwiliście. Straciłam rachubę czasu. Nie mieliście kłopotów z dziećmi?

– Żadnych – zapewniła ją półgłosem Bogna. – Wszystkie padły od razu po kolacji. Erika przyszła tylko się przytulić i zasnęła. – Spojrzała czule na małą, a Jens przykrył dziewczynkę pledem.

– Sama słodycz – powiedział miękko, musnąwszy palcem jej pulchny policzek. – Wygląda jak aniołek.

– Odgrzeję ci kartofle, pewnie jesteś głodna. – Truda podniosła się z ławy, owinąwszy się ciaśniej ciepłym szalem.

– Dziękuję, nie jestem głodna, niech mama odpocznie – odrzekła Lizka, widząc, że twarz teściowej jest bledsza niż zwykle. Oddech Trudy też był cięższy niż zazwyczaj, co ją zaniepokoiło. – Dobrze się mama czuje?

– Tak, nic mi nie jest, ale poczuję się lepiej, gdy coś zjesz. Odgrzeję jednak kartofle – rzuciła, znikając w domku.

– No dobrze, położę Erikę, bo robi się zimniej. – Lizka też się podniosła, lecz przyjaciółka powstrzymała ją ruchem ręki.

– Zostaw, bo się przebudzi, sama ją położę – powiedziała Bogna i wskazawszy głową znikającą w domku Trudę, dodała ciszej: – Zanim przyszłaś, dostała palpitacji. Chyba ma coś z sercem, to nie żarty. Nieciekawie to wyglądało.

– Mój ojciec albo Ingrid na pewno obejrzą panią Trudę, gdy przyjedziecie do nas na lato, ale może lepiej już jutro wezwać lekarza? – zastanawiał się Jens. – Żeby dmuchać na zimne.

– Koniecznie trzeba poprosić lekarza – zgodziła się z nim przejęta Lizka. – Zgłoszę rano w recepcji. Aż tak było z nią źle?

– Zasłabła i mało nie upadła, na szczęście akurat stałem obok, więc ją podtrzymałem – opowiadał Jens. – Od razu chcieliśmy wołać ambulans, lecz pani Truda nie chciała o tym słyszeć. Poleżała tylko trochę i poczuła się lepiej. Słuchajcie – ciągnął, patrząc na obie. – Może przyśpieszymy wyjazd do nas? W przyszłym tygodniu mam spotkanie w Göteborgu. Stąd będzie mi bliżej. Skoczę tam, a potem możemy od razu jechać nad morze. Co wy na to? Dzieciaki będą miały raj. A pani Truda otrzyma najlepszą opiekę, bo dwoje lekarzy na miejscu.

– Mnie się ten pomysł podoba – uznała Bogna i spojrzawszy na przyjaciółkę, dodała: – W sumie nic cię tutaj nie trzyma, kochana. Zgłosisz w recepcji, że wyjeżdżasz na wakacje, i tyle.

– Pomówimy o tym jutro – mruknęła niemrawo Lizka. – Też jestem trochę zmęczona.

– Hej, co z tobą? Wszystko w porządku? – dopytywała się zaniepokojona Bogna.

– W porządku, tylko naprawdę jestem zmęczona – odrzekła, uśmiechając się wymuszenie.

Bogna jednak nie dała się nabrać. Zbyt dobrze się znały, zbyt wiele razem przeszły, żeby mogła uwierzyć słowom Lizki. Widziała zupełnie co innego.

*

Przez kilka kolejnych dni obserwowała ją dyskretnie. Przyjaciółka pozornie zachowywała się jak zwykle. Zajmowała się dziećmi, domowymi obowiązkami i Trudą, której wezwany lekarz zapisał jakieś kropelki i kazał się oszczędzać, więc odsunęła teściową od wszelkich zajęć.

Lecz gdy myślała, że nikt jej nie widzi, popadała w przygnębienie, jednak inne niż tamto powodowane tęsknotą za mężem, które Bogna doskonale potrafiła wychwycić. Do tego wieczorami podczas mycia w jakimś zapamiętaniu szorowała całe ciało szorstką rękawicą, jakby miała sobie zedrzeć skórę. Bogna nie chciała jednak naciskać na zwierzenia, nim przyjaciółka sama nie będzie na to gotowa.

W przeddzień wyjazdu do Göteborga Jens budował z dzieciarnią na plaży zamek z piasku i sam się przy tym dobrze bawił. Budowla miała być okazała, toteż Leoś z Jędrkiem znosili kamienie do umocnienia baszty, a Hania, Erika i Marysia stawiały wokół niej babki z piasku.

Było bardzo ciepło, ledwie kilka chmurek sunęło leniwie po niebie, więc dzieci hasały w samych koszulkach i majteczkach. Jens też miał na sobie tylko kąpielówki. Klęczał na ziemi i usypywał na baszcie kolejną warstwę piachu.

Przyjaciółki siedziały na ulubionej skale i patrzyły na wesołą gromadkę na brzegu. Dziewczynki miały we włosach nieodłączne pomarańczowe wstążeczki i splecione ciasno warkoczyki jak Pippi, a chłopcy przepaski na głowach z powtykanymi znalezionymi na plaży piórkami. Wszystkim lekko zbrązowiała skóra od ciągłych zabaw na powietrzu i wszystkich roznosiła energia.

– Zazdroszczę im – powiedziała Bogna, przesypując w dłoniach piasek.

– Czego? – mruknęła Lizka. – Żyją na wygnaniu. Erika straciła całą rodzinę, widziała śmierć matki i sióstr. Leoś z Hanią nawet nie pamiętają rodzonej matki ani tego, skąd są. Marysia nie widziała jeszcze swojego ojca i nie wiem, kiedy go zobaczy. Nie wiem, co zrobi Jędrek, jak dowie się prawdy o sobie, że miał innych rodziców niż ja i Franz. Czego im zazdrościć? Pokaleczenia przez wojnę? Skradzionego dzieciństwa? Powiedz czego? – pytała, wbiwszy pusty wzrok w odległy drugi brzeg jeziora.

– Życia, które pomimo tego, co przeszli, wciąż trwa i długo jeszcze potrwa. Kiedyś wojna stanie się dla nich tylko mglistym wspomnieniem. Powiesz wreszcie, co cię tak dręczy? – zagadnęła, otoczywszy ramieniem przyjaciółkę.

– Jestem idiotką – wyznała Lizka, przyciskając dłonie do twarzy.

– To stwierdzenie, z którym się nie zgadzam. A powód?

– Powód? – powtórzyła. – Najgłupszy z możliwych.

Trwało to chwilę, nim wyrzuciła z siebie zadry i zwierzyła się przyjaciółce. Bogna słuchała, nie przerywając. Mocniej objęła Lizkę, dodając tym gestem otuchy, której tamta bardzo teraz potrzebowała.

– Dokonałam najgorszego wyboru w życiu, nie wiem, co mnie podkusiło, że dałam się tak zwieść temu łotrowi. – Otarła palcami mokre od łez oczy.

– Takie są ich ubeckie metody – prychnęła Bogna. – Szantaż i zastraszanie.

– Prawie zdradziłam Franza, rozumiesz, jakie to okropne? – Lizka wbiła w przyjaciółkę pełen winy wzrok. – Nigdy sobie tego nie wybaczę, gardzę sobą, czuję się jak… dziwka…

– Przestań. – Bogna ścisnęła ją za ramię. – Ten ubecki łajdak cię omotał.

– Nie wiem, co mnie opętało, że w ogóle do niego poszłam. – Lizka kręciła niedowierzająco głową. – Jestem skończoną idiotką.

– Chciałaś tylko pomóc mężowi, więc chwyciłaś się ostatniej deski ratunku, ale nie uległaś i tego się trzymaj. Myślę jednak, że Franz nie powinien się o tym dowiedzieć. Mężczyźni inaczej do tego podchodzą niż my. Dla nich pewne sprawy są albo czarne, albo białe. Nie widzą kolorów pośrednich.

– Nigdy mu o tym nie powiem – zadeklarowała twardo. – Przenigdy, wszystkiego się wyprę, choćbym miała łgać w żywe oczy.

– Słusznie, więc otrząśnij się już i przestań się obwiniać. Ostatecznie nic się nie stało.

– Wybacz. – Lizka oparła głowę o ramię przyjaciółki. – Przeszłaś dużo więcej niż ja. Nie powinnam się tak rozczulać nad sobą.

– Tu nie chodzi o licytowanie się, która z nas więcej przeszła, tylko co zrobimy z tym dalej. Wojna przyniosła tak dużo zła, ale zrozumiałam, że to, co było, nie może nas pokonać – odparła Bogna, ująwszy jej dłonie. – Wiem, że czujesz się okropnie, lecz nie rób sobie już wyrzutów, bo tylko bardziej się denerwujesz. Powodowała tobą miłość do Franza, więc wybrałaś tak, a nie inaczej. Poza tym każdy ma prawo do popełniania błędów. Ty też. Nie jesteś wyjątkiem.

– A jeśli ten drań naprawdę zacznie się mścić? – zapytała Lizka i choć odsuwała od siebie strach, ten nie dawał się odepchnąć.

– Nie zapominaj, że jesteśmy w Szwecji i tutaj ubecka władza Kowalskiego nie sięga – odrzekła zdecydowanie Bogna. – Poza tym czym cię może szantażować? Że nie wrócisz do Polski? I bardzo dobrze. Ułożysz sobie życie w Szwecji, tak samo jak ja. Wciąż jesteśmy młode, Lizka, i wszystko jeszcze przed nami. Nie bierz sobie do serca gróźb tego drania. Nic ci nie zrobi.

– A jeśli będzie chciał zaszkodzić Franzowi albo naprawdę odbiorą ojcu gospodarkę? On tego nie przeżyje.

– Najwyżej wszyscy przyjadą tutaj, a jeśli chodzi o Franza… – Bogna zastanowiła się chwilę. – Jak nazywa się ten urząd u Ruskich?

– Główny Zarząd do spraw Jeńców oraz Internowanych. Chyba jakoś tak.

– No to przynajmniej wiemy, gdzie szukać tropu. Jens może załatwić, żeby Szwedzki Czerwony Krzyż skierował do nich zapytanie, czy mają twojego męża w wykazie jeńców. Pewnie zaczekamy kilka miesięcy na odpowiedź, ale może wreszcie czegoś się o nim dowiesz.

Ledwo skończyła mówić, gdy przybiegł do nich uwalony piachem, szeroko uśmiechnięty Jens, a za nim cała rozkrzyczana gromadka.

– Chodźcie, dziewczyny, zobaczyć nasze dzieło! – zawołał entuzjastycznie, nim przyjrzawszy się przyjaciółkom, zapytał: – Jesteście smutne? Stało się coś?

– Nie, skąd. – Lizka otarła policzki, żeby nie pokazać dzieciom łez. – To tylko tęsknota.

– Chodź, mamusiu, zobaczyć nasz zamek! – Marysia z Jędrkiem ciągnęli ją za ręce.

Reszta w ten sam sposób podnosiła Bognę.

– Chodź, ciociu, zobacz, gdzie wujek zbudował dla nas domek w zamku! – cieszyła się Erika i patrzyła śmiejącymi się oczami to na Bognę, to na Jensa.

– I dla nas! I dla nas też! – wołali Hania z Leosiem. – Bo to nasz wspólny domek! I prawdziwy też będzie wspólny!

– No to biegiem do brzegu! – zawołała Bogna, a gdy dzieci pognały przodem, zdążyła jeszcze szepnąć do Lizki: – Widzisz, to jest teraz nasze życie. Radość i śmiech, więc gwiżdż sobie na groźby ubeka. Ja i Jens staniemy za tobą murem, cokolwiek się stanie.

– Gwiżdżę! – podchwyciła Lizka, trochę dodając sobie tym animuszu, i ruszyła za pędzącą gromadką.

Niedługo obie miały się jednak przekonać, jak bardzo nie doceniły Wiktora Kowalskiego.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI