Wybaczam ci - Remigiusz Mróz - ebook + książka

Wybaczam ci ebook

Remigiusz Mróz

4,6

16 osób interesuje się tą książką

Opis

Ina Kobryn prowadzi spokojne, uporządkowane życie. Spełnia się w pracy, wraz z mężem stara się o dziecko i właściwie nie ma powodów do zmartwień. Wszystko zmienia się, gdy pewnej nocy siada przed laptopem i dostrzega, że mąż nie wylogował się ze swojego konta na Facebooku. Jej wzrok pada na krótką wiadomość o treści „wybaczam ci”, pochodzącą od nieznajomej dziewczyny.

 

Bagatelizuje sprawę, ale gdy budzi się rano, okazuje się, że nadawczyni popełniła samobójstwo na samym środku placu Konstytucji w Warszawie. Ina stara się odnaleźć wiadomość, ta jednak znika bez śladu. Mąż zaś twierdzi, że nie ma pojęcia, kim jest dziewczyna, która odebrała sobie życie, ani co stało się z wiadomością.

 

Ina zaczyna odkrywać, że to nie jedyna tajemnica, którą ukrywał przed nią partner…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 388

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (4036 ocen)
2807
864
277
74
14
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tapio

Całkiem niezła

Autor w posłowiu pisze, że zadaniem autora jest zrobienie wszystkiego, by wymyślonej historii nie spieprzyć. Niestety, on to spieprzył. Fajny pomysł, do połowy świetna historia, później już nagromadzenie absurdu, niedorzeczności i bajek rodem z filmu sensacyjnego klasy C. Podziwiam pana Mroza za inteligencję, warsztat pisarski, pracowitość i wydajność, jednak jestem przekonany, że byłoby z pożytkiem dla czytelników, gdyby ilość przełożył na jakość. Mam jednak świadomość, że on sam miałby z tego mniejszy pożytek... Audiobook bardzo fajnie przeczytany.
91
palalela

Z braku laku…

Dziury logiczne jak Rów Mariański.
40
Gustavoo

Całkiem niezła

Hm, no nie wiem. Książka w porządku, całkiem wciągająca, podziałała skutecznie jako rozluźnienie pomiędzy cięższymi pozycjami. Natomiast nie zostanie zbyt długo w mojej pamięci, trochę się wkradło chaosu logicznego, część zdań była dla mnie ciut dziwnie i sztucznie napisana, a zachowania bohaterów niekonsekwentne. Ot, takie czytadło
40
Wiosna333

Całkiem niezła

Po przeczytaniu tej książki mam ambiwalentne odczucia. Z jednej strony "pochłonęłam" ją z wielkim zainteresowaniem. Z drugiej strony nie podobało mi się wprowadzenie niektórych wątków, które moim zdaniem były niepotrzebne i zdecydowanie nieciekawe np. motyw mafijny.
40
Jolka2022

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra. W końcówce parę rzeczy mi zgrzytnęło ale pozycja warta czytania 😊
30



 

 

 

 

Copyright © Remigiusz Mróz, 2021

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2021

 

Redaktor prowadzący: Adrian Tomczyk

Marketing i promocja: Greta Kaczmarek, Joanna Zalewska

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska, Anna Nowak

Projekt okładki i stron tytułowych: Błażej Górski

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Zdjęcie autora: © Zuza Krajewska / Warsaw Creatives

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.

 

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

 

eISBN 978-83-66839-83-0

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dedykuję temu, kto wpadł na to,

żeby położyć ananasa na pizzy.

(Zupełnie bez związku z tytułem książki).

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Przeszłość nigdy nie umiera.

Właściwie nawet nie jest przeszłością.

William Faulkner

 

 

 

 

 

 

Rozdział 1

 

INA

 

 

 

Wieczór zapowiadał się przyjemnie. Z trudem potrafiłam sobie przypomnieć ostatni, który spędzałam sama. Owszem, od czasu do czasu wychodziłam bez Rafała – głównie na spotkania ze starymi znajomymi z czasów szkolnych, ale rzadko się zdarzało, by to jego nie było w domu.

Mimo że byliśmy właściwie nierozłączni i żyliśmy w udanej symbiozie, która wcale nie zdarza się tak często, cieszyła mnie perspektywa samotnego wieczoru. Przygotowałam sobie ulubione hiszpańskie wino, wybrałam muzykę i… ostatecznie sięgnęłam po telefon, by zadzwonić do Rafała.

Nie odbierał, a ja uznałam, że w którejkolwiek knajpie w Śródmieściu wylądował, pewnie jest tam zbyt głośno, by mógł słyszeć dzwonek.

Upiłam łyk wina i spróbowałam jeszcze raz.

– Hej, gówniaku – rozległ się głos, którego nie spodziewałam się usłyszeć. – Już masz syndrom odstawienia?

Odebrał nie mój mąż, ale mężczyzna, z którym wyszedł na miasto. Nazywał się Gracjan i był nie tylko wieloletnim partnerem mojej siostry, ale także moim największym wrzodem na dupie. Starłam się z nim praktycznie na dzień dobry, kiedy tylko poznaliśmy się jako gówniarze na podwórku. Zapowiadało się na burzliwą relację, przez lata jednak wykształciliśmy pewną nić sympatii – opierającą się głównie na przepychankach i docinkach.

Pewnie trochę pomogło to, że Gracjan i mój mąż bardzo szybko odnaleźli wspólny język – życie z żadną z nas bowiem nie należało do najłatwiejszych. Różniłyśmy się charakterologicznie tak bardzo, jak każde inne siostry będące w podobnym wieku, ale miałyśmy jedną cechę wspólną. Obydwie dawałyśmy popalić swoim facetom.

W kwestii ich doboru miałyśmy jednak gusta całkowicie odmienne. Rafał był człowiekiem poukładanym, zawsze zadbanym i w kondycji fizycznej tak dobrej, że każdy mój nadprogramowy kilogram był obarczony dodatkowymi wyrzutami sumienia. Miał stabilną pracę w finansach, zarabiał wcale niemało i większość kasy inwestował.

Rozsądny, dobrze wykształcony, spokojny. Oświadczył mi się dokładnie tak, jak powinien – przy naszej ulubionej piosence, w lokalu, w którym byliśmy na pierwszej randce. Szanował mnie i to, co udało nam się zbudować, i nigdy nie zrobił niczego, co mogłoby zachwiać naszą przyszłością.

Typ faceta, który kupuje ci kwiaty nie tylko wtedy, kiedy się pokłócicie, ale także bez powodu. Dbał o to, żebyśmy stale mieli coś ciekawego do roboty, starannie planował wakacyjne wyjazdy – zawsze samochodem, bo nienawidził latać – i podporządkowywał wszystko temu, byśmy byli szczęśliwi.

Moja siostra najwyraźniej potrzebowała kogoś zupełnie innego. Gracjan był uosobieniem entropii, artystyczną duszą, która najbardziej obawiała się bezruchu. Nie układał planów na przyszłość, nie chciał żyć w uporządkowanym świecie. I mimo że był z moją siostrą od czasów szkolnych, ani myślał o oświadczynach.

Jego i Rafała łączyło chyba tylko to, że związali się z nami – dzisiejszego wieczoru jednak tyle najwyraźniej wystarczyło, by wyskoczyć na parę drinków.

– Ile minęło? Pół godziny od wyjścia Rafała? – dodał Gracjan. – Masz już drgawki? Bóle mięśni, zwiększoną potliwość?

– Biegunkę – odparłam. – Za każdym razem, kiedy o tobie myślę.

– To może w końcu powinnaś przestać.

– Jak tylko moja siostra przejrzy na oczy i się ciebie pozbędzie.

Gracjan wypuścił powietrze prosto w mikrofon.

– Musisz mi kiedyś wytłumaczyć, jakim cudem przeżyłaś tyle lat bez podstawowej umiejętności prowadzenia normalnej rozmowy – rzucił.

– Nie będę ci tłumaczyć rzeczy, w których masz znacznie więcej doświadczenia – ucięłam. – I gdzie mój mąż?

– Poszedł z jakąś nieznajomą do kibla.

Mruknęłam cicho, nie mając zamiaru wdawać się w dalszą wymianę prztyczków.

– Gdzie jesteście?

– Na razie w ORZO przy placu Konstytucji. A gdzie nas później poniesie, to się zobaczy.

Rzut kamieniem od Poznańskiej, przy której mieszkaliśmy. Spodziewałam się, że Rafał wybierze to miejsce, bo kiedy tylko robiło się ciepło i obsługa wystawiała stoliki na zewnątrz, spędzaliśmy tam dość dużo wieczorów.

– Brzmisz znacznie lepiej, kiedy nic nie mówisz – odezwałam się. – Więc zrób mi tę przyjemność i daj Rafała.

– Nie ma go.

– To powiedz mu, że…

– Że jego helikopterowa żona wytrzymała pół godziny bez kontroli? W porządku.

Uśmiechnęłam się bezradnie i pokręciłam głową. Miał rację. Po co w ogóle dzwoniłam dwa kwadranse po tym, jak wyszedł z domu?

– Spotkał jakiegoś znajomego – dodał po chwili Gracjan. – Zaraz wróci, poszli na moment na stronę o czymś pogadać.

Milczałam, nie bardzo wiedząc, jak wybrnąć z sytuacji, w której rzeczywiście wyszłam na co najmniej nadopiekuńczą partnerkę.

– Mogę powiadomić służby o zaginięciu, jeśli chcesz – dorzucił chłopak mojej siostry. – A ty zacznij już na wszelki wypadek drukować plakaty. Rozwiesimy je na mieście i…

– Dobra, dobra, Pabst – ucięłam.

– Ale serio, przekazać mu coś?

– Że współczuję mu dzisiejszego towarzystwa – odparłam, a potem z satysfakcją się rozłączyłam, nie czekając na odpowiedź.

Od pewnego czasu zawsze mówiliśmy sobie po nazwisku, sama nie wiem dlaczego. W jakiś sposób jednak dawało to dość dobre pojęcie o naszej relacji. On był dla mnie Pabstem, ja byłam dla niego Kobryn. Czasem zamienialiśmy to na określenia z gatunku „gówniak”, „padalec”, „smród”, „brzydal” i tak dalej.

Ja i Julia znałyśmy go od dziecka, więc właściwie nie istniał sposób, w który moglibyśmy naprawdę sobie ubliżyć.

Odłożyłam telefon i powiodłam wzrokiem po salonie, zastanawiając się, jak zagospodarować resztę wieczoru. Filmu nie włączę, bo wszystkie oglądamy razem. Z serialami identyczna sytuacja – Rafał śledził ze mną nawet Bridgertonów. Jedynym bezpiecznym wyborem była książka.

Czytałam, systematycznie opróżniając butelkę czerwonego wina z gron tempranillo, z regionu Toro. Co jakiś czas zastanawiałam się, co sprawiło, że Rafał i Gracjan po raz pierwszy wyszli razem wieczorem na miasto. We czwórkę spotykaliśmy się dość często, mnie i siostrze też zdarzało się wyskoczyć gdzieś we dwie. Ale oni nigdy nie umawiali się sami.

Może Gracjan w końcu odnalazł w sobie na tyle odwagi, żeby się oświadczyć? Moja siostra parę lat temu zrezygnowała z podejmowania tego tematu, ale Pabst musiał mieć świadomość, że jej oczekiwania się nie zmieniły.

Nie, ten człowiek wciąż był zbyt niedojrzały emocjonalnie, by zdecydować się na taki krok. Nawet jeśli w istocie nie wyobrażał sobie życia bez Julii.

Odsunęłam od siebie te myśli i skupiłam się na książce Murakamiego, który zaczerpnął tytuł z całkiem niezłej piosenki Beatlesów. Czytałam przez kilka dobrych godzin, zanim zasnęłam na kanapie w salonie.

Ze snu wyrwał mnie dzwonek telefonu. Nerwowo potoczyłam wzrokiem po pokoju i przez niepokojąco długą chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Potem wszystko ułożyło się w spójną całość, a ja dostrzegłam, że dzwoni Rafał.

– Jeśli potrzebujesz kierowcy, to muszę cię rozczarować – odezwałam się. – Jestem już trochę…

– Ina – przerwał mi. – Nie uwierzysz, co tu się, kurwa, dzieje…

Na dźwięk jego roztrzęsionego głosu natychmiast odłożyłam książkę, która zamknęła się bez zakładki, i zerwałam się z fotela.

– Co? – rzuciłam. – O co chodzi?

– Jakaś kobieta zabiła się na środku placu Konstytucji.

Machinalnie rzuciłam okiem na zegarek. Druga w nocy.

– Jest policja, mnóstwo gapiów, ludzie zapalają światła w oknach – ciągnął lekko pijany Rafał.

Rzadko dało się słyszeć w jego głosie, że wypił. I jeszcze rzadziej dawał po sobie poznać, że jest rozdygotany.

– Podobno podcięła sobie żyły za jednym z samochodów i wykrwawiła się, zanim ktokolwiek ją znalazł. Próbujemy podejść, ale…

– Że co? Po jaką cholerę?

– Hm? – wymamrotał.

– Co tam chcecie zobaczyć?

Ludzi ciągnęło do tragedii jak ćmy do ognia, ale ja nigdy nie rozumiałam tego pędu. Byłam chyba jedną z nielicznych osób, które nie zwalniały, by przyjrzeć się wypadkowi na drodze. Nie googlałam zdjęć po katastrofach, nie szukałam filmików z zamachów terrorystycznych, egzekucji ani strzelanin.

Nie pojmowałam, po co ktokolwiek miałby to robić, dopóki nie zaczęłam przyglądać się temu od naukowej strony. Okazało się, że to wszystko kwestia natury. Bodziec w postaci informacji o jakimś wypadku aktywował ciało migdałowate w mózgu, prowadząc do włączenia się instynktu samozachowawczego. Dopiero potem do głosu dochodziła kora czołowa, gdzie ta informacja zostawała przeanalizowana.

U pierwszych ludzi musiało to być pomocne. Wszystkie tragedie, które się wydarzały, miały miejsce w najbliższym otoczeniu i zazwyczaj stanowiły bezpośrednie zagrożenie. Trzeba było natychmiast dowiedzieć się o nich jak najwięcej, by ich uniknąć. Natura jednak jak zawsze nie nadążała za zmianami cywilizacyjnymi, więc nawet informacja w necie o brutalnej egzekucji gdzieś w górach Hindukuszu aktywowała te same odruchy co atak drapieżnika u pierwszych homo sapiens.

Nie powinnam więc dziwić się Rafałowi i Pabstowi, że postanowili przyjrzeć się sytuacji, szczególnie że z pewnością byli już pijani.

Ze mną było podobnie. Tym razem poddałam się instynktowi, usiadłam przed laptopem i puściłam w ruch Google.

– Daj spokój – rzuciłam do słuchawki, przeglądając pierwsze wyniki. – Wracaj do domu.

– Chcemy tylko…

– Co? – ucięłam. – Zobaczyć martwą dziewczynę?

Znieruchomiałam, kiedy okazało się, że na TVN Warszawa pojawiły się już pierwsze relacje. Zanim Rafał i Gracjan zorientowali się, co się dzieje, musiało minąć trochę czasu.

Na zdjęciach tradycyjnie nie było widać praktycznie niczego. Grupa ludzi, rozmawiający ze sobą funkcjonariusze, taśmy policyjne. Rzeczywiście wyglądało na to, że zgromadziło się sporo gapiów, jakby była to największa atrakcja piątkowego wieczoru.

– Może masz rację – odezwał się Rafał i głęboko westchnął, lekko zażenowany własną chorą ciekawością. – Znajdę Gracjana i się zwijamy.

Potaknęłam, a potem się rozłączyliśmy. Skupiłam się na kolejnych wynikach w wyszukiwarce i trafiłam na jakiś post na Facebooku. Z opisu wynikało, że ktoś zrobił dziewczynie zdjęcie, zanim przyjechała policja.

Wiedziałam, że nie powinnam klikać. Byłam przekonana, że tego nie zrobię.

Coś jednak sprawiło, że to zrobiłam.

I w tym jednym momencie wszystko się zmieniło.

Szybko przekonałam się, że jestem nie na swoim, ale na Rafała koncie na Facebooku. Musiał zapomnieć się wylogować, co właściwie nigdy mu się nie zdarzało. Dbaliśmy o swoją sferę prywatności, wychodząc z założenia, że to jeden z fundamentów zdrowego związku.

Zdjęcie zostało usunięte, zawartość nie była już dostępna. Trudno. Takie rzeczy zazwyczaj znikały szybciej, niż się pojawiały, zupełnie jakby Facebook miał specjalne, zawsze czujne komando do wyszukiwania nieodpowiednich treści.

Powinnam była od razu się wylogować, ale moją uwagę przykuła czerwona jedynka przy ikonie skrzynki odbiorczej, oznajmiająca, że Rafał dostał wiadomość.

Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby kliknąć.

Zobaczyłam zdjęcie ślicznej młodej dziewczyny, która nazywała się Monika Marczewska. Już na miniaturce było widać, że mogłaby z powodzeniem startować w konkursach piękności, więc zerknięcie na wiadomość stało się natychmiast moim największym obowiązkiem.

Kliknęłam i zamarłam. Nie było żadnego wątku rozmowy, żadnej wcześniejszej wymiany zdań. Jedynie krótki przekaz od dziewczyny, pozbawiony jakichkolwiek ozdobników w postaci emoji.

„Wybaczam ci”.

Zamrugałam kilkakrotnie, od razu przyjmując wersję, że to jakaś pomyłka. Szybko oznaczyłam wiadomość jako nieprzeczytaną, wylogowałam się i wstałam od laptopa.

Nalałam sobie wina do kieliszka, obeszłam dwukrotnie salon, a potem zrobiłam jedyne, co wydawało się naturalne: wpisałam „Monika Marczewska” w wyszukiwaniu Facebooka na swoim koncie. Weszłam na profil z nadzieją, że dowiem się czegokolwiek.

Ten jednak był dostępny wyłącznie dla znajomych. Nie mogłam sprawdzić wieku, miejsca zamieszkania ani postów, które wrzucała. Jedyne, co mi pozostało, to zdjęcie profilowe.

Zaczęłam szukać czegoś więcej w internecie, nie znalazłam jednak niczego na temat dziewczyny. Wszędzie ta sama piękna fotografia, która zdążyła mi się już wypalić w umyśle. Zanim się zorientowałam, Rafał wrócił do domu, a ja nagle poczułam się, jakbym robiła coś zdrożnego.

– Kurwa, ale szaleństwo – rzucił na powitanie, ściągając buty. – Morze krwi. Podobno ta kobieta poderżnęła sobie żyły nie w poprzek, ale wzdłuż.

– Jezu… Czyli wiedziała, co robi.

Rafał pokiwał głową, podchodząc do mnie. Pocałował mnie w czubek głowy, zerknął na ekran laptopa i jak gdyby nigdy nic oznajmił, że weźmie szybki prysznic.

– O tej porze? – spytałam.

Wzruszył ramionami i poszedł do łazienki, a ja zostałam sama ze swoimi myślami. Poczułam się dziwnie, bo zamiast pogadać o tym, co się wydarzyło, zbyliśmy to paroma słowami.

Rafał wyszedł jednak spod prysznica tak szybko, że nie miałam okazji się nad tym zastanowić. Zresztą moje myśli krążyły teraz wokół innego tematu. Nie wiedziałam, jak do niego podejść, ostatecznie więc uznałam, że najlepiej będzie zrobić to wprost.

– Dostałeś wiadomość na Fejsie – odezwałam się. – Zobaczyłam przez przypadek.

– Nie wylogowałem się? – rzucił bezwiednie, nalewając sobie wody.

– Ano nie.

– I co to za wiadomość?

– O treści „wybaczam ci”.

Napił się i spojrzał na mnie zupełnie zwyczajnie, jakby nie rozumiał, dlaczego w ogóle mu o tym mówię i z jakiego powodu przeciągam podawanie mu informacji.

– I?

– Pochodzi od jakiejś dziewczyny, Moniki Marczewskiej.

– Nie znam.

Nalał wody do drugiej szklanki i podał mi ją, a ja odebrałam to jako sugestię, że wina wypiłam dziś dostatecznie dużo. Może miał rację. Zamiast podjąć wątek kobiety, która odebrała sobie życie kilkadziesiąt metrów od knajpy, w której siedział mój mąż, zajmowałam się jakimś drugorzędnym tematem.

Rafał jednak po prysznicu zdawał się zupełnie zapomnieć o tamtym zdarzeniu.

– Jesteś pewien? – zapytałam.

Znów wzruszył ramionami.

– Nie kojarzę – powiedział. – Czekaj, zobaczmy tę wiadomość.

Zalogował się, po czym długo przyglądał się zdjęciu, które zdążyłam poznać na pamięć. Wydał z siebie cichy pomruk, jakby starał się coś sobie przypomnieć.

– Hmm… – mruknął zalotnie. – Nie mogę przesądzić na sto procent, ale wydaje mi się, że chybabym pamiętał kogoś takiego.

Uderzyłam go lekko w ramię.

– No co? Niezła jest. Chociaż nie tak jak moja żona.

– Dobra odpowiedź.

– Która kwalifikuje się jako początek gry wstępnej?

Uniosłam brwi z niedowierzaniem, a potem wskazałam na laptopa.

– O ile wyjaśnisz mi, dlaczego ona do ciebie pisze.

– Nie wiem – odparł, patrząc mi prosto w oczy. – Pewnie się pomyliła.

Zamknął laptopa, zanim zdążyłam cokolwiek dodać, a potem ujął mnie za ręce i lekko podniósł. Jego dotyk, spojrzenie i bliskość zrobiły swoje. W połączeniu z alkoholem sprawiły, że dość szybko przestałam myśleć i o zdarzeniu na placu Konstytucji, i o dziewczynie.

Wszystko zmieniło się rano, kiedy usiadłam przy laptopie i zobaczyłam informację o samobójstwie na głównej stronie NSI.

Artykuł był opatrzony zdjęciem denatki, które dobrze znałam. Jedynym dostępnym w internecie ujęciem Moniki Marczewskiej.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 2

 

 

 

Rafał nadal nie wstawał z łóżka, a ja zaczynałam odchodzić od zmysłów. Informacji na temat zdarzenia nie było wiele, policja nie podawała szczegółów. Gdzieś przewijały się pierwsze doniesienia o tym, że dziewczyna nazywała się Monika i miała dziewiętnaście lat.

Po nerwowym krążeniu po mieszkaniu w końcu znów usiadłam przed laptopem. Włączyłam Facebooka, ale okazało się, że tym razem użytkownik został wylogowany.

Jak? Kiedy?

Przecież Rafał przy mnie zamykał laptopa na moment przed tym, jak poszliśmy do łóżka. Potem wstawał tylko do toalety, nie wchodził nawet do salonu.

Może system wylogował go automatycznie? Nie, to nie miało żadnego sensu.

W końcu uznałam, że nie wytrzymam dłużej z tymi pytaniami. Weszłam do sypialni i lekko poklepałam męża po ramieniu. W wąskich szczelinach między powiekami zobaczyłam niebieski odcień jego oczu, które spoglądały na mnie z miłością.

Przeciągnął się w uroczy sposób, który zdawał się sugerować, że chciałby cały dzień spędzić w łóżku. Jego wyraźny komfort znikł, kiedy uświadomił sobie, że patrzę na niego z niepokojem.

– Co jest? – spytał, odrzucając kołdrę.

– Ta dziewczyna, która wczoraj zabiła się na placu Konstytucji…

– No?

– To ta sama, która wysłała ci wiadomość.

Rafał wbijał we mnie nierozumiejący wzrok. Może powinnam dać mu więcej czasu, żeby się rozbudził?

– Że co? – wypalił.

– Monika Marczewska. Jej zdjęcie jest dzisiaj we wszystkich newsach.

– O czym ty mówisz?

Podniósł się i szybkim krokiem skierował się w stronę laptopa. Kiedy na własne oczy zobaczył, że mam rację, obejrzał się przez ramię z szokiem wymalowanym na twarzy.

– To jakiś żart – odezwał się. – Dlaczego niby…

Urwał i potrząsnął głową.

– Chcesz powiedzieć, że ta Monika najpierw wysyła mi wiadomość, a potem popełnia samobójstwo obok knajpy, w której akurat siedzę?

Nie czekał na odpowiedź, potrzebował tylko zwerbalizowania tego, co zaczynał rozumieć jego zaspany umysł.

– Jak to możliwe? – rzucił.

– Nie mam pojęcia.

– I kim ona w ogóle jest? Dlaczego miałaby pisać do mnie przed śmiercią?

Też chciałabym znać odpowiedź na to pytanie, skwitowałam w duchu.

Dopiero teraz zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam być bardziej podejrzliwa względem męża. Nigdy nie dawał mi powodów. Przecież poza wczorajszym wypadem nigdy nawet nie wychodził sam z domu wieczorami. Większość rzeczy robiliśmy razem, spędzaliśmy ze sobą każdą chwilę. Julia i Gracjan nie bez powodu kpili sobie z nas, że z pewnością do kibla też chodzimy w tym samym czasie.

Nawet gdyby chciał mieć na boku jakąś dziewiętnastolatkę, nie miałby jak.

Szybko skarciłam się za nieuprawnione i krzywdzące wobec niego myśli. Mimo wszystko nie mogłam zignorować pewnego znaku zapytania.

– Chciałam jeszcze raz zerknąć na jej profil na Facebooku – odezwałam się. – Ale jesteś już wylogowany.

– Hm? To zaloguj się na swoje konto.

– Jasne, tylko…

– Co?

– Jak szliśmy spać, wciąż byliśmy na twoim. Jestem pewna, że się nie wylogowaliśmy, zanim zamknąłeś klapę laptopa.

Rafał przez moment przypatrywał mi się w milczeniu.

– Ina – odezwał się. – Czy ty coś sugerujesz?

– Tylko mówię.

– Ale co konkretnie? Że wstałem w środku nocy, żeby wyjść z Fejsa?

W jego głosie nie było pretensji, bo nie należał do osób, które łatwo było urazić. Właściwie trudno mi było przypomnieć sobie choć jedną sytuację, w której strzeliłby focha. Nie lubił tracić czasu na takie rzeczy.

– Po co miałbym to robić? – dodał. – Przecież widziałaś już wiadomość i…

– Wiem, wiem.

– Musiało samo się wylogować.

Nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek tak się stało, ale na dobrą sprawę nie miałam jak się o tym przekonać – zawsze wychodziłam z konta, zanim zamykałam laptopa, bo oboje z niego korzystaliśmy.

Rafał wciąż patrzył na mnie badawczo, jakby nie mógł przesądzić, co dzieje się w mojej głowie.

– Zresztą jakie to ma znaczenie? – dorzucił, pochylając się nad klawiaturą. – Zaraz wejdę znowu.

Wklepał szybko login i hasło, a potem wyświetlił skrzynkę odbiorczą. Wiadomość wciąż tam była, przypominając nam, że to wszystko zdarzyło się naprawdę.

Kliknęłam na imię i nazwisko dziewczyny i weszłam na jej profil. Nie miało to żadnego sensu, bo wciąż był dostępny wyłącznie dla znajomych.

Naraz jednak uświadomiłam sobie, że coś mi nie pasuje. W miejscu, gdzie powinien widnieć przycisk „Dodaj”, znajdował się „Wyślij wiadomość”.

– Co, do kurwy nędzy… – wypaliłam. – Masz ją w znajomych?

– Co?

Znów się pochylił i wbił nierozumiejący wzrok w ekran.

– Rzeczywiście… – przyznał. – Ale nic nie widać poza jej profilowym.

Widocznie miała wszystko poukrywane także dla ludzi, z którymi utrzymywała kontakt. Może udostępniała treści na swoim profilu jedynie osobom pozostającym z nią w bliższych relacjach.

Jakkolwiek by było, nie to interesowało mnie teraz najbardziej.

– Możesz mi to wyjaśnić?

– Ale…

Rafał zdawał się nawet bardziej zaskoczony niż ja.

– Ale ja nigdy nie przyjmowałem zaproszenia od nikogo takiego.

Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że w całym tym szaleństwie nie pomyślałam, że wiadomość nie wpadła do „Innych”. Znajdowała się w skrzynce odbiorczej, gdzie lądowały te pochodzące od znajomych.

– To jakim cudem masz ją na liście? – spytałam.

– A ja wiem? Może przyjąłem zaproszenie ileś lat temu, nie sprawdzając, kto je w ogóle wysyła. Zobaczyłem ładną dziewczynę i…

– Ona ma… miała dziewiętnaście lat, Rafał.

Potarł mocno skronie i opuściwszy dłoń, spojrzał na mnie przeciągle.

– Racja – przyznał. – No to może rok temu, nieważne. Mogłem zrobić to bezwiednie, po winie, zaspany, padnięty po robocie… Możliwości jest sporo.

Przez moment milczeliśmy.

– Ale do ciebie żadna nie przemawia, co? – rzucił.

Nie bardzo wiedziałam, jak na to odpowiedzieć. Oczywiście, że mu ufałam, ale jednocześnie nie miałam zamiaru go o tym zapewniać. To powinno rozumieć się samo przez się.

– Do mnie właściwie też nie przemawia – przyznał ciężko.

– Hm?

– Raczej pamiętałbym, że jakaś młoda dziewczyna wysłała mi zaproszenie.

Błądził wzrokiem po pokoju, sprawiając wrażenie coraz bardziej zagubionego. W końcu potrząsnął głową, usiadł obok mnie i przysunął sobie laptopa.

– Co robisz?

– To, do czego powinniśmy zabrać się na początku.

Wszedł na niemal pusty profil Moniki, a potem kliknął trzy kropki pod prawym rogiem jej zdjęcia w tle. Wybrał „Zobacz znajomość”, a mnie dopiero wówczas olśniło. Facebook miał przecież funkcję pokazywania, kiedy dana osoba została dodana do znajomych.

W przypadku Moniki Marczewskiej stało się to w marcu 2015 roku.

– Niemożliwe – odezwał się Rafał i odsunął od stołu. – Przyjąłbym zaproszenie od jakiejś nieznajomej trzynastolatki?

– Raczej nie – przyznałam.

Spojrzeliśmy na siebie niepewnie, jakby w jednym momencie naszło nas, że coś jest tu bardzo nie w porządku.

– Może wysłała ci zaproszenie jako ktoś inny? – podsunęłam.

– Co masz na myśli?

– No wiesz, coś jak z tymi fejkowymi fanpejdżami. Znajomy prosi cię, żebyś zaobserwował stronę „Wspieram stojących pod Trybunałem protestantów”, po paru tygodniach zmienia nazwę na „Popieram księży molestujących ministrantów”, a ty orientujesz się rok później, kiedy ktoś na to trafia.

Rafał potarł nerwowo kark.

– Zawsze sprawdzasz ludzi, którzy wysyłają ci zaproszenia?

– Nie zawsze – przyznał. – Ale muszę chociaż kojarzyć, kto to.

– Może kojarzyłeś. Może wybrała kogoś, kogo mógłbyś znać.

– Ale po co miałaby to robić?

– Nie wiem – powiedziałam z niepokojem.

Wyglądało to coraz bardziej podejrzanie, zupełnie jakby ktoś starał się wrobić Rafała w… właściwie w co? Fakt, że dziewczyna zostawiła mu wiadomość przed śmiercią, o niczym nie świadczył. Wyglądał podejrzanie, ale nie mógł być w żaden sposób użyty przeciwko mojemu mężowi.

Chyba że coś przeoczyliśmy.

– Dobra – odezwał się. – Nie ma sensu tego roztrząsać.

– Sama nie wiem… Wszystko to jest trochę niepokojące, nie sądzisz?

– Dlaczego?

– A jeśli to jakoś wyjdzie na jaw? – spytałam.

– Co konkretnie?

Spojrzałam na niego wzrokiem, który dobrze znał – i który oznaczał, że czas na głupie pytania się skończył.

– Jak miałoby wyjść? – dodał. – I co miałoby się przez to stać?

Wzruszyłam lekko ramionami.

– Postawi cię to w nieciekawym świetle – powiedziałam. – Klienci z pewnością tego nie zignorują.

Wiedziałam, że w jego profesji reputacja jest wszystkim. Pracował w dużym funduszu hedgingowym, obracał ogromnymi środkami finansowymi i musiał cieszyć się zaufaniem ludzi, którzy mu je powierzali. Wyniki okresowe przemawiały za jego kompetencjami, ale nieposzlakowana opinia była warunkiem sine qua non tego, by pozwolić komuś inwestować swój majątek.

– Dziewiętnastolatka ci wybacza, a potem odbiera sobie życie, podczas gdy ty siedzisz kilkadziesiąt metrów dalej – dorzuciłam. – To PR-owy koszmar.

– Mógłby być – przyznał. – Ale nikt o tym nie wie.

– Chyba że ktoś chce cię w coś wrobić – uparłam się. – A w takim układzie z pewnością ma plan, jak tego dokonać.

Rafał nabrał głęboko tchu, przez chwilę trwał nieruchomo, a potem rzucił okiem na zegarek. Wiedziałam, że zaraz zaproponuje, żebyśmy zjedli śniadanie, bo na pusty żołądek źle się myśli. Potem powie, żebyśmy nie psuli sobie soboty płonnymi rozważaniami i zrobili to, co zaplanowaliśmy.

Nie pomyliłam się.

Tego dnia, jak co sobotę, mieliśmy włożyć rowerowe ciuchy i wybrać się na długą wycieczkę wzdłuż Wisły. Zazwyczaj wjeżdżaliśmy na Wybrzeże Kościuszkowskie przy moście Poniatowskiego, a potem skręcaliśmy w lewo i jechaliśmy tak długo, jak tylko się dało. Docieraliśmy do Lasu Bielańskiego, a z niego przez Młociny dostawaliśmy się do Kampinosu.

Czasem zawracaliśmy dopiero po dwudziestu pięciu lub trzydziestu kilometrach. Oboje potrzebowaliśmy tego oczyszczenia po całym tygodniu pracy, a tym razem z pewnością przydałoby się nam bardziej niż zwykle.

W pełnym rynsztunku napełniłam dwa bidony, a potem postawiłam je na kuchennym blacie i westchnęłam.

– Dobrze nam zrobi ten wypad – odezwał się Rafał, jakby potrafił czytać w moich myślach.

– Wiem – przyznałam. – Ale wiem też, że niczego nie rozwiąże.

– Przynajmniej trochę się rozbudzimy.

– I? Wpadniemy na to, o co chodzi?

Podszedł do mnie, położył mi dłonie na policzkach i przez chwilę patrzył mi prosto w oczy. Potem pocałował mnie długo i spokojnie. Miał świadomość, że właśnie tego w tej chwili potrzebowałam.

Mimo to nie miałam zamiaru pozwolić, by spacyfikował mnie w taki prosty sposób.

– Musimy ustalić, kim ona była i dlaczego się z tobą kontaktowała – rzuciłam. – Zanim policja do tego dojdzie.

Rafał nagle uniósł brwi.

– Policja?

– Z pewnością będą sprawdzać, czy to rzeczywiście samobójstwo – powiedziałam głosem nieznoszącym sprzeciwu. – A więc przyjrzą się mediom społecznościowym i raczej nie umknie im, że tuż przed śmiercią wybaczyła coś starszemu od siebie facetowi.

– Kurwa… Masz rację.

Sprawiał wrażenie, jakby dopiero teraz uderzyła go ta świadomość. Mnie nie dawała spokoju właściwie od samego początku.

Rafał zaczął chodzić po kuchni, a ja nie bardzo wiedziałam, co mogę dodać.

– Pod względem prawnym to bez znaczenia – odezwał się.

– Znaczy?

– Mam alibi, w ORZO oprócz Gracjana widziało mnie mnóstwo osób.

– No tak.

Sam fakt, że wspomniał o alibi, sprawił, że zaczęło przewracać mi się w brzuchu. Czy naprawdę wisiało nad nim widmo jakiegoś śledztwa? Nie, z pewnością nie. Policja potwierdzi, że było to samobójstwo, i może nawet nie będzie szukać mojego męża.

– Ale co, jeśli ktoś rzeczywiście stara się mnie wrobić? – podjął. – Mogą spreparować jakieś dowody.

Potrząsnęłam głową, starając się myśleć racjonalnie. Rafał nic nie zrobił, nikomu nie podpadł. Nikt go w nic nie wrabiał. Doszło do jakiejś pomyłki, może do zbyt wielu zbiegów okoliczności, to wszystko.

Spojrzeliśmy na siebie w tak znaczący sposób, że nie mieliśmy wątpliwości, iż myślimy dokładnie o tym samym.

Czułam, że powoli się uśmiecham, i widziałam, że jego kąciki ust też wędrują w górę. W jednej chwili oboje parsknęliśmy.

– Kompletnie nam odbiło – powiedział Rafał, znów do mnie podchodząc.

– No. Zaraz dojdziemy do wniosku, że trzeba włożyć na głowy folię zamiast kasków, bo inaczej 5G usmaży nam mózgi.

– I że rządzą nami reptilianie.

Przytuliliśmy się, a ja na moment zamknęłam oczy, starając się celebrować tę chwilę.

Mieliśmy piękne życie – nie idealne, ale dokładnie takie, jakie powinny prowadzić dwie osoby zamierzające spędzić ze sobą resztę życia. Potrafiliśmy urządzać sobie romantyczne wieczory, opowiadać głupie dowcipy, robić jaja ze wszystkiego, razem rozwijać hobby i kochać się, jakby miało nie być jutra. W dodatku od jakiegoś czasu oboje czuliśmy, że pora na powiększenie rodziny. Dostałam cały pakiet.

I dopiero tego dnia uświadomiłam sobie, że gdyby z jakiegoś powodu przepadł, chybabym się nie pozbierała.

Zeszliśmy na dół i wystawiliśmy rowery na ulicę, kiedy rozległ się dzwonek telefonu Rafała. Spojrzał na wyświetlacz niepewnie, jakby nie spodziewał się niczego dobrego.

– Kto to? – spytałam.

Nabrał głęboko tchu.

– Nie ucieszysz się.

– Nie mów… – rzuciłam i urwałam, kiedy odebrał.

Odszedł kawałek z komórką przy uchu, a ja doskonale wiedziałam, z kim rozmawia. Teoretycznie pracował tylko w tygodniu, ale miał trzech klientów tak znaczących i dużych, że musiał być praktycznie na każde skinienie.

Mina, z którą odbierał, świadczyła o tym, że to jeden z nich.

Nigdy nie dzwonili bez powodu. Jeśli w ogóle bezpośrednio się kontaktowali, to tylko dlatego, że na jakimś rynku finansowym pojawił się problem, któremu należało natychmiast zaradzić.

Zazwyczaj oznaczało to, że mój mąż musiał wyłączyć się z życia na okres od kilku do kilkunastu godzin.

Kiedy wrócił, wiedziałam już, że sytuacja jest awaryjna.

– Bilenda – powiedział Rafał.

Jego największy klient. Powierzył funduszowi hedgingowemu takie środki, że ich wysokość przyprawiała mnie o zawrót głowy.

– Wygląda na to, że znowu jakaś społeczność internetowa zaczęła skupować akcje spółki, które od pewnego czasu shortowaliśmy. Wartość jeszcze nie poszła w górę, ale jak tylko wieść się rozniesie…

– Idź – rzuciłam, patrząc na wejście do klatki. – Wstawię rowery.

Rafał sprawiał wrażenie, jakby była to ostatnia rzecz, jaką chciałby zrobić. W rzeczywistości jednak czuł się w takich kryzysowych sytuacjach jak ryba w wodzie – traktował je jako wyzwania i robił wszystko, by wygrać.

– Nie, ty jedź – powiedział. – Przyda ci się trochę ruchu.

Uśmiechnęłam się lekko, bo przeszedł już w tryb, w którym nawet nie bardzo wiedział, co mówi. Myślał już wyłącznie o tym, jak zapobiec powtórce sytuacji z początku roku, kiedy użytkownicy Reddita napompowali bańkę GameStop do tego stopnia, że shortujące akcje fundusze i ich klienci stracili jakieś dwadzieścia miliardów dolarów.

Tak czy owak, Rafał miał rację – powinnam trochę się poruszać. I dla umysłu, i dla ciała, bo wczorajsza butelka wina na noc sama się nie spali.

Wsiadłam na rower, ale uświadomiłam sobie, że przecież czegoś mi brakuje.

– Nie mam kluczy – powiedziałam.

– Nie szkodzi, będę w domu.

– A ja będę musiała włazić i schodzić, żeby schować rower.

Skinął głową, wciąż będąc myślami daleko. Machinalnie odpiął klucz do schowka od pęku, a potem włożył do sakwy pod ramą roweru.

– Schowam potem też twój – powiedziałam. – Zostaw go w garażu.

– Okej – rzucił i mnie pocałował. – Tylko uważaj.

Pożegnaliśmy się, a ja odprowadziłam go wzrokiem, kiedy wchodził z rowerem do klatki.

Sytuacja na giełdzie była szczęściem w nieszczęściu. Dzięki temu Rafał przez najbliższe dni nie będzie skupiał się na niczym poza tym, jak zapobiec spadkom notowań określonych akcji.

Ruszyłam przed siebie, starając się, by moje myśli też popłynęły jak najdalej od Moniki Marczewskiej. Wydawało mi się, że z każdym kilometrem będzie coraz lepiej, ale kiedy dotarłam do Kampinosu, uświadomiłam sobie, że przez cały czas nie myślałam o niczym oprócz dziewczyny.

Przyspieszyłam na leśnej ścieżce i mimo że miałam trzydzieści kilometrów drogi powrotnej przed sobą, dałam z siebie wszystko. Wzmożony wysiłek nieco pomógł – przynajmniej jeśli chodziło o głowę.

Powrót do Śródmieścia nie należał do łatwych, a kiedy dotarłam pod naszą kamienicę przy Poznańskiej, byłam całkowicie padnięta.

Odstawiłam oba rowery do komórki lokatorskiej, weszłam na górę i przycisnęłam dzwonek do drzwi.

Czekałam, niecierpliwiąc się. Chciałam znaleźć się już pod prysznicem, a potem jak najszybciej coś zjeść.

Rafał jednak nie otwierał.

Nacisnęłam guzik jeszcze raz, a potem zapukałam, jakby to mogło pomóc.

Wciąż nic. Był tak pochłonięty zaradzaniem kryzysowi, że nie słyszał? Nie, dzwonek był zbyt głośny, by dało się go zignorować. Pewnie wyszedł do łazienki.

Nacisnęłam klamkę i przekonałam się, że drzwi są otwarte. Dziwne, zawsze je zamykał, bo lata temu ktoś właściwie nie tyle się włamał, ile wszedł do jego rodzinnego mieszkania. Chyba z tego powodu mieliśmy nawet specjalny zamek – wystarczyło przekręcić dwa razy od środka, by nie dało się go otworzyć od zewnątrz.

– Rafał? – rzuciłam niepewnie.

Od razu poszłam do łazienki, ale już z daleka widziałam, że jest pusta.

Skierowałam się do kuchni. Potem do salonu i sypialni, w której dostrzegłam strój rowerowy niedbale rzucony na podłogę. Obeszłam cały dom, ale mojego męża nigdzie nie było.

Sięgnęłam po komórkę, wybrałam jego numer, odpowiedziała mi jednak automatyczna sekretarka.

Nagle uświadomiłam sobie, że na stole brakuje jego laptopa. Nie do końca rozumiejąc, co robię, otworzyłam szufladę w przedpokoju, gdzie powinny znajdować się jego kluczyki do auta i portfel.

Żadnej z tych rzeczy nie było. Dokumenty także zniknęły.

Szybko weszłam do sypialni, otworzyłam szafę i przekonałam się, że nie ma także torby podróżnej Rafała.

Zastygłam w całkowitym bezruchu, nie potrafiąc się pozbierać.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

 

 

Zaparkowałam przy Parku „Górczewska”, a potem szybkim krokiem ruszyłam w kierunku jednego z niskich, peerelowskich bloków, jakich na bemowskich Jelonkach było całkiem sporo.

Julia otworzyła mi od razu, jakby od momentu naszej rozmowy telefonicznej stała przy drzwiach. Natychmiast przyciągnęła mnie do siebie, ale gest siostrzanej czułości przyniósł skutek odwrotny do zamierzonego – poczułam się, jakbym była jakąś ofiarą, która potrzebuje współczucia.

– Dalej nic? – zapytała, prowadząc mnie do kuchni.

– Nic.

– Próbowałaś dzwonić do biura?

– Tak – odparłam. – Też nikt nie odbiera. Formalnie nie pracują w soboty.

– I nie zostawił żadnej kartki, niczego?

Pokręciłam głową i usiadłam przy stole. Ręce już mi się nie trzęsły, ale opanowanie dygotu, który zdawał się objąć moje ciało, wymagało sporo wysiłku.

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie z Julią, nie odzywając się.

– Słuchaj… – podjęła. – Na pewno miał jakiś powód. Może wezwał go ten klient albo coś. I nie zdążył naładować telefonu.

Nie mogłam tego wykluczyć. Zasadniczo właśnie tę wersję wmawiałam sobie, od kiedy tylko zobaczyłam, że brakuje jego rzeczy.

Julia postawiła przede mną szklankę wody, a potem otaksowała mnie wzrokiem. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nawet się nie przebrałam.

– Dam ci jakieś ciuchy, co?

Nie zamierzałam protestować. Rozmiar miałyśmy ten sam, właściwie przez całe życie wymieniałyśmy się ubraniami – czy może raczej podkradałyśmy je sobie i udawałyśmy po fakcie, że przecież ustalałyśmy, kto kiedy nosi którą bluzkę.

Przebrałam się, wpółświadoma tego, co na siebie wkładam. Kiedy wróciłam do kuchni, zastałam w niej Gracjana. Miał rozwichrzone włosy, przekrwione spojówki i ciemne worki pod oczami.

– Hej, brzydalu – rzucił. – Co tam?

Wyglądał, jakby dopiero wstał i jeszcze nie do końca potrafił odnaleźć się w realnym świecie.

– Rafał zniknął – odezwała się Julia.

– W końcu? Brawa dla niego.

– Naprawdę zniknął.

Gracjan otworzył usta, a potem popatrzył na mnie nierozumiejącym wzrokiem.

– Co? – wypalił. – W sensie…

– Zabrał wszystkie swoje rzeczy, kiedy Ina była na rowerze. Jak wróciła, już go nie było.

– O kurwa.

Widziałam, że chce powiedzieć coś więcej, może przeprosić, ale ostatecznie zrezygnował. Nie poruszał się, jakby dzięki temu jego myśli mogły lepiej się poukładać.

– Ale… – zaczął. – Jak? Dlaczego? Nie zostawił…

– Nic nie zostawił – ucięłam. – Żadnego wyjaśnienia.

– I ma wyłączony telefon – dodała Julia.

Wszyscy usiedliśmy przy stole, a ja napiłam się wody, by zapełnić żołądek chociaż nią. Natychmiast zaprotestował, wydając burkliwy dźwięk.

Pabst i moja siostra przez moment snuli optymistyczne scenariusze, skupiając się głównie na tym, że to jakiś nagły wypadek w pracy zmusił Rafała do niespodziewanego wyjazdu. Dałam im pożywkę, wspominając o powodzie, dla którego pojechałam na rower sama.

Przypomniałam sobie leżące na podłodze w sypialni ciuchy sportowe. Jedyne, czego mogłam być pewna, to fakt, że wyjątkowo mu się spieszyło.

Chciał zniknąć, zanim wrócę? Czy rzeczywiście był pod presją czasu z innego powodu?

– To nie ma sensu – powiedziałam w końcu, gasząc ich entuzjazm. – Zostawiłby mi chociaż krótką wiadomość.

Żadne z nich się nie odezwało. Dla nich także było to oczywiste.

– Ale czemu miałby nagle znikać? – zapytał Gracjan.

Nie wahałam się przed udzieleniem odpowiedzi, nie miałam przed tymi ludźmi żadnych tajemnic. Opowiedziałam o wiadomości, którą znalazłam na jego koncie na Facebooku. A potem oznajmiłam, że pochodziła od dziewczyny, która zabiła się na placu Konstytucji.

Byli w tak głębokim szoku, że znów musiały upłynąć cenne sekundy, nim choćby mrugnęli.

– Jezu… – zaczęła Julia.

– To nie brzmi dobrze – dodał Pabst.

Pokiwałam smętnie głową. Teraz, kiedy wyraziłam to wszystko na głos, dotarło do mnie, jak bardzo ta sytuacja powinna była mnie zaniepokoić.

– Próbowałaś skontaktować się z tym jego klientem? – podsunął Gracjan. – Jeśli to on był ostatnią osobą, która z nim rozmawiała, może coś wiedzieć.

– Znam tylko nazwisko. Bilenda.

Od razu wstał i po chwili wrócił z laptopem. Przez moment szukał jakichś informacji w Google’u, ale na nic nie trafił.

– Gość chyba ceni sobie prywatność – oświadczył.

– Z pewnością musi gdzieś być. To jeden z jego najważniejszych klientów, pewnie mieści się w pięćdziesiątce najbogatszych Polaków.

Stanęłam obok Gracjana i z niedowierzaniem spojrzałam na monitor. Wyraz ewidentnie był wyszukiwany tak rzadko, że Google sam podjął decyzję o wyświetlaniu wyników „Bielenda” zamiast niego.

Kiedy zaznaczyliśmy, by pokazywały się jedynie te dotyczące dosłownej frazy, nie rzuciło się nam w oczy nic, co mogłoby okazać się pomocne. Jakieś usługi stolarskie, artykuł naukowy o spalaniu biomasy i kilka ogłoszeń na OLX.

– Nie przypomnisz sobie imienia? – spytała Julia.

– Nie. Rafał zawsze używał tylko nazwiska.

Wszyscy zdaliśmy sobie sprawę, że mogło nie być prawdziwe.

Opadłam ciężko na krzesło i przez chwilę chowałam twarz w dłoniach. Starałam się znaleźć logiczne wytłumaczenie, ale na próżno. Na dobrą sprawę ten klient mógł w ogóle nie istnieć.

Ale z kim w takim razie rozmawiał mój mąż na moment przed tym, jak zniknął?

Uznałam, że na to pytanie nie znajdę w tej chwili odpowiedzi. Mogłam za to zająć się innymi.

Opuściłam dłonie i wbiłam wzrok w Gracjana.

– Pabst…

– No?

– Co pamiętasz z wczorajszego wieczoru? – rzuciłam.

Zamrugał nerwowo, jakby dopiero teraz uświadomił sobie, że może zupełnie nieświadomie mieć jakieś odpowiedzi.

– Nie tak dużo, jak bym chciał – odparł. – Popiliśmy dość ostro.

– Znaczy ty popiłeś?

– Nie. Jakoś od dziesiątej obaj chlaliśmy na umór.

Zmarszczyłam czoło, bo nie współgrało to z obrazem człowieka, którego widziałam przed snem. Na dobrą sprawę to ja czułam się bardziej pijana.

– Rafał wrócił w miarę trzeźwy – zaoponowałam.

– Co? Niemożliwe.

– Kiedy dzwonił do mnie z placu, brzmiał na dość wstawionego – przyznałam. – Ale kiedy wrócił, wyraźnie otrzeźwiał. Uznałam, że to efekt tego… no, tego, co się tam stało.

Gracjan patrzył na mnie, jakbym zwariowała. Ja też nie bardzo rozumiałam, jak to możliwe, że on się upił, a Rafał nie. Z naszej czwórki to właśnie chłopak mojej siostry miał najmocniejszy łeb.

My odpadaliśmy w przedbiegach, podczas gdy on dopiero się rozkręcał. Był zaprawiony w bojach i zawsze schodził z pola walki jako ostatni. I to o własnych siłach.

– Ledwo pamiętam powrót do domu – powiedział. – Rafał chyba zamówił mi bolta, ale nawet tego nie jestem pewny.

Wymieniłam się z siostrą niepewnymi spojrzeniami.

– Wiesz, kiedy ostatnim razem tak się schlałem? – spytał. – Chyba nigdy.

Widać to było po nim, właściwie od kiedy wyszedł z sypialni.

– Film mi się zrywał, pewnie – przyznał. – Ale nie po samym alkoholu. Zawsze potrzeba było czegoś więcej.

– I może tym razem też? – zapytała Julia.

– Co masz na myśli?

– Że Rafał coś ci dosypał. A sam może wylewał drinki, kiedy nie patrzyłeś.

Chciałam podnieść ręce i powiedzieć, żeby wstrzymała konie. Z jakiegoś powodu jednak nie potrafiłam zaoponować. W tej sytuacji wszystko zaczynało wydawać się możliwe, a ja nie miałam żadnych argumentów na obronę Rafała.

– Co pamiętasz? – odezwałam się.

– Głównie początek, jak weszliśmy do ogródków w ORZO. Gadaliśmy o jakichś bzdurach, a on spotkał znajomego i odszedł na chwilę.

– Wtedy rozmawialiśmy przez telefon.

– Pamiętam – odparł spokojnie.

– Jak długo Rafała nie było?

– Dziesięć, może piętnaście minut.

Słuchałam, jak relacjonował nam wszystko, co pamiętał z rozmowy. Nie znalazło się w niej nic, co tłumaczyłoby nagłe zniknięcie mojego męża. Nie wspominał też Gracjanowi o tym, kim był znajomy ani z jakiego powodu na moment odeszli.

– Dlaczego w ogóle chciałeś z nim wyjść? – zapytałam.

– Ja? To Rafał zaproponował, żebyśmy gdzieś wyskoczyli.

Czułam się, jakby otaczała mnie coraz gęstsza mgła. O co tu chodziło, do kurwy nędzy?

– Po co? – rzuciłam.

– Nie powiedział, a ja przecież nie będę pytał, dlaczego nagle chce się spotkać we dwóch. Założyłem, że może chce ci zrobić jakąś niespodziankę czy coś. To ten typ faceta.

A przynajmniej tak sądziliśmy, chciał z pewnością dodać.

Miał rację. Rafał często mnie czymś zaskakiwał, nie pozwalał, by do naszego związku wkradła się rutyna. Początkowo sądziłam, że w końcu da sobie spokój, jak każdy. Minęło jednak kilka dobrych lat, a on wciąż dbał o to, żeby każdy nasz dzień był wyjątkowy.

Podeszłam do okna i przez moment spoglądałam na park. Zastanawiałam się, kim tak naprawdę był człowiek, z którym spędziłam taki szmat czasu.

Musiało istnieć jakieś sensowne wytłumaczenie, uznałam w końcu.

– Może powinniśmy to zgłosić? – odezwała się Julia.

– Hm?

– Zaginięcie Rafała – wyjaśniła. – Może patrzymy na to wszystko w zbyt dużych emocjach i nie widzimy, co się naprawdę stało.

– Czyli? – rzucił Gracjan.

– Może nie zniknął z własnej woli. Może ktoś go porwał albo zmusił do tego, żeby wyjechał.

Odwróciłam się w jej stronę i zamrugałam.

Dotychczas każdy scenariusz, który rozważałam, wiązał się z założeniem, że mąż zniknął z własnej woli. Ale może rzeczywiście ktoś go przymusił? Zagroził mu w jakiś sposób?

– Szkoda czasu – ocenił Gracjan. – Policjant zapyta cię, czy cokolwiek wskazuje na udział osób trzecich, a potem zamknie sprawę. Facet spakował się, zabrał ciuchy i laptopa. To nie wygląda na porwanie.

– Bo może o to chodzi – uparła się Julia.

Podniosłam rękę, chcąc powstrzymać ich przed wpadnięciem w spiralę wzajemnego przekonywania się.

– Muszę znaleźć tego Bilendę – powiedziałam. – To jedyny konkretny trop.

– Ale może naprawdę powinnaś…

– Nie pójdę na policję – przerwałam siostrze. – Nie mam żadnych dowodów, że stało się coś złego. A jedyny niepokojący fakt to samobójstwo dziewczyny, która do niego pisała. O tym nie zamierzam wspominać.

Zamiast odpowiedzieć, Julia westchnęła cicho, a potem spojrzała na zegarek. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że zapewne musi iść dzisiaj do roboty. Od kilku lat pracowała w salonie fryzjerskim przy Górczewskiej, co było dość wygodne, bo mogła dostać się tam z mieszkania na piechotę.

– Musisz się zbierać? – spytałam, bo wyraźnie nie wiedziała, jak mi to oznajmić.

Pokiwała głową, nieco zażenowana.

– Leć – powiedziałam. – Ja też uciekam.

– Dokąd?

– Szukać Bilendy.

– I gdzie chcesz zacząć?

– W pracy Rafała – odparłam bez wahania. – Porozmawiam z jego współpracownikami, wyjaśnię sytuację. Może bardziej przejmą się losem swojego kumpla niż RODO.

Gracjan pokiwał głową i podniósł się z krzesła.

– Daj mi kwadrans – powiedział.

– Co?

– Jadę z tobą.

– Obowiązkowo – od razu poparła go Julia, spodziewając się protestu z mojej strony. – Nie możesz być teraz sama.

Wciąż zerkali na mnie ostrożnie, jakbym nagle stała się żołnierzem rannym na polu walki na tyle ciężko, że nie wiadomo, czy przeżyje.

– Ale…

– Nie ma żadnych „ale” – uciął Gracjan. – Ogarnę się i jedziemy.

Nie zaoponowałam, bo właściwie przydałoby mi się towarzystwo Pabsta. Ledwo zniknął w łazience po wyjściu Julii, a odczułam, jak niewygodnie mi samej z własnymi myślami.

„Wybaczam ci”.

Widziałam tę wiadomość, jakby wypaliła mi się na spojówkach.

Co ta dziewczyna miałaby wybaczać mojemu mężowi? I to na krótko przed śmiercią?

Teraz nie miałam już wątpliwości, że Rafał musiał wstać w nocy i wylogować się ze swojego konta. Tylko czego się obawiał? Co takiego mogłam jeszcze znaleźć na profilu, który był praktycznie pozbawiony treści?

Ja pierdolę, powinnam była nie odpuścić, dopóki nie wyjaśniłby mi, skąd ta Monika wzięła się w ogóle w jego znajomych. Jego tłumaczenia jednak dopiero z obecnej perspektywy nie miały sensu.

Gracjan uwinął się nieco szybciej i udało mu się doprowadzić do jakiego takiego porządku. Wciąż jednak przywodził na myśl artystę w cugu narkotykowo-alkoholowym, który widzi już na horyzoncie inspirację, ale jeszcze nie jest w stanie jej uchwycić.

Miał wiecznie zamglony wzrok, jakby czegoś szukał lub nad czymś myślał. Sprawiał wrażenie nieobecnego, mimo to zawsze potrafił w ciągu sekundy rzucić celną ripostą. Zdaniem Julii marnował się, usilnie starając się malować, on jednak nie dopuszczał możliwości, by robić w życiu coś innego.

Wsiedliśmy do mojego auta, czarnego forda focusa z 2009 roku w dieslu. Rafał od dawna namawiał mnie na wymianę, szczególnie że wtryskiwacze już ledwo zipały i akumulator niedomagał w zimie, ale chyba byłam zbyt przywiązana do tego samochodu. Pojechaliśmy Górczewską w kierunku centrum – ruch był duży, ale odległość od miejsca, w którym pracował Rafał, niewielka.

– Gdzie tu można zaparkować? – zapytałam, dojeżdżając do The Warsaw Hub.

– Nie mam pojęcia. Nigdy tu nie byłaś?

– Nie.

Gracjan popatrzył na mnie, jakbym powiedziała coś nietypowego.

– A ty ile razy byłeś u Julki w salonie?

– Cóż… strzygła mnie w domu, więc…

– No właśnie. A to od was rzut kamieniem.

W końcu wypatrzyłam wjazd na parking, niepewna, czy jest ogólnodostępny, czy przeznaczony jedynie dla pracowników tutejszych biur. Okazało się, że nic nie stoi na przeszkodzie, bym na niego wjechała, a miejsc było aż nadto.

Po chwili staliśmy już w reprezentacyjnym holu, przed wykazem firm zajmujących lokale w biurowcu. Przesuwałam wzrokiem po liście, szukając odpowiedniej pozycji. Sol-Millenium, Atradius, kancelaria prawna Kosmowski Messer Krat, Getin Noble Bank… W końcu trafiłam na firmę, której szukałam.

– Bolton & West – powiedziałam.

– Ktokolwiek tam będzie?

– Mhm – potwierdziłam. – Dla części z nich sobota to taki sam dzień jak każdy inny.

Wjechaliśmy na jedno z najwyższych pięter i znaleźliśmy się w otwartej, przeszklonej przestrzeni biurowej. Wziąwszy pod uwagę, ile się tu działo, wydawało się wprost niemożliwe, że wokół panuje cisza. A mimo to tak było. Pozamykani w przezroczystych boksach pracownicy byli niemal niesłyszalni.

– Dobra – odezwał się Gracjan. – Poszukajmy najlepiej jakiegoś kumpla twojego męża.

– Chyba nikogo takiego nie znam.

Obrócił się do mnie i uniósł brwi.

– Raczej nie ma kolegów z pracy – dodałam. – Traktuje ich czysto jako współpracowników.

– Czy raczej współzawodników?

Atmosferę rywalizacji dało się wyczuć już po minucie spędzonej w tym miejscu i chyba trudno było dziwić się Rafałowi, że nie utrzymywał z nikim kontaktów pozazawodowych.

Podeszliśmy do recepcji, a kobieta stojąca za ladą zmierzyła nas niepewnym wzrokiem. Gracjan z pewnością nie pasował do tego miejsca, ja w ciuchach mojej siostry też niekoniecznie.

Szturchnęłam lekko mojego towarzysza, by to on zainicjował rozmowę. Jego nacechowany artyzmem nieład często robił wrażenie na kobietach, bo w istocie wyglądał na misternie zaprojektowany look – głównie dzięki temu, że Pabst miał partnerkę, która dbała zarówno o jego fryzurę, jak i kształt brody.

Odeszłam o parę kroków, kiedy on rozmawiał z kobietą. Przyjrzałam się przeszklonym biurom, szukając tego, które mogło należeć do Rafała. Nie było tutaj żadnych plakietek, ale nawet gdyby, to pewnie ta z nazwiskiem „Kobryn” znajdowałaby się gdzie indziej. Pracownicy rangi mojego męża z pewnością mieli oddzielne gabinety.

Gracjan wrócił po chwili z lekkim uśmiechem.

– Co jej powiedziałeś?

– Że musimy pogadać z kimś, kto zna wszystkich klientów w firmie.

– Tak po prostu?

– Niezupełnie – przyznał. – Pozwoliłem sobie na parę komentarzy na temat jej oczu.

– No tak…

– Ale koniec końców przyjmie nas jeden z senior traderów.

Odetchnęłam z ulgą, po prawdzie nie chcąc wiedzieć, jak dokładnie Gracjan to załatwił. Rafał piastował właśnie takie stanowisko w firmie, więc przypuszczałam, że to najwyższy szczebel tuż przed samym zarządem.

Czekaliśmy raptem kilka minut. Potem asystentka senior tradera przeprowadziła nas przez długi korytarz i otworzyła drzwi do niewielkiej sali konferencyjnej. Czekał już na nas około czterdziestoletni mężczyzna w garniturze. Podniósł się z krzesła, machinalnie zapinając guzik marynarki.

Krótkie powitanie, pytanie o coś do picia, standard. Usiedliśmy przy stole, a on spojrzał na nas tak przyjaźnie, jakbyśmy znali się od dawna.

– Doszły mnie słuchy, że mają państwo nieco kapitału, który chcieliby zainwestować – odezwał się.

Z trudem powstrzymałam się przed rzuceniem Gracjanowi niedowierzającego spojrzenia.

– Właściwie to przyszliśmy w innej sprawie – odezwałam się.

Na twarzy rozmówcy pojawiło się zaniepokojenie. Przed momentem nasz ubiór musiał przywodzić na myśl dwójkę ludzi, którzy wygrali w lotto albo w inny sposób nagle się wzbogacili. Teraz stał się źródłem niepokoju.

– Nazywam się Ina Kobryn – rzuciłam szybko. – Jestem żoną Rafała.

– W porządku… – powiedział ostrożnie mężczyzna.

Czekałam, aż znów się odezwie, ale na tym zakończył.

– Od rana próbuję go znaleźć – dodałam badawczo. – Wyszedł z domu i nie mam od niego żadnych wieści.

– Rozumiem, ale…

– Kiedy ostatnim razem tutaj był?

– Cóż…

Mężczyzna namyślał się chwilę, sprawiając wrażenie, jakby zastanawiał się, ile może mi powiedzieć. Był zdecydowanie zbyt powściągliwy, co wzbudziło moją czujność. Upomniałam się jednak w duchu, żeby prowadzić tę rozmowę ostrożnie.

Czekałam cierpliwie, aż dokończy myśl.

– Musiałbym to sprawdzić – odezwał się w końcu.

– Więc nie widział go pan dziś?

– Obawiam się, że nie.

– A wczoraj był cały dzień w pracy?

– Tego też niestety nie wiem – odparł rozmówca i wstał, znów zapinając guzik. – Poproszę jedną z sekretarek, żeby pani pomogła.

Też się podnieśliśmy, a ja odniosłam wrażenie, że zaraz zostaniemy stąd wyrzuceni.

– Ostatnim klientem, z którym rozmawiał, był pan Bilenda – oświadczyłam szybko. – Może udałoby się do niego zadzwonić?

– Niestety nie znam nikogo takiego.

Wymieniłam się z Pabstem niepewnym spojrzeniem.

– Przecież to jeden z waszych większych klientów – zauważył.

– Nic mi o kimś takim nie wiadomo. A teraz przepraszam, ale…

– Obracacie należącymi do niego milionami – nie dawałam za wygraną. – A mój mąż jest tym, który ściągnął do was Bilendę.

Mężczyzna popatrzył na mnie, jakbym zbiegła ze szpitala psychiatrycznego. Skinął na asystentkę, która z jakiegoś powodu zdawała się tylko na to czekać. Natychmiast weszła do środka i posłała nam wymuszony uśmiech.

– Odprowadzę państwa do wyjścia.

– Zaraz… – odezwał się Gracjan. – Co tu się dzieje?

Mężczyzna, który z nami rozmawiał, szybkim krokiem ruszył do drzwi.

– Moment – rzuciłam. – Mam prawo wiedzieć, gdzie jest mój mąż.

– I albo odpowiecie jej, albo kilku policjantom, którzy się tu zjawią – dodał Gracjan.

Finansista zatrzymał się w progu, tuż obok asystentki. Ta patrzyła na niego wyczekująco, gotowa wzywać ochronę.

– Mamy jakiegoś klienta, który nazywa się Bilenda? – odezwał się mężczyzna.

– Nie kojarzę.

– Sprawdź to.

Odwrócił się do nas, a potem skupił na mnie wzrok. Starałam się pojąć, co to wszystko ma znaczyć. Klient naprawdę nie istniał? Przecież Rafał opowiadał mi o nim całkiem sporo, zresztą o innych także.

Przedstawiał ich biznesy, obroty, a nawet akcje, w które w ich imieniu inwestuje niemałe środki.

Wszystko to było nieprawdą? Czy może sam Bilenda?

– Jeśli któryś z naszych pracowników zaginął, to oczywiście pomożemy – odezwał się mężczyzna.

– Słucham?

– Udostępnimy wszystkie…

– Nie jakiś, tylko Rafał – przerwałam mu. – Ilu tu macie senior traderów?

– Kilku.

– W takim razie może powinniście bardziej przejmować się, kiedy jednego brakuje.

Kiedy mężczyzna ściągnął brwi z dezorientacją, poczułam nieprzyjemne ciarki, które przesunęły mi się po plecach. Nie. To niemożliwe.

– Pani wybaczy, ale na tym szczeblu nie pracuje nikt o imieniu Rafał – powiedział finansista.

Nie byłam w stanie się odezwać.

– Jak ma na nazwisko? – dodał rozmówca.

Dopiero teraz dotarło do mnie, że nie kojarzy mojego męża. Od początku dawał nam to do zrozumienia.

– Rafał Kobryn – wydusiłam.

Pokręcił głową i wzruszył ramionami.

– O ile wiem, nikt taki tu nie pracuje – odparł.

 

 

 

 

 

 

Rozdział 4

 

 

 

W drodze do kamienicy przy Poznańskiej prowadził Gracjan. Mnie za bardzo trzęsły się ręce, nie potrafiłam pozbierać rozrzuconych myśli.

Upewnialiśmy się kilkakrotnie, czy nie doszło do jakiejś pomyłki. Pozwolono nam zapytać kilka innych osób w Bolton & West. Nikt nigdy nawet nie słyszał o kimkolwiek, kto nazywałby się Rafał Kobryn.

Przez moment łudziłam się, że coś pomyliłam. Może źle zapamiętałam nazwę firmy, może jej siedziba wcale nie mieściła się w The Warsaw Hub. Ostatecznie jednak to tylko mój umysł podejmował żałosne próby ratowania się z sytuacji bez wyjścia.

Musiałam uznać, że byłam oszukiwana przez człowieka, z którym spędziłam ostatnich kilka lat życia.

– Dlaczego? – odezwałam się słabym głosem, kiedy Gracjan parkował moje auto pod domem.

Spojrzał na mnie bezradnie.

– Dlaczego miałby udawać, że tam pracuje? – spytałam.

– Nie wiem.

– Przecież…

Nie wiedziałam nawet, co chcę powiedzieć. To wszystko wydawało się całkowicie bezsensowne.

Na autopilocie weszłam do mieszkania, umyłam ręce i włączyłam ekspres do kawy. Gracjan siedział przy stole w kuchni i wyglądał na nie mniej wstrząśniętego ode mnie. Utkwił wzrok w jednej z szafek nad zlewozmywakiem i trwał w absolutnym bezruchu.

– On miał nawet firmowe długopisy – odezwałam się.

– Co?

– I notatnik z logo Bolton & West.

Gracjan potrząsnął lekko głową, wyrywając się z głębokiego zamyślenia.

– Jest ogólnodostępne, a wykonanie takich rzeczy to chwila – odparł.