Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wyznanie to powieść biograficzna, opowiadająca historię dojrzałej, wykształconej kobiety, mieszkanki Małopolski, która w następstwie nieszczęśliwego wypadku, porzucenia przez męża oraz bezdusznego orzeczenia ZUS-u o zdolności do pracy mimo kalectwa, w czterdziestym roku życia podejmuje rozpaczliwą decyzję o wyjeździe do niemieckiego domu publicznego. Nie zna języka – ale zna swoją wartość. Nie zna specyfiki zawodu – ale mimo wszelkich przeciwności, dzięki dążeniu do perfekcji w każdej dziedzinie życia – staje się profesjonalną prostytutką. A kiedy już osiąga cel i pracując w nowym zawodzie, jest w stanie utrzymać rodzinę, pojawia się On – miłość życia, a wraz z Nim największa egzystencjalna rozterka: mieć czy być? Mieć pieniądze czy być kochaną?
Wyznanie to pasjonująca powieść, pełna niezwykłych postaci i zdarzeń. Wątek biograficzny staje się punktem wyjścia do wielkiej literatury. Jesteśmy świadkami do bólu autentycznej spowiedzi, próby oczyszczenia się po upadku kobiety, której szczerość, inteligencja i zmysł obserwacji wywołują nasz podziw. Zarysowujący się w tle obraz tajemniczego świata zachodnioeuropejskiej prostytucji w dobie globalizacji zaskakuje swoimi mechanizmami i szerokością zasięgu. Dotyka postacie z wielu środowisk, w tym polityki, które obnażają przed nami swoje ukryte oblicze w fascynujących epizodach i dialogach.
Zapraszamy na blog autorki!
Polub profil książki na Facebooku!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 260
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Dedykacja
Wyznanie
Projekt okładki
Arthur Friday
Redakcja i opracowanie tekstu
Iwona Mokrzan
Skład i korekty
Studio Kałamarnica
ISBN 978-83-7820-115-1
© by Oficyna Wydawnicza Promocja
Żaden fragment książki nie może być powielany ani reprodukowany w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Warszawa 2016
Przygotowanie wydania elektronicznego: Magdalena Wojtas, 88em
Kochany P.O.S.O., ta książka nigdy nie powstałaby, gdyby nie Ty. Dziękuję za wsparcie, cierpliwość, zaufanie. No i miłość…
Niemcy, miasto M., wrzesień 2012, pierwszy dzień pracy
Siedzę w przydzielonym mi pokoju. Jest całkiem do zniesienia, chociaż wydaje się pusty, surowy. Stoi w nim tylko łóżko, komoda i szafa. Lampka z czerwoną żarówką. I zegar – obowiązkowo.
Jestem przygotowana do pracy, czyli zgodnie z tutejszymi regułami – wykąpana i pomalowana. Mimo wszystko się uśmiecham. Mimo wszystko, bo przecież nigdy nie pracowałam jako prostytutka. Nie wiem, jak nią być. Ale nikt mi tutaj tego nie powie. Konkurencja…
Muszę się zdać na siebie. Na swoją intuicję.
W każdym pokoju założono dzwonek. Jego dźwięk informuje, która dziewczyna została wybranką losu. Nie wiem, jak dzwoni jego serce, ale ufam, że to łagodne brzmienie. Coś na kształt barwy fletu lub klarnetu. Myślę tak, gdyż seks kojarzę z wyższym ducha uniesieniem. Z miłością.
Tymczasem siedzę na skraju łóżka i czekam na dzwonek. Tym samym na własny upadek. Chcąc nie chcąc pogrążam się w myślach… czarnych jak ręce palacza. Po raz setny zastanawiam się, jak to się stało, że w wieku lat czterdziestu zostałam kurwą. Ja, niewzruszona dotąd jak skała. Głucha jak pień i ślepa na wszelkie przejawy prostytucji. Ja, niełasa na propozycje sponsorów i obietnice lepszego, łatwiejszego życia. Ja, z pogardą i przesadną wyższością patrząca na te, które uległy. Które się poddały. „Co takiego musi się wydarzyć”, myślałam wtedy, „żeby upaść tak nisko, na poziom zero, jakim jest prostytucja?”
Oczywiście istnieją niższe poziomy upadków, bo przecież można na przykład zabijać ludzi dla przyjemności czy pieniędzy. Można sprzedawać dzieci lub je gwałcić. Można robić różne straszne rzeczy, ale nie o nich tu mowa. Jednak tak kiedyś sądziłam, a teraz po stokroć myślę, że kurewstwo to wyjątkowa obrzydliwość. Jestem zatem wyjątkowo obrzydliwa!
Kurwą zostaje się przede wszystkim dla pieniędzy. Może znajdzie się kilka osobliwych przypadków kobiet, które są kurwami, bo sprawia im to przyjemność. Słyszałam też o kobietach robiących to z zemsty na mężczyznach. Bo przestali je kochać. Bo miały niedobrego męża. Bo były bite i poniżane. Bo zostały zarażone i swoją chorobę chciały przekazywać dalej. Straszne to i okrutne, ale takie jest życie.
Różni ludzie chodzą po świecie i różne kurwy pracują w burdelach. Ile kurw, tyle historii. Jaka jest moja?
Nieosobliwa. Banalna. Prozaiczna.
Przyjechałam tu dla pieniędzy. To właśnie najgorsze. Tragiczne.
Z rozmyślań wyrywa mnie dzwonek. Ostry, świdrujący. Przeszywa mnie całą na wskroś. W ogóle nie przypomina klarnetu. To najgorszy dźwięk, jaki w życiu słyszałam.
Zaczęło się. Wsiadam do pociągu, który jedzie do tyłu. Na dno…
Na trzęsących się nogach, obutych w zbyt wysokie dla mnie szpilki, biegnę przez długi, ciemny hol otworzyć drzwi pierwszemu w życiu klientowi. Z głębi przybytku dobiega donośny głos:
– Johanna, klient. – To Adele, burdelmama.
Zanim otworzę drzwi, biorę trzy głębokie wdechy, aby uspokoić rozdygotane ciało i choć kilka chwil pobyć jeszcze sobą. Pobyć mną. Kolejny raz rozbrzmiewa dzwonek, wywołując we mnie uczucie lęku i odruch wymiotny. Kiedy otwieram drzwi, już wiem, że mnie nie ma. To jakaś inna ja.
W progu stoi przystojny mężczyzna ubrany w drogi garnitur. Mój pierwszy klient jest biały, co ma dla mnie ogromne znaczenie! I do tego się uśmiecha.
– Hallo, du bist Johanna? – pyta.
„A więc to nie żaden potwór, tylko człowiek, na pozór normalny”, uspokajam się w myślach, choć czuję, że krew w żyłach nadal jest wzburzona. Z gniewem przepływa przez wszystkie członki ciała.
– Hallo, ich bin Johanna. Wie geht’s? Wie lange hast du Zeit? – klepię wyuczone formułki, zapisane wcześniej przez Adele na skrawku papieru. Mój głos drży, podobnie jak ręka, którą mu podaję. Cała lepi się od potu. Nie mogę nad tym zapanować, jednak głupawy uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Mam wrażenie, że następuje kres mojego życia. I tak właśnie się dzieje. Na moich oczach kończy się świat, który przez wiele lat tkałam, szyłam, czasem łatałam. Ale go miałam.
Mdli mnie, z trudem hamuję odruch wymiotny. W sercu modlę się do Boga, w którego przecież święcie wierzę, aby klient wyszedł. Tak się jednak nie staje. Mężczyzna odpowiada z szerokim uśmiechem na ustach:
– Ich habe eine Stunde!
No i rozpada się moje dotychczasowe życie tkane w arabeski. Zapada się pod ziemię. Ginie w piekielnych czeluściach, spalając przy okazji duszę. Skrawek po skrawku, milimetr po milimetrze.
Chcę stąd uciec. I mogę. Nikt nikogo nie trzyma tutaj na siłę. Skończyły się tamte czasy. Sama decyduję o tym, co robię. Świadomie. Nikt mnie do niczego nie zmusza. Resztkami niezdrowego rozsądku przypominam sobie, dlaczego tu jestem.
– Kommen Sie mit mir – mówię do K. i trzymając go za rękę jak dobrego znajomego, prowadzę do pokoju. Do twarzy wciąż mam przyklejony sztuczny, tępy uśmiech. Tylko czy to jeszcze moja twarz?
Kalecząc język niemiecki, kaleczę siebie. Każde wypowiadane słowo wbija się we mnie jak cierń. Nie dlatego, że nie znam niemieckiego, nie dlatego, że go nie lubię, podobnie jak Niemców, lecz dlatego, że wiem, co mnie czeka po wypowiedzeniu tych słów. Muszę mówić, bo większość Niemców rezygnuje z usługi, jeśli nie może porozmawiać z dziewczyną. Przed tym mnie przestrzegano. Czy oni przychodzą prowadzić dyskusję o poezji, religii lub polityce?
– Eine Stunde kostet einhundertfünfzig Euro. Willst du einen normalen Sex und Blasen mit Kondom? – pytam swoją tragiczną, bo niechcianą i nielubianą niemiecczyzną przez ściśnięte gardło, jakby związane drutem kolczastym.
– Kein Problem. Ich will extra Anal und Natursekt – odpowiada beztrosko, a w rękę szarmancko wciska mi pieniądze: trzysta euro.
„Seks analny?”, pytam Boga w myślach. „Dlaczego mój pierwszy klient okazuje się wynaturzonym zboczeńcem?”
Ze strony Boga cisza. Widocznie przestał mnie lubić!
Chwilę się waham, nie mam zielonego pojęcia, co się kryje pod tajemniczym słowem Natursekt. Jednak szybko przeliczam pieniądze: sto pięćdziesiąt euro plus dodatki – sto euro za anal, pięćdziesiąt euro za Natursekt. Z tego siedemdziesiąt pięć euro na klub, reszta dla mnie, czyli zostaje dwieście dwadzieścia pięć euro. Za godzinę udręki dostanę prawie tysiąc złotych…
Prowadzę K. (tak ich będę odtąd nazywała, bo nie znoszę słowa klient) do łazienki. Pieniądze wrzucam do sejfu, który znajduje się w centrum przybytku, czyli w kuchni. Od teraz zegar zaczyna odmierzać czas. Mam parę minut, aby zapanować nad wszechogarniającą mnie paniką. I tyleż samo, aby zabić pulsującą myśl: „JESTEM KURWĄ!”.
Jestem kurwą z dość przekorną i skomplikowaną osobowością. Na pierwszym miejscu stawiam dumę. Może to śmieszne i nie pasuje do tego miejsca, lecz nawet tu muszę zachować twarz, honor, choćby jego resztkę. Na drugim miejscu stawiam profesjonalizm. Będę zatem profesjonalną kurwą. W każdym calu. Dlatego kiedy K. wchodzi do pokoju, znika szara, skulona, trzęsąca się ze strachu myszka. K. widzi przed sobą kobietę, która da mu to, czego oczekuje. Kobietę ze sztucznym uśmiechem na ustach.
K. staje przede mną nagi, zatem i ja się rozbieram. Ściągam gorset. Robię to powoli, zmysłowo, lecz naturalnie. Bez zbędnych gestów. Moje piersi oswobodzone ze stelaży i drutów, duże i krągłe, sprawiają, że jego penis nabrzmiewa. Jest duży, więc od razu boję się na myśl o seksie analnym. Nie robiłam tego nazbyt często w tamtym życiu, choć sprawiało mi to przyjemność. Jednak zastanawianie się nad tym teraz nie ma żadnego sensu, bo nie ma już odwrotu. Tu nie ma reklamacji. A pieniądze, które trafiają do sejfu, bezpowrotnie znikają w jego głębi. Klamka zapadła. Usługa musi być wykonana.
Spoglądam na niego. Nie wiem, jak się zachować, ale jakoś muszę. W jego oczach widzę dziką żądzę, a to oznacza, że mam nad nim przewagę. Mam go w garści. Tego nie trzeba się uczyć. Wystarczy być kobietą.
Podchodzę do K. i namiętnie całuję w usta. Twardy penis dotyka mego łona. K. obsypuje pocałunkami moje piersi, co sprawia, że sutki pęcznieją, a ja wilgotnieję. Czuję, jak soki cienką strużką spływają po udach.
Skąd taka reakcja? Czyżby imponowało mi pożądanie nieznanego mężczyzny? Kątem oka widzę, jak ustami rozrywa opakowanie kondomu. Chwilę się szarpie, czuję jego zniecierpliwienie, ale nie zamierzam mu pomagać. Tak sobie postanowiłam. W końcu udaje mu się założyć gumkę.
K. mocnym ruchem odwraca mnie do ściany. Zdążam jeszcze pomyśleć, że ludzie bardziej są podobni do zwierząt, niż nam się wydaje… Jakby na potwierdzenie tej tezy K. mocno łapie mnie za włosy. Tak mocno, że nawet gdybym próbowała odzyskać swobodę ruchów, nie zdołałabym. Twarz mam przyciśniętą do ściany. Czuję na niej swój gorący oddech. Wchodzi we mnie. Po jego szybkich, chaotycznych ruchach domyślam się, że dawno nie był z kobietą. Cały akt trwa zaledwie kilka minut. Szczytuje głośno, po czym oswobadzając mnie z uścisku, który uwierał bardziej niż sam seks, pada na łóżko.
I tak oto straciłam dziewictwo z kurewstwem! Zostałam naznaczona! Napiętnowana! Nigdy już nie będę taka jak wczoraj, jak przed chwilą.
K. leży z zamkniętymi oczami. Mogę zatem dyskretnie spojrzeć na zegar. Do końca opłaconego czasu zostało jeszcze czterdzieści pięć minut. Muszę coś zrobić, wykonać jakiś ruch i ukryć zmieszanie. Kładę się koło niego. Papierowym ręcznikiem ściągam gumkę i wyrzucam do kosza. Zamykam oczy i próbuję zniknąć, tak jak robiłam to w dzieciństwie… Zamknięte oczy, nie ma Janki. Nikt Janki nie widzi. K. delikatnie się do mnie przytula. Powoli odpływam, daleko stąd, jak najdalej…
Co sprawiło, że on zasnął u mego boku jak dziecko? Nie wiem i wcale mnie to nie obchodzi, bo przecież nawet go nie znam. Ale jak to możliwe, że straciłam czujność i pozwoliłam sobie w przybytku na taką swawolę, jak wspólny sen z K.? Nie jestem w stanie pojąć.
Do rzeczywistości przywołuje nas łomotanie do drzwi. Przeraża mnie ono do tego stopnia, że staję na baczność i trzęsę się cała z przestrachu… Drzwi z impetem uderzają o ścianę. Wchodzi Adele. Oboje z K. jesteśmy nadzy, co z góry stawia nas na przegranej pozycji. Ona krzyczy, a ja tego bardzo nie lubię. Na dodatek niewiele rozumiem. Chwyta mnie mocno za rękę i ciągnie w głąb korytarza, nieubraną i nieobutą. Nie stawiam oporu, bo co też miałabym zrobić? Nie wiem, co się wydarzy. Zresztą, co może być gorszego od zostania kurwą?
Z pokoi wychodzą zaciekawione dziewczyny. Nie znam ich, przez to czuję się jeszcze bardziej zawstydzona. Nie muszę patrzeć im w oczy, aby przekonać się, że nie znajdę w nich współczucia. Wędrówka przez korytarz to droga przez mękę…
Domyślam się, że Adele zmierza do serca przybytku. Do miejsca, gdzie znajduje się sejf i gdzie pracujące tu kobiety spędzają czas w oczekiwaniu na K. I tak się dzieje. Na moje nieszczęście jest ich teraz wiele. Spoglądają na moje obnażone ciało. Taksują je chciwie wzrokiem, szukając mankamentów. W końcu jestem konkurencją. Nowych się tu nie lubi.
To jedno z najgorszych upokorzeń, z jakim musiałam się w życiu zmierzyć. Tysiąc razy bardziej wolałabym, aby zamiast kobiet przyglądali mi się mężczyźni. Nie są aż tak okrutni.
Adele wciąż mocno ściska moją rękę, aż do bólu, ale nie zwracam na to uwagi. Chcę tylko pojąć, co takiego zrobiłam, i uciec do kryjówki. Adele pokazuje to na zegar, to na kartkę, na której zapisałam godzinę swojej zagłady: „12.47”. Jest trzynasta pięćdziesiąt sześć. Dopiero teraz dociera do mnie, w czym problem. Za dużo czasu spędziłam z klientem. O całe dziewięć minut. Adele zapisuje na kartce czarnym markerem: „–50 Euro”. Rozumiem, że tyle wynosi kara. Patrzę na Nią z niedowierzaniem, bo trudno pojąć, że głupie dziewięć minut może wystarczyć, aby tak poniżyć człowieka.
Tylko czy kurwa to człowiek?
Kiedy wracam do pokoju, K. kończy się ubierać. Zakładam szlafrok. Nie mam odwagi na niego popatrzeć. Chwyta mnie delikatnie za podbródek, zmuszając, bym spojrzała mu prosto w oczy. Nie złości się, uśmiecha. I teraz wygląda na łagodnego.
– Jesteś piękną kobietą, dziękuję – mówi, wyciągając z portfela plik banknotów. – To dla ciebie. Wrócę tu.
Nie odprowadzam go do drzwi, wstydzę się. Nie wiem, kogo bardziej – tamtych czy siebie samej. W końcu wybucham płaczem. „Co ja tu robię?”, zadaję sobie pytanie. „Przecież nie można dla pieniędzy dawać sobą tak pomiatać”.
Zdaję sobie sprawę, że jeśli zacznę się nad sobą rozczulać, cały wysiłek pójdzie na marne, a plan ratujący moje życie legnie w gruzach. Lecz właśnie teraz do mojej świadomości dociera ogrom przeżyć kilku ostatnich miesięcy, i to ze zdwojoną siłą. Ból nie ma się gdzie podziać, bo przecież zniknęłam. Pozostał ze mnie tylko worek bez duszy. No i te uporczywe myśli pędzące nie w tym kierunku, w którym powinny.
Leżę w nie swoim łóżku, spazmy targają mną jak huragany. Ktoś puka do drzwi. Cichutko, a więc to nie Adele, nie Ona. Nie wstaję jednak z łóżka. Po co, skoro i tak każdy może tutaj wejść? Słyszę, jak ktoś wsuwa się do pokoju i zamyka za sobą drzwi. Siada na łóżku i delikatnie głaszcze mnie po głowie.
– Johanna… Johanka, it’s OK? – szepce. Szept wydaje mi się przyjazny, podobnie jak dotyk. Ze zdziwieniem odkrywam, że głaszcze mnie kobieta. Choć to miłe, wcale się nie uspokajam. Nie płaczę, lecz wyję. Słychać skowyt zranionego zwierzęcia. Bolesny, bo zdaję sobie sprawę z beznadziei położenia. Z patowej sytuacji. Stoję bezbronna pod murem i czekam na strzał. Czy tak się czuła, wtedy w obozie, moja ukochana babcia?
Cały czas bezwiednie trzymam zwitek banknotów, który dostałam od K. Dziewczyna delikatnie wyciąga mi go z ręki. Słyszę, jak otwiera szufladę komody i za chwilę z trzaskiem ją zamyka. Tak jakby się czegoś obawiała. Przytula mnie mocno, a ja wracam do pokoju. Do rzeczywistości. Podnoszę się na łóżku i patrzę na nią. Na pierwszą osobę okazującą mi w przybytku ludzkie uczucia.
– Rita – mówi, wyciągając rękę.
Choć nie mam potrzeby się przedstawiać, bo mnie już tutaj poznano, podaję jej swoją niewładną dłoń.
– Miałaś wypadek?
– Tak. W pracy – kłamię.
Rita jest bardzo ładna. Ma wielkie niebieskie oczy, kasztanowe włosy upięte w kok i piękny, dobry uśmiech. Trudno go nie odwzajemnić, więc się uśmiecham. Wydaje się inna niż większość dziewczyn, na które ukradkiem spoglądałam, kiedy się z nimi mijałam w holu lub w łazience. Delikatny, prawie niewidoczny makijaż oraz naturalne paznokcie jak u setek kobiet znanych mi z wcześniejszego, normalnego życia. Nie wygląda na prostytutkę.
Mówi do mnie w języku podobnym do języka Adele, ale bardziej miękko. Choć rozumiem tylko pojedyncze słowa, pojmuję sens przekazu. Pierwsza zasada: nie wolno przekraczać limitu czasu – za to wymierzają karę finansową. I jest to bardzo niemile widziane, czego zresztą doświadczyłam. Napiwki, jakie dają K., należy zanieść do sejfu, a także szczegółowo opisać, za co się je dostało. Po każdym tête-à-tête z K. trzeba natychmiast przygotować się do wizyty kolejnego klienta: umyć, poprawić makijaż, ubrać bez zarzutu, gdyż nigdy nie wiadomo, kiedy ponownie zadzwoni dzwonek. A na koniec zasada: Adele zawsze ma rację. To świętość!
Rita bierze mnie za rękę i taką sponiewieraną przez los, zapłakaną i rozmazaną prowadzi przez hol, prosto do pokoju z sejfem. Jawi mi się on jako paszcza lwa. Z rozmachem otwiera drzwi, a oczy wszystkich tam siedzących po raz drugi dzisiejszego dnia zwracają się w moją stronę.
– Dziewczyny, to jest Johanna.
Chwila ciszy. Odbieram ją jako konsternację. Znowu się boję, bo dlaczego miałabym tutaj komukolwiek zaufać? Tyle złego nasłuchałam się o takich miejscach. Może one będą chciały mnie zlinczować? Albo ogolić głowę?
Na szczęście nie widzę wśród nich Adele. Jestem gotowa na wszystko, ale bez Niej. Nie lubię Jej, choć nie mam pewności, czy mogę sobie pozwolić na taki luksus. Na nielubienie Królowej, którą z niewiadomych jeszcze dla mnie przyczyn wyniesiono na piedestał.
Nic złego jednak się nie dzieje, a moja nowa koleżanka z pięknym uśmiechem ciągnie mnie do dziewczyn siedzących na sofach. One też się uśmiechają, jak potrafią, po swojemu. Mniej lub bardziej sztucznie.
Przedstawiają się:
– Simona.
– Viki.
– Paula.
Pada kilkanaście imion. Nie zapamiętuję wszystkich. To zresztą zupełnie zbyteczne, gdyż nie są prawdziwymi imionami obecnych tu kobiet. Tylko moje jest prawdziwe! Czyżby kolejna gafa?
Niektóre dziewczyny poklepują mnie po ramieniu, inne dają symboliczną buźkę. „Przyjmują mnie do swojego grona”, myślę z otuchą. „Teraz jestem taka jak one, na ich poziomie – na poziomie zero. A może to one są takie same jak ja? W potrzebie. Matki, żony, córki, studentki, nauczycielki…”
Dopiero teraz dociera do mnie dwoistość sytuacji. Jeżeli ja jestem taka jak one, to przecież one musiały być kiedyś takie jak ja. To przerażające odkrycie.
Częstują mnie papierosem, a zaciągnięcie się dymem jest dla mnie zbawieniem. Podają szklanki z mocnymi trunkami, choć nie można tu spożywać alkoholu przed dwudziestą. Tak powiedziała mi wczoraj nasza Hausedame, gdy późnym wieczorem stanęłam w progach przybytku. Zatem i one nie są wzorowymi członkiniami klubu… W związku z tym przestaję się napinać jak struna. Zaczyna kiełkować we mnie ziarenko nadziei, że może jakoś tu sobie poradzę…
Ponieważ w moim życiu radości nigdy za wiele, do kuchni wpada Adele. Oczywiście nie zapomina o otwarciu drzwi z rozmachem, jakby podkreślała w ten sposób swoją, i tak bardzo oczywistą, obecność. Drzwi odbijają się od ściany. Widzę na niej wyżłobioną dziurę, a to może znaczyć tylko jedno – ta kobieta króluje tutaj długo. Nietrudno się domyślić, że zacznie krzyczeć. Uprzedzając fakty, wychodzę.
Biegnę przez hol do swojego pokoju. Szybko go porządkuję. Ściągam prześcieradło po K. i ładnie składam, tak aby wyglądało na nieużywane, bo tutaj panuje zasada: oszczędzać na wszystkim. Podobnie jest na całym świecie, więc się nie dziwię. Zanim pobiegnę do łazienki zmyć swoje kurewstwo i poniżenie, z ciekawością zaglądam do szuflady, żeby przeliczyć napiwek, który trzymam tu nielegalnie.
K. nadpłacił mi dwieście pięćdziesiąt euro, mimo że nie wywiązałam się z wszystkich opłaconych usług. Razem z napiwkiem za godzinę pracy zarobiłam tyle, ile w moim kraju wiele osób zarabia przez miesiąc! Czy to niewystarczająca rekompensata za to całe zło, jakie się tutaj wyrabia?
Gdzie schować te pieniądze? Przecież nie wrzucę ich tak po prostu do sejfu. Mogą zaginąć w jego czeluściach, przepaść, podobnie jak ja przepadłam… Wyciągam opakowanie po chusteczkach higienicznych, wkładam do niego pieniądze i wciskam głęboko pod szafę, gdzie będą bezpieczne. Biegnę do łazienki, a w głowie słyszę głos nadziei: „Wszystko dobrze się skończy, nie zostanę w przybytku długo. Wystarczy dziesięciu takich K. i zdobędę potrzebną sumę, której brak mnie tu przygnał!”.
W pośpiechu myję swoje napiętnowane ciało. Odczuwam radość, a ta usypia czujność. Biegnę przez hol do pokoju wyciągnąć z kufra najlepszą halkę. Najlepszą, bo najdokładniej ukrywającą niedoskonałości ciała. Po chwili, gotowa do pracy, z udawanym spokojem oczekuję na dzwonek. Na kolejnego K.
Siedzę na łóżku i czuwam. Ale dzwonek nie dzwoni, jakby się nade mną litował i dawał czas na myślenie. Nie mogę jednak myśleć z banalnego powodu: jestem przeraźliwie głodna. Od wczoraj nic nie jadłam. Nie wiem, czy można stąd gdziekolwiek wyjść. Nie mam śmiałości ponownie iść do kuchni, a tym bardziej zapytać o tak prostą na pozór sprawę. Chce mi się też palić, ale doskonale pamiętam słowa Jej Wysokości: „W pokoju nie wolno pić, palić ani jeść”.
Mam zatem do wyboru: albo stanąć twarzą w twarz z Adele, i być może po raz kolejny zrobić z siebie głupią, albo zasnąć. Wybieram drugą opcję. W pokoju jest ciemno, no powiedzmy, panuje „intymna” atmosfera. Światło na tyle rozjaśnia mrok, by K. widzieli, jakie banknoty wyciągają z portfela.
Mój pokój znajduje się na końcu długiego, słabo oświetlonego korytarza. Dzięki temu nie słyszę, co dzieje się w głównej części przybytku. W pokoju panuje zbawienna cisza. Ponad wszystko nie lubię zgiełku i cenię spokojny sen. Jak się dowiedziałam, to najbardziej nielubiany pokój w całym przybytku. Zakwaterowanie w nim jest traktowane przez stałe bywalczynie jako kara. Pokój należy bowiem do najskromniejszych, co mi wcale nie przeszkadza. Nigdy nie przepadałam za przepychem, szczególnie tym z najniższej półki – tandetnym. Nie potrzebuję go do życia.
Mieszkając tutaj, tracę kontrolę nad tym, co się dzieje w centrum chaosu i w ogóle w całym domu. Nie wiem, ile razy K. wchodzą lub wychodzą, do kogo i od kogo. Nie potrzebuję tego wiedzieć, nie interesuje mnie nic poza mną i moją tragedią. W duchu dziękuję Bogu, że będzie się rozgrywała w samotności. Widzowie sprawiliby, że musiałabym założyć maskę.
Nie mogę zasnąć, głód szarpie trzewia, staram się jednak trzymać dzielnie. Zastanawiam się, jak radzili sobie ludzie w czasie wojny, kiedy naprawdę było ciężko. „Czy można umrzeć z głodu?”, zapytałam kiedyś babcię. „Tak, ale tylko wtedy, gdy w odległości pięćdziesięciu kilometrów od miejsca, w którym się znajdujesz, nie ma nic do zjedzenia”, odpowiedziała. A babci ufałam ponad wszystko, w końcu przeżyła wojnę. I Auschwitz.
Przebywam w centrum wielkiej aglomeracji, tak więc ze spokojem mogę zasnąć. Nagle słyszę charakterystyczne trzaśnięcie drzwiami. Adele szarpie mnie za ramię. Coś mówi, ale bardziej z Jej gestów niż słów odgaduję, że jestem gdzieś niezbędna. Wstaję bez słowa, choć nie mam ochoty iść z Nią gdziekolwiek, chyba że na schabowego z kapustą. Ukradkiem spoglądam na zegar. Dochodzi szesnasta. Przespałam zatem kilka godzin. Przez cały ten czas dzwonek się nie odezwał!
Nie mam siły zastanawiać się, dokąd idziemy przez długi hol. Zresztą co za różnica? Stajemy przed dużymi czarnymi drzwiami. Zawieszono na nich białą tabliczkę z napisem: „ATELIER”.
Pomieszczenie spełnia wszystkie wymogi, aby można je było tak nazywać. Chcą zrobić mi zdjęcia, żeby mnie zareklamować, czyli lepiej sprzedać. Nie mogę mieć do nich pretensji, i nie mam. Przecież jeśli oni na mnie zarobią, zarobię i ja. A po to tutaj jestem…