Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Szczęście nie przytrafia się ot tak. Tylko my sami możemy je stworzyć... dla siebie i naszych dzieci Szczęście to nawyk, którego da się nauczyć! Wyzwalacz szczęścia pokaże ci, jak w dziesięciu prostych krokach uczynić z twojego dziecka optymistę. Uśmiech, wdzięczność, śpiewanie, dotyk, kontakt z naturą, medytacja - trywialne? Nieprawda! Czasem proste rozwiązania są najlepsze. Jak wywołać uśmiech na twarzy marudy? Jak nie utonąć w zabawkach? Jak wypracować rodzinne rytuały (dzień pierwszych lodów, piątkowa pizza)? Jak zmienić negatywne podejście do przedszkola lub szkoły? Jak przygotować dziecko na pojawienie się młodszego rodzeństwa? Jak korzystać ze skandynawskich sposobów na wychowanie?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 196
Tytuł oryginalny: Groving up happy: ten proven ways to increase your children happiness and wellbeing
Autorzy: Alexia Barrable, Dr Jennifer Barnett
Tłumaczenie: Katarzyna Bieńkowska
Redakcja: Ewa Lewandowska
Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak
Projekt graficzny okładki: Anna Jamróz
Skład i makieta: IMK
Redaktor prowadząca: Katarzyna Kocur
Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał
Copyright © Alexia Barrable and Jennifer Barnett, 2016
All rights reserved.
Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal 2017
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.
Bielsko-Biała 2017
Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.
ul. Zapora 25
43-382 Bielsko-Biała
tel. 338282828, fax 338282829
pascal@pascal.pl, www.pascal.pl
ISBN 978-83-8103-073-1
Przygotowanie eBooka: Jarosław Jabłoński
ALEXIA BARRABLE jest nauczycielką edukacji wczesnoszkolnej, z pasją wykorzystującą badania naukowe, zarówno w pracy, jak i w domu. Zainspirowana wciąż rozwijającą się psychologią pozytywną, do pomocy w napisaniu tej książki zaangażowała doktor Jenny Barnett – neuronaukowca, a zarazem swoją przyjaciółkę.
Alexia dorastała w Grecji i Wielkiej Brytanii. Pracowała jako nauczycielka w prywatnych londyńskich podstawówkach, po czym wróciła do Grecji, gdzie uczy w szkołach międzynarodowych. Wykłada też na wydziale pedagogiki w ateńskiej filii Uniwersytetu Dundee. Alexia mieszka w górach, niedaleko Aten, wraz z mężem – również nauczycielem, dwoma synami i czterema psami.
DR JENNY BARNETT jest neuronaukowcem i ciekawi ją zastosowanie nauk kognitywnych do rozwiązywania praktycznych problemów. Studiowała na trzech uniwersytetach: oksfordzkim, Cambridge i Harvarda, jest profesorem nadzwyczajnym na stanowisku badawczym na Uniwersytecie Cambridge, a także współautorką ponad pięćdziesięciu prac naukowych dotyczących przyczyn szczęścia i chorób umysłowych.
Dla trzech mężczyzn mojego życia: Duncana, Joego i Olivera. Jesteście moim słońcem.
A.B.
Dla wszystkich cudownych przyjaciół, którzy nie tylko wspaniale sobie radzą, wychowując szczęśliwe, twórcze, miłe, myślące i radosne dzieci – ale od czasu do czasu także mi je pożyczają.
J.B.
Ta książka nie powstałaby bez cudownej grupy osób, które nam pomagały na różnych etapach. Mówi się, że trzeba całej wioski, żeby wychować dziecko – mam wrażenie, że to samo dotyczy również książek. A więc ogromnie dziękuję całej naszej wiosce.
Jesteśmy z Jenny bezgranicznie wdzięczne wszystkim tym, którzy od początku podchwycili nasz pomysł i pomogli nam uwierzyć, że uda się go zrealizować. Przyjaciółkom, ale także cennym krytykom: Marietcie Papadatou-Pastou, Cordelii Maddem, Phoebe Vayanau i Annie Touloumakos. Moim koleżankom z pracy, od których nauczyłam się właściwie wszystkiego, co wiem o nauczaniu: Judi Korakaki, Tarze Callow, Julie Chalikiopoulou i Sally-Ann Morris. Wszystkim matkom i ojcom, którzy uważnie słuchali, dzielili się swoimi doświadczeniami i dawali nam rady, ale także przez cały czas stanowili po prostu źródło inspiracji. Facebookowej grupie Cudzoziemskie matki i przyszłe matki w Atenach (Foreign Mothers and Mothers-to-be in Athens), będącej niewyczerpanym źródłem porad i wsparcia. Mojej mamie i mojemu tacie za cudowne dzieciństwo i szczęśliwe wspomnienia. Sławie Kowalik, która pomagała mi w opiece nad moją dwójką na ostatnim etapie pisania tej książki. I oczywiście szkołom, w których pracowałam – tym, gdzie dzieci naprawdę dorastają szczęśliwie!
Wreszcie największe podziękowania należą się mojej rodzinie: mojemu mężowi Duncanowi, mojej opoce i najwierniejszemu kibicowi. Moim synom, Joemu i Oliverowi, którzy wnieśli w nasze życie najwięcej szczęścia i którzy cierpliwie (i z radością) znosili eksperymenty z tymi wszystkimi pomysłami na szczęście, które na nich wypróbowywałam!
Doktor Jenny Barnett jest moją przyjaciółką od dwudziestu lat i z entuzjazmem podejmuje większość zwariowanych wyzwań, które jej proponuję. Nasza współpraca przy pisaniu tej książki jeszcze wzmocniła naszą przyjaźń i już planujemy kolejną wspólną przygodę!
Alexia Barrable, październik 2015
Dr Alice Callagan, autorka The Science of Mom
(Nauka dla mam)
Tydzień temu wybrałyśmy się z moją pięcioletnią córką Cee na popołudniowy spacer. Niedawno opanowała jazdę na dwukołowym rowerze i teraz korzysta z każdej okazji, żeby na nim poszaleć. A ja się cieszę, że mogę biec obok niej i też zaznać trochę ruchu na świeżym powietrzu. Właśnie kończył się intensywny świąteczny okres odwiedzania krewnych i podróżowania, i był to doskonały moment na to, by spędzić trochę czasu tylko we dwie. Wydawało mi się, że tego właśnie nam trzeba.
Tyle że ten nasz godzinny wypad okazał się zupełnie nieudany. Cee ciągle miała jakieś powody do marudzenia: wyboista ulica, zimno, zasady bezpieczeństwa, to, że szłam za wolno, a kilka minut później – za szybko. Starałam się nie tracić pogody ducha, stwierdziłam jednak, że nie zdołam poprawić jej humoru. Zupełnie jakby się zawzięła, żeby tamtego popołudnia być nieszczęśliwa.
Wieczorem, kiedy już położyłam Cee i jej młodszego braciszka do łóżek, zaczęłam czytać Wyzwalacz szczęścia. Na pierwszej stronie natrafiłam na myśl, która zainspirowała Alexię Barrable i Jenny Barnett do napisania tej książki: w ostatecznym rozrachunku, tym, czego my, rodzice, najbardziej pragniemy dla naszych dzieci jest to, by były szczęśliwe.
Tak! Te słowa wydały mi się bardzo prawdziwe, zwłaszcza po moim popołudniowym doświadczeniu z Cee. Najbardziej pragnęłam, żeby Cee mogła przeżyć każdy dzień z radością w sercu. W czasie tamtej przejażdżki rowerowej miałam nadzieję, że będzie się cieszyć z siły swoich nóg, a nie jęczeć, że jest zmęczona. Ufałam, że dostrzeże piękno w srebrzystej szarości popołudnia, zamiast narzekać na zimno. I że będzie wdzięczna za to nasze wspólne wyjście, a nie naburmuszona z powodu moich zasad.
Jak wiedzą wszyscy rodzice, nasze dzieci nigdy nie będą szczęśliwe przez cały czas, i jeśli postawimy sobie to za cel, z pewnością popadniemy we frustrację. Wszyscy mamy takie dni, kiedy czujemy, że nic nam się nie układa. Tamtego popołudnia pozwoliłam Cee na te jej humory, ale kiedy już zasnęła, zainspirowana lekturą zaczęłam myśleć, w jaki sposób moglibyśmy lepiej pielęgnować szczęście w naszej rodzinie. Książka Wyzwalacz szczęścia trafiła w moje ręce akurat w odpowiednim momencie.
Ta książka uczy nas, że szczęście nie przytrafia się ot tak. To nie jest coś, na co można czekać bezczynnie, jak na przychylne zrządzenie losu czy ładną pogodę. To coś, co możemy sami stworzyć dla siebie i naszych dzieci. A co jeszcze ważniejsze, możemy je nauczyć – głównie świecąc im przykładem – jak mogą stworzyć swoje własne szczęście, obdarzyć nasze dzieci umiejętnością, która będzie im służyć przez całe życie.
Na pierwszy rzut oka pragnienie, żeby były po prostu szczęśliwe, może wydawać się nieco płytkie. Odruchowo wyobrażamy sobie dziecko, które dostaje każdą zabawkę czy smakołyk, jakich się domaga, albo spędza życie na ciągłej zabawie. Wiemy z własnego doświadczenia, że więcej rzeczy niekoniecznie oznacza więcej szczęścia, a dobra zabawa w równym stopniu wynika z naszego nastawienia, co z okoliczności.
Na podstawie lektury Wyzwalacz szczęścia przekonujemy się, że te same rzeczy, które sprawiają, że ludzie są szczęśliwsi, czynią ich także lepszymi obywatelami świata, a jeśli tego właśnie chcemy dla naszych dzieci, bynajmniej nie jest to płytkie pragnienie. Wyrażanie wdzięczności, znalezienie sensownego zajęcia, pomaganie innym, pielęgnowanie uważności – to wszystko przykłady działań, które dają indywidualne szczęście, ale także promieniują dalej, sprawiając, że świat wokół nas staje się lepszy. Z czasem mogą się one przerodzić w nawyki na całe życie, stać się „sposobem bycia”, który pomoże naszym dzieciom uodpornić się na trudy i rozczarowania, a co za tym idzie, żyć naprawdę szczęśliwie – nawet kiedy nie będą już mieszkać z nami pod jednym dachem.
Autorki Wyzwalacza szczęścia oddały ogromną przysługę rodzicom i nauczycielom, dokonując przeglądu badań naukowych dotyczących szczęścia i wyłuskując oparte na dowodach strategie zwiększenia jego odczuwania. Ta książka to prawdziwy skarbiec popartych badaniami naukowymi – i przetestowanych przez jedną z autorek w klasie i w domu – pomysłów do samodzielnego wypróbowania z waszymi dziećmi i stwierdzenia, co najlepiej się sprawdza w waszym przypadku.
W codziennej opiece nad dziećmi bardzo wiele czasu pochłaniają czynności, które mogą się nam wydawać przyziemne. Nieustająca rutyna przewijania i ubierania, gotowania i sprzątania, zabawy i kąpania, budzenia i usypiania. Ile szczęścia możemy tchnąć w te czynności?
Zainspirowana tą książką zaczęłam od skupienia się na kilku małych, ale ważnych chwilach dnia. Pilnuję, żebyśmy każdy dzień zaczynali od radosnego powitania, więc kiedy dzieci budzą mnie rano (zawsze zbyt wcześnie!), pamiętam o tym, żeby je przytulić, pocałować i powiedzieć im parę ciepłych słów. Cała nasza rodzina lubi też moment przed rozpoczęciem wieczornego posiłku, kiedy zastanawiamy się, za co możemy być wdzięczni. A pod koniec dnia, kiedy tulę Cee do snu, jako stały punkt wprowadzam wspominanie naszej ulubionej części dnia, żeby w ten sposób ponownie czerpać z niej szczęście i przed zaśnięciem myśleć o czymś przyjemnym.
W Wyzwalaczu szczęścia jest znacznie więcej pomysłów, które zamierzam wypróbować z moimi dziećmi. Ta książka uczy nas, że drobne uczynki i małe nawyki mogą w znaczący sposób przyczynić się do szczęśliwego dnia – i szczęśliwego dzieciństwa.
Wstęp
Szczęście jest sensem i celem życia, całą istotą i kresem ludzkiej egzystencji.
Arystoteles
Nasze szczęście zależy od nas samych.
Arystoteles
To nie jest podręcznik wychowania. Ta książka nie powie wam, jak być doskonałym rodzicem ani jak wychować idealne dzieci, powinna natomiast podsunąć wam pewne pomysły, jak sprawić, by dni spędzane z dziećmi były przyjemniejsze, bardziej znaczące, a co za tym idzie – szczęśliwsze. To wnikliwe spojrzenie na to, co sprawia, że dzieci są szczęśliwe, a także dogłębna analiza, jak najlepiej wykorzystać w praktyce to, co sprawdza się w teorii. Jest to także zapis moich kilkuletnich starań, by wcielić w życie nawyki szczęścia, zarówno w mojej klasie, jak i w domu. Na podstawie tych doświadczeń mogę wam wyjawić jeden pożyteczny skutek uboczny stosowania tych technik: korzysta na tym cała rodzina. Szczęście jest zaraźliwe!
Ta książka nie została pomyślana tak, by ją czytać od początku do końca za jednym posiedzeniem. Jest przeznaczona dla zajętych rodziców małych dzieci, którzy nie mogą sobie pozwolić na luksus długiego nieprzerwanego czytania. Sięgajcie po nią i odkładajcie ją tak, jak wam pasuje, otwórzcie ją na jednym rozdziale, a kolejny pomińcie, jeśli chcecie: nie ma poprawnego sposobu jej czytania ani też konkretnego porządku, w jakim należy to robić. Czytajcie na wyrywki, wypróbowujcie różne pomysły i sprawdzajcie, w jaki sposób mogą one zadziałać w waszej rodzinie.
Każdy rozdział został podzielony na części. Najpierw krótko przedstawiamy dany nawyk szczęścia, a następnie przyglądamy się badaniom naukowym potwierdzającym ten pomysł. Dalej znajdziecie dwie praktyczne części opisujące, w jaki sposób wykorzystałam te nawyki w praktyce: w moim życiu zawodowym, jako nauczycielka, a także w domu, z moimi dziećmi. Zamieszczam również spostrzeżenia matek bardziej doświadczonych ode mnie: często najcenniejszym źródłem praktycznych rozwiązań w moim życiu są matki wyprzedzające mnie w grze zwanej wychowaniem, które dokonały tego wszystkiego przede mną! Na końcu większości z rozdziałów sugeruję kilka sposobów na wykorzystanie technologii, żeby wprowadzić nawyki szczęścia w waszym życiu. Jeśli jesteście dumnymi rodzicami nieco starszych dzieci, może się okazać, że te sugestie ułatwią wam przekonanie ich do naszych pomysłów.
Pomysł
Pomysł na tę książkę przyszedł mi do głowy zanim urodziłam pierwsze dziecko. Perspektywa zbliżającego się macierzyństwa zachwycała mnie i przerażała – często w równym stopniu – a ja zastanawiałam się wtedy, czego pragnę dla moich przyszłych dzieci. Jakie są moje aspiracje w związku z nimi? Jako doświadczona pracownica oświaty wielokrotnie słyszałam rodziców mówiących o tym, czego pragną dla swoich dzieci. Miałam wrażenie, że ludzie mają uderzająco różnorodne, a jednocześnie niewiarygodnie podobne aspiracje związane z własnymi dziećmi. W gruncie rzeczy, gdy dotrzeć do sedna ich pragnień, to, czego wszyscy chcą dla swoich dzieci, można podsumować jednym słowem: szczęście. I ja także doszłam do wniosku, że najbardziej zależy mi właśnie na tym, by moje przyszłe dzieci potrafiły być szczęśliwe. Nie tylko dobrze się bawić, chociaż to także może stanowić cel wart zachodu, ale odczuwać szczęście w głębszym, bardziej znaczącym i pełniejszym sensie.
W tym samym czasie wielką popularnością zaczęła się cieszyć nauka o szczęściu i dobrym samopoczuciu, często nazywana „psychologią pozytywną”. Obecnie setki naukowców pod wodzą Martina Seligmana prowadzą badania nad ulotną niegdyś dziedziną szczęścia. Dowiadują się wielu ciekawych rzeczy dotyczących przedmiotu swych badań, czasem ich odkrycia potwierdzają to, co podpowiada zdrowy rozsądek czy mądrość ludowa, kiedy indziej jednak dochodzą do dosyć zaskakujących i sprzecznych z intuicją wniosków.
Zawsze byłam zwolenniczką praktycznych rozwiązań opartych na badaniach naukowych, również w dziedzinie edukacji. W tamtym czasie pracowałam na pełny etat jako nauczycielka i miałam poczucie, że to prawdziwa okazja, by skorzystać z tych nowych badań i zastosować je w mojej klasie, a nie tylko bazować na moim dziesięcioletnim doświadczeniu w nauczaniu małych dzieci. Później, kiedy zostałam pełnoetatową mamą, wróciłam do literatury na temat szczęścia i starałam się praktykować je w domu z dziećmi – Joem, moim starszym synem, i Oliverem, który urodził się na początku tego projektu. Mój anielsko cierpliwy mąż Duncan okazał się równiachą i też się do nas przyłączył!
Żeby lepiej się rozeznać w tej ciągle rozwijającej się dziedzinie, poprosiłam o pomoc moją przyjaciółkę Jenny, psychologa i neuronaukowca. Jenny podziela moją pasję stosowania nauki w codziennym życiu – razem czytałyśmy i omawiałyśmy niezliczone prace naukowe na temat dobrego samopoczucia i szczęścia. Stopniowo zaczęłyśmy układać listę codziennych zwyczajów, które zdawały się prowadzić do poprawy samopoczucia, lepszego nastroju, radośniejszych dni i w ogóle bardziej satysfakcjonującego życia. Im bardziej się w to zagłębiałyśmy, tym bardziej stawało się oczywiste, że nie istnieje jakaś wielka tajemnica szczęścia – pojawia się ono na wiele różnych sposobów i w rozmaitym stopniu, w najróżniejszych chwilach: mogą je wywołać lody przy plaży, zapach świeżo skoszonej trawy, spacer z psami, planowanie przyjęcia niespodzianki. Najszczęśliwsi wydają się ci, którzy odkryli, w jaki sposób zbudować z tych ulotnych chwil motyw przewodni swojego życia: większe zadowolenie i poczucie celu.
Przeglądając literaturę, zauważyłyśmy, że istnieje kilka kluczowych nawyków charakterystycznych dla szczęśliwych ludzi. Upraszczając nieco, zaczęłyśmy myśleć o szczęściu jako o zestawie codziennych nawyków. Starałyśmy się zebrać większość z nich w tej książce. Nasza lista nie jest jednak wyczerpująca. Dziesięć aspektów szczęścia, które omawiamy, to jedynie sugestie, które – przyjęte i stosowane regularnie – powinny poprawić wasze codzienne samopoczucie.
Niektóre z nich zapewnią wam natychmiastowe polepszenie humoru (jak Śpiewanie i Uśmiechy), inne mogą prowadzić do udanego życia (jak Odnalezienie sensu i Uzyskać przepływ). Niektóre oznaczają małe zmiany w codziennym planie dnia (jak Otwarta przestrzeń czy Mindfulness), podczas gdy inne wiążą się ze zmianą perspektywy (na przykład Wdzięczność). U podstaw większości z nich znajdują się relacje z innymi ludźmi: dzięki nim zbliżymy się do siebie jako rodzina, a także umocnimy nasze więzi społeczne. I wreszcie wszystkie, w takim czy innym stopniu, zostały poparte dowodami naukowymi, które starałyśmy się wyłożyć w prosty i łatwy do zrozumienia sposób.
Często ktoś mnie pyta, dlaczego tak się skupiam na szczęściu dzieci, a nie na innych umiejętnościach życiowych albo sukcesach w nauce. Łatwo tu o nieporozumienie, więc zawsze zaczynam od wyjaśnienia w prostych słowach, jak rozumiem szczęście. Dla mnie, a także dla celów tej książki, szczęście to zarówno radość życia (joie de vivre), którą można znaleźć w drobnych codziennych przyjemnościach, ale także – co ważniejsze – trwałe poczucie zadowolenia, które mają ludzie żyjący pełnią życia. Ta pełnia życia nie dotyczy rzeczy materialnych czy hedonistycznych zajęć, ale sensu, głębokich relacji i szukania satysfakcjonujących działań. Jestem przekonana, że szczęście tego rodzaju pociąga za sobą inne korzyści.
Są zresztą na to dowody! Badania naukowe pokazują, że szczęśliwi uczniowie lepiej się uczą: zazwyczaj mają lepszą motywację i potrafią dłużej się skupić. Ostatnie badania sugerują, że małe, zaledwie osiemnastomiesięczne dzieci lepiej się uczą, kiedy nauce towarzyszy śmiech. Ponadto szczęśliwsi uczniowie na ogół lepiej zachowują się w klasie, a w wyniku sprzężenia zwrotnego wszyscy mają bardziej sprzyjające warunki do nauki.
Szczęśliwi ludzie są milsi (a wydaje się, że i odwrotnie – milsi ludzie są również szczęśliwsi). Cieszą się zazwyczaj lepszym zdrowiem, dłużej żyją i budują trwałe związki, co z kolei czyni ich szczęśliwszymi. I wreszcie ludzie szczęśliwi na ogół odnoszą większe sukcesy, ponieważ wydaje się, że szczęście inspiruje nas do ciężkiej pracy na rzecz lepszej przyszłości. Tak więc, chociaż warto po prostu dążyć do szczęścia jako takiego, istnieje wiele dodatkowych korzyści bycia szczęśliwym: a wszystko są to rzeczy, których my, rodzice, pragniemy dla naszych dzieci!
Ludzie są zwierzętami stadnymi. Ewoluowaliśmy, by być członkami plemienia, wioski, a fundamentalna ludzka potrzeba przynależności do grupy wciąż pozostaje silna. Staramy się należeć do różnych grup – od małych, jak pary i rodziny, do większych, jak kościoły, kluby i drużyny. Bez względu na to, czy jesteśmy introwertykami, czy ekstrawertykami, obcowanie z innymi, rozmawianie i bycie razem czynią nas szczęśliwszymi.
Związki z otaczającymi nas ludźmi stanowią ważne źródło szczęścia (a także sporadycznych niesnasek, ma się rozumieć!), zatem żadna książka na temat dobrego samopoczucia nie byłaby kompletna bez tego aspektu. A przecież, jak się przekonacie, nie ma tu osobnego rozdziału poświęconego kontaktom towarzyskim czy budowaniu silniejszych relacji z otaczającymi nas osobami. Powód jest prosty: umacnianie więzi, zarówno w obrębie rodziny, jak i poza nią, to motyw przewodni, przewijający się przez każdy rozdział tej książki. Każdy omawiany nawyk szczęścia wiąże się po części z pogłębianiem relacji między nami, w naszej rodzinie i w szerzej pojętej społeczności. Takie zajęcia, jak śpiewanie w chórze czy wolontariat sprawią, że będziemy szczęśliwi – po części dlatego że w ten sposób wnikamy w pewną społeczność, nawiązując nowe znajomości i relacje z innymi. Gdy tworzymy nowe tradycje rodzinne, wspominamy wspólne doświadczenia czy po prostu regularnie jemy razem posiłki albo chodzimy na spacery, umacniamy więzi rodzinne, wspierając tym samym trwałe dobre samopoczucie wszystkich członków rodziny.
Powstały liczne prace naukowe na temat tego, jak dzieci uczą się od otaczających je osób, a jednym z najlepszych sposobów jest naśladowanie tego, co robimy my – dorośli. Dotyczy to wszystkich sfer życia, od zachowania przy jedzeniu do życzliwości dla innych, od cierpliwości po mycie zębów. Powiem wam więcej: dzieci nie tylko naśladują rezultat końcowy, ale obserwują nas uważnie i starają się powielać wszystkie działania, które do niego prowadzą. Właściwie tę cechę u ludzi można uznać za podstawę przekazywania kultury. Często dobrze jest odłożyć na bok tradycyjne „nauczanie” i pozwolić, by nasze dzieci robiły to, co potrafią najlepiej: niech chłoną nasze nawyki szczęścia, obserwując, jak stosujemy je każdego dnia. A jeśli to prowadzi do podniesienia poziomu szczęścia i dobrego samopoczucia wszystkich członków rodziny, należy tylko się cieszyć!
Komentarz
Ta książka wykorzystuje moje ponaddziesięcioletnie doświadczenie w pracy z dziećmi, w różnych szkołach. Sytuacje w niej opisane to fabularyzacje prawdziwych zdarzeń, a na opisywane postaci złożyło się wielu uczniów i nauczycieli, z którymi pracowałam przez lata.
Najkrótszą odległością między dwojgiem ludzi jest uśmiech.
Anonim
Pomysł
Być może nie znamy wszystkich dobrodziejstw, jakie mogą się wiązać ze zwykłym uśmiechem, ale wiemy dość dużo, by stwierdzić, że uśmiechanie się może istotnie podnieść nasz poziom szczęścia. To działa w dwie strony: uśmiechanie się poprawia nam nastrój, ale patrzenie na uśmiechnięte twarze również może uczynić nas szczęśliwszymi i pozwolić bardziej optymistycznie spoglądać w przyszłość. Co więcej, uśmiechając się do innych, możemy wydawać się bardziej przystępni i przyjaźni, a to również przynosi nam towarzyską korzyść.
Zdrowy rozsądek podpowiada nam, że ludzie szczęśliwsi częściej się uśmiechają, ale czy to możliwe, że uśmiech jest zaledwie pierwszym ogniwem łańcuszka szczęścia? Czy uśmiech musi być szczery, żeby pozytywnie wpłynąć na nastrój zarówno jednej, jak i drugiej strony? I jak możemy najlepiej zachęcić dzieci do tego, żeby po prostu trochę częściej się uśmiechały?
Niemowlęce uśmiechy to jedna z pierwszych rodzicielskich radości. W odpowiedzi większość niemowląt w pierwszych miesiącach życia widzi więcej uśmiechniętych twarzy, niż jeszcze kiedykolwiek zobaczy. Jaki skutek przynosi to wzajemne uśmiechanie? Kiedy niemowlęta zaczynają rozumieć, co oznacza uśmiech? Tak małe dzieci nie potrafią poinformować nas wprost o tym, co widzą i rozumieją. Ale analizując to, na co zwracają uwagę, wiele się dowiedzieliśmy o tym, w jaki sposób rozwijający się mózg i system wzrokowy umożliwiają niemowlętom zrozumieć znaczenie uśmiechniętych twarzy.
Kilkudniowe zaledwie noworodki wolą patrzeć na twarze niż na cokolwiek innego, a w wieku trzech miesięcy potrafią rozróżnić radosne, zdziwione i gniewne miny. Jeśli wziąć pod uwagę, jak niedojrzały jest system wzrokowy po urodzeniu, to dość niezwykłe i dobitnie potwierdza, jak ważne w rozwoju dziecka jest obserwowanie mimiki otaczających je osób. Czteromiesięczne dzieci wolą patrzeć na radosne twarze niż na takie, które wyrażają inne emocje. W wieku około pięciu miesięcy zaczynają rozumieć, że radosne twarze dwojga różnych osób są w pewien sposób podobne, chociaż dopiero za parę kolejnych miesięcy nauczą się rozpoznawać inne kategorie uczuć. Być może właśnie dlatego, że radosne twarze widują częściej niż inne. Ta kategoryzacja to początek drogi do zrozumienia, że „radosna twarz” jest uniwersalną reakcją na konkretnego rodzaju sytuację; dzięki niej niemowlęta uczą się czegoś o przyczynie i skutku w otaczającym je świecie. Około pierwszego roku życia dzieci wykorzystują uśmiech i wyraz twarzy innych osób jako użyteczne sygnały, pomagające im zinterpretować emocjonalne znaczenie zdarzeń.
W miarę rozwoju mowy i innych umiejętności, uśmiechy stają się po prostu jednym z narzędzi pojmowania świata i wyrażania własnych uczuć. Małe dzieci szybko osiągają biegłość w rozumieniu i wyrażaniu uczuć za pośrednictwem słów, tonu głosu, mowy ciała i gestów. Jednak wyraz twarzy, a zwłaszcza uśmiechy w dalszym ciągu pełnią wyjątkowo ważną rolę. Przetwarzamy je z niewiarygodną prędkością: pomiary elektrycznej aktywności mózgu wykazują, że potrzebuje on mniej niż jedną siódmą sekundy, by zareagować na zdjęcia uśmiechniętych osób.
Mimika stanowi również kluczowe narzędzie komunikacji u naszych krewniaków naczelnych, mających ograniczone możliwości wyrażania emocji za pośrednictwem głosu. Naczelne „uśmiechają się”, używając mięśni twarzy, których struktura jest niemal identyczna jak ludzka. Obnażając zęby, porozumiewają się i umacniają więzi społeczne zupełnie tak samo jak my za pośrednictwem uśmiechu.
W jaki zatem sposób częstsze uśmiechanie się sprzyja poczuciu szczęścia? Choćby w taki, że jeśli chodzi o uśmiech, nawet udawanie go sprawia, że naprawdę czujemy się lepiej. W jednym z klasycznych psychologicznych eksperymentów poproszono uczestników, by ocenili poziom śmieszności różnych humorystycznych rysunków, trzymając jednocześnie ołówek między zębami – co wymusza grymas przypominający uśmiech – albo między wargami, co uniemożliwia uśmiech. Jak się zapewne domyślacie ci, którzy trzymali ołówek w zębach, uznali rysunki za bardziej zabawne, niż ci, którzy nie mogli się uśmiechnąć. To jeden z przykładów szerszej prawdy: nasze psychologiczne i poznawcze doznawanie emocji jest nierozerwalnie połączone z doznaniami fizycznymi, cielesnymi.
Uśmiechy są szczególnie ważne w naszych kontaktach z dziećmi, ponieważ emocje są zaraźliwe. Często nieświadomie naśladujemy mimikę i postawę osoby, z którą rozmawiamy. Ludzie, którzy pozostają w dobrych relacjach – na przykład partnerzy w udanym związku – robią to częściej, a ci, dla których obcowanie z innymi jest trudniejsze, na przykład osoby z autyzmem, rzadziej. Prawda jest taka, że odtwarzanie naszym własnym ciałem fizycznego wyrazu czyichś emocji sprawia, że w sensie psychologicznym odczuwamy w pewnym stopniu emocjonalny stan tej osoby.
Ostatnio wysunięto przypuszczenie, że w przedniej części naszego mózgu mogą istnieć specyficzne neurony, bezpośrednio odpowiadające za skutek, jaki wywiera na nas obserwowanie zachowania drugiej osoby. „Neurony lustrzane” to komórki nerwowe, które uaktywniają się zarówno wtedy, kiedy wykonujemy jakąś konkretną czynność, jak i wówczas, kiedy widzimy inną osobę wykonującą ową czynność. Chociaż pierwotnie wykryto je u naczelnych, bezpośredni zapis z urządzeń wprowadzonych do mózgów osób poddanych operacji ze względu na padaczkę sugeruje, że reakcje te występują również u ludzi. Neurony lustrzane mogą mieć znaczenie dla wielu aspektów naszego rozwoju społecznego, w tym również empatii i tworzenia więzi: wiemy na przykład, że lubimy innych bardziej, jeśli ich naśladujemy. Neurony lustrzane mogą także stanowić jeden ze sposobów, w jaki dzieci uczą się, obserwując innych, a nie tylko poprzez bezpośrednie doświadczenie – coś, co bywa zbawienne albo wręcz przeciwnie, w zależności od wzorca, z jakiego czerpią!
Na poziomie funkcjonowania mózgu odczuwanie jakiejś emocji samemu i rozpoznawanie jej w wyrazie twarzy innej osoby jest całkiem podobne. By to wykazać, przeprowadzono eksperyment, którego uczestników poddano skanowaniu mózgu w chwili, gdy wąchali obrzydliwy zapach, a potem znowu, kiedy oglądali film, na którym ktoś inny wyrażał swoje obrzydzenie. W obu przypadkach stwierdzono aktywizację mniej więcej tych samych obwodów neuronalnych. Inne badania dowiodły, że wspominanie jakiejś emocji uruchamia mniej więcej ten sam układ neuronów, co bezpośrednie jej doświadczanie. Prawdopodobnie dlatego właśnie odtwarzanie chwil pełnych emocji bywa równie intensywne, jak samo ich przeżywanie (i dlatego wspominanie szczęśliwych chwil może w istotny sposób poprawić nastrój zarówno dzieciom, jak i dorosłym!).
Nie wszystkie uśmiechy oznaczają radość i szczęście. Niektórzy uśmiechają się, kiedy kłamią, kiedy flirtują, są zażenowani albo przestraszeni. Paul Ekman, psycholog, który pierwszy udokumentował to, jak uniwersalne są wyrazy ludzkich twarzy, opisał siedemnaście dodatkowych typów uśmiechu. Udawane uśmiechy stosunkowo łatwo rozpoznać, ponieważ nie uruchamiają najczęściej mięśnia powodującego kurze łapki wokół oczu. Przyglądając się mięśniom okrężnym oka, eksperci potrafią odróżnić prawdziwe uśmiechy od udawanych. Ale nie tylko eksperci uważają prawdziwe uśmiechy – i ludzi, którzy im je posyłają – za bardziej szczere, atrakcyjne i godne zaufania.
Uśmiechanie się to z pewnością świetny sposób na poprawienie dnia sobie i swoim dzieciom. A jeśli naprawdę nie macie ochoty się uśmiechać, prawdopodobnie warto od czasu do czasu chociaż poudawać. Bardzo możliwe, że poczujecie się lepiej, a w najgorszym razie pomożecie dzieciom stać się wprawniejszymi odbiorcami ich świata społecznego.
W szkole
Jestem osobą, która często się uśmiecha. Chociaż może powinnam ująć to nieco precyzyjniej: dawniej wcale nie uśmiechałam się aż tak często, ale w ciągu ostatnich kilku lat świadomie nad tym pracowałam i teraz jestem mistrzynią uśmiechu! Jak wszystko inne, uśmiechanie wydaje się nawykiem i to takim, który może wywrzeć całkiem głęboki wpływ zarówno na nas samych, jak i na to, jak postrzegają nas inni. Postanowiłam więc przyjrzeć się bliżej mojemu nawykowi uśmiechania się, przeanalizować wszystkie „gdzie” i „dlaczego”, a następnie zastanowić się nad tym, w jaki sposób mogłabym zachęcić otaczające mnie osoby, żeby również więcej się uśmiechały.
Dokonując szybkiego „audytu uśmiechu”, dochodzę do wniosku, że w szkole bardzo dużo się uśmiecham. Jednym z powodów może być fakt, że odpowiadam uśmiechem na uśmiechnięte buzie wokół mnie. Naukowca we mnie intryguje myśl, że patrząc na uśmiechniętą twarz, być może sami chętniej się uśmiechamy, toteż postanawiam wcielić to w życie: muszę jedynie pamiętać, żeby częściej się uśmiechać, a następnie obserwować reakcje moich uczniów. Świadoma własnych uśmiechów, spostrzegam, że bardzo rzadko nie są odwzajemniane. Chcąc utrwalić ten nawyk, uciekam się do małego podstępu: łącząc go z inną, bardziej machinalną czynnością, mogę zwiększyć częstotliwość moich uśmiechów, a w rezultacie również uśmiechów otaczających mnie osób.
Analizując swój dzień, dochodzę do wniosku, że najłatwiej mogę połączyć swój uśmiech z najzwyklejszym „dziękuję”, które wypowiadam sto razy dziennie. Spostrzegam, że temu słowu na ogół i tak towarzyszy naturalny uśmiech. Muszę więc tylko potraktować dziękowanie jako wyzwalacz uśmiechu i pilnować, żeby zawsze się wtedy uśmiechać. Sprzyja temu również kontakt wzrokowy, staram się więc go włączyć w wypracowywany nawyk. I mam rację: wygląda na to, że uśmiechanie się do innych, kiedy im dziękuję, wywołuje także ich własny uśmiech. Nic dziwnego, ale w ciągu tygodnia ten zwyczaj jest już głęboko zakorzeniony. Kiedy dzielę się z dziećmi moimi spostrzeżeniami, one też chcą spróbować. W ciągu kilku dni ze wszystkich stron otaczają mnie uśmiechy i… bardzo grzeczne dzieci. Wywołaliśmy magiczny łańcuszek szczęścia!
Jedną z tradycji w mojej klasie jest czytanie jednego wiersza dziennie. Zwykle odbywa się to pod koniec dnia albo na dużej przerwie. A gdybyśmy tak, zamiast wierszy, czytali dowcipy? Długo się nad tym zastanawiam i ogłaszam specjalny „tydzień dowcipów”, podczas którego jeden wiersz dziennie zastąpimy jednym dowcipem dziennie. Wypożyczam z biblioteki książkę z dowcipami i po prostu modyfikuję naszą poetycką tradycję. Lubię czytać dowcipy, nawet najbardziej niemądre, a dzieci cieszą się, że mają dodatkową okazję do śmiechu.
Trochę mi jednak smutno. Nie chcę tracić tych naszych poetyckich chwil: jestem pewna, że dzieciom wiele daje słuchanie kilku wersów każdego dnia. Dzięki temu lepiej rozumieją, jak działa język, uczą się, jak można wykorzystać rymy i rytm, zaznajamiają się ze strukturą rytmiczną i w ogóle z tym specyficznym środkiem wyrazu, jakim jest poezja. Nie chcę, żeby moi uczniowie stracili te wszystkie korzyści.
Rozwiązanie podsuwa mi Isobel. Pewnego dnia przynosi do szkoły Głupie wierszyki dla dzieci Spike’a Milligana. I nagle okazuje się, że ot tak, po prostu, możemy połączyć korzyści płynące z poezji z dodatkowym bonusem w postaci radości i śmiechu. Chłonąc absurdalne obrazy, które proponuje nam Spike Milligan i oglądając zwariowane ilustracje, śmiejemy się całym sercem i aż do rozpuku. Jestem szczęśliwą nauczycielką, a dzieci nie posiadają się z radości!
Mary prowadzi zajęcia teatralne i przyszła na jedną lekcję do mojej klasy. Jest wysoka i szczupła, nosi wyrafinowane powłóczyste stroje. Wygląda jak poważna artystka, ale z chwilą gdy zaczyna mówić, okazuje się zupełnie zwariowana i dzieciaki ją absolutnie uwielbiają. Poprosiłam ją, żeby pozwoliła mi obserwować jej zajęcia z moimi sześciolatkami, a ona się zgodziła, ale pod jednym warunkiem: będę musiała także w nich uczestniczyć! Jestem kompletnie pozbawiona talentu aktorskiego, ale opornie się zgodziłam – kiedy znowu będę miała okazję przyglądać się, jak specjalistka od zajęć teatralnych prowadzi lekcję? Jeśli mam być szczera, zamierzam podkraść jej kilka pomysłów, a Mary z radością na to przystaje. Jestem pewna, że po piętnastu latach pracy w szkole ma ich w zanadrzu mnóstwo.
Mary siada z dziećmi w kręgu i na początek ćwiczą miny: smutną, radosną, przestraszoną i zdziwioną. Zauważam, że po każdej minie wyrażającej negatywne uczucia, Mary prosi o taką, która wyraża pozytywne. Przyłączam się do zabawy i staram się, jak umiem, uśmiechać się, płakać, wyglądać na zdziwioną i rozgniewaną. Następnego dnia postanawiam powtórzyć tę zabawę z moimi uczniami. Ale zamiast po prostu robić ogólnie smutne czy radosne miny, chcę zobaczyć, co się stanie, jeśli będziemy bardziej konkretni: kiedy przypomnę dzieciom prawdziwe chwile z ich życia.
Ćwiczymy zatem miny „gwiazdkowy poranek” i „tata wraca do domu po podróży”, potem minę „wygraliście wyścig podczas dnia sportu” lub „pierwszy dzień szczeniaczka w domu”. Próbujemy też „twój najlepszy przyjaciel/przyjaciółka nie chce się z tobą bawić”, staram się jednak, żeby przeważały pozytywne emocje.
Dzieci wkrótce nabierają wprawy, a ja proszę, żeby podsuwały mi własne pomysły. Z wielką radością przyjmuję „próbowanie swojego tortu urodzinowego” i „spotkanie kolegów na plaży”, a także „pieczenie ciasteczek z babcią” i „budowanie domku na drzewie” oraz wiele innych propozycji. Łączenie takich wspomnień z odpowiednim wyrazem twarzy poprawia nam humor każdego dnia!
Przy każdym nawyku, którego usiłujemy się nauczyć, bardzo pomaga wykorzystanie naszej grupy społecznej. Postanawiam zrobić z tego użytek i w ramach kolejnej próby wywołania w klasie tych zaraźliwych uśmiechów przydzielam każdemu dziecku „kumpla od uśmiechu”. Z początku planuję poprosić dzieci, żeby same dobrały się w pary, potem jednak zmieniam zdanie. Chcę połączyć ze sobą również te dzieci, które normalnie mniej ze sobą obcują, więc postanawiam sama wybrać im partnerów. Pomysł jest prosty: za każdym razem, kiedy widzicie swojego „kumpla od uśmiechu”, próbujecie posłać mu uśmiech. Powinniście się starać, żeby wasz uśmiech był możliwie szczery: ćwiczymy szczere uśmiechy przed lustrem, próbując zaangażować również nasze oczy, a nie tylko usta (samo to ćwiczenie nieźle poprawia humor!). Jeśli druga osoba zapomni się uśmiechnąć, możecie do niej mrugnąć w ramach upomnienia. Jeśli w dalszym ciągu się nie uśmiechnie, trudno; ważne, by mieć świadomość, że nie każdy może być radosny przez cały czas. Podkreślam dzieciom, że to nie są zawody i nie ma przymusu, to tylko zabawa, w którą będziemy się bawić przez kilka tygodni.
Czy to działa? Wydaje mi się, że tak – większość dzieci sama z siebie często się uśmiecha, a nawiązywanie kontaktu wzrokowego i mruganie do siebie jeszcze zwiększa częstotliwość uśmiechów w mojej klasie. Czy zrobiłabym to jeszcze raz? Prawdę powiedziawszy, nie jestem pewna, czy dzieci w tym wieku potrzebują takiej interwencji – i bez tego sprawiają wrażenie towarzyskich i skorych do uśmiechu, a do wzmocnienia tej skłonności wystarczyło już samo wdrożenie ich w koncepcję dziękowania jako wyzwalacza uśmiechu. Tak czy owak fajnie tak się pobawić przez tydzień czy dwa, zwłaszcza że mogą się przy tym zbliżyć całkiem zaskakujące pary!
W domu
Kiedy mój synek miał około pół roku, nadal spędzał noc w łóżeczku przystawionym do naszego małżeńskiego łoża. Niezależnie od praktycznej korzyści znajdowania go w nocy tak blisko, jednym z powodów, dla których uwielbiałam, że śpi przy nas, był bezzębny uśmiech, który otrzymywałam każdego ranka.
Około sześciu tygodni po narodzinach dziecka w życiu świeżo upieczonych rodziców następuje coś magicznego. Coś, co rekompensuje z nawiązką bezsenne noce i brudne pieluchy: pierwsze uśmiechy. Prawdę mówiąc, nie pamiętam jego pierwszego uśmiechu, bardzo wyraźnie pamiętam za to okres, kiedy zaczął się uśmiechać regularnie. Jego uśmiech wywoływał mój. To wciąż jedno z najradośniejszych i bliskich memu sercu wspomnień z niemowlęctwa moich dzieci.
Próbowałam wyciągnąć z tego naukę: dzień, który zaczyna się od uśmiechu, to dzień szczęśliwy. Przyjmuję uśmiech mojego maleńkiego dziecka i posyłam mu swój własny! Stawiam sobie za punkt honoru każdego ranka witać uśmiechem wszystkich członków rodziny i nic dziwnego, że w zamian również otrzymuję uśmiech. Nie jestem pewna, czy to poprawia samopoczucie moim synom, ale mnie od razu robi się lżej na sercu, kiedy rozpoczynamy dzień w ten sposób.
Korzystając z badań naukowych, wykazujących, że nawet samo patrzenie na zdjęcia uśmiechniętych osób może wywołać nasz uśmiech i poprawić nam nastrój choćby na krótką chwilę, postanawiam dodać więcej portretów do naszej kolekcji zdjęć. Znalezienie wystarczającego pakietu tradycyjnych uśmiechniętych zdjęć naszej rodziny wymaga pewnego wysiłku, ponieważ rzadko zdobywamy się na to, żeby je wywołać. Nieoczekiwanie jednak uświadamiam sobie, że niektóre z naszych ulubionych zdjęć rodzinnych wiążą się z naszą osobliwą tradycją. Rzadko odwiedzamy centra handlowe, ale kiedy już wybieramy się do któregoś w pobliżu, zawsze robimy sobie zdjęcie w tamtejszej budce fotograficznej. Te fotki obejmują okres kilku lat, odkąd byliśmy z Duncanem beztroską parą, aż do pojawienia się Joego i Olivera, mamy też kilka dodatkowych pasków z ukochanymi członkami rodziny i przyjaciółmi (naszych gości też zabieramy do fotobudki). To wspaniała kolekcja, zwłaszcza że na tych zdjęciach uchwyciliśmy naprawdę szczęśliwe chwile. Przedstawiają w większości uśmiechnięte twarze, ale także głupie miny. Łapię się na tym, że uśmiecham się za każdym razem, kiedy na nie patrzę, więc postanawiam umieścić je w jakimś widocznym miejscu i często dzielić się nimi z dziećmi. Lądują na lodówce!
W miarę jak staję się coraz bardziej świadoma tego, kiedy się uśmiecham (a kiedy nie), dochodzę do wniosku, że bardzo często moje uśmiechy wiążą się nie tylko z tym, co dzieje się w danej chwili, ale również z radosnymi wspomnieniami. Istnieją pewne rzeczy, czynności i wyrażenia, które kojarzą mi się z najbliższymi osobami: zwyczaj mojego taty, by pić kawę z kruchym ciasteczkiem, sposób, w jaki moja mama myje ręce i ochlapuje wodą twarz, kiedy jej gorąco, upodobanie mojej babci do lodów w wafelku, a nawet głośne „klik!” Joego, kiedy przypinam go w foteliku samochodowym. Osoby, które kocham, pojawiają się w moich myślach, ilekroć wykonuję którąś z powyższych czynności: piję kawę, jem loda w wafelku czy zapinam własny pas, bez względu na to, czy te osoby są wtedy przy mnie, czy też nie. Myśl o nich niezawodnie wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Nietrudno podzielić się tymi spostrzeżeniami z dziećmi, w nadziei, że im także dana czynność zacznie się kojarzyć z ukochanymi osobami. To nie tylko bardzo łatwe, ale daje nam również mnóstwo radości. To także sposób na to, by przekazać dzieciom rodzinne tradycje i opowieści, które inaczej przepadłyby na zawsze.
„W taki sposób dziadek pił zawsze kawę” – mówię, maczając ciastko w kawie i mrucząc z przesadą: „Mmmm”. Joe wkrótce zaczyna moczyć swój własny sucharek w mleku i mówić: „Dziadek”. To taki nasz prywatny żart, historia rodzinna, która zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Za każdym razem, kiedy jemy lody w wafelku, przywołujemy z kolei moją babcię, której chłopcy nigdy nie poznali, i jej zachwyt nad cudami techniki, dzięki którym powstał taki wyczyn inżynieryjny, jak lody w wafelku (moja babcia naprawdę uważała lody w wafelku za szczyt osiągnięć technologii żywności i wyrażała tę opinię przy każdej okazji). To wspaniały sposób na to, żeby się uśmiechnąć, przypomnieć rodzinne historie i stworzyć nasze własne tradycje. Ciekawe, co moje dzieci będą kiedyś mówiły o mnie!
Pomoc techniczna
Wprowadźcie uśmiech do waszych komórek: wybierzcie uśmiechnięte zdjęcie bliskiej osoby i ustawcie je jako tapetę ekranu. Za każdym razem, kiedy będziecie sprawdzać nowe wiadomości albo po prostu godzinę, powinniście poczuć przypływ szczęścia! W niektórych telefonach można posunąć się dalej i dodać zdjęcia do najbliższych sercu kontaktów – w moim mam urocze zdjęcie męża i młodszego syna ustawione tak, że ilekroć mąż do mnie dzwoni, pojawiają się obaj, cali w uśmiechach.
Wybierzcie aplikację z dowcipami i zainstalujcie ją w komórce czy w tablecie. Każdego ranka automatycznie dostaniecie dowcip dnia i będziecie mogli się pośmiać całą rodziną!