Wzór na szczęście - Gawdat Mo - ebook

Wzór na szczęście ebook

Gawdat Mo

0,0
87,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Są takie wydarzenia w życiu, które zupełnie odbierają radość i sprawiają, że świat wydaje się tonąć w szarościach. Mo Gawdat doskonale to rozumie, bo sam doświadczył ogromnej tragedii – śmierci dziecka. A pomimo tego znalazł w sobie siłę i motywację, aby pokazywać innym, jak być szczęśliwym.

Zrozumienie, że szczęście to proces, a nie cel, jest tutaj kluczem do sukcesu. Nawet najtrudniejszy moment, przykre chwile czy trudna sytuacja mogą być punktem wyjścia i początkiem drogi. Drogi prowadzącej do szczęścia. Książka „Wzór na szczęście” jest przewodnikiem, który pomaga ludziom odkryć i doświadczyć szczęścia w codziennym życiu poprzez proste, ale głębokie zmiany w sposobie myślenia i działania. To zaproszenie do świętowania życia w każdym jego aspekcie, odnajdując radość w prostych przyjemnościach i codziennych chwilach. I to niezależnie od tego, jak nierealne wydaje się to być w danym momencie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 401

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału:

SOLVE FOR HAPPY. ENGINEER YOUR PATH TO JOY

Autor:

Mo Gawdat

Wydanie polskie:

Wydawnictwo Biznesowe Expertia www.expertia.com.pl

Redaktor prowadzący: Robert Jakubczak

Tłumaczenie: Biuro Tłumaczeń Ekspert – Paweł Kurpisz, Teresa Śpiewok Redakcja i korekta: Anna Kędroń

Skład: Black Dog Studio Natalia Noszczyńska, Sebastian Łuczywo Projekt okładki: Agata Cukierska

Copyright © 2017 by Mo Gawdat All rights reserved.

Photo credit: Khaled Gawdat

Copyright for Polish edition © Wydawnictwo Biznesowe Expertia 2024 Wydanie pierwsze

Kopiowanie, reprodukowanie, cytowanie, przeredagowywanie części lub całości publikacji bez zgody wydawcy jest zabronione.

ISBN: 978-83-67098-53-3

WSTĘP

Siedemnaście dni po śmierci mojego wspaniałego syna Alego zacząłem pisać i nie mogłem się zatrzymać. Tematem mojej pracy było szczęście – mało spodziewane, biorąc pod uwagę okoliczności.

Ali był prawdziwym aniołem. Wszystko, czego dotykał, zmieniał na lepsze, a wszystkich, których spotykał, czynił szczęśliwszymi. Zawsze był spokojny i radosny. Nie dało się nie odczuć jego energii ani czułości, z jaką opiekował się każdą istotą, która stanęła na jego drodze. Kiedy nas opuścił, mieliśmy wszelkie powody, aby odczuwać smutek, a nawet cierpienie. Jak więc jego odejście doprowadziło mnie do napisania książki, którą właśnie czytasz? To historia, która zaczęła się mniej więcej w dniu jego narodzin, a może nawet wcześniej.

Od dnia, w którym rozpocząłem pracę, odnosiłem wiele sukcesów, zdobywałem bogactwo i uznanie. Jednak przez cały ten czas byłem nieszczęśliwy. Na początku mojej kariery u technologicznych gigantów,, takich jak IBM czy Microsoft, czerpałem mnóstwo intelektualnej satysfakcji, zaspokajałem swoje ego i, owszem, zarabiałem sporo pieniędzy. Zauważyłem jednak, że im lepiej mi się wiodło, tym mniej byłem szczęśliwy.

Nie tylko dlatego, że życie stało się skomplikowane – wiesz, jak w tym rapowym utworze z lat dziewięćdziesiątych, Mo Money Mo Problems („im więcej pieniędzy, tym więcej problemów”). Kłopot polegał na tym, że pomimo korzyści, zarówno finansowych, jak i intelektualnych, nie potrafiłem odnaleźć w swoim życiu radości. Nawet moje największe błogosławieństwo, jakim niewątpliwie jest rodzina, nie dawało mi takiej radości, jaką mogłoby mi dać, ponieważ nie wiedziałem, jak je przyjąć.

Ironią losu jest, że w młodszym wieku, pomimo trudności w znalezieniu życiowej drogi i niejednokrotnie konieczności walki o to, aby po prostu związać koniec z końcem, zawsze byłem bardzo szczęśliwy. Wszystko zmieniło się jednak w 1995 roku, kiedy wraz z żoną i dwójką dzieci spakowaliśmy się i przenieśliśmy do Dubaju. Oczywiście nie mam nic do zarzucenia samemu Dubajowi. To niezwykłe miasto, w którym, dzięki życzliwym mieszkańcom, czuliśmy się jak w domu. Nasz przyjazd zbiegł się w czasie z punktem kulminacyjnym gwałtownego rozwoju Dubaju, który otworzył przed nami niesamowite możliwości rozwoju zawodowego i miliony sposobów na znalezienie szczęścia, a przynajmniej na podjęcie próby jego znalezienia.

Jednocześnie Dubaj może wydawać się surrealistyczny. Na tle lśniącego krajobrazu gorącego piasku i turkusowej wody panorama miasta wypełniona jest futurystycznymi biurowcami i wieżowcami mieszkalnymi, w których warte wiele milionów dolarów apartamenty wykupywane są przez nabywców nieustannie napływających z całego świata. Na ulicach porsche i ferrari walczą o miejsca parkingowe z lamborghini i bentleyami. Oszałamia Cię ekstrawagancja skoncentrowanego bogactwa, a jednocześnie prowokuje wątpliwości, czy w porównaniu z tym wszystkim udało Ci się cokolwiek osiągnąć.

Zanim dotarliśmy do Emiratów Arabskich, miałem już w zwyczaju porównywać się z moimi superbogatymi przyjaciółmi i zawsze postrzegałem siebie jako tego gorszego. Ale to poczucie niespełnienia nie zaprowadziło mnie ani do psychiatry, ani do aśramy. Zamiast tego zmusiło mnie do większego wysiłku. Zrobiłem po prostu to, co zawsze robiłem jako kujon, który od dziecka obsesyjnie czytał: kupiłem stos książek. Studiowałem analizy techniczne trendów giełdowych aż do podstawowych równań, którymi wykreślano każdy wykres. Ucząc się ich, mogłem niczym zawodowiec przewidywać krótkoterminowe wahania na rynku. Po pracy wracałem do domu mniej więcej w czasie, gdy w Stanach Zjednoczonych otwierano NASDAQ, i wykorzystywałem swoje umiejętności matematyczne do zarabiania dużych pieniędzy jako Day Trader (lub, w moim przypadku, Night Trader).

A jednak – i spodziewam się, że nie jestem pierwszą osobą, która to mówi – im więcej zarabiałem, tym mniej byłem szczęśliwy. Sprawiało to, że po prostu więcej pracowałem i kupowałem więcej zabawek, wychodząc z błędnego założenia, że prędzej czy później cały ten wysiłek się opłaci, a ja odnajdę garnek złota – szczęścia – który według mnie znajduje się na końcu tęczy znaczących osiągnięć. Stałem się chomikiem na tak zwanej przez psychologów „bieżni hedonicznej”. Im więcej zdobywasz, tym więcej chcesz. Im bardziej się starasz, tym więcej znajdujesz powodów do starań. Pewnego wieczoru otworzyłem przeglądarkę internetową i dwoma kliknięciami kupiłem dwa zabytkowe rolls-royce’y. Dlaczego? Bo mogłem. I dlatego, że desperacko próbowałem zapełnić dziurę w mojej duszy. Nie zdziwi Cię chyba fakt, że dotarcie pod mój dom tych pięknych zabytków angielskiej motoryzacji ani trochę nie poprawiło mi humoru.

Patrząc z perspektywy czasu na ten etap mojego życia, nie byłem duszą towarzystwa. Moja praca skupiała się na rozszerzaniu działalności Microsoftu w Afryce i na Bliskim Wschodzie, przez co, jak można sobie wyobrazić, najwięcej czasu spędzałem w samolotach. W mojej ciągłej pogoni za czymś więcej stałem się arogancki i nieprzyjemny, nawet w domu. I o tym wiedziałem. Zbyt rzadko doceniałem moją niezwykłą żonę, zbyt rzadko spędzałem czas z moimi wspaniałymi dziećmi, synem i córką, nigdy nie potrafiłem cieszyć się codziennością.

Zamiast tego większość dnia spędzałem na realizacji celów, nerwach i krytyce, a skuteczności i wydajności oczekiwałem nawet od swoich dzieci. Maniakalnie starałem się uczynić świat takim, jakim według mnie powinien być. W 2001 roku nieustanne tempo i pustka doprowadziły mnie do bardzo mrocznego punktu.

W tym momencie zrozumiałem, że nie mogę dalej ignorować problemu. Ta arogancka, nieszczęśliwa osoba spoglądająca na mnie z lustra to nie byłem prawdziwy ja. Brakowało mi radosnego, optymistycznego młodzieńca, którym dawniej byłem, i miałem już dość chodzenia w butach zmęczonego, nieszczęśliwego, agresywnie wyglądającego gościa. Postanowiłem potraktować swoje nieszczęście jako wyzwanie: zastosowałem swoje kujońskie podejście do samokształcenia oraz uruchomiłem analityczny umysł inżyniera, aby znaleźć sposób na wyjście z tej sytuacji.

Dorastając w Kairze w Egipcie, pod opieką mamy – profesor literatury angielskiej, pochłaniałem książki na długo przed pierwszym dniem szkoły. Od ósmego roku życia co roku wybierałem sobie jakiś temat przewodni i kupowałem tyle książek, na ile mogłem sobie pozwolić. Resztę roku spędzałem na nauce każdego słowa z każdej książki. Przez tę obsesję stałem się obiektem żartów ze strony znajomych, ale nawyk ten pozostał we mnie i pomaga mi w podejmowaniu stawianych przede mną wyzwań oraz realizacji własnych ambicji. Gdy życie dawało w kość, czytałem.

Uczyłem się stolarstwa, mozaiki, gry na gitarze i niemieckiego. Czytałem o szczególnej teorii względności, studiowałem teorię gier i matematykę oraz uczyłem się pisać bardzo skomplikowane programy komputerowe. Jako dzieciak w podstawówce, a potem jako nastolatek, z wielkim zaangażowaniem podchodziłem do swoich stosów książek. Z wiekiem zacząłem wykorzystywać to samo zamiłowanie do nauki, restaurując klasyczne samochody, gotując i tworząc hiperrealistyczne portrety węglem. Z książek wyniosłem całkiem sporo wiedzy na temat biznesu, zarządzania, finansów, ekonomii i inwestycji.

W trudnych chwilach częściej robimy to, co naszym zdaniem umiemy robić najlepiej. Tak więc po trzydziestce, nieszczęśliwy, zanurzyłem się w lekturze, która miała mi pomóc zrozumieć moją nieciekawą sytuację. Kupowałem wszystkie możliwe książki na temat szczęścia. Uczestniczyłem w każdym wykładzie, oglądałem każdy film dokumentalny, a następnie skrupulatnie analizowałem wszystko, czego się nauczyłem. Ale nie rozpatrywałem tego tematu z tej samej perspektywy co psychologowie, którzy pisali książki i prowadzili badania, dzięki którym

„studia nad szczęściem” zyskały tak dużą popularność. Z pewnością nie podążałem za nurtem wszystkich filozofów i teologów, którzy zmagali się z problemem ludzkiego szczęścia od początku istnienia cywilizacji.

Zgodnie ze swoim doświadczeniem rozłożyłem problem szczęścia na czynniki pierwsze i zastosowałem analizę inżynierską. Przyjąłem podejście oparte na faktach, które było skalowalne i powtarzalne. Po drodze kwestionowałem każdy proces, który kazano mi ślepo wdrażać, sprawdzałem przydatność każdej części ruchomej i zagłębiałem się w zasadność każdej informacji, starając się stworzyć algorytm, który przyniesie pożądany efekt. Jako programista postawiłem sobie za cel znalezienie kodu, który mógłbym wielokrotnie wykorzystywać w moim życiu, aby za każdym razem w przewidywalny sposób osiągać szczęście.

Co dziwne, po tych wszystkich hiperracjonalnych działaniach godnych Spocka mój pierwszy prawdziwy przełom dokonał się podczas luźnej rozmowy z moją mamą. Zawsze powtarzała mi, że mam ciężko pracować i stawiać na pierwszym miejscu swój sukces finansowy. Często powoływała się na arabskie przysłowie, które w wolnym tłumaczeniu znaczyło: „Jedz skromnie przez rok i ubieraj się skromnie przez kolejny, a na zawsze odnajdziesz szczęście”. W młodości konsekwentnie przestrzegałem tej rady. Ciężko pracowałem, oszczędzałem i osiągnąłem sukces. Zrobiłem to, co do mnie należało. Pewnego dnia postanowiłem zapytać moją mamę: Gdzie podziało się to całe szczęście, którego mam prawo oczekiwać?

W trakcie tej rozmowy dotarło do mnie, że szczęście nie powinno być czymś, na co się czeka i na co się pracuje, jak gdyby trzeba było na nie zasłużyć. Co więcej, nie powinno zależeć od warunków zewnętrznych, a tym bardziej od okoliczności tak zmiennych i potencjalnie ulotnych, jak sukces zawodowy czy powiększanie majątku. Moje dotychczasowe życie było pełne postępów i sukcesów, ale każdy pokonany na tym polu dystans kończył się oddaleniem o kilka metrów linii mety.

Zrozumiałem, że nie osiągnę szczęścia, dopóki będę uzależniał je od realizacji zadania, zdobycia określonej rzeczy lub osiągnięcia pewnej wartości porównawczej.

Zacząłem dostrzegać, że wszystkie swoje dążenia kierowałem ku temu, aby rozwiązać niewłaściwy problem. Postawiłem sobie za cel pomnażanie bogactwa materialnego, zabawy i podnoszenie statusu, tak aby w końcu wynikiem tych wszystkich starań było… szczęście. Zamiast tego musiałem pominąć kroki pośrednie i po prostu obliczyć samo szczęście. Moja droga trwała prawie dziesięć lat, ale w 2010 roku opracowałem równanie i dobrze skonstruowany, prosty i powtarzalny model szczęścia oraz sposobu jego podtrzymywania, które doskonale do siebie pasują.

Przetestowałem ten system i okazało się, że działa. Stres związany z utratą kontraktu, długie kolejki na lotnisku, zła obsługa klienta – żadna z tych rzeczy nie mogła przyćmić mojego szczęścia. Codzienne życie jako mąż, rodzic, syn, przyjaciel i pracownik miało oczywiście lepsze i gorsze momenty, ale niezależnie od tego, jak przebiegał dany dzień, czy był dobry, czy zły, nauczyłem się czerpać radość z samej tej podróży.

W końcu wróciłem do roli szczęśliwej osoby, do „siebie” z początku mojej drogi i taki już pozostałem przez dłuższy czas. Dzieliłem się swoim rygorystycznym procesem z setkami znajomych i mój wzór na szczęście sprawdził się również w ich przypadku. Ich uwagi pomogły mi jeszcze dopracować model. Co, jak się okazało, było bardzo dobrą rzeczą, ponieważ wcześniej nie miałem pojęcia, jak bardzo będę tych uwag potrzebował.

Mój ojciec był wybitnym inżynierem budownictwa i niezwykle życzliwym człowiekiem. Chociaż moją pasją zawsze była informatyka, studiowałem inżynierię budownictwa, aby go uszczęśliwić. Wybrany kierunek studiów i tak nie był największym wkładem w moją edukację, ponieważ, jak wierzył mój ojciec, nauka odbywa się w prawdziwym świecie. Od czasów szkoły średniej ojciec zachęcał mnie do spędzania każdych wakacji w innym kraju. Na początku oszczędzał każdy grosz, aby umożliwić mi te przeżycia. Planował również odwiedziny rodziny i przyjaciół w czasie podróży. Później pracowałem, aby samodzielnie pokryć koszty swoich wyjazdów. Te doświadczenia były tak cenne, że postanowiłem dać podobną możliwość własnym dzieciom.

Szczęściem w nieszczęściu okazało się to, że wybrana przeze mnie uczelnia oferowała mi najwyższą korzyść i największe błogosławieństwo płynące z czasów studenckich. Poznałem uroczą, inteligentną kobietę o imieniu Nibal. Miesiąc po ukończeniu przez nią studiów pobraliśmy się, a rok później została Umm Ali, matką Alego, jak nazywa się kobiety na Bliskim Wschodzie, gdy rodzi się ich pierwsze dziecko. Osiemnaście miesięcy później na świat przyszła nasza córka Aya, która stała się słoneczkiem i nieposkromioną, energetyzującą siłą w naszej rodzinie. Gdy w moim życiu pojawili się Nibal, Ali i Aya, moje szczęście nie miało granic. Moja Miłość do rodziny motywowała mnie do ciężkiej pracy, aby zapewnić im jak najlepsze życie. Podejmowałem życiowe wyzwania jak szarżujący nosorożec.

W 2007 roku rozpocząłem pracę w Google. Pomimo sukcesu firmy jej globalny zasięg był wówczas ograniczony, więc moim zadaniem było rozszerzenie działalności na Europę Wschodnią, Bliski Wschód i Afrykę. Sześć lat później przeniosłem się do Google X, obecnie odrębnej jednostki znanej jako X, gdzie ostatecznie zostałem dyrektorem ds. administracyjnych. W X nie próbujemy wprowadzać stopniowych ulepszeń w sposobie funkcjonowania świata. Zamiast tego staramy się opracować nowe technologie, które pozwolą przeobrazić sposób jego działania. Naszym celem jest zapewnienie radykalnego, dziesięciokrotnego ulepszenia. Prowadzi nas to do pracy nad pomysłami z pozoru rodem z science fiction, takimi jak autonomiczne latawce z włókna węglowego służące jako zawieszone w powietrzu turbiny wiatrowe, miniaturowe komputery wbudowane w soczewki kontaktowe, które gromadzą dane fizjologiczne i komunikują się bezprzewodowo z innymi komputerami, czy balony przenoszące technologię telekomunikacyjną do stratosfery, aby zapewnić dostęp do internetu wszystkim ludziom na całym świecie. W X nazywamy takie myślenie moonshots, czyli lotami na Księżyc.

Kiedy szukasz umiarkowanego udoskonalenia istniejących rozwiązań, rozpoczynasz pracę przy użyciu tych samych narzędzi i założeń, tych samych ram mentalnych, na których opiera się stara technologia. Ale kiedy trzeba zrobić dziesięciokrotny krok naprzód, zaczynasz od zera. Kiedy angażujesz się w projekt typu moonshot, zakochujesz się w problemie, a nie w produkcie. Angażujesz się w misję, zanim jeszcze przekonasz się, że jesteś w stanie ją zrealizować. I wyznaczasz sobie odważne cele. Na przykład przemysł samochodowy od dziesięcioleci koncentruje się na bezpieczeństwie. Czyni stały, stopniowy postęp, wprowadzając ulepszenia do tradycyjnej konstrukcji samochodu – konstrukcji, do której przywykliśmy na początku XX wieku. Nasze podejście w X opiera się na pytaniu: „Dlaczego w ogóle pozwalać na występowanie wypadków?”. To właśnie wtedy rozpoczynamy „lot na Księżyc”: autonomiczny samochód.

W międzyczasie, kiedy mój model szczęścia działał prawidłowo, a ja czerpałem wielką przyjemność ze swojej pracy, przyczyniając się do kreowania przyszłości, mój syn i córka uczyli się i rozwijali, a także, zgodnie z tradycją zapoczątkowaną przez mojego ojca, każdego lata podróżowali w nowe miejsca. Na całym świecie zawierali mnóstwo znajomości i zawsze coś odkrywali.

W 2014 roku Ali studiował w Bostonie i planował długą podróż po Ameryce Północnej, więc nie spodziewaliśmy się jego wizyty w Dubaju. Miło zaskoczył mnie jego telefon w maju, gdy powiedział, że ma ogromną ochotę przyjechać i spędzić z nami kilka dni. Z jakiegoś powodu odczuwał nagłą potrzebę i poprosił, żebyśmy zarezerwowali mu lot do domu zaraz po zakończeniu szkoły. Aya również planowała przyjazd, więc Nibal i ja byliśmy bardzo szczęśliwi. Wszystko załatwiliśmy i z niecierpliwością wyczekiwaliśmy rodzinnego spotkania w lipcu.

Cztery dni po przyjeździe Ali poczuł ostry ból brzucha, po czym został przyjęty do miejscowego szpitala, gdzie lekarze zalecili przeprowadzenie rutynowej operacji wycięcia wyrostka robaczkowego. Nie martwiłem się. W zasadzie ulżyło mi, że stało się to podczas jego pobytu w domu, więc mogliśmy się nim zaopiekować. Może wakacje nie przebiegały tak, jak sobie wyobrażałem, ale zmiana planów okazała się wystarczająco łatwa do zaakceptowania.

Kiedy Ali znalazł się na stole operacyjnym, w jego ciele umieszczono strzykawkę z dwutlenkiem węgla, aby rozszerzyć jamę brzuszną i przygotować miejsce na pozostałą część zabiegu. Jednak igłę wsunięto o kilka milimetrów za daleko, przebiła tętnicę udową Alego – jedno z głównych naczyń przewodzących krew z serca. Potem sprawy toczyły się tylko gorzej. Zanim ktokolwiek zauważył błąd, minęły cenne chwile, po czym popełniono serię kolejnych błędów o fatalnych skutkach. W ciągu kilku godzin mój ukochany syn odszedł.

Zanim jeszcze pojęliśmy to, co się wydarzyło, Nibal, Aya i ja zostaliśmy otoczeni przez przyjaciół, którzy pomogli nam uporać się z praktycznymi sprawami i wspierali nas, gdy staraliśmy się pokonać ten gwałtowny zakręt w naszym życiu.

Mówi się, że utrata dziecka to najtrudniejsze doświadczenie, jakie można przeżyć. Bez wątpienia dogłębnie wstrząsa każdym rodzicem. Utrata Alego w najlepszym okresie jego życia była niezmiernie trudna, a utrata go niespodziewanie z powodu ludzkiego błędu, któremu można było zapobiec, mogła być najtrudniejszą rzeczą ze wszystkich.

Jednak dla mnie strata była jeszcze większa, ponieważ Ali był nie tylko moim synem, lecz także najlepszym przyjacielem. Przyszedł na świat, gdy byłem jeszcze młody, i czułem, że dorastaliśmy wspólnie. Wspólnie graliśmy w gry wideo, słuchaliśmy muzyki, czytaliśmy książki i dużo się śmialiśmy. W wieku osiemnastu lat Ali był znacznie mądrzejszy niż wiele innych znanych mi osób. Był wsparciem i powiernikiem. Czasami zdarzało mi się nawet myśleć:

„Kiedy dorosnę, chcę być taki jak Ali”.

Chociaż wszyscy rodzice uważają swoje dzieci za wyjątkowe, ja szczerze wierzę, że Ali naprawdę taki był. Kiedy nas opuścił, otrzymaliśmy wiadomości z całego świata od setek osób, które pisały, jak ten dwudziestojednolatek zmienił ich życie. Niektórzy z piszących byli nastolatkami, a inni mieli po siedemdziesiąt lat. Nigdy się nie dowiem, w jaki sposób Ali znalazł czas i mądrość, by wpłynąć na życie tak wielu osób. Był wzorem spokoju, szczęścia i dobroci. A sama jego obecność sprawiała, że te cechy obficie pojawiały się w jego otoczeniu. Kiedyś z daleka obserwowałem, jak usiadł obok bezdomnej osoby i długo z nią rozmawiał. Dostrzegł w niej bliźniego, z którym warto się zapoznać, a następnie opróżnił kieszenie i dał jej wszystko, co miał. Gdy odchodził, dogoniła go, zajrzała do swojej torby i dała mu to, co musiało być jej najcenniejszą własnością: mały, nieotwarty plastikowy pojemniczek z kremem do rąk. Ten prezent był jednym z najdroższych skarbów Alego. Teraz jest jednym z naszych.

Jednakże z powodu błędu medycznego straciłem go w mgnieniu oka. Wszystko, czego nauczyłem się o szczęściu, zostało wystawione na próbę. Myślałem, że jeśli uda mi się uchronić siebie i swoją rodzinę przed najgłębszą depresją, będę mógł uznać to za wielki sukces.

Ale poszło nam o wiele lepiej.

Gdy Ali tak nagle odszedł z naszego świata, jego mama i ja, a także nasza córka, odczuwaliśmy głęboki żal. Ból związany z nieobecnością naszego syna oczywiście nadal nam towarzyszy i regularnie ronimy łzy, że nie możemy go już przytulić, wspólnie porozmawiać czy pograć w grę. Ten ból powoduje, że chcemy uczcić jego pamięć i życzyć mu wszystkiego dobrego. W zadziwiający sposób udało nam się jednak zachować stały stan pokoju – a nawet szczęścia. Miewamy smutne dni, ale nie cierpimy. Nasze serca są zadowolone, a nawet radosne.

Mówiąc wprost, nasz model szczęścia zadziałał. Nawet w chwilach największego smutku związanego z odejściem Alego nigdy nie odczuwaliśmy gniewu czy niezadowolenia z życia. Nie czuliśmy się oszukani ani przygnębieni. Przeszliśmy przez najtrudniejsze wydarzenie, jakie można sobie wyobrazić, tak jak Ali: w pokoju.

Podczas pogrzebu Alego w naszym domu żegnały go setki osób, a na zewnątrz, w około czterdziestopięciostopniowym upale dubajskiego lata, czekał ogromny tłum. Nie chcieli odejść. Był to wyjątkowy pogrzeb, pod każdym względem zbudowany wokół szczęścia, którym Ali promieniował przez całe swoje życie. Ludzie przychodzili zapłakani, ale szybko udzielała im się pozytywna energia całego wydarzenia. Szlochali w naszych ramionach, ale dzięki rozmowie i zrozumieniu naszego podejścia do tych wydarzeń, opartego na wypracowanym przez nas modelu szczęścia, przestawali płakać. Chodzili po domu, podziwiając setki zdjęć Alego (zawsze z wielkim uśmiechem) na każdej ścianie. Próbowali jego ulubionych przekąsek rozłożonych na stołach lub zabierali na pamiątkę jakiś przedmiot i przywoływali wszystkie szczęśliwe wspomnienia związane z Alim.

W powietrzu unosiło się tyle miłości i pozytywnego nastawienia, niezliczone uściski i uśmiechy, że na koniec dnia, nie znając okoliczności, można było pomyśleć, że jest to zwykłe radosne spotkanie znajomych – może ślub, a może impreza z okazji ukończenia studiów. Pozytywna energia Alego wypełniła nasz dom nawet w tych trudnych okolicznościach.

Przez kilka dni po pogrzebie w głowie krążyła mi myśl: „Co w takiej sytuacji zrobiłby Ali?”. Znajomi Alego regularnie zasięgali u niego porad, ale nie było go już z nami. Rozpaczliwie chciałem zadać mu pytanie: „Ali, jak poradzić sobie z Twoim odejściem?”, chociaż czułem, że znam jego odpowiedź. Powiedziałby tylko: „Khalas ya papa” – To koniec, tato. – „Umarłem. Nie możesz nic zrobić, aby to zmienić, więc jak najlepiej to wykorzystaj”. W chwilach ciszy nie słyszałem w głowie głosu innego niż głos Alego, który powtarzał te zdania w kółko.

I tak, siedemnaście dni po jego śmierci, zacząłem pisać. Postanowiłem pójść za radą Alego i zrobić coś pozytywnego, podzielić się naszym modelem szczęścia z wszystkimi, którzy niepotrzebnie cierpią na całym świecie. Cztery i pół miesiąca później uniosłem głowę. Miałem pierwszy szkic. Nie jestem mędrcem ani mnichem chowającym się w klasztorze. Chodzę do pracy, walczę na spotkaniach, popełniam błędy – poważne błędy, raniące tych, których kocham, przez co odczuwam smutek. Tak naprawdę, to nie zawsze jestem szczęśliwy. Znalazłem jednak model, który działa – model, który pozwolił nam przejść żałobę, model, który powstał dzięki życiu Alego. To właśnie chcę Ci zaoferować w tej książce.

Mam nadzieję, że dzieląc się przesłaniem Alego – jego spokojnym sposobem życia – będę mógł uczcić jego pamięć i kontynuować jego spuściznę. Próbowałem sobie wyobrazić pozytywny wpływ, jaki może mieć szerzenie tego przesłania, i zastanawiałem się, czy to, że pracuję na wysokim stanowisku o globalnym zasięgu, nie jest bez znaczenia. Podjąłem się więc ambitnej misji: pomóc dziesięciu milionom ludzi zyskać szczęście. To ruch (#10million happy [#10milionów szczęśliwych]), do którego Cię zapraszam, abyśmy razem mogli wywołać pandemię radości w stylu Alego.

Śmierć Alego była ciosem, którego nigdy bym się nie spodziewał, ale patrząc wstecz, czuję, że on w jakiś sposób ją przewidział. Dwa dni przed swoim niespodziewanym odejściem zasiadł z nami wszystkimi, niczym mądry dziadek, który gromadzi swoje dzieci, i powiedział, że ma do przekazania coś ważnego. Stwierdził, że udzielanie rad własnym rodzicom może wydawać się dziwne, ale czuł taką potrzebę. Zazwyczaj Ali mówił niewiele, ale tym razem poświęcił chwilę i opowiadał Nibal, Ayi oraz mnie o tym, co najbardziej w nas kocha. Podziękował nam serdecznie za to, co wnieśliśmy do jego życia. Swoimi słowami rozgrzał nasze serca, po czym poprosił każdego z nas o zrobienie kilku konkretnych rzeczy.

Jego prośba do mnie brzmiała: „Tato, nigdy nie przestawaj pracować. Wpływaj na otoczenie i częściej kieruj się swoim sercem. Twoje zadanie nie dobiegło jeszcze końca”. Następnie przerwał na kilka sekund, oparł się na krześle – jakby chciał powiedzieć: „Ale moje zadanie zostało już wykonane” – i rzekł: „To tyle. Nie mam nic więcej do powiedzenia”.

Ta książka jest próbą wykonania zadania powierzonego mi przez mojego idola szczęścia. Tak długo, jak będę żył, globalne szczęście będzie moją osobistą misją, moim lotem na Księżyc.

CZĘŚĆ 1

Szczęście we współczesnym świecie obrosło mitami. Znaczna część naszego pojmowania tego, czym jest szczęście i gdzie można je znaleźć, jest zniekształcona.

Kiedy wiesz, czego szukasz, zadanie staje się łatwe. Oduczenie się starych nawyków może potrwać, ale jeśli trzymasz się wytyczonej drogi, to na pewno osiągniesz cel.

ROZDZIAŁ PIERWSZYUKŁADANIE RÓWNANIA

Nie ma znaczenia stan Twojego portfela, wzrost, płeć czy wiek. Nie ma znaczenia, skąd pochodzisz, czym się zajmujesz, jakim językiem mówisz, nie mają znaczenia przebyte przez Ciebie tragedie. Gdziekolwiek jesteś, kimkolwiek jesteś, chcesz czuć szczęście.

Jest to ludzkie pragnienie tak samo zasadnicze, jak chęć zaczerpnięcia kolejnego oddechu. Szczęście jest wspaniałym uczuciem, które towarzyszy nam, gdy wszystko dobrze się układa, kiedy wszystkie życiowe zakręty i krawędzie wydają się idealnie do siebie pasować. W tych często zbyt krótkich przebłyskach prawdziwego szczęścia każda myśl w Twojej głowie jest przyjemna i nie masz nic przeciwko temu, żeby czas stanął w miejscu, a bieżąca chwila trwała wiecznie.

Cokolwiek zdecydujemy się robić w naszym życiu, jest ono ostatecznie próbą odnalezienia tego uczucia i sprawienia, by trwało. Niektórzy szukają go w romansach, inni w bogactwie lub sławie, a jeszcze inni w zdobywaniu pewnych osiągnięć. A jednak wszyscy znamy ludzi, którzy otoczeni są głęboką miłością, osiągają wielkie rzeczy, podróżują po świecie, kupują najróżniejsze gadżety, rozkoszują się luksusami, a mimo to wciąż poszukują nieuchwytnego celu, jakim jest satysfakcja, zadowolenie i spokój – znane również jako szczęście.

Dlaczego tak trudno jest znaleźć coś tak podstawowego?

Tak naprawdę nie jest trudno. Po prostu szukamy w niewłaściwych miejscach. Myślimy o szczęściu jak o celu, do którego trzeba dotrzeć, choć w rzeczywistości jest to miejsce, z którego wszyscy wyruszyliśmy.

Czy zdarzyło Ci się kiedyś szukać kluczy, a potem zorientować się, że przez cały czas były w kieszeni? Czy pamiętasz opróżnianie biurka, szukanie pod kanapą i coraz większe zdenerwowanie, im dłużej trwały poszukiwania? Tak samo postępujemy, gdy staramy się odnaleźć szczęście „gdzieś tam”, a tymczasem szczęście znajduje się w miejscu, w którym zawsze było: w nas, jako podstawowa cecha naszego gatunku.

Nasz stan domyślny

Spójrz na swój komputer, smartfon lub inne gadżety. Wszystkie one mają ustawienia zaprogramowane przez projektantów i programistów. Na przykład określony poziom jasności ekranu lub język interfejsu użytkownika.

Urządzenie świeżo po opuszczeniu fabryki, skonfigurowane w sposób, który jego twórcy uważają za najlepszy, znajduje się w stanie określanym jako domyślny.

Dla człowieka, mówiąc najprościej, domyślnym stanem jest szczęście.

Jeśli mi nie wierzysz, spędź trochę czasu z człowiekiem świeżo po „wyjściu z fabryki” – niemowlęciem lub maluszkiem. Oczywiście, dużo płaczu i marudzenia towarzyszy fazie rozruchu małych ludzi, ale nie ulega wątpliwości, że dopóki ich najbardziej podstawowe potrzeby są zaspokojone – brak nagłego uczucia głodu, brak lęku, brak straszliwej izolacji, brak bólu fizycznego lub długotrwały brak snu – żyją chwilą, całkowicie szczęśliwi. Nawet w ubogich częściach świata można spotkać dzieci o brudnych twarzach bawiące się małymi kamyczkami lub dzierżące pęknięty plastikowy talerzyk jako kierownicę wymyślonego sportowego samochodu. Mogą mieszkać w ruderze, ale jeśli tylko mają jedzenie i minimum bezpieczeństwa, będą radośnie biegać dookoła. Nawet w relacjach z obozów dla uchodźców, do których w wyniku wojny lub klęski żywiołowej przesiedlono tysiące osób, dorośli przed kamerą będą wyglądać ponuro, ale w tle usłyszysz odgłosy śmiechu dzieci grających w piłkę nożną zrobioną z powiązanych szmat.

Ale nie dotyczy to tylko dzieci. Ten stan domyślny obejmuje także Ciebie.

Sięgnij do swoich własnych doświadczeń. Przypomnij sobie czas, kiedy nic Cię nie denerwowało, nic nie martwiło, nic nie smuciło. Radosne, spokojne i wyluzowane dziecko. Sęk w tym, że do szczęścia nie był Ci potrzebny powód. Twoja drużyna nie musiała zdobywać Pucharu Świata. Nie były potrzebne wielka promocja, randka ani jacht z lądowiskiem dla helikopterów. Wystarczył Ci brak powodu do bycia nieszczęśliwym. Inaczej mówiąc:

Szczęście jest brakiem nieszczęścia.

Jest to nasz stan spoczynku, kiedy nic nie przesłania obrazu ani nie powoduje zakłóceń.

Szczęście jest Twoim stanem domyślnym.

Kiedy używasz zaprogramowanego urządzenia, czasami zmieniasz jego ustawienia domyślne bezwiednie, niekiedy tak bardzo, że korzystanie z niektórych funkcji staje się trudniejsze. Instalujesz aplikacje, które często łączą się z internetem, co powoduje skrócenie czasu pracy baterii. Pobierasz złośliwe oprogramowanie i wszystko zaczyna się psuć. To samo dzieje się z ludzkim dążeniem do szczęścia.

Presja rodziców lub społeczeństwa, przekonania i nieuzasadnione oczekiwania nadpisują część oryginalnych programów. Osoba, która na początku radośnie gaworzyła w łóżeczku i bawiła się paluszkami, wpada w wir błędnych wyobrażeń i złudzeń. Szczęście staje się tajemniczym celem, do którego dążysz, ale którego nie możesz uchwycić, a przestaje być czymś, co po prostu czeka na Ciebie każdego ranka po otwarciu oczu.

Najprościej można powiedzieć, że okresy nieszczęścia są jak pogrzebanie siebie pod stertą kamieni, na które składają się złudzenia, presje społeczne i fałszywe przekonania. Aby osiągnąć szczęście, musisz po kolei zdejmować te kamienie, zaczynając od najbardziej fundamentalnych przekonań.

Jak wie każdy, kto kiedykolwiek dzwonił do działu pomocy technicznej, czasami pierwszym krokiem do naprawy urządzenia jest przywrócenie ustawień fabrycznych. Jednak w przeciwieństwie do naszych gadżetów my, ludzie, nie posiadamy przycisku resetowania. Zamiast tego mamy możliwość oduczenia się i odwrócenia skutków tego, co na naszej drodze było złe.

Skąd w ogóle wzięło się przekonanie, że musimy szukać szczęścia poza sobą, dążyć do niego, osiągać je, zdobywać, a nawet na nie zapracować? Dlaczego popełniliśmy tak straszny błąd, że przyjęliśmy, iż szczęście dotyka naszego życia tylko na chwilę? W jaki sposób zrezygnowaliśmy z naszego prawa do szczęścia? Odpowiedź może Cię zaskoczyć: prawdopodobnie tego zawsze nas uczono.

Wzór na szczęście

Prawdopodobnie ktoś dał Ci kiedyś radę podobną do tej, którą mnie dała moja mama: że aby osiągnąć pewne cele, powinienem się uczyć i ciężko pracować, oszczędzać i być skłonnym do odkładania pewnych form nagrody. Jej wskazówka z pewnością w dużym stopniu przyczyniła się do mojego sukcesu. Ale źle ją zrozumiałem. Myślałem, że mam po drodze odraczać szczęście. Albo że szczęście będzie wynikiem osiągnięcia sukcesu.

Niektóre z najszczęśliwszych społeczności na świecie znajdują się w biedniejszych krajach Ameryki Łacińskiej, w których ludzie nie myślą o bezpieczeństwie finansowym ani o tym, co my uznajemy za sukces. Codziennie pracują, aby zarobić na swoje potrzeby. Ale poza tym stawiają na pierwszym miejscu własne szczęście i spędzają czas z rodziną i przyjaciółmi.

Nie mam zamiaru idealizować życia, które wydaje się urocze i kolorowe, ale wciąż mieści się poniżej granicy ubóstwa. Możemy jednak czerpać ze sposobu myślenia, który pozwala odczuwać szczęście każdego dnia, niezależnie od warunków ekonomicznych.

Nie mam nic przeciwko sukcesowi materialnemu. Postęp ludzki zawsze opierał się na wrodzonej ciekawości, ale także na całkowicie zrozumiałym pragnieniu zgromadzenia wystarczającej ilości zasobów, by przetrwać zimę, suszę czy złe zbiory. Tysiące lat temu im większe terytorium kontrolowały rodzina lub plemię oraz im większe były umiejętności polowania i zbierania, tym większe istniały szanse na przetrwanie. Tym samym koncepcja bezczynnego siedzenia pod drzewem mango straciła na znaczeniu na rzecz innowacji i pracy, poszerzania swojego terytorium oraz gromadzenia zapasów na wszelki wypadek.

W miarę rozwoju cywilizacji większe terytorium i większe bogactwo oznaczały zwykle lepsze warunki bytowe i perspektywę dłuższego życia. W końcu pojawił się kapitalizm, wspierany przez etykę protestancką, która uczyniła z dobrobytu znak Bożej łaski. Indywidualny wysiłek i indywidualna odpowiedzialność pozwoliły na powstanie tego, co dziś nazywamy nierównością ekonomiczną, która zwiększyła motywację do jeszcze cięższej pracy, choćby po to, aby nie dać się wyprzedzić i wyprzeć przez innych. A kiedy już raz się wzniosłeś, z pewnością nie chciałeś z powrotem spadać. Wraz z rosnącą konkurencją słabły bowiem tradycyjne postawy, które kazały opierać bezpieczeństwo na rodzinie lub wiosce.

Poprzedzająca nas epoka była okresem wielkiego kryzysu i dwóch następujących po sobie wojen światowych, podczas których nawet najbogatsi musieli martwić się o zaspokojenie podstawowych potrzeb. Te trudności ukształtowały w rezultacie priorytety całego pokolenia – dominowało przekonanie, że najważniejsze w życiu jest to, by nigdy więcej nie doświadczyć takich problemów. Najbardziej rozpowszechnianą i najczęściej przekazywaną

„polisą ubezpieczeniową” był „sukces”.

W miarę zbliżania się do XXI wieku coraz częściej klasa średnia wychowywała swoje dzieci w przekonaniu, że jedyną logiczną drogą jest spędzanie kolejnych lat w instytucjach edukacyjnych celem zdobycia umiejętności, które będą wykorzystywane do ciężkiej pracy przez całe życie, w nadziei na zyskanie bezpieczeństwa. Nauczyliśmy się traktować tę drogę jako priorytet, nawet jeśli była powodem naszego nieszczęścia, opierała się bowiem na obietnicy, że kiedy w końcu osiągniemy to, co społeczeństwo definiuje jako sukces, wreszcie będziemy szczęśliwi.

A teraz zadaj sobie pytanie: Jak często się to zdarza? I z drugiej strony: Jak często widzisz odnoszącego sukcesy bankiera lub członka zarządu, który pławi się w pieniądzach, ale wydaje się nieszczęśliwy? Jak często słyszysz o przypadkach samobójstw osób, które pozornie mają wszystko? Jak myślisz, dlaczego tak się dzieje? Ponieważ podstawowe założenie jest błędne: sukces, bogactwo, władza i sława nie prowadzą do szczęścia. W rzeczywistości:

Sukces nie warunkuje szczęścia.

Praca Eda Dienera i Richarda Easterlina nad korelacją subiektywnego dobrobytu z dochodami sugeruje, że w Stanach Zjednoczonych subiektywny dobrobyt rośnie proporcjonalnie do dochodów – ale tylko do pewnego momentu. Tak, konieczność pracy na dwa etaty, aby móc sobie pozwolić na malutkie mieszkanie i zniszczoną hondę, a przy tym spłacać kredyt studencki, to okropne uczucie.

Kiedy jednak Twój dochód osiągnie poziom średniego rocznego dochodu na mieszkańca, który w Stanach Zjednoczonych wynosi około siedemdziesięciu tysięcy dolarów, subiektywny dobrobyt osiąga szczyt. Prawdą jest, że mniejsze zarobki mogą osłabić Twoje poczucie dobrobytu, ale większe zarobki niekoniecznie uczynią Cię szczęśliwszym1. Sugeruje to, że te wszystkie drogie rzeczy, które według reklamodawców mają być kluczem do szczęścia – lepszy telefon, wypasiony samochód, ogromny dom, bogata garderoba – wcale nie są takie ważne.

Bogactwo, władza i mnóstwo gadżetów nie są warunkami koniecznymi do osiągnięcia szczęścia, a wręcz przeciwnie – łańcuch przyczyn i skutków działa w drugą stronę. Andrew Oswald, Eugenio Proto i Daniel Sgroi z Uniwersytetu w Warwick odkryli, że szczęście sprawia, iż ludzie są o około 12% bardziej produktywni, a co za tym idzie mają większe szanse na rozwój2. I tak:

Sukces nie prowadzi do szczęścia, ale szczęście przyczynia się do sukcesu.

A jednak nadal gonimy za sukcesem jako naszym głównym celem. Jednym z pierwszych psychologów, którzy skupili uwagę na osobach szczęśliwych oraz ich psychice, był Abraham Maslow. Już w 1933 roku podsumował ludzkie dążenie do sukcesu w jednym błyskotliwym zdaniu:

„Historia rasy ludzkiej to historia mężczyzn i kobiet, którzy sprzedają się za bezcen”.

Chociaż w naszym społeczeństwie powszechny jest umiarkowany poziom sukcesu, ci, którzy osiągają poziom najwyższy, często mają jedną wspólną cechę, odróżniającą ich od reszty. Wszyscy oni, niemal nałogowo, kochają to, co robią. Wielu sportowców, muzyków i przedsiębiorców odniosło sukces, ponieważ stali się w swej dziedzinie ekspertami tylko dlatego, że uwielbiają to, co robią, i sama ta czynność sprawia im przyjemność. Jak pisze Malcolm Gladwell w książce Outliers, jeśli spędzisz dziesięć tysięcy godzin na robieniu czegoś, staniesz się w tym jednym z najlepszych na świecie3. A jaki jest najprostszy sposób, aby przez tyle godzin skupiać się na jednej rzeczy? Robienie czegoś, co przynosi Ci szczęście! Czy nie byłoby to lepsze niż spędzenie całego życia na dążeniu do osiągnięcia sukcesu w nadziei, że w końcu doprowadzi to do szczęścia? W pracy, w życiu osobistym, w związkach czy w miłości, cokolwiek robimy, powinniśmy bezpośrednio stosować:

Wzór na szczęście.

Czym jest szczęście?

W 2001 roku, w najgorszym momencie mojego życia, zdałem sobie sprawę, że nigdy nie odzyskam należnego mi szczęścia, jeśli nie będę przynajmniej wiedział, czego szukam.

Dlatego, jako inżynier, postanowiłem opracować prosty proces zbierania danych potrzebnych do określenia, co czyni mnie szczęśliwym. Najpierw jednak się zawahałem, ponieważ technika była tak prosta, że wydawała się wręcz dziecinna. Ale potem przyszła mi do głowy myśl: jeśli naszym modelem domyślnego stanu ludzkiego szczęścia jest niemowlę lub dziecko, to może „dziecinny”, a przynajmniej

„dziecięcy”, nie jest taką złą rzeczą.

Zacząłem od dokumentowania każdego przypadku, kiedy czułem się szczęśliwy. Nazwałem to moją listą szczęścia. Możesz zrobić to samo. Może właśnie teraz poświęć chwilę, wyciągnij ołówek i kartkę, a następnie zapisz kilka rzeczy, które przynoszą Ci szczęście. Nie jest to zbyt trudne zadanie. Lista może być niczym innym jak szeregiem krótkich, konkretnych stwierdzeń uzupełniających zdanie

„Czuję się szczęśliwy/szczęśliwa, gdy ”.

Nie krępuj się. Nie ma ku temu powodu, ponieważ nikt nigdy nie musi przeglądać Twojej listy. Możesz uwzględnić rzeczy oczywiste, takie jak drapanie psa pod brodą czy oglądanie pięknego zachodu słońca, a także rzeczy proste, jak rozmowa z przyjaciółmi lub jedzenie jajecznicy. Nie ma złych odpowiedzi. Zapisz tyle, ile przyjdzie Ci do głowy.

Gdy skończysz, przynajmniej przy pierwszym podejściu, powróć do swojej notatki i zaznacz kilka punktów, które – jeśli trzeba by było ustalić priorytety – znalazłyby się na szczycie listy rzeczy, które dają Ci największe szczęście. Będą one stanowiły cenną, krótką ściągawkę, która przyda się podczas naszych późniejszych rozważań.

Mam już dobrą wiadomość: sama czynność tworzenia swojej listy szczęścia jest bardzo radosnym doświadczeniem, tak bardzo, że po jej zakończeniu będziesz odczuwać energię i odświeżenie. Ja pracuję nad swoją listą co najmniej raz w tygodniu i dodaję do niej nowe rzeczy. Nie tylko wywołuje ona uśmiech na mojej twarzy, ale także pomaga mi kultywować coś, co według psychologów przyczynia się do długotrwałego szczęścia: postawę wdzięczności, która występuje, gdy dostrzegasz prawdę o swoim obecnym życiu i fakt, że mimo wszystko masz wiele powodów do radości.

Więc śmiało, korzystaj. Pójdę zrobić sobie kawę i na Ciebie zaczekam. (Nawiasem mówiąc, jestem szczęśliwy, pijąc w spokoju filiżankę kawy!)

Wzór na szczęście

Mam przeczucie, że Twoja lista składa się prawie wyłącznie ze zwykłych chwil w życiu – uśmiech na twarzy dziecka, zapach ciepłej kawy z samego rana, rzeczy, które zdarzają się każdego dnia.

W czym więc tkwi problem? Jeśli czynniki wywołujące szczęśliwe chwile są tak zwyczajne i tak dostępne, dlaczego

„znalezienie” szczęścia pozostaje dla wielu ludzi tak wielkim wyzwaniem? I dlaczego kiedy już je „znajdziemy”, tak łatwo nam się wymyka?

Kiedy inżynierowie otrzymują zbiór surowych danych, pierwszą rzeczą, jaką robią, jest ich wykreślenie i próba wyznaczenia linii trendu. Zastosujmy to do Twojej listy szczęścia i znajdźmy wspólny schemat wśród różnych przykładów szczęścia, które się na niej znajdują. Czy dostrzegasz pewną prawidłowość?

Momenty, które sprawiają Ci radość, mogą bardzo różnić się od tych, które sprawiają radość mnie, ale większość list będzie krążyć wokół jednego ogólnego stwierdzenia: szczęście występuje wtedy, gdy życie wydaje się układać po Twojej myśli. Czujesz szczęście, kiedy życie przebiega tak, jak chcesz.

Co nie dziwi, prawdziwa jest też sytuacja odwrotna: nieszczęście pojawia się, gdy rzeczywistość nie odpowiada Twoim nadziejom i oczekiwaniom. Kiedy w dniu ślubu oczekujesz słońca, niespodziewany deszcz oznacza dla Ciebie kosmiczną zdradę. Nieszczęście z powodu tej zdrady może pozostać na zawsze i wracać do Ciebie, kiedy tylko poczujesz przygnębienie lub wrogość wobec współmałżonka. „Oczywiście, to było do przewidzenia! W końcu padało na naszym ślubie!”

Najprostszym sposobem wyrażenia tej definicji szczęścia przez inżyniera jest sformułowanie wzoru – wzoru na szczęście.

Oznacza to, że jeśli postrzegasz wydarzenia jako zgodne z Twoimi oczekiwaniami lub je przewyższające, czujesz szczęście – a przynajmniej nie odczuwasz nieszczęścia.

Ale tu pojawia się trudność: to nie wydarzenia sprawiają, że jesteśmy nieszczęśliwi, ale sposób, w jaki o nich myślimy.

Szczęście w głowie

Aby potwierdzić tę koncepcję, stosuję prosty test. Nazwijmy go testem czystego umysłu. Jest bardzo prosty. Przypomnij sobie, kiedy ostatnio czułeś się nieszczęśliwy, na przykład: „Byłem nieszczęśliwy, gdy kolega był dla mnie nieuprzejmy”. Nie spiesz się – skup się na tej myśli, układając ją w głowie i wywołując w sobie tyle nieszczęścia, ile tylko możesz. Pozwól, aby trwała ona w taki sam sposób, jak to często bywa, gdy pozwalamy podobnym myślom zepsuć nasz dzień.

Poświęć chwilę i znajdź jedną z takich myśli – i przyjmij moje przeprosiny, że proszę Cię o przywołanie myśli, które Cię denerwują. Teraz przeprowadźmy test czystego umysłu: nie zmieniając niczego w świecie rzeczywistym, pozbądź się tej myśli – nawet jeśli tylko na chwilę. Jak to zrobić? Skoncentruj swój mózg na innej myśli (przeczytaj kilka linijek tekstu, jak to robisz tutaj) lub włącz jakiś utwór muzyczny i zacznij go śpiewać. Albo wypróbuj teorię procesu ironicznego, według której zmuszasz się do myślenia o czymś, próbując o tym nie myśleć. Powtarzaj sobie: „Nie myśl o lodach. Nie myśl o lodach…” aż do momentu, w którym nie będziesz myśleć o niczym innym, jak tylko o lodach.

Jak się teraz czujesz? Czy w tej krótkiej chwili, kiedy nie myślałeś o nieuprzejmym zachowaniu swojego przyjaciela, czułeś zdenerwowanie? Nie sądzę. Mimo że nie zmieniło się nic poza Twoimi myślami, nastąpiła zmiana w Twoim nastroju. Twój kolega nadal był nieuprzejmy, ale nie wywoływało to już złego samopoczucia. Czy wiesz, co to oznacza? Kiedy myśl zniknie, znika cierpienie!

Kiedy nieuprzejma osoba Cię obraża, to tak naprawdę nie może Cię unieszczęśliwić, dopóki nie przekształcisz tego wydarzenia w myśl, nie pozwolisz, by pozostało ono w Twojej głowie, a następnie, by Cię zdenerwowało.

To myśl, a nie faktyczne wydarzenie, powoduje, że czujesz się nieszczęśliwy.

Jednakże myśli nie zawsze są dokładnym odzwierciedleniem rzeczywistych wydarzeń. Dlatego niewielka zmiana w sposobie myślenia może mieć ogromny wpływ na nasze szczęście. Wiem to, ponieważ jednym z najszczęśliwszych momentów w moim życiu była kasacja mojego pięknego, klasycznego saaba.

Uwielbiałem ten samochód. Był to model 900 Turbo w kolorze brytyjskiej zieleni wyścigowej z beżowym miękkim dachem. Pewnego dnia Nibal wybrała się nim na przejażdżkę i zderzyła się czołowo z ciężarówką. Moja zabawka przepadła, ale ja byłem niesamowicie szczęśliwy, ponieważ poduszki powietrzne, pasy bezpieczeństwa i wszystkie inne zabezpieczenia, z których słynął Saab, zadziałały zgodnie z planem, a Nibal wyszła z wypadku bez szwanku. Straciłem samochód, ale co z tego? Moja ukochana żona ocalała!

Pomyśl teraz: gdyby Nibal zaparkowała gdzieś samochód, a potem został on zniszczony, byłbym zdruzgotany. Wynik sprowadzałby się do tego samego – rozbity samochód i bezpieczna Nibal – ale moje doświadczenie byłoby zupełnie inne. Samo wydarzenie było nieistotne. Liczył się sposób, w jaki na nie patrzyłem.

Oto pytanie za pięćdziesiąt milionów dolarów: Jeśli wydarzenia pozostają takie same, ale zmiana sposobu, w jaki o nich myślimy, zmienia nasze doświadczenie, to czy możemy stać się szczęśliwi, po prostu zmieniając nasze myśli?

Oczywiście! Tak dzieje się cały czas.

Kiedy nieuprzejma osoba przeprosi, przeprosiny nie wymazują zdarzenia, ale sprawiają, że czujesz się lepiej, ponieważ ten gest zmienia sposób myślenia o tym, co się wydarzyło. Sprawia, że emocjonalny świat wewnątrz Ciebie i świat wydarzeń na zewnątrz Ciebie zrównują się i równoważą Twój wzór na szczęście. Zaczynasz dogadywać się ze światem. Życie staje się takie, jakie chcesz, więc znów czujesz szczęście – a przynajmniej nie odczuwasz już nieszczęścia.

To samo się dzieje, kiedy dowiesz się, że nieuprzejma osoba nie miała na myśli tego, co powiedziała, albo że została przez Ciebie źle zrozumiana. Nie zmieniła się ani jedna sylaba z tego, co zostało powiedziane, ale zmienił się sposób, w jaki o tym myślisz – równoważysz więc równanie, nie pozostawiając powodów do nieszczęścia.

Istnieje wiele dowodów na to, że możemy kierować swoimi myślami. Robimy to, gdy zostaniemy poproszeni o wykonanie określonego zadania (tak jak to robisz teraz, instruując swój mózg, aby przeczytał kolejne linijki tekstu). Mówimy naszemu mózgowi, co ma robić, a on po prostu to robi. Bez zastrzeżeń!

Ból a cierpienie

Tak jak nasza lista szczęścia składa się głównie ze zwykłych rzeczy, tak w normalnym, codziennym życiu pojawia się wiele momentów, których nie lubimy. Nawet niemowlęta, nasz modelowy przykład domyślnego szczęścia, rozdrażnia wiele rzeczy: mokre pieluchy, zbyt długie przebywanie w samotności, głód, brak snu. Takie momenty dyskomfortu mogą być krótkotrwałe, ale służą ważnemu, praktycznemu celowi. Dyskomfort związany z mokrą pieluszką skłania dziecko do płaczu, co z kolei skłania matkę, ojca lub opiekunkę do zmiany pieluszki, dzięki czemu problem zostaje rozwiązany, zanim spowoduje wysypkę. Gdy tylko zniknie bezpośredni dyskomfort, dziecko znów staje się szczęśliwe.

Podobnie większość codziennych dolegliwości dorosłego życia jest nie tylko przejściowa, ale i pożyteczna. Uderzenia głodu skłaniają Cię do jedzenia. Niewystarczająca ilość snu sprawia, że kładziesz się do łóżka. Ukłucie kolca powoduje, że cofasz palec, a ból zwichniętej kostki każe Ci odpocząć, aby mogła się zagoić. Nawet dotkliwy ból fizyczny jest ważną formą komunikacji między naszym układem nerwowym a otoczeniem. Bez bólu, który pomaga nam radzić sobie z niebezpieczeństwami, nieumyślnie robilibyśmy różne rzeczy, które mogłyby wyrządzić nam krzywdę, i nigdy byśmy nie przetrwali.

Choć tego nie lubimy, ból i dyskomfort życia są pożyteczne!

Ale tak to już jest, ranimy się – leczymy się. Poparzysz się w palec, przyłożysz do niego lód i już jest dobrze. Gdy tkanka zaczyna się regenerować, a stan zapalny lub podrażnienie ustępują, ból spełnił swoje zadanie. Mózg nie odczuwa już potrzeby ochrony zranionego obszaru, więc tłumi sygnały, a ból ustępuje. Dlatego też, z wyjątkiem poważnych urazów lub przewlekłych chorób, ból fizyczny zazwyczaj nie stoi na drodze do szczęścia.

Może to mniej oczywiste, ale codzienny ból emocjonalny jest podobny w tym sensie, że służy przetrwaniu. Zbyt długie pozostawanie w samotności może być niebezpieczne dla dziecka, dlatego dłuższa samotność budzi w nim strach i płaczem przywołuje opiekuna. W dorosłym życiu bolesne uczucie izolacji, zwane też samotnością, sygnalizuje, że być może musimy zmienić nasze podejście, wyciągnąć rękę do innych i bardziej angażować się w relacje. Bolesne uczucie niepokoju może skłonić nas do solidnego przygotowania się do nadchodzących egzaminów lub prezentacji. Poczucie winy lub wstydu powoduje, że przepraszamy i wynagradzamy krzywdy, odbudowując w ten sposób ważne więzi społeczne.

Doświadczając dyskomfortu emocjonalnego, przez kilka minut, godzin lub dni czujesz sińce, w zależności od intensywności doświadczenia. Ale gdy przestaniesz o tym myśleć, poczucie zranienia zniknie. Gdy czas mija, a pamięć zanika, możesz zaakceptować swoje doświadczenia, wyciągnąć z nich lekcję i żyć dalej. Kiedy ból nie jest już potrzebny, naturalnie zanika. Ale nie jest tak w przypadku cierpienia.

Gdy mu na to pozwolimy, ból emocjonalny, nawet ten najbardziej błahy, może się utrzymywać lub wciąż powracać, podczas gdy nasza wyobraźnia bez końca odtwarza przyczynę bólu. Kiedy zdecydujemy się na to pozwolić, wtedy właśnie nadpisujemy nasze domyślne preferencje dotyczące szczęścia i ustawiamy preferencje dotyczące niepotrzebnego cierpienia.

Żywiołowość wyobraźni pozwala również na spotęgowanie cierpienia, jeśli tego chcemy, poprzez dołożenie własnego, symulowanego bólu: „Jestem idiotą, bo skrzywdziłem swojego przyjaciela. Do niczego się nie nadaję. Zasługuję na karę i cierpienie”. Kolejne warstwy dialogu wewnętrznego prowadzą tylko do głębszego i dłuższego cierpienia wynikającego z rozpamiętywania wydarzeń, dopóki nie wywołają u nas nieszczęścia. Nie zapominajmy jednak, że nieszczęście, które wtedy odczuwamy, nie jest tworem otaczającego nas świata – wydarzenie to już się zakończyło, a my nadal cierpimy. To dzieło naszego własnego mózgu. W tym sensie:

Pozwalamy, by nasze cierpienie trwało jako forma bólu wytworzonego przez nas samych.

Żadne myśli, dopóki nie zostaną przetworzone w działanie, nie mają wpływu na rzeczywistość naszego życia. Nie zmieniają w żaden sposób wydarzeń. Jedyny wpływ, jaki wywierają, to ten wewnątrz nas, w postaci niepotrzebnego cierpienia i smutku. Przewidywanie przykrych wydarzeń w przyszłości lub rozpamiętywanie okropnych chwil z przeszłości nie jest pożytecznym, pouczającym ani nieuniknionym doświadczeniem. To długotrwałe przedłużanie bólu stanowi poważny błąd w naszym systemie, ponieważ:

Cierpienie nie daje żadnych korzyści. Żadnych!

Ciekawe jest to, że mając swobodę angażowania się we własne cierpienie, mamy zarazem możliwość usuwania błędów w naszych systemach bólu, jeśli tylko podejmiemy odpowiednie działania. Ale nie zawsze dokonujemy odpowiedniego wyboru.

Wyobraź sobie, że potrzebujesz leczenia kanałowego, a dentysta proponuje Ci: (a) standardowy zabieg z kilkudniowym okresem regeneracji lub (b) leczenie kanałowe z dodatkowym bonusem w postaci kilku dni rozległego, przeszywającego bólu. Dlaczego, u licha, ktokolwiek miałby wybrać opcję (b)?

Niestety, każdego dnia miliony osób właśnie tak postępują: skutecznie decydują się na leczenie kanałowe z dodatkowym bonusem. Ten proces zaczyna się, gdy zaakceptujesz myśl przechodzącą przez Twoją głowę jako bezwzględną prawdę. Im dłużej trzymasz się tej myśli, tym bardziej przedłużasz ból.

W dniu, w którym odszedł mój wspaniały syn, wszystko wokół mnie przybrało ciemne barwy. Czułem, że zasłużyłem na cierpienie do końca życia, że nie mam innego wyboru, jak tylko zamknąć drzwi i gnić. W rzeczywistości miałem dwa wyjścia: (a) mogłem wybrać cierpienie do końca życia, ale to nie przywróciłoby życia Alemu, lub

(b) mogłem wybrać odczuwanie bólu, ale powstrzymać przygnębiające myśli, zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby uczcić jego pamięć – nadal nie przywróciłoby to Alemu życia, ale sprawiłoby, że świat byłby trochę łatwiejszy do zniesienia. Dwie opcje do wyboru. Którą z nich wybierasz?

Ja wybrałem (b).

Nie zrozum mnie źle. Tęsknię za Alim w każdej minucie każdego dnia. Tęsknię za jego uśmiechem i pocieszającym uściskiem w chwilach, kiedy najbardziej ich potrzebuję. Ten ból jest bardzo prawdziwy i spodziewam się, że będzie trwał. Ale się mu nie opieram. W mojej głowie nie ma nieustannych myśli o cierpieniu, które by go powiększały.

Nie przeklinam życia i nie zachowuję się jak ofiara. Nie czuję się oszukany. Nie czuję nienawiści ani złości do szpitala czy lekarza i nie obwiniam się, że zawiozłem tam syna. Takie myśli niczemu by nie służyły. Zdecydowałemsię nie cierpieć. Pomaga mi to spojrzeć na życie z odpowiedniej perspektywy oraz iść naprzód z pozytywnym nastawieniem, przesyłając Alemu moje najserdeczniejsze życzenia i utrzymując przy życiu radosne wspomnienia o nim.

Czy będziesz w stanie dokonać takiego wyboru w trudnej sytuacji? Zakładając, że możesz i że jest to możliwe, czy podejmiesz decyzję o przerwaniu własnego cier-pienia? Zdaję sobie sprawę, że być może w Twoim życiu spotkały Cię trudności nie do zniesienia, ból spowodowany stratą, chorobą lub tęsknotą. Ale nie pozwól, by te myśli przekonały Cię, że masz cierpieć, że nie zasługujesz na szczęście.

Szczęście zaczyna się od świadomego wyboru.

Życie nie płata figli, czasem jest po prostu trudne. Ale nawet wtedy zawsze mamy dwa wyjścia: albo zrobić wszystko, co w naszej mocy, zaakceptować ból i zrezygnować z cierpienia, albo cierpieć. Tak czy inaczej, życie wciąż będzie trudne.

Pamiętaj o tym. Wiesz, corobić. Teraz pokażę Ci, jak to zrobić.

ROZDZIAŁ DRUGI6–7–5

Myśl może doprowadzić jej autora do wielu lat cierpienia. Nasiona myśli rosną i rosną, aż przekształcą się w rozwścieczone potwory.

A mimo to wierzymy w nasze myśli i pozwalamy im nami zawładnąć. Szczęście zależy wyłącznie od tego, w jaki sposób sterujemy każdą myślą.

Jednak, wbrew powszechnemu przekonaniu, nie doświadczamy tylko dwóch nastrojów: szczęścia i smutku. W zależności od tego, jakie myśli przychodzą nam do głowy, możemy popaść w szersze spektrum stanów.

• Pozwól, by Twoje myśli zostały dotknięte złudzeniami, a utkniesz w stanie zagubienia.

• Myśl negatywnie, a znajdziesz się w stanie cierpienia (nieszczęścia).

• Zawieś swoje myśli poprzez zabawę, a znajdziesz się w stanie ucieczki.

• Myśl pozytywnie i pogódź się z wydarzeniami zachodzącymi w życiu, a osiągniesz stan szczęścia.

• Wznieś się ponad plątaninę myśli, uchwyć życie takim, jakim jest naprawdę, a będziesz żyć stale w stanie radości.

Zrozumienie różnic między tymi stanami oraz powodów, dla których znajdujesz się w każdym z nich, pomoże Ci zbudować solidny model szczęścia – taki, który będzie prowadził Cię do szczęścia za każdym razem, kiedy go zastosujesz. Przeanalizujmy szczegółowo każdy z tych stanów. Zacznijmy od najniższego, aby na końcu dojść do stanu radości.

Stan zagubienia