Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zaginiona melodia. Zaginiona dziewczyna.
Sandra jest licealistką, namawianą przez przyjaciółkę do wzięcia udziału w szkolnym konkursie wokalnym. Podoba jej się Dylan, rozpieszczony osiemnastolatek, którego zamożni rodzice marzą, by ukończył studia medyczne. Chłopaka nie interesuje jednak przeciętna koleżanka, ponieważ spotyka się ze szkolną pięknością Justyną. Wśród rówieśników buduje ona swój fałszywy wizerunek panny z zamożnego domu, w czym pomagają jej media społecznościowe. Jest chorobliwie zazdrosna o Dylana, który wkrótce z nią zrywa, oczarowany występem Sandry
Świat, w którym przyjaźń zastąpiły media społecznościowe, a miłość to tylko seks.
Po występie Sandra wmieszała się w grupkę uczniów, którzy już zdążyli zaprezentować swoje talenty. Jej serce waliło młotem znacznie silniej niż przed występem czy w jego trakcie, jakby dopiero teraz naprawdę poczuła ciężar tremy. Chyba trochę obawiała się reakcji osób, które miały za sobą pokaz. Bycie w centrum uwagi nie należało do jej najmocniejszych stron.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 356
Pukajcie ze mną w niemalowane drewno, bo
czasami szczęście trwa tylko chwile dwie.
Pukajcie ze mną, bo wiem na pewno,
że ktoś pokochał mnie[1].
Rozdział 1
Przyjaźnie i związki
Wiosna
Przyjaźń zobowiązuje, doskonale wiedziały o tym Sandra Wilkosz oraz Nikola Palonek, czyli przyjaciółki na całe życie. Best ever! Dziewczyny były sobie bliższe niż niejedno rodzeństwo i łączyła je więź silniejsza od więzów krwi – tak przynajmniej twierdziły. Okolicznością, która sprzyjała takiej bliskości, było zamieszkiwanie w sąsiednich klatkach schodowych tego samego bloku, więc w każdej chwili mogły się zobaczyć, choć po lekcjach najczęściej utrzymywały kontakt za pośrednictwem Snapchata lub Messengera. Żałowały, że dzieli ich dystans kilkunastu kroków, które trzeba było przebiec chodnikiem. Zapewne gdyby w grę wchodziła ta sama klatka schodowa, nie brakowałoby im niczego do pełni szczęścia. Tak czy owak czasami nocowały jedna u drugiej, przeważnie w wakacje, gdy młodsze rodzeństwo rozjeżdżało się do dziadków bądź na kolonie, i nawet rodzice dziewcząt żartowali, że mają wspólne córki, choć pomiędzy dorosłymi nie było aż tak dużej zażyłości jak pomiędzy nimi.
Niekiedy dorośli pokpiwali sobie, że przyjaźń będzie trwała, dopóki nie przyjdzie czas pierwszych miłostek, na co obydwie pannice zgodnie twierdziły, że pokochać mogą jedynie braci bliźniaków lub chłopaków równie zaprzyjaźnionych ze sobą jak one. Pojawiła się nawet na to realna szansa, ponieważ od dłuższego czasu dziewczynom często towarzyszyła druga para przyjaciół: Adam oraz Kuba. Sęk w tym, że o ile Adaś zdołał podbić serce Nikoli, to Jakub bezskutecznie usiłował zdobyć przychylność Sandry.
– Pożyjemy, zobaczymy – stwierdziła pewnego dnia Dorota Palonek. – Niejedna przyjaźń rozleciała się z powodu amorów. Jak człowiek ma siedemnaście czy osiemnaście lat, to ulega złudzeniu, że niektóre rzeczy przetrwają wszystko. A potem przychodzi proza życia i nagle brakuje czasu nie tylko na spotkanie z psiapsiółką, ale nawet na to, by złapać chwilę odpoczynku.
– Mamo! – zaperzyła się Nikola. – Musisz tak smęcić? To, że twoje szkolne znajomości nie przetrwały, nie oznacza, że z nami będzie tak samo.
– Oj dziecko, dziecko... Jak ty nie znasz życia – skwitowała matka. – Kiedyś jeszcze wspomnisz moje słowa.
– Niemożliwe – burknęła nastolatka, wzruszając ramionami. – Jestem pewna, że my wytrzymamy próbę czasu.
– Mogłabym iść z tobą o zakład. – W głosie Palonkowej słychać było ogromną pewność siebie.
Córka pozostawiła to bez odpowiedzi. Wiedziała swoje: zamierzała zawsze trzymać się blisko Sandry – na dobre i na złe, bez względu na przeciwności losu. I mogła iść o zakład, że Sandra ma dokładnie takie samo nastawienie. Niech tam sobie rodzice gadają co chcą.
Pochyliła głowę nad zeszytem do języka polskiego, by przepisać na czysto wypracowanie, które wcześniej zdołała sklecić na brudno. Zazwyczaj lekcje odrabiała wspólnie z Sandrą, lecz pech chciał, że tego dnia koleżanka musiała pojechać w odwiedziny do babci leżącej w szpitalu.
Zarówno Wilkoszowie, jak i Palonkowie zajmowali niewielkie dwupokojowe mieszkania. W obydwu domach rodzice korzystali z większego z pokoi, który pełnił jednocześnie funkcję pomieszczenia dziennego, drugi, nieco mniejszy, należał do dzieci. Nikola miała młodszą siostrę Wiktorię, Sandra natomiast ośmioletnią siostrę Oliwię i piętnastoletniego brata Nataniela. Tak więc u obydwu dziewczyn były raczej kiepskie warunki do nauki. Przeważnie nastolatki zasiadały na którymś balkonie, oczywiście gdy sprzyjała temu pogoda, lub w kuchni, kiedy aura nie pozwalała na przebywanie na zewnątrz.
Dorota, widząc, że córka skupiła uwagę na pracy domowej, także zamilkła. Swoje wiedziała i była pewna, że życie zweryfikuje poglądy na dozgonną przyjaźń. Wystarczy, że którąś trafi strzała Amora. Albo, co gorsza, obydwie zadurzą się w tym samym chłopaku, a on wybierze jedną z nich – stwierdziła w duchu. Taki koniec dla ich przyjaźni uważała za wielce prawdopodobny, choć oczywiście nie życzyła dziewczynom źle. Ot, poznała już dostatecznie otaczający ją świat.
– No elo! Czemu nie napisałaś wczoraj po powrocie od seniorki? – zagadnęła Nikola, gdy rano dziewczyny wychodziły do szkoły. Wiedziała, że koleżanka ma odwiedzić babcię przebywającą w szpitalu, lecz to nie mogło trwać do późnego wieczora.
– Matula zaciągnęła mnie jeszcze do ciotki. Wynudziłam się jak mops, bo padła mi bateria w smartfonie. Mówiłam starszej, że muszę wracać, a ona na to, że zajrzymy tam tylko na minutkę. Ale jak potem zaczęły ze sobą nawijać, to z minutki wyszły trzy godziny. No i przez nią nie zdążyłam odrobić zadania z majcy.
– Luzik, możesz sobie odpisać ode mnie. Łatwe było, jakoś ogarnęłam – odparła Nikola.
Przyjaciółka spojrzała na nią podejrzliwie. Niki zdecydowanie nie należała do grona orłów matematycznych, jej domeną były przedmioty humanistyczne.
– Dzięks – bąknęła Sandra.
Kilka minut później otoczył je szkolny gwar. Przed lekcjami na korytarzach wrzało jak w ulu. Dziewczyny rozłożyły się na parapecie okiennym.
– Obczajaj, czy nie nadciąga jakieś zagrożenie – poprosiła Sandra i pochyliła się nad zeszytami. W tym czasie Nikola zerkała, czy nie zmierza w ich stronę żaden nauczyciel.
– Siemka, loszki. Macie zadanie z matmy? – zagadnął Przemek Złocisz, zwany przez kolegów i koleżanki z klasy Złotkiem. – Dajcie skserować[2]. – W jego głosie wyraźnie było słychać tryb rozkazujący.
– No jeszcze czego? Turlaj dropsa[3]! – prychnęła oburzona Niki.
O ile z przyjaciółką mogła dzielić się absolutnie wszystkim, to reszta świata mało ją obchodziła. A już na pewno nie wzbudzał jej sympatii Złocisz, najlepszy kumpel Dylana Szczerby. Dylan uczęszczał dla odmiany do klasy o profilu biologiczno-chemicznym, był nieformalnym szkolnym liderem i bożyszczem większości dziewczyn. Do obydwu tych chłopaków Niki podchodziła nieufnie i z dużym dystansem.
– Ej! No nie bądź taka wiśnia[4].
– Spadaj na drzewo liście prasować – odgryzła się koleżanka.
Przemek, widząc, że niczego u niej nie wskóra, odszedł, burcząc pod nosem obelgi.
– Może trzeba było dać mu spisać? – bąknęła Sandra, która miała dla niego odrobinę więcej sympatii. Właściwie nawet nie tyle dla niego, co dla jego kumpla, do czego nie przyznałaby się za nic w świecie absolutnie nikomu, nawet najlepszej przyjaciółce.
Od dłuższego czasu beznadziejnie durzyła się w Dylanie i był to jedyny sekret, jaki miała przed Nikolą. Jakoś nie potrafiłaby jej się do tego przyznać, ponieważ Nikola żywiła do kolegi głęboką pogardę i należała do nielicznego grona dziewczyn, na których jego powierzchowność, szyk i hm... klasa nie robiły najmniejszego wrażenia. Sandrę natomiast kręciło w nim wszystko, począwszy od niebanalnego imienia, poprzez pociągającą twarz i świetną sylwetkę, a skończywszy na nonszalanckim luzie, który w rzeczy samej był pozą, gdyż chłopak odpowiedzialnie podchodził do przyszłości. Dla nikogo nie było tajemnicą, że przystojny osiemnastolatek planuje studiowanie medycyny.
– A po co? Niech mu daje Dżastina – odparowała dość dwuznacznie.
O Justynie Ryłko alias Dżastinie krążyły różne dość niewybredne plotki przekazywane z ust do ust wyłącznie szeptem, bo na głos nikt nie odważyłby się szkalować aktualnej sympatii Dylana. A ponieważ Ryłkówna była z matematyki tępa jak zardzewiała siekiera, siłą rzeczy odpisanie od niej jakiegokolwiek zadania nie wchodziło w grę. Ostatnio Alfa, jak uczniowie zwali nauczycielkę matematyki, zagroziła Dżastinie, że z tak żenującym poziomem wiedzy nie zostanie dopuszczona do matury.
Dylanowi zdawało się nie przeszkadzać, że jego dziewczyna jest zwyczajną idiotką, zresztą sam czasami dokuczał jej z tego powodu. I tak wszyscy uważali, że dla niego ważna jest wyłącznie jej powierzchowność. Rzeczywiście Justyna była wyjątkowo reprezentacyjną panną. Blond piękność o niebieskich oczach i bajecznej figurze przyciągała spojrzenia większości chłopaków uczęszczających do jednego z liceów ogólnokształcących w Rzeszowie. Braki intelektualne w pełni rekompensowała uroda i zawsze nienaganny wygląd. Ryłkówna świetnie orientowała się w trendach modowych, odważnie eksperymentowała z makijażem i dodatkami, do przesady wręcz dbała o sięgające pasa włosy. Zawsze miała starannie wykonany manicure. Wraz z Dylanem stanowili najgorętszą parę w szkole. Po prostu hot! Przyciągali pełne zawiści i podziwu spojrzenia, a ich burzliwy związek był tematem wielu szkolnych newsów.
Niejedna osoba zachodziła w głowę, czy przetrwają próbę, jaką bez wątpienia będzie wyjazd Dylana do Krakowa. Dylan miał tam studiować medycynę, tak postanowili jego rodzice dawno temu, nie pozostawiając mu zasadniczo wyboru. Zresztą sam zainteresowany nie negował ich woli, wychodząc z założenia, że taki kierunek zapewni mu prestiżową pracę. Być może młody już widział się w prywatnym gabinecie inkasującego krocie za odrobinę swego czasu i szczyptę wiedzy, którą w jakiś magiczny sposób będzie musiał wtłoczyć sobie do głowy.
Szczerba plasował się raczej dość wysoko w rankingu dobrych uczniów. Wzorem zdecydowanie nie był, a część ocen mocno mu naciągano. W pokoju nauczycielskim wyrażano poglądy, że doktora raczej z niego nie będzie, bo jest na to zbyt leniwy.
Znacznie bardziej w jego możliwości wierzyli rówieśnicy, którzy spekulowali jednocześnie, jak rozwinie się znajomość najgorętszej pary w ogólniaku. Część uczniów uważała, że Dżastina wyjedzie z Dylanem do Krakowa. Oczywiście nie w charakterze studentki, bo nie robiła tajemnicy z tego, że nie zamierza kontynuować nauki. Wróżono jej raczej karierę w show-businessie, ponieważ już teraz jej instagramowy profil obserwowało ponad pięćdziesiąt tysięcy followersów. Dżastina wrzucała na popularny serwis społecznościowy dziesiątki zdjęć ze swoimi stylizacjami, dokumentowała tam również związek z Dylanem. Od sponsorów często otrzymywała różne wartościowe upominki w postaci kosmetyków czy ciuchów, które prezentowała w sieci. Część tych rzeczy przynosiła później do szkoły w celu odsprzedania koleżankom. Zarabiała na tym niezłe pieniądze, gdyż wciąż kupowała sobie coś nowego, często przesiadywała u fryzjerki, jeszcze częściej u kosmetyczki i oczywiście obowiązkowo w klubie fitness, gdzie żmudnie rzeźbiła figurę, nie dopuszczając do tego, by na jakiejkolwiek części jej ciała powstała choćby maleńka fałdka tłuszczu. Zapewne w Krakowie znalazłaby dla siebie jakąś atrakcyjną pracę, która pozwalałaby na utrzymanie się w wielkim mieście oraz na dopilnowanie, by uczucie nie wygasło, gdy zaczną je wystawiać na próbę różne piękne kusicielki.
Czy to była miłość?
W odczuciu Justyny i Dylana zdecydowanie tak. Nie mogli bez siebie żyć, choć związek należał do burzliwych i zdominowanych przez zazdrość. W ostatnim półroczu zdążyli kilkakrotnie ze sobą zerwać, a następnie spektakularnie do siebie powrócić na oczach niemalże całej społeczności szkolnej.
Za każdym razem, gdy następowało rozstanie, ożywała nadzieja w sercach osób postronnych, które były zainteresowane rozdzieleniem amorków i wejściem w rolę pocieszyciela bądź pocieszycielki. Sandra nie robiła sobie podobnych złudzeń, wiedziała, że u Dylana nie ma najmniejszych szans. Była zbyt niepozorna, by zwrócić jego uwagę.
Sandra skończyła przepisywanie zadania domowego równo z dzwonkiem wzywającym uczniów na pierwszą lekcję.
– Uff... W samą porę – stwierdziła Nikola, wrzucając zeszyt do torby. – Alfa już nadciąga. – Wskazała ruchem głowy matematyczkę.
Alfa, czyli Genowefa Żmuda, była leciwą nauczycielką pamiętającą jeszcze poprzedni ustrój. Właściwie mogłaby przejść na zasłużony odpoczynek, pozwalał na to jej PESEL, lecz w liceum trzymały ją dwie sprawy: po pierwsze, prośba dyrektora, któremu brakowało kadry nauczycielskiej, a po drugie, chęć dorobienia paru złotych do niezbyt wysokiej emerytury. Swoją pracę wykonywała niejako z musu i bez większej przyjemności. Z roku na rok odczuwała coraz większe wypalenie zawodowe. Uczniowie też irytowali ją coraz bardziej, a czasami wręcz odnosiła wrażenie, że każdy następny rocznik wkraczający w szkolne progi jest głupszy i nieznośniejszy od poprzedników. Nie zaprzyjaźniała się ze swoimi wychowankami, skupiała uwagę wyłącznie na przekazywaniu wiedzy. Należała do grona najsurowszych belfrów, przed którymi drżeli absolutnie wszyscy uczniowie. Choć nie była przez nich darzona choćby gramem sympatii, miała posłuch jak mało który pedagog. I nieważne, że ów posłuch wymuszony był strachem przed oceną niedostateczną czy niedopuszczeniem do matury.
Uczniowie weszli do klasy i zajęli miejsca. Momentalnie zapadła cisza jak makiem zasiał. Po rozłożeniu przyniesionych przez siebie materiałów dydaktycznych Żmuda zaczęła monotonnym głosem odczytywać listę obecności. Za każdym razem podnosiła głowę, spoglądając w kierunku delikwenta.
– Boziu... Ona ma wzrok bazyliszka – szepnęła z tyłu któraś dziewczyna.
– Ryłkówna, co ty tam mamroczesz? – Czujne uszy nauczycielki wyłowiły nieznaczny szmer.
– Nic, nic, pani psor – bąknęła uczennica.
– Pokaż no ty się – poleciła Żmuda.
Justyna wstała nieśpiesznie. Odruchowo naciągnęła kusą bluzę, by zasłonić pępek, w którym połyskiwał kolczyk. Na szczęście nauczycielka nie dostrzegła golizny. Skupiła natomiast uwagę na zdecydowanie zbyt mocnym makijażu oraz błyszczącej opasce we włosach.
– A coś ty taka wystrojona, jakbyś szła na bal Murzynów? – Leciwa kobieta za nic miała propagowaną przez media poprawność polityczną. – W tej chwili zdejmuj te błyskotki – obsztorcowała modnisię, żałując, że nie może sobie pozwolić na to, by jak za starych, dobrych czasów złapać dziewoję za tlenione blond kudły, zaprowadzić ją do łazienki i nakazać zmycie makijażu. Kiedyś uczennica potraktowana w ten sposób siedziałaby przez resztę lekcji jak trusia, drżąc z obawy przed wpisaniem uwagi do dzienniczka. Aktualnie mogłoby się to skończyć poważnymi tarapatami dla nauczycielki. Świat stanął na głowie – westchnęła nieznacznie. Zdecydowanie wolała minioną epokę oraz dyscyplinę, którą można było wówczas narzucać. Teraz smarkacze działali jej na nerwy prawami ucznia i wyszczekanymi rodzicami, którzy za nic mieli autorytet belfra.
Justyna posłusznie zdjęła opaskę i włożyła ją do torby powieszonej na haczyku pod ławką. Ze Żmudą wolała nie dyskutować, z każdym innym pedagogiem wdałaby się w przepychankę słowną. Wszak błyszcząca ozdoba nie naruszała żadnego regulaminu. Zresztą poza Żmudą nikt inny nie zwróciłby na ten drobiazg uwagi. Nastolatka żywiła nadzieję, że nie naruszyła starannie ułożonej fryzury. Usiłowała dyskretnie zerknąć w lusterko, lecz to przykuło wzrok matematyczki.
– Ryłkówna do tablicy. – Usłyszała skrzekliwy głos, który sprawił, że maleńkie, jasne włoski porastające jej przedramiona zjeżyły się nieprzyjemnie. Ech... Żeby tak samo chciały się stroszyć, gdy próbowała je depilować!
Co za idiota powiedział, że wiek to tylko liczba? – westchnęła ciężko Agnieszka Wilkosz, zezując na siedzącą z nią biurko w biurko Paulinę Stawską.
Paula była najmłodszym pracownikiem biura, zatrudnionym zaledwie kilka miesięcy temu. Brakowało jej doświadczenia i kompetencji, a mimo to już otrzymywała wynagrodzenie w tej samej wysokości, co Aga.
Sęk w tym, że Wilkoszowa figurowała na liście płac w biurze rachunkowym „Atut” niemalże od początku jego istnienia, czyli od dwudziestu pięciu lat. Zaczynała karierę zawodową jako świeżo upieczona maturzystka, i od starszych, bardziej doświadczonych księgowych uczyła się żmudnego prowadzenia ksiąg rachunkowych lokalnym przedsiębiorcom.
Początki jej pracy należały do wyjątkowo trudnych. To były późne lata dziewięćdziesiąte, gdy niby obowiązywał wolny rynek, lecz wciąż do złudzenia przypominał połączenie Dzikiego Zachodu z wolną amerykanką, a mobbing był naturalnym zjawiskiem. Nadal panowało spore bezrobocie, więc często nad zdrowie psychiczne i dobre samopoczucie przedkładało się prozaiczną potrzebę stabilnego zatrudnienia, które dawało gwarancję comiesięcznej wypłaty, kury w garnku na niedzielny obiad i ubezpieczenia na wypadek zachorowania. Starsze koleżanki perfidnie wykorzystywały brak doświadczenia oraz młody wiek Agnieszki. Bez pardonu wytykały jej najdrobniejsze potknięcia, rozdmuchując drobiazgi do rozmiarów wielkiej afery. Czuła się wówczas taka głupia, nic nieznacząca, pokonana! Zależało jej, by pozostać na stanowisku, zdobyć doświadczenie i zapewnić byt powiększającej się rodzinie, więc zaciskała zęby, tłumiąc negatywne emocje. Znosiła różne szykany, niekoniecznie związane z pracą zawodową, ale częściej będące efektem zawiści, gdyż od „Trójkąta Bermudzkiego”, jak nazywała trzon kadrowy w „Atucie”, dzieliły ją blisko dwie dekady. Była tam najmłodsza i co tu dużo kryć: najładniejsza. Jedyna szczupła, nieutuczona pączkami i słodkościami, które wciąż zajadały tamte trzy, a na dodatek szybko zdobywająca szczerą sympatię klientów. Bo jej koleżanki pozowały na udzielne księżne, którym należało kłaniać się w pas, przychodząc z jakąkolwiek sprawą. Ludziom nieobeznanym z prawem podatkowym okazywały pogardę. Święte krowy. Dosłownie.
Agnieszka nie potrafiła postępować tak jak one. Każdego kontrahenta traktowała z maksymalną życzliwością i nie wpadała w irytację nawet wówczas, gdy po raz dziesiąty tłumaczyła jakiemuś delikwentowi, czemu tak ważne jest, by w fakturach skrupulatnie uzupełniać zarówno dane nabywcy, jak i sprzedawcy, dlaczego podatki trzeba płacić terminowo, a każdy pracownik powinien mieć teczkę z aktami personalnymi.
Z biegiem czasu „Trójkąt Bermudzki” zaczął się wykruszać. Odchodzące kolejno księgowe zastępowano młodymi dziewczynami, absolwentkami wyższych uczelni, nierzadko bez doświadczenia zawodowego, za to z curriculum vitae bogatym w ukończone kursy i szkolenia. Ważniejsze od rzeczywistych umiejętności stało się posiadanie papierków, dyplomów i zaświadczeń oraz ukończone studia – choćby z marnymi ocenami, i oczywiście znajomość dwóch lub więcej języków obcych, choć biuro funkcjonowało wyłącznie w Rzeszowie, rozliczając przedsiębiorców działających na lokalnym rynku, wśród których nawet najzamożniejszy, Jarosław Szczerba, nie prowadził żadnych interesów z zagranicznymi kontrahentami. Krótko mówiąc, przerost oczekiwań ponad realne potrzeby.
Agnieszka, rozmyślając o niesprawiedliwościach na rynku pracy, zezowała na koleżankę, która siedziała ze znudzoną miną, ewidentnie przeglądając zasoby Internetu. Gdyby pracowała, musiałaby stukać w klawiaturę, a nie klikać samą myszką.
– Uzupełniłaś książkę przychodów Dębskiego? – zapytała.
– Jeszcze nie – usłyszała w odpowiedzi.
– A dlaczego? Przecież wiesz, że dzisiaj trzeba złożyć deklarację VAT-owską.
– Bo nie mam jeszcze wszystkich dokumentów – odparła Paula ze stoickim spokojem. Nawet nie zaszczyciła koleżanki spojrzeniem, dalej miała wzrok utkwiony w ekranie komputera.
– No to czemu siedzisz bezczynnie? Dzwoń do niego, niech ci dowiezie papiery. Może zapomniał o terminie? Przecież nie możemy pozwolić, by nałożono na niego karę.
– Zapomina każdego miesiąca. Wciąż go trzeba ponaglać. Gdyby choć raz zapłacił, to może w końcu zapamiętałby, że należy przywieźć dokumenty na czas.
– Oszalałaś? Przecież jesteśmy od tego, by nasi klienci mogli spać spokojnie i nie musieli obawiać się sankcji. Księgowość i podatki to nie przelewki. Nie nauczyli cię tego w szkole?
– W szkole nie. A na magisterce owszem – odparła kąśliwie Paula, zezując na starszą koleżankę. Trafiła w czuły punkt, ponieważ Wilkoszowa miała jedynie zaoczny licencjat. – Wspominali również o tym, że mobbing w pracy to poważne przestępstwo.
– Co ty mówisz? – Głos Agnieszki przypominał pisk myszy. – Jaki mobbing?
– Normalny. To, że jesteś ode mnie starsza, nie daje ci prawa do wydawania mi poleceń i wykorzystywania tego faktu w naszych relacjach zawodowych. Nie czepiaj się więc, tylko pilnuj swojego nosa.
Agnieszka spoglądała na nią z niedowierzaniem. Przecież nie dokuczyła młodej w żaden sposób. Łagodnym tonem zwróciła jej uwagę i wynikało to raczej z życzliwości oraz chęci zapobieżenia problemom. Tymczasem smarkula wyjechała jej z tekstem o mobbingu!
– Co w szkole? – zapytała Agnieszka po powrocie z pracy.
Cała trójka dzieciaków zdążyła już wrócić do domu. Oliwia od razu zawisła rodzicielce na szyi i zaczęła trajkotać o przyniesionej piątce z muzyki i bibule, której zabrakło jej na jutrzejsze zajęcia. Kobieta z trudem uwolniła się z objęć najmłodszej pociechy, pragnąc podzielić uwagę sprawiedliwie pomiędzy potomków. Żałowała, że starsza dwójka wyrosła już z wieku, gdy opowiada się rodzicom o swych sprawach. Nataniel burknął coś niezrozumiale, nawet nie podnosząc głowy znad komiksu. Sandra poprzestała na wzruszeniu ramionami, ona dla odmiany miała wzrok utkwiony w smartfonie.
Agnieszka westchnęła, rozpinając pikowaną kurtkę. Była zmarznięta i zmęczona. W drodze z przystanku solidnie ją przewiało. Marzyła o talerzu gorącej zupy i choćby chwili wytchnienia. Miała za sobą ciężki dzień, połajankę szefowej za opieszałość w pracy oraz potyczkę słowną z Pauliną. Gwoli ścisłości owa połajanka była krzywdząco niesłuszna, bowiem Agnieszka należała do tego pokolenia, które nauczono, że w pracy należy dawać z siebie sto procent, choćby miało się to obywać kosztem życia domowego. Często więc zostawała po godzinach i ślęczała nad zawiłymi rozliczeniami, którym nie były w stanie podołać jej młodsze koleżanki, typowe przedstawicielki pokolenia milenialsów[5].
– Zagrzałaś obiad? – zagadnęła starszą z córek.
Pociągnęła nosem, z kuchni dobiegał aromat fasolki po bretońsku, którą przygotowała dzień wcześniej. Czuła także delikatny swąd spalenizny oraz chłód przeciągu. Miała nadzieję, że otwarte okno nie oznacza, że danie się przypaliło, i że ta woń dolatuje tutaj od sąsiadów.
Osiemnastolatka kiwnęła głową.
– Mnie też miło się z tobą rozmawia – rzuciła Wilkoszowa. – Dzieciaki, myjcie ręce i do stołu – wydała polecenie, a sama weszła do kuchni, by podać posiłek. Z zadowoleniem stwierdziła, że niewielki blat został nakryty. Brakowało tylko pieczywa.
– Mamciu, a ja poukładałam talerze i sztućce! – zaszczebiotała Oliwka.
– Wspaniale, moja mała gosposiu. – Agnieszka zawsze starała się doceniać pomoc. Pogłaskała małą po włosach.
– Fasolka trochę się przypaliła – bąknęła Sandra.
– Nie zamieszałaś?
– Mieszałam. Ale przecież nie będę wlepiała oczu w garnek jak sroka w gnat.
– Jasne, lepiej gapić się na Fejsa. Pokrój chleb – burknęła rozdrażniona Wilkoszowa. Żal jej było zepsutej potrawy. Wczoraj była pyszna, ale sądząc po zapachu, dzisiaj czekał ich raczej niezbyt smaczny posiłek. Miała nadzieję, że mąż zdążył sobie pojeść przed wyjściem do pracy na drugą zmianę. – Chleb! – ponagliła dziewczynę.
– No już kroję – odparła młoda, chowając smartfon do kieszeni w bluzie.
– Diabli nadali te cholerne komórki. Nic nie robisz, tylko siedzisz ze wzrokiem utkwionym w to cholerstwo. Nie możesz wytrzymać choć chwili bez dźgania paluchem w wyświetlacz? – utyskiwała, ostrożnie nabierając danie, by nie przejechać chochlą po dnie i nie nabrać przypalonego. Liczyła na to, że młoda miała dość oleju w głowie, by nie skrobać łyżką po zwęglonej warstwie, która bez wątpienia odłożyła się na spodzie garnka.
– Oj mamo! – żachnęła się córka.
– Żadne „oj mamo”! Tak trudno ci było dopilnować, by jedzenie się nie przypaliło? Przez ciebie cała moja praca poszła na marne. Nie masz za grosz szacunku do tego, co inni robią.
– Ojejku, urządzasz siarę o to, że raz coś mi się sfajczyło?
– Nie raz! Nie raz! Natanielu! Zostaw w końcu ten komiks, umyj ręce i siadaj przy stole! – huknęła na syna.
– To nie jest komiks, tylko manga – oświadczył nastolatek, chowając się za gęstą grzywą zdecydowanie zbyt długich włosów opadających mu na czoło i zasłaniających dość skutecznie pół twarzy.
– A co za różnica? Zrób coś z tymi kudłami, zanim oślepniesz!
– Dżizas... Ale masz dzisiaj humor...
– Humor to ja miałam całkiem dobry. Tylko przy was ogarnia mnie słabość.
– Musiałaś zjarać żarcie? – burknął do Sandry z pretensją. – To chyba nic trudnego ruszyć łyżką w garnku.
Dziewczyna wykrzywiła się i rzuciła:
– Jak jesteś taki mądry, to czemu sam nie zagrzałeś?
– Bo od stania przy garach są baby.
– Wiesz co, głąbie? Zjeżdżaj do tajgi liczyć szyszki! Jutro ty będziesz warował w kuchni.
– Sama waruj. Ja mam jutro trening.
– Akurat, dzbanie!
– Dosyć! – Silny głos matki wzniósł się ponad sprzeczkę rodzeństwa. – Czy w tym domu nie może być ani chwili ciszy? Człowiek wraca wykończony po pracy, a wy wciąż tylko skaczecie sobie do oczu. Wstydziłabyś się, Sandro! Jesteś najstarsza, powinnaś mieć najwięcej rozumu. Naprawdę ostatnie słowo zawsze musi należeć do ciebie?
– Tak, bo inaczej młody burak wlezie mi na głowę!
Agnieszka westchnęła ciężko.
O matko! Czy tylko ja mam czasami ochotę ukatrupić własne potomstwo? – pomyślała. Niechby oni już wszyscy dorośli i wyfrunęli z rodzinnego gniazda. O słodka godzino! Ależ by tu zapanował spokój! Ech... Marzenie! Stworzyłam stado zapatrzonych w siebie potworów – stwierdziła kobieta, bez apetytu konsumując przypaloną potrawę.
Kochała całą swą gromadkę, ale czasami potrzebowała odrobiny wytchnienia.
Przy trójce dzieci stłoczonej na tak małej powierzchni trudno było o chwilę ciszy. Każde z nich było skrajnym indywidualistą, mocno akcentowali swą wyjątkowość i wręcz zdawali się toczyć jakąś rywalizację. Nie o względy rodziców, lecz o to, kto ma rację albo komu więcej wolno. Nieustannie odbywali pojedynki na słowa, warczeli na siebie, niekiedy nawet dochodziło do rękoczynów. Prym wiodła starsza dwójka, ale od jakiegoś czasu Oliwka przejmowała ich irytujące zachowania. Ona także zaczęła się wymigiwać od domowych obowiązków, a powierzone jej zadania wykonywała niedbale i coraz częściej oddawała się zabawie smartfonem.
PRZYPISY