Zagubiona księżniczka - Connie Glynn - ebook

Zagubiona księżniczka ebook

Glynn Connie

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zawitaj do Rosewood Hall wraz z twoimi dwiema ulubionymi księżniczkami w kontynuacji bestsellerowej serii!

Lottie Pumpkin to zwyczajna dziewczyna, która marzy o tym, żeby być księżniczką. Dostała się do prestiżowej szkoły Rosewood Hall w ramach programu stypendialnego.

Ellie Wolf to księżniczka, która marzy o zwyczajności – wybrała Rosewood Hall, by uniknąć pełnienia swoich obowiązków w królestwie Maradawii.

Tajny układ Lottie i Ellie sprawdza się znakomicie już od przeszło dwóch lat – obie przyjaciółki są szczęśliwe w swojej wyjątkowej szkole. Niespodziewanie jednak Lottie i Ellie muszą opuścić mury Rosewood i w ramach międzynarodowej wymiany polecieć do dalekiej Japonii. Czy dziewczyny będą mogły czuć się tam zupełnie bezpiecznie? A może sprawy zaszły już za daleko, by prawdę wciąż spowijała zasłona tajemnicy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 332

Oceny
4,3 (135 ocen)
72
39
19
5
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
rose958

Nie oderwiesz się od lektury

omggg, zdecydowanie ta część jak do tej pory podobało mi się najbardziej!!! Nie mogę doczekać się kolejnego tomu.. Historia coraz bardziej robi się ciekawsza. Nowa postać, która pojawiła się w tej części czyli Haru bardzo mi się podoba, hehe myślę że będzie jedną z moich fav. Ale Jamie pozostanie najlepszy!!
10
Steenan

Całkiem niezła

Trochę gorsza od poprzednich. Ciekawa, ale denerwujące są zachowania bohaterów.
00
halinkab80

Dobrze spędzony czas

Exciting nie mogę przestać czytac
00
msikora_2007

Nie oderwiesz się od lektury

jak z każdą książka kronik rosewood nie mogę się doczekać co się dalej stanie. czasami jest mi przykro że nie znajduje się w tych książkach.
00
ToraDora14

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna. Czekam na kolejne części!!!
00

Popularność




Tytuł oryginału The Lost Princess (The Rosewood Chronicles, Vol. 3)

Copyright © Connie Glynn, 2019

First published 2019 by Penguin Books

Penguin Random House Children’s, 80 Strand, London WC2R 0RLPenguin Books is part of the Penguin Random House group of companies whose addresses can be found at global.penguinrandomhouse.com

Przekład Anna Kłosiewicz

RedakcjaDominika Rychel

KorektaPracownia 12A

Ilustracja na okładceQing Han

Skład Tomasz Brzozowski

Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz

Copyright © for this editionInsignis Media, Kraków 2021Wszelkie prawa zastrzeżone

ISBN pełnej wersji 978-83-66575-87-5

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], www.insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

twitter.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

Tę książkę dedykuję szczurowi z krzaków pod moim domem(nazwałam go Zooms)

Prolog

Coś wpadło Emelii do oka, chyba jakiś pyłek, i to sprawiło, że po policzku popłynęły jej łzy. Pociągnęła nosem i otarła twarz, nie przejmując się tym, że zostawia na niej czarne ślady tuszu do rzęs. Szczerze mówiąc, nie dbała teraz o nic.

– Emelia, bella! Wszystko dobrze?! – zawołała matka.

Rodzice siedzieli razem na kanapie od jakiegoś włoskiego projektanta, ale ojciec nawet nie podniósł wzroku znad czytanej książki.

Minął niemal rok, odkąd życie Emelii zostało wywrócone do góry nogami.

– Nic mi nie jest, mamo – odparła grzecznie. Rozmazana maskara sprawiała, że jej lewe oko wyglądało jak pusty oczodół. – Po prostu coś mi wpadło do oka.

W zeszłym roku Emelia została uprowadzona razem z Percivalem Butterem, niesłyszącym chłopakiem, synem Richarda Buttera – czyli właściciela firmy Butter Company, która stanowiła bezpośrednią konkurencję należącej do ojca Emelii firmy cukierniczej Hubbub. Chociaż żadne z nich nie pamiętało niczego z okresu uwięzienia, odnaleziono ich całych i zdrowych zarówno na ciele, jak i umyśle. Pozostawało więc pytanie…

– Emelio, chyba najwyższa pora, żebyś udała się na spoczynek. Jutro masz trening. – Ojciec przewrócił kartkę, nadal nawet na nią nie zerknąwszy.

Emelia spojrzała w okno.

– Ale przecież jeszcze jasno – zaprotestowała.

– Kazałem ci iść do łóżka – odparł ojciec twardym, ponurym tonem, który nie pozostawiał miejsca na dalszą dyskusję.

Z trudem powstrzymała się przed rzuceniem mu wściekłego spojrzenia, wiedziała jednak, że wszelki opór byłby skazany na klęskę. Bez słowa zabrała ze złoconego stolika plan treningów i pomaszerowała marmurowymi schodami do swojej sypialni, gdzie miała wielką ochotę trzasnąć z całej siły drzwiami i wrzasnąć.

Zanim ojciec tak niegrzecznie odesłał ją do jej pokoju, myślała właśnie, że pozostało jedynie pytanie: „Skoro wróciłam do domu cała i zdrowa, dlaczego ojciec jest ewidentnie tym faktem rozczarowany?”.

Od czasu jej powrotu ojciec sprawiał wrażenie nieobecnego. Początkowo obserwował ją niczym jastrząb, zupełnie jakby spodziewał się czegoś z jej strony. Cokolwiek miałoby to być, nigdy się tego nie dowiedziała. Patrzyła więc tylko w milczeniu, jak jego nadzieja zamienia się najpierw w rozczarowanie, a potem w obecny stan – chłodną obojętność.

Oczywiście, że to ją martwiło. Wcześniej chwytała się wszystkiego, byle tylko mógł być z niej dumny – wynajdowała rozmaite dodatkowe zajęcia, w których zawsze okazywała się najlepsza, świetnie się uczyła, pomagała mu w pracy. Ale on w ogóle o to nie dbał.

Emelia ostrożnie zdjęła biały hidżab i starannie go złożyła, żeby następnie schować go do zdobionej złoceniami szafy, w której trzymała wszystkie swoje nakrycia głowy. Leżały tam, równiutko ułożone, w każdym możliwym kolorze, ale to biały był jej ulubionym. Dzięki niemu czuła się schludna i porządna – kiedy zakrywała swoje wymykające się spod kontroli włosy, stawała się kimś, kogo należało traktować poważnie. Teraz musiała dopilnować, by czuć się tak również wewnętrznie. Nabrała głęboko powietrza, a potem wypuściła je powoli razem z całą wściekłością i bólem, starając się pogodzić ze swoim obecnym położeniem.

Po raz kolejny powtórzyła w myślach wszystko, czego się dotąd dowiedziała. Kilka miesięcy temu Percival Butter trafił do szpitala po tym, jak tajemnicza organizacja o nazwie Lewiatan podjęła próbę uprowadzenia księżniczki Maradawii. Fakt.

Emelia przyklęknęła, żeby wyciągnąć spod ozdobionego baldachimem łóżka proste drewniane pudełko. W środku znajdowały się pliki pozwijanych na brzegach wycinków z gazet – wszystko, co zdołała znaleźć na temat Lewiatana, Percy’ego i księżniczki Maradawii.

Percival Butter został poddany praniu mózgu i niczego nie pamiętał, natomiast jego ojciec o wszystkim wiedział, a co więcej – pozwolił na to. Fakt.

Emelia została uprowadzona razem z Percivalem rok temu przez ludzi Lewiatana. Fakt.

Z powodów, których nadal nie rozumiała, ojciec Emelii był rozczarowany, że pranie mózgu w jej przypadku nie zadziałało, co czyniło ją bezużyteczną w przeprowadzeniu planu, jakikolwiek by on był. Oczywiście to jedynie przypuszczenia, ale pozostawały dwie rzeczy, których Emelia była w głębi ducha pewna.

Po pierwsze ludzie Lewiatana zniszczyli jej życie.

Po drugie zamierzała się na nich za to zemścić.

Na samym dnie pudełka znajdowało się to, czego potrzebowała; przedmiot, dzięki któremu znów mogła poczuć się sobą. Być wolna i prawdziwa.

Całe życie starała się być idealną córką, idealną młodą damą, zawsze robiła to, czego od niej oczekiwano, ale jakimś cudem to nie wystarczało.

Usiadła przy bogato zdobionej toaletce i ujęła garść swoich gęstych kręconych włosów w kolorze hebanu. Zdecydowanymi ruchami zaczęła obcinać jedwabiste loki, które prześlizgiwały się przez jej palce niczym woda, pozostawiając króciutką ciemną aureolę wokół głowy, a potem bez najmniejszego wahania uruchomiła elektryczną maszynkę do golenia, którą wyjęła z pudełka. Pod palcami czuła wibrujące z cichym buczeniem ostrza, które zbliżyła teraz do skóry. Przysuwała je coraz bliżej… i bliżej… cały czas nie odrywając oczu od swojego odbicia w lustrze, dopóki nie poczuła, jak resztki włosów opadają jej do stóp. Kiedy wreszcie spuściła wzrok, zobaczyła pukle połyskujące na białym marmurze posadzki, wyglądające jak wijące się czarne węże.

To tyle. Zrobione.

Przesunęła dłonią po odsłoniętej czaszce. Jedwabiste igiełki dopiero co zgolonych włosów pokrywały jej głowę niczym lśniący kask. Oczy nagle wydały się jakby większe, bardziej wyraziste, ciemne źrenice wyzierały z nagle obcej twarzy. Uśmiechnęła się serdecznie do swojej nowej, choć jakby znajomej przyjaciółki z lustra.

Jej uwagę przyciągnęło buczenie dobiegające od strony łóżka. Na wyświetlaczu aparatu pojawiła się tylko cyfra cztery, ale ona od razu wiedziała, kto dzwoni.

– Cześć, Riri – rzuciła z uśmiechem do telefonu, nadal podziwiając swoje odbicie w lustrze. – Jak tam nasz mały projekt?

Dziewczyna po drugiej stronie zamyśliła się na moment, słychać było melodyjne nucenie pod nosem, przebijające przez szum pracujących silników.

– Nadal próbujemy rozwikłać zagadkę – powiedziała Riri zamyślonym, nieco nieobecnym tonem. Emelia doskonale wyobrażała sobie minę malującą się teraz na twarzy jej rozmówczyni. – A ty jak sobie radzisz?

– Całkiem nieźle. – Emelia usiadła na łóżku i odruchowo wyciągnęła rękę, żeby zakręcić na palcu jeden z loków. Tyle że loków już tam nie było. Odwróciła się, żeby jeszcze raz popatrzeć na swoje nowe odbicie. Głowę miała jakby lżejszą, ciało swobodne. Znów się uśmiechnęła. – Nie uwierzysz, co właśnie zrobiłam.

1

Musiała tylko przekroczyć tę pozłacaną bramę.

– To ona! – rozległ się okrzyk z tłumu napierającego na samochód.

Otoczona ogrodzeniem szkoła była już tak dobrze widoczna, szyby odbijające promienie słońca, kamienne kolumny z wyrzeźbionymi różami. Rosewood Hall, ich bezpieczna przystań. A jednak pod jej bramą kłębił się teraz tłum obcych ludzi, niczym plama niszcząca idealny obrazek.

Dziennikarze.

Brama zwykle wystarczyła, by trzymać ich z dala od uczniów, ale w tej wojnie o prywatność chodnik tuż za ogrodzeniem był już ziemią niczyją. Tu nie obowiązywały żadne zasady. Lottie stanowiła dla pismaków niezły kąsek, dlatego dopóki nie przekroczyła bram szkoły, nie zamierzali dać jej spokoju.

Najpierw jednak musiała pomóc Ellie uniknąć spotkania z żądnymi sensacji hienami.

– Nikolay – szepnęła – proszę, przemyć jakoś Ellie do środka, a ja odciągnę ich uwagę.

– Lottie, ale… – księżniczka próbowała protestować, pociągając przy tym głośno nosem.

– W porządku, Ellie, nie martw się. – Rzuciła przyjaciółce uspokajające spojrzenie. – Przecież właśnie do tego mnie wyszkolono, pamiętasz?

Musieli poradzić sobie z ogromnym zainteresowaniem mediów tuż po wydarzeniach w rezydencji Tompkinsów, a na konferencji prasowej Lottie świetnie się spisała – ostatecznie jednak przygotował ją do tego Simien Smirnov, doradca samego króla. Smirnov uprzedzał też, że tama w końcu pęknie, a dziennikarze będą szukać kolejnej sensacji. Jeśli mogła sądzić po twarzach otaczających samochód ludzi, ta chwila właśnie nadeszła.

– Do zobaczenia w środku! – rzuciła jeszcze Lottie z szerokim uśmiechem, po czym Ellie wreszcie skapitulowała i ruszyła w stronę szkoły, pocierając przy tym nos.

Odkąd poznały się dwa lata temu, Lottie nigdy nie widziała Ellie przeziębionej. Dziwnie było teraz patrzeć na jej jasnooliwkowe policzki, zaczerwienione od gorączki, głębokie cienie pod oczami i spierzchnięte usta. Wszystko to sprawiało, że wyglądała na straszliwie przybitą, chociaż zwykle była tak pełna życia.

Widok chorej Ellie napełniał Lottie jakąś wściekłą determinacją. Była portmanką księżniczki i miała za zadanie przyjmować na swoje barki ciężar królewskiej roli, żeby Ellie mogła żyć jak zwyczajna dziewczyna. Choroby przytrafiały się ludziom zestresowanym i zmartwionym. Nie księżniczkom.

To Lottie powinna martwić się o wszystko.

Wysiadła z auta. Dzień był pochmurny, ale ciepły, typowy dla angielskiego lata, za to powietrze sprawiało wrażenie aż naelektryzowanego od nadciągającej burzy.

„Proszę bardzo, niech nadchodzi. Poradzę sobie”.

Lottie ruszyła pewnym krokiem do walki.

– Czy pojawiły się jakieś nowe informacje na temat tajemniczego Lewiatana?

– Dlaczego nie pojawiasz się publicznie od czasu incydentu? Boisz się?

– Czy księżniczka się do nas uśmiechnie?

„Życzliwa, odważna, niepowstrzymana! Życzliwa, odważna, niepowstrzymana!” Lottie powtarzała te trzy słowa w myślach, dotykając palcami wisiorka z wizerunkiem wilka na szyi, zanim wyciągnęła rękę i poprawiła spoczywający na jej głowie diadem.

Kiedy śmiało uniosła podbródek, zdobiący diadem opal w kształcie półksiężyca odbił promienie słońca, a moc płynąca z tej misternie wykonanej ze srebra ozdoby przeniknęła ją całą, przypominając jej, że nigdy tak naprawdę nie jest sama, bo zawsze ma przy sobie cząstkę swojego rodzinnego dziedzictwa.

Spokojnie i z gracją minęła szpaler dziennikarzy. U jej boku, tam, gdzie powinien znajdować się partyzan księżniczki, szedł wynajęty ochroniarz. Samuel był całkiem miły, a przecież to nie jego wina, że Jamiego z nimi nie ma. Lottie ciągle musiała sobie o tym przypominać. Jamie bardzo wyraźnie dał im do zrozumienia, że nie zamierza przyjeżdżać tu z nimi po odbiór wyników egzaminu.

Lottie instynktownie przycisnęła wisiorek z wilkiem do piersi. Dokładnie taki sam, jaki nosiła księżniczka; podarunek, którym powitano ją w królewskiej rodzinie, a którego ciężar przypominał jej teraz, że byli ze sobą związani. Tyle że Jamie złamał jedno z ogniw, zadając jej tym cios prosto w serce.

Nagle ktoś podsunął jej pod nos mikrofon, ręka, która go trzymała, cuchnęła papierosami. Lottie przez chwilę wpatrywała się bez słowa w twarz dziennikarza wciąż agresywnie powtarzającego to samo pytanie:

– Hej, wiadomo już, dlaczego Lewiatan uparł się właśnie na ciebie, księżniczko?

Lottie odetchnęła głęboko, żeby głos jej nie zadrżał.

– Nie mamy żadnych nowych informacji. O ile nam wiadomo, Lewiatan… – Ta nazwa z trudem przeszła jej przez wyschnięte gardło, pamięć natychmiast podsunęła jej obraz Ingrid i Juliusa, niebezpiecznej dwójki, która próbowała ją uprowadzić i niemal odniosła sukces. – O ile nam wiadomo, organizacja ta obrała sobie za cel dzieci ważnych i wpływowych osób, jednak nadal nie udało się ustalić powodów, jakie nią kierują.

Samuel otoczył ją ramieniem i gładko przeprowadził przez tłum reporterów. Lottie aż się wzdrygnęła na myśl o swojej odpowiedzi.

Mówiła prawdę. Niemal całą.

Cała prawda była znacznie trudniejsza do zaakceptowania – bo tak naprawdę nie mieli pojęcia, co planują ludzie Lewiatana. Jak dotąd wysnuli jedynie tę przerażającą teorię, że organizacja zamierza przejąć kontrolę nad dziećmi ważnych ludzi, a Lottie z przyjaciółmi dostarczyli im po temu narzędzi, odnajdując formułę Hameln, przepis na niebezpieczną mieszaninę chemikaliów, którą można było wykorzystać do prania mózgu.

– Musi ci być strasznie ciężko! – zawołał za nią jakiś mężczyzna z udawanym współczuciem. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymała się od przewrócenia oczami. – Jak sobie radzisz z powrotem do normalności?

„Ledwie” – przemknęło jej przez głowę, odsunęła jednak od siebie tę myśl, po czym odwróciła się w stronę tłumu dziennikarzy z miłym uśmiechem na ustach.

Właśnie o takie rzeczy pytali najczęściej. O sprawy osobiste. Wreszcie mieli okazję poznać lepiej tajemniczą księżniczkę Maradawii, która jakimś cudem znalazła się w samym środku makiawelicznego spisku.

Lottie nie mogła nie pomyśleć o tym, jakie miny zrobiliby ci wszyscy pismacy, gdyby dowiedzieli się, że tak naprawdę wcale nie jest prawdziwą księżniczką, lecz jedynie jej profesjonalną dublerką, zastępczynią Ellie, która na szczęście znalazła się już bezpiecznie w murach szkoły.

„Zależy im tylko na ciekawej historii” – przestrzegał ją wcześniej Simien. „I na księżniczce jak z bajki”.

Wspominając jego słowa, odgarnęła kosmyk z twarzy. Włosy miała zebrane w elegancki kok, o co otwarcie poprosił ją Simien, uznawszy, że jej długie i wiecznie roztrzepane loki są zbyt niesforne jak na publiczne wystąpienia. Mimo wszystko nie potrafiła się jednak zdobyć na ich obcięcie.

– Najbliżsi bardzo mnie wspierają – odparła Lottie – a dzięki życzliwości i cierpliwości wszystkich nauka okazała się dla mnie jednocześnie krzepiącą i mile widzianą odskocznią. – Przywołała na usta najlepszy uśmiech, żeby nikt nie miał wątpliwości, jak bardzo uwielbia się uczyć.

„Tylko na mnie spójrzcie, sami popatrzcie, jaką pilną uczennicą jest księżniczka Maradawii”.

Błysnęła lampa aparatu, aż przed oczami zatańczyły jej plamki. Zachwiała się, uniosła dłoń do twarzy.

– Żadnych zdjęć ani filmów. – Samuel natychmiast ją zasłonił.

Następne pytanie sprawiło jej sporą przykrość, chociaż powinna już do niego przywyknąć. Ostatecznie pytali o to za każdym razem.

– Wspaniała sukienka, księżniczko! Można wiedzieć czyja?

Lottie już wyobrażała sobie, jak Ellie mogłaby odpowiedzieć na równie niedorzeczne pytanie. „Noszę skórę księżniczki znanej oficjalnie jako Jej Królewska Wysokość Księżniczka Eleanor Prudence Wolfson!”

Ta myśl bardzo ją rozbawiła, więc czym prędzej przełknęła ślinę, a potem znów przywołała na usta uśmiech, lekko zaróżowiona. Miała nadzieję, że dziennikarze uznają to za wyraz skromności i nie domyślą się, że za tym rumieńcem kryje się irytacja.

– Sukienka to współczesna wariacja na temat tradycyjnego sarafanu w maradawskim stylu. Dzięki charakterystycznej linii trapezu i haftowanym słońcom z pewnością rozpoznają państwo projekt Léon Marie.

Niemal widziała, jak Ellie przewraca z oczami gdzieś w oddali, ale nie mogłaby jej za to winić. Niebezpieczna organizacja knuje spisek, a ci idioci dopytują o sukienkę. W głębi ducha wolałaby, żeby potraktowali tę sprawę poważniej.

Wkrótce miała tego pożałować.

Samuel poprowadził ją dalej, skinieniem głowy wyraziwszy jedynie aprobatę dla jej odpowiedzi. Brama była już blisko, Lottie wyraźnie widziała różany ogród. Jeszcze tylko kilka kroków i wreszcie będzie wolna.

– Dziennikarze otrzymali informację, że księżniczka pojechała na turniej szermierczy – rozległ się nagle w natłoku pytań spokojny głos z akcentem z północno-zachodniego wybrzeża, głos kogoś z wielkiego miasta. – Dlaczego więc znajdowałaś się w rezydencji, zamiast obserwować rozgrywki?

Lottie zdrętwiała. Po raz pierwszy padło podejrzane pytanie, więc czym prędzej odwróciła głowę, by popatrzeć na osobę, która je zadała. Młoda, elegancko ubrana kobieta w okularach o wąskich prostokątnych oprawkach, z ciemnymi włosami przyciętymi w boba, wpatrywała się w nią wręcz wyzywająco. Wyróżniała się w tłumie pozostałych dziennikarzy, zupełnie jakby zagarnęła tę cząstkę przestrzeni wyłącznie dla siebie. Plakietka przypięta do jej niebieskiej bluzki głosiła: „Aimee Wu, Clear Line Media”.

Lottie naprawdę powinna już iść, jednak wyraz twarzy tej kobiety zatrzymał ją w miejscu.

– Szukaliśmy formuły Hameln – wyjaśniła spokojnie, jakoś się opanowawszy.

Była tak blisko złoconej bramy, otoczył ją nawet znajomy słodki zapach róż i lawendy, że zapragnęła czym prędzej znaleźć się w tym bezpiecznym świecie.

– Czyli tej niebezpiecznej formuły, którą cały czas próbuje odtworzyć Lewiatan?

– Owszem.

– Dlaczego nie powiedzieliście o tym nauczycielce? I co właściwie stało się z formułą?

Lottie poczuła żar sięgający jej szyi. Sama nie wiedziała, na które pytanie odpowiedzieć najpierw.

– Niestety zabrali ją ludzie Lewiatana. Na razie nie wiadomo, co zamierzają z nią zrobić ani czy formuła w ogóle działa. A co do pierwszego pytania, to niesłusznie założyliśmy, że… – Lottie poczuła znowu ucisk w gardle na wspomnienie tego, jak bardzo się mylili i jak straszliwe konsekwencje pociągnął za sobą ich błąd. Wpadli w zastawioną na nich pułapkę, doprowadzili ludzi Lewiatana do formuły jak po sznurku.

Aimee tymczasem wykorzystała okazję, żeby zasypać ją kolejnymi pytaniami:

– My, czyli kto? – rzuciła, a nim Lottie zdążyła odpowiedzieć, dodała: – Muszę również spytać o jeszcze jedną kwestię. Podczas konferencji prasowej w rezydencji Tompkinsów usłyszeliśmy, że miejsce ukrycia formuły Hameln pozostawało nieznane, jakim więc cudem ludzie Lewiatana dostali ją w swoje ręce?

– „My” to znaczy ja i moi przyjaciele… – zaczęła Lottie.

Samuel stał tuż koło niej, ponaglając ją, by wreszcie przekroczyła bramę, ale gdy próbowała odpowiedzieć na pytanie dziennikarki, pamięć nagle podsunęła jej wspomnienie zapachu cukru pudru z fabryki, tak silne, że zaparło jej dech w piersiach.

Dręczyła ją nie tylko myśl o Lewiatanie. Doskonale pamiętała również tamten pocałunek, słodki od wszechobecnego cukru. Chwilę radości, zanim wszystko przepadło. Wtedy była pewna, że to znaczyło coś więcej, że obie z Ellie doświadczyły czegoś wyjątkowego, a tymczasem już po wszystkim księżniczka oświadczyła, że to przecież błahostka.

„Ale jeśli rzeczywiście to nic nie znaczyło – zastanawiała się Lottie – czemu Ellie w ogóle nie chce o tym rozmawiać?”

– Księżniczko? – Głos Aimee wyrwał ją z zamyślenia.

– Ja oraz moi przyjaciele z Rosewood… – dokończyła nieco zbyt pospiesznie. – I Lewiatan zdobył formułę, ponieważ udało nam się znaleźć klucz do miejsca, w którym ją ukryto.

Owym kluczem była pewna melodia. Po jej odegraniu na starym fortepianie, stanowiącym własność jeszcze dziadka Micky’ego i Loli Tompkinsów, w boku instrumentu otworzyła się tajna skrytka. W tamtej chwili wydawało im się to niesamowite. Tak naprawdę jednak było haniebne.

Lottie uświadomiła sobie, że straciła resztki opanowania, bo trajkotała teraz jak dziecko, jednak Aimee nie pozwalała jej pozbierać myśli, zarzucając ją pytaniami.

„Dlaczego nikt inny ich nie zadaje?”

– Jak ludzie Lewiatana zdobyli klucz?

– Ukradli go nam.

– To wy znaleźliście klucz?

Lottie czuła łomotanie serca w piersi. Udzielała samych niewłaściwych odpowiedzi na te pytania i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Dziennikarze nie muszą o tym wszystkim wiedzieć, nawet nie powinni. I tak zbyt wiele im zdradziła.

– Obawiam się, że muszę już iść. Powinnam wreszcie poznać wyniki swoich egzaminów. – Nagle zerwał się lekki wiatr, a kiedy się odwróciła, ujrzała płatki róż niesione powiewem w jej stronę, jakby mknęły jej na powitanie. Obejrzała się jeszcze przez ramię i dodała: – Spodziewam się dobrych wieści.

Patrzyła teraz wyłącznie na jedną osobę. Na Aimee Wu. Światło odbijało się w szkłach okularów dziennikarki, która właśnie zapisywała coś w notesie. Z każdym ruchem długopisu Lottie czuła kolejny skurcz żołądka, zaciśniętego ze strachu w supeł.

Samuel otoczył ją opiekuńczo ramieniem, jego potężna sylwetka chroniła ją przed kolejnymi pytaniami.

– Chodźmy – powiedział cicho, uchyliwszy skrzydło pozłacanej bramy.

Lottie ruszyła posłusznie za nim, wciąż jednak nie mogła oderwać wzroku od Aimee, która podniosła wreszcie głowę i wpatrywała się w nią hipnotyzująco. W rezultacie, przekraczając bramę, Lottie się potknęła.

Ziemia zbliżała się błyskawicznie, Lottie wyciągnęła więc tylko przed siebie ręce, żeby złagodzić upadek. Zaczęły strzelać migawki aparatów, Samuel krzyknął coś ostrzegawczo.

Silna dłoń poderwała ją bez wysiłku w górę. Otarte kolana mocno piekły, dłoń, którą się podparła, pulsowała bólem. Na pewno będzie miała spore siniaki, ale to nie był największy z jej problemów.

Utykając, ruszyła przed siebie alejką, zdezorientowana i czerwona ze wstydu. Wciąż czuła na sobie spojrzenie Aimee Wu, wwiercające jej się w tył głowy, podczas gdy otaczający ją dziennikarze chichotali pod nosem i pewnie pokazywali sobie dopiero co pstryknięte zdjęcia księżniczki czołgającej się po ziemi.

„Tym razem mocno narozrabiałam”.

2

– Nie powinno nas tu być… A… a… a… psik!

– Proszę. – Lottie wręczyła chusteczkę Ellie, która właśnie potężnie kichnęła, po czym głośno wydmuchała nos i wreszcie uniosła załzawione oczy.

Obie z Lottie rozglądały się wokół. Na końcu wysadzanej krzewami róż alejki wznosił się gmach szkoły, siedziba prawych, zdecydowanych i przedsiębiorczych. Budynek górował nad otoczeniem, promienie słońca oświetlały jego fasadę niczym oblicze starożytnego, domagającego się szacunku boga. Każdy krok alejką zdawał się je przybliżać ku bezpieczeństwu.

Tyle że coś było nie w porządku. I nie chodziło jedynie o upadek przy bramie i drapieżne spojrzenia, które śledziły każdy ich krok, ale o to, że zwykle tak jej znajome zapachy na moment jakby zamieniły się w nieprzyjemną woń. Dobrze, że Ellie nie mogła tego poczuć.

Lottie podała przyjaciółce kolejną chusteczkę i przy okazji zwróciła uwagę na oczy Ellie. Ciemniejsze, jakby głębiej osadzone, przypominały ocean o północy, który w każdej chwili mógł pociągnąć człowieka na dno. Lottie sporo ostatnio urosła, więc były teraz z Ellie niemal równego wzrostu. Lottie mogła już patrzeć przyjaciółce prosto w twarz i tonąć w jej ciemnych źrenicach za każdym razem, gdy tylko ich spojrzenia się zetknęły.

– Dzięki – mruknęła Ellie i wydmuchnęła ponownie nos, a chwila niezręcznej ciszy minęła. – Trzeba było poprosić, żeby przysłali nam wyniki egzaminów do pałacu. Tam byłybyśmy bezpieczne. – Zawahała się na tyle długo, by Lottie to zauważyła, a potem dodała: – Bezpieczne od dziennikarzy. Tylko zobacz, co ci zrobili. – Jej twarz pociemniała. – Powinnam dać im nauczkę.

Ellie miała na sobie czarny punkrockowy sweter i podarte kabaretki, nie była więc ubrana stosownie ani jak na ciepłe angielskie lato, ani jak na kogoś przeziębionego. Lottie uznała, że przyjaciółka ma chyba gorączkę, skoro uważa, że w swoim obecnym stanie byłaby w stanie stawić komukolwiek czoło.

Co do jednego miała jednak rację. Z minuty na minutę powrót do Rosewood wydawał się coraz gorszym pomysłem.

Rosewood Hall stanowiło dla Lottie dom w większej liczbie znaczeń niż tylko jedno, o czym przekonała się dopiero niedawno. Odkryła tajemnicę skrywaną równie mocno jak jej rola portmanki. W wyniku zupełnie niespodziewanego splotu wydarzeń okazało się, że założycielem szkoły była tak naprawdę zbuntowana księżniczka Liliana Mayfutt, która okazała się także przodkinią Lottie. To do niej należał diadem, przekazywany z pokolenia na pokolenie niczym połyskujący element układanki, którą miała rozwiązać dopiero Lottie.

Przez całe życie Lottie marzyła o byciu księżniczką, sądziła jednak, że to jedynie dziecinne fantazje zwykłej dziewczynki, która uwielbia bajki. Kiedy pojawiła się okazja, by odgrywać rolę księżniczki zawodowo, chroniąc w ten sposób tożsamość Ellie i dając jej tę odrobinę wolności, której nie było dane zaznać większości osób królewskiego pochodzenia, żadna z nich nawet nie przypuszczała, że w żyłach Lottie może również płynąć królewska krew. A tymczasem ta szkoła stanowiła jej dziedzictwo.

Dlaczego więc teraz potknęła się, przekraczając bramy szkoły? Przecież miała to być dla niej bezpieczna przystań, a nie miejsce jej upokorzenia.

– Nic mi nie jest, zresztą nie sądzę, żeby ktokolwiek zwrócił na to uwagę – skłamała. – Poza tym dobrze czasem wypuścić się gdzieś dalej, no i fajnie będzie spędzić parę dni u Binah.

Tak naprawdę chodziło o coś więcej niż tylko odebranie wyników egzaminów. Gdyby zależało to od Lottie, po ostatnich testach zostałyby w Rosewood jak większość uczniów. Ellie musiała wyrwać się z pałacu, bo w jego murach zaczynała chorować, i to dosłownie.

Jak na zawołanie Ellie znów zaniosła się kaszlem i dopiero po dłuższej chwili odzyskała oddech, po czym uśmiechnęła się słabo.

– Chodźmy lepiej poszukać reszty, jak najdalej od tych dziennikarzy – zaproponowała Lottie.

– Apsik!

– Na zdrowie, Ellie. Cześć, Lottie.

Dziewczęta odwróciły się jednocześnie w stronę kamiennego łuku wieńczącego główne wejście. W progu stała dziewczyna o ciemnych kręconych włosach, ubrana w żółtą pelerynę, a jej świetlistą brązowawą cerę znaczył dodatkowo rumieniec letniej opalenizny.

– Przeziębiłaś się, Ellie! – Okulary Binah błysnęły w słońcu. – Kiedy już do mnie dotrzemy, muszę ci przygotować mój specjalny tonik z miodem i imbirem, to najlepsze lekarstwo pod słońcem.

– Możliwe. Nic mi nie jest, po prostu… – Ellie podchwyciła spojrzenie Lottie i czym prędzej odwróciła wzrok. – Nic mi nie jest. Chodźmy już po te świadectwa.

Ellie skinęła na Nikolaya Olava i Samuela, żeby zaczekali na zewnątrz, po czym wkroczyła do hallu, starając się nie rzucać zbytnio w oczy, co nie było takie łatwe, skoro ubrała się niczym gwiazda punk rocka z lat osiemdziesiątych. Lottie z kolei stanowiła istne uosobienie wyobrażeń większości ludzi o stroju księżniczki.

Deski parkietu zaskrzypiały znajomo pod ich stopami, słońce przefiltrowane przez witrażowe szyby rzucało na Ellie szafirowy blask.

Wewnątrz było gorąco, powietrze zrobiło się aż gęste od mieszaniny zapachów rozmaitych dezodorantów i perfum. Gdy całą trójką ruszyły w stronę recepcji, Lottie czuła podążające za nimi spojrzenia pozostałych uczniów. Naprawdę już nigdzie nie będą mogły pójść, żeby inni się na nie nie gapili?

W tym momencie drogę zastąpiła im rudowłosa przewodnicząca domu Conch, Jess Parker-Scott, jak wynikało z plakietki na jej piersi. Uśmiechnęła się do nich, niemal oślepiając Lottie blaskiem idealnie wybielonych zębów. O, nie, tylko nie kolejne pytania.

Jednak takiego pytania się nie spodziewała.

– Przepraszam, dziewczęta, czy brałyście może pod uwagę udział w wymianie międzynarodowej w czasie wakacji? – Dziewczyna zatrzepotała rzęsami. – Możecie zdobyć nie tylko nieocenione umiejętności, ale również dodatkowe punkty do egzaminu końcowego, a wszystko to w cudownej, spokojnej Japonii.

Dziewczyna wcisnęła każdej z nich do ręki błyszczący folder, jej idealnie opiłowane, pomalowane na czerwono paznokcie błysnęły niczym szpony.

– Nadal przyjmują zgłoszenia uczniów z Rosewood, ale zostały wam już tylko trzy dni – dodała z jeszcze szerszym uśmiechem, a jej zęby zdawały się wręcz świecić własnym blaskiem.

– Dziękuję. – Lottie próbowała nie skrzywić się na widok tej nieludzkiej wprost bieli. Ponad ramieniem Jess dostrzegła nauczycielkę wręczającą uczniom koperty. Wyniki egzaminów, powód, dla którego w ogóle się tutaj dziś znalazły. – Przepraszam, musimy już…

Razem z Ellie i Binah prześliznęły się obok przewodniczącej, która natychmiast zaatakowała kolejną grupkę, podczas gdy one podeszły do recepcji. Na ten właśnie moment przecież czekały, teraz dowiedzą się, czy ich ciężka praca się opłaciła.

– Tylko bez nerwów – mruknęła Lottie. – Powodzenia, dziewczyny.

*

W porównaniu z ciepłym popołudniem na zewnątrz w sekretnym gabinecie Liliany było raczej chłodnawo, kwitnące krzewy róż zastąpiły polarowe koce i zakurzone meble. Latarki i choinkowe lampki oświetlały błękitnawym blaskiem ich kryjówkę w podziemiach szkoły, gdzie planowały otworzyć swoje koperty.

Binah natychmiast zabrała się do ustawiania siedzisk i poduch w okręgu, podczas gdy Ellie szukała czegoś w torebce.

Po lewej stronie stało zabytkowe biurko Liliany, wyróżniające się na tle rozstawionych przez nie ozdób. W jednej z jego szuflad spoczywał liczący kilkaset lat pamiętnik. Pamiętnik Lili.

Po skończonych egzaminach Lottie zamierzała zabrać pamiętnik ze sobą do domu i dowiedzieć się wszystkiego, co możliwe, na temat swojej tajemniczej przodkini.

– Och, Lottie – sapnęła Ellie pomiędzy kolejnymi kichnięciami – rodzice prosili, żeby ci to przekazać. – Wręczyła przyjaciółce kopertę z woskową pieczęcią z wizerunkiem wilka, herbem maradawskiej rodziny królewskiej.

Lottie złamała pieczęć i wyjęła list. Zaledwie kilka linijek, a jednak zdołały wprawić ją w nerwowe drżenie.

Gratulacje z okazji ukończenia kolejnego roku szkolnego w charakterze portmanki księżniczki Maradawii.

Ich Królewskie Mości pragną wyrazić Charlotte Pumpkin wdzięczność za wytrwałą i wierną służbę.

List został podpisany przez króla Alexandra i opatrzony jego osobistą pieczęcią przedstawiającą pąsowy, otoczony trzema okręgami trójkąt, który to symbol Lottie widziała wcześniej tylko raz. Był to dowód, że król napisał ten list własnoręcznie.

– Czego chcą? – Ellie nachyliła się, żeby zerknąć jej przez ramię.

– To po prostu podziękowanie, nie ma się czym przejmować. – Lottie zacisnęła palce i zmięła kartkę w kulkę.

Na schodach zabrzmiały głośne kroki, więc Lottie czym prędzej wcisnęła list do jednej z szuflad zabytkowego biurka.

– Idiotyzm. C’est ridicule.

Najpierw usłyszały charakterystyczny głos Anastacii z francuskim akcentem, a potem w drzwiach stanęła ona sama. Tuż za nią podążali zdenerwowani Micky i Lola Tompkins oraz Raphael, a pochód zamykał niezbyt tym wszystkim przejęty Percy. Cała piątka wsunęła się do środka.

– Cóż za bezczelność… – dodała Anastacia przyciszonym głosem.

Znowu miała na nosie okulary przeciwsłoneczne, a kasztanowe włosy upięła w nieporządny kok, zdaniem Lottie wyjątkowo zły znak w przypadku dziewczyny, która traktowała swoje włosy niczym bezcenne zabytkowe auto.

– Co się stało? – zapytała Ellie, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.

– Anastacio, wszystko się jakoś ułoży – próbowała łagodzić Lola, ale aż się wzdrygnęła, kiedy Anastacia odwróciła się w jej stronę ze wściekłą miną.

– Nic się nie ułoży. Lolu, to najgorsza wiadomość, jaką w życiu otrzymałam.

Percy bez słowa położył jej dłoń na ramieniu pocieszającym gestem. Niezależnie od tego, co okropnego dowiedziała się właśnie Anastacia, nikt nigdy nie zwracał się w ten sposób do Loli.

Lottie obserwowała tę scenę z drugiego końca pomieszczenia i miała wrażenie, jakby emocjonalne rany odniesione w rezydencji Tompkinsów otwierały się na nowo. Nic dziwnego, że się kłócili, żadne z nich nie przepracowało do końca tego, co się wydarzyło.

– Ani – odezwała się Binah, robiąc krok w stronę koleżanki – weź głęboki oddech i opowiedz nam, co się dzieje.

Anastacia oddychała do tej pory szybko niczym schwytane w pułapkę zwierzę, teraz jednak wreszcie zaczęła się powoli uspokajać. Wpatrywała się przy tym w Binah, jakby ta stanowiła jej opokę. Oddech Anastacii stawał się coraz bardziej wyrównany.

– Chodzi o Saskię. – Nadal zagniewana Anastacia aż zadrżała. – Rada partyzanów zgodziła się, że Lewiatan zrobił Saskii pranie mózgu, ale kwestorzy Rosewood Hall twierdzą, że nie będzie mogła wrócić, skoro straciła cały rok. Powtarzają coś o rygorystycznych zasadach w kwestii ocen niedopuszczających.

Lottie poczuła, że Anastacia wpatruje się w nią teraz zza ciemnych szkieł okularów przeciwsłonecznych, jakby fakt uwięzienia Saskii w lochach maradawskiego pałacu po nieudanej próbie uprowadzenia księżniczki był jakimś cudem winą Lottie.

– Nie może powtarzać egzaminów? – zapytała Ellie z większym przejęciem, niż Lottie by się po niej spodziewała.

– Nie w tym rzecz. – Anastacia opadła na niewielką kanapę pośrodku pokoju, złote lampki ledowe mrugały nad jej głową niczym gwiazdy. – Rada zgodziła się uruchomić swoje kontakty w jej sprawie, jeśli tylko wyjawi wszystko, co wie na temat Lewiatana, jednak…

Atmosfera w sali zgęstniała, wszyscy mogli się już domyślić, do czego to zmierzało. Przekonanie Saskii do rozmowy na temat tajemniczego mistrza Lewiatana przypominało karmienie lwa na siłę i miało równie opłakane skutki. Zupełnie jakby ktoś rzucił na partyzankę urok. Na samo wspomnienie tego człowieka jej spojrzenie odpływało gdzieś w dal, stawało się nieobecne. I przerażone. Nikolay powtórzył im, co powiedziała Saskia podczas pierwszego przesłuchania: „Nie chcę go rozczarować”.

Niezliczone rozmowy z Saskią upewniły ich tylko co do jednego. Kimkolwiek był mistrz Lewiatana, miał na swoich podopiecznych wpływ znacznie większy, niż kiedykolwiek odważyli się przypuszczać.

– Będzie dobrze, Anastacio – odezwała się Lottie. – Coś wymyślimy. Jeśli ta sprawa nadal Saskię stresuje, nie ma potrzeby, żeby się do czegokolwiek zmuszała.

Anastacia najwyraźniej odetchnęła z ulgą, rozluźniła się, jakby ktoś zdjął jej z barków wielki ciężar.

– Przepraszam, że zmieniam temat – odezwał się Raphael. Z nich wszystkich sprawiał wrażenie najmniej zestresowanego, a jego świeża, dobrze nawilżona cera nie nosiła żadnych śladów nieprzespanej nocy. – Czy Jamie do nas dołączy?

„Biedny Raphael!” Tak bardzo starał się być dobrym przyjacielem dla Jamiego, a Lottie wiedziała chyba lepiej niż ktokolwiek inny, jakie to trudne w obliczu uporu partyzana. Sama uznała, że lepiej będzie pozwolić Jamiemu uporać się z jego demonami w samotności, jednak ostatnio zaczęła się zastanawiać, czy to rzeczywiście dobry pomysł.

– Nie – rzuciła Ellie twardym tonem, który jasno dawał wszystkim do zrozumienia, że księżniczka nie życzy sobie dalszych pytań na ten temat.

Ellie i Jamie właściwie w ogóle ze sobą nie rozmawiali i coraz bardziej się od siebie oddalali. Ale ani Ellie, ani Lottie nie zdoła go przecież zawrócić na siłę, sam musi odnaleźć drogę powrotną do przyjaciół. Chociaż im więcej czasu upływało, tym większa dzieliła ich przepaść.

– Szkoda – powiedział w końcu Raphael, a rozczarowanie malujące się na jego twarzy doskonale odzwierciedlało przygnębienie, jakie ogarnęło ich wszystkich.

Lottie musnęła palcami kopertę z wynikami egzaminu. Tak bardzo pragnęła wrócić wreszcie do normalności, do czegoś pewnego i dającego namacalne efekty.

Micky właśnie skończył przekazywać Percy’emu w języku migowym ostatnią wymianę zdań słowa, po czym wszyscy wymienili porozumiewawcze spojrzenia.

– Czy to tylko ja…? – odezwała się Lola cicho, ale jej głos rozbrzmiał echem w wielkiej sali. – Czy wszyscy czują się, hmm, odrobinę dziwnie?

Pozostali bez słowa pokiwali głowami. Owszem, wrócili do ukochanego Rosewood, ale nic już nie było takie samo. Nic od czasu wydarzeń w rezydencji Tompkinsów.

Dość! Lottie podważyła paznokciem klapę koperty, a potem wyjęła ze środka żółty arkusz.

– Zupełnie jakby czegoś brakowało – odezwał się Micky równie ponurym tonem co przed chwilą jego siostra. – Jakbyśmy nadal nie byli gotowi na powrót.

Lottie popatrzyła na trzymaną w dłoni kartkę, liczby rozmazywały się jej przed oczami w niewyraźnym blasku choinkowych lampek.

„Gratulacje z okazji ukończenia kolejnego roku…” Te słowa króla powracały do niej teraz niczym drwina, kiedy stała tak kompletnie bez ruchu i nie była w stanie oderwać oczu od tego straszliwego widoku.

To niemożliwe. Przecież tak ciężko pracowała. Jest świetną uczennicą, wszyscy o tym wiedzą.

– Słuchajcie… – powiedziała z nieoczekiwanym spokojem, nadal nie mogąc w to uwierzyć. Miała wrażenie, jakby oderwała się od tego wszystkiego i unosiła gdzieś nad swoją głową. W końcu podniosła wzrok na przyjaciół, wyciągnąwszy przed siebie kartkę. – Oblałam egzamin.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.

Podziękowania

Przede wszystkim podziękowania należą się moim redaktorom Sharan i Karen. Szczególnie gorące wyrazy wdzięczności kieruję do Wendy, która ukradkiem zapełniła świat Rosewood imionami swoich braci i sióstr. Moje powieści z pewnością wiele zyskały dzięki jej magicznym palcom. Dziękuję również wszystkim przyjaciołom, którzy pozwolili mi podrzemać na swojej kanapie albo ugościli posiłkiem czy filiżanką herbaty podczas pisania przeze mnie tej książki. Jestem także ogromnie wdzięczna mojemu agentowi Richardowi oraz managerowi Markowi, bo to dzięki ich niekończącemu się wsparciu to wszystko stało się w ogóle możliwe. Gorące dzięki również dla wszystkich fanów serii Kroniki Rosewood za rysunki, opowiadania i przede wszystkim memy.