Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lena jest już coraz bardziej doświadczoną wedding plannerką. Odnalazła szczęście zawodowe i to w miłości.
Trafiają do niej nowe, niezwykłe pary. Ich losy przeplatają się ze wspomnieniami wesel z poprzedniego sezonu.
Dziewczyna przygląda się swoim nowym parom z refleksją i nierzadko silnym wzruszeniem, czystą radością, wielką nadzieją.
Poznacie i pokochacie seniorów Zosię i Stanisława – rozdzielonych w dzieciństwie przez okrutny los.
Czy odkrycie piekielnej rodzinnej tajemnicy przez Sonię i Teddy’ego na zawsze rozdzieli te dwie bratnie dusze?
Czy Emilia – studentka Władysława znajdzie szczęście u boku dużo starszego partnera?
Czy Daga i Ola odnajdą szczęście po małżeństwach z mężczyznami, którzy odebrali im szansę na spełnienie, rozwój, pokochanie samych siebie?
I wreszcie... Jak serce Leny zareaguje na przypadkowe spotkanie byłego?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 250
Boże, tu jest bajkowo! – westchnęłam rozmarzona, patrząc na turkusowy kolor przezroczystego morza i przerzucając w dłoni biały i delikatny jak mąka piach na kalifornijskiej plaży.
– Ale przecież wspominałaś, że już tu byłaś, kochanie. – Przemek zdziwił się moim zachwytem, bo pewnie sprawiałam wrażenie, jakbym dostrzegała uroki tego miejsca po raz pierwszy.
– Byłam, byłam… Ale wtedy… Znajdowałam się w specyficznej sytuacji i nietypowym stanie umysłu. – Zawahałam się, mówiąc te słowa, bo wiedziałam, że kiedy powiem A, bez B, C, aż do Z się nie obejdzie. Będę musiała opowiedzieć chłopakowi, w którym byłam już szaleńczo zakochana, całą historię swojego odwołanego w ostatniej chwili ślubu i odbytej w samotności podróży poślubnej do słonecznej Kalifornii. Nie wtajemniczałam go dotychczas w szczegóły. Ot, po prostu, wyznałam, że kogoś miałam, nie wyszło, nie ma co wspominać. Teraz jednak, kiedy dostrzegłam znaki zapytania w oczach Przemka, wiedziałam, że czas na absolutną szczerość. On na to po prostu zasługiwał.
– Pamiętasz, wspominałam ci, że byłam przed tobą w dosyć poważnym związku. On też miał na imię Przemek.
– Pamiętam. Jak ci się przedstawiłem na weselu Sylwii i Tomka, niemal się wzdrygnęłaś na dźwięk mojego imienia. – Roześmiał się.
– Fakt. – Też się roześmiałam, chociaż w moim śmiechu pobrzmiewała nutka goryczy. Mimo wszystko powrót do tamtego momentu, kiedy moje obolałe serce na nowo uczyło się wiary w miłość, wciąż nie należał do emocjonalnie obojętnych. – Przemek zostawił mnie trzy dni przed ślubem. Nie wspominałam ci. Wyznał, że się zakochał, i uciekł, zostawiając mnie samą, ze złamanym sercem i całą masą zadań do odwołania, odkręcenia i przekreślenia. Nie z mojej winy. Długo żyłam chęcią zemsty i wielką nienawiścią do niego. Jednej rzeczy nie odwołałam. Naszej podróży poślubnej do Kalifornii. To zawsze było moje marzenie. Postanowiłam polecieć sama. Wiele dni tutaj przepłakałam.
– Tak bardzo go kochałaś? – zapytał smutno Przemek, który starał się pewnie wczuć w przykrą sytuację, w jakiej się kiedyś znalazłam.
– Nie. Szybko zdałam sobie sprawę z tego, że tak naprawdę oboje chyba się nie kochaliśmy. Jakiś rodzaj wzajemnej sympatii, szacunku, przyzwyczajenia, odpowiedzialności, sama nie wiem, jak to nazwać, popchnął nas do tego, by zacząć planować ślub. Wtedy myślałam, że to właśnie miłość. I porzucona, przestałam w nią wierzyć. Wtedy też zobaczyłam tu na plaży zjawiskowy ślub i zapragnęłam zmiany całego swojego życia. W skrócie – rzuciłam nudną pracę, założyłam agencję ślubną i postanowiłam organizować śluby i wesela.
– Nie wierząc w miłość? – Mój chłopak zauważył absurd tej sytuacji i mocno się zdziwił. Słusznie zresztą.
– Tak. Samą mnie ten pomysł zaskoczył. Wyobraź sobie, miałam poczucie, że będę bardziej profesjonalna dzięki temu właśnie, że nie wierzę w miłość. Że nie będę się dawała rozpraszać sentymentom. Moje cudowne pary mnie uratowały. To dzięki nim zaczęłam pojmować, że nie każda miłość musi być pomyłką, fiaskiem, rozczarowaniem, bólem. A potem pojawiłeś się ty. I postawiłeś kropkę nad i.
– Chcesz powiedzieć, że… – Przemek się zawahał.
– Tak. Kocham cię. I tym razem jestem tego pewna – odpowiedziałam odważnie, patrząc mu głęboko w oczy, i w tym momencie niemal usłyszałam łomot własnego serca. Widziałam, że się wzruszył. Przytulił mnie mocno. Czekał na te słowa.
– Moja śliczna – wyszeptał. – Muszę temu Przemkowi wysłać jakieś porządne whisky. Gdyby nie tamta decyzja, dziś miłość mojego życia byłaby żoną innego.
– Z całą pewnością nieszczęśliwą żoną. Nieświadomą, że gdzieś na świecie żyje inny Przemek, który dałby jej prawdziwe szczęście – dopowiedziałam i czułam to prawdziwe szczęście całą sobą. Marzyłam, by ta chwila trwała jak najdłużej. Ona odczarowała Kalifornię na zawsze. Miejsce, które kochałam, ale w którym wylałam morze łez po wielkim porzuceniu, stało się miejscem spędzania pierwszych wakacji z mężczyzną, z którym byłam już dwa lata i wiedziałam na pewno, że pragnę się z nim zestarzeć.
Wolałabym, szczerze mówiąc, żeby dalszej części tej naszej konwersacji już nie było. Tu powinna zapaść cisza, przetykana tylko szumem fal, ale Przemek postanowił ją zepsuć.
– Kochanie, czy to oznacza, że gdybym w najbliższym czasie poprosił cię o rękę, usłyszałbym „tak”?
Zdrętwiałam. Mimo upału panującego na plaży tamtego dnia zrobiło mi się zimno.
– Ale… Ale… – Zaczęłam się jąkać. Nie chciałam go urazić, ale całą sobą czułam, że absolutnie nie chcę już nigdy żadnego ślubu.
– Przecież nie chcę ci zaproponować wyprowadzki na koniec świata i odcięcia się od rodziny i bliskich. Chciałbym po prostu założyć z tobą kiedyś rodzinę.
– Ale po co? – niemal wykrzyknęłam. To trochę zbiło Przemka z tropu i ewidentnie pozbawiło go nieco cudownego humoru, którym jeszcze przed chwilą tryskał. Zgasły radosne ogniki w jego oczach.
– Bo ludzie, którzy się kochają, zakładają rodziny.
– Nie wszyscy! – znowu krzyknęłam, wierząc, że może tym razem utnę tę rozmowę na dobre, a siła głosu i niecierpiący sprzeciwu ton może nawet przekona mojego chłopaka, że jest dobrze tak, jak jest. I naprawdę nie ma potrzeby tego zmieniać.
– Okej – odparł smutno, a ja oczywiście natychmiast poczułam wyrzuty sumienia.
– Hej, chyba nie zamierzasz się teraz na mnie obrazić? – Wolałam dopytać, chociaż nawet osoba postronna wyczułaby chłód, jaki się w tym momencie między nami pojawił.
– Obrazić? Nie mam trzech lat, Lena. Jestem po prostu zdziwiony, że jemu powiedziałaś „tak”, a ja nie mam szans na to „tak”, mimo że podobno to ja jestem twoją prawdziwą miłością.
„Chryste, nic nie zrozumiał” – pomyślałam poirytowana, że potraktował tę sprawę tak zero-jedynkowo.
– A nie pomyślałeś, że właśnie dlatego już nie chcę żadnego „tak” w moim życiu? – Starałam się mówić łagodnie, ale nie byłam w stanie ukryć zdenerwowania w głosie.
– A nie pomyślałaś, że to nieuczciwe karać mnie za błędy i nielojalność innego faceta? – Teraz mówił już podniesionym głosem, wyraźnie wkurzony, chociaż też bardzo starał się pozostać opanowany i spokojny.
– Przemek… – próbowałam jeszcze coś dodać, ale przerwał mi.
– Dobra, Lena. Nie było tematu. Zapomnij. – Tym razem on uciął i zrobił się kwas.
Na szczęście bajkowe okoliczności, w jakich spędzaliśmy urlop, pozwoliły nieco złagodzić zdenerwowanie obu stron i już następnego dnia znowu z uśmiechami od ucha do ucha korzystaliśmy z uroków Florydy. Ale kilka dni później trzeba już było pożegnać się z tą krainą prosto z marzeń i snów, by wrócić do rzeczywistości. Zwłaszcza że kończył się październik, co oznaczało zbliżający się wielkimi krokami kolejny sezon ślubny. Czas było zakasać rękawy i brać się do roboty, żeby następnym parom pomóc spełnić ich najskrytsze marzenia i stworzyć dzień, który zapisze się w ich pamięci na całe życie. Po takich wakacjach czułam się zresetowana i gotowa na kolejne wyzwania.
Po powrocie pozwoliłam sobie jeszcze na słodkie nieróbstwo przez trzy dni, starając się pokonać nieunikniony jet lag. W końcu byliśmy na końcu świata i dla organizmu przestawienie się na inną strefę czasową musiało być szokiem. Jako perfekcyjna organizatorka – również własnego życia – wzięłam to pod uwagę, planując urlop, bo bardzo nie chciałam przez niepotrzebną frustrację stracić energii od razu po powrocie. Wróciliśmy w czwartek, ale dopiero w poniedziałek rano wyruszyłam z głową pełną pomysłów do mojego pastelowego i słodkiego jak miłość biura. Zuzka rzuciła mi się na szyję. Albo się bardzo stęskniła, albo nie mogła się doczekać własnego urlopu, a mój powrót właśnie to oznaczał. Teraz ona dwa tygodnie będzie się byczyć i ładować swój akumulatorek na kolejne miesiące ostrej tyry.
Pierwszy dzień minął nam na plotkach, pogaduszkach, streszczeniu, co się wydarzyło podczas mojej prawie miesięcznej nieobecności. Kiedy zdałyśmy sobie raporty zawodowe i prywatne oraz zaplanowałyśmy kolejne działania, uściskałam Zuzę, życzyłam jej cudownego urlopu i wyrzuciłam niemal siłą z biura, by mogła się jak najszybciej spakować i ruszać na zasłużony odpoczynek. Przed wyjściem rozpisałam sobie jeszcze w kalendarzu na najbliższe dni spotkania – i te nowe, umówione przez Zuzkę, i te zaplanowane jeszcze przed moim wylotem. Czułam, że będzie się działo, ale też nie mogłam się doczekać tej intensywności działań. Kochałam to. Ten rodzaj ekscytacji przed zawodową przyszłością, która – co wiedziałam już po swoim niedługim, ale intensywnym doświadczeniu w branży ślubnej – może wiele zmienić w życiu. Bo tutaj klient nie jest po prostu klientem, a usługa – zwykłą usługą. Bycie wedding plannerką to dołączanie do rodziny klientów na wiele miesięcy. To stawanie się częścią tego zaufanego grona. To borykanie się z problemami natury psychologicznej, a nierzadko wręcz intymnej. To aranżowanie bajki. To często tworzenie chwili, o której panna młoda marzy, od kiedy ukończyła piąty rok życia. To konieczność zmierzenia się z oczekiwaniem, presją, napięciem. Nie wspominając o konieczności sprostania oczekiwaniom rodzin panny młodej i pana młodego, które – żeby nie było oczywiście zbyt łatwo – często stoją na przeciwległych biegunach, jeśli chodzi o… WSZYSTKO – gust, poziom zaangażowania (czytaj: wtrącania się), poczucie smaku, takt, poziom realizacji własnych marzeń kosztem wesela syna/córki etc. A pośrodku tego bałaganu stoi wedding plannerka, która musi to wszystko jakoś pogodzić, ba – mało tego – stworzyć wizję, która ucieszy każdego, zwłaszcza państwa młodych, i spowoduje, że ze łzami w oczach będą się nad ranem żegnać ze mną, wyczerpaną ze zmęczenia, i dziękować za wszystko. Nie chodzi mi o tę wdzięczność, ale o poczucie dobrze zrobionej roboty. Jestem od tego poczucia absolutnie uzależniona. Tak. Trzeba to nazwać wprost – uzależnieniem.
Wyszłam z biura odrobinę wcześniej, chcąc jeszcze po drodze do domu odwiedzić zaprzyjaźnione salony sukien ślubnych, by zerknąć na nowe projekty, z którymi nie miałam szansy się zapoznać przez tygodnie nieobecności. Przechodząc przez ulicę, zauważyłam ją. Aż podskoczyłam z radości.
– Natalka? – Wolałam się upewnić, bo coś się w niej jednak zmieniło. Miało prawo. Minęły dwa lata od jej ślubu z Chrisem. Jak ten czas pędził. Zrobiło mi się przykro, że przez te dwa lata nie udało się znaleźć nawet chwili na wspólną kawę.
– Lena! – krzyknęła na mój widok z radością, a ja wciąż nie umiałam powiedzieć, co się w niej zmieniło. Kolor włosów ten sam. Wciąż była śliczna, szczupła i atrakcyjna.
– Kochana, skoro już los nas postawił na tym samym przejściu dla pieszych, to może masz jakimś cudem czas na szybką kawę? – Zdecydowałam się na spontaniczną propozycję, bo wiedziałam, że jeśli chwilę rozmowy na ulicy zakończymy tradycyjnym: „Musimy się spotkać!”, nigdy do tego nie dojdzie.
– A wiesz, że chętnie – odpowiedziała bez zastanowienia i natychmiast podążyłyśmy do najbliższej kawiarni, żeby już nie tracić czasu na wybór najbardziej odpowiedniego miejsca. Co za różnica. Ważne było to, by pogadać. Ależ byłam ciekawa, co u nich…
– Opowiadaj, jak życie? – Nie wiem, dlaczego nie zapytałam wprost o Chrisa. Nie wymieniłam jego imienia. Wciąż gdzieś bardzo głęboko w sobie miałam do niego pewien rodzaj niechęci. Pamiętałam, jak próbował mnie obłapiać przy pożegnaniu na własnym weselu. Te jego lepkie rączki, które zdawały się nie odpuszczać żadnej. A chętnych nie brakowało, zważywszy na to, że Chris był nie tylko przystojny, ale też pracował w branży filmowej, a podryw na pana producenta, jak się okazywało, był bardzo skuteczny, więc nawet szczególnie nie musiał się starać. Natalia, co prawda, zmieniła jego życie. Była pierwszą kobietą, w której Chris naprawdę się zakochał, ale natura ciągnęła wilka do lasu. I wciąż miał ochotę na skoki w bok z jednoczesnym poczuciem, że oczywiście to Natalia jest miłością, a cała reszta to „tylko” seks. Wierzyłam naprawdę całym sercem, że Chris się zmienił i że za chwilę usłyszę o tej niesamowitej przemianie z ust Natalii. Ale ona… zaczęła płakać. Rzewnie i całą sobą. Wtedy zrozumiałam, co się w niej zmieniło. Oczy. Spojrzenie. Było w nim tyle smutku i bólu. Natalia nawet gdy uśmiechała się promiennie, jak to zrobiła na przykład na mój widok na przejściu dla pieszych, pozostawała z tym bezbrzeżnym smutkiem w oczach. I już wiedziałam, kto był temu winny. Aż zacisnęłam pięści, niemal gotowa do walki z gnojem, który nie zasługiwał na tę wspaniałą dziewczynę. Niepotrzebnie dała mu szansę po zdradzie przed ślubem. Ale naprawdę zdawał się zrozumieć swój błąd. Niemal ją stracił. Dotarło do niego wszystko. Do jasnej cholery… On ją przecież kochał. Jak można kochać i zdradzać? Co z tym facetem jest nie tak? Mnóstwo pytań kłębiło się w mojej głowie. Ale zamiast je zadać, położyłam dłoń na roztrzęsionych dłoniach Natalki i powiedziałam najspokojniej, jak potrafiłam: – Opowiedz mi wszystko po kolei… Wyrzuć z siebie. Coś zaradzimy…
Po ślubie, podczas którego Chris mocno pod wpływem alkoholu flirtował z kim popadnie, obudził się skacowany i zawstydzony swoim stanem. Na szczęście Natalia nie była świadkiem jego dwuznacznych zachowań, ale i tak czuła rozczarowanie, że jej mąż na własnym weselu nie potrafił utrzymać pewnego poziomu i zaprezentować klasy. Nie chcąc jednak pierwszego dnia ich wspólnego życia rozpoczynać od wyrzutów, postanowiła puścić wszystko w niepamięć. Ale Chris nie chciał udawać, że nic się nie stało. Było mu wstyd. Chociaż totalnie nie pamiętał, jak próbował obłapiać Lenę na parkingu przy pożegnaniu. Ręce mu się po prostu bezwiednie kleiły do kobiet. Nie panował nad tym.
– Kotek, słabo się zachowałem, wiem – zaczął, leżąc ze swoją świeżo poślubioną żoną w łóżku.
Wesele skończyło się nad ranem, oboje więc mieli zamiar przebimbać w domowych pieleszach cały dzień i nie robić nic. Następnego dnia czekało ich pakowanie i wyjazd w podróż poślubną. Wybrali Grecję. Nie mieli długiego urlopu, więc postanowili wyskoczyć w miarę blisko, by nie tracić zbyt dużo czasu na lot.
– Rzeczywiście trochę mnie zaskoczyłeś, bo raczej nie upijałeś się nigdy tak mocno, ale zostawmy to – odpowiedziała łagodnie i z dużym zrozumieniem.
– Mam wrażenie, że to stres w połączeniu z alkoholem mnie tak rozwalił, ale naprawdę jest mi wstyd i przykro. Mam nadzieję, że nie powiedziałem nic, co by cię uraziło, bo przyznam, że od pewnego momentu niewiele pamiętam.
Natalia przymknęła oczy i przypomniała sobie, jak opryskliwie próbował się z niej nabijać, że ledwie została żoną, a już zrzędzi, kiedy delikatnie dawała mu do zrozumienia, że może warto by nieco przystopować z alkoholem. Nie chciała tego pamiętać.
– Po prostu postaraj się czuć umiar. I nie mówmy o tym więcej, mężu! – Uśmiechnęła się do ukochanego i wtuliła w jego ramiona. Zawsze wtedy czuła się bardzo bezpiecznie. On też ją mocno przytulił i czuł się piekielnie szczęśliwy. Był świadomy tego, jak wielkie ma szczęście, że ktoś tak cudowny jak Natalia chce być u jego boku i to na zawsze – na dobre i na złe. Jak przez mgłę zaczęło mu majaczyć przed oczami, że chyba trzymał na weselu jakąś pannę na kolanach. I aż mu się gorąco zrobiło, że jeśli w istocie tak było – a znając samego siebie, wiedział, że to wysoce prawdopodobne – znów mógł wszystko spieprzyć i zakończyć swoje małżeństwo, zanim się jeszcze na dobre rozpoczęło. Doskonale pamiętał, jak Natalia mimo miłości zostawiła go i naprawdę miał dużo szczęścia, że udało się odzyskać jej zaufanie. Przysiągł sobie wtedy, że nigdy więcej. Czasami trudno mu było zrozumieć samego siebie.
Grecja przywitała ich piękną pogodą i pyszną musaką. Byli szczęśliwi, beztroscy, zakochani, zapatrzeni w siebie i naprawdę pewni, że życie należy do nich. Wypożyczyli skuter i jeździli nim po górzystych greckich terenach, zapomnianych wioskach, kiedyś tętniących życiem, a dziś skrywających jedynie pozostałości po starych kościołach czy domach. Mieli w sobie uczucie, jakby byli jakimiś odkrywcami, którzy trafili w pewne miejsca jako jedyni i pierwsi ludzie na świecie. Któregoś dnia znaleźli też zjawiskową plażę – jak to w przypadku greckich plaż – która może nie rozpieszczała delikatną strukturą, ale w połączeniu z krystalicznie czystym, błękitnym morzem wyglądała jak kadr z filmu przyrodniczego. W dodatku w pobliżu nie było żywego ducha. I znowu mieli to uczucie, że oto odkryli zakątek, którego nikt przed nimi nigdy nie znalazł. Siedzieli na kocu, przytuleni, wpatrzeni w dal. Byli szczęśliwi. Naprawdę szczęśliwi.
– Nie wiem, co bym zrobił, gdybyś mi nie wybaczyła, Natka – zaczął Chris.
– Po co chcesz do tego wracać? – Nie chciała psuć ani sobie, ani mężowi nastroju, a wspomnienia jego zdrad, mimo że już przerobione, odrobinę kłuły w serce. Natalia wiedziała, że będą bolały zawsze.
– Nie chcę. Ale chcę, żebyś wiedziała, że jesteś moją miłością. Czasami tracę rozum, ale to ciebie mam przed oczami, kiedy zasypiam i się budzę. Zawsze – wyznał tak szczerze, że Natalii wydawało się, iż dostrzegła zapowiedź łez wzruszenia w jego oczach.
– Czasami traciłeś rozum. Traciłeś. Czas przeszły, Krzysiu. – Zwróciła uwagę na to słowo, bo mimo wszystko nie pasowało jej do całości wypowiedzi męża.
– Tak. Masz rację. Traciłem. Nigdy więcej, moja wspaniała żono! – mówił to tak, jakby samego siebie próbował przekonać.
Któregoś wieczoru postanowili wybrać się na grecką potańcówkę. Było wspaniale. Żywiołowa grecka muza dudniła im w żyłach i porywała do tańca. Śmiali się, tańczyli, śpiewali, poznali grupkę ludzi w podobnym wieku, z którymi świetnie im się rozmawiało. Chris znowu zaczął niebezpiecznie bełkotać.
„Jest na wakacjach. Przestań mu zrzędzić” – upomniała samą siebie w myślach Natalia, bo złapała się na tym, że ma ochotę zakończyć imprezę. A trzeba przyznać, że jej mąż nic złego nie robił. Nadal świetnie się bawił. Może po prostu miał nieco większy problem z utrzymaniem pionu i równowagi, ale generalnie nic niepokojącego się nie działo. Natalii szkoda było wieczoru. Zapowiadała się impreza do białego rana, a wiedziała, że jeśli Chris nie przystopuje z tempem – dla nich impreza zakończy się znacznie szybciej. Odważyła się więc cichutko zwrócić mu uwagę:
– Kochanie, może byś odpuścił na chwilę z drinkami, coś zjadł, potańczył? Jest tak fajnie… Chciałabym…
Nie dokończyła, bo z wulgarnym bełkotem wszedł jej w słowo:
– Ohooo… Zaczyna się… Pierdolenie mojej świętej żony. Już, kurwa, nawet na wakacjach nie można się drinka napić bez kontroli? Jesteś jak moja matka!
Poczuła pieczenie pod powiekami. Wiedziała, że za chwilę wybuchnie płaczem. Drugi raz w życiu widziała to gorsze wcielenie Krzyśka. Był teraz zupełnie inny niż jej ukochany, trzeźwy Chris. Nie bała się go, ale czuła w nim wielką niechęć w stosunku do siebie. Jakby w magiczny sposób miłość mijała, a nawet zamieniała się w złość, pomieszaną z całkowitą irytacją. Natalia nie sądziła, że może w nim wywoływać takie uczucia. Odechciało jej się zabawy. Wstała i postanowiła pójść do pokoju. Odchodząc, usłyszała za sobą znowu pełne pogardy: „Jasneeee… Obraź się najlepiej… Księżniczko… I dobrze, przynajmniej drinka sobie wypiję bez twojego kłapania dziobem”. Przyśpieszyła, by nie słyszeć nic więcej, bo każde jego wulgarne słowo raniło ją, jakby ktoś wbijał jej igły w okolice serca.
Oczywiście nie była w stanie zasnąć, bo serce jej waliło i cały czas słyszała w głowie stawiane własnym głosem pytania: „Kim jest ten facet? Kogo poślubiłaś? Dlaczego Chris potrafi tak ranić?”.
Uznała, że będzie ponad to. Pójdzie po męża. Łagodnie i delikatnie przekona go, by poszedł z nią do pokoju, a następnego dnia postara się opanować nerwy i rozczarowanie i wyjaśnią sobie wszystko. Dłużej tak być nie może. Zeszła do hotelowego lobby i zobaczyła to… Chris całował namiętnie jakąś Rosjankę, ubraną jak panienka do towarzystwa. Dłoń jej męża przesuwała się po nagim udzie dziewczyny, a bardzo krótka mini dawała pełen dostęp do wszystkiego, na co tylko miał ochotę zalany Chris. Natka poczuła, jak wpada w szał. Podbiegła do obściskującej się parki, wytargała za tlenione blond włosy pannę, która oburzona wykrzyczała do niej: „Szto z toboj?”. Zawsze kulturalna i zrównoważona Natalia nawet nie pamiętała, kiedy krzyknęła: „Łapy precz, dziwko, od mojego męża”. Chris zdawał się niewiele kontaktować. Coś tam wybełkotał niezrozumiałego pod nosem i głowa mu się zwiesiła jak rasowemu alkoholikowi. Drobna kobieta wzięła go pod ramię i jakoś doczołgała się z nim do pokoju hotelowego. Przez całą noc patrzyła, jak śpi. Sama nie zmrużyła oka. Nawet się nie położyła. Siedziała w fotelu i myślała. Czuła, że na rzeczy jest coś zdecydowanie bardziej niepokojącego, niż to wszystko wyglądało na pierwszy rzut oka.
Trudno jej było spokojnie porozmawiać z mężem następnego dnia, bo ten rzygał niemal przez cały dzień. Ewidentnie zatruł się alkoholem. Był tak zażenowany sobą, że nie potrafił spojrzeć Natalii w oczy. Ona nie krzyczała. Nie płakała. Powiedziała tylko śmiertelnie poważnym tonem:
– Po tym, jak niemal przeleciałeś w hotelowym lobby jakąś ruską dziwkę, mogłabym natychmiast złożyć papiery rozwodowe i zamknąć ten nowo otwarty etap życia, zanim się właściwie na dobre rozpoczął, ale myślę, że masz jakiś poważniejszy problem. Skoro przysięgałam ci przed Bogiem, spróbuję powalczyć, ale tylko jeśli ty też potraktujesz sprawę poważnie. Nie interesują mnie obietnice, przysięgi i deklaracje. W twoim przypadku, jak widać, to wszystko jest gówno warte. Po powrocie idziemy do seksuologa. Masz jakiś problem, człowieku, a ja nie pozwolę, byś zrobił ze mnie zrozpaczoną młodą żonę, która za każdym razem, gdy mąż jest poza zasięgiem jej wzroku, zastanawia się, kogo właśnie dupczy. Zrozumiałeś?
Ostatnie słowo powiedziała nieco mocniej. Ale Chris nawet nie miał zamiaru z nią dyskutować. Bogu dziękował, że nie rzuciła mu obrączką w twarz. Oczywiście nie pamiętał żadnej Rosjanki, ale wierzył żonie, bo znał doskonale swoje skłonności. Ona miała rację. Coś było na rzeczy.
– A teraz siedź tu, śpij, dochodź do siebie i zejdź mi z oczu. Ja idę na plażę i mam nadzieję spędzić dzisiejszy dzień jak najdalej od ciebie – dodała spokojnie, a on skinął głową ze zrozumieniem i aprobatą. Chociaż tyle mógł dla niej zrobić.
Lena słuchała łkającej Natalii i serce jej pękało. To było do przewidzenia… Ludzie się nie zmieniają. A już na pewno nie bez pracy nad sobą.
– Tak mi cholernie przykro, Natalia. I co było dalej? Jak wygląda sytuacja dzisiaj?
– Poszliśmy na terapię. Chcesz wiedzieć, jak zdiagnozowano mojego męża?
– Jak?
– Seksoholik.
– O kurwa… – wyrwało się Lenie, bo to zabrzmiało naprawdę poważnie.
– No, lepiej bym tego nie ujęła – skwitowała Natalia. – I wiesz… Z jednej strony ulga, bo to choroba, a nie wyrachowanie, a z drugiej masz ochotę krzyknąć: „Zaraz! Ja się na to nie pisałam!”. To jak bycie w związku z alkoholikiem. Swoją drogą, alkohol też jest jego wrogiem. Chris nie może pić. Alkohol wyzwala jego skłonności. Przestał całkowicie. Ale zaczęły się inne problemy. Zaczęły się inne historie… Szybko wpadł w uzależnienie od porno. Nie zdradzał, więc szukał ujścia w innych źródłach. Uwierz, nie jest mi łatwo. Ale walczymy.
– Kochasz go?
– Kocham. Chociaż… To takie trudne… Wiesz, w naszej kulturze facet, który na pęczki zalicza panienki, nie jest w żaden sposób oceniany, a już na pewno nie negatywnie. Koledzy mu zazdroszczą, kobiety niby nie chciałyby trafić do tego zbioru zaliczonych panienek, ale jest w ich oczach co najmniej intrygujący, bo skoro taki temperamentny, to na pewno zajebisty w łóżku. To działa na wyobraźnię. Rzeczywiście jest niezły, ale co z tego… Wiesz, czasami chciałabym mieć beznadziejny seks, ale tylko mój. – Natalia znowu posmutniała.
– Rozumiem, kochana. Dziękuję ci za zaufanie. Cholernie mi przykro. – Lena mogła powiedzieć tylko tyle. Podziwiała tę silną kobietę. Ale też po raz pierwszy poczuła współczucie, a nie pogardę w stosunku do samego Chrisa. „Piękne rodzi się w bólach” – pomyślała. Może ten związek też musiał przejść przez niełatwą próbę, żeby dojść do momentu, kiedy będzie już tylko dobrze.
Dziewczyny obiecały sobie kolejne spotkanie za miesiąc. Na wszelki wypadek obie wpisały konkretną datę w kalendarze, żeby się nie rozmyło. Lena bardzo chciała kontynuować tę relację. Zawsze czuła bliskość z Natalią, ale tempo, praca, życie, bieg… Tym razem nie chciała już czekać, aż los znowu przez przypadek postawi je na jednej drodze.
Mamo, postanowiłam studiować w Londynie – oznajmiła osiemnastoletnia Sonia na jednym wydechu, patrząc w oczy mamie z ogromną nadzieją, że zobaczy w nich akceptację, a może wręcz dumę i radość.
– Córeczko – Eleonora złapała córkę za ręce – jeśli czujesz się na to gotowa, jeśli naprawdę chcesz, świat stoi przed tobą otworem.
Sonia rozpłakała się ze szczęścia.
– Mamusiu, tak się bałam, że powiesz, że to za daleko, że sobie nie wyobrażasz… A ja czuję, że Londyn mnie woła.
Eleonora się roześmiała.
– Oj, córciu, córciu. Kocham cię najbardziej na świecie. Myślisz, że mogłabym cię powstrzymywać przed realizacją marzeń? To twoje życie. Twoje wybory.
– Jesteś bardzo mądra, mamo. Obym kiedyś zdobyła podobną mądrość. – Wzruszona Sonia zdołała wydobyć z siebie takie wyznanie.
– Zdobędziesz. Kto wie, czy nie większą. – Matka przytuliła córkę do serca, a Sonia poczuła wszechogarniający spokój. Jak zawsze, kiedy mama otaczała ją ramionami.
„Jak to będzie, gdy będą daleko? Kiedy poczuję, że potrzebuję jej wsparcia, jej siły, jej energii, ale mamy nie będzie w drugim pokoju, nie będzie w tym samym mieście, ba – nie będzie jej nawet w tym samym kraju” – pomyślała dziewczyna i jakby w odpowiedzi na swoje przecież niewyartykułowane wątpliwości usłyszała:
– Jak będziesz mnie potrzebować, wsiądę w samolot i za kilka godzin będę.
– Boże, skąd wiesz, że o tym właśnie myślę, mamo? – Spojrzała na nią jak na jasnowidzkę.
Eleonora uśmiechnęła się i spokojnym tonem wyznała:
– Serce matki dużo czuje.
Sonia po raz kolejny pomyślała, jak cholerne ma szczęście, że trafił jej się taki cudowny egzemplarz rodziców, bo tata Michał to też bardzo porządny gość. Zawsze mogła na nich liczyć. Wiedziała, że czuje w sobie siłę, moc, odwagę – właśnie dlatego, że dostała te wszystkie rzeczy od rodziców. Oni ją zaopatrzyli w taki bagaż. Oni jej dali najlepsze, co dać mogli na podróż w dorosłe życie. Sonia właśnie teraz, kiedy ukończyła osiemnasty rok życia, zdała egzamin dojrzałości, pozwalała sobie na tego typu refleksje. Czuła radość, że wkracza w nowy etap swojego życia, a jednocześnie lekki żal za tym, co zostawia za sobą – bezpieczne dzieciństwo. Bo chociaż wiedziała, że na rodziców zawsze będzie mogła liczyć, miała też świadomość, że to już stanie się inne. Oni nie przestaną wspierać córki, ale jej własna droga się rozpoczyna i wydziela definitywnie z tej wspólnej ścieżki, której była częścią, będąc córeczką mamusi i tatusia, mieszkającą pod ich dachem i popełniającą błędy bez bolesnych i nieodwracalnych skutków.
Minęły wakacje i Sonia ze łzami w oczach żegnała się z rodzicami na lotnisku. Cel podróży – Londyn. Jej nowy dom.
– Pamiętaj, córeczko, cokolwiek by się działo, jesteśmy tutaj, zawsze, dla ciebie – wyszeptał jej do ucha tato, czym oczywiście wzruszył córkę tak bardzo, że łzy popłynęły jej po policzku, nie zdołała ich zatrzymać, mimo że zamrugała chyba ze sto razy.
Mama się roześmiała, żeby rozluźnić nieco atmosferę i dodać jej swobody i radości, bo przecież mimo wzruszenia wszyscy byli właśnie świadkami niesamowicie pięknego i ważnego momentu.
– Hej, więcej radości! Wyfruwasz z gniazdka i uwijesz niebawem własne. Będzie cudowne. Zobaczysz, córciu! Ciesz się całą sobą. Masz do tego prawo! A poza tym przypominam, że tak łatwo się nas nie pozbędziesz, bo mamy już wykupiony lot do ciebie za dwa tygodnie! – Eleonora trochę zmuszała się do lekkiego tonu, bo też była silnie wzruszona tym, że jej mała córeczka, jedynaczka, opuszcza rodzinny dom. Nawet jeśli będą się często odwiedzać, to już koniec. Nigdy nie będzie jak wcześniej. Ale przecież właśnie po to dała jej życie. By mogła je pięknie przeżyć, po swojemu.
Sonia wynajęła mieszkanie w dzielnicy Camden Town. To centrum mody i ekstrawagancji. A przecież dziewczyna wybrała Londyn właśnie ze względu na szkołę projektowania ubrań. Od dziecka czuła się dobrze w otoczeniu tkanin. Nie interesowały jej gotowe stroje. Wolała otulać się materiałami i wyobrażać sobie, jak wykraja z nich suknie, bluzki, spódnice, spodnie, gorsety, płaszcze – wszystko, czego zapragnie, i dokładnie takie, jakie sobie wyobrazi. Najpierw standardowo ubierała swoje lalki. To na nich uczyła się robić wykroje. Ale bardzo szybko, bo już jako siedmiolatka, zaczęła pierwsze eksperymenty z sukienkami dla siebie. Początkowo były to proste halki, zdobione delikatnymi aplikacjami. Wraz z upływem miesięcy i lat stopień komplikacji rósł. Sonia nigdy nie mogła zrozumieć, jak można wejść do sklepu i kupić coś, co będzie miało wiele osób. A nawet jeśli wybierzemy butik, nie sieciówkę – z pojedynczymi egzemplarzami – to przecież nie sposób znaleźć coś, co wpisuje się idealnie w nasze oczekiwania i pragnienia, pod względem kroju, koloru, faktury, rozmiaru etc. Toteż Sonia zawsze chodziła w ubraniach, które sama sobie szyła, ewentualnie przerabiała mocno, bazując na ciekawych projektach wygrzebanych w second-handach.
Przypomniała sobie, jak jako dziesięciolatka ubrała się w kolorową szatę rodem z hinduskich rytuałów i oznajmiła, że tak ubrana wybiera się do szkoły. Tata Michał nie był pewien, czy to dobry pomysł.
– Mamo, tato, ale ten strój mnie wyraża, moje dzisiejsze podejście do świata i życia. Czuję w sobie kolory. Nie chcę tego tłamsić grzecznym ubiorem w jednolitych barwach. Będę się czuła, jakby mnie ktoś dusił.
Eleonora spojrzała na swoją rezolutną dziesięciolatkę, potem przeniosła wzrok na męża, który miał wypisane na twarzy tak zwane mieszane uczucia, i powiedziała spokojnie jak zawsze:
– Myślę, że w tym stroju nie ma niczego niestosownego. Szkoła może być niestety innego zdania, ale jestem gotowa wziąć to na siebie i stanąć do konfrontacji z wychowawcą.
Oczy Soni rozświetliły się i w jednej sekundzie zdawały wypełnić całą jej twarz.
– Dziękuję, mamusiu! – krzyknęła, po czym natychmiast z obawą spojrzała na tatę, jakby do pełni szczęścia brakowało jej jeszcze jego akceptacji i zrozumienia. Michał kiwnął tylko głową i dodał:
– Szykuj się, Soniu. Zawiozę cię, żebyś się nie spóźniła.
Córka oplotła małe rączki wokół szyi taty, wyrażając wdzięczność, po czym pobiegła po plecak, a właściwie płócienną siatkę z książkami i zeszytami, którą ozdobiła skrawkami kolorowych tkanin, bo przecież klasyczny szkolny plecak mocno zaburzyłby stylizację. Rzemykowe sandały dopełniły całości. Sonia była gotowa. O dziwo, w szkole przyjęli jej strój bez wielkiego zdziwienia. Sonia miała w sobie coś takiego, że w jej przypadku ekstrawagancja była normą. Wydawała się tak naturalna, jak druga skóra. Oczywiście znaleźli się nauczyciele, którzy znacząco cmokali, że to nie strój dla uczennicy, ale ostatecznie wychowawca stwierdził, że nie ma o co kruszyć kopii. Dziewczyna dobrze się uczy. Nie zaniedbuje obowiązków. Jest radosna, pomocna i życzliwa. Po co się czepiać czegoś tak przyziemnego jak ubranie. Zwłaszcza że, obiektywnie rzecz ujmując, nie było ono… niestosowne. Sonia nie miała odkrytych ramion czy brzucha, nie była roznegliżowana, nie wyglądała niesmacznie. Wręcz przeciwnie. Miało się wrażenie, że kawałek tęczy wpadł do klasy i swoim blaskiem ogrzewał wszystkich dookoła. Taka była Sonia. Oczywiście nie zawsze w życiu spotykała się z tak dużą dozą wyrozumiałości. Bywało, że ludzie wyśmiewali ją i nazywali dziwaczką. Ale nigdy jej to nie dotykało, bo najbliżsi kochali ją taką, jaka była, dając od pierwszej kropli mleka solidne poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości. Miała też nieduże, ale wierne grono cudownych przyjaciół. Była szczęśliwa. Po prostu. Tak o sobie myślała.
Po rozpakowaniu swoich rzeczy, uporządkowaniu niewielkiej wynajmowanej przestrzeni, oswojeniu jej i nadaniu cech domu dzięki dodatkom w postaci zdjęć, ukochanych plakatów, drobiazgów należących do jej polskiego rodzinnego świata: poduszek, koców, flakoników na kwiaty, ukochanego kubka do herbaty etc., wyszła na spacer. Chciała poznać okolicę. Oddychać jej powietrzem. Poczuć się częścią tego miejsca. Zaskoczyło ją, jak szybko tak się właśnie stało. Miała dziwne przeczucie, że zna dobrze to miasto. Jakby się w nim urodziła. A może hasała po tych podwórkach w innym wcieleniu? – przyszło jej do głowy, tak namacalne było wrażenie, że wróciła do domu. Drugiego domu, bo jednocześnie całą sobą czuła, że dom jest też tam, gdzie zostawiła swoich ukochanych rodziców.
Szkoła okazała się strzałem w dziesiątkę. Czasami Sonia miała wrażenie, że nie oddycha na wykładach, żeby nie uronić ani słowa cennej wiedzy. Tak pochłaniała ją każda chwila. Zdarzały się też mniej ciekawe zajęcia. Wiadomo. Ale nawet na te chodziła z radością, bo zawsze wynosiła z nich coś, co poszerzało jej spojrzenie na kwestie mody, wyrażania siebie, kultury. To kochała w projektowaniu. Dla niej była to psychologia. Zdecydowanie nie myślała o ubraniach jako o przedmiotach codziennego użytku. To było coś więcej. Okrycie dla ciała, niemal równie istotne jak ciało, będące okryciem dla duszy. Tak Sonia postrzegała człowieka. Jako trójczłonowy zestaw, składający się z duszy, ciała i ubrania.
– Mówię wam, tu jest cudownie. Z całą miłością do Polski, ale u nas nikt nie pojmował tego w podobny sposób. Mówienie o duszy w kontekście ubrania traktowano raczej jako bluźnierstwo. A tu… jest nas więcej – mówiła z entuzjazmem do słuchawki telefonicznej, za którą Eleonora i Michał równocześnie zawsze starali się słuchać córki, korzystając z zestawu głośnomówiącego. Sonia już się przyzwyczaiła, że nieważne, do którego z nich dzwoni – zawsze po drugiej stronie będą oboje.
Czasami słyszała:
– Czekaj, muszę wyłączyć gaz pod zupą. Nie mów nic teraz. Dopiero jak wrócę. – Jedno z rodziców oddalało się na chwilę, a drugie wraz z córką cierpliwie czekało.
Eleonora i Michał kochali te rozmowy. Traktowali je jak coś najważniejszego i najpiękniejszego w życiu, od kiedy Sonia wybyła do swojej bajki z pałacem królewskim i prawdziwą królową.
– Przepraszam, chyba coś zgubiłaś! – Młody mężczyzna podniósł chustę w kolorze fuksji, która odczepiła się od torebki eterycznej blondynki i bezszelestnie upadła na ziemię. Kobieta była w pędzie. Jakby już gdzieś bardzo spóźniona. Odwróciła się z lekkim nerwem, że ktoś ją zatrzymuje, ale widząc swoją chustę w dłoni mężczyzny, uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– O, tak, to moje. Bardzo dziękuję.
Wzięła chustę i pobiegła dalej. A on poczuł, że jeszcze się spotkają.
I spotkali się kilka dni później. Kiedy już nie biegła. Szła powoli wzdłuż jednej z handlowych ulic Londynu. Przyglądała się wystawom sklepowym. Lubiła to robić, mimo że wciąż nie interesowały jej gotowe projekty. Przyglądała się manekinom, czerpiąc inspiracje.
– Szukasz nowej chusty? – Usłyszała za sobą niski głos.
Odwróciła się i uśmiechnęła na widok chłopaka, który kilka dni wcześniej znalazł jej ulubioną apaszkę. Kiedy było za gorąco, by nosić chustkę na szyi, przywiązywała ją do torby, bo lubiła, kiedy fruwała na wietrze.
– To ty. Miło cię znowu widzieć. – Zbagatelizowała pytanie o chustę, zdając sobie sprawę, że był to tylko pretekst, by zagadać.
– Skoro dziś się nie spieszysz, to może kawa? – zaproponował, czując, że ta dziewczyna nie będzie mu obojętna. Miała w sobie coś, co go do niej przyciągało, chociaż nie znał jeszcze nawet jej imienia.
Teddy okazał się miłym i interesującym chłopakiem z zupełnie innej bajki, a jednak bliskim Soni. Pracował w branży IT, ale czuł pasję dziewczyny i jej spojrzenie na świat. Wydawała mu się motylem, który trzepotem skrzydełek zawsze w porę odciągał jego uwagę od monitora pełnego cyfr po to, by mógł dostrzec piękno świata i na chwilę odpocząć, oderwać się.
Kiedy poczuli, że łączy ich już coś więcej niż przyjaźń i mają w sobie gotowość, by nazywać ich relację związkiem, Sonia zapytała:
– Ciekawe, jak zareagują twoi rodzice na wieść, że spotykasz się z Polką?
– Mam tylko mamę. Ojca nie znam. Uciekł, gdy okazało się, że mama jest w ciąży.
– Przykro mi. – Sonia złapała jego dłoń w geście wsparcia.
– Spokojnie. Mama jest cudowna i wystarcza mi za oboje rodziców – powiedział z pozorną lekkością, ale oboje wiedzieli, że nigdy tak nie jest. Po prostu życie czasami się tak, a nie inaczej układa. I tyle. – A jeśli chodzi o twoje pochodzenie… Nigdy nie byłem w Polsce, ale mama ma polskie korzenie. Z tego, co pamiętam, ma tam jakąś ciotkę. Nie utrzymujemy z nią kontaktu, ale coś mi się o uszy obiło. – Zmrużył głęboko brązowe oczy, by sobie przypomnieć coś więcej, ale nie zdołał.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki