Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Vincenta oraz młodszą od niego o dwadzieścia pięć lat Elżbietę połączyła prawdziwa miłość. Nie wszystkim z ich otoczenia podoba się duża różnica wieku, acz wielu szczerze kibicuje małżonkom. Pewnego dnia Elżbieta znika. Wkrótce Vincent dostaje pierwszą wiadomość od porywaczy z żądaniem okupu w wysokości miliona dolarów. Rozpoczyna się mordercza walka o odzyskanie ukochanej. Komisarz policji - Darek - mocno angażuje się w skomplikowane śledztwo, tylko czy uda się odbić porwaną?
Tę dramatyczną historię poznajemy z perspektywy Vincenta, Elżbiety oraz Darka. Tylko dlaczego każde z nich widzi inną wersję wydarzeń?
Dla miłości można zrobić wszystko. Ale… czy warto? Trzymająca w napięciu powieść kryminalna, o której będziecie myśleli jeszcze długo po zakończeniu lektury. Polecam! Alek Rogoziński- pisarz
BIO
Absolwentka filologii polskiej i teatrologii na Uniwersytecie Wrocławskim. Studentka psychologii i suicydologii. Dziennikarka. Prezenterka radiowa i telewizyjna. Lektorka. Specjalistka ds. PR. Wykładowczyni dziennikarstwa, pisarka, felietonistka, trenerka wystąpień publicznych. Pracuje z kobietami nad odwagą w dążeniu do nowego ja. Wraz z mężem tworzy STUDIO SYTA - przestrzeń podcastową, lektorską, produkcyjną. W swoim pisarskim dorobku posiada kilkanaście poczytnych ksiażek. Prywatnie mama wspaniałego Maksymiliana.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 220
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Anna Matusiak, 2024
Projekt okładki
Anna Slotorsz
Zdjęcie: Kevin Carden/AdobeStock
Redakcja
Maria Talar
Przygotowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Anna Jeziorska
ISBN 978-83-67834-24-7
Kraków 2024
Wydawnictwo BOOKEND
www.bookend.pl
Capital Village Sp. z o.o.
ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków
Vincent
Żyłem w gigantycznym napięciu. Każdy dźwięk wyprowadzał mnie z równowagi, a dzwonek telefonu powodował paraliż albo wręcz przeciwnie – nadmierną pobudliwość. Czułem, że wariuję… Mój świat zaczynał przypominać kadry z jakiegoś horroru. Chciałem przełączyć na inny kanał, ale ten straszny film był moim życiem – bez możliwości jakiejkolwiek zmiany. Czekałem. Wierzyłem. Nie odpuszczałem… I doczekałem się kolejnej iście filmowej sceny. Ktoś wsunął bezszelestnie pod moje drzwi kopertę. W środku był list napisany oczywiście na komputerze. Nie wiedzieć czemu pomyślałem, że gdyby był wyklejony z liter wyciętych z gazety efekt byłby znacznie bardziej spektakularny. Niesamowite, że w takiej chwili człowiek potrafi przywołać równie nietypową refleksję do własnej udręczonej głowy.
Przygotuj milion dolarów albo nigdy więcej jej nie zobaczysz. Masz tydzień. Czekaj na dalsze instrukcje. Żadnej policji!
Przymknąłem powieki. Świat wydawał się wirować, ale w zwolnionym tempie. Miałem wrażenie, że słyszę głos sąsiadki przed domem, ale mówiła jak przez jakiś modulator dźwięku. Jej słowa dobiegały jakby z otchłani. W podobny sposób na miejskich osiedlach docierają przez uchylone w pokoju okno śmiechy dzieci z podwórka. W okolicach naszego domu nie było żadnych dzieci. To lęk wywoływał omamy słuchowe.
„Jak wygląda milion dolarów?” – próbowałem sobie wizualizować obraz takiej kwoty. Ponownie z pewną irracjonalnością, bo nie myślałem, skąd wezmę taką kasę, ale jak dużo miejsca zajęłaby w walizce. I w końcu do mnie dotarło, że czas mija… Każda minuta oddala mnie od szansy na to, by JĄ odzyskać, uratować!
„Skup się, Vincent! Skup!” – motywowałem samego siebie w myślach, jednocześnie wykręcając numer do policjanta, który znał już sprawę.
„Nie rób tego! Napisali wyraźnie – żadnej policji!” – krzyknął głos w mojej głowie, ale było za późno, bo po drugiej stronie słuchawki usłyszałem:
– Napisali?! Jedź na plac Zamkowy. Pod Kolumnę Zygmunta.
– Dzień dobry. Nazywam się Elżbieta Balicka. Jestem umówiona na wizytę. – Zgrabna, zadbana szatynka o wzroście około stu sześćdziesięciu ośmiu centymetrów przedstawiła się recepcjonistce w najbardziej znanej i cenionej praktyce dentystycznej w Warszawie i czekała na dalsze wytyczne.
– Oczywiście. Proszę usiąść. Za chwilę zostanie pani poproszona do gabinetu – odpowiedziała tamta z uśmiechem.
Vincent Chybicki prowadził swoją klinikę na warszawskiej Starówce od lat. Jego ojciec był pierwszym właścicielem takiego punktu medycznego, a syn przejął po nim zarówno pasję, jak i biznes. Przez to Coś Na Ząb – jak żartobliwie nazwał swój zakład – cieszył się uznaniem i szacunkiem klientów od pokoleń. A sam Vincent był nie tylko właścicielem, ale zaangażowanym specjalistą, który wprowadzał wszelkie nowinki techniczne i stosował je we współpracy z lekarzami, których zatrudniał; on sam wykonywał dla swoich klientów protezy i aparaty ortodontyczne. Renoma jego placówki przyciągała ludzi z całej Polski, a nierzadko również spoza granic kraju.
Elżbieta Balicka była już po pierwszych konsultacjach ze specjalistą i trafiła do Vincenta z konkretnymi wytycznymi. Od pierwszego wejrzenia wpadli sobie w oko. Vincent nie mógł przestać patrzeć na piękną dziewczynę, która mogłaby być jego córką. Eli to imponowało, a jednocześnie w którymś momencie poczuła się już nieco zawstydzona.
– Czy coś mi wpadło do oka? – zapytała kokieteryjnie.
– Proszę wybaczyć. Nie mogę oderwać spojrzenia – odparł niezrażony Vincent, wciąż nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
– A nie powinien pan zerknąć w to, co wypisano na tym zleceniu? – Zachichotała.
– Piękna i bystra. Rzadkie połączenie – skomentował i poszedł za ciosem, proponując kobiecie kolację.
– Zawsze umawia się pan z klientkami, których uzębieniem się pan zajmuje?
– Szczerze? Jeszcze mi się nie zdarzyło – wyznał uczciwie, czym ją urzekł. Zgodziła się bez ociągania i udawania niedostępnej.
* * *
Ta kolacja zaskoczyła ich oboje. Powiedzieć, że spędzili miło czas, to nic nie powiedzieć. Obojgu się wydawało, że nic wokół nich nie istnieje, że właśnie po latach odnaleźli najlepszego przyjaciela. Usta im się nie zamykały. Mieli ochotę rozmawiać ze sobą bez końca i już nigdy się nie rozstawać. Wskazówki na zegarze przesuwały się jak w kreskówkach, a oni nie odczuwali upływu czasu. A jednocześnie z każdą chwilą wydawali się sobie jeszcze atrakcyjniejsi i czuli, że wzrasta w nich fascynacja, również ta czysto fizyczna. Vincent nie mógł oderwać oczu od Elżbiety od samego początku, ale Elżbieta… Musiała przyznać, że w pierwszej chwili pomyślała, iż jest dla niej za stary. Nie podobał się jej, jeszcze w jego klinice, kiedy poczuła, że patrzy na nią znacznie intymniej niż na zwykłą pacjentkę. Ale teraz? Z każdą mijającą minutą miała poczucie, że ten mężczyzna naprawdę coraz bardziej ją pociąga. Jego intelekt, rodzaj kindersztuby zupełnie niespotykanej u rówieśników, niezależność, sukces zawodowy, spokój, opanowanie, a przy tym coś takiego w każdym jego geście, co sprawiało, że czuła się jak księżniczka – uwielbiana i adorowana.