Antyerotyk - Anna Matusiak, Gabriela Gargaś - ebook + audiobook + książka

Antyerotyk ebook

Matusiak Anna, Gabriela Gargaś

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dwie pisarki i przyjaciółki, Kama – wyzwolona singielka, korzystająca z uroków życia i mężczyzn imprezowiczka, ale tak naprawdę szukająca prawdziwej miłości – i Pola – mężatka z dwójką dzieci, w pozornie idealnym związku, w który już dawno wkroczyła rutyna i nuda – postanawiają napisać wspólnie erotyk, bo, jak wiadomo, erotyki są w cenie, a one chcą w końcu wydać bestseller. Okazuje się jednak, że praca nad książką wcale nie jest taka łatwa...

Losy przyjaciółek przeplatane z losami stworzonych przez nie bohaterów tworzą rollercoaster emocjonalny. Na kartach powieści łatwo było im opisać ideał – dobrego, wrażliwego, męskiego faceta, z którym uprawia się nieziemski seks – ale co innego znaleźć takiego mężczyznę w rzeczywistości.

Czy Pola zacznie od nowa? Czy Kama znajdzie miłość? Czy dziewczyny napiszą hit? Czy rzeczywistość okaże się tak kolorowa, jak w ich marzeniach i snach?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 222

Oceny
4,4 (42 oceny)
27
8
5
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

całkiem fajnie się czyta..
00
Anusiak123

Dobrze spędzony czas

Lubię książki Pani Gabrysi.. lekkie, przyjemne i wciągające
00
Patrycja_Szlachta1

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja
00
AgataGas

Nie oderwiesz się od lektury

Życiowa książka, z którą osobiście bardzo się utożsamiam. Polecam
00
Kot-Filemon

Nie oderwiesz się od lektury

⚡RECENZJA ⚡ "AntyErotyk" jest to książka o dwóch przyjaciółkach Poli i Kamie obie są przed czterdziestką czyli idealnym wieku jeszcze dla kobiety, gdzie mamy już częściowo odchowane dzieci, nadal czujemy się atrakcyjne, spełnione zawodowo, mamy świetnego partnera, męża ale czy tak jest naprawdę? Otóż czasami wmawiamy sobie, że tak jest dobrze, ale prawda jest taka, że nadal potrzebujemy tej odrobiny uwagi, zainteresowania. To, że urodziłyśmy dzieci jesteśmy ileś tam lat po ślubie nie znaczy, że jesteśmy tylko matkami, żonami, kucharkami i sprzątaczkami nadal jesteśmy kobietami które chcą rozmowy, wysłuchania nas czy prosimy o dużo? Nie sądzę, i tak samo uważa Pola nasza bohaterka która na każdą próbę rozmowy z mężem, słyszy tylko, że się czepia, znowu chce się kłócić, ale czy tak powinna wyglądać rozmowa osób które się kochały, no właśnie czy nadal to uczucie istnieje czy już zanikło przez zobojętnienie drugiej osoby, która nas nie zauważa? Co się musi wydarzyć, żeby ta druga strona z...
00

Popularność




Rozdział 1

„To strata czasu – pomy­ślała Kama. – To cho­lerna strata czasu”.

Wie­działa to już dwie godziny temu, ale teraz była o tym świę­cie prze­ko­nana. Cze­kała tylko na tele­fon od Poli, któ­rej wysłała ese­mesa z prośbą o ratu­nek. Gdzie ona się, do cho­lery, podzie­wała? Pew­nie jak zwy­kle odło­żyła gdzieś komórkę i nie widziała wia­do­mo­ści od przy­ja­ciółki.

Dzi­siej­sza randka oka­zała się praw­dziwą kata­strofą. Makler gieł­dowy, przy­stojny, oczy­tany, zna­jący się na modzie męż­czy­zna, odgar­niał do tyłu włosy i spo­glą­dał na nią powłó­czy­stym spoj­rze­niem. Pierw­sze wra­że­nie, jakie wywarł na Kamie, przy­po­mi­nało „wow”, ale potem była już tylko rów­nia pochyła. Facet miał tak roz­dmu­chane ego, że Kama zasta­na­wiała się, jakim cudem pomie­ścili się w trójkę przy sto­liku: ona, on i jego ego. Domi­nico, bo tak miał na imię, był prze­brzy­dłym chwa­li­piętą, który cheł­pił się swoim sty­lo­wym apar­ta­men­tem na Sta­rówce, akcjami, które ulo­ko­wał na gieł­dzie, inwe­sty­cjami w bit­co­iny i…

– I u mnie wszystko tutaj gra. – Prze­wró­cił oczami i skie­ro­wał wzrok na dół.

– Co gra? – Kama począt­kowo nie zro­zu­miała alu­zji.

– No… – zro­bił wymowną pauzę – na dole wszystko gra.

Czy on mówił o tym, o czym ona myślała? Nie, nie była onie­śmie­lona, raczej chciało jej się śmiać. I robiła wszystko, by nie par­sk­nąć nie­po­ha­mo­wa­nym śmie­chem.

– To chyba dobrze – stwier­dziła, przy­gry­za­jąc język.

– Kobieto, dobrze to poczu­jesz za jakieś… – spoj­rzał na swój wypa­siony zega­rek – dwie godziny.

– Pole­mi­zo­wa­ła­bym – powie­działa. Nie była pru­de­ryjna, cza­sami wręcz zbyt szybko pusz­czały jej hamulce, ale tylko z face­tem, który ją uwiódł. A ten tutaj ze sztuką uwo­dze­nia miał ewi­dent­nie na bakier.

– Będziesz pro­siła o wię­cej. Będziesz jęczała i…

Kel­nerka posta­wiła przed nimi dania. Kama wzięła tylko sałatkę, a jej współ­to­wa­rzysz wbił nóż i wide­lec w krwi­sty stek.

– Lubię takie krwi­ste mię­cho – zako­mu­ni­ko­wał.

„Jezuuu… – jęk­nęła w duchu. – Jest gorzej, niż myśla­łam”.

– Moja mama… – zaczął mówić z peł­nymi ustami – smaży mi takie steki.

– Mhm… – mruk­nęła pod nosem. Miała ochotę uciec.

Domi­nico prze­łknął kawał mięsa. Wypił kilka łyków wody, zagul­go­tał niczym stary indor, po czym kon­ty­nu­ował swój wywód:

– Gdy wali mi się świat, to z pomocą przy­cho­dzi mi mama. To moja naj­lep­sza przy­ja­ciółka.

– Mama?

– Mama. Co w tym dziw­nego – obru­szył się i lekko wydął wargi.

– Ja nie lecia­łam z każ­dym pro­ble­mem do mamy, bo…

Nie dokoń­czyła, ponie­waż Domi­nico, Romeo z hisz­pań­skimi korze­niami, cią­gnął:

– Będziesz musiała ją poznać.

Kama się­gnęła po kie­li­szek i wypiła kilka łyków bia­łego wina. Nie miała ochoty spo­ty­kać mamy Domi­nico. Ani samego Domi­nico rów­nież.

– Nie będziemy mogli powie­dzieć mamie, że pozna­li­śmy się przez Tin­dera.

– Dla­czego? Prze­cież mamu­sia rozu­mie cię jak mało kto.

– Tin­der to zło.

– To dla­czego tam jesteś?

– Bo jak ina­czej kogoś poznać?

– Czyli aż takim złem nie jest?

– Nie zno­szę, kiedy ktoś odpo­wiada pyta­niem na pyta­nie. – Spio­ru­no­wał Kamę wzro­kiem.

– Robi się nie­zbyt miło, dla­tego może dokoń­czymy wino i skoń­czymy spo­tka­nie?

– Zaraz wra­cam – powie­dział męż­czy­zna, wstał i nie wró­cił.

Kama zapła­ciła słono za rachu­nek, klnąc w duchu na hisz­pań­skiego dupka, i wró­ciła do domu. Zdjęła nie­bo­tycz­nie wyso­kie szpilki, wyka­ra­skała się z dopa­so­wa­nej małej czar­nej, wło­żyła wygodny dres i się­gnęła po sok poma­rań­czowy. Miała ochotę pożreć też coś słod­kiego. W kry­zy­so­wych sytu­acjach potra­fiła zjeść tonę sło­dy­czy, a potem odchu­dzać się przez kolejny mie­siąc.

W lodówce oprócz soku zna­la­zła chałwę. Wyjęła ją i poło­żyła na tale­rzyk, po czym zaczęła dziu­bać widel­cem, wpy­cha­jąc do ust coraz więk­sze kawałki.

– Jezuuu, jakie dobre. Stare, ale jare – powie­działa sama do sie­bie.

„Czemu mi się nie udaje?” – zaczęła się zasta­na­wiać, prze­ły­ka­jąc sło­dycz, która oble­piła jej prze­łyk. Od dwóch lat nie była w żad­nym poważ­nym związku, a każdy męż­czy­zna, któ­rego spo­ty­kała na swo­jej dro­dze, był w jakiś spo­sób popa­prany.

I kiedy tylko pomy­ślała o hisz­pań­skim popa­prańcu, ktoś zapu­kał do drzwi. Wło­żyła ostatni kawa­łek chałwy do ust i wyszła do przed­po­koju.

W progu stała Pola, która dyszała niczym stary paro­wóz.

– Co się stało? – Kama była prze­ra­żona. Jej przy­ja­ciółka ledwo łapała oddech.

– Nie mam kon­dy­cji, to się stało – wypo­wie­działa na wyde­chu, by potem wziąć dwa głęb­sze wde­chy. – Przy­szłam cię rato­wać.

– Teraz? Mia­łaś zadzwo­nić.

– Wiem, ale znasz mnie… Nie mia­łam przy sobie tele­fonu. Kiedy tylko odczy­ta­łam wia­do­mość, pobie­głam do restau­ra­cji… – Zaczerp­nęła powie­trza, a Kama obda­rzyła przy­ja­ciółkę uśmie­chem. Wie­działa, że zawsze może na nią liczyć. Cza­sami co prawda wymaga to wię­cej czasu, ale zawsze osta­tecz­nie ura­tuje ją z opre­sji. Zwłasz­cza że za każ­dym razem, gdy Kama wybie­rała się na randkę z nowo pozna­nym męż­czy­zną, zosta­wiała przy­ja­ciółce namiary. Tak na wszelki wypa­dek.

– A mnie już tam nie było – stwier­dziła Kama.

– Wie­dzia­łam, że albo już po tobie, albo wró­ci­łaś do domu. Dzięki Bogu, jesteś.

– Jestem.

– To całe szczę­ście, bo musisz dać mi wia­dro wody. Lecia­łam, ledwo mi tchu star­czyło.

Kama nalała Poli kra­nówki do szklanki. Kobiety usia­dły na sofie, przy­kry­wa­jąc się kocem.

– Czyli klapa? – zapy­tała Pola, kiedy odzy­skała oddech i wypiła wodę.

– Nawet nie chcę o tym mówić. Nie dość, że był iry­tu­ją­cym mamin­syn­kiem, to jesz­cze zosta­wił mnie z rachun­kiem.

– Dupek!

– Mam już tego dosyć – powie­działa Kama. I naprawdę była prze­ko­nana, że ma już defi­ni­tyw­nie dosyć nie­uda­nych ran­dek i pogu­bio­nych męż­czyzn. – Zazdrosz­czę ci.

– Kama… Myślisz, że u mnie jest tak różowo? – Pola wycią­gnęła nogi i roz­ma­so­wała bolące łydki. Pod pal­cami poczuła odra­sta­jące wło­ski. Znowu nie miała czasu ogo­lić nóg. Pra­co­wała w agen­cji rekla­mo­wej, pisała też książki, które sprze­da­wały się naprawdę mar­nie. Od pra­wie dwu­dzie­stu lat była mężatką i matką dwójki dzieci. Jej życie było zwy­czajne, wręcz nudne. Cza­sami chcia­łaby się z Kamą zamie­nić. Tak na tydzień, nie dłu­żej, ale jed­nak… Pójść na randkę z nie­zna­jo­mym, na nowo poczuć motyle w brzu­chu.

– U nikogo nie jest różowo. Ale masz względny spo­kój, swoją rutynę…

– Rutyna zabija każdy zwią­zek.

– A nie­prze­wi­dy­wal­ność zabija moją duszę. – Kama pocią­gnęła łyk soku i się skrzy­wiła. Chyba się popsuł. Wstała z sofy, pode­szła do zlewu i wylała zawar­tość.

– Chcia­ła­bym to jesz­cze wszystko raz poczuć.

– Co?

– Motyle w brzu­chu, namięt­ność, sza­leń­stwo, obez­wład­nia­jącą roz­kosz, odlo­towe orga­zmy. Chcia­ła­bym odle­cieć aż do gwiazd.

– Prze­ra­żasz mnie. Mówisz jak jakaś nawie­dzona, wyposz­czona, nie­wy­żyta mężatka – powie­działa Kama, która spoj­rzała na roz­pa­lone policzki Poli.

– Wiesz, że to wszystko moje fan­ta­zje. Ale masz rację, takie z deka wyposz­czone.

– Wiem. Jesteś zbyt porządna, by zro­bić coś wię­cej, niż fan­ta­zjo­wać.

– Jestem porządna – potwier­dziła Pola i powró­ciła do tematu nie­uda­nej randki. – Ale nie­któ­rzy faceci nie są w porządku. Nie chce mi się wie­rzyć, że ist­nieją faceci, któ­rzy nie płacą rachunku i ucie­kają z restau­ra­cji. Mógł ci prze­cież zapro­po­no­wać, byście zapła­cili po poło­wie.

– Uwierz mi, jest cała masa takich dziw­nych face­tów. – Kama mach­nęła ręką. – Nie mówię, że my, kobiety, nie jeste­śmy dziwne, bo też mamy swoje odpały, ale faceci…

– Oj, już nie mów. Ten Fran­cuz, z któ­rym spo­ty­ka­łaś się przez mie­siąc, był męski i miał…

– Nie­zły sprzęt. I seks z nim był do rze­czy. Ale seks to nie wszystko.

– Uwierz mi, udany seks to naprawdę dużo. – Pola coś o tym wie­działa. Jej mał­żeń­skie poży­cie było tak prze­wi­dy­walne jak to, że po jesieni jest zima. A u niej w sypialni wiało chło­dem.

– A mój bywa nie­udany, nie­udolny i cza­sami trwa kró­cej niż trzy minuty.

– Serio?

– Życie sin­gielki nie jest tak baj­kowe, jak się wszyst­kim wydaje. A seks bywa roz­cza­ro­wu­jący.

– Podob­nie jak ten u mężatki.

– To może znaj­dziesz sobie kochanka? Wyczy­ta­łam, że kobieta, która jest wię­cej niż dzie­sięć lat po ślu­bie, ma łóż­kowe dozna­nia z mężem porów­ny­walne do tych, kiedy zmywa naczy­nia.

– A w jaki spo­sób doko­nano tako­wego pomiaru?

– Ame­ry­kań­scy naukowcy mogą wszystko.

– To jestem cie­kawa, jakie mężatka ma dozna­nia, kiedy upra­wia seks z kochan­kiem?

– Porów­ny­walne do skoku na bun­gee.

– Wiesz sama, że romanse nie są dla mnie.

– Każda tak mówi, dopóki nie spo­tka tego, dla któ­rego opłaca się zwa­rio­wać.

Pola uśmiech­nęła się pod nosem.

– Myślisz, że kie­dyś poznam jesz­cze kogoś, z kim stanę na ślub­nym kobiercu? – Kama prze­rwała roz­my­śla­nia Poli. – I będę z nim żyła długo i szczę­śli­wie?

– Po ślu­bie nikt nie żyje szczę­śli­wie.

Wybuch­nęły śmie­chem.

Rozdział 2

Mała, byłaś boska… To prze­cież moja nie pierw­sza sek­srandka, ale przy­znam, że w oso­bi­stym ran­kingu zde­kla­so­wa­łaś wła­śnie rywalki. Gdy­byś była chętna na powtórkę, wiesz, gdzie mnie szu­kać. Max.

– Ja pier­dzielę, Kama… Ale tekst! Sorry, że prze­czy­ta­łam, ale wiesz… twój tele­fon leżał aku­rat na wierz­chu. Samo się wyświe­tliło. – Pola pró­bo­wała się tłu­ma­czyć, choć tak naprawdę nie miały przed sobą żad­nych tajem­nic i nie po raz pierw­szy czy­tała pry­watną kore­spon­den­cję przy­ja­ciółki. Były jak sio­stry.

Tego dnia wybie­rały się na wspólne zakupy. Kama wycią­gnęła Polę, mówiąc, że czas odświe­żyć nieco kolek­cję bie­li­zny, bo jak stwier­dziła, patrząc przy­ja­ciółce w oczy: „Pola, jak ma być gorąco w waszej sypialni, skoro nawet nie jesteś na bie­żąco z naj­now­szymi tren­dami w świe­cie bie­li­zny? Faceci to uwiel­biają, kochana. Nawet ci, któ­rzy udają sta­rych, znu­dzo­nych zgre­dów…”.

– Po tym ese­me­sie zaczy­nam trak­to­wać cię jak eks­pertkę w tema­cie. Może dobrze, że mnie wycią­gasz na te zakupy. – Pola z uśmie­chem popi­jała kawę i nie­cier­pli­wiła się już tro­chę, bo Kama uwiel­biała dbać o każdy szcze­gół swo­jego wize­runku, a to – oczy­wi­ście – trwało. A naj­lep­sze było to, że po godzi­nie spę­dzo­nej w łazience wyglą­dała tak świeżo i natu­ral­nie, jakby po pro­stu z natury była naj­pięk­niej­szą kobietą na świe­cie. Żad­nej tapety. Żad­nego hełmu na gło­wie, utrwa­lo­nego toną lakieru…

– Hej, co jest? Dla­czego jesteś taka smutna? Miły ten ese­mes prze­cież chyba, nie?

– Czy ja wiem? Czy naprawdę powin­nam być dumna z tego, że jakiś koleś, który zali­cza tłumy panie­nek, wła­śnie wpi­sał mnie na pierw­sze miej­sce swo­jego cho­rego sek­sran­kingu? Czy o tym marzy­łam w życiu? – Oczy Kamy przez moment się zaszkliły, ale stłu­miła to w sobie, mach­nęła ręką, jakby pró­bo­wała odgo­nić muchę, i zarzą­dziła, że czas wyjść z domu. Pola dostrze­gła łzy przy­ja­ciółki, ale wie­działa, że Kama nie chce roz­wi­jać tego tematu wła­śnie teraz. To nie był odpo­wiedni moment…

* * *

Zasza­lały. Po pię­ciu godzi­nach bie­ga­nia po gale­rii han­dlo­wej – wyczer­pane, ale szczę­śliwe, bo zaopa­trzone w kilka toreb nowych fata­łasz­ków, sta­ni­ków, sek­sow­nych strin­gów, poń­czoch samo­no­śnych i tak dalej – piły sok ze świeżo wyci­ska­nych owo­ców i pod­su­mo­wy­wały swoje zdo­by­cze.

– Kurde, Kama… chyba mnie ponio­sło… Nie mogę sobie pozwa­lać na wyda­wa­nie takiej kasy – oprzy­tom­niała Pola, któ­rej roz­li­cze­nia ze sprze­daży ksią­żek nie zachwy­cały, zwłasz­cza ostat­nimi czasy.

– A myślisz, że ja mogę? Ludzie coraz mniej czy­tają, cho­lera jasna… Jak ostat­nio zer­k­nę­łam na moje roz­li­cze­nia, to myśla­łam, że to wyniki sprze­daży z mie­siąca, a nie z ostat­niego pół roku. Dra­mat. Ale nie psujmy sobie dziś humoru…

– Masz rację – przy­znała Pola i… cią­gle mając w pamięci poranny ese­mes do Kamy, wpa­dła nagle na genialny, co prawda jedy­nie w swoim odczu­ciu, pomysł: – Słu­chaj, a może byśmy napi­sały razem ero­tyk? I zaro­biły w końcu porządną kasę!

– Jezu drogi. Masz gorączkę, kocha­nie? – Kama naprawdę potrak­to­wała słowa przy­ja­ciółki jak majaki.

– Mówię zupeł­nie serio. Dziew­czyno, ja nie wiem, co ty robisz tym swoim kochan­kom, że sta­wiają cię na czele swo­ich ran­kin­gów… – zaczęła Pola, ale Kama od razu prze­rwała nie­za­do­wo­lona:

– Prze­stań do tego wra­cać. Nie nabi­jaj się ze mnie!

– Mówię serio. Ero­tyki idą jak woda… Nie oszu­kujmy się. Kobiety takie jak ja, w któ­rych sypialni od lat wieje nudą, muszą sobie popusz­czać wodze fan­ta­zji od czasu do czasu. A ero­tyki poma­gają, zwłasz­cza jeśli wyobraź­nia już nie wydala… A ty chyba naprawdę umiesz grać w te klocki, więc sko­rzy­stajmy z two­jego doświad­cze­nia, osią­gajmy topki sprze­da­żowe i róbmy sobie wypady na takie zakupy czę­ściej i bez cho­ler­nych wyrzu­tów sumie­nia! – Pola nie­mal na jed­nym wyde­chu przed­sta­wiła przy­ja­ciółce swoją coraz mniej absur­dal­nie brzmiącą nawet dla Kamy wizję.

– Ty wiesz, że to chyba nie jest głu­pie. – Kama się zamy­śliła. – Chodź, chyba po tym wszyst­kim muszę dziś wyjąt­kowo zapa­lić… Chodźmy.

Po dro­dze kupiły wino. I wpa­dły do domu Kamy, żeby jak naj­szyb­ciej opra­co­wać kon­spekt wspól­nej książki. Przy­tulna kawa­lerka na Dol­nym Moko­to­wie nie­raz była świad­kiem ich naj­bar­dziej intym­nych zwie­rzeń. I choć miesz­ka­nie Poli było zde­cy­do­wa­nie więk­sze i wygod­niej­sze, tam rzadko pano­wały cisza i spo­kój, za to u Kamy cisza zwy­kle aż dzwo­niła w uszach. No chyba że dziew­czyny aku­rat dys­ku­to­wały o swo­ich naj­now­szych pomy­słach na zdo­by­cie branży wydaw­ni­czej. I nawet jeśli ich wspólna pasja nie przy­no­siła koko­sów, dawała im satys­fak­cję, któ­rej nie miały ni­gdzie indziej.

A już na pewno nie… w sypialni.

– Jesz­cze tylko zadzwo­nię do Artura, okej? Żeby jed­nak dzi­siaj dziew­czynki miały odro­bioną pracę domową na jutro. – Pola nie mogła pozwo­lić na to, by odpły­nąć cał­ko­wi­cie. Od rze­czy­wi­sto­ści ni­gdy nie ma wol­nego wie­czoru.

Wyszła zadzwo­nić do dru­giego pokoju. Po chwili wró­ciła i z całej siły sta­rała się ukryć roz­cza­ro­wa­nie.

– Hej, hej… Co jest? – dopy­tała Kama, nale­wa­jąc wino i bacz­nie obser­wu­jąc napięte mię­śnie przy­ja­ciółki, które mimo dobrej miny do złej gry zdra­dzały praw­dziwe emo­cje Poli.

– Nie. Spoko. Nie ma sprawy. Zaj­mie się dziećmi. Ale… nawet nie spy­tał, co będziemy robić, jakie mamy plany, co mnie zatrzy­mało. A może wybie­ramy się na face­tów? A może nie wrócę na noc, bo mam zamiar upra­wiać zbio­rowy seks z bandą nowo pozna­nych gości w klu­bie? Kama, prze­cież jeste­śmy cią­gle jesz­cze dosyć mło­dzi. Jak można nie poczuć żad­nej zazdro­ści, nie­po­ko­ją­cego ukłu­cia? Nic!

Przy­tu­liły się. Bez zbęd­nych słów. Mimo dia­me­tral­nej róż­nicy ich uczu­cio­wych pery­pe­tii – żadna nie była szczę­śliwa i obie miały tego bole­sną świa­do­mość.

Po dwóch godzi­nach zarys fabuły był już gotowy, a w butelce wina – widać było dno.

Otwo­rzyły więc następną. Pola nie miała ochoty wra­cać do domu, a Kama nie miała ochoty zosta­wać znowu sama.

* * *

– Jezu­sieńku… Kama, ile myśmy wypiły? – wychry­piała Pola, chro­niąc oczy przed pro­mie­niami słońca, które zda­wały się wypa­lać jej mózg.

Kama była w nie­wiele lep­szym sta­nie. Ale jako gospo­dyni chyba czuła się w obo­wiązku coś zara­dzić, bo doczoł­gała się do kuchni, nie­mal na czwo­ra­kach. Następ­nie otwo­rzyła lodówkę, wycią­gnęła dwa kefiry i niczym elik­sir mło­do­ści nio­sła z nadzieją i dumą, że oka­zała się taka prze­wi­du­jąca, ofia­ru­jąc przy­ja­ciółce życio­dajny napój. Tro­chę pomo­gło. Godzinę póź­niej były już w sta­nie zro­bić sobie kawę, a nawet wziąć prysz­nic. Ale raczej wia­do­mym było, że ten dzień nie będzie nale­żał do szcze­gól­nie kre­atyw­nych. A tym­cza­sem tele­fon Kamy znowu pik­nął. Pola wie­działa już dosko­nale, że ten dźwięk ozna­cza wia­do­mość od jakie­goś napa­lo­nego gościa, któ­remu Kama wpa­dła w oko w rand­ko­wej apli­ka­cji.

– No dawaj. Czy­taj… – Pola od razu nie­mal zapo­mniała o kacu.

– Pola, osza­la­łaś. Nie w gło­wie mi teraz flirty na Tin­de­rze. Led­wie żyję.

– Kama, nie możesz tak. Przy­po­mi­nam, że jako odpo­wie­dzialna pisarka musisz zająć się doku­men­to­wa­niem tematu do naszej naj­now­szej książki. – Pola śmiała się ser­decz­nie, nama­wia­jąc przy­ja­ciółkę, by jed­nak weszła w kon­wer­sa­cję z tajem­ni­czym aman­tem.

– No dobra… Prze­czy­taj, ale robię to tylko dla cie­bie. Rozu­miem, że sto­pień two­jego wyposz­cze­nia jest na tyle wysoki, że nie odpu­ścisz mi tej wia­do­mo­ści.

Pola nadęła usta, uda­jąc obu­rze­nie, a nawet lek­kiego focha, ale jed­no­cze­śnie się­gała po tele­fon przy­ja­ciółki, żeby jak naj­szyb­ciej dorwać się do wia­do­mo­ści.

Witaj! Jesteś naprawdę inte­re­su­jąca… Podobno ta apli­ka­cja służy głów­nie uma­wia­niu się na seks. Jeśli z takiego powodu tu jesteś – pro­szę zlek­ce­waż tę wia­do­mość. Jestem sta­ro­świecki i szu­kam cze­goś wię­cej… A Ty nie wyglą­dasz na taką, dla któ­rej liczy się tylko szybki nume­rek. Chyba że pozory mylą. Ale jeśli nie mylą, to… mam na imię Krzysz­tof.

Z każ­dym sło­wem oczy Kamy coraz bar­dziej się powięk­szały. Nie mogła uwie­rzyć, że ktoś wysłał jej tak porządną wia­do­mość. W jed­nej chwili widocz­nie odżyły w niej nadzieje na to, że może jesz­cze świat nie spsiał total­nie.

– Jak wygląda? Mów… Jak wygląda? Jest pew­nie bez­na­dziejny, nie? – dopy­ty­wała ner­wowo, ewi­dent­nie oba­wia­jąc się tego, co zoba­czy.

– Nie powie­dzia­ła­bym, że bez­na­dziejny… – Pola nie spusz­czała oka z wyświe­tla­cza tele­fonu.

– No dawaj. – Kama rzu­ciła się na tele­fon. – Ejjj. Kurde. Fajny. – Na policz­kach poja­wiły jej się wypieki jak u mało­laty, ale zaraz potem znowu stę­piła swoje nadzieje, doda­jąc: – Taaa, jasne… na pewno pod­ra­so­wał się Pho­to­sho­pem.

– Odpisz, co ci szko­dzi…? – nama­wiała Pola.

– Nie. Nie. Bez sensu. Nie będę się już uma­wiać przez Tin­dera. Dosyć mam tych roz­cza­ro­wań. – Kama zacho­wy­wała się dziw­nie.

Pola zbli­żyła się do przy­ja­ciółki. Skie­ro­wała jej spoj­rze­nie w swoją stronę, bo Kama ucie­kała w bok, jakby bała się, że Pola wyczyta wszystko, co czuła, kiedy tylko zer­k­nie poprzez oczy w sam śro­dek jej duszy.

– Kocha­nie, nie bój się. Jesteś piękna, mądra i dobra. Zasłu­gu­jesz na faceta, który będzie chciał poznać naj­pierw cie­bie i twoją duszę, a dopiero potem ciało. Może jesz­cze nie wszystko stra­cone? Na pewno tacy ist­nieją. Są w mniej­szo­ści. Bo świat popę­dził w nie­po­ko­ją­cym kie­runku, ale ist­nieją! Co ci szko­dzi, naj­wy­żej zmar­nu­jesz wie­czór. Nie pierw­szy i nie ostatni. Posta­raj się nie mieć ocze­ki­wań. Po pro­stu bądź.

– Boże… co ja bym bez cie­bie zro­biła, Pola?

Kama roz­pła­kała się i wtu­liła głowę w ramiona przy­ja­ciółki, która, mimo że były pra­wie rówie­śnicz­kami, zawsze wyda­wała jej się tą poważ­niej­szą, mądrzej­szą i roz­sąd­niej­szą. A w takich chwi­lach jak ta przy­po­mi­nała Kamie mamę, któ­rej bar­dzo jej bra­ko­wało.

Kiedy skoń­czyły się przy­tu­lać, Kama z deli­kat­nie rodzącą się nadzieją na lep­sze jutro, wystu­kała na ekra­nie swo­jego smart­fona:

Witaj, Krzysz­to­fie… Tutaj? Taka wia­do­mość? Od chło­paka, który otwar­cie twier­dzi, że nie inte­re­suje go upojna noc na pierw­szej randce? To rzad­kość. Mogła­bym zapy­tać, co w takim razie tu robisz? Ale prze­cież mnie też to nie inte­re­suje, a rów­nież tu jestem. Pozory nie mylą. W każ­dym razie nie zawsze… Mam na imię Kama.

Rozdział 3

Pola została u przy­ja­ciółki całą sobotę. Artur napi­sał jej wia­do­mość, że wybiera się do pracy, a dzieci odwozi do mamy. Ode­tchnęła z ulgą. Potrze­bo­wała wię­cej prze­strzeni dla sie­bie, a czas spę­dzony z przy­ja­ciółką był ich świę­tem.

Tajem­ni­czy Krzysz­tof wysłał dwie kolejne wia­do­mo­ści. Był powścią­gliwy i nie chciał się spie­szyć. Pola zoba­czyła radość na twa­rzy Kamy. Wie­działa, że to ją urze­kło.

– Rozu­miesz? On ni­gdzie się nie spie­szy – powta­rzała pod­eks­cy­to­wana, zarzu­ca­jąc swoje ciemne włosy na plecy.

– Może z nim też jest coś nie tak? – deli­kat­nie zako­mu­ni­ko­wała Pola.

– Prze­cież mnie zachę­ca­łaś. O co ci teraz cho­dzi? – Kama przy­gry­zła wargę.

– Tak, prze­pra­szam, ale sama mówi­łaś, jacy są faceci, któ­rych ostat­nio spo­ty­kasz. I tak myślę, na głos, czy łodyga mu dyga, skoro tak bez pośpie­chu chce.

– Pola… – Kama zaczęła się śmiać i rzu­ciła w przy­ja­ciółkę poduszką.

– Róż­nie bywa.

– Masz rację. Ale jakoś mnie kręci.

– I dobrze. Chyba na tym polega życie, by się krę­cić na karu­zeli codzien­no­ści i wyci­skać z tego żywota to, co naj­lep­sze.

– Powie­działa matka dwójki dzieci, sta­teczna mężatka, bez kochanka na hory­zon­cie.

– Ale z wybu­ja­łymi fan­ta­zjami!

* * *

Pola wró­ciła od Kamy kilka minut po pół­nocy.

Czuła, że jest pijana. Ba, była pijana, i to bar­dzo. Prysz­nic tylko tro­chę jej pomógł. Cho­ciaż świat wiro­wał jej przed oczami, wbiła się w sek­sowny czer­wony gor­set, rodem z Moulin Rouge, który kupiła razem z Kamą. Przy­ja­ciółka zako­mu­ni­ko­wała jej, że wygląda jak rasowa sucz. Pola nie była pewna, czy to dobrze i czy to do końca jej styl, ale obie­cała sobie, że tej nocy uwie­dzie wła­snego męża. Wło­żyła poń­czo­chy i czarne szpilki, z błysz­czą­cymi kokard­kami, usta wypać­kała czer­woną szminką i ruszyła w stronę mał­żeń­skiej sypialni. Chy­bo­tała się na boki, a szpilki ryso­wały pod­łogę. Czuła każdy zgrzyt i wyobra­żała sobie te rysy na ich nowo wymie­nio­nym par­kie­cie. Kiedy jed­nak przy­po­mniała sobie, ile za niego zapła­cili, posta­no­wiła zdjąć buty. Ruszyła dalej, boso, ale za to krę­cąc zadkiem. Tak ponoć robią uwo­dzi­cielki. A ona tej nocy czuła się niczym bogini seksu, mimo że ten prze­klęty gor­set uwie­rał ją okrut­nie. Szła na wde­chu, deli­kat­nie tylko wypusz­cza­jąc powie­trze. Niech jej mąż nie myśli, że jest tylko matką, żoną, kucharką, opie­raczką, sze­fową, która nad­zo­ruje plan dnia dzieci i sza­now­nego mał­żonka, ona jest też…

„Kurwa mać!” – zaklęła w duchu, bo w dro­dze do mał­żeń­skiego łoża przy­wa­liła stopą o szafkę. Przez chwilę nie czuła dużego palu­cha u nogi. Roz­ma­so­wała go dło­nią, po czym szła dalej. Co tam palec, kiedy w łóżku, ich wspól­nym łóżku, chra­pał on. Jej mąż, od nie­mal dwóch dekad. Kro­czyła, wyma­chu­jąc na lewo i prawo bio­drami. Doszła do łoża mał­żeń­skiego. Kto do cho­lery wymy­ślił tę nazwę? Mał­żeń­skie łoże już samo w sobie spra­wiało, że tem­pe­ra­tura opa­dała i się wszyst­kiego ode­chcie­wało.

– Hej, sło­dziaku, kociaku, tygry­sie… – zaczęła, wdra­pu­jąc się nie­zdar­nie do łóżka.

Artur nic. Chrap­nął tylko. Pola zapa­liła lampkę i powtó­rzyła:

– Hej, sło­dziaku, kociaku, tygry­sie… – mówiła gło­śniej i dobit­niej.

Artur otwo­rzył oczy i pode­rwał się na równe nogi.

– Jezuuu – jęk­nął, wga­pia­jąc się w Polę.

– Cooo?

– Ale mnie wystra­szy­łaś.

Pola wygięła plecy w łuk, wysu­nęła prawą nogę w jego stronę. I choć poń­czo­cha zsu­nęła jej się do połowy łydki i wyglą­dało to komicz­nie, nie zamie­rzała bawić się w cere­giele i zaj­mo­wać takimi deta­lami. Wbiła wzrok w męża.

– Hej. – Wzięła pasmo wło­sów w dłoń i nakrę­ciła je na wska­zu­jący palec.

– A tobie co?

– Jestem tu po to…

– Upi­łaś się.

– Chodź tutaj i mnie prze­leć.

– Pola, daj spo­kój. Czy zawsze, kiedy cho­dzisz do Kamy, musisz wra­cać nawa­lona?

– Wypi­łam tro­chę wina i chcę się kochać z mężem. Co w tym złego?

– A ja chcę się wyspać. Dzi­siaj, jak­byś nie wie­działa, dopi­na­łem kon­trakt z Kore­ań­czy­kami. To był ciężki dzień. Moja pra­cu­jąca sobota. To ja zor­ga­ni­zo­wa­łem mamę do opieki nad dzie­cia­kami, bo ty poszłaś się nawa­lić do kole­żanki.

Pola spoj­rzała na Artura i zachciało jej się pła­kać. Czy to tak wygląda? Czy tak to sobie wyma­rzyła? O tym, że w związku panuje nuda, wie­działa od dawna, ale to cze­pial­stwo męża dopro­wa­dzało ją do szału.

– Chcia­łam się z tobą kochać – wydu­kała, czu­jąc, jak wielka klu­cha zatyka jej prze­łyk.

– Wyglą­dasz dziw­nie.

– Kupi­łam sobie sek­sowną bie­li­znę.

– To do cie­bie nie pasuje. Czer­wone wdzianko, jak tani Czer­wony Kap­tu­rek spod latarni w Grójcu.

– Skąd wiesz, że aku­rat pod latar­nią w Grójcu stoją tanie Czer­wone Kap­turki?

– Łapiesz mnie za słowa.

– A ty mnie za nic nie łapiesz.

– Pola… – wes­tchnął. – Mia­łem ciężki dzień w pracy.

– A ja nie mam seksu.

– Jutro.

– Będzie futro. Idź spać.

Artur wyłą­czył lampkę, a ona zeszła z łóżka. Momen­tal­nie wytrzeź­wiała. Było jej cho­ler­nie przy­kro. Weszła do łazienki, zdjęła gor­set i poń­czo­chy, zmyła czer­woną szminkę i wło­żyła koszulkę, a potem się roz­pła­kała. Zaczęła się zasta­na­wiać, jak czę­sto kobiety pła­czą przez męż­czyzn. Pew­nie więk­szość łez wylały przez tych drani. I po co te łzy? Wytarła grzbie­tem dłoni policzki, wyszła z łazienki, chwy­ciła za tele­fon i napi­sała do Kamy.

Nie napi­szemy ero­tyku, napi­szemy anty­ero­tyk, dla wszyst­kich nie­szczę­śli­wych kobiet. Dla sin­gie­lek, które bory­kają się ze swoją samot­no­ścią, odrzu­ce­niem, trzy­mi­nu­to­wym sek­sem i wszyst­kimi popa­pra­nymi gachami z Tin­dera. Dla męża­tek, które myślą, że tylko u nich w mał­żeń­skim łóżku nie ma już fajer­wer­ków, a w co dru­gim łóżku nie ma odlo­tów, są bar­dziej przy­loty.

Odpo­wiedź od Kamy przy­szła w bły­ska­wicz­nym tem­pie.

Wnio­skuję, że z Two­jego seksu nici?

Pola odpi­sała:

Jak Ty mnie dobrze znasz. Nic nie było. Artur jest zmę­czony.

Odpo­wiedź Kamy:

Są jesz­cze wibra­tory. I w naszej książce, która będzie do bólu wyuz­dana i praw­dziwa, powiemy tym naszym kobit­kom kocha­nym, że wibra­tor to też przy­rząd, któ­rego powinny śmiało uży­wać. I lep­szy sztuczny człon niż praw­dziwy dupek z człon­kiem, który nikomu nie daje przy­jem­no­ści.

Pola wybrała numer przy­ja­ciółki. Ese­mesy ese­me­sami, ale ona potrze­bo­wała praw­dzi­wej roz­mowy, takiej przez wiel­kie P.

– Nooo? – rzu­ciła Kama.

– Dzwo­nię, bo mam dosyć stu­ka­nia w kla­wia­turę. Nie było seksu. Nie było nawet miłej roz­mowy. Jest mi przy­kro. Ale posta­no­wi­łam, że trzeba dzia­łać, zamiast uża­lać się nad sobą. Napi­szemy to.

– Pola… Tylko, czy to się sprzeda? Usta­li­ły­śmy, że to będzie ero­tyk.

– Gwa­ran­tuję ci, że się sprzeda. Kobiety chcą prawdy, kawy na ławę. Spójrz na mnie, myśla­łam, że wie­dziesz odlo­towe, wręcz spek­ta­ku­larne życie.

– A oka­zuje się, że jest kwas… – dokoń­czyła za przy­ja­ciółkę Kama.

– Kwas pozba­wiony zasad – powie­działa Pola i zaczęły się śmiać. – Wra­ca­jąc do naszej książki, to wywa­limy prawdę mię­dzy oczy. Kobiety sobie myślą, tylko u mnie ten kwas, u mnie sin­gielki czy u mnie mężatki. A takich kwa­sów jest wię­cej. I zamiast być ero­tycz­nie, jest antyero­tycz­nie.

– Pozwo­lisz, że opi­szę tych wszyst­kich nie­udacz­ni­ków, któ­rzy uwa­żali się za bogów seksu, a do bogów było im zde­cy­do­wa­nie daleko?

– Tylko żeby nas po sądach nie cią­gali. Pamię­taj, że chcemy zaro­bić kasę, a nie ją stra­cić.

– Zro­bimy tak, by wie­dzieli, o kogo cho­dzi, ale tro­chę pozmie­niam ich opis. Wysoki bru­net będzie sza­ty­nem śred­niego wzro­stu i nie będzie miał czar­nych oczu, ale brą­zowe.

– No to fak­tycz­nie ogromna zmiana!

Poga­dały jesz­cze chwilę, a potem roz­łą­czyły się i Pola poszła do kuchni. Spoj­rzała na swoje kró­le­stwo, któ­rego tak naprawdę nie lubiła. Zmu­szała się do tego, by codzien­nie goto­wać. Wszystko dla dobra rodziny. I choć ani Artur, ani dzieci wła­ści­wie tego od niej nie wyma­gali, Pola była prze­ko­nana, że po pro­stu tak musi być. Jak u wielu innych kobiet poczu­cie winy sie­działo na jej pra­wym ramie­niu i pod­szep­ty­wało różne rze­czy typu: „Powin­naś być lep­szą matką, lep­szą żoną”, „posta­raj się bar­dziej”. I ona naprawdę się sta­rała, ale cza­sem jej nie wycho­dziło.

Wes­tchnęła, zaj­rzała do lodówki, w któ­rej równo na pół­kach uło­żone były pojem­niki z zupą, klop­si­kami na dwa dni, resztki maka­ronu z kur­cza­kiem, dwie sałatki. Pola kochała robić zapasy. Dzięki temu miała poczu­cie kon­troli. Spoj­rzała na butelkę bia­łego wina. Wie­działa, że jeśli wypije jesz­cze kie­li­szek, poczuje się źle. Wzięła więc do rąk pojem­nik z sałatką i usia­dła na dzie­cię­cym krze­sełku, w któ­rym ledwo się zmie­ściła. Otwo­rzyła pudełko i zaczęła poże­rać sałatkę. „Smaczna…” – stwier­dziła w myślach. – Ale powin­nam dodać wię­cej ogórka”. I kiedy tak myślała o ogórku, naszła ją ochota na seks.

„Nie­wia­ry­godne – skar­ciła sie­bie w duchu. – Naprawdę jestem jakaś wyposz­czona, nie­do­piesz­czona i nie­wy­żyta. Sie­dzę tutaj z dupą wci­śniętą w dzie­cięce krze­sełko, które już dawno powin­ni­śmy wywa­lić, bo dzie­ciaki wyro­sły, poże­ram sałatkę i myślę o sek­sie. Nawet przy sałatce myślę o sek­sie…”

Rozdział 4

Tego dnia Pola nie mogła się na niczym sku­pić, a powinna. Jak na rodzimą pisarkę przy­stało, musiała bowiem dora­biać. Bo w Pol­sce ten zawód to powo­ła­nie, misja, pasja – wszystko, tylko nie spo­sób na życie. Mróz i Bonda to wyjątki potwier­dza­jące regułę (i jesz­cze Blanka Lipiń­ska i Kró­lowa Życia – kim­kol­wiek ta pani jest…). Pola miała dziś za zada­nie wymy­ślić bły­sko­tliwe hasło rekla­mowe, pro­mu­jące nowy krem prze­ciw­zmarszcz­kowy dla kobiet 40+. I jedyne, co jej przy­cho­dziło do głowy, to: „Posma­ruj se twarz, może mąż zachwy­cony twoim gład­kim licem zechce cię w końcu tknąć”. Prze­ma­wiał przez nią żal. Zaj­rzała do gale­rii zdjęć w tele­fo­nie. Prze­le­ciała pal­cem do tych naj­star­szych. Miała jesz­cze kilka zdjęć z początku zna­jo­mo­ści z Artu­rem. Jacy byli zako­chani… Jak za sobą sza­leli… Poże­rał ją wzro­kiem i tylko cze­kał, kiedy cho­ciaż przez chwilę znowu będą sami. Nie mogła się opę­dzić od jego dłoni. A teraz? Wes­tchnęła ze smut­kiem.

– I jak z tym hasłem? Twoja kartka aż wali po oczach czy­stą bielą. – Szef groź­nie spo­glą­dał na Polę, ale ona nawet nie uda­wała, że pra­cuje.

– No nie mam weny, Grze­gorz. Sorry.

– Skar­bie, ty nie jesteś Mic­kie­wicz, że będziemy cze­kać teraz na twoją wenę… Masz godzinę i chcę widzieć co naj­mniej trzy świetne, zna­ko­mite, rewe­la­cyjne, prze­za­je­bi­ste pro­po­zy­cje. Zro­zu­miano?

Nie cze­kał na odpo­wiedź. Odwró­cił się na pię­cie i poszedł do swo­jego gabi­netu. Pola wykrzy­wiła twarz i jak mała dziew­czynka poka­zała mu język… To zna­czy poka­zała język jego ple­com, bo gdyby poka­zała jemu, to pew­nie byłby to jej ostatni dzień pracy. Po godzi­nie przy­szła do szefa. Podała mu kartkę i cze­kała na wyrok.

– „Mia Fiore. Niech Cię pożąda”, „Mia Fiore. Bo wciąż jesteś kobietą”, „Mia Fiore. Postaw na swoją sen­su­al­ność”, „Pocze­kaj na niego ubrana tylko w Mia Fiore”. – Grze­gorz odczy­tał pro­po­zy­cje Poli, spoj­rzał jej głę­boko w oczy i posta­no­wił jed­nak dopy­tać: – Pola, wiesz, że sza­nuję pry­wat­ność pra­cow­ni­ków i nie prze­kra­czam zawo­do­wych gra­nic, ale czy w twoim mał­żeń­stwie wszystko okej?

– Kurde, jesteś jakimś cho­ler­nym jasno­wi­dzem?! – Była prze­ra­żona, że tak łatwo odczy­ty­wać z niej emo­cje.

– Ciii… Nie dener­wuj się. Nie trzeba być jasno­wi­dzem. Zobacz na pro­po­zy­cje swo­ich haseł. Bra­kuje jesz­cze tylko: „Mia Fiore. Prze­leć mnie”.

Ten żart, mimo że mało ele­gancki, roz­luź­nił atmos­ferę.

– Ty, w sumie to by było naj­lep­sze! – Pola się roze­śmiała.

– To fakt! – przy­znał Grze­siek i dodał: – Zrób sobie dzi­siaj wolne. Odpocz­nij. Wróć jutro wypo­częta, kre­atywna i pełna pomy­słów. Takich, jakie tylko ty potra­fisz mieć.

Pola pra­wie się popła­kała. Wzru­szyła ją empa­tia tego faceta, który zda­wał się widzieć i czuć wię­cej, niż się po nim spo­dzie­wała. Aż jej się przy­kro zro­biło, że jesz­cze chwilę temu poka­zała mu język. Nie­mal za to prze­pro­siła, ale na szczę­ście w porę przy­po­mniała sobie, że prze­cież on tego nie widział.

Nagle dostała ese­mesa od Kamy.

Kochana, piszę… Mam już dwie hot sceny.

Pola natych­miast wystu­kała odpo­wiedź:

Dawaj je. Może popra­wią mi humor.

Cze­kaj, prze­kleję Ci na Mes­sen­gera.

Po chwili ocze­ki­wa­nia prze­czy­tała:

Widział, że tego chce. Wymie­nili ze sobą jedno zda­nie. Nawet nie znali swo­ich imion, ale w tym jed­nym zda­niu było wszystko. Zapro­sze­nie. Obiet­nica roz­ko­szy. Pożą­da­nie. Pochy­liła się nad nim, prze­cho­dząc mię­dzy sto­li­kami do toa­lety i – nie­mal nie­zau­wa­żal­nie dla innych gości wyszep­tała mu do ucha:

– Pokój pięć­set trzy.

Po chwili udał, że ma pilny tele­fon. Zresztą w restau­ra­cji hote­lo­wej było tak wiele osób z róż­nych oddzia­łów firmy, że nikt nie zauwa­żyłby znik­nię­cia Wik­tora. Szedł pew­nym kro­kiem. Wsiadł do windy. Wci­snął nr 5. Prze­cież 503 musi być na V pię­trze. Minął pokój 499, 500, 501, 502… W 503 drzwi były lekko uchy­lone. Dosko­nale wie­działa, że za nią pój­dzie. Uśmiech­nął się pod nosem. Wszedł do środka. Stała tyłem do drzwi, przo­dem do wiel­kiego okna z wido­kiem na cen­trum mia­sta. Piła drinka. Miała na sobie muśli­nowy szla­fro­czek. Tak krótki, że dosłow­nie mili­metr wyżej pod osłoną deli­kat­nej tka­niny zary­so­wy­wały się kusząco jej kształtne pośladki. Pod­szedł do niej od tyłu. Poczuła jego gorący oddech na szyi.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki