Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Są takie historie, które pozostają niedokończone”.
To był przypadek, że trafili na siebie. Ona – towarzyska i pełna witalności pisarka, która zawsze ma czas dla innych. On – małomówny egocentryk, skupiony na karierze w banku i starannie ukrywający swoje uczucia.
Trzy lata temu Iga rzuciła pracę w Warszawie i przeprowadziła się na wieś. W starej chacie urządziła swoją samotnię. Ale taką, w której pełno jest psów, kotów i ludzi. Przy malinowej herbacie i pachnącym drożdżowym cieście Iga słucha zwierzeń przyjaciół – Miry, Pawła, Elli i Mateusza. Każde z nich przechodzi trudne chwile, podobnie jak Iga, która stara się o tym nie mówić. Uśmiecha się do życia i pisze swoją trzecią książkę. Najważniejszą – ma być jak katharsis – o samotności, poranieniu, potrzebie bliskości. To historie bliskich jej osób.
Michał miał być tylko kolejnym rozmówcą. Ale życie jak zwykle napisało własny scenariusz.
Wiem, co czujesz to powieść o tym, jak pachnie wiosna, czym jest prawdziwe szczęście i gdzie szukać pocieszenia oraz nadziei, kiedy życie powali na ziemię. O bolesnych zakończeniach i nowych początkach. I wierze, że to wszystko ma sens.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 315
ROZDZIAŁ 7
GPS zaprowadził Michała do chaty pod lasem. To nie był jeden z tych nowoczesnych domów, które budują sobie nowobogaccy, ale stara chata, którą ktoś pomalował na pomarańczowo. Dookoła domu rosły drzewa owocowe i krzewy, a posesja była otoczona drewnianym płotem. Wchodziło się do środka przez furtkę, która okropnie skrzypiała, a do domu prowadziła wyłożona dużymi kamieniami ścieżka. Pomyślał, że jest tu po prostu swojsko. Zapukał do drzwi i jakież było jego zdziwienie, gdy nie otworzyła mu żadna Maryna ani Jagna z warkoczem do pasa. Bo tak sobie Igę wyobrażał jak bohaterkę rodem z filmu o Janosiku albo ekranizacji Chłopów. Otworzyła mu śliczna, niska, trochę korpulentna blondynka o szerokim uśmiechu.
– Cześć. Iga. – Kobieta wyciągnęła do niego rękę.
– Marchlewski – rzucił może trochę zbyt oficjalnie.
Jezuuu – jęknęła w duchu Iga – co za sztywny, odpicowany gość. Starała się nie oceniać ludzi zbyt pochopnie, ale tutaj ocena sama się nasuwała. Facet był wystylizowany tak, jakby wyszedł z magazynu modowego.
– Wchodź. Przygotowałam śniadanie.
– Zjadłem po drodze tortillę i wypiłem kawę.
– Co tam tortilla, mamy tutaj wiejski serek z rzodkiewką, szczypiorkiem i bazylią i chleb z pieca od Ziutka. Najlepszy. Mam też kawę od znajomej z Hiszpanii, kakao i rogaliki od pani Halinki, która piecze dla swojaków.
– A pani jest swojaczką? – zapytał. Pomyślał, że jest ładna, kobieca, ma piękny duży biust... ale poza tym jest irytująca.
– Na początku nie byłam. Ale po dwóch latach jużem swoja. – Kobieta uśmiechnęła się szeroko.
– Chciałem na początku wyjaśnić, że przyjechałem tutaj na prośbę pani babci i to jest jedyny powód.
– Nie rozumiem, dlaczego pan mi się tak bardzo tłumaczy.
– Proszę pani...
– Czy możemy przejść na ty? – przerwała mu. – Wtedy będzie prościej.
– Iga, tak? – dopytał złośliwie, jakby nie pamiętał jej imienia. Nie bez satysfakcji spostrzegł, że przez jej wielkie niebieskie oczy przebiegła wściekłość.
– Tak, Michale – odpowiedziała urażona.
– A więc jestem tu, bo mam do spłacenia dług wobec twojej babci. I szczerze? Nie lubię pisarzy ani dziennikarzy.
– Żartujesz? – Wydęła zabawnie usta. – Nigdy bym nie zgadła, że tak jest. Ja z kolei nie przepadam za aroganckimi facetami, którzy jeżdżą audi TT.
– Zatem pora odjechać moim audi – powiedział ze złością. Jak ona go wkurzała! Pisareczka jedna, która wymyślała czytadła dla kobiet! Zamknęła się w jakiejś chacie, otoczona przez dziwaków!
– Nie ma sensu kłócić się z rana. Może zjemy śniadanie?
– To miłe z twojej strony – spuścił z tonu. – Zjemy, opowiem ci, co tam chcesz. Twoja babcia zdiagnozowała u mnie chroniczną samotność.
– A ty nie czujesz się samotny?
– Nie zwracam na to uwagi.
– Niewiarygodne, że można nie zwracać uwagi na to, co się czuje i jak się żyje.
– Mam wygodne mieszkanie, dobrą pracę... – Zawiesił głos, bo nie wiedział, co ma dalej powiedzieć.
Iga wyczuła jego zakłopotanie i się nie odezwała, zamiast tego zaprosiła go do kuchni.
– Ładna ta twoja chałupa. To znaczy dom – poprawił się Michał, chcąc zatrzeć niemiłe wrażenie z początku rozmowy.
– Zbudowana przed wojną, w trzydziestym piątym roku.
– Ale że masz piec kaflowy? – Zaskoczony, wskazał głową w stronę pieca obłożonego dużymi białymi kaflami w niebieskie wzory.
– Moim marzeniem było znalezienie takiej chałupy, w której zachował się kaflowy piec. Wiesz, że w kamienicy, w której mieszkacie z babcią, też były piece kaflowe? W takich kuchniach toczyło się kiedyś życie. I u mnie tutaj toczy się życie. Jakbyś został do wieczora, to przedstawiłabym ci sąsiadów i pana Józia, którego poznałam wczoraj.
– Na pewno nie zostanę do wieczora – uciął.
– Rozumiem, masz swoje plany.
Michał przytaknął, chociaż nie miał żadnych planów. Marzył o tym, by położyć się na swojej białej skórzanej sofie i pooglądać Netfliksa. Poza tym przy tej kobiecie czuł się jakoś dziwnie. Może trochę niepewnie? Nie, po prostu dziwnie.
– Szkoda, pomyślałam, że dołożyłabym do pieca... – Spojrzała na niego i mrugnęła, po czym zaśmiała się głośno.
Michał wciąż był pod wrażeniem jej wybuchów radości.
– Drewna bym dołożyła. Zobaczyłbyś, jak robi się przyjemnie. Jesienią na sznurkach nad piecem suszę grzyby, plastry pomarańczy, jabłek, cytryn. Na ciepłym blacie zazwyczaj stawiam też miskę z drożdżowym ciastem, żeby wyrosło. Nie jestem specjalistką od pieczenia, ale moje cytrynowe ciasto drożdżowe jest wspaniałe.
Michał się uśmiechał.
– To nie moja bajka – powiedział, rozglądając się po kuchni.
– Mnie tak dobrze. Każdy ma inne standardy.
– Mieszkasz tu sama?
– Nie, z Rudym, Burym i Pstrokatym.
– To koty?
– Rudy i Bury tak, ale Pstrokaty jest psem.
– Aha... – Michał nie wiedział, co jeszcze może powiedzieć.
– Pij kawę, bo zimna nie będzie dobra. Mam jeszcze kakao w garnku. Nałóż sobie, co chcesz i ile dusza zapragnie. – Iga nie przestawała się uśmiechać i gadać. – Kiedy skończyłam trzydzieści lat, postanowiłam, że czas na zmiany. Raz na jakiś czas nachodzą człowieka takie myśli i wtedy trzeba działać. Wiesz... żeby ochota nie przeszła. – Położyła dłonie na stole i palcem zaczęła bazgrać na blacie niewidoczne esy-floresy.
Michał jadł twarożek i gapił się na tę ekscentryczną kobietę.
– Strasznie dużo gadasz.
– Trzeba czasami się wygadać, wtedy tak jakoś lżej jest człowiekowi na duszy.
– I dlatego zamieszkałaś na pustkowiu? – zapytał. Chciał być miły. Naprawdę.
– Do Warszawy mam kolejką dwadzieścia minut. Wsiadam i ruszam do babci. Babcia kocha miasto i z niego nie zrezygnuje. Mamy do siebie rzut beretem, a jednak ja mam swoją chatę.
– I piszesz tutaj książki. Jesteś pisarką.
– Autorką książek. Napisałam Slow life po polsku i Odnaleźć siebie, może kojarzysz, a teraz planuję napisać Wiem, co czujesz.
– Dlaczego Wiem, co czujesz?
– Bo rozumiem, jak to jest być czasem samotnym, i wiem, jak czują się inni samotnicy. Każdy ma taką swoją samotnię, czasem dobrowolną, czasem taką, do której wpędza nas życie. W ogóle jesteśmy pokoleniem samotników. Świadomie odcinamy się od innych ludzi. Ale też wiem, co czujesz, kiedy jesteś szczęśliwy i zakochany...
– To dobry tytuł, ja chyba też wiem, co czujesz...
Iga wyjrzała przez okno. Jednoręki Ziutek obmacywał maskę samochodu Michała. Na szczęście ten siedział tyłem do okna i nic nie widział. Przez chwilę zastanawiała się, czyby się wkurzył, że ktoś dotyka jego cacka.
– Ale, ale, poczęstuj się szarlotką! – powiedziała trochę zbyt głośno. – Uwielbiam szarlotkę z dużą ilością cynamonu. A ty?
– Nie wiem.
– Dużo rzeczy nie wiesz.
– Może po prostu nie zastanawiam się nad pierdołami.
Iga zmrużyła oczy.
– Dziwne, ale niech ci będzie. Cudny dzień mamy. – Uniosła ręce. Z jej twarzy nie znikał uśmiech. – Jeśli chcesz, możemy nagrać naszą rozmowę podczas spaceru. W pobliżu są jeziorko i las.
– Kobieto, co z tobą jest nie tak?
– Że co? – Iga zmarszczyła czoło.
– Zachowujesz się, jakbyś się czegoś nawciągała! Świat jest piękny, ptaszki ćwierkają, słoneczko nam dogrzewa...
– A co w tym dziwnego? Kocham życie. I tyle.
– Okej, kochaj sobie to swoje życie, ale to do końca normalne nie jest.
– Każdy inaczej definiuje swoją normalność. Zresztą, czym ona jest?
– Dobra, zapomnij, że pytałem. Zaczynamy. Tutaj, okej? – Michał spojrzał na nią złowrogo. Minęło pół godziny, odkąd tu był, a czuł się, jakby spędził z tą wariatką kilka dni.
– A więc jesteś dyrektorem w dużej korporacji?
– Tak.
– Jesteś też wysokim, przystojnym, dobrze zbudowanym mężczyzną, który na pierwszy rzut oka budzi zaufanie. Do wszystkiego doszedłeś ciężką pracą. Wiem, że jesteś też samotnikiem.
– Jestem samotnikiem – potwierdził po chwili zastanowienia.
Iga zauważyła, że był spięty.
– Dobrze ci z tą samotnością?
– Nie zastanawiam się na tym. Są ważniejsze rzeczy, nad którymi człowiek powinien się zastanowić.
– Na przykład?
– Praca, dobra zabawa. Głównie praca.
– Uciekasz przed pustką, jaką masz w sobie, zapełniając ją pracą?
– Chyba jesteś pisarką, a nie psycholożką. Nie przyszedłem do ciebie, żebyś robiła mi psychoanalizę. – Zacisnął szczęki.
– Znam się na ludziach. To czym jest dla ciebie samotność?
– Przekleństwem – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Cholernym przekleństwem.
– Czyli pod tą maską zadufanego egocentryka kryje się coś więcej?
– Wychodzę.
– Nie obrażaj się, Michał. – Iga złapała go za rękę. – Nie chciałam.
– Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. – Był tak wściekły, że aż poczerwieniał na twarzy.
– Czym cię uraziłam?
– Wszystkim. Proszę, zostaw mnie w spokoju – uniósł ręce.
Nie mógł uwierzyć, że przyznał jej się do uczuć, które próbował ukryć nawet przed samym sobą. Wyszedł na zewnątrz, a Iga zamknęła za nim drzwi.
Wiedziała, że czasem nie należy za kimś biec, że człowiek w takich wypadkach potrzebuje zaszyć się w swojej samotni.
Usiadła przy stole i zaczęła skubać chałkę, kiedy usłyszała krzyk. Wybiegła na podwórko i zobaczyła dantejską scenę. Witold, znany wszystkim indor sąsiadów, cały nastroszony, z przeraźliwym sykiem atakował Michała, który biegł dookoła starej szopy, wymachując rękami i prosząc świat o pomoc.
Iga wiedziała, że Witolda odstrasza widmo oberwania łopatą. Oprócz niej nie bał się niczego. Boso pobiegła w stronę szopy i chwyciła łopatę. Za nią wylecieli Rudy, Bury i Pstrokaty. Pstrokaty zaczął ujadać, a Bury wściekle miauczeć.
– Witold! – krzyknęła Iga.
Ptaszysko zatrzymało się i spojrzało na nią. Kobieta trzymała w dłoniach wysoko uniesioną łopatę. Oczywiście Iga nigdy nie skrzywdziłaby zwierzęcia, ale Witolda trzeba było trochę postraszyć. Obłęd w jego oczach zniknął. Indyk zagulgotał, odwrócił się dostojnie i przeszedł z powrotem na podwórko sąsiadów.
Michał zatrzymał się zdyszany. Zaczerpnął powietrza.
– Co to było? – zapytał przerażony.
– Indyk.
– To nie indyk, to jakieś wielkie nastroszone monstrum!
– Uratowałam ci tyłek przed podziobaniem.
– Dzięki – rzucił Michał, wycierając spocone dłonie w nogawki spodni.
– Przestaniesz się na mnie obrażać?
– Iga... Jesteś zbyt ekspresyjna, szalona... To nie wyjdzie.
– Nie proszę o to, byś został moim księciem z bajki. Chcę tylko, żebyś ze mną szczerze pogadał. Strasznie chcę napisać tę książkę. – Iga nagle spoważniała i Michał mógłby przysiąc, że jej oczy lekko się zaszkliły. Zamrugała szybko, a na jej twarz wrócił uśmiech.
– Pozwól mi to przemyśleć. I dzięki za uratowanie tyłka. – Uśmiechnął się i skierował do samochodu.
Iga weszła do domu, a za nią Rudy, Bury i Pstrokaty. Wypiła kawę. Otworzyła zeszyt i zaczęła pisać.
Pstrokaty ułożył się na jej stopach, Bury też, bo był strasznym zazdrośnikiem. Iga uśmiechnęła się szeroko. Było jej dobrze. I podskórnie czuła, że Michał do niej wróci i opowie jej swoją historię.