Jeden rok na skok w bok - Gabriela Gargaś - ebook + audiobook + książka

Jeden rok na skok w bok ebook

Gabriela Gargaś

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Ksenia musi dokonać trudnego wyboru między spokojnym związkiem z Robertem a fascynacją uwodzicielskim pilotem Emilem. Odurzona i oślepiona emocjami, które budzi w niej mężczyzna, nie dostrzega, co może stracić. Nic tak nie zabija związku jak rutyna i problemy z byłymi partnerami. Blanka nie może się pogodzić z tym, że jej narzeczony stoi na rozstaju dróg między poprzednim życiem z eksmałżonką a obecnym z nią. Para powoli się od siebie oddala i niepostrzeżenie każde z nich zaczyna żyć osobno. Natalia i Michał muszą zmierzyć się z różnicami w oczekiwaniach dotyczących ich relacji. Nawet Daniel i Nataniel, którzy planują wymarzony ślub, nie są wolni od napięć, które rzucają cień na ich związek.

Nieidealne relacje, nowe miłości, zdarzenia zmieniające bieg życia bohaterów i wiele pokus, by... skoczyć w bok. W misternie plecionej powieści o skomplikowanych uczuciach, zagubieniu i niełatwych relacjach poznajemy historie czterech par, które stawiają czoła (mniej lub bardziej dzielnie) wyzwaniom codziennego wspólnego życia.

Nowi bohaterowie, zaskakujące zwroty akcji i ukryte pragnienia, a także namiętność, która bywa zgubna. Czy związek idealny istnieje? Który z bohaterów zdecyduje się na skok w bok? A kto stwierdzi, że jednak nie warto tak wiele ryzykować?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 211

Oceny
4,0 (100 ocen)
46
24
18
11
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kami2303

Nie polecam

Czytałam….i zastanawiam się gdzie jest Gabriela Gargaś, ta wspaniała pisarka , jaką była…gdzie te powieści, które porywały serca, gdzie czytało się piękne i poruszające historie…. Kolejna słaba książka :-( zawiedziona….
Anulaaak

Całkiem niezła

Lekka książka. Polecam
00
mandarynkaa87

Z braku laku…

Lubię czytać literaturę obyczajową i kiedyś jedną z ulubionych autorek, w tym gatunku, była dla mnie Gabriela Gargaś. Miałam dłuższą przerwę jeśli chodzi o jej książki, i niestety te wydane w ostatnim czasie nie trafiają do mnie. To nie jest ten styl co kiedyś. Być może dlatego iż odnoszę wrażenie że są skierowane do młodszych czytelników. Tak przynajmniej jest w przypadku " Jeden rok na skok w bok". Grupa przyjaciółek, ich problemy sercowe i perypetie randkowe. Wszystko mam wrażenie zostało spłycone - nie ma tu głębszych przemyśleń, problemów. A już sama łatwość nawiązywania nowych znajomości, poznawania nowych partnerów- no nie 🙈. Skusiłam się na tę książkę chyba jedynie z powodu okładki. Przeczytałam licząc, że jednak gdzieś w połowie lub pod koniec będzie bardziej w stylu Gargaś. Nie było - ot lektura o której się raczej łatwo zapomina. Nie polecam 🤷🏻‍♀️. Mam jednak w planie jeszcze premierową książkę autorki, liczę że tym razem będzie "poważniej", a poprzednie tytuły już sob...
00
MagdaJankowska

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, bardzo fajna historia!
00
Han_Mar

Całkiem niezła

Całkiem niezła to dobra ocena, oddająca klimat książki. Jest pomysł, są bardzo różne trzy bohaterki, ale jest też chaos. Trudno zmieścić tyle wątków i pomysłów w jednej książce. Zakochiwanie się i spotykanie partnerów w tempie błyskawicy też budzi wątpliwości. Okroilabym do mniejszej ilości wątków. I mniej wynaturzeń filozoficznych też byłoby na plus.
00

Popularność




Prolog

Kse­nia sie­działa na pod­ło­dze, zasmar­kana jak sto pięć­dzie­siąt nie­szczęść, łzy leciały po jej policz­kach wart­kimi stru­mie­niami.

Nie mogła uwie­rzyć, że po raz kolejny została na lodzie. Wysta­wiona.

Wyro­lo­wana.

Wydy­mana. Wła­śnie tak – wydy­mana.

Rzu­ci­łaby jesz­cze kilka prze­kleństw, ale nie miała na to siły.

Oparła się o ścianę, a powinna walić w nią głową. Ale wie­działa, że żad­nego muru nie prze­bije.

Dla­czego zła­mane serce tak bar­dzo boli? A facet, który je łamie, jest tak potwor­nym dup­kiem, że zawsze na początku stwa­rza pozory, jaki to on jest cudowny?! Poja­wia się taki deli­kwent – nie na bia­łym koniu, bo białe konie, podob­nie jak i listy na papie­rze, tra­fiły do lamusa, ale ma jakiś ekwi­wa­lent baj­ko­wego rumaka – i ocza­ro­wuje kobietę, a ona jest nim ocza­ro­wana, bo co jak co, ale ocza­ro­wy­wać taki jeden z dru­gim potrafi.

Nawija jej maka­ron na uszy i sło­dzi. Och, jak on potrafi osło­dzić jej życie! Mówi to, co ona chce usły­szeć.

I Kse­nia też się nabrała na lep­kość słów. I ponow­nie uwie­rzyła.

Zadzwo­nił tele­fon. Spoj­rzała. Blanka. Nie miała ochoty odbie­rać, ale wie­działa, że przy­ja­ciółka nie da jej spo­koju. Będzie wydzwa­niała, dopóki Kse­nia nie powie jej, że żyje.

Naci­snęła zie­loną słu­chawkę.

– Żyję – zako­mu­ni­ko­wała.

– Mar­twię się.

– Wiem, dla­tego ode­bra­łam. W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach zla­ła­bym to.

– Jak się trzy­masz?

– Nie powiem, że jakoś, bo szo­ruję po dnie.

– Wiesz, co mi zawsze mówi­łaś. To minie.

– Minie, ale teraz cho­ler­nie boli.

Blanka mil­czała przez chwilę po dru­giej stro­nie słu­chawki, zanim w końcu prze­rwała ciszę.

– To trudne, ale prze­trwasz i wydo­sta­niesz się z tego gówna. On nie zasłu­guje na twoje łzy – sta­rała się brzmieć sta­now­czo, cho­ciaż w jej gło­sie i tak sły­chać było tro­skę.

Kse­nia wes­tchnęła głę­boko, pró­bu­jąc zebrać myśli.

– On był dla mnie wszyst­kim, a teraz czuję, jakby mi ktoś wyrwał serce.

– Ale bywa, że nasze wszystko zamie­nia się w jedno wiel­kie nic.

– Nie pieprz bzdur. Pozo­stają piękne wspo­mnie­nia – zbun­to­wała się Kse­nia, dając wyraźny sygnał, że nie do końca uto­nęła we łzach.

– Tylko ty mi się tu teraz nie zasła­niaj pięk­nymi wspo­mnie­niami. Bo dziś beczysz, a jutro będziesz widziała same dobre strony, a prze­cież i ja, i ty wiemy, że cza­sami bywało też nie­faj­nie. Wiem, że to trudne, ale musisz odna­leźć sie­bie bez niego – zachę­ciła ją Blanka.

– Emil obie­cy­wał mi tyle rze­czy. Mówił, że jestem dla niego ważna. Ale teraz… Teraz czuję się jak śmieć – Kse­nia pró­bo­wała powstrzy­mać kolejną falę łez, a słowa z tru­dem prze­bi­jały się przez zatkany nos.

Blanka wzięła oddech i zde­cy­do­wa­nym tonem powie­działa:

– Zasłu­gu­jesz na kogoś, kto cię doceni.

– I kto będzie mi wierny.

– I kto będzie ci wierny.

Kse­nia ener­gicz­nie się wysmar­kała i już nieco jaśniej­szym gło­sem przy­znała: – Wiem. Ale jak mam prze­stać go kochać?!

– To rze­czy­wi­ście będzie w tym wszyst­kim naj­trud­niej­sze.

Chwilę mil­czały.

– A co u cie­bie? – Kse­nia nie byłaby sobą, gdyby nie zapy­tała przy­ja­ciółki o stan jej serca.

Blanka posta­no­wiła być szczera: – Sta­bil­nie, ale chu­jowo. Z naci­skiem na „chu­jowo”. Facet, który był miło­ścią mojego życia, wró­cił do swo­jej byłej żony. Taada­aam…

– To musimy się spo­tkać. Zjemy tonę chip­sów i zapi­jemy winem.

– Zadzwo­nię też do Nati.

– Tak.

***

Nata­lia wykła­dała muf­finki na talerz i miała ochotę się roz­pła­kać. Nie tak to sobie wyobra­żała. Była uwi­kłana w jakiś przy­ja­ciel­sko-sek­su­alny zwią­zek z Micha­łem. Oczy­wi­ście, że mogła się z tego układu wymik­so­wać, tylko że ona się zaan­ga­żo­wała. Bar­dziej niż on. Ponoć zawsze tak jest, że jedna ze stron jest zaan­ga­żo­wana bar­dziej. Jej roz­my­śla­nia prze­rwał dzwo­nek tele­fonu. Nata­lia popra­wiła włosy i wzięła głę­boki oddech, się­ga­jąc po tele­fon, który brzę­czał na kuchen­nym bla­cie. Odbie­ra­jąc, spoj­rzała na wyświe­tlacz i ujrzała imię Blanki.

– Halo? No cześć, Blanka.

– Cześć, Nati! Jak się masz?

– No cóż, jak to się mówi… do przodu. A u cie­bie? – wes­tchnęła.

– Bywało lepiej, ale mówimy o tobie. Coś się stało? W twoim gło­sie sły­chać coś… dziw­nego.

– No wła­śnie, pro­blem w tym, że nic się nie dzieje, a ja w sumie chcia­ła­bym, by się zadziało.

– Coś z Micha­łem?

– Tak, z Micha­łem – Nati wes­tchnęła. – Wiesz, myśla­łam, że to coś wię­cej niż tylko… no wiesz.

– Coś wię­cej? Myśla­łam, że jeste­ście razem. A przy­naj­mniej tak to wyglą­dało.

– To skom­pli­ko­wane – przy­znała Nata­lia zre­zy­gno­wa­nym gło­sem. – Bar­dziej skom­pli­ko­wane, niż­bym chciała. Jakoś wsią­kłam w ten dziwny zwią­zek, który związ­kiem nie jest, i teraz… czuję się dziw­nie.

– Czyli…?

– On wydaje się trak­to­wać nas… no… jak­by­śmy byli tylko przy­ja­ciółmi z dodat­ko­wymi korzy­ściami. Tak to się mówi, prawda? Friends with bene­fits. Ale ja chrza­nię takie bene­fity.

– Ale się na nie godzisz?

– Bo seks z nim jest nie­sa­mo­wity.

– Seks, rzecz ważna. Ale muszę spy­tać: czy ty go kochasz?

– Nie wiem, czy to już miłość, ale z pew­no­ścią czuję coś wię­cej niż on. Przez chwilę myśla­łam, że to się zmieni, ale…

– Nati, jeśli źle się czu­jesz w tym związku, powin­naś poroz­ma­wiać z Micha­łem. Może nie zdaje sobie sprawy z tego, jak się czu­jesz – powie­działa zde­cy­do­wa­nie Blanka.

– Boję się, że jeśli zacznę to oma­wiać, wszystko się roz­pad­nie. A ja… no wła­śnie, nie wiem, czego chcę.

– Nie możesz trwać w czymś, co spra­wia, że się źle czu­jesz. Musisz być szczera zarówno ze sobą, jak i z Micha­łem.

– Masz rację, Blanka. Muszę z nim poroz­ma­wiać.

– Ale zanim się z nim roz­mó­wisz, wpad­nij do mnie na wino i chipsy, będzie też Kse­nia…

– A wiesz, że chyba tego wła­śnie potrze­buję naj­bar­dziej?

– Ja też…

Rozdział 1

Blanka i Kse­nia sie­działy w kawiarni Twi­sted, popi­ja­jąc cóż by innego jak nie kawę. Nata­lia wyszła z zaple­cza i wytarła dło­nie o far­tuch.

– Co u cie­bie? – zapy­tała przy­ja­ciółkę.

– Upie­kłam cia­sto mar­chew­kowe i ude­ko­ro­wa­łam ser­dusz­kami. Takimi z lukru – eks­cy­to­wała się Nata­lia.

Blanka wytrzesz­czyła oczy.

– Nie mogę uwie­rzyć, o czym do mnie mówisz – zwró­ciła się do przy­ja­ciółki.

– Co w tym dziw­nego? – Nati unio­sła brwi.

– No że ty zosta­niesz kuchtą, w życiu bym nie wymy­śliła – Blanka wzru­szyła ramio­nami i potrzą­snęła swo­imi wypie­lę­gno­wa­nymi blond wło­sami.

– A ty przy­braną mamu­sią – Nata­lia naj­wy­raź­niej też nie zamie­rzała gryźć się w język.

– Dobra, dobra, dziew­czyny – Kse­nia wie­działa, że musi zała­go­dzić sytu­ację, bo w prze­ciw­nym razie zaraz wybuch­nie pożar.

– Wra­cam do swo­ich lukro­wa­nych ser­du­szek – powie­działa dobit­nie Nati i odwró­ciła się na pię­cie.

– Oj tam, nie gnie­waj się na nas – rzu­ciła Kse­nia do jej ple­ców.

– Nie gnie­wam się, po pro­stu wra­cam do roboty.

Nata­lia znik­nęła na zaple­czu, skąd uno­sił się kojący zapach cia­sta i świeżo mie­lo­nej kawy. Napaść Blanki dotknęła ją, ale nie tak mocno, jak mogłaby przy­pusz­czać. Zna­jome dźwięki kawiar­nia­nej kuchni podzia­łały jak bal­sam, Nati sta­nęła przy stole z nie­rdzew­nej stali i się­gnęła po kolejne ser­duszko z lukru. Ukła­da­jąc wzo­rek z cukro­wych ozdó­bek, czuła się pra­wie jak boha­terka filmu, któ­rego akcja toczy się w roman­tycz­nej cukie­rence. Zaraz ktoś zje kawa­łek cia­sta, które ona upie­kła, i poczuje się szczę­śliwy. Głu­pia Blanka, jeśli nie rozu­mie tej magii.

Tym­cza­sem Blanka ścią­gnęła swe­ter.

– Masz ude­rze­nia gorąca? – tym razem Kse­nia posta­no­wiła być uszczy­pliwa wobec przy­ja­ciółki.

– Daj mi spo­kój – ta wark­nęła tylko.

– Co jest?

– Wszystko się pie­przy.

– To zna­czy?

– To zna­czy, że ludzie zazwy­czaj za dużo sobie wyobra­żają. I ja się do nich zali­czam. Nie tak wyobra­ża­łam sobie mój zwią­zek z Ada­mem. On naprawdę ma fajne dzie­ciaki, ale jego była żona, cytuję, „chce żyć”, dla­tego każdy week­end spę­dzamy we czwórkę. Fakt, w tygo­dniu dzieci są u niej, ale w pią­tek wie­czo­rem z nami. W tygo­dniu ona ma pracę, one przed­szkole i szkołę, a w week­endy jestem peł­no­eta­tową mamuśką – Blanka ponuro wes­tchnęła i pocią­gnęła łyk kawy.

– Rozu­miem twoje poło­że­nie, masz prawo być roz­ża­lona, ale może poroz­ma­wiaj o tym z Ada­mem?

– Znasz Adama. To dobry czło­wiek, ale takie cie­płe klu­chy. Na wszystko się zgo­dzi. No i cią­gle sły­szę ten tek­ścik: „zro­zum, to moje dzieci”! Ja rozu­miem, ale my prze­cież nie mamy życia poza tymi jego dziećmi.

– Nie wiem nawet, co powie­dzieć – Kse­nia naprawdę nie miała pomy­słu, jak dora­dzić przy­ja­ciółce.

– Dobra – Blanka unio­sła do góry ręce. – Dajmy temu spo­kój, pod­daję się. Jestem mamuśką, bo widocz­nie jest mi to pisane. A co u cie­bie?

– Chu­jowo, ale sta­bil­nie. Wkur­wia mnie ten sty­czeń.

– Jest na co zwa­lić. Na sty­czeń.

– Jakoś tak depre­syj­nie.

– Noooo – odparła prze­cią­gle Blanka i zanu­rzyła wide­lec w ciastku.

– A jak z tan­ce­rzem?

– Tań­cuje… – Kse­nia wzru­szyła ramio­nami.

– Ej, co jest?

– Jakoś mi z nim nudno – powie­działa o pół tonu ciszej.

– Że co pro­szę?

– Nudzi mi się z nim.

– Kse­nia, ja wiem, że jesteś uza­leż­niona od adre­na­liny, ale nie da się prze­żyć życia od jed­nego jej strzału do kolej­nego…

– Wczo­raj wdep­nę­łam w gówno.

Blanka zamarła z widel­czy­kiem, który trzy­mała w powie­trzu.

– Ale że w praw­dziwe?

– Nie, sztuczne.

– A co gówno ma do naszej roz­mowy?

– Może to jakaś puenta, że każda w nim tro­chę sie­dzi? W swoim wła­snym gówienku.

Obie odwró­ciły głowy w stronę Nati, która wyszła z kuchni, pod­śpie­wu­jąc rado­śnie i nio­sąc w dło­niach paterę ze swoim cia­stem.

Posta­wiła ją na stole. Ude­ko­ro­wany ser­cami i esami-flo­re­sami z czer­wo­nego lukru pla­cek wyglą­dał jak ostatni kicz.

– Dżi­zas, ale pole­cia­łaś – Blanka aż wstała z krze­sła.

– Ćwi­czę przed walen­tyn­kami.

– Nie sądzisz, że jest tro­chę kiczo­wate…?

– No coś ty, słod­kie są te ozdóbki – po raz kolejny ujęła się za przy­ja­ciółką Kse­nia.

Nata­lia ukro­iła po kawałku cia­sta i podała dziew­czy­nom.

– Mia­łam przejść na dietę – rzu­ciła Blanka. – Naj­pierw święta, potem syl­we­ster, kar­na­wał – i tak wrzu­ca­łam do kotła jak leci. A te wszyst­kie kalo­rie naj­wy­raź­niej kochają mnie do sza­leń­stwa, chcą zostać ze mną na zawsze.

– Fak­tycz­nie, tro­chę cię przy­było – rzu­cił z uśmie­chem wyła­nia­jący się zza ple­ców Kseni Michał, pusz­cza­jąc przy tym oko do Blanki. Był wła­ści­cie­lem kawiarni Twi­sted i przy­ja­cie­lem dziew­czyn, ale tylko Nata­lia posta­no­wiła z nim sypiać. Po każ­dej łóż­ko­wej przy­go­dzie z Micha­łem przy­rze­kała sobie, że to ostatni raz. W końcu chciała sta­łego związku, jemu wystar­czało to, co było. Ale jakoś ni­gdy dotąd nie zna­la­zła w sobie dość siły. Sta­tus sin­gielki był czymś, co nie tylko spo­tka­łoby się z pogardą jej matki. Nata­lia sama też nie mogłaby wtedy myśleć o sobie z sza­cun­kiem.

– Twój chło­pak jest bar­dzo bez­po­średni – poskar­żyła się Nata­lii Kse­nia.

– To nie jest mój chło­pak – pod­kre­śliła sta­now­czo Nati.

– Wolę to, niż was okła­my­wać – Michał z kolei posta­no­wił się bro­nić.

Ale Blanka spoj­rzała na niego z takim wyrzu­tem, że szybko czmych­nął, skrył się w bez­piecz­nej prze­strzeni za barem.

– On cza­sami naprawdę zacho­wuje się jak słoń w skła­dzie por­ce­lany – Kse­nia posta­no­wiła chyba tego dnia przy­tu­lić do serca cały świat.

– Kse­niu, ty nam tu wyra­stasz na czo­łową roman­tyczkę… – par­sk­nęła Blanka.

– Czy uspo­koję cię, gdy powiem, że na­dal nie cier­pię walen­ty­nek?

– Nie, bo każdy ma prawo do swo­ich uczuć wobec oka­zji takich jak walen­tynki. Przyj­mo­wa­nie kiczo­wa­tych gadże­tów nie jest prze­cież żad­nym obo­wiąz­kiem, więc możesz to postrze­gać, jak ci wygod­nie – Blanka dobrze rozu­miała jej sta­no­wi­sko.

– Za to Robert bar­dzo się jara tym świę­tem.

– Zupeł­nie jak ja – zaśmiała się Nati.

– Może powin­ny­śmy się wymie­nić face­tami.

– Michał nie jest moim face­tem – odru­chowo powtó­rzyła Nati.

– Nati, ty cią­gle zaprze­czasz – przy­po­mniała Kse­nia.

– Nie zaprze­czam, a stwier­dzam fakt.

Zaśmiały się.

– To co z tobą i Rober­tem?

– Odkry­łam, jak bar­dzo się róż­nimy.

– Podo­bień­stwa za bar­dzo się przy­cią­gają – stwier­dziła Nati.

– A prze­ci­wień­stwa się nie rozu­mieją.

– Ale cze­kaj – Blanka upiła łyk latte. Tro­chę spie­nio­nej pianki osia­dło na jej gór­nej war­dze. – Ostat­nio w Esce leciała reklama jego nowego show, pre­miera będzie wła­śnie w walen­tynki!

– Tak.

– A o czym jest sztuka?

– O ser­cach. Pora­nio­nych, zagu­bio­nych, zako­cha­nych. Tan­ce­rze i akto­rzy prze­brani są za serca: i te wypa­lone, i te cier­piące, i te roz­ko­chane. To jest sztuka abs­trak­cyjna – wyja­śniła Kse­nia. – Sztuka, która nie ma jed­nego kon­kret­nego zna­cze­nia, zamiast tego daje pole do wielu róż­nych inter­pre­ta­cji. Wszyst­kie te serca się spo­ty­kają pew­nego dnia i każde myśli, że ono jest naj­waż­niej­sze. Bo tak jest – serce jest prze­cież mega­ważne. Docho­dzi mię­dzy nimi do ostrej wymiany zdań. Nie będę wam spoj­le­ro­wała, co potem, ale widz może odczy­tać tę treść na kilka spo­so­bów. To zależy od niego.

Nata­lia spoj­rzała na przy­ja­ciółkę.

– Wła­śnie to jest naj­bar­dziej fascy­nu­jące w sztuce abs­trak­cyj­nej, że każdy może odna­leźć w niej coś innego, coś, co jest dla niego ważne. Może być tyle inter­pre­ta­cji, ilu ludzi ją zoba­czyło, i nikt nie będzie się w swo­jej oce­nie mylił.

Kse­nia kiw­nęła głową.

– Dokład­nie. Sztuka jest piękna, bo karmi wyobraź­nię i daje wol­ność inter­pre­ta­cji. Takie samo uczu­cie zresztą towa­rzy­szy nam, kiedy tań­czymy do muzyki. Każdy może odczu­wać ją ina­czej.

Nata­lia się uśmiech­nęła.

– Zała­twisz nam bilety na tę sztukę?

– Pew­nie.

Kse­nia odwza­jem­niła uśmiech.

Rozdział 2

Nata­lia leżała z Micha­łem w sko­tło­wa­nej pościeli. Czuła, że klei się od potu.

– W tych wszyst­kich kome­diach roman­tycz­nych ludzie po sek­sie wyglą­dają cudow­nie.

– A my śmier­dzimy – męż­czy­zna się zaśmiał.

– Trzeba wziąć prysz­nic – stwier­dziła Nata­lia, łapiąc sprany pod­ko­szu­lek, który leżał na pod­ło­dze. Wło­żyła go na sie­bie.

– Gdy­bym cię nie znał, pomy­ślał­bym, że się zakry­wasz.

– Bo tak jest.

– Dla­czego? Prze­cież widzia­łem cię tyle razy nago.

– W chwili pod­nie­ce­nia, a wtedy te wszyst­kie sub­stan­cje che­miczne zale­wają nam ośrodki racjo­nal­nego myśle­nia i wydaję ci się piękna.

– Ale ośrodka wzroku mi nie zalewa.

– Wszystko ci zalewa i widzisz mnie pięk­niej­szą.

– To co teraz? – Michał udał zmar­twio­nego, łapiąc się za pierś.

– Teraz musisz zaak­cep­to­wać mnie taką, jaka naprawdę jestem.

Michał zaczął się śmiać. Spoj­rzał na nią prze­cią­gle i zła­pał za rękę, po czym pocią­gnął z powro­tem na łóżko i poca­ło­wał.

– Nawet jeśli teraz wyglą­dasz, jak­byś prze­szła mara­ton przez bagno, to dla mnie i tak jesteś naj­pięk­niej­sza.

Nata­lia pod­nio­sła brew, tak wysoko, że Micha­łowi wyda­wało się, że jak na fil­mach rysun­ko­wych brew wysko­czy poza twarz.

– Jesteś auten­tyczna i nie­po­wta­rzalna.

Nata­lia się roze­śmiała.

– Wiesz co? – pod­nio­sła się na łok­ciu. – Powie­dzieć kobie­cie coś takiego, to tak jakby stwier­dzić, że wcale nie jest taka ładna.

– Wy, kobiety, dopo­wia­da­cie sobie różne rze­czy, któ­rych my, męż­czyźni, ni­gdy nie powie­dzie­li­by­śmy na głos.

– Ale o któ­rych myśli­cie – Nata­lia wyce­lo­wała w niego palec.

– Idź już kobieto pod prysz­nic, a ja zro­bię śnia­da­nie.

– A co?

– Zoba­czysz.

Nata­lia znik­nęła w łazience, a on wło­żył dres i poszedł do kuchni.

Roz­grzał patel­nię na śred­nim ogniu, kła­dąc na niej kawa­łek masła. Jego umie­jętne ruchy były potwier­dze­niem, że jest doświad­czo­nym kucha­rzem. Roz­dzie­lił żółtka od bia­łek. Białka ubił na sztywną pianę.

Wie­dział, że sekre­tem puszy­stego omletu jest dobrze ubita piana. Wie­dział też, że Nata­lia lubi wytrawne śnia­da­nia. Wrzu­cił do masy jajecz­nej kilka kawał­ków pomi­dora, nieco star­tego ostrego sera i odro­binę świeżo zmie­lo­nego pie­przu. Aro­ma­tyczny zapach zaczął się roz­cho­dzić po wnę­trzu, przy­cią­ga­jąc uwagę Nata­lii, która wyszła z łazienki, wycie­ra­jąc włosy.

Ponie­waż jajka zaczęły się ści­nać, Michał potrzą­snął patel­nią, spra­wia­jąc, że cała masa się ład­nie wymie­szała.

– A teraz moment prawdy – powie­dział, zdej­mu­jąc patel­nię z ognia.

Zsu­nął omlet na talerz, pre­zen­tu­jąc go Nata­lii z dumą. Omlet był puszy­sty, a na jego wierz­chu widać było kawałki pomi­dora i roz­to­piony ser.

– Smacz­nego! – uśmiech­nął się, poda­jąc jej talerz.

Para usia­dła razem przy stole, delek­tu­jąc się przy­go­to­wa­nym posił­kiem. Zapach kawy, nie­od­łącz­nie z nimi zwią­zany, uno­sił się w powie­trzu, two­rząc ide­alną scenę spo­koj­nego poranka peł­nego wspa­nia­łych aro­ma­tów. I Nata­lia znowu pomy­ślała, że mogłaby tak już zawsze jadać śnia­da­nia z Micha­łem. I stwo­rzyć z nim rodzinę. Od dłuż­szego czasu marzyła o dziecku. Jej poprzedni narze­czony ją oszu­kał, a ona sły­szała tyka­jący zegar bio­lo­giczny.

– Michał – powie­działa, odkra­wa­jąc pokaźny kawa­łek omletu.

– Tak?

– Czy my… – zła­pała oddech.

– Co tam kom­bi­nu­jesz?

– Dobrze nam razem.

– Dobrze – uśmiech­nął się, popi­ja­jąc sok.

– Czy myślisz, że mogli­by­śmy spró­bo­wać jako para?

– Nati, już o tym roz­ma­wia­li­śmy. Nie jestem gotowy.

– Ale sypiać ze mną jesteś gotowy?

– Usta­li­li­śmy, że będziemy przy­ja­ciółmi. Ty masz za sobą trudny zwią­zek, ja nie­udane mał­żeń­stwo. Nie chcę niczego poważ­niej­szego, skoro jest faj­nie, jak jest.

– Czyli chcesz bzy­ka­nia.

– Nie nazwał­bym tego tylko bzy­ka­niem. Chcę z tobą spę­dzać czas, roz­ma­wiać, pro­wa­dzić kawiar­nię. Chcę z tobą robić dużo rze­czy, ale nie chcę dekla­ra­cji.

Nata­lia spoj­rzała na Michała z lek­kim zdzi­wie­niem i smut­kiem w oczach. Cho­ciaż ich zwią­zek, który, jak się oka­zało, dla Michała wcale nie był związ­kiem, był pełen bli­sko­ści, to jed­nak ta roz­mowa spra­wiała, że poczuła pewną pustkę. Zaczęła roz­cia­py­wać widel­cem omlet, zasta­na­wia­jąc się, czy będzie w sta­nie zaak­cep­to­wać tę sytu­ację.

– Michał, ale ja… czuję, że to dla mnie coś wię­cej. Nie cho­dzi mi tylko o fizyczną bli­skość – wyznała, sta­ra­jąc się zna­leźć słowa, które wyrażą jej głę­bo­kie uczu­cia.

Michał spoj­rzał na nią z sza­cun­kiem i zro­zu­mie­niem.

– Nati, ja naprawdę cenię to, co mamy. Nie chcę tego psuć. Jeste­śmy dla sie­bie ważni, ale dekla­ra­cje, związki, to wszystko spra­wia, że czuję się skrę­po­wany. Ja już przez to prze­cho­dzi­łem i na razie nie chcę zaczy­nać po raz kolejny.

Nata­lia wes­tchnęła, odło­żyła wide­lec i spoj­rzała przez okno. Na chwilę zapa­trzyła się w dal, jakby pró­bu­jąc zro­zu­mieć wła­sne uczu­cia.

– Ale ja nie chcę być tylko twoją przy­ja­ciółką, Michał. Chcę wię­cej, marzę o rodzi­nie.

Michał pokle­pał ją deli­kat­nie po ręce.

– Rozu­miem, Nati. I sza­nuję twoje uczu­cia. Ale ja nie jestem gotowy na kolejny krok. Nie chcę związ­ków, które mogą nas ogra­ni­czyć.

Nata­lia spoj­rzała na niego ze smut­kiem, ale też zde­cy­do­wa­niem.

– Muszę to prze­my­śleć. Boję się, że mnie to nie wystar­czy.

Śnia­da­nie koń­czyli w ciszy, a w powie­trzu uno­siła się nie­wy­po­wie­dziana tęsk­nota. Oboje wie­dzieli, że muszą pod­jąć decy­zje, które wpłyną na ich przy­szłość. Czy zde­cy­dują się na wspólne życie, czy pozo­staną przy tym deli­kat­nym tańcu, który nazy­wali przy­jaź­nią, pozo­sta­wało jesz­cze do usta­le­nia.

Rozdział 3

– Są takie popie­przone dni, że wszystko się sypie. I jak czło­wiek myśli sobie, jest tak źle, że już gorzej być nie może, wtedy żyćko zaska­kuje i… jest jesz­cze gorzej. Tada­aam, to odkry­cia doko­na­łam – Kse­nia uśmiech­nęła się do sie­bie. Rano dostała okres, przy­szło do niej pismo z Urzędu Skar­bo­wego, ale nie chciała sobie psuć humoru, więc go nie otwo­rzyła. Gwiazda, którą malo­wała na pla­nie fil­mo­wym, była nie­za­do­wo­lona ze swo­jego maki­jażu. I powie­działa, że Kse­nia do niczego się nie nadaje. I mimo że Kse­nia wie­działa, że nadaje się do wielu rze­czy, zro­biło jej się przy­kro. Poza tym agen­cja pro­mo­cyjna zale­gała z płat­no­ściami. I…

– Kur­wa­aaa… – syk­nęła. Jakiś samo­chód wje­chał w kałużę i opry­skał ją wodą. Zatrzy­mał się tro­chę dalej i wysiadł z niego wysoki bru­net w sta­lo­wym płasz­czu.

– Naj­moc­niej panią prze­pra­szam – powie­dział niskim gło­sem.

Kse­nia spoj­rzała w dół, była nie tylko mokra, ale i ubło­cona.

– Kur­waaa… – powtó­rzyła ze zło­ścią Kse­nia. – Co pan sobie wyobraża?

– Hola, hola, paniu­siu… – zaczął, uno­sząc do góry ręce. – Prze­cież zro­bi­łem to nie­umyśl­nie.

– Prze­cież wiem, ale to nie zmie­nia faktu, że jestem wku­rzona.

– No tak, są takie dni, że wszystko zdaje się walić na nas, jakby świat sam z sie­bie posta­no­wił nas zasko­czyć – odpo­wie­dział męż­czy­zna z uśmie­chem. – Ale widzę, że już polała pani wodę na młyn tego ranka.

Kse­nia spoj­rzała na niego i gdyby nie była taka wście­kła, uto­nę­łaby w jego błę­kit­nym spoj­rze­niu.

– Panie… – szu­kała w gło­wie jego imie­nia, ale prze­cież jej się nie przed­sta­wił – Wodo­spad. To nie los się na mnie uwziął, a pan.

Męż­czy­zna, któ­rego Kse­nia ochrzciła mia­nem „Wodo­spad”, wes­tchnął.

– To zwy­kła nie­uwaga. Pro­szę uwie­rzyć, że nie mia­łem zamiaru oble­wać kogoś wodą na ulicy. Ale bar­dzo podoba mi się ta moja nowa ksywka. Brzmi, powie­dział­bym… dwu­znacz­nie.

Kse­nia prych­nęła.

– Może da się pani zapro­sić na kawę?

– Mam narze­czo­nego.

Wodo­spad pokrę­cił głową.

– A ja tylko zapra­szam panią na kawę. Poza tym… – zmie­rzył ją wzro­kiem od góry do dołu. – Raczej nie jest pani w moim typie…

– Dupek – sta­now­czo rzu­ciła Kse­nia, po czym ener­gicz­nie odwró­ciła się i ode­szła szyb­kim kro­kiem, kie­ru­jąc się w stronę Twi­sted.

Co za par­szywy dupek. Nie była w jego typie?! Serio?!!! I jak można coś takiego powie­dzieć kobie­cie…?

Kilka minut póź­niej Kse­nia prze­kro­czyła próg kawiarni i poczuła, jakby wpa­dła do kra­iny czer­wo­nej od ser­du­szek i peł­nej mało gustow­nych amor­ków. Wnę­trze kawiarni było już gotowe na walen­tynki, o czym świad­czyły także gir­landy z cze­ko­la­dek czy sto­jące na każ­dym sto­liku wazo­niki z czer­wo­nymi różami. Nawet ser­wetki miały kształt serc, a Michał wło­żył koszulkę w kolo­rze miło­ści.

Kse­nia sta­nęła przy barze.

– I jak? – Michał pokle­pał się po klatce pier­sio­wej.

– Kiczo­wato.

– Ale miło­śnie. Co dla cie­bie?

– Czarną kawę. Z odro­biną cyna­monu.

– Okej.

Chwilę póź­niej Michał wrę­czył jej kubek. Kse­nia odwró­ciła się zama­szy­ście i… wylała kawę na płaszcz jakie­goś faceta.

– No nie wie­rzę – syk­nęła zre­zy­gno­wana. – Prze­pra­szam pana naj­moc­niej.

Chwy­ciła ser­wetkę z kon­tu­aru i zaczęła nią wycie­rać płaszcz sto­ją­cego przed nią męż­czy­zny. Wyglą­dało to kurio­zal­nie, bo kawałki papie­ro­wej ser­wetki, zamiast usu­nąć kawową plamę, roz­pu­ściły się i przy­kle­iły do niej, two­rząc lepką czer­wono-czarną maź. Pełna poczu­cia winy Kse­nia unio­sła głowę i zoba­czyła… jego.

– Wodo­spad, nie wie­rzę.

– Kawoszka…

Zaczęli się śmiać.

– Prze­pra­szam, to nie było spe­cjal­nie.

– A już myśla­łem, że chcia­łaś mi oddać.

– Nie, no co ty.

– Emil jestem – wycią­gnął w jej stronę dłoń. Kse­nia przy­wi­tała się i przed­sta­wiła. – Napi­jesz się ze mną kawy?

– To ja przy­niosę do sto­lika – grzecz­nie wtrą­cił Michał, który ode­rwał wzrok od Kseni i Emila, żeby prze­nieść go na wielką mokrą plamę na pod­ło­dze.

Kse­nię gril­lo­wało poczu­cie winy.

– Daj mop, zmyję tę pod­łogę.

– Daj spo­kój – żach­nął się Michał. – Sia­daj­cie do sto­lika, a ja zro­bię wam kawę i posprzą­tam.

– Na pewno? – dopy­tała Kse­nia.

– Na pewno.

Kse­nia z Emi­lem zgod­nie skie­ro­wali kroki do sto­lika odda­lo­nego nieco od innych.

– Ładne imię, Kse­nia.

– Ide­alne dla kawoszki.

Wybuch­nęli śmie­chem.

– Też możesz nadać mi ksywkę.

– Nic mi nie przy­cho­dzi do głowy – prze­cze­sał dło­nią gęste włosy.

– Może… – Kse­nia uda­wała, że się zasta­na­wia.

– Tak?

– Kobieta nie w moim typie.

Wybuch­nął śmie­chem.

– Powie­dzia­łem tak, bo byłem wku­rzony.

– To tak jak ja teraz.

Oboje się zaśmiali.

– Czym się zaj­mu­jesz, Wodo­spa­dzie, oprócz tego, że chla­piesz wodą na nie­zna­jome?

– Jestem pilo­tem.

– Ooo… Takim zwy­czaj­nym?

– Nie­zwy­czaj­nym też mogę być. Pilo­tuję myśliwce.

Kse­nia zmru­żyła oczy i zapy­tała:

– Pilo­tu­jesz myśliwce? Naprawdę? To brzmi eks­cy­tu­jąco. Czyli jesteś woj­sko­wym?

– Tak, jestem pilo­tem Sił Powietrz­nych. Wiesz, błę­kitna armia i te rze­czy.

– To musi być nie­sa­mo­wite! Uwiel­biam adre­na­linę!

– To praca, która rze­czy­wi­ście dostar­cza mnó­stwa wra­żeń i adre­na­liny – odpo­wie­dział z uśmie­chem. – Coś nas jed­nak łączy – spoj­rzał jej w oczy, a ona poczuła, jak cie­pło roz­lewa się po jej wnę­trzu.

– Zawsze chcia­łam wie­dzieć, jak to jest z tymi prze­cią­że­niami…

– Pod­czas lotu myśliw­cem doświad­cza się prze­cią­żeń, które mogą kil­ku­krot­nie prze­kra­czać siłę gra­wi­ta­cji. To wyjąt­kowo męczące, ale na tym polega magia tej pracy. Całe ciało pra­cuje na peł­nych obro­tach, a adre­na­lina ska­cze na maksa.

– Czy to tak nie­bez­pieczne, jak myślę? – Kse­nia słu­chała, jakby ją zacza­ro­wano.

– Oczy­wi­ście, ryzyko wpi­sane jest w ten zawód, ale odpo­wied­nie szko­le­nie, które daje kon­trolę nad maszyną, oraz dys­cy­plina pozwa­lają je zmi­ni­ma­li­zo­wać. Lata­nie myśliw­cem to nie tylko praca, ale i pasja. To poczu­cie, że panu­jesz nad tak wielką i skom­pli­ko­waną maszyną, jest nie do opi­sa­nia – Michał pra­wie uniósł się na krze­śle, by Kse­nia lepiej zro­zu­miała buzu­jące w nim emo­cje.

A ona pomy­ślała, że różne rze­czy można powie­dzieć o tym czło­wieku, ale na pewno nie to, że jest nudny.

– Brzmi fascy­nu­jąco. Dla­czego wybra­łeś wła­śnie myśliwce?

– Jako dzie­ciak byłem na poka­zie samo­lo­tów woj­sko­wych. I tak mi zostało.

– Ja też kocham pręd­kość, choć nie odry­wam się od ziemi, by ją poczuć. Jestem moto­cy­klistką – wyznała Emi­lowi pewna efektu, jaki zawsze robiła ta wia­do­mość na męż­czy­znach.

– Ej, opo­wiedz – popro­sił, patrząc na nią coraz bar­dziej zain­try­go­wany.

Kse­nia była gotowa zanu­rzyć się w opo­wieść o swo­jej pasji, ale zer­k­nęła na wyświe­tlacz komórki i pode­rwała się jak opa­rzona.

– Już tak późno! Prze­pra­szam cię, muszę lecieć.

– Dokąd?

– Do pracy.

– Spo­tkamy się jesz­cze?

– Nie sądzę – posłała mu uśmiech, o któ­rym wie­działa, że topi serca.

– A gdy­bym tak…

– Co?

– Dał ci mój numer tele­fonu, na wypa­dek gdy­byś jed­nak miała ochotę napi­sać do mnie albo zadzwo­nić…? Zosta­wiam otwartą furtkę – popa­trzył jej pro­sto w oczy.

– A ja nie chcę przez tę furtkę przejść.

– Dla­czego? – uśmiech­nął się tak sze­roko, że w policz­kach poja­wiły się dołeczki.

– Bo wiem, jak to się może skoń­czyć.

– Ty zde­cy­du­jesz, czy chcesz otwo­rzyć tę bramkę sze­rzej, czy może ją zamknąć. Zapisz, co ci szko­dzi.

Kse­nia lekko wzru­szyła ramio­nami, a Emil podyk­to­wał jej swój numer tele­fonu.

***

Kiedy weszła do domu, Roberta nie było. Za to w rogu sypialni stał kosz ze sło­dy­czami i z przy­wią­za­nym do niego olbrzy­mim pękiem balo­nów. Oczy­wi­ście w kształ­cie serca. Ten chło­pak chyba zwa­rio­wał, nawet jesz­cze nie ma tych cho­ler­nych walen­ty­nek, a już mi się pla­stik po miesz­ka­niu wala. Wła­śnie zaczęła kom­bi­no­wać, jak się pozbyć tego całego szajsu, kiedy usły­szała, że Robert prze­kręca klucz w zamku. – Ser­duszko? Kse­niuś? Gdzie jesteś?

Do jej nastroju naj­bar­dziej paso­wa­łaby odpo­wiedź „w dupie”. Ale uzbro­iła się w swój uśmiech ratun­kowy (coś pomię­dzy uda­waną rado­ścią a szczerą wyjebką) i słod­kim gło­sem zawo­łała:

– W sypialni. Coś tu zna­la­złam. Nie wiesz cza­sem, jakie… eee… dobre duszki to tutaj pod­rzu­ciły?

– A, zna­la­złaś mój pre­zent? Pomy­śla­łem, że z walen­tyn­kami powinno być jak z Gwiazdką. I dla­tego od dziś do dnia świę­tego Walen­tego codzien­nie będzie na cie­bie cze­kała nie­spo­dzianka! Już bie­gnę wyca­ło­wać moją boską dziew­czynę, tylko umyję ręce.

Zza ściany dobiegł Kse­nię szum odkrę­ca­nej wody. A ona nagle poczuła, że kom­plet­nie nie ma siły. Osu­nęła się na łóżko i scho­wała twarz w dło­niach. Za nic nie pozwo­li­łaby, żeby Robert teraz spoj­rzał jej w oczy. To, co by z nich wyczy­tał, z pew­no­ścią nie wpi­sy­wa­łoby się w wyobra­że­nia o spra­wia­niu uko­cha­nej prze­mi­łej nie­spo­dzianki. Tak, miliony dziew­czyn zabi­łyby, żeby mieć koło sie­bie takiego faceta jak on. Ale Kse­nia czuła, że zaraz zwy­mio­tuje od tej całej sło­dy­czy. Mimo że nie spró­bo­wała jesz­cze żad­nej z cze­ka­ją­cych na nią cze­ko­la­dek.

Rozdział 4

Blanka stała oparta o ścianę i o niczym tak bar­dzo nie marzyła jak o tym, by uciec z tego spędu gwiaz­de­czek i cele­bry­tek.

Po pierw­sze, nie miała humoru, ponie­waż pokłó­ciła się z Ada­mem. Po dru­gie, czuła, że łapie ją prze­zię­bie­nie. A po trze­cie, była ostat­nią osobą, która mogłaby powie­dzieć, że dobrze jej we wła­snej skó­rze. Na bro­dzie wykwitł jej pryszcz wiel­ko­ści wul­kanu, obec­nie zama­sko­wany pod kop­cem z korek­tora. Włosy spry­skała obfi­cie suchym szam­po­nem, żeby jakoś wyglą­dały, bo były tak przy­klap­nięte, jakby dopiero co zdjęła z głowy kask nar­ciar­ski. Teraz obra­cała ner­wowo kie­li­szek w dłoni, obie­cu­jąc sobie, że wyj­dzie stąd naj­da­lej za kil­ka­na­ście minut. I wróci pro­sto do domu.

– Cześć – usły­szała nad uchem. Głos zna­lazł się sta­now­czo zbyt bli­sko niej. Wła­ści­wie jego wła­ści­ciel poważ­nie naru­szył jej strefę kom­fortu. Zaczyna się, pomy­ślała. Są tacy męż­czyźni, któ­rzy sądzą, że jeśli kobieta stoi sama, to na pewno brak jej towa­rzy­stwa.

– Cześć – odpo­wie­działa jed­nak. – Jestem… – Blanka odwró­ciła wzrok w stronę męż­czy­zny. Wyso­kiego blon­dyna. Dość przy­stoj­nego. Wie­działa, kim jest. Jego zespół ostat­nio wylan­so­wał hit, który znany był nie tylko w Pol­sce, ale i za gra­nicą.

– Wiem, kim jesteś. Nicho­las.

– Tak – uśmiech­nął się sze­roko, uka­zu­jąc dosko­nale równe i białe zęby. Na pewno efekt bar­dzo kosz­tow­nych i okrop­nie cza­so­chłon­nych wizyt u den­ty­sty. – A ty?

– Blanka.

– Cześć, Blanka. Wyglą­dasz na znu­dzoną.

– Bo jestem. Ale ty aku­rat zapewne wiesz, że na nie­któ­rych spę­dach się bywa.

– Tak, wiem – uśmiech­nął się. – Też jestem tutaj za karę. Może się przej­dziemy? – zapy­tał.

– Może kiedy indziej – Blanka odsta­wiła kie­li­szek z nie­do­pi­tym pro­secco na tacę, którą usłuż­nie pod­su­nął jej kel­ner.

– Trzy­mam cię za słowo – powie­dział Nicho­las.

Już miała odejść, ale nie­ocze­ki­wa­nie znów przed nim sta­nęła.

W jego oczach coś bły­snęło. Jakby nadzieja?

Blanka nie zamie­rzała jej roz­nie­cać.

– Prze­pra­szam, czy mógł­byś mi zamó­wić Bolta?

– Słu­cham?

– Nie mam apli­ka­cji. No… nie korzy­stam. Nie umiem – zaczęła się tłu­ma­czyć, choć w sumie nie bar­dzo wie­działa czemu.

– Może po pro­stu ja cię odwiozę?

– Żad­nego odwo­że­nia.

– Rozu­miem – Nicho­las pod­niósł do góry ręce w obron­nym geście. – Po pro­stu chcia­łem być miły.

– A ja po pro­stu chcę, byś zamó­wił mi Bolta.

I nie­ocze­ki­wa­nie wybuch­nęli śmie­chem.

***

Wszystko, czego chciała, to spo­koj­nie wró­cić do domu, zapo­mnieć o kłótni z Ada­mem, o napię­ciu przed­mie­siącz­ko­wym, o prysz­czu na bro­dzie.

Gdy tylko wyszła z lokalu, zimowy wiatr ude­rzył ją w twarz, przy­po­mi­na­jąc, że choćby nie wia­domo jak szybko ucie­kać, pro­blemy i tak cię dogo­nią. Czuła się znu­żona, zmę­czona fizycz­nie i wyczer­pana emo­cjo­nal­nie.

Sie­dząc w aucie, poczuła ulgę. W końcu mogła się zre­lak­so­wać i po pro­stu w ciszy podró­żo­wać. Tym­cza­sem kie­rowca posta­no­wił zacząć roz­mowę:

– Tak sama? Po nocy? – był wąsaty i nie­młody, spod czapki ster­czały siwe włosy.

– Tak – odpo­wie­działa krótko Blanka.

– A to tak nie przy­stoi panience – podzie­lił się z Blanką reflek­sją w stylu retro. Widziała, jak zerka przy tym w lusterko.

– Wie pan co, naprawdę kobie­cie wiele rze­czy przy­stoi. To face­tom nie przy­stoi cza­sami drą­żyć temat i mówić głu­poty – powie­działa ostro. Nie miała nastroju na głu­pie gadki szmatki.

Potrze­bo­wała tro­chę czasu dla sie­bie, musiała poukła­dać myśli.

W domu cze­kały na nią cisza i spo­kój. Zdjęła płaszcz, buty na obca­sie zsu­nęła z ulgą z nóg. A potem zamarła – na sto­liku w kuchni paliła się mała świeczka.

– Adam? – zawo­łała cicho.

W odpo­wie­dzi usły­szała muzykę, którą uwiel­biali oboje. W salo­nie stał Adam. Uśmie­chał się, w ręku trzy­mał butelkę ich ulu­bio­nego wina i dwa kie­liszki.

– Prze­pra­szam za kłót­nię – powie­dział, zbli­ża­jąc się do niej tak, że widziała jego tęczówki. – Chcia­łem, żeby­śmy mogli spę­dzić tro­chę czasu razem. Tylko ty i ja.

Blanka spoj­rzała na niego i poczuła, jak całe napię­cie opusz­cza jej ciało. Może cza­sami ucieczka nie jest roz­wią­za­niem, a wręcz prze­ciw­nie – warto sta­wiać czoła pro­ble­mom i razem poko­ny­wać prze­szkody. I choć nie wszystko było ide­alne, to w tej chwili w jej przy­tul­nym miesz­ka­niu miłość zda­wała się być tym, co naprawdę liczyło się naj­bar­dziej.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki