Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Do czego zdolna jest matka, kiedy w grę wchodzi dobro jej dziecka? Jak bardzo namiętność może zawładnąć ludźmi?
Stefania jest położną, która jest oddana swojej pracy. W szpitalu poznaje doktora Wojdara, z którą połączy ją płomienny romans. Kiedy Liwia, córka Stefanii, dowiaduje się o tym, że matka zdradziła ojca, wyjeżdża na wieś. Tam poznaje Filipa, z którym zachodzi w ciążę. To matka odbiera jej poród i podejmuje decyzję, która zaważy na losach trzech kobiet. Wszyscy popełniamy błędy i nigdy nie wiemy, jak zachowalibyśmy się w danej sytuacji, dopóki się w niej naprawdę nie znajdziemy.
To opowieść o tym, jak trudne jest rodzicielstwo, ale też o tym, że niektóre miłości nie mają racji bytu. O rozstaniach i powrotach, a także o tym, że choć czasu nie da się cofnąć i za popełnione błędy trzeba zapłacić, to jednak przy odrobinie dobrej woli można nadać losowi nowy bieg, bo na szczęście nigdy nie jest za późno.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 358
PROLOG
Opowiem Ci moją historię. Na początku chcę Cię prosić o jedno: nie oceniaj mnie już teraz. Przeczytaj. Nie potrzebuję Twojej oceny. Wiem, co zrobiłam, i wiem, czego nie zrobiłam. Powiesz, miałam wybór. Ty też masz. Każdego dnia stajesz przed wyborem. Ile złych decyzji podjęłaś pod wpływem chwili? Ile złych słów wyrzuciłaś z siebie? Zraniłaś pewnie też nie raz. Jesteśmy tylko ludźmi. Każdemu zdarzają się chwile słabości…
Mówią, że to, co się liczy, to teraźniejszość. Przeszłość jest mglistym wspomnieniem, które zostawiamy za sobą. A przyszłość? Przyszłość to tylko marzenia i plany, które tak naprawdę nie istnieją. Usilnie poszukujemy chwil, które dały nam szczęście lub które je dadzą. Nie zastanawiamy się nad tym, co jest teraz. Nad naszymi odczuciami, emocjami i tym, co przeżywamy właśnie w tej chwili. Pędzimy… Bez zastanowienia podejmujmy decyzje, których nie powinniśmy nigdy podjąć.
Stefania miała tylko chwilę, by spojrzeć na tamtego chłopca. Niemowlaka, który zakwilił. Nie było czasu na sentymenty. Ela tyle już przeżyła… Kolejny cios by ją zabił lub doprowadził do zguby. Ona też więcej by nie wytrzymała. Kobieta ruszyła z noworodkiem do sal dla maluchów, Wojdar poszedł za nią. Zobaczył, że na miejscu jest też Alicja z drugim dzieckiem, wnukiem Stefanii.
– Ja się nim zajmę, proszę – Stefania zjawiła się przy wnuku.
– Ale…
– To mój wnuk.
Alicja spojrzała na ordynatora.
– Stefania i ja dopilnujemy wszystkiego – zwrócił się do młodszej położnej. – Czekają nas kolejne porody, a stan tych noworodków jest stabilny.
Alicja spojrzała na lekarza, po czym wyszła bez słowa.
Wojdar i Stefania zostali sami. Ordynator w skrócie opowiedział jej przebieg akcji porodowej córki. Kobieta nie mogła złapać oddechu, jej serce biło tak szybko, że myślała, że dostanie zawału.
– Wiesz, z czym to się wiąże? – zapytał.
Oczywiście, że wiedziała. Tak długie niedotlenienie na pewno będzie miało negatywne skutki. Porażenie mózgowe. Stefania w jednej chwili przypomniała sobie wszystko, co wiedziała o dzieciach z porażeniem mózgowym. Jej córka była taka krucha, wrażliwa, tyle w jej życiu było ostatnio tragedii. Nie da sobie rady z kolejnym ciężarem, który miałby na nią spaść. Zbyt wiele łez ostatnio wylała. W dodatku samotna matka…
Stefania miała kuzynkę, która urodziła dziecko z porażeniem mózgowym. Kiedyś często się odwiedzały. Stefa patrzyła z politowaniem na tę kobietę, która po kilku latach wychowywania dziecka zmieniła się we wrak człowieka. Świat zwolnił, a jej się wydawało, że jej dusza uleciała w górę, zostawiając bezwładne ciało. Synek Karoliny wymagał jedynie delikatnego wsparcia oddechowego, jego ogólny stan był dobry.
Ela nie poradzi sobie z chorym dzieckiem, Stefania wiedziała o tym doskonale. Miała dopiero osiemnaście lat, a zdradzała objawy depresji. I jeszcze to? Stefania nie będzie mogła pomóc jej należycie w opiece nad dzieckiem, ktoś musiał zarabiać na ich utrzymanie.
– To jest synek Eli – wskazała na zdrowego noworodka, syna Karoliny.
– Ale… – doktor Wojdar był zdenerwowany.
Nie istnieją kłamstwa, a jedynie kalekie prawdy.
Baruch Spinoza
Stefania podeszła do okna i spojrzała na ogród w pełnym rozkwicie. Wróciła myślą do tych dni, które kiedyś spędziła z doktorem Wojdarem. Od tego pamiętnego wyjazdu wszystko się zaczęło. Dzisiaj też padał deszcz, tak jak wtedy, podczas ich pierwszego wspólnego spaceru.
Stefanię zawsze rozczulał widok kropel deszczu, które rozbryzgiwały się o szybę, by spłynąć z niej strumieniami. Ostatnio nieustannie wracała myślami do czasów, zanim jej życie rozsypało się w drobny mak. Oczywiście nie mogła za to nikogo obwiniać oprócz siebie.
Przeszłość jest piękna we wspomnieniach, ale prawda jest inna. Przeszłość przecież też usłana jest kolcami i odłamkami szkła. Co ciekawe, czasami sami sięgamy po te odłamki, dziwiąc się potem, czemu kaleczymy się przy tym boleśnie. Kobieta przeżyła więcej lat, niż jej zostało, to pewne. Niektóre lata gdzieś jej umknęły, szczególnie te, kiedy zrezygnowała z pracy położnej. Te lata były jałowe. Czasami wydawało jej się, że ostatnie lata minęły niezauważalnie, i tylko niektóre chwile w jej życiu miały dla niej znaczenie i sprawiły, że śmiała się do łez. Po policzkach Stefanii popłynęły łzy. Przez ostatnie kilka lat dość często płakała…
Zastanawiała się, który moment zapoczątkował lawinę? Gdyby nie znajomość z Krzysztofem, może jej życie potoczyłoby się inaczej? Może Ela nie wyjechałaby na wieś? Nie poznała Filipa. Tak, na pewno byłoby inaczej. A więc sympozjum?
A może to zaczęło się dużo wcześniej? Nie na sympozjum. Na pewno wcześniej… Tylko że oboje (ona i Krzysztof Wojdar) starali się ignorować to, co się między nimi działo. A między nimi była czysta chemia. Spojrzenia, podczas których sypały się iskry.
Praca zbliża ludzi, szczególnie praca pod presją. Praca na oddziale położniczym jest szczególna, zwłaszcza kiedy stawką jest życie matki i dziecka. Lekarze, inne położne rozumieją cię bardziej niż ktokolwiek z zewnątrz. Pod koniec ciężkiego dyżuru, pełnego strachu i konieczności szybkiego działania, człowieka niekiedy dopada głupawka. Śmiejesz się ze wszystkiego i, o zgrozo, z tego, z czego nigdy byś nie pomyślała, że śmiać się można. Czasami padasz na twarz ze zmęczenia, a mimo wszystko nie zrezygnowałabyś z tej pracy. Bywają ciężkie porody, stresujące chwile, kiedy nerwy masz napięte jak postronki. Wściekasz się i współpracownicy to rozumieją. Czasami milczysz, kiedy coś poszło nie tak, inni na oddziale też milczą i nikt nie pyta, dlaczego jesteś smutna. Nawet najbardziej kochający mąż nigdy tego nie zrozumie. A jego słowa pocieszenia: „Nic nie mogłaś zrobić”, strasznie drażnią. Czasami płaczesz w kącie z inną położną. Czasami się wkurwiasz na system i na całą papierologię, która pochłania za dużo czasu. Bo zamiast wypełniać druki, wolałabyś iść do położnic, do noworodków i pomóc im w tych pierwszych wspólnych chwilach. Młode, wyczerpane porodem mamy tak często są zagubione. I tylko druga położna, inny lekarz zrozumie to, co czujesz. To, że kochasz to, co robisz. A Stefania kochała swoją pracę. Odkąd skończyła czternaście lat, wiedziała, że chce zostać położną. Nawet nie wie, skąd się w niej zrodziło zainteresowanie położnictwem. Po prostu chciała i już.
Ciężarne kobiety, płaczące dzieci, bieganina, nawał obowiązków, to wszystko napełniało ją spełnieniem i dumą, i poczuciem, że robi coś ważnego. Wzruszały ją łzy wdzięczności w oczach zmęczonej porodem kobiety, cud narodzin, kiedy trzymała w rękach malutkie dziecko. Lubiła szybko działać, kiedy następował krwotok z łożyska, a ona musiała podjąć decyzję co dalej. I podejmowała słuszne decyzje. Niekiedy asystowała przy cesarskim cięciu podczas porodu w domu, kiedy nie można było dłużej czekać na przyjazd karetki. Działała pod presją. Lubiła te skoki adrenaliny, które ją motywowały. Pomagała nie tylko rodzącej, ale i jej rodzinie. Jeśli na sali pojawiała się pierworódka, wiedziała, że rodzina trzęsie się ze strachu jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy kobieta rodziła kolejne dzieci. Niektórzy mężczyźni byli bardziej zdenerwowani od swoich żon.
Stefania wyszła z sali operacyjnej i natknęła się na młodego mężczyznę, który chodził w tę i z powrotem.
– Wszystko w porządku? – zapytała łagodnym głosem.
– Nie wiem.. Nie wiem… Miałem coś zrobić. I z nerwów zapomniałem.
– Może żona coś od pana chciała?
– Nie, to nie to.
– Kawy?
– Nie. Wypiłem już pięć.
– Hmmm…
– Wiem! Eureka! Muszę do toalety.
– A! – Stefania zaśmiała się rozbawiona.
Kobieta skierowała się do sali, gdzie leżały świeżo upieczone mamy.
– No wreszcie raczyła pani do mnie przyjść – młoda mama nie kryła zniecierpliwienia.
– Przepraszam panią, ale mamy dzisiaj ruch jak w ulu – próbowała rozładować napięcie Stefania. Uśmiechnęła się do kobiety, ale tej nie było do śmiechu. Stefania rozumiała, przez co te kobiety przechodziły. Była nie tylko położną, ale i matką. Poród, zmęczenie, cewniki, pierwsze karmienie, wszystko to było nowe, męczące. Jednak czasami chciała, by rodzące wykazały się odrobiną empatii wobec pracy położnej. Kiedy w szpitalu było obłożenie, na jedną położną przypadało piętnaście, niekiedy dwadzieścia kobiet i ich dzieci.
– A ja nie wiem, jak nakarmić dziecko. Jak je przystawić do piersi – w oczach kobiety pojawiły się łzy.
Stefania niekiedy była bezsilna, innym razem ogarniała ją złość na służbę zdrowia.
– No już, kochanieńka – przemawiała czule do młodej mamy.
Wzięła na ręce płaczące dziecko i przyłożyła je do matczynej piersi.
– Przytrzymaj mu wyżej główkę – poinstruowała.
– Dobrze?
– Tak. Teraz dobrze – Stefania uśmiechnęła się.
Stefania lubiła nocne dyżury, doktor Wojdar też był często nocą na dyżurze. Niekiedy trafiła im się pacjentka w ciężkim stanie. Oboje wbrew temu, że nie powinni, wiązali się z nią emocjonalnie. Siedzieli na krzesłach obok siebie i monitorowali parametry życiowe pacjentki. Z czasem Stefania zauważyła, że mimo iż lekarz mógłby pójść położyć się spać i przyjść w razie jej telefonu, gdy stan pacjentki się pogorszy, ten zostawał z nią. Siedzieli na niewygodnych krzesłach niekiedy i całą noc. Czyżby brak zaufania? A może nie o zaufanie tu chodziło? Chcąc nie chcąc zaczynali ze sobą rozmawiać na tematy inne niż medycyna. Szybko odkryli, że oprócz tematów związanych z medycyną mają jeszcze dużo innych wspólnych, na które chętnie rozmawiali. Kochali stare kino. A także produkcje węgierskie i czeskie. Rosyjskie też oglądali. Lubili czytać książki Kieślowskiego i słuchać Arethy Franklin.
– A wie pani, że ona swoje pierwsze dziecko urodziła w wieku piętnastu lat?
– Tak? Myślałam, że siedemnastu.
– Gdy miała siedemnaście lat, na świat przyszedł jej drugi syn.
– Dzieci… Pierwszy album nagrany w wieku czternastu lat. Taka młoda…
– Wcale mnie to nie dziwi, z takim głosem. Myślę, że wielu artystom towarzyszy jakiś ból, melancholia… niespełnienie w życiu.
– Bo oni jakby więcej odczuwają. Taka Aretha, która miała dwóch mężów, kilku kochanków. Samotna, niekiedy zależna od swoich mężów, menedżerów, wyhaftowała swoim głosem, smutkiem, melancholią piękną historię jazzu. Własnym smutkiem tkała piosenki.
– I mężczyźni za nią szaleli.
– Nie była wampem, seksbombą, a jednak oni chcieli być z nią, przy niej.
– Myśli pan, że dlatego, że ich pociągała? A może pociągała ich jej sława i pieniądze?
– Nie – pokręcił głową. – Jej osobowość, skomplikowana natura… To dlatego do niej lgnęli. Związki Arethy z mężczyznami były z reguły burzliwe i krótkie. Miały postać fascynacji, która nigdy nie przekształciła się w dojrzałe uczucie.
Szczerze mówiąc, Stefania od pewnego czasu miała nadzieję, że trafi na dyżur z doktorem Wojdarem. Czasami starała się tak zamienić dyżury, by przypadał jej dyżur właśnie z nim (grafik lekarzy zawsze był dostępny dla personelu). On też pod pretekstem sprawdzenia czegoś patrzył w grafik położnych, żeby dowiedzieć się, kiedy Stefania ma dyżur. Jakoś głupio mu było zapytać ją o to wprost. Kiedy razem pracowali, uśmiechali się do siebie, wymieniali spojrzenia. Chodzili razem na obchody. On z innymi lekarzami, a ona za nimi, z innymi położnymi. Czasem omawiali razem jakąś cięższą sytuację, która miała miejsce na sali porodowej.
Niby każdy wykonywał swoje obowiązki, otaczał ich personel, studenci, pacjentki, a oni widzieli tylko siebie. Bywało tak, że wszyscy razem zamawiali obiad w stołówce. I wtedy Stefania z Wojdarem siadali obok siebie. Niekiedy jedno ramię dotknęło drugie, udo musnęło drugie udo. Nocami pili razem kawę w dyżurce. Wojdar wiedział, jak Stefania wygląda bez makijażu, bo o czwartej nad ranem w dupie masz, czy eyeliner ci spłynął. Widział, jak Stefania wygląda z rozczochranymi włosami, kiedy na chwilę przysnęła w fotelu. Podobało mu się to jej rozczochranie. Ludzie z jednego szpitala znają siebie doskonale. Wiesz, do kogo nie dzwonić o szesnastej, bo na pewno ma drzemkę, a ten nienawidzi gołąbków.
Pozorne, banalne rzeczy, a sprawiają, że czujesz się swobodnie i nie musisz udawać. Teoretycznie jest tak w każdej pracy, ale praca w szpitalu to coś więcej, to wspólne przepracowane noce, święta, weekendy. Personel niekiedy wspólnymi siłami walczy o życie dziecka lub matki – to nie jest kwestia dotrzymania terminu oddania projektu – to jest żyć albo nie. Dlatego tak ważna jest współpraca, dobre relacje. Relacje, które z czasem wychodzą poza służbowe.
Wigilia i sylwester, które Wojdar i Stefania razem spędzili na oddziale, zbliżyły ich do siebie jeszcze bardziej. Człowiek w takie dni czuje się samotny, musi zostawić rodzinę i iść do pracy. W takich sytuacjach nieświadomie szuka się pocieszenia.
Tuż przed północą do dyżurki weszła Alicja, druga położna i Jasiek, młody anestezjolog. Wojdar i Stefania już tam na nich czekali.
Alicja wyciągnęła z szafy bezalkoholowy szampan.
Wojdar spojrzał na zegarek.
– Za trzy minuty północ.
– Za dwie.
– Za minutę.
– Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden.
Równo o północy wystrzelił korek od szampana. Jasiek rozlał go do plastikowych kubeczków.
Stefania złożyła życzenia Ali i Jaśkowi. Kiedy stanęła naprzeciwko Wojdara, poczuła skrępowanie.
– Szczęśliwego nowego roku – uśmiechnęła się do niego.
– Oby był szczęśliwy – kobieta poczuła delikatne muśnięcie jego warg na policzku. Płonęła.
Był pierwszy dzień nowego roku.
Rano na porodówkę wszedł świeżo upieczony tatuś. W torbie coś dźwigał. Stefania przystanęła obok, bo była ciekawa, co tam jest w tej torbie. Może jakiś prezent dla maleństwa i młodej mamy? – zastanawiała się.
– Co tam masz? – zapytała męża kobieta, kiedy stanął przy jej łóżku.
– Ciuchy na wyjście. Powiedziałaś, żebym przywiózł to, co nosiłaś przed porodem.
– No dobrze, dobrze – kobieta gestem ręki ponagliła męża, by odsunął zamek w torbie.
Tatuś odsunął zamek i wyjął z niej długą czarną balową suknię.
– A to co? – żona nie kryła zdziwienia. – Na bal nas zabierasz?
– No przecież… W tej sukience byłaś, kiedy zaczęły się bóle.
– Byłam, ale ją zdjęłam.
– Powiedziałaś, cytuję: „Przywieź to, co miałam na sobie przed porodem”.
Stefania zaśmiała się w duchu i wyszła na korytarz.
– Przepraszam? – młoda mama z łóżka, które stało koło drzwi, poprosiła Stefanię do siebie.
– Tak?
– Czy nikt nie dokarmiał mojego dziecka?
– Nie. Jest pani cały czas z dzieckiem i to pani je karmiła ostatni raz.
– Tak, wiem, ale czy nikt go nie dokarmiał?
– Kiedy?
– Nie wiem. Jak odwróciłam głowę…
Stefania popatrzyła na młodą przejętą mamę, uśmiechnęła się do niej i powiedziała:
– Proszę pani, nikt się nie zakradł do pani łóżka i nie włożył pani dziecku butli do buzi, kiedy pani była odwrócona. Zapewniam panią.
– Ach, to dobrze…
– To dobrze… – Stefania wyszła z sali z uśmiechem na twarzy. Ona rozumiała, co się dzieje z matkami, z ich mężami w chwili tak wielkiego stresu, jakim był poród. Sama kiedy rodziła Elę, była tak spanikowana, że nie pamiętała nic, czego uczyła się w szkole rodzenia.
Opowiedziała o wszystkim doktorowi Wojdarowi, kiedy pili kawę w dyżurce. Oboje się roześmiali.
– To co, może urządzimy tutaj dzisiaj bal? – zaproponował Krzysztof.
– W sumie… Dlaczego nie?
Wojdar podszedł do radia. Włączył odbiornik. Z głośników popłynęła skoczna muzyka. Doktor odstawił kubek na stolik. I zaczął podrygiwać w takt muzyki. Stefania roześmiała się i też zaczęła podrygiwać.
– W końcu jest pierwszy dzień nowego roku.
Stefania, mimo notorycznego zmęczenia, w pracy czuła się szczęśliwa. Poświęcała pracy całą energię. To w domu był czas na regenerowanie sił. Tylko co z Pawłem i Elą? Co ta praca zrobiła z ich rodziną? Rodzina z pozoru idealna, uśmiechnięta, a od środka zżerał ją robak.
Czasami czuła się jak na Titanicu. Orkiestra nadal grała, a statek tonął.
Było majowe popołudnie. Doktor Wojdar zadzwonił do szpitala. Odebrała Stefania. Doktor przebywał wtedy na zwolnieniu. Angina. Poprosił ją, aby zamówiła kuriera i przesłała mu niebieski segregator z dokumentacją pacjentek.
– Panie doktorze – zaśmiała się Stefania. – Powinien pan odpoczywać, a nie pracować.
Zaśmiał się.
Kiedy dyktował adres, Stefania uśmiechnęła się do siebie i powiedziała:
– Mieszkam kilka przecznic dalej.
– Cóż za zbieg okoliczności.
Ona by powiedziała, że raczej przeznaczenie, ale ugryzła się w język.
– Za godzinę kończę dyżur. Przywiozę panu segregator.
Sama zdziwiła się, że to zaproponowała.
Półtorej godziny później Stefania zadzwoniła do drzwi doktora Wojdara.
– To co? Kawa? – zaproponował doktor.
– Nie chcę przeszkadzać.
– Wypiję z panią moje ziółka. Proszę wejść. Ciężka noc?
– Masakra.
Uśmiechnął się do niej promiennie.
– W takim razie kawa wskazana.
Stefania weszła do salonu. Przycupnęła nieśmiało na brązowym fotelu. Wojdar zniknął w kuchni, a ona rozejrzała się po wnętrzu. Salon urządzony był tak, jak sobie wyobrażała. Kanapa skórzana, okryta włochatą popielatą narzutą. Poduszki ułożone równiutko, po kilka z każdej strony. Na ścianach zdjęcia i obrazy. Po prawej stronie wielki regał z książkami, głównie o tematyce medycznej. Na środku salonu stał mahoniowy stolik, a na blacie wazon z kwiatami.
Po kilku chwilach doktor Wojdar wszedł do pokoju. Na stoliku postawił tacę, na której stały dwie filiżanki i talerzyk z ciastkami.
– Jak się pan czuje?
– Zdecydowanie lepiej, ale jeszcze kilka dni temu nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Mleko i dwie łyżeczki cukru? – zapytał.
– Skąd pan wie?
– Widziałem, jaką robi sobie pani kawę, kiedy jest pani na dyżurze.
– Jest pan dobrym obserwatorem.
– A wie pani, że nie. Jakoś szczegóły ulatują mi z pamięci. Tylko niektóre rzeczy są tam… Te ważniejsze.
Nalał do filiżanek mleka i nasypał cukru.
Stefania wzięła w dłonie filiżankę, która stała bliżej niej. Za bardzo nie wiedziała, co miałaby mu odpowiedzieć.
Ich spojrzenia się spotkały i Stefania była niemal pewna, że serce Krzysztofa też zabiło dużo szybciej, podobnie jak jej serce.
Rozmawiali ponad godzinę na błahe tematy, wypili po dwie filiżanki kawy. Stefania wstała z fotela. Dopiero wtedy poczuła, jak przez cały ten czas jej ciało było spięte.
– Panie doktorze, niech pan szybko wraca do zdrowia – podała mu rękę na pożegnanie.
– Dziękuję.
Wyszła z jego domu. Była tak roztrzęsiona, jakby przed chwilą zdawała najtrudniejszy egzamin. Co się z nią działo?
Trzy miesiące później Stefania i doktor Wojdar zostali zaproszeni do Sopotu na konferencję szkoleniową, której tematem przewodnim była „ginekologia i położnictwo” .
– Tegoroczna konferencja jest już trzynasta. Porozmawiamy o najczęstszych problemach, na które możemy natrafić podczas procesu diagnostycznego i leczenia naszych pacjentek – rozpoczął przemowę starszy, siwy profesor. – Wykładowcy w swoich prezentacjach, na podstawie danych naukowych, ale i własnego bogatego doświadczenia, udzielą cennych wskazówek, jak rozwiązywać dylematy kliniczne i unikać niepotrzebnych błędów.
Stefania kątem oka spojrzała na doktora Wojdara, on w tym momencie też na nią spojrzał i uśmiechnął się do niej. Był przystojny. Młodość karmi się pięknem, ale to dojrzałość sprawia, że mężczyźni nabierają pazura. Fakt, może nie był już dwudziestolatkiem, ale w jego ruchach, spojrzeniu były jeszcze całe pokłady młodości, energii i krzepy. Podczas dyżurów był opanowany i spokojny. Ten jego spokój we wszystkim tym, co robił, ją fascynował. Kiedy robił notatki w zeszycie, zmarszczył lekko brwi. Jego zaabsorbowanie sprawiło, że wydał jej się fascynujący. Zerknęła na jego notatki, ale bazgrał jak kura pazurem, nie mogła rozszyfrować liter. Typowy lekarz – uśmiechnęła się pod nosem. Jego dłonie o długich palcach ściskały pióro. Zafascynowało ją również to, że pisał piórem, a nie długopisem. Wykład był naprawdę ciekawy, ale Stefania nie mogła się na nim skupić, tym bardziej że obok niej siedział Krzysztof. W myślach przeszli już ze sobą na ty. Spojrzała w okno, niebo było zachmurzone.
– Przepraszam panią – doktor Wojdar nachylił się nad jej uchem. – Nie miałaby pani ochoty się stąd urwać?
Kobieta uniosła do góry brwi.
– Źle spałem, potrzebuję dawki kofeiny, bo inaczej tutaj zasnę – kontynuował.
Stefania uśmiechnęła się do niego i szepnęła:
– Kawa, zawsze i o każdej porze.
Skierowali się po cichu w stronę wyjścia.
Znaleźli niewielką kawiarenkę nad samym morzem. Weszli do środka. Kawiarnia była przytulna, wypełniona zapachem kawy i chilloutowym dźwiękiem. Na stolikach paliły się lampiony, a na ścianach wisiały reprodukcje obrazów.
Wojdar podszedł do baru, a Stefania zapatrzyła się na jeden obraz. Według niej był dziwny, przedstawiał kobietę wyglądającą przez okno.
– Podoba się pani? – za plecami usłyszała głos doktora.
Wojdar stał za nią. W rękach trzymał tacę.
– Niespecjalnie.
– To Picasso. To znaczy, nie oryginał.
– Domyśliłam się – uśmiechnęła się do niego.
– Oryginały chodzą za kilkadziesiąt milionów funtów.
– Nie znam się na sztuce, ale jakoś jego obrazy mnie nie przekonują.
– Mnie też nie.
Uśmiechnęli się do siebie.
– Gdzie siadamy?
– Może na zewnątrz. Powdychamy trochę jodu.
Skinął głową i przepuścił ją przodem.
Usiedli przy stoliku zwróconym w stronę morza.
Wiatr wzniecał tumany piasku. Wysoko na niebie przez chmury przebijało się słońce. Mewy skrzeczały. Było wietrznie, ale dość ciepło. Stefania i Krzysztof siedzieli naprzeciwko siebie i popijali mocną kawę.
– Czyli zna się pan na sztuce? – zwróciła się do Wojdara Stefania.
– Niespecjalnie. Czytałem jednak coś nie coś o Picassie. Tylko że bardziej od jego obrazów interesuje mnie jego życie prywatne, a konkretnie jego muzy. Najlepsze ceny osiągają obrazy, które przedstawiają jego młodziutką kochankę. On był grubo po czterdziestce, ona miała zaledwie siedemnaście lat, kiedy się poznali. Picasso zauważył ją pod galeriami Lafayette. Była zima, padał śnieg, dziewczyna otulała się płaszczem, miała zaróżowione policzki i piękny uśmiech, któremu nie mógł oprzeć się sam mistrz. Pablo ponoć podszedł do niej i powiedział: „Nazywam się Picasso. Razem dokonamy wielkich rzeczy”.
– I dokonał.
– Miał fart.
– A może talent?
– Polemizowałbym.
Zaczęli się śmiać.
– A ona? Kochanka samego mistrza?
– Chyba nie miała łatwego życia.
– Chyba w ogóle kochanki nie mają łatwego życia.
– Hmmm. Chyba tak. Spotykali się w tajemnicy przez wiele lat. Trwali w tym romansie, mimo iż nieustannie ze sobą zrywali, ale po jakimś czasie do siebie wracali. Ponoć nie mogli bez siebie żyć.
– Ze sobą widocznie też nie, skoro tak często się rozchodzili.
– Romanse w ogóle są z natury trudne.
– To po co to wszystko?
Wzruszył ramionami.
– W pożądaniu i namiętności jest niewyobrażalna siła. Marie-Thérèse zamieszkała nawet w domu naprzeciw kamienicy swojego kochanka. Urodziła mu córkę Mayę. Rok później Marie-Thérèse – ta, która była przyczyną zdrady – także została zdradzona. Picasso poznał Dorę Maar i oczywiście zakochał się do szaleństwa. Ani żonom, ani kochankom nie dawał jednego: wiernej miłości.
– Wierna miłość naprzeciw pożądaniu i chwili szaleństwa – Stefania uśmiechnęła się do Wojdara. – I one, muzy na jego obrazach. Przez chwilę były z nim. I zapewne przeżyły bardzo intensywny czas.
– Uważa pani, że lepiej kochać krótko, ale intensywniej?
– Nie wiem. Czasami mi się wydaje, że tak, innym razem, że ważniejszy jest spokój i harmonia.
Między nimi zapadła cisza. Pili kawę, patrzyli na sinoniebieskie morze.
– Cieszę się, że się urwaliśmy – odezwał się doktor Wojdar.
– Też się cieszę. Nie żeby wykład był nudny…
– Nie, skądże znowu.
Oboje się roześmiali.
– Może przejdziemy na ty? – zaproponował.
– Będzie mi bardzo miło. Stefania – kobieta uniosła do góry filiżankę.
– Krzysztof.
Znów zapadało milczenie.
– Masz dzieci? – zapytał po chwili Krzysztof.
– Tak, córkę. Ma dziewięć lat. A ty?
– Dwóch synów. Jeden dwadzieścia dwa lata, drugi dziewiętnaście.
– To ile ty masz lat? – Stefania zmrużyła oczy.
– Nie jestem taki stary, po prostu wcześnie zacząłem.
– A, to ja późno. Urodziłam Elę, kiedy miałam trzydzieści dwa lata.
– Wojtek urodził się, kiedy byłem na pierwszym roku studiów.
– I daliście radę?
– Chyba nie mieliśmy wyjścia. Teraz za to mam spokój…
– Druga młodość.
– Tak jakby. Chociaż już mnie coś pobolewa tu i tam – złapał się za bok.
– Co ciekawe, mnie też.
Oboje się śmiali.
Rozmawiali jeszcze chwilę o dzieciach, pogodzie, wakacjach z rodziną. Wojdar opowiadał o swoim dzieciństwie, o tym jak z trzema braćmi nieźle psocili, a mama musiała się za nich wstydzić, o ciężkiej próbie, jaką były dla niego studia medyczne, o wczesnym rodzicielstwie.
Krzysztof mówił i uważnie przyglądał się Stefanii. Była już dojrzałą kobietą, a mimo to w jej ruchach, sposobie bycia, szerokim uśmiechu wciąż była ta energia, ta witalność charakterystyczna dla młodych kobiet. Jej ciemne blond włosy sięgały łopatek. Oczy miały ładny kolor, niebieskozielony. Wokół oczu zbierały się już kurze łapki, mimo to do twarzy jej było z tymi pierwszymi zmarszczkami.
Wypili kawę.
– Masz ochotę na kolejną? – zapytał Wojdar.
– A może przeszlibyśmy się brzegiem morza? – zaproponowała nieśmiało Stefania.
– Z przyjemnością.
Wojdar zapłacił rachunek, po czym ramię w ramię ruszyli przez wydmę w stronę ubitego piasku.
– Dziwnie wyglądamy.
– Ty w garniturze, ja w garsonce.
– Dobrze, że nie włożyłaś szpilek.
– Wolę baleriny od szpilek – uśmiechnęła się.
– Czyli mówisz, że jesteś praktyczna?
– Chyba tak.
– Zawsze tak było?
Skinęła głową.
– Nie powiesz mi, że nie masz ani jednej pary szpilek.
– Mam całe dwie pary. Jedną nawet wzięłam ze sobą.
– Czyli musimy wybrać się na kolację.
– Na kolację? – Stefania poczuła, że ogarnia ją lekka panika.
– Żebyś miała gdzie założyć te szpilki.
Zaczęli się śmiać.
Powietrze było rześkie i świeże, na niebie kłębiło się coraz więcej chmur.
– Kiedy miałem osiemnaście lat, przyjechałem z moją ówczesną dziewczyną nad morze.
– Z twoją obecną żoną?
– Nie… z inną.
– Założę się, że nie pamiętasz jej imienia.
– Jakoś nie – uśmiechnął się do niej. Spojrzał na nią, a Stefania poczuła się tak, jakby Wojdar zajrzał do jej wnętrza. Patrzyli na nią różni mężczyźni, nawet jej mąż przecież na nią spoglądał. Ale nie z taką natarczywością, z takim błyskiem w oczach, tak jakby chciał ją prześwietlić. Pod wpływem tego spojrzenia delikatnie poprawiła włosy.
– I co z nią?
– Uciekła ode mnie.
– Dlaczego?
– Właściwie to sam nie wiem, albo jestem taki straszny, albo z nią było coś nie tak. Obraziła się, kiedy uszczypnąłem ją w bok i powiedziałem, że kochanego ciałka nigdy nie za wiele.
– Nie wiesz, że takich rzeczy nie mówi się kobiecie?
– Teraz już wiem. Ale nie sądziłem, że spakuje plecak i wróci pierwszym pociągiem do domu. Zbierałem na ten wyjazd kilka miesięcy, a ona mnie wystawiła.
– W sumie to też bym focha strzeliła.
Stefania uśmiechnęła się do Wojdara.
– Nie, ty taka nie jesteś.
– Nie znasz mnie.
– Zawsze możemy się lepiej poznać.
Stefania odwróciła głowę w stronę coraz bardziej wzburzonego morza.
– Przepraszam, nie miałem złych intencji.
– Nie przepraszaj. Wiem, że nie miałeś złych intencji.
– Usiądźmy na chwilę – zaproponował Krzysztof.
Kilka metrów dalej stała ławka, na której spoczęli.
Stefania miała głowę odchyloną do tyłu i zmrużone powieki.
– Wiesz, dlaczego ludzie przyjeżdżają nad morze? – zapytał Krzysztof.
– Żeby powdychać jod, przejść się po plaży?
– Niektórzy pewnie tak. Inni po to, by na chwilę zapomnieć o otaczającym ich życiu…
Stefania otworzyła oczy i dotknęła obrączki.
– Może masz rację.
– Tak jest.
Przez chwilę obserwowali fale rozbijające się o falochron.
– Jestem głodny jak wilk – stwierdził Krzysztof.
– Ja też.
– Na co masz ochotę?
– Na zapiekankę.
– A wiesz, że pomyślałem o tym samym. Zapiekankę i frytki.
– Koniecznie z takiej przydrożnej budy.
Za rogiem znaleźli budę z zapiekankami. Wojdar zamówił zapiekanki z podwójną ilością sera i pieczarek, posypane karmelizowaną cebulką. Stefania wzięła kilka serwetek. Usiedli na trawie w pobliskim parku i z apetytem jedli zapiekanki.
– Mhmmm.
– Mhmmm.
– To jest to.
– Tylko to.
Wybuchnęli śmiechem.
Skończyli niemal w tym samym momencie.
Stefania zauważyła, że w kąciku ust Wojdar ma keczup. Wyciągnęła w jego kierunku dłoń i wytarła kroplę keczupu.
– Dziękuję – spojrzał w jej oczy.
Stefania poczuła, jak się rumieni. Odwróciła głowę. Nie wiedzieć czemu pomyślała o mężu. Dwaj mężczyźni, tak różni od siebie. Paweł, oaza spokoju, i Krzysztof, przy nim odczuwała taką beztroskę. Z nim, przy nim miała ochotę nieustannie się śmiać.
Zachmurzyło się jeszcze bardziej.
– Chyba będzie padać.
– Tak, chyba tak.
Szybkim krokiem ruszyli w stronę hotelu. Dzieliło ich od niego zaledwie kilka metrów, kiedy lunęło jak z cebra. Dotarli do swoich pokoi mokrzy i zziębnięci.
Stefania powiesiła mokre ubranie na poręczy łóżka i weszła do łazienki. Pod prysznicem odkręciła gorącą wodę. Minęło dobrych kilka minut, zanim jej ciało zaczęło się rozgrzewać. Wyszła spod prysznica i od razu weszła pod kołdrę. Była zmęczona, ale nie mogła zasnąć. Nie potrafiła przestać myśleć o Wojdarze, wspólnej kawie i spacerze. Bez końca odtwarzała ich rozmowę. Wspominała spojrzenia, którymi ją obdarzał. Podobał jej się, to było pewne. Szczupły, dość wysoki, o piwnych oczach. Skronie przyprószone siwizną, ale to dodawało mu tylko męskości.
Na śniadanie zeszła o siódmej trzydzieści. Krzysztof siedział przy stoliku i czytał gazetę.
– Mogę? – zapytała, wskazując krzesło obok niego.
– To miejsce było właśnie zarezerwowane dla ciebie.
Stefania uśmiechnęła się do mężczyzny, lekko speszona. On wstał i odsunął dla niej krzesło.
– Dzisiaj serwują jajecznicę, twarożek z rzodkiewką albo zupę mleczną.
– Skuszę się na twarożek, a ty?
– Nie jadam śniadań.
– Naprawdę?
– Rano nie jestem głodny.
– Aż trudno uwierzyć, ja gotowa jestem zjeść konia z kopytami.
Stefania nałożyła na talerz twarożek oraz kilka plasterków wędliny.
– Ja zadowalam się kawą.
– Niezdrowo.
– Bardzo.
Znów się do siebie uśmiechnęli.
Stefania jadła śniadanie, a Krzysztof ją obserwował. Nie była chuda ani tęga. Miała ładne kobiece kształty, duże piersi, które falowały pod jej bluzką, kiedy wzdychała, i najpiękniejszy uśmiech, którym go obdarzała.
– Nałożę sobie jeszcze – Stefania była naprawdę głodna, a twarożek był naprawdę dobry.
– Jedz, nie żałuj sobie.
– Jestem w takim wieku, że nie mam sobie czego żałować.
– Już nie przesadzaj z tym wiekiem.
– Czterdziestka na karku.
– Wtedy dopiero zaczyna się życie.
– Sam mówiłeś, że w kościach cię niekiedy łamie.
– Tylko że ja mam czterdzieści cztery lata. A w tym wieku, jak sama wiesz, każdy rok robi dużą różnicę.
Roześmiali się.
– Jesteś niesamowita.
– Ja? – Stefania dawno nie słyszała z ust mężczyzny takiego komplementu.
– Tak, ty. Co cię tak dziwi?
– Ja matka, żona…
– Kobieta.
– Kobieta – powtórzyła za nim.
Stefania uświadomiła sobie, że od dwóch dni nie jest sobą. Więcej się śmiała, była bardziej odprężona. Żyła jakby we śnie.
– O której zaczynają się wykłady? – zapytała.
– Za godzinę. Więc może spacer brzegiem morza?
Kiwnęła głową.
Spacerowali, rozmawiali, śmiali się. I spóźnili na wykład pół godziny.
– Jak tak dalej pójdzie, to nas stąd wywalą – szepnęła do Wojdara, kiedy siedzieli już w auli.
Stefania starała się skupić na słowach wykładowcy, jednak czuła na sobie wzrok Krzysztofa. Odwróciła się w jego stronę. On uśmiechnął się do niej. A ona się speszyła. Przyglądał jej się z taką intensywnością, która wprawia człowieka w zakłopotanie.
Tego wieczoru umówili się na kolację w restauracji hotelowej. Padał deszcz, więc postanowili, że zostaną w hotelu.
Dwie godziny przed kolacją Stefania nalała do wanny wody. Leżała kilka minut w ciepłej kąpieli bez ruchu. Kiedy zniknęły ostatnie bąbelki piany, namydliła się, po czym opłukała i wyszła z wanny. Wytarła ciało puchatym ręcznikiem. Stanęła przed lustrem i spojrzała na siebie krytycznym wzrokiem. Piersi straciły swoją jędrność, na brzuchu miała kilka rozstępów. Nogi wciąż miała niezłe. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze, po czym wtarła w ciało balsam. Owinięta szlafrokiem wyszła z łazienki. Otworzyła walizkę. Nie przywiozła ze sobą zbyt wielu rzeczy, ale przezornie zapakowała błękitną sukienkę, która nadawała się na wyjście. Najpierw włożyła bieliznę, potem halkę wyszczuplającą i sukienkę. Potem przyszła kolej na makijaż. Rzadko się malowała, ale na tę specjalną okazję chciała ładnie wyglądać. Chciała uchodzić w oczach Krzysztofa za atrakcyjną kobietę. Nałożyła podkład. Perłowy cień na powieki. Rzęsy pociągnęła maskarą. Usta pomalowała szminką w kolorze burgundu. Gdy już była gotowa, przeczesała włosy, a na szyję założyła srebrny wisiorek w kształcie czterolistnej koniczynki. Wyszła z pokoju zadowolona z końcowego efektu.
Wojdar czekał na nią przy windzie.
– Wyglądasz pięknie – skomplementował ją.
– Dziękuję – Stefania poczuła, jak się czerwieni.
Przypatrywali się sobie. Krzysztof również wyglądał przystojnie w stalowej koszuli i spranych dżinsach.
– To co, idziemy? – wskazał ręką w kierunku sali.
– Idziemy.
On zamówił stek z warzywami, ona zapiekankę z kurczakiem i sałatką.
– Wino oczywiście też zamawiamy? – zapytał.
– Oczywiście też – uśmiechnęła się do niego z kokieterią.
Po kilku chwilach stanęła przed nimi butelka chardonnay.
Stefania upiła łyk wina, zadowolona z aromatu i smaku trunku. Migotliwy blask płomieni świec sprawił, że cienie tańczyły wokół nich.
Oboje byli lekko speszeni.
– Córka już za mną tęskni – odezwała się Stefania. – Dzwoniła do mnie.
– Też chciałbym, żeby moi synowie za mną tęsknili. Są w takim wieku, że jestem dla nich stetryczałym piernikiem.
– Nie jesteś.
– Jeszcze tego by brakowało, żebyś i ty tak sądziła.
Wymienili spojrzenia.
– To pewnie cieszysz się, że pojutrze wyjeżdżamy?
– Tak i nie.
– Tak i nie? – uniósł do góry jedną brew. – Tak, bo zobaczysz się z córką i mężem, a nie, bo?
– Bo będziemy musieli się rozstać – zabrzmiało to jakoś rozpaczliwie.
– Dalej będziemy ze sobą pracować.
– Tak, ale… Nie, zresztą już nic – machnęła ręką i sięgnęła po kieliszek.
– Ja też nie chciałbym, żeby to, co tutaj jest między nami… – zamilkł, bo pojawił się kelner z półmiskami.
– Oboje mamy rodziny – skwitowała Stefania i sięgnęła po widelec.
Jedli w milczeniu.
– Po powrocie spotkamy się na kawie – stwierdził.
Stefania poczuła, jak krew gwałtowanie napływa jej do twarzy.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Co jest złego w tym, że dwoje ludzi spotyka się na kawie?
Parsknęła nerwowym śmiechem.
– Jeśli atmosfera wokół tych dwojga jest tak ciężka, że można by ją nożem ciąć, to myślę, że nie jest to najlepszy pomysł.
– Może masz i rację. Dobry ten stek, a jak twoja zapiekanka?
Stefania spojrzała na swoje danie, rozgrzebane widelcem. Zmusiła się do tego, aby wziąć kawałek zapiekanki do ust.
– Mhm – mruknęła.
Stefania unikała wzroku Krzysztofa. Wpatrzona w swój talerz, nadziewała kolejne kawałki zapiekanki. Krzysztof widział, że kobieta jest zakłopotana, nim też targały emocje. W pewnej chwili już nie mógł dłużej się powstrzymać, położył dłoń na jej dłoni.
– Przepraszam, jeśli wprawiłem cię w zakłopotanie. Wiesz, ja dawno się tak nie czułem… Jestem człowiekiem twardo stąpającym po ziemi, a czuję się, jakbym szybował w obłokach.
Ciepło płynące z jego dłoni sprawiło, że Stefania poczuła ciarki przebiegające po jej ciele.
– Ja też dawno się tak nie czułam. Jak na haju. Te dni są takie odrealnione. I najgorsze jest to, że wcale nie chcę powrotu do rzeczywistości.
– Czy czujesz to…
– Krzysztof… Ja…
– Nic nie mów. Lepiej nic nie mów.
– Ale ja chcę powiedzieć.
Zdjął rękę z jej dłoni i potarł skroń.
– Jesteś wspaniałym mężczyzną. Dowcipnym, zabawnym. I myślę, że mogłoby nam się udać, gdybyśmy byli wolni.
– Ja nie proszę cię o to, byś porzucała rodzinę. Sam też mam rodzinę.
– Więc czego ode mnie oczekujesz?
– Nie wiem…
– Takie spotkania na kawę nie wchodzą w rachubę, bo w końcu się w sobie zakochamy.
– Tak, masz rację. Tylko że ludzie czasami się rozstają, by związać się z kimś innym.
– Krzysztof…
– Tak, przepraszam – zreflektował się. – Ta rozmowa jest niepotrzebna.
Wojdar wpatrywał się w Stefanię wzrokiem pełnym pożądania. A nic nie jest tak zgubne jak pożądanie.
Przez długą chwilę żadne z nich nie wiedziało, jak się zachować, co zrobić. Potem to ona położyła dłoń na jego dłoni i palcem zaczęła wodzić po jego ręce. Krzysztof zamknął oczy. Sprawiło mu to ogromną przyjemność. Kiedy otworzył powieki, zobaczył wpatrzone w niego oczy Stefanii. W jej twarzy wyczytał te wszystkie emocje, które sam odczuwał: nadzieję, obawę, zakochanie, zaprzeczenie, tęsknotę, dystans.
Zamówili kolejną butelkę wina. Stefania wiedziała, że kiedy świat traci kontury, nie powinna więcej pić, a jednak nie chciała przestać. Chciała, żeby jej świat wirował, tracił ostrość. Chciała czuć się dokładnie tak, jak czuła się właśnie w tym momencie.
Była kobietą na tyle dojrzałą, że wiedziała, co może z tego wyniknąć, a jednak nie miała ochoty tego wieczoru stawiać sobie granic.
Nie rozumiała ludzi, którzy chodzili ze sobą do łóżka, wcale się nie znając, których nic nie łączyło. Jej jedynym i pierwszym mężczyzną był Paweł, jej mąż. Oczywiście, że wiele razy zastanawiała się, jak by to było z innym, ale to były tylko krótkie przebłyski, za które się karciła.
Z głośników popłynęła muzyka. To była Edyta Bartosiewicz ze swoim Ostatnim.
Zatańcz ze mną jeszcze raz
Otul twarzą moją twarz
Co z nami będzie? – za oknem świt
Tak nam dobrze mogło być.
Gdy ciebie zabraknie i ziemia rozstąpi się
W nicości trwam
Gdy kiedyś odejdziesz
Nas już nie będzie i siebie nie znajdziesz też.
Krzysztof wyciągnął dłoń w kierunku Stefanii. Kobieta wstała. Krzysztof otworzył ramiona, a ona się w niego wtuliła. Kołysali się we dwoje w takt muzyki. Ciało przy ciele. Oddech przy oddechu. I to jego spojrzenie… Jej serce zaczęło bić żwawiej. Cholera! – zaklęła w duchu. Że też nie może się opanować.
Należał do mężczyzn, którzy rozpalają kobietę jednym spojrzeniem.
Zrobiło jej się gorąco od tego jednego przeciągłego spojrzenia. Ona też mu się podoba, wiedziała o tym, choć trudno jej było w to uwierzyć.
– Co z nami będzie? – szepnął Krzysztof do jej ucha.
– Nic nie mów, tylko ze mną tańcz… Tańcz ze mną… Trzymaj w swoich ramionach.
– Trzymam – jego oczy spoglądały na nią z czułością.
Czy słyszysz, jak tam daleko muzyka gra?
Zatańcz ze mną jeszcze raz…
Ani na chwilę się od siebie nie oderwali. Krzysztof przesuwał dłonią po plecach Stefanii, a ona topniała pod wpływem tego dotyku. I nagle jego usta znalazły się na wprost jej ust. Stefania delikatnie rozchyliła wargi. On się nachylił, a ona poczuła smak jego języka. A potem… Potem całowali się jak wariaci, tak jakby ta chwila była ich nasyceniem, jakby miała zaraz się skończyć. Byli oni, a świat wokół gdzieś zniknął, rozmazał się we mgle. I zaraz zdarzenia potoczyły się w błyskawicznym tempie. Złapali się za ręce i po schodach pobiegli na górę. Już na korytarzu zaczęli się rozbierać. On nie mógł znaleźć klucza, a suwak od jej sukienki był już rozsunięty do połowy pleców. W końcu udało im się wejść do pokoju. On zdjął jej sukienkę, a ona się śmiała. Poczuła przeszywające dreszcze, kiedy jego dłoń gładziła jej nagie ciało. Była gotowa już tam, na dole, kiedy tańczyli ciasno objęci. A teraz chciała tylko spełnienia.
Krzysztof obudził się tuż po siódmej. Stefanii już nie było w jego łóżku. Poczuł zawód. Wydawało mu się, że kobieta w nocy płakała. A może to tylko mu się śniło? Wczorajszy wieczór i noc były takie odrealnione, że już sam nie wiedział, co mu się wydawało, a co było prawdą.
Wstał, wypił duszkiem pół butelki wody, po czym wziął prysznic. Ogolił się, ubrał i zszedł na śniadanie. Stefanii nie było na dole. Poczuł dziwne ukłucie w sercu. Pospiesznie wypił kawę i poszedł na wykład. Tam też jej nie zastał. Pomyślał, że jest na plaży. Wyszedł z auli i szybkim krokiem ruszył w kierunku plaży. Zobaczył ją po kilkunastu minutach marszu. Siedziała na piasku, zapatrzona w bezmiar wód.
– Cześć – odezwał się.
Kobieta opatuliła się ciaśniej swetrem.
– Cześć – Stefania nawet na niego nie spojrzała.
– Wyszłaś z mojego pokoju tak szybko.
– Nie chciałam stwarzać niezręcznej sytuacji.
Krzysztof pokręcił gwałtownie głową.
– To nie byłaby niezręczna sytuacja.
Krzysztof usłyszał urywany oddech kobiety i to, jak głośno przełyka ślinę. Wiedział, że usiłuje się nie rozpłakać.
– Ejjj. Co się stało?
– Jak to co? – spojrzała na niego zamglonymi oczami. – To wszystko – zatoczyła koło ręką.
– Ja i ty, wylądowaliśmy w łóżku.
– Żałujesz?
– Nie. I właśnie to jest najgorsze, że ja wcale a wcale niczego nie żałuję.
– Ja też nie.
– Ale oboje mamy rodzinę.
– Wiem… Smutne to jest.
– Nie możemy tego ciągnąć.
Krzysztof poczuł się tak, jakby ktoś wbił mu nóż w serce. Zabolało.
– Skoro nie chcesz, nie będziemy…
Kobieta nic się nie odzywała. Wzięła w dłoń garść piasku i zaczęła ją przesypywać z ręki do ręki.
– Nie chcę, byś była smutna.
– A ja nie chcę, by nasz czas tutaj dobiegł końca.
Wzruszył ramionami. Oboje wiedzieli, że wcześniej czy później każde z nich będzie musiało wrócić do swojego życia.
Krzysztof przytulił Stefanię. A jej było tak dobrze w jego silnych ramionach. Poczuła mocny zapach jego wody kolońskiej.
– Może…
– Nie, nic nie mów… – przytknęła palec do jego ust. Oboje wiedzieli, że słowa są niepotrzebne.
W pociągu oboje milczeli. Stefania zamknęła oczy i oparła głowę o szybę. Wojdar próbował czytać gazetę, ale nie mógł się skoncentrować.
Wszystko to w nich zostanie na zawsze. To, co przeżyli, było w nich, te zapachy, ta czułość, było na dłoniach, ustach Stefanii. Jego myśli też wypełnione były nią. A jednak w domu czekał na nich ktoś inny. Ktoś, kto im kiedyś zaufał, komu oni złożyli przysięgę.
Najczęstszy ludzki błąd – nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccoló Machiavelli
Przez kolejne dni Stefania unikała Krzysztofa. Zamieniła się na dyżury z inną położną, żeby tylko go nie spotkać. Jedyne, o czym marzyła, to powrót do tego, co było przed wyjazdem. Do normalności. Jednak serce jakoś tak żwawiej biło, a myśli krążyły wokół Krzysztofa. Nie miała bliskiej przyjaciółki, której mogłaby się zwierzyć, dobre znajome tak, ale nie przyjaciółkę. Więc sama musiała się uporać ze swoimi poplątanymi myślami. Tydzień później było jej tak źle, że wypiła kilka drinków. Whisky z colą, którą znalazła w barku, potem jakiś likier. Nic nie pomagało na złamane serce. Za to następnego rana obudził ją potężny kac. Na szczęście mąż pojechał z córką na lekcje baletu, więc mogła spokojnie poleżeć. Leżała przez kilkanaście minut, a potem zwlokła się z łóżka i wzięła chłodny prysznic.
Zimna woda ściekała po jej nagim ciele, a ona była rozdarta pomiędzy pięknymi wspomnieniami a poczuciem winy. Namydliła się, opłukała i wyszła spod prysznica. Owinięta ciasno w szlafrok poszła do kuchni, gdzie zaparzyła sobie gorzką herbatę. Uśmiechnęła się do siebie. Nie wiedziała, że nadal może być pożądana.
Jest mężatką od dziesięciu lat. Jeszcze do wyjazdu mogła przyrzec, że nic nie zepsuje ich małżeństwa, że jest go stuprocentowo pewna. Jednak w życiu nie można być niczego pewnym. Stefanii do pełni szczęścia niczego nie brakowało, a tym bardziej zawirowań. Między nią a mężem nigdy nie było wyładowań piorunów. Był to związek pełen spokoju i rozsądku. Oboje pragnęli stabilizacji. Oboje od początku założyli, że będą mieli dziecko, może dwójkę. Wszystko toczyło się tak, jak zaplanowali. Płynęli z prądem. A tutaj na horyzoncie pojawił się ogień. I to taki, który spalił ją w przeciągu jednej nocy. Nikogo wcześniej tak bardzo nie pożądała. Z nikim tak nie krzyczała podczas stosunku ani nie odlatywała gdzieś w nieznane.
Kiedy o nim myślała, czuła zakłopotanie, a na jej policzki wypełzał rumieniec. Była przerażona, a z drugiej strony czuła taki dreszczyk emocji. Tamtej nocy zachowała się jak nieodpowiedzialna wariatka, która postąpiła wbrew swoim zasadom. A mimo to niczego nie żałowała. Seks z mężem był pełen oddania i bliskości, ale nie doświadczyła tego, o czym niekiedy opowiadały koleżanki.
Stefania z Wojdarem nic sobie nie obiecali, ona nawet nie wiedziała, czy on ma jej numer telefonu. I dobrze. Nie, niedobrze… Ten czas spędzony z Krzysztofem był cudowny, ale trzeba wyrzucić wspomnienia z głowy i zająć się życiem. Teraźniejszością.
Paweł był mężczyzną jej życia, takim, jakiego wymarzyła sobie na męża. Kochankowie są na chwilę, a nie na życie. Od pierwszej rozmowy wiedzieli, że będą ze sobą. Nie było grzmotów, błyskawic, fruwających motyli, ale Stefania miała w mężu oparcie. Był jej bratnią duszą.
To dlaczego, do cholery, myśli o tym drugim? Nieustannie.
Wiem, że nie powinienem pisać. Taka była nasza niepisana umowa. A jednak piszę do Ciebie. Miałabyś czas na kawę? Jutro? Zadzwoń, odpisz… Cokolwiek. K.
Stefania patrzyła na wyświetlacz telefonu jak oniemiała, po czym schowała go szybko do torebki. Co on sobie wyobraża? Jak zdobył mój numer? Pewnie spisał go z kartki numerów przypiętej do tablicy korkowej w dyżurce. Ogarnęła ją irytacja, radość, ciekawość i chęć spotkania z nim. Siedziała przy stole u teściów w mieszkaniu i dziobała w ziemniakach.
– Nie smakuje ci? – zapytała teściowa.
– Smakuje, pewnie, że smakuje…
Teść zaczął rozprawiać o polityce, a ona mogła spokojnie odpłynąć. Była obecna ciałem, ale nie duchem.
Może powinnam wymknąć się do łazienki i do niego oddzwonić? – pomyślała Stefania. – Nie, z tym oddzwanianiem to głupi pomysł. Przecież nie będzie szeptać do słuchawki. To może powinna odpisać? A dlaczego miałaby to robić teraz? Upiła łyk wina. Wszystko, o czym w tamtej chwili marzyła, to wrócić do domu i odpisać na tego cholernego esemesa.
– Kochani, przepraszam was, miałam podać na deser lody, ale ktoś wyjadł zawartość pudełka, a puste pudełko włożył do zamrażarki – teściowa wymownie spojrzała na teścia.
– Ja nic o tym nie wiem – teść uniósł do góry ręce w obronnym geście.
– Babciu, to może jakieś myszki macie w domu? – zachichotała Ela.
– Mnie się wydaje, że to duży szczur – teściowa puściła oko do teścia, który znacząco odchrząknął.
– To może pójdę do sklepu po lody? – Stefania podniosła się tak gwałtownie, że stół się zachwiał.
– Daj spokój – machnął ręką Paweł. – Możemy się obejść bez lodów.
– A ja bym zjadła – odezwała się teściowa.
– Ja też – zawtórowała Ela.
– Pójdę.
– To może ja… – odezwał się Paweł.
– Daj spokój – Stefania położyła mu dłoń na ramieniu. – Pójdę.
– Kup najlepiej jakieś owocowe – powiedziała teściowa.
– Ja wolałabym czekoladowe – odezwała się Ela.
– To kupię i te, i te.
Wyszła z mieszkania, ściskając w ręce torebkę. Jej dłonie zrobiły się lepkie od potu. Stefania niemal biegiem dotarła do sklepu. Kiedy stała przed zamrażarką, zaczęła się zastanawiać nad smakami lodów. Śmietankowe? Truskawkowe? Cholera, co się z nią dzieje?
Włożyła do koszyka owocowe lody i śmietankowe. A może to były karmelowe? Dorzuciła jeszcze pudełko karmelowych i czekoladowych. Podeszła do kasy. Drżącymi rękami wyjęła portfel. Zapłaciła i wyszła ze sklepu. Skręciła w boczną, ślepą uliczkę. Siatkę z lodami położyła na chodniku i sięgnęła po telefon. To, co robiła, napawało ją lekkim przerażeniem. Wybrała numer Krzysztofa. Odebrał po pierwszym sygnale.
– Cześć. Możesz rozmawiać?
– Tak. Cześć… – Jego niski głos sprawił, że motyle zatrzepotały w dole jej brzucha.
– Napisałeś esemesa.
– Wiem. Nie powinienem.
– No nie.
– Przepraszam. Myślałem o tobie. Cały czas myślę. Nie mogę przestać.
Stefania odetchnęła głęboko. Ona też o nim myślała. Nieustannie. Nawet teraz, kiedy nadarzyła się okazja, wybiegła z mieszkania pod byle pretekstem, żeby do niego zadzwonić. Co ona wyprawiała? Czuła podekscytowanie, a zarazem odrazę do siebie. Radość i wyrzuty sumienia.
Jakaś zakochana para weszła w uliczkę. Stefania niemal podskoczyła ze strachu. Kiedy młodzi ją zobaczyli, zawrócili.
– Krzysztof… To, co się między nami zdarzyło…
– Napijesz się ze mną kawy? – przerwał jej.
Serce krzyczało: Tak, tak…
– Nie wiem sama.
– Znam świetną kawiarnię. Podają mieloną kawę prosto z Kolumbii.
– Może czegoś innego też tam dosypują do tej kawy, skoro taka jest świetna?
Zaśmiał się.
– Dobrze.
– To kiedy? Jutro? Pojutrze? Dzisiaj?
Teraz ona się zaśmiała.
– Zobaczę w grafiku.
– Już patrzyłem. Pojutrze oboje mamy wolne.
– Dobrze.
Rozłączyła się. Na jej twarzy pojawiły się rumieńce. Serce tańczyło kankana.
Lody! – złapała siatkę i ruszyła w stronę mieszkania teściowej. Całą drogę była w stanie myśleć tylko o Krzysztofie.
Stefania obudziła się spragniona. Było jej tak gorąco, że musiała wyjść z łóżka. Poszła do kuchni i wyjęła z lodówki butelkę wody mineralnej. Wypiła kilka łyków. Koszula nocna oblepiała jej ciało. Otworzyła okno na oścież i złapała kilka haustów powietrza.
Śnił jej się Wojdar. Sen był tak realistyczny, że czuła się zawstydzona tym, co z nim robiła w tym śnie. Kochali się dość drapieżnie. Było jej tak dobrze, że niemal czuła go w sobie, nawet po przebudzeniu. Nie mogła odgonić od siebie tych sennych marzeń. A może wcale nie chciała ich odgonić? Mogła się założyć, że Wojdar też o niej śni. Widziała jego spojrzenia, które rzucał w jej stronę, kiedy byli razem na dyżurze. I wiedziała, że mogą wszystko powtórzyć, gdyby tylko dała mu jakoś znać. Po powrocie z konferencji Stefania zaczęła unikać Krzysztofa. Przez ostatnie trzy tygodnie nie mieli wspólnego dyżuru. Ale tydzień temu trafił im się jeden, potem drugi. Chodziła wtedy otumaniona, a kiedy mijała Krzysztofa na korytarzach, jej serce wywijało koziołki. Kiedy robiła sobie kawę w dyżurce, wyobrażała sobie, że kochają się na ciasnej, rozklekotanej sofie, która stała w rogu. O dziwo, nie miałaby wyrzutów sumienia, gdyby do tego naprawdę doszło. A może tak jej się tylko teraz wydawało?
Wiedziała jedno. Nawet bezgraniczne oddanie mężowi, nawet przywiązanie, jakim go darzyła, nie jest w stanie stłumić pożądania, jakie czuła do Krzysztofa. Tak, czasami się za to nienawidziła, ale nie miała siły walczyć z tym, co czuła do Wojdara.
Kilka dni później Stefania miała dyżur z Wojdarem. Spotkali się w dyżurce. Wsypywała do kubka kawę, kiedy Wojdar otworzył drzwi.
Stanął na progu i patrzył na nią oczarowany.
– Cześć.
– Cześć – Stefania zaczęła mieszać kawę. – Masz ochotę na kawę? – zapytała.
– Tak. Poproszę.
– Co u ciebie?
– Dobrze.
– To dobrze.
Oboje się roześmiali z tej krótkiej, zabawnej wymiany zdań.
– Nie wiem, co powiedzieć… – zaczął Krzysztof. – Przepraszam za tamtego esemesa. Chciałem się z tobą spotkać. Napić się kawy.
– Więc napijemy się kawy – Stefania wręczyła mu kubek.
Wojdar sięgnął po kubek, dotykając opuszkami palców jej dłoni. Pociągnął łyk kawy. Kawa była gorąca. Sparzył sobie usta.
– Ten czas, który razem spędziliśmy, miał dla mnie duże znaczenie. Nie mogę przestać o tobie myśleć. O nas…
– Ja też. Ale przecież ty masz żonę, a ja męża.
– Tak. To prawda.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki