Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wydawałoby się, że nie ma nic nudniejszego niż życie prawniczki. Czy aby na pewno? Na drodze pięknej pani adwokat staje przystojny Włoch. Jest łudząco podobny do jej dawnej miłości, ale Emilia wyczuwa, że czai się w nim jakieś zło... Życie jej przyjaciółek też bywa pełne zawirowań. Ada ma dziecko z kochankiem, który o nim nie wie. Bogna odnajduje wspólny język z Szymonem, przyjacielem z dzieciństwa. Kiedy ich związek nabiera rumieńców, nagle zjawia się jego była narzeczona.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Gabriela Gargaś
Kancelaria. Bałagan w papierach
Lekkie Wydawnictwo
Są w naszym życiu ludzie, których spotykamy za wcześnie, i tacy, z którymi nasze drogi krzyżują się za późno. A może wszystko dzieje się w swoim czasie? Tylko w nas rodzi się niezgoda na pewne zdarzenia i znajomości, których nie powinno się dalej rozwijać. I jakoś żałujemy, że życie ułożyło nam się tak, a nie inaczej. Bo gdyby wcześniej… albo później…
Albo jedną decyzję wstecz.
Emilia nalała do kieliszka wina. Czerwonego, wytrawnego. Lubiła jego cierpki smak. Puściła głośno piosenkę:
Ciebie więcej chcę, musi mi to przejść i minąć…
Nie potrzebuję słów, mówiłem ci to już.
Dopłyną donikąd. To tylko słowa.
Tylko albo aż słowa…
Myślała o nim. O tych momentach, gdzie chciała wszystkiego.
Kiedyś powiedziała mu, że dla niego mogłaby zrobić wszystko.
Zapytał:
– Wszystko?
Odpowiedziała:
– No dobra, pół wszystkiego.
Spojrzał na nią tymi swoimi cudnymi czarnymi oczami i powiedział:
– Ile to jest pół wszystkiego?
Uśmiechnęła się:
– Uwierz mi, to naprawdę dużo.
Zaczął ją łaskotać, a potem pocałował.
Tęskniła do niego. Do tych rozmów, spacerów, chwil, w których byli tylko ona i on, i nikt więcej.
Francesco też o niej myślał. Gdyby oboje wiedzieli, że myślą o sobie, może by im było jakoś lżej na sercu. A może nie? Może to wszystko pogłębiłoby jeszcze bardziej ich tęsknoty? Tęsknoty bolą i mają taki gorzko-cierpki smak, który spływa po przełyku, zatykając go. A potem tworzy się taka klucha, której człowiek za cholerę nie może przełknąć. Taki stwór z rozczarowań, nostalgii i ze smutków zapijanych winem.
On też słuchał muzyki. Odgrzebał jakiś utwór Myslovitz z Bartosiewicz:
Świat wypadł mi z moich rąk.
Jakoś tak nie jest mi nawet żal…
Czy ty wiesz, jak chciałbyś żyć? Bo ja też…
Chyba tak chciałem przez cały czas, lecz…
Jeśli muszę i wybrać będę mógł, jak odejść,
To przecież dobrze, dobrze o tym wiem,
Chciałbym umrzeć przy tobie…
Ile razy wali nam się świat… Rozpada się na kawałki. Nawet zmienia położenie.
A Ty…
…łatwo tak zgodziłaś na to się i…
Zamknął oczy i przypomniał sobie ten czuły gest, kiedy wziął jej twarz w dłonie i spojrzeli sobie w oczy. Nic więcej… Czasem o takich okruchach chwil pamięta się dłużej. I takie momenty siedzą nam gdzieś głęboko pod skórą, w głębi duszy.
Bo to były takie momenty, w czasie których wstrzymuje się oddech, traci racjonalne myślenie. Chwile, które wspominamy potem z rozrzewnieniem.
Ale też takie, które sprawiają nam ból.
Do gabinetu wszedł Maks.
– Co ci jest? – zapytał.
– Człowiek zaczyna doceniać takie utwory najczęściej wtedy, kiedy w życiu zaczyna mu się pierdolić.
– Albo kiedy mocno za kimś tęskni.
– Albo, albo… – westchnął. – Z czym przyszedłeś, Maks?
– Posłuchać z tobą muzyki. Jest coś niesamowitego w tym utworze. Dynamika, emocjonalność.
– Jak dobre bzykanko.
– Te ostatnie trzy sekundy przed orgazmem.
Zaczęli się śmiać.
Norberto wszedł do ogródka kawiarnianego. Oślepiło go słońce. Spojrzał na zegarek, za kilka godzin miał samolot. Postanowił, że usiądzie gdzieś w restauracji i coś zamówi. Popstryka w telefon. Był właścicielem sieci kawiarenek we Włoszech. Miejsce z duszą – to była jego sieć. Nie lubił sieciówek, ale sam taką stworzył. Każda z powstałych kafejek była jednak inna od poprzedniej, miała niepowtarzalny klimat i kawę, która była mocna, aromatyczna, a nie smakowała jak lura zabarwiona na czarno. Nie lubił półśrodków ani niczego na pół gwizdka. Był uparty i dążył do celu.
I kochał matkę, która poświęciła mu wszystko. A ten drań, ojciec, wyrządził im krzywdę. Nie pamiętał nawet, kiedy jego syn ma urodziny. Nie wiedział o nim nic, ale się dowie. Norberto zacisnął zęby. Ojciec zabrał mu wszystko, co cenne i co kochał. Przez niego stał się nieczułym draniem. Psychoterapeutka powiedziała, że to, co przeżywamy w dzieciństwie, ma wpływ na nasze dorosłe życie. Ale on był już dorosłym człowiekiem, który świadomie podejmuje decyzje i który nie potrafi uporać się ze swoimi emocjami. Nie chciał słuchać tych bredni.
Przeleciał ją kilka razy. Skończyli terapię. Ona chciała się dla niego rozwieść, a on od niej uciekł. Nie znosił kobiet, które narzucają się facetom. Gardził nimi. Jego matka nigdy taka nie była. Szanował ją właśnie za to, że mogła mieć wszystko, czego zapragnęła dusza, a mimo wszystko z tego zrezygnowała. Dla niej liczył się tylko on, jej syn. Nie chciała, by stał się taki jak ojciec. A jaki był? Nie chciał tego analizować, bo bał się, co sam mógłby o sobie pomyśleć. Ale wiedział, że chce do siebie dotrzeć. Chce poznać ojca, a potem tutaj wróci, by poznać brata.
Norberto odłożył filiżankę na talerzyk. Był smakoszem, a tej kawy nie dało się pić – palona z kiepskich ziaren i zbyt słaba. A powinna być mocna, jak mocna jest miłość, tak powtarzał baristom w kawiarniach, których był właścicielem. Uśmiechał się pod nosem do siebie, bo wiedział, że to banał. Ale czy to, co najbardziej banalne, nie pociąga ludzi?
Skinął ręką na kelnerkę. Młoda śliczna dziewczyna o rudawordzawych włosach i wielkich niebieskich oczach podeszła do stolika. Spojrzał w te jej wielkie ślepia. I powiedział łagodnym głosem:
– Ta kawa to nie kawa…
– Przepraszam pana najmocniej, może pomyliłam zamówienia – była wyraźnie speszona. Ręce zaczęły jej drżeć.
– Nie pomyliłaś. Zamawiałem podwójne espresso. A dostałem lurę. To nie twoja wina, ale chciałbym cię prosić o przyniesienie mojej kawy.
Dziewczyna przeprosiła go jeszcze kilka razy, po czym odeszła. Norberto rozparł się na krześle. Siedział w ogródku. Była druga połowa września, ale pogoda rozpieszczała. Z drzew zaczęły spadać kolorowe liście, na stolikach stały doniczki z wrzosami. Podobało mu się tutaj wszystko oprócz smaku kawy.
Sięgnął po stary zeszyt, który był pamiętnikiem matki. Więcej w nim było jej przemyśleń niż wspomnień, ale czytał je z zapartym tchem. Pamiętnik dostał dwa tygodnie temu od ciotki, która zmarła tydzień później. Dała mu dziennik matki dopiero teraz, bo czuła, że nadszedł czas, by przeczytał przemyślenia Renaty. Zastanawiał się, czy matka chciała, by przeczytał jej słowa. A może jej dziennik nie był do wglądu? Tego się właściwie nigdy już nie dowie. Spojrzał na pożółkłą kartkę i chłonął słowa:
Chcę uchodzić za silną kobietę i może nawet nią jestem, ale wiem, że jestem też pogubiona, powiedziałabym nawet, że zagubiona.
Gubię się w codzienności i mojej ucieczce.
Moje życie to niedomówienia. To prawda napisana od nowa. Moje życie to mój syn.
Norberto przerwał czytanie. Poczuł ogromny ból. Pomyślał o ojcu. Zacisnął szczęki. Są ludzie, którzy oddadzą ci serce, i tacy, którzy spierdolą ci życie – pomyślał gorzko. Ludzie, którzy przychodzą do ciebie w najpiękniejszych snach, i osoby, które spotykasz w koszmarach. Ludzie, którzy chcą ci pomóc, rezygnując czasem z siebie, i tacy, którzy na oślep zadają cierpienia, byle tylko zobaczyć rany u drugiego człowieka. Niszczą, a ból innej osoby sprawia im jakąś durną, dziką satysfakcję.
A może wszyscy jesteśmy tak naprawdę mocno porąbani i zdolni do największych świństw?
Jego ojciec był osobą, która zniszczyła życie jemu i jego matce. Norberto go nienawidził. Bo wiedział, że ten człowiek jest winny śmierci Renaty.
– Pana kawa – powiedziała kelnerka, wyrywając go z zamyślenia i stawiając przed nim małą białą filiżaneczkę z kawą.
– Dziękuję – zamoczył w niej usta. Kawa była mocniejsza, ale dalej mu nie smakowała.
– I jak? – zapytała dziewczyna, a on miał wrażenie, że jeśli powie prawdę, ona się rozpłacze.
– Powiedzieć prawdę czy chce pani, bym panią oszukał? – zapytał.
Dziewczyna zamrugała oczami, poprawiła włosy i wytarła mokre ręce w czarny fartuszek.
– Nie wiem.
– Ludzie często boją się dokonać wyboru, a przecież do odważnych świat należy.
– Nie jestem odważna – powiedziała cichutko jak ta myszka, która boi się, że kot dosięgnie ją pazurami.
– Przez brak odwagi możesz dużo stracić.
– Możliwe – wzruszyła ramionami.
– Odpowiesz mi?
– Niech pan powie prawdę.
Norberto uśmiechnął się.
– Prawda może boleć – powiedział, przygryzł wargę, a dziewczyna pomyślała, że jest szalenie przystojny i że prowadzi z nią jakąś dziwną grę.
– Wiem. Nieraz usłyszałam bolesną prawdę – powiedziała butnie, on zaś pomyślał: No w końcu, mała, pokazujesz, na co cię stać. Każda kobieta powinna pokazać mężczyźnie swoje silne oblicze.
– Nadal nie smakuje mi ta kawa, chociaż bardziej ją lubię niż poprzednią. Tanie ziarna nadają jej kwaskowaty posmak.
– Jestem pod wrażeniem, że zna się pan tak dobrze na kawie.
Uśmiechnął się. Wyjął portfel, położył na stoliku wizytówkę.
– Pochodzę z Włoch, jestem właścicielem sieci kawiarni, jeśli kiedyś postanowisz opuścić Polskę, powołaj się na mnie. U mnie nauczysz się parzyć najlepszą kawę. A Włochy są piękne.
Dziewczyna była zdezorientowana, mrugała szybko powiekami.
– A tutaj… – położył na stoliku zwitek banknotów – napiwek dla ciebie, odejmij rachunek za te dwie paskudne kawy, za które nie powinienem zapłacić, ale niech będzie.
– Ale… to sporo kasy.
– Spodobała mi się twoja odpowiedź. To twój dzień. Wykorzystaj go.
Wstał od stolika i mrugnął do niej. Dziewczyna poczuła, jak w dole brzucha pojawiają się motyle. Cóż to za facet…
Norberto był wysokim i przystojnym mężczyzną. Miał czarne oczy i takiego samego koloru włosy, zaczesane do tyłu i założone za ucho. Podobał się kobietom. Szalenie. Są tacy mężczyźni, na których lecą niemal wszystkie babki. I nie chodzi tutaj tylko o urodę. Roztaczają wokół siebie jakąś magię i przyciągają do siebie płeć przeciwną jak magnes. Wiedzą, co powiedzieć, co przemilczeć albo jak rzucić jakieś niedomówienie, które zawiśnie w powietrzu, zagęszczając atmosferę.
Wszedł do przeszklonego budynku. Kiedy stał przy windzie, podeszła do niego kobieta.
– Dzień dobry, Norberto – powiedziała dość oschle, chociaż on wiedział, jaką ma do niego słabość.
Odwrócił głowę. Obok niego stała śliczna pani mecenas o rudych, kręconych włosach, zebranych na karku w fikuśny koczek poprzetykany spinkami.
– Dzień dobry, pani mecenas – powiedział, po czym nacisnął przycisk windy. Ponownie na nią spojrzał. Miała na sobie garnitur: jasnoszare szerokie spodnie, białą koszulową bluzkę i marynarkę, też jasnoszarą. Pod szyją zawiązała różową apaszkę. Wyglądała powabnie, ale już na niego nie działała. Ponoć miał to w genach. „Jesteś jak twój ojciec, masz to w genach. Miłość do kobiety pojawia się szybko i szybko ci przechodzi” – powiedziała mu kiedyś z wyrzutem ciotka, która opiekowała się nim po śmierci matki. A on nie chciał być taki jak ojciec. Nienawidził go, tak bardzo go nienawidził. Co to za facet, który źle traktuje kobiety. Dlaczego więc był taki jak on?
– Myślałam, że przeszliśmy na „ty” – powiedziała Liliana Brzeska.
Był u niej osiem tygodni temu po poradę prawną. Potem spotkał ją w jakimś klubie. Przyszła tam z kumpelą, on ze znajomymi. Koleżanka pocieszała rudowłosą panią mecenas, kiedy ta rozczuliła się przy piosence granej przez pianistę. Podszedł do niej i powiedział najbardziej banalny tekst, jaki kiedykolwiek wypowiedział, by zaciągnąć kobietę do łóżka: „Szkoda łez na tego dupka, przez którego pani płacze, pani mecenas”. Wypili kilka kieliszków wina. Ona była poraniona, on miał na nią chęć i wylądowali w łóżku. Liliana miała tak silną potrzebę kochania kogokolwiek, że zakochała się w nim. Odbyli kilka randek i kilka stosunków, ale nie była kobietą, z którą chciałby zostać na dłużej. Bo Norberto kochał tylko trzy kobiety w życiu. Dwie z nich – matka i pierwsza żona – zmarły, a z córką miał rzadki kontakt. Czasami zastanawiał się, czy jest z niego taki wyprany już z uczuć skurwiel, który nie jest w stanie pokochać żadnej kobiety, czy to wydarzenia w jego życiu doprowadziły do tego, że miał serce jak głaz.
– Liliana… Masz piękne imię – potrafił czarować słowami. Kiedyś jakaś kobieta powiedziała mu, że mógłby się nie odzywać, a i tak połowa damskiej populacji by na niego poleciała. Ale on wolał się odezwać i mieć je wszystkie. Był zdobywcą, który nie potrafił kochać. Już nie. Zresztą z tej całej miłości nic dobrego nie wychodzi. I facet mięknie. A mężczyzna powinien być przecież twardy.
– Kiedyś już mi to powiedziałeś. Co tu robisz? – winda przyjechała, drzwi się otworzyły. Weszli do środka.
– Szukam ciebie.
– Nie jestem już zainteresowana – stwierdziła z bólem w sercu. Sama do końca nie wiedziała, czy to prawda. Założyła za ucho pukiel włosów. I przygryzła wargę. Zrobiła to celowo. Chce być uwodzicielska – pomyślał. Czyli nie mówi tego, co myśli.
– Przyszedłem po poradę – zaśmiał się sztucznie.
Kobieta nacisnęła guzik stopu. Winda szarpnęła i zatrzymała się.
– Jesteś szalona.
– Zerżnij mnie.
– Słucham? – sam nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. Liliana przecież taka nie była. A może każdy z nas ma ukryte w sobie demony, które wychodzą z nas w różnych momentach życia.
– Chciałabym, żebyś mnie zerżnął. Czego nie zrozumiałeś?
Podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję.
– Nie chcesz tego. Znam cię. Jesteś wrażliwą kobietą, która potrzebuje miłości, a nie seksu w windzie.
– Nie pomogę ci, jeśli mnie nie przelecisz.
Delikatnie ją odepchnął.
– Nie, Liliano. Nie zrobię tego.
– To – ponownie przesunęła się w jego stronę, wspięła na palce i nachyliła w kierunku jego ucha – wypierdalaj.
Nacisnął guzik. Winda ruszyła. Drzwi otworzyły się na siódmym piętrze. Liliana wysiadła z windy. A on pojechał na dół.
Czuł niesmak, który nie był spowodowany zachowaniem kobiety, ale świadomością, że ją kiedyś zranił. Naprawdę przyszedł po poradę prawną. Chciał się dowiedzieć, jak mógłby pozbawić ojca majątku. Nie, nie potrzebował jego pieniędzy, po prostu chciał go zniszczyć, tak jak ojciec zniszczył kiedyś jego, pozbawiając go największej miłości. Matki.
Oczywiście, że mógł wybrać inną kancelarię. Może chciał ją zobaczyć?
Lubił ją. Kiedyś jej pożądał, ale to wszystko minęło. A teraz ją zranił. Znowu.
Przecież nie chciała tego seksu. Bardziej pragnęła bliskości.
Skąd o tym wiedział?
Bo był taki jak ona. Spragniony ciepła drugiego człowieka.
***
Liliana weszła do gabinetu i ciężko opadła na krzesło obrotowe. Była bardzo zdenerwowana i trzęsły jej się ręce. Z karafki znajdującej się na biurku nalała do szklanki wody. Wypiła duszkiem. Westchnęła głęboko. Są tacy mężczyźni, których należy unikać jak ognia. Bo kobieta zawsze się sparzy. Nawet jeśli przez krótki moment będzie jej się wydawało, że może się przy nim ogrzać, to wcześniej czy później się poparzy i będzie bolało. Zakochała się w nim, mimo że już na początku ich relacji Norberto jasno określił, że nie chce się wiązać i nic jej nie obiecuje. Powiedział, że we Włoszech ma żonę oraz córkę i ich nie zostawi. Potem okazało się, że to żona go zostawiła. I ona uwierzyła, że skoro się spotykają, sypiają ze sobą i miło spędzają razem czas, to z tego wszystkiego może wyjść jakaś obietnica. Nie wyszło nic, a ona pozostała ze złamanym sercem. Długo się po nim leczyła. A kiedy jej przeszło, on pojawił się w windzie. Miała na niego ochotę, ale Norberto miał rację – nie zależało jej tylko na odbyciu stosunku. Oparła głowę na dłoniach. Tęskniła za mężczyzną w swoim życiu.
Wstał słoneczny poranek. Taki poranek, którego nie chcesz – nie chcesz, by był taki piękny, bo jego cudowność nie współgra z twoim humorem. Powinno lać i wiać. Pierwsze promienie wdarły się niczym nieproszony gość do sypialni. Emilia przetarła oczy. Była wykończona nieprzespaną nocą. Siedziała nad pozwem do czwartej rano. Ziewnęła i dotknęła włosów. Nie miała ochoty myć głowy. Pomyślała, że spryska ją suchym szamponem, żeby jakoś wyglądać.
Z trudem podniosła się z łóżka i poczłapała w stronę ekspresu do kawy. Spojrzała na telefon. Nic. Nie wiedziała, na co w ogóle czeka. Miała nadzieję na jakąś czułą wiadomość. Kobiety uwielbiają czule zaczynać dzień i czule go kończyć. Zresztą Emilia była przekonana, że nie tylko kobiety. Mężczyźni też lubią czułości.
Igor od niej odszedł, a Francesco… Z Francesco to było skomplikowane. Rozstali się, bo to w ich przypadku było najlepsze wyjście. Kochała go i wciąż za nim tęskniła, ale wiedziała, że nie może z nim być. On robił szemrane interesy, pochodził z rodziny, która nie cieszyła się dobrą opinią, a ona, pani mecenas… Stali po przeciwnej stronie barykady. Takie miłości zdarzają się i pozostają na długo w pamięci. Tylko że w niektórych wypadkach najlepiej posłuchać rozumu.
Znowu była sama, co nie znaczy, że samotna. Brakowało jej tej drugiej osoby. Ciepła, dotyku, rozmowy. Tego, co człowiek dostaje, będąc w związku.
Zadzwonił telefon. Podskoczyła na dźwięk dzwonka. Pierwsze, co jej przyszło do głowy, to żeby jak najszybciej pozbyć się tej irytującej melodyjki.
– Ada. I jak? – zapytała Emilia. Jej przyjaciółka, z którą znały się od dziecięcych lat, miała lada dzień rodzić. Każdy telefon od niej był jak bomba, która mogła właśnie wybuchać.
– Jeszcze nic.
– Ufff… Nie strasz mnie, kobito.
– Nie przeszkadzam ci?
– Nie, właśnie się zastanawiam, dlaczego znowu jestem sama.
– Bo jeden z tobą zerwał, a z drugim ty nie chcesz mieć do czynienia. Chyba nie masz czego rozkminiać. To tak jak ze mną, za kilka chwil urodzę dziecko kochanka, z mężem się rozstałam i też nie mam nad czym gdybać.
– Niby tak, ale jakoś mi smutno.
– Mnie też. Ale może nic nie dzieje się bez przyczyny? I pewne rzeczy muszą się skończyć, żeby pojawiły się inne.
– Gadasz jak jakiś potłuczony filozof.
– W tej ciąży jakoś mi się na filozofowanie zebrało.
Zaczęły się śmiać.
– Czasem się zastanawiam, czy to nie moja wina, że wszyscy ode mnie odchodzą.
– Emi, no co ty. To we trzy byłybyśmy jakieś wybrakowane – powiedziała Ada, mając na myśli jeszcze ich przyjaciółkę Bognę. – Upiekłam bezę z bitą śmietaną, wpadaj. Zasłodzimy się i będzie nam lepiej.
– Od tygodnia nie jem słodyczy.
– Żelków też nie podjadasz? – zapytała Ada. Emilia była uzależniona od malinowych żelków, które pochłaniała w hurtowych ilościach. A kiedy się denerwowała, pożerała je na tony.
– Żelki to nie słodycze, to sposób życia – stwierdziła z powagą w głosie pani mecenas.
Zaśmiały się.
– Skoro jesz żelki, to kawałek Pavlovy ci nie zaszkodzi.
– Za dwie godziny muszę być w sądzie.
– To możesz o mnie zahaczyć.
– W sumie mogę…
Rozłączyły się. Ada sprzątnęła ze stołu brudne miski po owsiance. Justyna, jej starsza córka, wyszła do pracy o szóstej rano, a młodsza córka, Maja, przed chwilą zatrzasnęła za sobą drzwi. Maja tak tęskniła za ojcem, że wychodziła przed dom dobre kilka minut przed jego przyjazdem. Adam bardzo często odwoził córkę do szkoły. Ada była zadowolona, że jej były mąż ma z dziećmi taki świetny kontakt. Zawsze był dobrym mężem i ojcem. Ale coś się sypnęło. W życiu jest tak, że coś się sypie, i czasami można to odbudować, a innym razem zostają tylko zgliszcza. Wdała się w romans, zaszła w ciążę z kochankiem i jej rodzina runęła jak domek z kart. W ogóle Adzie życie się skomplikowało. Kochanek ją rzucił, co było do przewidzenia. Filip był od niej o dziesięć lat młodszy. Poznali się w barze. Ona nudziara, on wieczny student, który kochał życie. I chyba to ją w nim zafascynowało. Ta radość życia ją urzekła. Bo ona, stara wariatka, chciała latać z nim balonem.
Mąż wystąpił o rozwód. Gotowy był jej wybaczyć zdradę, ale kiedy pojawiła się ciąża, nie potrafił się z tym faktem pogodzić. I Ada mu się nie dziwiła, a nawet go rozumiała, tylko szkoda jej było tych wspólnych lat, które musieli pogrzebać. Romanse pojawiają się w małżeńskim życiu z jakichś powodów. Nie bez przyczyny. Bo coś nie styka, bo brakuje czułości, seksu, zaangażowania. Bo małżonków dobija szara rzeczywistość. Bo rachunki, dzieci, bo chwile, które nie sprzyjają intymności.
Rutyna dnia codziennego, przyziemne plany, które układały się dzień za dniem w jakąś monotonię, zabiły ten związek. Nuda i obojętność są zabójcami każdego związku.
Adam nie wchodził do domu, w którym kiedyś oboje mieszkali, i to Adę bardzo bolało. Razem go budowali, razem wypełniali bibelotami, książkami, wspomnieniami. Dom tworzą rodzina, kubki zbierane w szafkach przez lata, talerzyki, komplety sztućców, poduszki, wytarte obicia foteli, obrazki, zdjęcia, pamiątki… Zapach proszku do prania, waszego ulubionego. Dzieci, zwierzęta. Dom to chwile. I te tragiczne, i te budujące. To wylane łzy i uśmiechy, chowające się gdzieś pomiędzy firankami. To ostoja. To był ich port, do którego przypływali. Ale to ona pierwsza odpłynęła swoim stateczkiem na wzburzone morze. A potem zrobił to też Adam. Dziewczynki obwiniały ją za rozpad rodziny. Maja mniej, chociaż Ada widziała w jej oczach smutek. Za to Justyna nie mogła przeżyć tego, że jej matka zaszła w ciążę z kochankiem. Ich relacje były napięte, czasem nieznośne.
***
Emilia usiadła przy dębowym stole w kuchni Ady. Dłonią przejechała po blacie. Od zawsze podobał jej się ten stół.
– Mam spotkanie z klientem w sądzie o dwunastej – powiedziała, zerkając na zegarek. – Dzisiaj mam taki humor, że w ogóle najchętniej odwołałabym wszystkie spotkania – dodała zgodnie z tym, co czuła.
– Wierzę – Ada postawiła przed Emilią talerzyk z kawałkiem ciasta.
Emilia sięgnęła po widelec i zaczęła jeść.
– Niebo w gębie – mruknęła. – Że też ci się jeszcze chce piec. Przecież już się toczysz.
– Dzięki za słowa uznania i te o toczeniu też – zaśmiała się Ada. – I dlatego, że się toczę, piekę. To mnie odpręża, relaksuje i nie skupiam się tak bardzo na tym, że niczym kula śniegowa toczę się po pokojach i kuchni.
– Jak dziewczynki? – zapytała Emilia.
– Maja spędza dużo czasu u Adama. Czasami jest mi przykro, ale ją rozumiem. Zrobiła się z niej taka przylepa. Do mnie też często się przytula, dużo ze mną rozmawia. To mnie cieszy. Ale widzę, jak bardzo jest rozdarta między nami. A Justyna? Ostentacyjnie mnie o wszystko obwinia. To już młoda kobieta i wydawało mi się, że mnie zrozumie.
– Dla dorosłych dzieci rozpad małżeństwa rodziców też jest szokiem. Dla nich byliście małżeństwem od zawsze i nagle bum, wszystko się rozpadło.
– I obwinia mnie – Ada wzruszyła ramionami. – Gdyby nie ten romans…
– Ada, gdybyś była szczęśliwa w małżeństwie, to na pewno nie doszłoby do zdrady.
– Wiesz co, Emi, już sama nie wiem, co mną kierowało. Może jakaś chęć zabicia rutyny. I jest w człowieku jakaś przekora, ma rutynę, chce szaleństwa. Kiedy przeżyje już chwilę szaleństwa, tęskni za rutyną i tak w kółko.
– Możliwe. Ale nie ma co teraz analizować przeszłości i rozdrapywać starych ran. Tęsknisz za Adamem?
– Czasami wydaje mi się, że tak. Innym razem sobie myślę, że dobrze się stało, jak się stało. Bo czegoś mi brakowało. Ale tęsknię za nim jak za przyjacielem, który wsparł dobrym słowem, z którym dzieliliśmy się obowiązkami. Mam z nim cudne dzieci, on jest wspaniałym ojcem. I było mi z nim dobrze, tylko czy to wszystko?
– A może właśnie na tym polega związek? Wiesz, ten dojrzały. Bo przecież motyle wcześniej czy później odfruwają i zostaje nam szara rzeczywistość. I może ta przyjaźń, to wsparcie, ta codzienność, rozmowa to jest ta dojrzałość. A nie ciągłe poszukiwanie?
– Możliwe. Nie wiem. Aczkolwiek rozwód był dla mnie porażką.
– Sądzę, że dla każdego jest. Ludzie się pobierają i myślą, że to na zawsze, a na zawsze okazuje się na chwilę.
– Zauważyłaś, że teraz jest plaga rozwodów? – Ada nałożyła sobie na talerzyk kawałek Pavlovej. Dołożyła też Emilii. Całość posypała malinami.
– Ostatnio w kancelarii gościliśmy pewnego profesora i rozmawialiśmy właśnie o rozwodach. Wywiązała się burzliwa dyskusja na temat rozstań. Profesor argumentował, że rozwody są potrzebne i to nie jest tak, że dawniej ludzie by się ze sobą tak chętnie nie rozwodzili. Bo by się chętnie rozwiedli, ale bali się reakcji otoczenia i najbliższej rodziny. Bo rozwód nie dotyczy tylko dwójki dorosłych ludzi, ale też innych osób w rodzinie, dla których jest on bolesnym rozstaniem. Ale czasami lepiej się rozejść. Przez jakiś czas było nam ze sobą dobrze, ale w którymś momencie nasze drogi się rozeszły i już tak dobrze nie jest. Miłość wygasa, rozwój małżonków jest na innym poziomie, dlatego trzeba iść dalej. I czasami tę dalszą drogę warto pokonywać samotnie.
– Tylko że niektórzy rozwodzą się, jakby to była transakcja zakupu i sprzedaży. I najbardziej cierpią na tym dzieci.
– Najbardziej. Tylko że dzieci, które patrzą na nieszczęśliwych rodziców na co dzień, też są nieszczęśliwe. I jaki one przykład związku wyniosą z domu? Ciągłe kłótnie, brak miłości, nieodzywanie się do siebie. Życie obok. I potem takie dzieci wchodzą w związek i myślą, że milczenie jest codziennością związku, a to jest pasywna agresja.
– I tak źle, i tak niedobrze. Zawsze ktoś cierpi i to w różnoraki sposób. A dużo masz spraw rozwodowych? – zapytała Ada, po czym ugryzła kawałek ciastka.
– Śmiejemy się, że jeśli teraz chcesz dobrze żyć jako adwokat, to bierz rozwody. Statystki są nieubłagane. Tylko w pierwszym kwartale 2021 roku w Polsce rozwiodło się 16 tysięcy par, 200 zdecydowało się na separację. Jednocześnie zawarto 13,3 tysiąca małżeństw. Czyli liczba rozwodów przewyższa liczbę zawartych związków małżeńskich.
– Odbiegając trochę od statystyk, cieszę się, że mój rozwód przebiegł szybko i bez orzekania o winie.
– Tak jak ci mówiłam, takie rozwody z orzekaniem o winie to pranie brudów, ciągną się latami. Nikomu nie jest to potrzebne.
– Tylko że wina była moja.
– Ada, zawsze jest jakieś drugie dno. Oczywiście, wiem, że ty nie chciałabyś zniszczyć Adasia, ale ludzie posuwają się do takich kłamstw, że aż mi ich szkoda. I jednej, i drugiej strony. Oooo, nawet ostatnio miałam taką sprawę: okazało się, że na zakup domu jedna moja klientka dostała pieniądze od rodziny. Oczywiście to było kłamstwo, jednak chciała wykazać za wszelką cenę, że te środki nie wchodzą do podziału majątku. Albo inna sprawa: poczciwy chłop ją zdradzał, podczas gdy to ona dorabiała mu rogi. Ale za wszelką cenę udowadniała, że obiad z kontrahentką był randką. Mimo że na domniemanej randce byli jeszcze dyrektorzy i prezesi.
– Emi, po co ludzie to sobie robią? Przecież sam rozwód jest klęską.
– Bo czują się zranieni, bo chcą się odegrać za wszystkie lata, kiedy żyli bez miłości albo nie zaspokajali swoich potrzeb w związku. Jest masa powodów, dla których ludzie wzajemnie siebie krzywdzą. I z każdego z nas potrafi wyjść drań.
Ada miała coś odpowiedzieć, ale do mieszkania wpadła matka Ady, Ludmiła. Kobieta po sześćdziesiątce, pełna pozytywnej energii, uśmiechu, nieposkromiona. Tak, Emilia powiedziałaby o pani Ludmile, że jest nieposkromiona.
– Dziewczynki, a wy co tak siedzicie? – zapytała, witając się z nimi.
– Mamo, mnie już nic nie pozostało jak siedzenie – Ada gestem ręki wskazała na brzuch.
– Możesz się zawsze toczyć.
– Wolę jednak posiedzieć.
– Przyniosłam ci botwinkę i owoce.
– Mamo, potrafię sobie zrobić sama zakupy.
– Zawsze to ty wszystkich dookoła niańczyłaś, teraz ktoś może o ciebie zadbać – pani Ludmiła rzuciła córce ciepłe spojrzenie. Choć kobiety różniły się od siebie jak ogień i woda, często się też ze sobą sprzeczały, to jednak czuć było między nimi głębię uczucia.
– Ma pani rację, Ada wszystkich dookoła zawsze rozpieszczała, teraz ona powinna być rozpieszczana – powiedziała Emilia.
– Wiesz, dobrze, że pogoniłaś tego swojego męża – stwierdziła starsza kobieta.
– Mamo, już ci mówiłam, że go wcale nie pogoniłam, to on mnie zostawił.
– Bo miałaś romans.
– Właśnie, bo miałam romans.
– Czegoś ci brakowało i dlatego wyszło, jak wyszło – stwierdziła Ludmiła, a Ada przewróciła oczami.
– Rozumu chyba.
– Daj spokój, pierwszy mąż jak naleśnik, trzeba wyrzucić do kosza. Lubiłam Adama, nawet go kochałam, ale widziałam, że między wami ostatnio nie iskrzy.
– Mamo, a w którym związku po latach iskrzy?
– Zgadzam się z tobą, z biegiem lat nie ma już takiego iskrzenia jak kiedyś. Ale są inne emocje, którymi małżonkowie rekompensują sobie brak dzikiego pożądania. A was łączyły kredyt i dzieci. To za mało.
– A czy tak nie jest w długoletnim związku, że właśnie to ludzi łączy?
– No co ty… Popatrz na mnie i Eugeniusza – Ludmiła zachichotała niczym podlotek.
– Mamo, Gieniu jest twoim mężem od trzech lat.
– Bo to mój czwarty mąż. I z Gieniem łączy nas dobry seks.
Emilia zaczęła się śmiać.
– To chyba dobrze – wtrąciła.
– Mnie jest dobrze, złociutka, i chyba to się liczy.
– Jesteśmy tak różne, mamo – Ada nie mogła uwierzyć, że jej matka tak otwarcie mówi o seksie.
– A mimo wszystko kochamy się. Pomogę ci, dobrze? – Ludmiła zaczęła rozpakowywać zakupy.
– Dzięki.
Przytuliły się, a Emilia pomyślała, że zazdrości Adzie, ale tak pozytywnie, tego, że wciąż ma u boku mamę. Jej mama odeszła kilkanaście lat temu i choć jej ojciec, mecenas Wroński, był najwspanialszym ojcem na świecie, brakowało jej kobiecej ręki w domu. Tych rozmów matki z córką. Czułości, delikatności…
Emilia doskonale pamiętała matkę. Jej uśmiech i to, że dużo rozmawiały. Jej mama pokazywała jej świat i opowiadała najwspanialsze historie. Zmarła na raka, a w sercu Emilii pozostała już na zawsze wielka wyrwa.
Ludmiła została u Ady przez kilka dni. Ada dotychczas myślała, że nie rozumiały się z matką zbyt dobrze. Miały inne podejście do życia: Ludmiła brała życie za rogi i wyciskała z niego, ile tylko się dało. Ada była zawsze tą rozważną – do czasu, jak widać. Ada się zdrzemnęła, a w tym czasie matka zrobiła pranie, posprzątała w mieszkaniu. A teraz piły razem herbatę. Ludmiła ugotowała zupę marchewkową i nalała talerz Adzie.
– Dzięki, że przyjechałaś – zwróciła się do matki.
– Cokolwiek sobie tam myślisz, zawsze cię kochałam i chcę dla ciebie dobrze.
– Boję się.
– Czego?
– Że sobie nie poradzę. Trzecia ciąża. Teraz jestem sama.
– Nie jesteś sama – Ludmiła z czułością dotknęła policzka córki. – Masz mnie.
***
Było duszne popołudnie. Jedno z tych, podczas których nie ma czym oddychać. Sprzątaczka czuła, że pot spływa jej ciurkiem po plecach. Wyfroterowała tylko podłogę, a już czuła się zmęczona i spocona. Otworzyła okna, ale powietrza nie poruszał najlżejszy powiew wiatru. W willi panowała absolutna cisza. Pani Maryla sprzątała górę domu, a jej przypadł dół. Spojrzała na zegarek, dochodziła piętnasta. Miała godzinę na posprzątanie gabinetu pana Calierno. Weszła do środka. Postawiła wiadro z wodą na środku pokoju, mop oparła o ścianę. Z kieszeni fartucha wyjęła szmatkę, którą zaczęła ścierać kurze z mahoniowego regału. Pomyślała, że chciałaby mieć kiedyś taki piękny mebel, poustawiałaby na nim wszystkie książki, które dostała od dziadka. Podarował jej naprawdę piękną kolekcję, która była dla niej największym skarbem.
Podniosła mosiężny świecznik, spojrzała w bok i wrzasnęła na całe gardło.
– Niech pani nie krzyczy – powiedział łagodnym głosem Francesco, który siedział na szezlongu ustawionym we wnęce pokoju.
– Przepraszam pana – Kamila odstawiła świecznik. Czuła, jak wali jej serce.
– Nic się nie stało.
– O tej porze miałam posprzątać gabinet – dziewczyna była wyraźnie zdenerwowana.
– I pani sprząta.
– Miało pana tutaj nie być. Gdybym wiedziała… – rozłożyła bezradnie ręce.
– Miało mnie nie być, ale jestem – uśmiechnął się. – Powinienem uprzedzić panią Marylkę.
– To co mam teraz robić? – Kamila czuła, że serce zaraz wyskoczy jej z gardła.
– Porozmawiaj ze mną.
– Słucham?
– Odłóż to i porozmawiaj ze mną. Zrobić ci drinka? – zapytał Francesco, a Kamila pokręciła głową. Nie była pewna, czy ją sprawdza, czy naprawdę chce z nią wypić drinka. Drżała ze zdenerwowania.
– Nie, dziękuję.
– Boisz się mnie?
– A mam czego?
– Nie masz. Ale się trzęsiesz.
– Bo powinnam posprzątać, bo chcę, żeby pan mi zapłacił, a jestem tu nowa. Pana jako pana się nie boję. Boję się, że stracę robotę, a jej potrzebuję.
– A po co ci praca sprzątaczki?
– Po to, by zarobić kasę. W tygodniu się uczę, w weekendy sprzątam. Ale pan tego nie zrozumie.
– Dlaczego tak myślisz? – Francesco wstał i nalał do szklanki soku jabłkowego. Dodał kilka kostek lodu.
– Bo ma pan wszystko i może pan sobie leżeć.
Uśmiechnął się. Podobała mu się butność dziewczyny.
– Każdy może mieć to, czego zapragnie.
– Nie.
– Co nie?
– Nie dostajemy od życia tego, czego pragniemy. I dobrze, bo byśmy wszyscy byli za bardzo przez życie rozpieszczeni.
– Coś w tym jest. Potrzebujesz tej pracy?
– Tak. Nie jest to praca marzeń, ale jej potrzebuję.
– Masz chłopaka?
– O, nie, nie – zamachała rękoma – nie bawię się w sponsoring.
– Tak tylko pytam.
– Serio?
– Serio.
– Muszę posprzątać.
– Zapłacę ci potrójną stawkę, żebyś nie sprzątała.
– Jest pan dziwakiem – dziewczyna zmierzyła Francesco wzrokiem. Był przystojny, ale jak dla niej za stary, ona kochała Michała. Do szaleństwa. Nie była blacharą i nie rajcowało ją to, ile kto ma hajsu. Jej znajome z klasy były inne. Aspiracją wielu było to, by wybić się w mediach społecznościowych i zostać dziewczyną jakiegoś nadzianego gacha. Ona była starą duszą w młodym ciele. Kochała czytać książki, grać w kosza i chodzić na grzyby.
Mężczyzna roześmiał się w głos.
– Jestem. To co, umowa stoi?
– Tak.
– Siadaj, gdzie chcesz. Pogadamy. Na pewno nie napijesz się drinka?
– Nie. Dzięki.
Dziewczyna usiadła w skórzanym fotelu. Rozejrzała się po gabinecie.
– Podoba ci się u mnie?
– Średnio. Tylko regał budzi we mnie miłe skojarzenia.
– Dobre i to. Czyli masz chłopaka i nie szukasz sponsora.
– Właśnie.
– Co cię w nim urzekło?
– To, że jest nieobliczalny.
– To znaczy? – Francesco się uśmiechnął. Miał zły dzień, a ta dziewczyna sprawiła, że humor zaczął mu się poprawiać.
– To znaczy, że lubię szalonych facetów. Jest bardzo przystojny i połowa lasek ze szkoły za nim szaleje, a wybrał mnie. Kocha Lema, podobnie jak ja. I interesuje się teatrem.
– Szczęściara.
– Wiem. A ja mogę o coś pana zapytać? – ośmieliła się.
– Pytaj.
– Po co panu taki wielki dom, skoro mieszka pan tu sam?
– Po czym wnioskujesz, że sam?
– Mogłabym pana oszukać i powiedzieć, że zgadywałam, ale Marylka mi powiedziała… – Kamila zrobiła pauzę, żeby w nic nie wkopać Marylki.
– Ach, ta Marylka. Lubię ją, ale strasznie dużo gada. Mieszkam sam, bo żadna kobieta mnie nie chce.
– Może to przez to, że w sobotę siedzi pan na tym dziwnym czymś i kontempluje jak dziaders, zamiast wziąć dupę w troki i zrobić coś szalonego.
Francesco głośno się zaśmiał.
– Możliwe.
– A serio?
– Naprawdę nie ma kandydatek.
Dziewczyna przygryzła dolną wargę.
– A mnie się wydaje, że są, ale żadna nie jest w stanie sprostać pana oczekiwaniom.
– To nie tak. Może ja nie poznałem takiej, która zechciałaby ze mną zostać na dłużej. Kochałem bardzo pewną kobietę i ona mnie chyba też, ale nasze drogi się rozeszły.
– Jak miała na imię?
– Emilia.
– Emi… Piękne imię – stwierdziła dziewczyna.
Francesco najchętniej opowiedziałby jej o wszystkim. O swojej byłej miłości, która w jego sercu wcale nie przeminęła. Ale wiedział, że nie powinien zamęczać tej dziewczyny swoją historią.
– Tęsknię za nią.
– To czemu pan do niej nie zadzwoni? – zapytała dziewczyna i poprawiła sobie kucyk.
– Może dlatego, że… – nie mógł zebrać myśli.
– Boi się pan odrzucenia. Ale kto nie ryzykuje, nie pije szampana.
Bogna pomyślała, że są takie skomplikowane historie, w które człowiek pakuje się z pełną premedytacją i potem nie wie, co ma ze sobą zrobić. I jakoś trudno okiełzać uczucia. A może jest tak, że nie wiemy, co zrobić z emocjami po tych historiach? I są w naszym życiu tacy ludzie, którzy co jakiś czas się w nim pojawiają. Nie wiadomo, dlaczego stają na naszej drodze i zaburzają spokój ducha. Bo już sobie coś tam w głowie, sercu i duszy przerobiliśmy, a tutaj bach! I od nowa trzeba się z życiem układać. Dziwne związki łączą nas czasem z ludźmi. Niektóre z nich nawet trudno nazwać związkami. To jest taka nierozerwalna więź. Czasami jest to przyjaźń, innym razem pewien rodzaj miłości. Znajomość, która jest podszyta jakimiś wyładowaniami, ekscytacją czy innymi tego typu emocjami. I są różnego rodzaju przywiązania. Jest fascynacja i jakiś żar, który gdzieś się w nas tli. Niezaspokojone potrzeby z tym, a nie innym człowiekiem. I spotykamy się z tą drugą osobą – czasem z nadzieją, że może coś nam wyjdzie, albo po prostu lubimy jego czy jej towarzystwo. I bywa nam niekiedy dziwnie. Tak, słowo „dziwnie” doskonale tutaj pasuje. Bo człowiek jest dziwnie skołowany i nie wie, co ma począć. I jest rozbity.
Szymona znała od małego. Ostatnio widziała go rok temu, na pogrzebie taty, i teraz czekała na niego w kawiarni. Łapali się po drodze, między jednym związkiem a drugim. Między jego lotem do Azji, gdy miał przesiadkę w Warszawie. Kiedyś Bogna myślała, że to facet dla niej. Gdy się spotykali, nie mogli się ze sobą nagadać. Rozmawiali dosłownie o wszystkim. Śmiali się i cieszyli swoim towarzystwem. Ale zawsze kiedy się spotykali, jedno z nich było w związku, a czasami oboje. Tylko gdzieś w powietrzu można było wyczuć lekkie napięcie. Zresztą seks wszystko komplikuje – pomyślała Bogna. Ludzie stają się wobec siebie zupełnie inni, kiedy już dojdzie do konsumpcji. Może po seksie chcą od tego drugiego człowieka czegoś więcej? A może kiedy w grę wchodzą emocje, to po ptokach i dwoje ludzi nie ma już wobec siebie takiego luzu, jaki mieli przed pójściem ze sobą do łóżka?
Rok temu Szymon przyleciał na pogrzeb taty Bogny. Co bardzo ją zdziwiło. Nie mieli wtedy ze sobą kontaktu jakieś trzy lata. A tu nagle takie spotkanie.
Siedziała w kościele. Wypłakała już morze łez. Zaczęła rozglądać się po ludziach. I wtedy go zobaczyła. Co on tutaj robi? – zastanawiała się. Oczywiście jego rodzice i jej dobrze się znali. Szymon był częstym gościem w jej domu, ale to było kiedyś. Poza tym mieszkał na słonecznej Florydzie, więc przyjazd do Polski był sporą wyprawą. Serce zaczęło jej galopować jak oszalałe. Stał po prawej stronie oparty o kolumnę. Miał na sobie ciemnoszarą marynarkę, białą koszulę i ciemne spodnie. I nagle ich spojrzenia się spotkały. Patrzyli sobie w oczy przez dłuższą chwilę, jakby w wymownym milczeniu chcieli sobie coś przekazać: „Jesteś tu? Jestem tu, dla ciebie”. Odwróciła głowę, zanim jej oczy mogły zdradzić coś więcej.
Po pogrzebie żałobnicy ruszyli na stypę. Bogna próżno wypatrywała Szymona. Zrobiło jej się jeszcze ciężej na sercu po tym, jak siostra powiedziała jej, że syn Morawskich też został zaproszony, ale jakoś nigdzie go nie widzi. Bogna poczuła rozczarowanie.
Kiedy stała z talerzykiem, na którym miała kanapkę i koreczek, ktoś złapał ją za rękę.
– Przykro mi z powodu twojego taty.
Odwróciła się i spojrzała na Szymona. Miała ochotę rzucić mu się w ramiona i powiedzieć: „Dobrze, że jesteś”.
– Dzięki.
– Lubiłem gościa – powiedział, a Bogna się uśmiechnęła. To cały Szymon, mówił to, co myślał, bez wytartych frazesów i ozdobników.
– Pamiętasz, kiedy przyłapał nas, jak się całowaliśmy? – sama nie wiedziała, dlaczego zadała to pytanie.
– Pamiętam. Słuchaj… – Szymon rozejrzał się dookoła. – Może spotkalibyśmy się potem? Tutaj jest gwarno, tłoczno…
– Gdzie?
– Na Wichrowych Wzgórzach. Często tam chodziliśmy… kiedyś… – zawiesił głos w pół zdania.
Bogna wpatrywała się w niego jak urzeczona. Wichrowe Wzgórza były usypaną górką, która zarosła krzewami i trawą. Chodzili tam jako dzieciaki, a później nastolatki. Tam też pierwszy raz się pocałowali. Jak mogłaby zapomnieć o tym miejscu?
– Wiesz, nie mam pojęcia, kiedy się to wszystko skończy. Musimy też zająć się mamą – odpowiedziała Bogna. Tak bardzo chciała się z nim spotkać, jednak wiedziała, że mama też jej potrzebuje.
– Rozumiem. Ale może na jakąś godzinkę zdołałabyś się wyrwać? – zapytał z nadzieją w głosie i dorzucił: – Zadzwoń do mnie.
– Dobrze – uśmiechnęła się do niego.
O dziewiętnastej Szymon wszedł na górkę, z której roztaczał się z jednej strony widok na miasto, a z drugiej na pobliskie łąki i las. To miejsce wciąż ma duszę – pomyślał. Godzinę temu zadzwoniła do niego Bogna. Nie krył radości. Czekał na ten telefon od czternastej. Sam nie wiedział dlaczego. A może wiedział, ale nie chciał się do tego przyznać.
Uśmiechnął się do wspomnień. Pamiętał doskonale, jak tutaj, na tej górce pierwszy raz się całowali. Potem u Bogny w domu przez chwilę byli parą, a potem stwierdzili, że najlepiej będzie, jeśli zostaną przyjaciółmi. Może to on się bał wchodzić w związek, byli jeszcze tacy młodzi. A potem uświadomił sobie, że w każdej kolejnej kobiecie szukał jej, ale żadna nią nie była. Szymon spojrzał na zegarek. Była dziewiętnasta pięć. Umówili się na dziewiętnastą trzydzieści. Zapalił papierosa, odwrócił głowę. I wtedy zobaczył Bognę, która szła w jego stronę. Też była przed czasem. Twarz miała ozłoconą światłem z pobliskiej latarni. Przebrała się w sprane dżinsy, botki i długi pomarańczowy ciepły sweter, w którym wyglądała naprawdę uroczo. Czuł, jak jego serce tłucze się o żebra.
– Cześć – podała mu rękę, kiedy wspinała się na pobliski głaz.
– Cześć.
– Przyszedłeś za wcześnie.
– Ty też.
– Chciałam pobyć sama.
– A ja to zepsułem.
– Jak zwykle wszystko psujesz.
Zaczęli się śmiać.
– Przejdźmy się po naszej górce.
– Z przyjemnością.
Ruszyli w prawą stronę, tak jak robili to kilkanaście lat temu. Szli niespiesznie, a wiatr rozwiewał włosy Bogny. Szymon pomyślał, że z chęcią zanurzyłby w nich palce.
W końcu doszli do ławeczki, którą otaczały niskie krzewy. Usiedli na niej.
– To co u ciebie? – zapytała Bogna.
Mówił o podróżach po Stanach, pracy i tym, jaką książkę ostatnio przeczytał. I o tym, że jadł stek z kangura. Bogna go słuchała i uśmiechała się raz po raz.
– A jakaś ona? – szturchnęła go w bok. – Na pewno jest jakaś kobieta.
– Jest.
– Opowiedz mi o niej.
Szymon sięgnął po kolejnego papierosa. Czuł, że jest zdenerwowany, ręce mu drżały.
– Nie powinieneś tyle palić.
– Denerwuję się.
– Czemu?
– Jakoś tak… nie wiem – wzruszył ramionami. Doskonale wiedział, dlaczego jest zdenerwowany. Bogna go peszyła.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki