Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia jak sos vinaigrette, czyli wykwintna mieszanka szaleństwa, emocji, humoru, niezwykłych zwrotów akcji i francuskiego temperamentu.
„Wychowywałem się w dworku na francuskiej prowincji, strzelając do kur sąsiada i szwendając się z ukochanym, niesfornym psem. Kilka lat później mieszkałem z Edem Sheeranem i na wielkich stadionach supportowałem jego koncerty. Brzmi jak niesamowity zbieg okoliczności? Moje życie jest ich pełne. Nazywam się Elie Rosinski i razem z moim bratem Mattią tworzę zespół BeMy. Chcę cię zabrać w podróż do dzieciństwa straconego w szkole katolickiej, trudnego i pełnego kompleksów czasu dorastania, szalonego życia początkującego muzyka, a także do brudnego i pełnego hipokryzji świata show-biznesu. I jeszcze… zapomniałem o miłości, a przecież jest ważna. Bardzo ważna.
Tę opowieść tworzyła ze mną Gabriela Gargaś, której udało się ubrać w słowa długo skrywane przeze mnie emocje i tajemnice.”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 252
To beznadziejne uczucie zatracić się w toksycznej relacji i zgubić w niej siebie. Tak naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że ten związek wywiódł cię na manowce, że znikasz. I chociaż ludzie, którzy cię kochają, biją na alarm, dostarczają dowodów i błagają, byś się ratował, wrócił do swego poprzedniego życia, ty po prostu nie przyjmujesz tego do wiadomości. Nie chcesz ich słuchać.
Wydawało mi się, że prowadziłem normalne życie u boku osoby, którą bez pamięci kochałem, a która postanowiła mnie nieustannie naprawiać, poprawiać, wszystko we mnie zmieniać. Dla niej nie byłem wystarczająco dobry, mądry, zdolny, pracowity. W jej oczach byłem tylko kawałkiem plasteliny, z którego można ulepić to, co się chce…
Muzyka była moją pasją, moim życiem, ale wtedy i ona umarła.
Umarły rodzinne więzi. Przestałem spotykać się z przyjaciółmi. Zapomniałem o całym świecie, w tym o sobie.
Był piątkowy wieczór, gdy usłyszałem pukanie do drzwi. Wiedziałem, kto jest po drugiej stronie. Mój brat z przyjaciółmi. Siedziałem na sofie z moją dziewczyną, która spojrzała na mnie ze złością.
W jej spojrzeniu wyczytałem: „Oni albo ja”.
Przeczołgałem się pod oknem, dotarłem do włącznika światła i – niczym szpieg – zgasiłem lampkę w salonie, by wszystko wskazywało na to, że nikogo nie ma w domu.
Jeszcze kilka razy zapukano do drzwi i zapadła cisza. Siedzieliśmy razem w ciemności, dumni z naszego mistrzowskiego spisku mającego na celu uniknięcie spotkania z moim bratem i przyjaciółmi.
Miesiąc później mój brat Mattia zaprosił mnie do siebie. Spojrzał na mnie z pogardą.
– Stary, widziałem, jak przekradałeś się pod oknem, by zgasić światło. To było żałosne – powiedział, a ja wiedziałem, że miał rację. Obiecałem sobie, że nigdy więcej nie zejdę na tak niski poziom. Oczywiście później upadłem jeszcze niżej, skrobiąc dno od spodu.
Stałem przy oknie, zapatrzony w pustkę, nie reagując na słowa Mattii.
– Co ty odwalasz? – głos brata, ostrzejszy niż kiedykolwiek, przebił ciszę jak nóż. Nie odwróciłem się.
Mattia podszedł bliżej, jego kroki były zdecydowane.
– Popatrz na siebie! Umierasz za życia! – krzyknął, gdy stanął tuż za mną. Jego słowa były jak ciosy, ale ja nadal milczałem, otulony niewidzialną zbroją apatii. – Straciłeś zapał nawet do muzyki, którą przecież kochałeś. Co się z tobą stało? – mówił dalej, a jego głos złagodniał, choć wciąż był pełen frustracji.
Wreszcie odwróciłem się, spojrzałem na niego pustymi oczami.
– Nie rozumiesz – wymamrotałem, choć sam nie byłem pewien, co chciałem mu przekazać.
– Jak to nie rozumiem? Muzyka była twoim życiem, a teraz… Co, po prostu ją porzuciłeś? Nie chcę patrzeć, jak tracisz siebie, jak zanikasz w tej toksycznej relacji. Musisz się obudzić! – Mattia złapał mnie za ramiona, próbując wstrząsnąć mną dosłownie i w przenośni.
Uniknąłem jego spojrzenia, wzrok skierowałem w dół.
– To nie takie proste – wyszeptałem.
– To właśnie jest proste! Tylko ty to komplikujesz. Obudź się, człowieku! Zobacz, co robisz sobie i nam. To, co kiedyś w tobie podziwiałem, gaśnie. Nie pozwolę ci tak po prostu zniknąć – Mattia puścił mnie, odwrócił się i wyszedł, zostawiając mnie samego z jego słowami, które powoli zaczęły przenikać przez moją obojętność.
W jego głosie było coś więcej niż złość. Była desperacja i strach o mnie, ale wtedy jeszcze tego nie widziałem. Dopiero później zrozumiałem wagę jego słów, gdy zdecydowałem się walczyć, by znów znaleźć siebie.
Dzień później zadzwonił do mnie i powiedział, że wyjeżdża do Francji. Przyjąłem tę wiadomość i nawet nie próbowałem go powstrzymać.
Niech jedzie, pomyślałem. Ja miałem przecież swój świat i Laure.
Staczałem się po równi pochyłej.
Mojej ukochanej przyszło do głowy, że brakuje mi przydatnej cechy zwanej osobowością. Według niej nie miałem własnego zdania, żadnej prawdziwej pasji ani nawet tego czegoś, co mogłoby ją rozbawić.
Zamieniła mnie w psa łapiącego swój ogon.
Im bardziej oczekiwała, że powiem coś ciekawego, zadziwię ją, tym bardziej każde moje wypowiedziane do niej zdanie wydawało mi się fałszywe.
Był niedzielny wieczór, siedzieliśmy na sofie, przed nami na ekranie telewizora leciał kolejny odcinek angielskiego durnego serialu w stylu reality show. Moje próby komentowania były, delikatnie mówiąc, mniej niż udane.
– Nie, no, zobacz co ona zrobiła… To takie… – próbowałem wtrącić coś, co miało być dowcipnym komentarzem na temat postaci z serialu.
Ona spojrzała na mnie, podniosła rękę i uderzyła się w czoło.
– Widzisz – powiedziała z wyraźną irytacją. – To był głupi komentarz. Ani śmieszny, ani mądry, ani dowcipny.
Poczułem, że każde moje słowo było rozpatrywane i osądzane, a każdy mój komentarz oceniany jako głupi.
– Próbuję coś zrobić, żeby było miło – odpowiedziałem zrezygnowany. – Naprawdę próbuję.
– Ale nie o to chodzi, żebyś się starał w ten sposób. Nie chodzi o to, byś kupował książki o muzyce tylko po to, by udowodnić, że ci na niej zależy – jej głos był pełen frustracji.
– Wiem, ale… – zacząłem, ale szybko zamilkłem, zdając sobie sprawę, że brnę w coraz większe gówno. Książki o muzyce leżały na stoliku, jeszcze w folii. Były symbolem mojego forsowanego zainteresowania, a nie autentycznej pasji.
Wiedziałem jedno: byłem w niezłym gównie. I wiedziałem, że śmierdzi tak, że nie mogłem wytrzymać, ale ja nadal w nim siedziałem.
Kochałem ją. Kochałem tak bardzo.
Jednak przyszedł ten dzień, gdy musiałem dokonać wyboru: iść w prawo czy skręcić w lewo.
Wcześniej czy później zawsze nadchodzi taki dzień, gdy musisz podjąć decyzję, która zmieni twoje życie i cały twój świat. Każdy ma taką chwilę, gdy nagle zaczyna we wszystko wątpić.
Pamiętam, jak siedziałem oparty o odrapaną ścianę i płakałem (a przecież normalnie płaczę tylko ze śmiechu). Nigdy wcześniej ani nigdy potem tak nie płakałem. Ból zaciskał mi klatkę piersiową.
Strata boli, kurewsko…
Czułem się, jakby moja dusza została wrzucona do niszczarki dokumentów, a jedyną rzeczą, która została ze mnie, było moje ciało.
Czy można kochać kogoś tak bardzo, tak mocno, że kiedy go tracisz, to tracisz absolutnie wszystko? Jesteś jak zapalona świeczka wystawiona na wiatr. Ja tak się czułem. Zostawiła mnie. Wyrzuciła ze swojego życia, jak wyrzuca się śmieć nienadający się nawet do recyklingu. Może powinienem być mniej uczuciowy, mniej wrażliwy…
Tkwiłem na ulicy, zapatrzony w zamknięte drzwi jej mieszkania w angielskim bliźniaku, czując, jak każda cząstka mojego ciała odmawia posłuszeństwa. Ulice miasta pogrążały się w wieczornej mgle, a ja stałem jak zahipnotyzowany, nie mogłem się ruszyć. Moje serce biło nierówno, przerywając ciszę przeciągłym echem mojego bólu. Próbowałem zrozumieć, co poszło nie tak. Byłem dla niej jak otwarta księga, dałem jej klucz do mojego tajemniczego ogrodu i dostęp do wszystkich moich najbardziej skrywanych tajemnic. A ona… Ona bez cienia wahania, jednym cynicznym gestem to wszystko odrzuciła. Chłodny wiatr przeszył mnie na wylot, ale nie czułem zimna. Jakiś facet przechodzący chodnikiem potrącił mnie przypadkiem i zamiast przeprosić, warknął: „Niech się pan stąd ruszy, tu nie dzielnica dla bezdomnych”. Nie mogłem tego zrobić. Byłem zbyt pogrążony w moim własnym świecie rozpaczy, zbyt zajęty analizowaniem każdej chwili, każdego spojrzenia, każdego dotyku, szukając odpowiedzi na pytanie, które dręczyło mnie najbardziej: dlaczego?
Trzęsąc się z zimna, zadawałem sobie miliony pytań, na które nie znajdowałem odpowiedzi. Może faktycznie powinienem być mniej uczuciowy, mniej wrażliwy? Bardziej konkretny, pragmatyczny, materialistyczny… Może powinienem nauczyć się chować emocje głębiej, nie pozwalać im dyktować, jak mam żyć? Być takim facetem, jakich opisują w kobiecych czasopismach? Ale wtedy… Czy byłbym jeszcze sobą? Czy nie straciłbym tej części mnie, która sprawiała, że byłem wyjątkowy w jej oczach, przynajmniej przez jakiś czas?
Podniosłem wzrok na niebo, gdzie pierwsze gwiazdy zaczynały mrugać w mroku – mimo mgły, która robiła się coraz gęstsza – jakby próbowały przemówić do mnie w języku, którego jeszcze nie rozumiałem. Może gdzieś tam, wśród tych nieskończonych przestworzy, kryła się odpowiedź? Może tam, gdzieś między gwiazdami, sam mógłbym znaleźć ukojenie dla mojej obolałej duszy?
TERAZ
Każdy ma do opowiedzenia własną historię. Każdy pisze swój własny scenariusz pod tytułem Moje życie. Niektóre życiowe adaptacje to prawdziwe dramaty wypełnione stratą, bólem, lekami na receptę, rzekami łez, złamanymi sercami i wszystkim tym, co możesz sobie wyobrazić. Niektóre są czystą dekadencją, jak w filmie Las Vegas Parano. Rozciągnięte między światłem a ciemnością, ze wzlotami pod samo niebo i upadkami aż do piekielnych czeluści, przepełnione pasją i nienawiścią, przygodami i walką o to, by przetrwać.
Ale większość ludzi opisuje swoje życie w znacznie prostszym stylu, przedstawiając je jako spokojne, nieobfitujące w szczególne wydarzenia. Może być niezwykle szczęśliwe lub bardzo smutne. Czasem po prostu zwyczajne…
A jednak każda z tych historii jest wyjątkowa, tak jak każda komórka ludzkiego ciała.
Cóż, moja historia jest historią chłopaka, który nie wierzył w siebie, ale z biegiem lat to się zmieniło. Jedno jest pewne: próbując odnaleźć siebie, popełniłem w życiu kilka niewiarygodnych głupstw, co nie zmienia faktu, że jestem artystyczną duszą, wrażliwcem z sercem na dłoni. Pisząc tę książkę, powtarzałem sobie, że podczas gdy ja tu opowiadam o zasranych iPhone’ach, studenckim życiu, koncertach, ktoś ratuje słonie w Kongo albo ma potajemny romans z jakimś politykiem. Jednak uznałem, że chcę wam o tym wszystkim opowiedzieć, bo to historia walki o własną tożsamość.
Doszedłem do wniosku, że aby zaciekawić odbiorcę, nie wystarczy tylko sama historia, ważne jest to, jak ją opowiesz, by czytelnik wyniósł z niej coś dla siebie. Możesz oglądać wysokobudżetowe hollywoodzkie filmy akcji z tysiącem efektów specjalnych, a po seansie stwierdzisz, że to nie to, ale możesz też zanurzyć się w filmie z prawie zerowym budżetem, w którym przyglądasz się relacji między dwojgiem ludzi i to może cię zachwycić. To samo dotyczy historii waszego czy mojego życia.
Postanowiłem przelać na papier wydarzenia, które przeżyłem (tylko w niektórych miejscach trochę je ubarwiając), w formie jak najbardziej szczerej. Przytoczę tutaj cytat z Philipa Rotha, amerykańskiego pisarza, który narrację w swoich książkach budował na historii i życiu własnej rodziny, często narażając się na jej niezadowolenie. W książce Przeciwżycie napisał:
Ekshibicjonizm wybitnego artysty łączy się z jego wyobraźnią; fikcja jest dla niego żartobliwą hipotezą i zarazem poważną supozycją, imaginacyjną formą dociekania – wszystkim, czym nie jest ekshibicjonizm.
Postanowiłem więc zagłębić się w historię mojego życia i się nią z wami podzielić. Moje i wasze życie to pewnego rodzaju mapa, którą – kawałek po kawałku – rysujemy swoimi zachowaniami, pasjami, miłościami i wyborami. Swoimi głupotami, błędami i szaleństwami. W ten sposób zaznaczamy na mapie odległości, nanosimy na nią nazwy i miejsca, które musimy jeszcze poznać. Nie ma i nigdy nie będzie podobnej mapy na planecie Ziemia. Będzie to wyjątkowy ślad po naszej podróży, który – jak każda mapa – może posłużyć innym.
To zaczynamy.
***
Wszyscy myślą, że życie muzyka to tylko ćpanie, dupy po koncertach i wielkie bogactwo. Może z niektórymi rzeczami bym się zgodził, ale nie z tym, że każdy zespół i każdy, kto działa w tak zwanym show–biznesie, jest kurewsko bogaty. Raczej na takiego pozuje… Ludzie potrafią się skurwić, to jedno, potrafią też dużo upozorować.
Życie w showbizie to bywanie nie tylko na wielkich eventach, ale też na pokazach smażenia kiełbasek czy gotowania jajek. Na nudnym spotkaniu z wytwórnią, z którego chcesz spierdzielić, gdzie pieprz rośnie. W ogóle mam czasem tak, że chcę uciec i nie wracać. Ale wiem, że muszę bywać, by mnie sfotografowali, zrobili ze mną rolkę i takie tam… Im więcej bywania, tym bardziej stajesz się rozpoznawalny.
Jest też muzyka, którą czuję i kocham. To moja stała miłość. A oprócz tej stałości myślę, że życie to zmienna. Wszystko się zmienia, ewoluuje, rozpierdala w drobny pył… Ale muzyka, ona jest w każdym z nas. Czasem nieodkryta. A czasem słyszysz ją nie tylko w uszach, lecz także gdzieś w głębi duszy.
Show-biznes, jaki jest… Upiłem trochę czerwonego wina. To zepsuty światek. Tak, są w nim fajni, wartościowi ludzie, ale też tacy, którzy obciągnęli laskę producentowi, scenarzyście czy menedżerowi. Ale powiem wam coś w sekrecie: najniebezpieczniejsze rekiny to management.
Zaraz o tym opowiem. Ale najpierw chcę wam powiedzieć, że wraz z bratem tworzymy zespół BeMy, wymawiany po angielsku bimaj, bo nieraz byliśmy przedstawiani jako „bemy”.
W sercu wielkiego miasta, gdzie neony migały jak gwiazdy na nocnym niebie, moje życie toczyło się w rytmie nieustających koncertów i spotkań branżowych. I niby tego chciałem, ale poza sceną czułem się coraz bardziej obco. Świat wydawał się opierać tylko na pozorach i sukcesie. Pewnego wieczoru po koncercie znalazłem się na przyjęciu organizowanym przez wytwórnię. Wśród dymu papierosowego i dźwięków muzyki zauważyłem, jak ludzie fałszywie się uśmiechają, skrywając prawdziwe intencje.
Fake it till you make it,1 pomyślałem, obserwując, jak każdy próbuje przekonać innych o swojej wartości.
Podszedł do mnie menedżer i zaczął mi nawijać makaron na uszy o kolejnej trasie koncertowej.
– To wasza szansa, Elie, możecie naprawdę wiele osiągnąć – przekonywał.
Ale ja czułem, że ta szansa ma swoją cenę.
W głębi serca tęskniłem za prawdziwą muzyką, którą czułem i grałem na początku swojej kariery. Przypomniałem sobie nasze pierwsze utwory, pełne emocji i szczerości, kiedy z Mattią graliśmy naszą muzykę bez kompromisów, nie biorąc pod uwagę wymagań stacji muzycznych.
Znajdowałem się w luksusowej willi, na prywatnej imprezie dla bogatych i wpływowych producentów ludzi z branży. Menedżer przedstawił mi tę imprezę jako wyjątkową okazję, mówiąc, że moja obecność na takim wydarzeniu może otworzyć drzwi do jeszcze większej sławy i wpływów. Jednak rzeczywistość okazała się znacznie mniej kolorowa.
Atmosfera na miejscu była niepokojąca. Goście wydawali się zainteresowani czymś więcej niż tylko naszą muzyką. Nasz występ szybko przekształcił się w dziwną grę, w której byliśmy zmuszani do śpiewania po polsku. Tak, czujemy się Polakami, chociaż urodziliśmy się we Francji, ale czasami nie czujemy jeszcze tak dobrze polskiego języka.
Nasz menedżer, obserwując to z boku, wydawał się zadowolony. Dla niego liczyło się tylko, że byliśmy „w dobrych rękach” osób, które mogły pomóc w dalszej karierze. Po występie zostaliśmy z Mattią zmuszeni do uczestnictwa w prywatnych rozmowach i negocjacjach, które miały na celu „zainwestowanie” w naszą przyszłość. Szybko zrozumiałem, że inwestycja ta miała bardzo mało wspólnego z muzyką.
Miałem ochotę uciec i dlatego ruszyłem w stronę toalety. I wtedy zobaczyłem ją. Przepiękną, wysoką, młodziutką blondynkę, która wychodziła z męskiej łazienki, a zaraz za nią wyszedł producent, który miał na oko pięćdziesiąt pięć lat. Był wysoki, szczupły. Opalony. Zapewne właśnie wrócił z jakichś modnych wakacji all inclusive na Seszelach. Miał na sobie białą koszulę, spodnie szyte na miarę i buty – najnowszy model Gucciego, limited edition, z centkowanej skóry. Z jego przenikliwego wzroku emanowała pewność siebie i świadomość swojej mocy w branży. Czuć było woń pięciu darmowych Whiskey Sour, które wypił w ciągu kilku minut. Zapach jego wody kolońskiej mieszał się z odorem potu spływającego po jego czole. Zapinał sobie rozporek.
Facet odszedł, a my z blondynką spojrzeliśmy sobie w oczy.
– Ej, dlaczego to robisz? – zapytałem tę młodziutką, śliczną dziewczynę, która mogła mieć nie więcej niż osiemnaście lat i która jedną ręką zapinała suwak bluzki, a drugą ocierała śliczne usta.
– Ale co?
– No wiesz… – byłem zakłopotany.
– Obciągam?
– Tak. To jest…
– Ej, ja to lubię.
– Ten facet… – wskazałem głową na spoconego, zgarbionego mężczyznę, który zapiął rozporek i podszedł do stołu. – Mógłby być twoim ojcem.
– Ale nie jest – wydęła usta. – Ma hajs, dom na Malcie i lubi, jak mu robię loda.
– A ty jak się z tym czujesz? – nie wiem dlaczego o to pytałem, przecież w ogóle mnie to nie obchodziło.
Wzruszyła ramionami.
– Jestem młoda, ładna, to korzystam. On chce mi wypromować piosenkę.
– Aaaaa… – westchnąłem. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć.
– Masz coś?
– Co?
– Coś mocniejszego.
– Nie…
– Szkoda – obejrzała mnie od stóp do głowy. – Fajny jesteś, ale widać, że nie masz hajsu.
– Ale…
– Co?
– Ja bym nawet nie chciał.
– Moje usta zrobiłyby z twoim fiutem to, o czym marzysz, więc zaufaj mi, chciałbyś, tylko że… – zachichotała – …nie stać cię na mnie.
Miałem dość tej gadki. Zamiast wejść do toalety, poszedłem w głąb korytarza, z którego było wyjście do ogrodu. Na tarasie stało kilka stolików. Przy jednym z nich siedział popularny dziennikarz. Znałem jego historię. Ludzie z branży wiedzą o sobie niemal wszystko. Bo wspólny management, bo ta sypiała z tym, a ten z tamtym… Nie mogłem znaleźć sobie miejsca, więc dosiadłem się do niego. Wyglądał już na dobrze zrobionego.
Jego opowieść zaczęła płynąć jak rzeka, mętna i pełna zakrętów, które trudno było przewidzieć.
– Jestem gejem… – wyznał ze smutkiem, jakby to było coś strasznego, a przecież nikt nikogo w dzisiejszych czasach nie powinien rozliczać z jego preferencji. Nie rozumiałem więc jego smutku. – A wszyscy myślą, że nie jestem.
– A co twoja seksualność kogo obchodzi? – próbowałem zbagatelizować sytuację, ale wiedziałem, że nie o to chodzi.
– Oj, ma… Ponoć teraz leci na mnie tyle lasek, więc gdybym im to odebrał… Odebrałbym sobie oglądalność – odwrócił kieliszek w dłoniach, jakby próbował znaleźć w nim odpowiedzi. – Wiesz, w tym całym show-biznesie liczą się tylko pozory, kto z kim sypia, jak idą w górę słupki słuchalności, oglądalności… – przerwał na moment, zastanawiając się, czy powinien kontynuować. W jego oczach malowało się rozczarowanie. – Miałem dostać własny program. Byłem umówiony z dyrektorką programową – jego głos stał się cichszy, bardziej zawzięty. – Ale potem, nagle, wszystko się zmieniło. Program dostał ktoś inny… – zatrzymał się, jakby słowa paliły mu usta.
– Dlaczego? – spytałem, choć domyślałem się odpowiedzi.
– Bo jedna z dziewczyn, która miała niewiele wspólnego z talentem, a więcej z… elastycznością moralną, wskoczyła producentowi do łóżka – jego ton był gorzki, pełen złości i rozczarowania. – I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, to ona dostała program. A ja? – spojrzał na mnie, a w jego oczach dostrzegłem mieszankę smutku i rezygnacji. – Ja zostałem z niczym.
– To obrzydliwe – nie mogłem powstrzymać się od komentarza, chociaż wiedziałem, jak ten świat działa.
– Tak, ale taka jest prawda o tym świecie – westchnął ciężko. – Świat pełen kłamstw, układów i fałszywych uśmiechów. Ale ja to w pewnym sensie rozumiem – kontynuował, a jego głos nabrał innego tonu, jakby próbował znaleźć usprawiedliwienie dla siebie i całej sytuacji. – Byłem młodym chłopakiem, gdy zacząłem pracować w radiu jako asystent. Miałem szefową, która bardzo mnie lubiła… Bardzo. Była ode mnie starsza o dobre dziesięć lat, ale podobałem się jej. Obiecała gruszki na wierzbie – powiedział na wydechu. Zawahał się na chwilę, jakby ważąc słowa, które miały paść. – Zacząłem z nią sypiać – przyznał w końcu, unikając mojego wzroku. – Nie dlatego, że mnie pociągała, ale dlatego, że nie miałem ochoty parzyć jej kawy do końca życia. Wiesz, takie układy się sprawdzają. Chciałem mieć swój program, a ona młodego fiuta w sobie.
– Ale jesteś gejem – powiedziałem, próbując zrozumieć jego motywację. Zastanawiałem się, czy gejowi najnormalniej w świecie staje, kiedy obcuje z kobietą.
Uśmiechnął się, pociągnął łyk alkoholu i odstawił szklankę na stół z wyraźną rezygnacją.
– No i? – jego uśmiech był gorzki, ale w jego oczach malowała się pewnego rodzaju akceptacja. – Seksualność może być skomplikowana. Ale wtedy… to było coś więcej niż tylko seks. To była próba znalezienia swojego miejsca, próba zdobycia czegoś, czego tak bardzo pragnąłem w życiu zawodowym. Myślałem, że jeśli ją przelecę, raz, drugi, dziesiąty, to wszystko się ułoży. Że dostanę te programy, które mi obiecywała.
– I co?
– Wiesz, przynajmniej była w tym uczciwa. Ja ją rżnąłem, a ona dała mi program w TV, nie jakiś tam nie wiadomo jaki, ale dała. Tandetną szmirę, która miała oglądalność – parsknął. – Skakałem na skakance, kręciłem hula-hop, dałem sobie wsadzić twarz w tort z kremem… Ale… Zarobiłem dobry hajs, ludzie wiedzieli, kim jestem. Ja zawsze chciałem być kimś…
– Bycie kimś – prychnąłem.
Czy bycie „kimś” według niego oznaczało rozpoznawalność? Dla mnie to było śmieszne. Bycie kimś według tego kolesia miało posmak rozdmuchanego ego.
– A jak się z tym czułeś?
– Zawsze miałem parcie na szkło. Występowałem w programikach, gdzie robiłem z siebie błazna i to się opłacało. W końcu dostałem program dużego formatu.
– Nie wiem, co powiedzieć…
Znałem ten świat i często się nim brzydziłem.
– Jakim kosztem? – rzucił w powietrze pytanie.
Westchnął ciężko, jakby cały ciężar tych wspomnień spoczywał na jego barkach.
– Wiesz co? To wszystko iluzja. Tak, przez chwilę wydawało się, że moja kariera nabiera tempa. Ale to wszystko jest ułudą. A ja… – zamilkł na moment, zastanawiając się nad swoimi słowami. – Ja straciłem część siebie, próbując być kimś, kim nie jestem. Próbując przypodobać się ludziom, którzy w rzeczywistości nigdy mnie nie szanowali. Mieli mnie głęboko w dupie dosłownie i w przenośni. Przyjaźń, kiedy jesteś na szczycie, a kiedy z niego spadasz, pozostają nieliczni.
PRZEDTEM
Wychowałem się pośród pięknych winnic południa Francji, w domu otoczonym wysokimi dębami, nieopodal Oceanu Atlantyckiego z jego słynnymi wydmami i ostrygami niemającymi sobie równych nigdzie na świecie. Żyjąc w sielskiej małej francuskiej wiosce, skupionej wokół imponującego kościoła, dorastałem w prawdziwym stylu la vie en rose.2 Do dzisiaj jestem fanem wina i serów z Pirenejów. Kocham też francuską muzykę vintage: Léo Ferré i Daniel Balavoine, nie wspominając o francuskiej literaturze i francuskich dziewczynach.
Miałem dziewięć lat, chodziliśmy z Mattią do katolickiej szkoły. Takiej, w której co tydzień była msza, dodatkowe zajęcia z religii i modlitwy przed posiłkiem. Nie byłem typem dzieciaka, który szukał kłopotów, to kłopoty próbowały znaleźć mnie. Naprawdę boję się bójek, wandalizmu, oszukiwania i wszystkich innych rzeczy, które wymagają posiadania jaj, ale lubiłem rozrabiać, podobnie jak mój brat.
Tak jak wspominałem, mieszkaliśmy na wsi, gdzie dzieci dobrze wiedzą, że aby się nie nudzić, trzeba znaleźć sobie zajęcie, na przykład bawić się łukiem, strzelając do ptaków, czy podglądać sąsiada alkoholika, który robi awantury swojej żonie, po czym ona wyrzuca go z domu, a on rozkłada leżak i pilnuje kur. Tak, właśnie kur, które nie potrzebują, by ich ktoś pilnował.
W pewne piątkowe popołudnie wraz z bratem wpadliśmy na pomysł, by strzelać do kur sąsiada. Często wpadaliśmy na takie niedorzeczne pomysły.
– Mattia, patrz! Michel znów zasnął na leżaku z butelką w ręku – powiedziałem, uśmiechając się do brata.
– No i? – młodszy brat wzruszył ramionami.
– Jego kury biegają wszędzie. Chyba czas na trochę zabawy z naszym łukiem i drobiem.
– Oczywiście, tylko je trochę nastraszymy. Ciekawe, czy sąsiad się obudzi?
– Dobra, mamy taki deal. Strzelamy do kur, przegrywa ten, kto strzeli w kurę, która obudzi szanownego Michela.
Pierwszy strzeliłem ja. Miałem ten przywilej starszego brata, że wszystko robiłem pierwszy, co wkurzało Mattię, ale takie jest życie, czyli c’est la vie.
Strzała uderzyła kurę w kuper, a ona pofrunęła wysoko, gdakając, jakby ją zarzynali. Zaczęliśmy się śmiać. Sąsiad nadal spał.
– Czuję kłopoty – powiedział Mattia.
– Masz – podałem łuk bratu. – Teraz twoja kolej. Spróbuj trafić w ten stary wazon na oknie. To będzie nasza tarcza i to będzie mistrzowski strzał!
– Mistrz to moje drugie imię – powiedział mój brat i wziął ode mnie łuk.
Naciągnął cięciwę i strzelił. Strzała trafiła w wazon, który zaczął się chwiać.
– Powiem ci, że masz oko – oznajmiłem z wypiekami na twarzy.
Jednak zanim dokończyłem zdanie, wazon przewrócił się i uderzył w szybę. Rozległ się brzdęk rozbijanego szkła.
– No to po nas – Mattia pobladł, a ja nie wiedziałem, czy uciekać, czy zostać w tych krzakach.
Sąsiad poderwał się na równe nogi, sąsiadka z krzykiem wybiegła z domu. Co ciekawe, nasza mama ze ścierką w dłoniach też pojawiła się na podwórku.
Wiedziałem jedno: z tego będą kłopoty…
Kłopoty, jak się okazało, stały się nieodłącznym elementem mojego życia. Bardzo często zastanawiam się, czym to jest spowodowane. Może niektórzy ludzie przyciągają takie, a nie inne zdarzenia, bo mają jakąś energię, którą w słynnym bestsellerze The Secret nazwano law of attraction. Poradnik stał się przewodnikiem dla wielu poszukiwaczy fortuny i szczęścia. Zastanawiałem się wiele razy nad głębszym znaczeniem praw opisanych w tej książce, szczególnie nad prawem, które sugeruje, że przez myśli i emocje można wpłynąć na rzeczywistość, przyciągając do swojego życia pożądane zdarzenia i okoliczności. Na pewno ja przyciągałem różne zdarzenia.
***
Nie ma nic podobnego do dziecięcego mózgu. To właściwie puste pudełko z opcją „wstaw” i w zależności od tego, co tam wrzucisz, dziecko prawdopodobnie będzie rosło szczęśliwe, przerażone, introwertyczne albo zalęknione… Moje pudełko było pełne różnych rzeczy, tych dobrych i tych mniej fajnych, gdy osiągnąłem wiek dojrzewania. Zawierało bałagan decydujących o moim życiu wydarzeń, który uczynił mnie tym, kim jestem dzisiaj. Niektórzy ludzie próbują wrócić do zawartości pudełka, aby je uporządkować (zwykle przy pomocy psychoanalityka). Chcą pozbyć się nieco ciężaru, aby móc jakoś funkcjonować w dorosłym życiu. Zauważyłem, że mój rozwój jako istoty ludzkiej wynikał raczej z trudnych lub traumatycznych sytuacji niż przyjemnych chwil. Za każdym razem, gdy przezwyciężałem trudny okres, czułem się, jakbym przeskoczył na kolejny poziom.
Jeśli dziecko staje w obliczu trudnych sytuacji, może być lepiej przygotowane na dorosłość, jeśli zaś te wyzwania będą zbyt trudne albo zbyt szokujące, wtedy po prostu stanie się dziwne.
Jako dorosła osoba nadal boję się policji i wystarczy, że przejdę obok dwóch policjantów zajmujących się swoimi sprawami, aby poczuć się, jakbym zrobił coś złego i zaraz mnie zakują w kajdanki. Sama ich obecność sprawia, że czuję się winny, zupełnie jakbym niósł naładowaną broń oraz dziesięć gramów heroiny w celach handlowych, i wiem, że zaraz upuszczę je na ziemię.
Ale nie ma dymu bez ognia, nie ma krachu finansowego bez pękającej bańki, nie ma grzechów bez grzeszników, a ja mogę śmiało oświadczyć, że jestem prawie pewien, gdzie jest źródło tego niepokoju.
Przyzwyczaiłem się do kreatywnego spędzania czasu z moim bratem i dzieciakiem mieszkającym kilka domów dalej o imieniu Kevin, z nastroszonymi włosami sklejonymi żelem, z piegami na twarzy i budową tyrana. Jego matka czasami zawoziła nas do szkoły i jedyne, co pamiętam, to sytuacja, gdy – prowadząc samochód i paląc papierosy – otworzyła szybę i wyrzuciła jakieś czasopismo prosto na chodnik, mamrocząc pod nosem: „Cholerny listonosz, mówiłam, że nie chcę żadnych reklam”. A ja pomyślałem: No cóż, to nie w porządku zaśmiecać ulicę.
Zajmowaliśmy się mnóstwem spraw, wszystko zgodnie z prawem, dopóki Kevin nie kupił od dealera samochodowego farby w sprayu i nie zasugerował, żebyśmy poszli alejką prowadzącą do mojego domu i przerobili znak stopu. Nie widziałem nic złego w dotychczasowym wyglądzie znaku stopu i nie miałem szczególnej ochoty go zamalowywać. Jednak Kevin zaczął mnie namawiać, sugerując, że „odwalimy akcję życia”. A ja w sumie chciałem mieć na swoim koncie jakąś superakcję.
Poczułem przypływ adrenaliny, jakiego nigdy wcześniej nie czułem, i to dodało odwagi miłemu dziecku, takiemu jak ja. W tamtym momencie poczułem się jak Banksy przed Banksym.
– Co masz na myśli, mówiąc „przerobić”? – zapytałem Kevina, patrząc na puszkę farby w jego ręce.
Kevin uśmiechnął się tajemniczo.
– Zrobimy z tego dzieło sztuki. Zobaczysz.
Kiedy dotarliśmy do alejki, Kevin rozejrzał się, by się upewnić, że nikt nas nie obserwuje, a ja nie mogłem uwierzyć, że to robię.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zapytałem, wciąż niepewny.
– Za późno, by się cofnąć. Chodź, pokażę ci, jak to się robi – odpowiedział Kevin, potrząsając puszką.
Stałem obok, obserwując, jak Kevin z zapałem nakłada czerwoną farbę na znak. Jego ruchy były pewne i zdecydowane, a ja, zainspirowany jego entuzjazmem, zdecydowałem się dołączyć. Wziąłem drugą puszkę farby i zacząłem malować obok niego.
– Nie bądź taki sztywny, pozwól farbie płynąć – zachęcał Kevin, a ja starałem się naśladować jego technikę.
Razem, z synchronizacją dwóch artystów pracujących nad wspólnym dziełem, zaczęliśmy pryskać farbą na znak. Czerwień stawała się coraz bardziej intensywna, aż w końcu białe litery STOP zniknęły pod jednolitą warstwą.
– Patrz! – Kevin cofnął się, aby lepiej ocenić naszą pracę. – Teraz to jest coś!
Patrzyłem na znak, całkowicie czerwony, bez śladu białych liter. Serce waliło mi jak szalone, a adrenalina pulsowała w żyłach. Byłem równocześnie przerażony i podekscytowany.
– Zrobiliśmy to, człowieku – powiedziałem, patrząc na Kevina z mieszanką niedowierzania i dumy.
– Dokładnie. Jesteśmy jak nowocześni artyści uliczni. Tylko bez wiadomości – zaśmiał się Kevin, chowając puste puszki do plecaka.
Wracając do domu, czułem się inaczej. Było to coś więcej niż tylko zamalowanie znaku stopu. To był moment, w którym przekroczyliśmy granicę, a ja poczułem coś ekscytującego. Jednak moja ekscytacja minęła dość szybko.
Dwa dni później policja zapukała do drzwi domu moich rodziców.
– Czy Elie mieszka pod tym adresem, proszę pani? – zapytał wysoki, szczupły policjant o srogim spojrzeniu.
– Tak – powiedziała moja matka Irena.
– Kevin powiedział nam, że był z pani synem, kiedy zdewastowali znak stopu. To jest karalne wykroczenie, czy pani syn jest tego świadomy?
Moja matka patrzyła na policjanta szeroko otwartymi oczami.
– Proszę, żeby zaopatrzyła pani swoje dziecko w dobry rozpuszczalnik i wysłała je, by naprawiło szkodę.
Gdybyście wiedzieli, jak się wtedy czułem. Pot kapał mi z czoła. Z jakiegoś powodu w mojej głowie zakwitły najgorsze możliwe scenariusze: więzienie, kary, bezdomność, narkomania. Poza tym pierwszy raz tak bardzo się na kimś zawiodłem. Kevin mnie wsypał. Brawo, przyjacielu!
Miałem problemy ze snem przez sześć miesięcy po tym zdarzeniu, co tylko podsycało mój strach przed policją do tego stopnia, że musiałem spać przy zapalonej nocnej lampce, żeby mieć pewność, że nikt nie obserwuje mnie z kąta pokoju.
Takie uczucia trwają aż do dorosłości, czasem się z nich otrząsasz, a czasem po prostu stają się częścią ciebie.
A odnośnie do kłopotów i bezsennych nocy, to… pojawiają się one wraz z kobietami.
TERAZ
Nie wiem, co jest z pewnymi kobietami, ale sprawiają, że tracisz zmysły. Tak się czułem, gdy ją poznałem, miała na mnie taki sam wpływ jak narkotyk psychodeliczny. Dosłownie odurzałem się narkotykiem miłości. Wszystkie myśli, które produkował mój mózg, były nieuchronnie związane z nią. Tak, faceci, podobnie jak kobiety, potrafią się szaleńczo zakochać. Miłość, zauroczenie, pożądanie nie mają płci.
– Gdybym cię zapytała, jakie kobiety lubisz, to co byś odpowiedział? Co musi mieć kobieta, żeby zakręciła ci w głowie?
– Magię.
– Nie pieprz… – spojrzała mi prosto w oczy. Była bezczelna, pewna siebie, ale mnie to jakoś kręciło.
– Kręcą mnie kobiety, z którymi mam taki flow, wiesz, które mają coś ciekawego do powiedzenia.
– Ale muszą być ładne.
– Powiedziałbym, że w moim guście. Ale gust mam eklektyczny… Zmienia się w zależności od mojego nastroju.
– A szaleństwo lubisz?
– Chyba tak – przytaknąłem.
– A co jeszcze lubisz? – odgarnęła do tyłu włosy.
– Czekoladę, gorzką.
– To się dobrze składa, bo ja też – powiedziała, wyjęła z torebki tabliczkę czekolady i ułamała mały kawałek. Myślałem, że mnie poczęstuje, a ona położyła go sobie na języku, który wysunęła w moim kierunku.
Nie pozostawiła mi wyboru. Zbliżyłem twarz w jej stronę i ustami dotknąłem jej języka. Kostka czekolady prześlizgnęła się z ust do ust i rozpłynęła na moim podniebieniu. Było to dziwne i zarazem fascynujące uczucie. Wsunąłem mój język głębiej. Czułem, że zaraz się nie opanuję. Chwyciłem ją w talii i przyciągnąłem do siebie. Ona z premedytacją patrzyła mi w oczy, doprowadzając mnie do odlotowego doznania, jakiego do tej pory nie przeżyłem. Oderwała się ode mnie na chwilę.
– I jak? – zapytałem głupio.
– Jestem mokra. Tylko przy tobie tak się czuję. Sprawiasz, że…
Nie sądziłem, że mogę tak działać na taką kobietę. Jej proste, długie, farbowane na czarno włosy łaskotały moją twarz.
– Widzisz, nawet gdybym miała coś ciekawego do opowiedzenia, nawet gdybym zacytowała ci fragmenty jakiejś naukowej książki, to jakie to by miało znaczenie, skoro wszystko sprowadza się teraz do twojego twardego penisa…
– Chcesz mi coś udowodnić?
– To, że magia, flow i to, co kobieta ma do powiedzenia, nie mają znaczenia, gdy pojawia się pożądanie. Kiedy chcesz kogoś tak bardzo przelecieć jak teraz. Wszystko się kończy na wzajemnym przyciąganiu i seksie, taka jest prawda.
– To co teraz? – byłem zakłopotany.
– Teraz poliżę twoje dwa palce, a potem rozsunę nogi, a ty już będziesz wiedział, co z nimi zrobić.
Taka była Laure… Ale zanim opowiem o niej więcej, chcę wam opowiedzieć o innej kobiecie…
***
Są kobiety na jedną noc, jedno spotkanie i takie, o których chce się zapomnieć następnego ranka. A są też takie, z którymi mężczyzna chce przebywać przez cały czas, którymi jest zauroczony. Czasem facet zakochuje się w tonie głosu, sposobie bycia kobiety. W tym, jak się porusza. I są takie kobiety, które – w sposób niewytłumaczalny – żyją w sercu mężczyzny stale. Są jego słabością. I taka była Ona… Nie chcę podawać jej imienia. Nie chcę, byście wiedzieli, kim ona jest. Nie chcę, by ona się dowiedziała, że była dla mnie takim wyjątkiem. Są takie kobiety, które wywracają świat mężczyzny do góry nogami, przy których facet chce się zmienić.
Kobiety, które zostawiają po sobie ślad, niczym trwały tatuaż.
Po koncercie zazwyczaj mam kłopoty z zaśnięciem z powodu wyrzutu potężnych dawek adrenaliny, która nie chce ustąpić. Czasem nie mogę zasnąć do samego rana. Leżę wtedy i rozmyślam o milionie najróżniejszych rzeczy. Wczoraj myślałem o Niej. O tym, jak za każdym razem, gdy spadam w dół, pojawia się Ona i przywraca mnie do życia.
Pomyślałem, że marzę o tym, by włożyć rękę do kieszeni jej zimowej kurtki i tam znaleźć jej dłoń.
Ton jej głosu, sposób, w jaki śmiała się lub marszczyła brwi, gdy była zamyślona, wpisały się w rytm mojego serca. Ceniłem każdy moment spędzony u jej boku, każdą rozmowę, nawet te najbardziej banalne gadki, bo to ona nadawała im sens.
Są takie króciutkie chwile, które mogą wydawać się nic nieznaczące, lecz to właśnie one pozostawiły we mnie największy ślad i pozwoliły mi zrozumieć, że człowiek może kochać na wiele różnych sposobów.
Obejrzeliśmy razem film włoskiego reżysera o starzejącym się malarzu Antoniu, odnajdującym ponownie inspirację i sens życia dzięki nietypowej przyjaźni z młodą, buntowniczą sąsiadką Clarą. Film był przesycony melancholią południowego słońca, a jednocześnie iskrzył humorem charakterystycznym dla włoskiego kina.
Jedna ze scen, która najbardziej zapadła mi w pamięć, rozgrywa się na dachu starego włoskiego domu, gdzie Antonio i Clara spędzają wieczór, rozmyślając o życiu, sztuce i przemijaniu. Antonio – zasmucony i rozgoryczony – przygląda się zachodowi słońca, gdy Clara, z entuzjazmem charakterystycznym dla młodości, próbuje przekonać go do zmiany perspektywy.
– Nie rozumiesz, Antonio. Każdy zachód słońca to obietnica nowego dnia. Twoje obrazy… one mogą trwać wiecznie, ale tylko jeśli znowu zaczniesz malować.
– Ach, Clara, moje obrazy to już tylko cienie przeszłości. Jak mogę malować, gdy światło w moim sercu przygasło?
– Ale przecież światło nigdy nie gaśnie całkowicie. Musisz tylko znaleźć sposób, by je na nowo rozpalić. Twoja sztuka to nie tylko obrazy. To uczucia, które w nich zostawiasz. Każdy ruch pędzla to oddech życia. Nie możesz po prostu zrezygnować.
Wyobrażałem sobie, jak jej dotykam. Chciałem przy niej być. Czuć ją. Chciałem musnąć opuszkami palców jej ramię albo odgarnąć jej włosy do tyłu i pocałować jej szyję. Ile razy ją widziałem, tyle razy chciałem to zrobić.
Obserwując intymne relacje między tymi dwiema postaciami w filmie, tylko podsycałem w sobie pragnienie bycia blisko niej. Chciałem dla nas tego samego, co pokazywał film. I nie chodziło nawet o seks. Siedziała tak blisko mnie, a jednocześnie czułem, że jesteśmy od siebie oddaleni. Marzyłem o tym, by się pochylić i…
Tylko nie miałem odwagi… Właśnie odkrywałem nowe uczucie, którego jeszcze nie znałem.
Każde nasze spotkanie intensyfikowało te pragnienia, a jednak za każdym razem, gdy miałem okazję, cofałem się, paraliżowany strachem przed jej reakcją, może odrzuceniem.
Nie potrafiłem tego zrozumieć. Była inna od wszystkich kobiet, które znałem. Było w niej coś, co przyciągało mnie nieodparcie, coś, czego nie potrafiłem wyrazić słowami. Nie chodziło tylko o jej wyjątkowy wygląd. Było coś w jej sposobie bycia, w jej zaraźliwym uśmiechu, w dźwięku jej głosu. Jak śpiewała Rihanna, „something about the way you move”. To wszystko razem tworzyło magnetyczną aurę, która sprawiała, że wszystkie atomy mojego ciała zapominały o całym świecie.
Zwierzyłem się Mattii, który powiedział: „Lepiej zrobić i żałować, niż żałować, że się nie zrobiło”. Ale mnie wciąż coś powstrzymywało, bo bałem się, że wszystko zniszczę.
***
To nie jest tak, że otacza mnie zepsuty świat. I że sam jestem zepsuty. Uwielbiam przyrodę. Kocham czytać książki. Papierowe. Kocham zapach farby drukarskiej i to uczucie, gdy opuszkami palców przewracam strony i zatapiam się w napisanej przez kogoś historii. Ale nie o książkach miało być. Chcę coś powiedzieć o tej dziewczynie, którą kochałem. Tak jak wcześniej napisałem, nie podam jej imienia. Zanim poznałem Claire, obecną miłość mojego życia, kochałem Ją. Mężczyzna udaje tylko, że jest twardy i nieczuły na emocje, ja także grałem w to przez większość czasu. Ale to, co się działo we mnie, to całkiem inna historia. W mojej duszy znajdowała się cała galaktyka gwiazd, które świeciły tylko dla Niej. Do tej pory zastanawiam się, czy ona rzeczywiście nic nie wyczuwała, czy moje oczy i moje gesty mnie nie zdradzały. A może grała w tę sama grę co ja?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Angielski aforyzm: „Udawaj, aż ci się uda” (wszystkie przypisy pochodzą od redaktorki). [wróć]
La vie en rose (fr.) – życie na różowo; wyrażenie pochodzące od francuskiego idiomu voir la vie en rose – widzieć życie na różowo, widzieć świat w różowych barwach. La vie en rose to także tytuł jednej z najsłynniejszych piosenek Edith Piaf. [wróć]