Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gabriela Gargaś
Taka jak ty
To historia o zwyczajnych kobietach, ich codziennych zmaganiach, zwątpieniu i rozterkach. Powieść, która niesie nadzieję, podtrzymuje na duchu i obiecuje lepsze jutro.
Karolina i Mariona przyjaźnią się od dziecka i wiedzą o sobie wszystko. Mariona pierwsza wychodzi za mąż i zostaje matką. Całkowicie oddaje się rodzinie i pracy. Bywają jednak chwile, gdy w jej życiu brakuje spontaniczności. Wtedy za sprawą koleżanki syna poznaje jej ojca Bartka. Między dwojgiem dorosłych zaczyna rodzić się uczucie.
Karolina zwleka z założeniem rodziny. Zdeklarowana singielka, chłonie życie i korzysta z jego uroków. W końcu spotyka Michała, mężczyznę swoich marzeń. Jednak nie wszystko układa się tak, jak oboje by chcieli. W wyniku błędu popełnionego przez lekarzy Karolina rodzi chorego synka. Jej świat się rozpada. Czy wsparcie przyjaciółki to dość, by poradzić sobie z traumą, jaką jest ciężka choroba syna…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 399
Czasami trzeba znaleźć się na skraju przepaści, by zrozumieć, co tak naprawdę jest ważne, by zrozumieć, o co w tym życiu naprawdę chodzi. Bo przecież nie o to, czy ma się mniej czy więcej zmarszczek, czy tam przybyło, a tu ubyło, czy coś obwisło, a coś się podsunęło. Nie chodzi o stan konta, o wielkość domu, o wypasioną furę, o to, by wciąż narzekać, bo to czy tamto się spieprzyło. Co tam porąbany szef, chandra bez powodu, rysa na szkle. Są większe upadki, jest mocniejszy ból.
O co chodzi? Może o to, by się do kogoś uśmiechnąć, napisać wiadomość, że się kocha. Potrzymać za rękę, porozmawiać, przytulić, powiedzieć, że będzie dobrze, upiec furę ciasteczek czekoladowych. Może chodzi o to, by być. Po prostu być.
Gabriela Gargaś
Było wiele takich dni w moim życiu, które w danym momencie wywracały świat do góry nogami. Ale ten jeden, szczególny zmienił wszystko. Wywrócił moje poukładane życie o sto osiemdziesiąt stopni – Karolina westchnęła.
Karolina od dawna nie siedziała sama z kubkiem kawy na ławce i nie obserwowała ptaków wznoszących się do lotu. One są wolne, mogą szybować po niebie, dokąd chcą. Chciałaby jeszcze kiedyś poczuć tę wolność. Nie miała czasu praktycznie na nic. A tego dnia pozwoliła sobie na wolne. Wolne od życia, jak powiedziała Mariona. Kobieta obserwowała uśmiechniętych ludzi, biegające dzieci. Od tylu lat nie miała czasu na takie fanaberie. Tak, czasami sobie myślała, że ten czas tylko dla siebie to takie jej fanaberie. Tak niewielu ludzi ją rozumiało, chyba że ci, którzy byli w podobnej sytuacji. Na początku za wszystko obwiniała siebie, sądziła, że to, co ich spotkało, to jej wina. Teraz wiedziała, że zrobiła wszystko, co było w jej mocy, by Jasiek miał w miarę normalne życie. To już sześć lat – nie odrywała wzroku od ludzi, zdrowych ludzi. – Tyle pięknych chwil razem, ale tyle też bólu, smutku, wyrzeczeń… Tak mało z tego życia dla mnie, ale to był przecież mój wybór. I dziś postąpiłabym tak samo – pomyślała. – Jestem odważna, prę do przodu, ale czasem płaczę. Więcej się uśmiecham, ale są też gorsze chwile. Chwile, kiedy gryzę poduszkę, kiedy mam ochotę uciec od wszystkiego. Karolina zamknęła oczy. Przypomniały jej się słowa, które gdzieś, kiedyś przeczytała: „Jedno dzisiaj jest warte więcej niż dwa jutra”. Jakże prawdziwe. Właśnie dzisiaj, teraz uświadomiła sobie, jak bardzo jest szczęśliwa, mimo choroby syna, mimo zmęczenia, mimo cierpienia. Bo to była miłość ociekająca cierpieniem, tak Karolina mogłaby opisać ich życie z Jaśkiem. Z ich szczęściem. Chorym szczęściem.
Karolina układała historyjki z gumy Donald w swoim tajnym pudełeczku, które dwa dni temu obkleiła złotkiem, kiedy do pokoju weszła mama.
– Mariona przyszła. Dziewczynka wybiegła do przedpokoju. – Cześć – uśmiechnęła się do przyjaciółki. Dziewczynki były w tym samym wieku, z tym że Mariona była drobniejsza i niższa. Miała porcelanową cerę i blond pukle, które spływały na ramiona. Karolina była jak na swój wiek dość wysoka, bardzo szczupła. Miała oliwkowy odcień skóry i włosy czarne jak heban. – Wyjdziesz na dwór? – zapytała Mariona. – Pewnie. Włożyła buty plastiki, które były szczytem mody, i zawołała w stronę kuchni: – Mamo, idę na dwór! Mama pojawiła się na korytarzu. – Tylko wróć na obiad. – A co będzie na obiad? – zapytała dziewczynka. – Mielone i surówka z kapusty. Karolina przewróciła oczami. – Dobrze. – A w duchu pomyślała: „znowu?” Nie lubiła mielonych, wolałaby już placki ziemniaczane albo naleśniki, ale mama powiedziała jej ostatnio, że mięso też musi jeść, więc dziewczynka wolała nie wdawać się w dyskusję. Złapały się z Marioną za ręce i wybiegły na klatkę schodową. Przeskakiwały co dwa stopnie. Nie omieszkały też zadzwonić do sąsiada spod siódemki i puścić się pędem na dół. Zdyszane zatrzymały się na parterze, kiedy usłyszały głos zdenerwowanego sąsiada. – Smarkule jedne! Kawałów im się zachciało. Dupę wam złoję! Słyszycie? Złoję wam dupy. Dziewczynki dusiły się ze śmiechu. Kiedy sąsiad zamknął drzwi, wyszły na podwórko. – Właściwie czemu zawsze do niego dzwonimy? – zapytała Mariona. – Dla śmiechawy. Wybuchnęły śmiechem. Mariona była najlepszą przyjaciółką Karoliny. Ich mamy poznały się na porodówce. Dziewczynki urodziły się jedna po drugiej. Dzieliło je kilka godzin. Znały się więc od zawsze. Jedna bez drugiej nie mogła żyć. – Co porobimy? – zapytała Mariona. Karolina wskazała na grupkę dzieci, które grały w zbijaka. – Eeee tam – Mariona nie paliła się do gry. – Może w gumę, poskaczemy? – Mama Mariony kupiła jej ostatnio kilka metrów różowej gumy. – Cześć, dziewczyny – spod ziemi wyrósł Arek. Największy osiedlowy rozrabiaka. Każdy go lubił, mimo iż psocił za dziesięciu. Przyjaźnienie się z nim było na miejscu. Arek mieszkał na tym samym osiedlu co dziewczyny. Miał młodszego brata Jacka, jego tata prowadził osiedlową wypożyczalnię wideo, dlatego też często ich paczka zbierała się u niego w domu, by oglądać nowości. Do paczki należeli też Mateusz i Piotrek. – Cześć – odpowiedziały chórem dziewczynki. – Co robicie? – Jeszcze nie wiemy. – Chodźcie z nami na działki – ręką wskazał na Piotrka i Mateusza, którzy wisieli głowami w dół na trzepaku. – U Zagórskich są dobre śliwki. Dziewczynki spojrzały na siebie z uśmiechem. – Pewnie, że idziemy. W piątkę ruszyli na działki. O tej porze mało ludzi było w swoich ogródkach. Zanim weszli do Zagórskich, ustalili, że to Mateusz będzie stał na czatach. – Nic się nie martw, chłopie, dla ciebie też narwiemy – Arek poklepał go po plecach. – Jeśli kogoś zobaczysz, gwizdnij dwa razy. Arek wspiął się na śliwę i po chwili potrząsnął gałęziami. Owoce spadały na trawę, a dziewczynki i Piotrek wpychali śliwki do kieszeni i zrolowanych bluzek. Nagle usłyszeli krzyk Mateusza: – W nogi! Uciekać! Po chwili rozległo się ujadanie psa. Dzieci zaczęły biec w stronę siatki. Przeskakiwały sprawnym ruchem przez ogrodzenie. Część owoców wysypała się z kieszeni. Śmiali się przy tym głośno. Zagórski ze swoim jamnikiem biegł w ich stronę, wymachując patykiem. Jamnik ujadał. – Gówniarze! Na szaber wam się zebrało! Uciekli. Zatrzymali się w pobliskim zagajniku, gdzie czekał na nich Mateusz. – Ej! Miałeś gwizdać, jak tylko kogoś zobaczysz na horyzoncie – zwrócił się do niego Piotrek. – Posrałeś się, jak zobaczyłeś starego Zagórskiego? – zapytał Arek. – Yyyy … – Mateusz nie chciał wyjść przed dziećmi na mięczaka. – Zagórski wyrósł jak spod ziemi. I ten jego pies. – Jamnika się boisz? – Nie boję – chłopak wypiął dumnie pierś. – Krzyknąłem, żeby was ostrzec. Mariona wyjęła śliwkę i wytarła ją o koszulkę. – To dla ciebie – wręczyła ją Mateuszowi. – Zakochana para Jacek i Barbara – zakpił zazdrosny Piotrek. Dzieciaki zjadły śliwki, po czym stwierdziły, że zaschło im w gardle. – Dzisiaj twoja kolej – Arek lekko uszczypnął w bok Karolinę.
Dziewczynka wiedziała, o co chodzi. Wstała, otrzepała tyłek i ruszyła w stronę bloku. Codziennie kto inny kupował ptysia. Dzisiaj padło na nią.
– Mamooo! – zawołała w stronę okna. Na nieszczęście mieszkała na czwartym piętrze. – Mamooo! – kilka okien otworzyło się. Pojawiły się głowy matek, żeby sprawdzić, czy to nie ich dziecko woła. – Mamoooo! – zawołała po raz kolejny dziewczynka. W końcu mama Karolinki otworzyła okno.
– Słucham? – Rzucisz mi kasę na ptysia? Kobieta skinęła głową. Po chwili na dół zawinięte w siatkę sfrunęły pieniądze. Mama włożyła jej więcej pieniążków, niż potrzebowała. Kochana mamusia – pomyślała z czułością dziewczynka. Kupiła oczywiście ptysia, a za resztę gumy Donald, oranżadkę w proszku i pralinki. Chłopcy ucieszyli się, widząc ją obładowaną smakołykami. – No to mamy wyżerkę. – Na dziecięcych buziach pojawiły się uśmiechy od ucha do ucha. Spałaszowali wszystko ze smakiem, a potem zagrali w zbijaka. O piętnastej Karolina usłyszała wołanie mamy. – Obiad!
– Lecę! – dziewczynka wsadziła do buzi gumę i pobiegła w stronę bloku. Nie miała ochoty na obiad, ale wmusiła w siebie kotleta i ziemniaki. Mama była przecież dla niej taka dobra. Czasami ją wkurzała, jak każdy rodzic wkurza dziecko, ale i tak ją kochała. Oczywiście miała takie chwile, kiedy chciała spakować walizkę i uciec w siną dal, ale to było tylko czasami. Tak naprawdę nigdy by nie uciekła. Lubiła to miejsce, swoje osiedle, tych wszystkich ludzi wokół, nawet Zagórskiego i jego dziwacznego jamnika, swoją paczkę. Ich wspólne zabawy, jeżdżenie na desce i wrotkach. Pomykanie po mieście na gapę starym ikarusem. Mieli niezły ubaw, kiedy kontrolerzy chcieli ich złapać, a oni byli od nich szybsi.
W niedzielę mama zbudziła Karolinę już o siódmej trzydzieści.
– Mamo, chciałabym pospać – jęknęła Karolina. – Jest niedziela. – Idziemy na ósmą trzydzieści na mszę. – Nie moglibyśmy pójść na dziesiątą trzydzieści? – Córeczko – w drzwiach pojawił się tata, który zawiązywał krawat. – Wiesz, że mama chce obejrzeć swój ulubiony program. – No wiem. – Karolina spuściła nogi z łóżka. Tata podszedł do niej i poklepał po plecach. – Fajna z ciebie dziewczynka – puścił do niej oko. Karolina uwielbiała swojego tatę. Był taki spokojny i uśmiechnięty. To mama czasem krzyczała i dała jej klapsa. Tata zawsze z nią rozmawiał, nawet jak coś przeskrobała. Karolina była niezadowolona z porannej pobudki, ale zjadła śniadanie, umyła zęby i włożyła spódniczkę, białe rajstopy i szary sweterek, do którego mama przyszyła śliczną kremową różę. Wiedziała, dlaczego idą do kościoła tak wcześnie. Mama chciała zdążyć na Disco Relax. Każdej niedzieli prosto po mszy szli do pobliskiej cukierni kupić ciastka. Dziewczynka wybierała dla siebie ptysia i pączka, mama dla siebie bajaderkę, a tata kawałek sękacza. Kiedy wchodzili do domu, Karolina leciała włączyć telewizor, a mama czajnik. Parzyła sobie i tacie mocną, fusiastą kawę, dla córki robiła kakao. Siadały niczym paniusie na wersalce, tata w fotelu. Mama podsuwała ławę, na której stała taca z ciastem. Słuchały Shazzy i delektowały się smakołykami. To był taki ich rodzinny czas. Karolina nie lubiła disco polo. Słuchanie tej muzyki było niezłym obciachem, ale nie mówiła o tym mamie. Oglądała z nią program i nawet podśpiewywała niektóre piosenki. Ale w życiu nie przyznałaby się do tego przed Marioną ani chłopakami. Po południu dziewczynka wyszła na dwór. Wzięła ze sobą kredę. Mariona pojechała z rodzicami do babci, więc dziewczynka sama narysowała klasy i zaczęła w nie grać. Mogła iść po którąś ze swoich koleżanek, ale w sumie to jej się nie chciało. Koleżanki coraz mniej lubiły się bawić. Uważały, że są za duże na takie zabawy. Ona wciąż czuła się dzieckiem. Miała dziesięć lat, ale wcale a wcale jej to nie przeszkadzało, by skakać w klasy czy gumę. Zresztą Mariona była podobna do niej. Lubiły robić fikołki na trzepaku, chodzić do apteki po vibovit i zjadać całe opakowanie naraz. Wygłupiać się z chłopakami. Chodzić z nimi na działki i bawić się w podchody. Oczywiście miały też inne zajęcia, bardziej dorosłe. Czytywały „Bravo Girl”, oglądały Beverly Hills 90210. Mariona kochała się Brandonie, a Karolina w Dylanie. Rozmawiały o nich zawsze po skończonym odcinku. – Co ty widzisz w Brandonie? – pytała przyjaciółkę Karolina. – Jest słodki. – A Dylan? To jego spojrzenie… – Taki wieczny smutas.
– Melancholijny.
– A coś ty taka zamyślona? – przy boku Karoliny pojawił się Arek. – Gdzie Mariona?
– U babci. A gdzie chłopaki? Arek wzruszył ramionami. – Zobaczyłem cię z okna i przyszedłem. Karolinie serce omal nie wyskoczyło z piersi. Bardzo lubiła Arka i ucieszyła się, że chłopak do niej wyszedł. – Może pójdziemy na huśtawki? – zaproponowała, żeby ukryć zażenowanie. Bujali się „do dechy”, a potem skakali z huśtawki na piasek. – Kto by pomyślał, że dziewczyna mnie pokona – powiedział Arek, kiedy Karolina skoczyła sporo dalej od niego. – No wiesz… – Karolina zachichotała. – Trenuję skoki od wielu lat. Wykonali jeszcze kilka skoków, powłóczyli się po osiedlu, a potem Arek zaproponował, aby poszli do niego. Od razu się zgodziła. Lubiła spędzać z nim czas. Arek mieszkał z rodzicami w czterdziestopięciometrowym mieszkaniu, w bloku z płyty. Dzielił pokój z młodszym bratem, który ponoć był bardzo wkurzający. – Dzień dobry – Karolina przywitała się z mamą Arka. – Z dnia na dzień jesteś coraz ładniejsza – powiedziała starsza kobieta. Karolina poczuła, jak oblewa się rumieńcem. – Przyniosę wam kompot i ciasto – dodała. – Wchodź – Arek delikatnie pchnął dziewczynkę w stronę swojego pokoju. Pokój był długi i wąski. Po prawej stronie stał regał. Na jednej z szaf stała wieża z puszek po coli. Zapewne kolekcja Arka. Pod oknem wersalka, a koło drzwi rozkładany fotel. Na rozkładanym fotelu leżał mały brzdąc i bawił się. – Wypad stąd – powiedział do brata Arek. – Ale ja się bawię – zaprotestował Jacek. – Pobawisz się u rodziców w pokoju. Chłopiec zrobił naburmuszoną minę, a w jego oczach pojawiły się łzy. – Ale ja… – Ale to już. Jacek zebrał swoje żołnierzyki, kopnął brata w piszczel i pobiegł co sił w nogach do pokoju rodziców. – Auuua! Ja ci jeszcze pokażę – Arek wypadł za bratem. Karolina usłyszała głosy dorosłych, pisk Jacka i wyjaśnienia Arka. Po chwili chłopak wrócił do pokoju. – Czy ty to widziałaś? Karolina skinęła głową. – Gówniarz jeden! – Arek nie krył wściekłości. – Starzy mieli do mnie pretensję, mimo że to on mi sprzedał kopniaka. I te ich tłumaczenia, że jestem starszy i mądrzejszy… – Nie chcę się wtrącać, ale to też jego pokój i on tu był pierwszy. – Ale ja mam gościa. Zamilkli na chwilę. Ciszę przerwała mama Arka, która pojawiła się w drzwiach z tacą, na której stał talerz z ciastem, a także dwoma szklankami i syfonem. – Stwierdziłam, że będziecie woleli napić się wody z syfonu z sokiem zamiast kompotu. – Ja z miłą chęcią – Karolina uśmiechnęła się. – Ja też.
W wieku dziesięciu lat Karolina nosiła klucz na sznurku. Jak ona się cieszyła z tego klucza. Mariona już od ósmego roku życia paradowała z kluczem na szyi zawieszonym na jaskrawo zielonej sznurówce. Karolina nie. Mama Karoliny przez wiele lat pracowała na nocną zmianę w szpitalu, tak że była w domu o każdej porze dnia, co trochę denerwowało dziewczynkę, która chciała być tak samo samodzielna jak jej przyjaciółka. Na szczęście w końcu nadszedł dzień, w którym mama stwierdziła, że będzie pracowała na zmiany, bo Karolina jest już na tyle dorosła, że może sama zostać w domu i podgrzać sobie obiad. No, wreszcie – radość Karoliny była ogromna. Zawiesiła klucz na pomarańczowej sznurówce i nosiła go niczym cenny medalion.
Dziewczynki wracały ze szkoły. – Wpadniesz do mnie? – zaproponowała Mariona. – Mama zrobiła cały gar gołąbków. – Jak masz gołąbki, to będę. – Tylko najpierw odbierzemy Zuzkę z przedszkola. Zuzka była młodszą siostrą Mariony. Cichą, spokojną dziewczynką, która nikomu nie wadziła. – Pewnie. – Możemy się też poprzebierać w mamine sukienki. – Ja rezerwuję tę z cekinami, którą przysłała twojej mamie ciotka z Ameryki. – To ja tę fioletową. Mariona z Karoliną lubiły przebierać się w ciuchy swoich mam. Szczególnie te, które dostawała mama Mariony od siostry ze Stanów. Były pstrokate i kolorowe. Dziewczynki malowały powieki perłowymi cieniami, a usta różową szminką, niekiedy na policzki nakładały też róż. Włosy układały sobie na gofrownicę. Wkładały za duże buty na obcasach i bawiły się, że są damami z wielkiego świata. I tak się czuły. Pięknie, dostojnie, z klasą. Dziewczynki zdjęły z szyi klucze. Zaczęły zakręcać sznurkiem i rzucać w dal. Mariona wyrzuciła swoje klucze tak wysoko, że zahaczyły o gałęzie drzewa. – No to super – zawyrokowała dziewczynka. Próbowały rzucać w zwisające klucze kamieniami i patykami, a nawet szyszkami. Ale klucze jak wisiały na gałęzi, tak wisiały. Nawet nie drgnęły. – Wejdę na drzewo, a ty mnie asekuruj – zarządziła Karolina. Dziewczynka zaczęła wspinać się po drzewie, ale buty jej się ślizgały i co chwila spadała. – I co teraz? – zapytała trzęsącym się głosem Mariona. Karolina dostrzegła w oczach przyjaciółki przerażenie. – Za kilka minut muszę odebrać Zuzkę z przedszkola. Nie mam kluczy do mieszkania i… Karolina zmarszczyła czoło. – Biegnij po Zuzę, ja polecę po chłopaków. Razem coś wykombinujemy. Zaczekaj z Zuzką pod blokiem. Przyniesiemy ci klucze. – Ale chłopcy mają solo na placu za szkołą. – Mam gdzieś ich solówę. Trzeba zdjąć te klucze. Mariona poszła po siostrę do przedszkola, a Karolina pobiegła na plac, gdzie zebrała się już spora grupka dzieciaków. Arek miał się bić z jakimś chłopakiem, który naśmiewał się z jego mamy, która była woźną w szkole. Arek nigdy sam nie wywoływał bójek, ale zawsze i wszędzie stawał w obronie bliskich i przyjaciół. – Arek! – zdyszana Karolina podleciała do chłopaka. – Klucze zawisły nam na drzewie. Mariona poszła po Zuzkę – Karolina z trudem łapała oddech. – Nie mamy jak dostać się do domu. Małą trzeba nakarmić – mówiła rozgorączkowana. – Spokojnie – dotknął jej ręki. – No co tam, cienias? – chłopak, który miał się bić z Arkiem, zaczął się z niego nabijać. – Idziemy – rzucił do Karoliny Arek, podnosząc z ziemi plecak. – Pękasz? – tamten chłopak naigrywał się z Arka. – Mam ważniejsze rzeczy do roboty niż obicie ci pyska – powiedział Arek, po czym złapał Karolinę za rękę. – Przepraszam – wydukała Karolina. Wiedziała, że Arek jest honorowym chłopakiem i wolałby się teraz bić. – No co ty? Uratowałaś mnie przed obiciem. – Ty się tak dobrze bijesz, że pewnie być wygrał. – Tak myślisz?
– Ja to wiem.
W sobotę mama Karoliny urządzała imieniny. Już od rana krzątała się w kuchni. Karolina również została wezwana do pomocy. Pomagała kroić warzywa na sałatkę jarzynową. Tata upichcił nóżki w galarecie, flaczki i bigos. Mama planowała na tę uroczystość włożyć kombinezon ze srebrnego kreszu. Karolina kupiła mamie klipsy: długie, dyndające i świecące. Co ona by oddała, by włożyć na uszy takie klipsy. Przyglądała się mamie, kiedy ta się stroiła w łazience. Poprzedniego dnia była u fryzjera i zrobiła sobie mokrą włoszkę. Karolina obiecała sobie, że jak będzie dorosła, to też zrobi sobie mokrą włoszkę. Musiała przyznać, że jej mama wyglądała w nowej fryzurze jak milion dolców. Mama pokryła powieki srebrnofioletowym cieniem, pędzlem nałożyła róż na policzki.
– No i jak? – zapytała córkę. – Mamusiu, wyglądasz pięknie. Mama cmoknęła ją w policzek. Na imprezę przyszło chyba z dwadzieścia osób. Kobiety wyglądały pięknie w natapirowanych fryzurach, spryskanych mocno lakierem, w ostrym makijażu. Ciocia Jadzia, mama Mariony, założyła na tę okazję krótką sukienkę z poduszkami na ramionach i lycry. Karolina męczyła mamę o to, żeby kupiła jej lycry, miała nadzieję, że może dostanie pod choinkę. Mama dostała całe naręcza gerberów i goździków, flaszkę dobrej wódki, czekoladę, kilka par rajstop i kawę. Karolina patrzyła na mamę i wiedziała, jak bardzo jest szczęśliwa. To był jej dzień. Dorośli przeszli do gościnnego pokoju. Na stół wjeżdżały nóżki w galarecie, sałatka warzywna, śledzik, ogóreczki, wódeczka i nalewka wiśniowa. Babcia przyniosła tatar i jajka w majonezie. Dodatkowo mama upiekła sernik, szarlotkę i jakieś takie nowomodne ciasto z kremem i galaretką. Było tłoczno i gwarno. Dzieciaki z krzeseł i koca zbudowały pociąg i bawiły się w najlepsze. A rodzice popijali wódeczkę, przegryzali śledzikiem, a potem śpiewali. Impreza na niecałych czterdziestu metrach kwadratowych to najlepsza impreza. – Włodziu, grzybków donieś – instruowała mama tatę. Tata podniósł się od stołu i poczłapał w stronę kuchni. Po chwili pojawił się z dwoma słoikami grzybków w occie. – Włodek! – mama nie kryła oburzenia. – To słoiki będziesz na stół stawiał? Myślałam, że na talerzyk wyłożysz. Ktoś się roześmiał, ktoś inny pokiwał głową.
Mama sama poszła do kuchni. Wróciła z talerzykiem, na który wyłożyła marynowane grzyby.
Po kilku godzinach mama Mariony zawołała dzieci do pokoju gościnnego. Dorośli byli już wstawieni. Z magnetofonu leciała muzyka. Pani Jadzia stwierdziła, że zrobi dla nich występ. Stanęła między pustymi talerzami na stole i zaczęła śpiewać wraz z Edytą Geppert:
– Uparcie i skrycie, och, życie, kocham cię, kocham cię nad życie.
– Jezu, ale obciach – jęknęła Mariona. – Eee, fajnie – pocieszyła ją Karolina. Chłopaki rechotali. Tata Karoliny klaskał, wujek Mietek podkręcał wąsa. – Jest moc! – zawołała mama Karoliny, po czym sama wlazła na stół. – O, nie. Co ona wyprawia? – teraz Karolina była zawstydzona. Jej mama, nie zważając na nic, ryknęła na całe gardło:
– Kocham cię, życie
Kiedy sen kończy się,
kończy się o świcie
A ja się rzucam
Z nadzieją nową na budzący się dzień…
Babcia podkręciła radio. Ktoś tańczył w kącie. Zabawa trwała w najlepsze.
– Tylko mi stołu nie rozwalcie – ryknął śmiechem tata i w tym samym momencie kobiety jak długie runęły ze stołu, pociągając za sobą obrus i puste talerze.
Karolina po latach będzie wspominała te czasy z rozrzewnieniem. Wtedy nikt nie mówił o psychologach, ADHD, bezstresowym wychowaniu. Nieraz dostała ścierką po rękach, nieraz jakiś jej znajomy dostał pasem, ba, Mariona to nawet drewniakiem oberwała. To były czasy, gdzie dzieciaki biegały po podwórku od świtu do nocy. Gdzie bawiło się w kałuży i piasku, a potem tymi samymi rękoma jadło się kakaowe groszki i pralinki. I najważniejsze – chodziło się na wagary.
– Dziewczyny, idziecie na wagary? – zaproponował Arek. – A co? Szykuje się jakaś klasówka? – Mariona była przerażona. – Nie, ale dzisiaj fluoryzacja. – O Jezu, nie, ostatnio mało się nie porzygałem – Piotrek zatkał sobie ręką buzię i udawał, że zbiera mu się na wymioty. – W ogóle co to za specyfik leją na szczoteczkę? Syf nad syfy. – Dobra, to kto idzie ze mną nad bajorko? – zapytał Arek. – Ja. – Ja też. – I ja. Jednogłośnie stwierdzili, że zrywają się z budy. Był ciepły słoneczny czerwcowy dzień. W takie dni jak ten nie chciało się marnować czasu w szkole, a tym bardziej jak była fluoryzacja. W piątkę poszli nad pobliską sadzawkę. Chłopaki przewiesili na gałęzi linę. Jedno dziecko łapało się liny, drugie, które stało za nim, mocno je popychało, tak że ten, kto huśtał się na linie, leciał do chmur, tak przynajmniej dzieciom się wydawało. A kiedy lina z małym osobnikiem znajdowała się nad wodą, wtedy on ją puszczał i wskakiwał do wody. – Arek, ty to masz pomysły – pochwaliła chłopaka Mariona. – Do usług, dziewczyny. Pół dnia bujali się na tej linie i skakali do brudnej sadzawki. Dopóki Mateusz nie rozciął sobie nogi. – Lecę po jego ojca – zawołała spanikowana Karolina, kiedy zobaczyła sączącą się z rany krew. Mateusz wychowywał się z samym ojcem, który pracował w pobliskim kiosku Ruchu. Jego mama zmarła na raka kilka lat temu. Ojciec chował go twardą ręką. – Zgłupiałaś? – Mateusz podniósł się do pozycji półsiedzącej. – Chcesz, żeby mi lanie spuścił? – Za to, że sobie nogę rozciąłeś? – Od kilku dni gderał mi nad uchem, żebym nie kąpał się przypadkiem w tej sadzawce, bo źle się to skończy. – No i co teraz? – Karolina spojrzała na rozciętą stopę chłopaka. – Niech ktoś poleci do domu po bandaż – stwierdził Arek. Karolina puściła się pędem w kierunku swojego bloku. Po drodze minęła starą Rumińską. Na powitanie powiedziała „cześć” zamiast „dzień dobry”. Tamta się oburzyła, ale dziewczynka nic z tego sobie nie robiła. Wbiegła do domu. Mama wróciła już z pracy. – Cholera! – zaklęła Karolina pod nosem. – O, dobrze, że już jesteś. Zaraz będzie obiad. Ziemniaki z maślanką. Zrobić ci też jajko sadzone? – Mamusiu, nie teraz. – Nie teraz? A kiedy? Karolina weszła do łazienki. Podsunęła taboret pod szafkę, gdzie znajdowała się apteczka. Mama weszła za nią. – Co robisz? – Szukam bandaża. – Bandaż? Co się stało? – Nieważne. – Karola, mów mi tu zaraz, co się stało. – Mama była zdenerwowana. – Mateusz rozwalił sobie nogę. Potrzebuję bandaż. – Ale gdzie? W szkole? – Nie byliśmy w szkole. – Dlaczego? – Mamo, później ci to wytłumaczę. On mocno krwawi. – Może trzeba zszyć ranę? Dlaczego chcesz mu pomóc na własną rękę? Gdzie on jest? – Nad sadzawką. – Dobrze. Idziemy po jego ojca. – Mamoooo – dziewczynka jęknęła. – Nie znasz starego Mietka, zaraz spuści mu łomot. Matka Karoliny spojrzała na córkę. W jej oczach pojawiły się łzy. – Dobrze. Weźmiemy ze sobą gencjanę, plastry i bandaż. Zobaczymy, czy to rozcięcie jest głębokie. – My zobaczymy? – Idę z tobą. Po kilku minutach mama Karoliny była nad sadzawką i opatrywała Mateuszową stopę. – Masz szczęście, że to wszystko tak się skończyło. – Dziękuję pani – burknął pod nosem zawstydzony chłopak. – Do wesela się zagoi. A wy – zwróciła się do zebranych dzieciaków – macie zakaz skakania do sadzawki. – To gdzie mamy skakać? Mama Karoliny uśmiechnęła się pod nosem. – Na razie to lepiej zrobicie, jak będziecie chodzić do szkoły. Bardzo często dziewczynki spotykały się u Mariony w mieszkaniu. Karolina za każdym razem zachwycała się mieszkaniem przyjaciółki. Zanim tata Mariony zwinął żagle, wyremontował lokum. Przedpokój obity był boazerią. Z sufitu zwisał fajansiarski żyrandol z błyszczącymi kryształkami. Podłoga wyłożona była świecącymi płytkami, a nie tak jak u Karoliny gumoleum. W pokoju gościnnym stał niemiecki narożnik, który kojarzył się dziewczynce z nowoczesnością. U niej w mieszkaniu na środku gościnnego stała stara skrzypiąca wersalka, przykryta wełnianą narzutą. Ale najpiękniejszy był pokój Mariony. Na jednej ścianie była fototapeta. Obraz przedstawiał błękitne morze i palmy. Na szafie od góry do dołu wisiały przyklejone na taśmę plakaty, wyrwane z „Bravo Girl”. Mama Karoliny nie lubiła, kiedy Karolina obklejała szafę plakatami. A Mariona zmieniała plakaty średnio raz w miesiącu. Ciocia Jadzia była krawcową w teatrze, dlatego przynosiła do domu najpiękniejsze kreacje, o jakich marzyła niejedna dziewczynka. Przebierały się w długie świecące suknie z bufiastymi rękawami. Wkładały buty na obcasie i chwiejnym krokiem szły na bal, który odbywał się w kuchni. Włączyły kasetę magnetofonową. Złapały za dwa końce skakanki, ich prowizoryczne mikrofony, i zaśpiewały:
Odkryjemy miłość nieznaną,
Przegonimy wiatr wesoły, co po fali gna,
Poznaczymy kraj zakochanych – długość ta, szerokość ta.
Miłowania głodni jak wilcy
Nauczymy się w tym kraju od pierwszego dnia
Słów, którymi mówią tubylcy:
Szabadabada szabadabada.
Potem puściły sznur i tańczyły. Kiedy opadły już z sił, piły kompot z kryształowych kieliszków i jadły najpyszniejszą napoleonkę, którą piekła niemal co tydzień babcia Mariony.
– Myślisz, że i my się kiedyś tak zakochamy? – zapytała Mariona przyjaciółkę. – Jak? – Tak jak w tej piosence, jak wilki? – Wilcy – poprawiła ją Karolina. – Nie wiem. Może. – Chciałabym tak kochać. – A ty chyba już się zakochałaś. – Ja? W kim? – W Mateuszu. – Eeee. No co ty. – Ale on ci się podoba. – Trochę. A tobie Arek. – Arek? – Karolina prychnęła. Chociaż na samą myśl o chłopaku jakoś tak cieplej jej się zrobiło na duszy. – Arek to kumpel – stwierdziła, choć sama nie była tego do końca taka pewna.
– Akurat.
Najlepszą ucztę miały, kiedy do Mariony przychodziła paczka zza granicy od jej cioci. Przyjaciółka zawsze wtedy zapraszała do domu Karolinę. Czego w tej paczce nie było: banany, pomarańcze, czekolady, puszki coli.
Podczas jednej z takich imprez wpadli w odwiedziny chłopcy. Dziewczyny podzieliły się z nimi smakołykami. Wszystko było dobrze, dopóki chłopcy nie zaczęli się z nich śmiać. – I co was tak śmieszy? – zapytała Karolina. – Te wasze suknie – parsknął Piotrek. – I te policzki różowe – wtrącił się Mateusz. – Nie znacie się – żachnęła się Mariona. – Może i nie. Chodźcie lepiej na trzepak – zaproponował Arek. Dziewczyny spojrzały na siebie. Piotrek z Mateuszem zachichotali. – Nie będziecie całymi dniami odgrywać księżniczek – skwitował Mateusz. – Nam się podoba – oznajmiła chłopakom Mariona. Karolina znalazła się między młotem a kowadłem. Z jednej strony chciała jeszcze poparadować w długiej sukni, z drugiej strony poszłaby z chłopakami na trzepak. – Może jednak pójdziemy na trzepak? – nieśmiało zaproponowała Marionie. Dziewczynka obrzuciła ją wrogim spojrzeniem. – Skoro chcesz, to idź! – Mariona miała naburmuszony głos. – Daj spokój, chodź z nami – Mateusz szturchnął Marionę w bok. – Kupię oranżadkę w proszku. – Przekonałeś mnie – dziewczynka uśmiechnęła się do Mateusza. Mateusz dotrzymał słowa – kupił pięć oranżadek w proszku, które zaraz zjedli ze smakiem. A potem zrobili zawody na trzepaku. Wygrywał ten, kto najdłużej wisiał głową w dół. Oczywiście wygrał Arek. Wisiał tak długo, aż miał nie tylko czerwoną twarz, ale i szyję. – Złaź już! – Karolina była zaniepokojona o chłopaka. O dziwo, posłuchał, a jej zrobiło się jakoś cieplej na sercu. Później zagrali w zbijaka i w podchody, a koło wieczora rozeszli się do domów.
Nastało upalne lato. Dzieci chodziły do babci na wieś. To nie była prawdziwa wieś, bo babcia mieszkała na obrzeżach miasta, ale wszyscy mówili, że idą na wieś. Babcia była babcią każdego z ich paczki, ale najprawdziwszą babcią Mariony. Mimo to kiedy dzieciaki do niej przychodziły, była babcią dla każdego. Rodzice dzieciaków byli w pracy, a oni z kluczami na sznurówkach włóczyli się po osiedlu, w końcu Arek rzucił hasło:
– Idziemy do babci? Zgłodniałem. – Ja też – przytaknęła Mariona. Inni pokiwali głowami na znak zgody. Skrajem drogi ruszyli w stronę Wilczej. Kiedy byli w połowie drogi, zatrzymał się koło nich polonez pana Boczarskiego, taty Arka. Pan Boczarski otworzył szybę. – A wy dokąd? – Do babci. – Wy tę babcię zamęczycie. – Babcia zawsze się cieszy, kiedy do niej zaglądamy – wtrąciła się Mariona. – Objadacie ją. Dzieciaki wzruszyły ramionami. – Idźcie już, idźcie, a wieczorem zapraszam do nas, mam kilka nowych kaset wideo, spodobają się wam. Dzieciaki nie kryły zadowolenia. Za panem Boczarskim zaczęły ustawiać się inne samochody. Ktoś zatrąbił. Mężczyzna machnął do nich ręką i ruszył dalej. Dotarli do babci po kilkunastu minutach marszu. Babcia siedziała pod jabłonką i strugała papierówki. Kiedy tylko zobaczyła dzieciaki, jej twarz rozjaśniła się w uśmiechu. – Dzień dobry – powiedzieli chórem. – A dobry. I piękny. Słoneczny. Napijecie się kompotu? Mariona podeszła do babci i cmoknęła ją w policzek. – Pewnie – wszyscy byli spragnieni. Babcia wstała, wytarła ręce o fartuch. – Naleję wam kompotu. Mam też pomidorową i jagodzianki. – Skąd wiedziałaś, że cię odwiedzimy? – Przychodzicie co drugi dzień, trudno nie zgadnąć – starsza kobieta roześmiała się. Dzieciaki napiły się kompotu i zjadły zupę z apetytem. Potem każdy złapał w rękę jagodziankę i ruszyli do zabawy. Babcia miała duży ogród. Na tyłach domu była usypana z piasku górka. Chłopcy złapali za patyki, które imitowały broń. Mariona pobiegła na ganek i spod stołu wzięła starą szmatę i sznurek. Bawili się w wojnę, chłopcy byli żołnierzami, a dziewczyny były sanitariuszkami i opatrywały postrzelonym żołnierzom rany szmatą i sznurkiem. Kiedy zabawa im się znudziła, usiedli na usypanej z piasku górki i zjedli swoje jagodzianki. Potem Arek zarządził: – A może byśmy tak domek zbudowali? Pomysł spodobał się pozostałym. – Na drzewie? – zapytała Karolina. – Pewnie, że na drzewie. Za pozwoleniem babci wzięli z komódki stare sztachety i zaczęli tworzyć konstrukcję domku. Babcia dała im więcej sznurka, jednak konstrukcja chwiała się na boki. – Przydałby się młotek – zawyrokował Mateusz. – Ja wam młotka i gwoździ nie dam – babcia pokręciła głową. – Jeszcze palce sobie poprzybijacie. – Babciuuu – jęknęła Mariona. – Mam lepszy pomysł – babcia odwróciła się w stronę drogi, po której jechał traktor, ciągnący drabiniasty wóz. Zdjęła chustkę z głowy i machnęła nią w powietrzu. Kierowca się zatrzymał. Wysiadł z kabiny i wszedł do ogrodu. – Szczęść Boże. – A daj, Panie Boże. – Coś się stało, pani Broneczko? – A, dzieci mi tu powariowały, domek chcą zrobić na drzewie, ale ja im gwoździ nie dam, pomożecie nam, Romku? – Pomożemy – Romek puścił oko do babci. Po kilkudziesięciu minutach na drzewie powstał domek. Dzieci podziękowały Romkowi, a babcia spakowała dla niego jagodzianki. Z barku wyjęła rozmajoną wódeczkę, którą zrobił jej świętej pamięci mąż. – Ale nie trzeba – wzbraniał się Romek, kiedy babcia wręczała mu półmisek i flaszkę. – A Bóg zapłać za waszą pomoc. I bierz, jak wam dają. – Dobra, dzieciaki, chodźcie na wóz, przewiozę was, a potem pobawicie się w domku – zarządził Roman. Dla dzieci jazda na wozie, na którym było pełno siana, to była frajda. Wóz podskakiwał na wybojach, przechylał się na boki, dzieci z radości piszczały. Wrócili do swojego domku na drzewie godzinę później i bawili się tam do późnych godzin popołudniowych. Karolina była żoną Arka, gotowała mu zupę z piachu, wody i kamyków. Arek pracował na budowie, czyli na piaskowej górze. Mariona była żoną Mateusza, on z kolei był pracownikiem w Urzędzie Miasta. Urząd mieścił się za obornikiem. – Nie może być tak, że pracuję w smrodzie – krzywił się Mateusz. – Tam jest urząd i tyle. – A nie może być gdzie indziej? – Mateusz nie miał ochoty co chwila chodzić za obornik. – A dlaczego ja nie mam żony? – Piotrek nie krył oburzenia. – Nie każdy ma – wtrącił Arek. – Ale ja chcę mieć żonę. – A ja nie chcę chodzić za obornik. Dzieci zaczęły się kłócić. Były już zmęczone upałem i zabawą. – A może wrócimy już do miasta? – zaproponowała Karolina. – Tata Arka powiedział, że puści nam jakieś filmy na wideo.
– Wracamy – chłopaki uśmiechnęli się od ucha do ucha.
Kolejne dni spędzali albo u babci, albo pod blokiem, albo na działkach, albo kąpali się w sadzawce, mimo iż przyrzekli rodzicom, że od sadzawki będą trzymać się z daleka. Ale jak tu trzymać się z daleka, kiedy na dworze panował taki skwar? Woda chłodziła ich ciałka. Chodzili też na kręcone włoskie lody. Nikt się nie przejmował, że ramiona czy nos miał spieczony od słońca. Cieszyli się wakacjami i każdą chwilą spędzoną z kolegami.
Mateusz otrzymał w prezencie od cioci chomika, a raczej chomiczkę. Nazwali ją „Buła”, bo była jakaś gruba i ospała. Mateusz wychodził z chomiczą klatką na podwórko. Po kilku tygodniach okazało się, że chomiczka była ciężarna i powiła cztery chomiczątka. Dzieciaki brały maleństwa do rąk bardzo delikatnie i zachwycały się nimi. Kiedy nacieszyły się już zwierzątkami, Mateusz zanosił klatkę do domu i ruszali na działki. Jedli tyle owoców, że brzuchy ich bolały. Popołudniami jeździli po mieście autobusami. W reklamówkach mieli prowiant na cały dzień, kanapki z pasztetem bądź mortadelą i termos z herbatą. Któregoś dnia uciekali kanarom i zgubili reklamówkę. Chodzili głodni do powrotu rodziców.
Było środowe gorące przedpołudnie, zrozpaczony Mateusz przybiegł do Mariony. – Co się stało? – zapytała dziewczynka. – Chomiki zdechły. – Dlaczego? – Stara chomiczyca je zagryzła. – Ale dlaczego? To ich matka. – Tata mi powiedział, że to dlatego, że myśmy je głaskali. Czuła nasz zapach… – Och! – Mariona przytknęła palce do ust. – Chodźmy po Arka, Piotrka i Karolinę. Musimy wyprawić im pogrzeb. Mateusz przytaknął głową. Pogrzeb chomików odbył się w pobliżu sadzawki. Piotrek wykopał cztery dziury w ziemi. Potem dzieci delikatnie włożyły martwe chomiki do środka. Karolina okryła je watą. Arek zasypał ziemią. Następnie dziewczyny na każdej górce położyły polne kwiaty. Po ceremonii wskoczyli do wody. Taplali się w sadzawce do późnego wieczoru. A potem w mokrych ciuchach, które powpadały im do wody, wracali do domu. Na dworze już się ściemniało. W pobliżu jeziorka nie było latarni, szli, jak to powiedział Arek, „na czuja”. Na szczęście po kilku minutach dotarli do oświetlonej drogi. Ktoś na nich zatrąbił. – Ej, dzieciaki – stara syrenka pana Ożoga zatrzymała się na poboczu. – Podwieźć was?
Byli tak zmęczeni, że specjalnie nie trzeba było ich zachęcać. Mimo iż od osiedla dzieliło ich jakieś piętnaście minut spacerkiem, skorzystali z podwózki. Wskoczyli w piątkę na tylne siedzenie. Pan Ożóg ruszył, aż się za nim zakurzyło.
W sobotnie południe Mariona wracała z placu zabaw do domu. Była spocona, a krew sączyła się jej z kolana. Przewróciła się, grając w zbijaka. Mateusz zerwał liść babki i przyłożył jej do rany. Pomogło na chwilę. Szła do domu, kuśtykając i uśmiechając się na wspomnienie Mateusza, przykładającego liść do jej kolana. Nagle usłyszała męski głos.
– Marionka. Dziewczynka odwróciła się. Zza rogu kamienicy wyszedł jej ojciec. Dziewczynka otworzyła szeroko oczy. Nie mogła w to uwierzyć. Nie widziała ojca od ponad dwóch lat. Któregoś dnia „prysnął”, jak mówiła babcia. Dziewczynka była na niego zła, a potem było jej przykro, że tata ich zostawił. Nieraz obwiniały się z siostrą, że to przez nie uciekł z domu. Może nie były zbyt grzeczne? – Tata? – Tak, to ja. Mężczyzna podszedł do dziewczynki i ukucnął. Mariona patrzyła oniemiała na swojego tatusia. Wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy widziała go po raz ostatni. – Wróciłeś? – w oczach małej pojawiły się łzy. – Na chwilę. Pomyślałem, że was odwiedzę. Mam walkmana… – był wyraźnie speszony. – Walkmana – powtórzyła Mariona. – To fajnie. – I kilka kaset. Barbie dla ciebie i Zuzki. Każda dziewczyna marzyła wtedy o Barbie. Najgorzej, gdy dostała podróbkę. A ona, Mariona, miała dostać wymarzoną Barbie. – Ale taką prawdziwą? – oczy Mariony zrobiły się duże jak pięciozłotówki. – Najprawdziwszą. Z Peweksu. – Tatusiu, dziękuję – choć początkowo dziewczynka była zła na ojca, za sprawą Barbie jej złość gdzieś czmychnęła. – Dlaczego nie wszedłeś do mieszkania, tylko czekasz tutaj? – No wiesz, ja i mama… Widziałem, jak bawisz się na podwórku z dzieciakami, pomyślałem, że na ciebie zaczekam. – Boisz się, że mama zacznie krzyczeć? Ojciec zmrużył oczy, ale nie odpowiedział na jej pytanie. Dziewczynka wiedziała, jak bardzo jej mama jest zła na tatę. „Niech on mi się kiedyś pokaże na oczy. Nie ręczę za siebie”, powtarzała nieraz. – Wskakuj na barana, widzę, że masz kontuzję. Nachylił się, a dziewczynka wdrapała się na plecy ojca. Mocno się do nich przytuliła. Nie odchodź – pomyślała. – Nie odchodź. Kiedy tylko przekroczyli próg mieszkania, mama zrobiła ojcu karczemną awanturę. Mariona weszła do pokoju Zuzki. Razem schowały się pod kołdrę.
Tata zajrzał do nich po kilku minutach, tak im się przynajmniej wydawało. Porozmawiał z nimi chwilę, wręczył prezenty i wyszedł z mieszkania. Zatrzymał się u wujka Mirka, ale przez kolejny tydzień zaglądał do nich codziennie. Zabierał je na wycieczki, do teatru i do kina. A potem wyjechał… Mariona była na niego wściekła, że po raz kolejny je opuścił. Obiecał, że niedługo się spotkają. Nie mógł tylko sprecyzować, co według niego znaczy „niedługo”. Na szczęście Mariona miała wsparcie u znajomych z podwórka. Bez nich pewnie wyłaby przez kolejne dni.
– Nie przejmuj się. Też wolałbym, by mój stary gdzieś zniknął na zawsze – Mateusz poklepał ją po plecach.
– Ale twój ciągle sprawia ci łomot, a mój nie. – Ale jak widać, nie nadaje się na ojca, skoro nie obchodzą go własne dzieci. – No, racja. Karolina wyjęła z kieszeni bluzy dwie bransoletki z muliny, które sama zrobiła. – To dla ciebie i Zuzki. Cały tydzień je robiłam. – Są piękne – Mariona uśmiechnęła się do przyjaciółki. – A więc wiedziałaś, że on znowu odejdzie? Dlatego je zrobiłaś? – Nie wiedziałam – skłamała Karolina. Tak naprawdę wiedziała, podsłuchała rozmowę mamy z ciocią Jadzią, mamą Mariony. Kobieta narzekała, że ten drań wrócił po resztę swoich rzeczy, obdarował córki prezentami i za kilka dni zamierza znów zniknąć. Chłopcy też starali się zaradzić kryzysowej sytuacji. Piotrek pierwszy raz od zeszłych świąt zaprosił dziewczyny do mieszkania swoich rodziców. Zazwyczaj gościł u siebie tylko chłopaków, ale widząc smutek na twarzy koleżanki, zaproponował im granie na jego Atari. Mama Piotrka postawiła na stole talerzyk z sernikiem i sześć szklanek kompotu. Chłopak odpalił Atari i pozwolił dziewczynom zagrać w Mario. Tego popołudnia Karolina poświęciła przyjaciółce swój cały wolny czas. Zaplotła jej kłosa, dała jej do poczytania swoje „Złote Myśli”, podzieliła się z nią kolekcją zapachowych gumek i pokazała nowy segregator, który kilka dni temu kupiła jej mama. Miała już w nim seledynowe i różowe kartki. Z obiema mamami uzgodniły, że dziewczynka będzie nocowała u Karoliny. – Zrobimy sobie kogel-mogel? – Karolina robiła wszystko, by oderwać myśli przyjaciółki od ojca. – Super. – Mam nawet kakao. Czyli będzie kakaowy. Dziewczynki weszły do kuchni. Karolina wyjęła z lodówki jajka. Mariona, stały gość w domu Karoliny, niemal członek rodziny, wyjęła z dolnej szafki miski. Do jednej wbiły żółtka, do drugiej białka. Karolina dodała do żółtek cukier i zaczęła je ucierać. Kiedy masa była już puszysta i niemal biała, dziewczynka nasypała trochę kakao. – Będzie pyszne – Mariona włożyła palec do masy, po czym oblizała go. – Nie może być inaczej. Wieczorem śpiewały do szczotek, które służyły im za bezprzewodowe mikrofony, piosenki chłopaków z Backstreet Boys. A kiedy bez sił opadły na łóżko, gapiły się na plakaty, które w końcu mama pozwoliła powiesić Karolinie na szafie. Karolina była zabujana w Jordanie z New Kids on The Block. – Kiedyś będę miała takiego męża. – Mnie się on wcale nie podoba. – Masz spaczony gust. Jest przystojny. Te jego ufryzowane czarne włosy i te spojrzenia robią wrażenie. – Wolę Nicka z Backstreet Boys. – Blondas. – Właśnie, blondas. Nie przypomina ci naszego Mateusza? – Nie. Co ty masz z tym Mateuszem? – To samo co ty z Arkiem. – Nie to samo. Już ci tłumaczyłam, że Arek to tylko kumpel, a ty wlepiasz oczy w Mateusza, jakby faktycznie sam Nick Carter ci się objawił. – No dobra, powiem ci, ale to będzie nasz sekret. – Obiecuję, że nikomu nie powiem. – Chyba się w nim zakochuję. – Może powinnaś mu o tym powiedzieć? – Nie, no co ty. To chyba on powinien zrobić pierwszy krok. – Może się wstydzi? – Ale jest chłopakiem. – I co z tego? – To, że to on powinien zrobić pierwszy krok. Dobra, skończmy już rozmowy o Mateuszu – dziewczynka poczuła, że oblewa ją rumieniec. – Sądzę, że powinnyśmy sobie zrobić trzy dziurki w uchu – zmieniła temat Mariona. – Jezuuu! – jęknęła Karolina. – Ojciec mnie zabije. – Twój ojciec nawet nie zwróci uwagi. – Tak myślisz? – Znam go od lat. Mariona bardzo lubiła pana Uniatowskiego. Był miły, sympatyczny, nigdy się nie wściekał i niczego nie zauważał. Nawet kiedy jego żona przefarbowała się z blond na czarno. Karolina śmiała się, że ojciec przez kilka dni zastanawiał się, co zmieniło się w wyglądzie jego żony, kiedy ta zapytała go, czy zauważył jakieś zmiany. Mariona chciałaby mieć ojca obok siebie. Jej tata ponownie „zwinął żagle”, tak powtarzała babcia. I ma gdzieś rodzinę. – Skoro tak twierdzisz… – Karolina nie była przekonana. – Taka moda. Super to wygląda. Zaoszczędziłam trochę kasy i kupiłam nam wkręty. – Dla mnie też? – Pewnie, że też. Karolina nie kryła wzruszenia. Przytuliła koleżankę i cmoknęła ją w policzek. – Chodź, obejrzymy Dynastię, a potem zafarbujemy sobie bluzki. Dziewczyny od kilku tygodni planowały zgodnie z modą zafarbować za pomocą wybielacza bluzki. Obejrzały odcinek serialu, po czym ruszyły do łazienki. – No i co, dowiedziałaś się, jak mamy to zrobić? – zapytała przyjaciółkę Karolina. – Wszystko wiem. Złóż bluzkę w kostkę – poinstruowała ją Mariona. Karolina według instrukcji koleżanki złożyła bluzkę. – Teraz musimy owinąć ją sznurkiem. Dziewczyny złapały za sznurek i obwinęły bluzkę.
– To teraz musimy nalać wody do miski i trochę wybielacza. Odstawmy ją na godzinę i gotowa. Tylko żebyśmy nie zapomniały jej wypłukać.
Mariona z Karoliną ustaliły, że przekłują uszy jak najszybciej. Jedynym problemem było to, kto im te uszy przekłuje. Do kosmetyczki musiałyby pójść z kimś dorosłym, a obie wiedziały, że żadna mama nie będzie zachwycona pomysłem córek. W końcu trudnego zadania podjął się Arek.
– Ale naprawdę wiesz, jak to się robi? – na pierwszy ogień poszła Karolina. – Pewnie, że wiem. Widziałem nieraz, jak moja kuzynka przekłuwała uszy koleżankom. – To może ona nam to zrobi? – Beti ma teraz problemy z facetem. Siedzi w domu i beczy. Nie bój żaby, maleńka, zrobię to bezboleśnie. Karolina ufała Arkowi. Lubiła go. Czasami jej się nawet zdawało, że bardziej niż lubiła, ale się do tego nie przyznawała. Dziewczyna usiadła na taborecie w kuchni. Zacisnęła zęby. Arek przemył jej ucho spirytusem. Od wewnętrznej strony podłożył ziemniak, a z drugiej strony zdecydowanym ruchem wbił igłę. Karolina była tak zszokowana, że początkowo nic nie poczuła. Mariona natomiast wydała okrzyk. – Zaraz zemdleję – powiedziała. – Dawaj wkręta, a nie mdlej – poinstruował Marionę chłopak. Arek wprawnym ruchem włożył kolczyk do dziurki i zrobił kolejną dziurkę. – Druga dziurka za nami – otworzyła usta Karolina. – To co, teraz trzecią chcesz? Dziewczyna skinęła głową. Chłopak zdecydowanym ruchem przekłuł ponownie ucho i włożył kolczyk. Podał dziewczynie lusterko. – I co? – zapytał Arek. – Chyba ta trzecia trochę za wysoko – Karolina wpatrywała się w odbicie swojego opuchniętego, zakrwawionego ucha. – Dobrze jest. – Skoro tak twierdzisz. – Co myślisz, Mariona? Dziewczynka siedziała z rozdziawioną buzią i patrzyła na przyjaciółkę. – Jest OK. Nie wiem tylko, czy ja dam radę – Mariona poczuła, że ogarnia ją panika. – Dasz radę. Nie pękaj teraz. Po namowach Mariona dała sobie przekłuć ucho. Teraz obie dziewczynki miały po trzy dziurki w uchu. U Mariony w domu nikt nie zauważył zmian, za to Karolinie się oberwało. – Zgłupiałaś? – mama patrzyła na opuchnięte ucho córki. – Mamo, to teraz jest modne. – Co mnie obchodzi moda? Czemu mnie nie zapytałaś o zgodę? – A zgodziłabyś się? – Nie. – No właśnie. – Idź do swojego pokoju. Daj mi ochłonąć. Przez kolejne dni ucho Karoliny ropiało. Rana brzydko się goiła, a z tyłu ucha wyrósł jakiś bąbel. – Boli – jęczała. – Twoje wymysły. Cierp ciało, skoroś chciało – mama przemywała córce ucho rivanolem. Mimo to okłady nie przynosiły ukojenia. Bąbel urósł jeszcze bardziej. W końcu dziewczynka zdecydowała się wyjąć wkręty. – To najlepsze wyjście z sytuacji – zapewniała ją mama.
Dzieciństwo tak szybko mijało. Ale przyjaźń dziewczyn wciąż była nierozerwalna. Jeszcze jako piętnastolatki huśtały się na huśtawce „na stojaka do dechy”. A potem skakały w dal. Wisiały głowami w dół na trzepaku. Za kieszonkowe, odkładane od kilku miesięcy, kupiły sobie bandany i pierwsze buty na koturnie. Nosiły też kraciaste koszule flanelowe, które zawiązywały nad pępkiem. Zaczęły się malować. Usta paćkały białą lub różową szminką. W uszy wpinały seledynowe kolczyki. Wciąż spotykały się z chłopakami z podwórka, ale już nie codziennie, tak jak kiedyś. Między Mateuszem i Marioną było takie napięcie, że Karolina skwitowała to następującymi słowami:
– Wyładowania piorunów to mało. – To co ja mam zrobić? – Nie wiem. Pocałować go? – Zgłupiałaś? A jeśli on nic do mnie nie czuje? – Czuje, czuje, tylko pewnie sam się wstydzi. Mam! – Karolina doznała olśnienia. – Powinnaś napisać do „Bravo Girl”. Wiesz, te wszystkie porady, które czytamy tam… – dziewczyna potarła czoło. – Mogliby i tobie pomóc. Wyślesz list i jakaś mądra pani z redakcji ci doradzi, co masz zrobić. – Kasia. Ta dziewczyna, która odpisuje na listy, nazywa się Kasia. – Kasia czy Marysia, nieważne, byleby ci dobrze doradziła, bo mi tu uschniesz z miłości. Mariona napisała do Kasi, ale jej list nie pojawił się na łamach „Bravo Girl”, na szczęście los jej sprzyjał. Któregoś dnia poszła do śmietnika. Niosła ciężki kubeł, w którym piętrzyły się śmiecie. Cały czas wypadał jej jakiś papierek. Dziewczyna musiała się zatrzymywać, by go podnieść. Kiedy dotarła pod duży kontener, niemal nie czuła ręki. Uniosła klapę od śmietnika, przechyliła kubeł, jednak nie utrzymała go i kosz wylądował na dnie pustego kontenera. No to super! – dziewczyna zerknęła na dno. Co ona teraz zrobi? Nawet jakby weszła do kontenera, to jak z niego wyjdzie? Jej rozmyślania przerwał chłopięcy głos: – Cześć – nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że za jej plecami stoi Mateusz. – Cześć. – Co robisz? Podziwiasz śmiecie? – chłopak nerwowo się zaśmiał. Mariona odwróciła się w jego stronę. – Kosz na śmiecie wpadł mi do środka i zastanawiam się, co mam zrobić. – Wskoczyć po niego. – Yyyy…. – Ja wskoczę. Zanim Mariona odpowiedziała, chłopak wykonał susa do środka. Po chwili podał jej kubeł, a sam podciągnął się na rękach. – Dzięki. – Nie ma sprawy. – Będę musiała ci się jakoś odwdzięczyć. – Tak, będziesz musiała. Mateusz nachylił się w jej stronę i pocałował ją w usta. Dziewczyna oniemiała. To był jej pierwszy pocałunek. Pocałunek z wyśnionym chłopakiem. W sumie nie wiedziała, co ma robić, nigdy się nie całowała z chłopakiem, ale musiała stwierdzić, że bardzo jej się to podobało. Kiedy Mateusz się od niej odsunął, był tak samo speszony jak ona. – To było… – zaczęła Mariona. – To mój pierwszy raz. Yyyyy… – Mój też. Popatrzyli na siebie, po czym oboje spuścili wzrok. – To ja już idę – Mariona była zawstydzona. – Ja też. Mariona złapała za uchwyt od kosza do śmieci i puściła się pędem w stronę bloku. Po kilkunastu minutach była u Karoliny w pokoju. Zwierzała się przyjaciółce. – Ale tak przy kontenerze na śmieci? – Karolina nie kryła rozbawienia. – Tak. – Ha, ha, ha, ha – Karolina rżała tak bardzo, że po policzkach płynęły jej łzy. – Super. – Nie ma się z czego śmiać. – Nie śmieję się z was – Karolina w końcu się opanowała. – Ale z całej tej sytuacji. Ty i on, a wokół was śmiecie, kubły na śmiecie i ten charakterystyczny zapaszek. Cudna sceneria. – Już nic ci nie powiem. – Kochana – Karolina objęła przyjaciółkę. – Bardzo się cieszę, że w końcu do tego doszło. Więc co, chodzicie razem?
– No właśnie nie wiem, bo uciekłam. Sytuacja była niezręczna.
Przez kolejne dni Mariona nie widziała Mateusza, ponoć się rozchorował.
– Ty, a może to od tego twojego pocałunku? Jakiegoś wirusa mu sprzedałaś? – żartowała z niej Karolina. Marionie wcale a wcale nie było do śmiechu. Chciała jak najszybciej go zobaczyć. Miała nadzieję, że chłopak poprosi ją o chodzenie. – Co nic nie mówisz? – Karolina szturchnęła przyjaciółkę w bok. – A co mam odpowiedzieć na twoje głupie docinki? – No i czemu od razu się tak obruszasz? – Bo się ze mnie nabijasz. – Idź do niego. – Przecież jest chory.
– No właśnie. Miło by mu było, gdybyś go odwiedziła.
Po nieprzespanej nocy Mariona postanowiła, że odwiedzi Mateusza. Serce waliło jej jak szalone, a w żołądku czuła zaciśnięty węzeł.
– Cześć – weszła do pokoju chłopaka. Leżał na łóżku i słuchał walkmana. – Cześć – zdjął słuchawki z uszu. – Siadaj. Mariona przycupnęła na fotelu. – Wpadłam cię odwiedzić. Słyszałam, że jesteś chory. – Nie wiedziała, co ma począć z rękami, dlatego bawiła się suwakiem. – Przeziębiłem się. Na chwilę zaległa krępująca cisza. W końcu chłopak zdobył się na odwagę i zapytał Mariony: – Może chciałabyś ze mną chodzić? No wiesz… spotykać się, tak na poważnie. Mariona najchętniej wstałaby i odtańczyła jakiś taniec albo zaśpiewała na całe gardło:
Odkryjemy miłość nieznaną,
Na szczęśliwy ląd zaniosą mnie pewnego dnia
Twe ramiona – łódź Magellana
Serce twe – busola ma.
– Pewnie – uśmiechnęła się do chłopaka. Po czym nachyliła się w jego stronę i pocałowała go w usta.
– Zarazisz się. – Nieważne. Całowali się tak długo, aż rozbolały ich usta. Przez kolejne pięć lat byli parą, dopóki Matusz nie wyjechał do rodziny do Stanów w poszukiwaniu lepszego życia.
Karolina trochę zazdrościła przyjaciółce, że z kimś się spotyka. Próbowali z Arkiem być parą, ale im nie wyszło. Nie łączyło ich nic więcej poza fajnym kumplostwem i tego się trzymali.
Kiedy człowiek ma siedemnaście lat, to wtedy czuje się jak król bądź królowa życia. Używa życia, używek. Tańczy boso na deszczu, zarywa noce na imprezach. Robi różne głupie rzeczy, by na starość mieć co wspominać.
Karolina przeglądała się uważnie w lustrze. Nie wiedziała, co ma na siebie włożyć. Najchętniej zadzwoniłaby do przyjaciółki, ale wtedy zdradziłaby się przed rodzicami, że wychodzi. Po wczorajszej karczemnej awanturze miała szlaban na dzisiejszą imprezę. Mama z tatą zgodnie stwierdzili, że jest za młoda, aby co tydzień imprezować. Ale co ona miała poradzić na to, że akurat w tym roku rozpoczął się sezon na osiemnastki. Zresztą Karolina sama też nie mogła się już doczekać swoich urodzin. Jeszcze tylko osiem miesięcy i nie będzie musiała o nic prosić rodziców. Będzie dorosła. Nareszcie! „Jeszcze bokiem wyjdzie ci ta dorosłość”, powtarzała jej mama. „Wtedy to się dopiero zaczynają problemy”, dorzucał tata. Patrzyła na nich spode łba i myślała sobie, co też oni pieprzą za bzdury.
Tego wieczoru w klubie odbywała się osiemnastka Wojtka. Nie mogła przepuścić takiej okazji i nie zjawić się tam. Tym bardziej że ostatnio ona i Wojtek mieli się ku sobie. Kiedy rodzice wyłączyli w pokoju światło, dziewczyna wyskoczyła z łóżka i z latarką w ręku zaczęła robić przegląd kiecek. Rzucała na łóżko te najbardziej obcisłe i seksowne. Potem je przymierzała i oglądała się w małym lusterku, bo tylko takie miała u siebie w pokoju. W końcu zdecydowała się na klasyczną małą czarną, z dużym dekoltem. Biust o mało nie wyskoczył jej z dekoltu, ale o taki efekt właśnie jej chodziło. Pociągnęła usta czerwoną szminką, przeczesała długie włosy, po czym usiadła na łóżku i czekała. Kiedy usłyszała pochrapywanie taty, otworzyła okno i wyślizgnęła się na zewnątrz. Jak to dobrze, że rok temu zamienili mieszkanie i przeprowadzili się do takiego, które znajdowało się na parterze.
Latarnia rzucała pomarańczowe światło na chodnik. Karolina zerknęła na zegarek. Było kilka minut po dwudziestej trzeciej. Z Marioną była umówiona na tę właśnie godzinę. Czyżby przyjaciółka już sobie poszła?
– Pssst – usłyszała nawoływanie. Odwróciła się. Za plecami stała zdyszana Mariona. – Wyglądasz, jakbyś biegła przez pół osiedla. – Bo… – Mariona musiała zaczerpnąć tchu – tak było. Nie chciałam się spóźnić. Miałam przeprawę z mamą. Wiesz, to gadanie starych… – Wiem. – A twoi się zgodzili bez problemu? – No coś ty. Moi nawet nie wiedzą, że wyszłam. – Jaja sobie robisz?
– Jaja to będą, jak się skapną, że zniknęłam.
Osiemnastka Wojtka odbywała się w Dragon Pub. Okna zamalowane były czarną farbą, na ścianach łuszczyła się farba. Mariona pchnęła drzwi. Wewnątrz było dość tłoczno. Dym papierosowy unosił się w górę i zatykał nozdrza. Dziewczyny zauważyły Wojtka, który ruszył w ich kierunku. Złożyły mu życzenia i wręczyły butelkę wódki, którą Karolina zakosiła kilka dni temu z barku rodziców. W tle leciał MR. President z hitem Coco Jambo.
– Czego się napijecie? – zapytał Wojtek. – Ja obsłużę się sama – Mariona szturchnęła koleżankę, puszczając jej filuterny uśmieszek, i ruszyła w stronę baru, gdzie stał Mateusz z Piotrkiem. – A ty? – Wojtek położył rękę na jej plecach. Dziewczyna wzdrygnęła się. – Może piwa? – Piłaś kiedyś u-boota? – Nie. – Jedyny prawdziwy sok, który wlewa się do piwa, to wódka. Ostra zabawa po tym drinku gwarantowana. Podeszli do baru. Starszy brat Wojtka, który był barmanem, napełnił kufel piwem, po czym wrzucił do niego kieliszek z wódką. – Na zdrowie maleńka – puścił do niej oko. Karolina z Wojtkiem usiedli przy stoliku. Chłopak objął ją w pasie. Dziewczyna z podniecenia nie mogła wydobyć głosu. Impreza, głośna muzyka, chłopak, w którym od roku podkochiwała się skrycie. Wymarzony sobotni wieczór. Piła drinka i uśmiechała się do siebie. – Jak to jest mieć osiemnaście lat? – zapytała Wojtka. Chłopak zerwał się na równe nogi i wskoczył na stół. – Zajebiście! – wydarł się na całe gardło. Znajomi zaczęli klaskać, a ona poczuła się trochę zażenowana jego zachowaniem. Kiedy zszedł ze stołu, pocałował ją w policzek. – Co powiesz na to, żebyśmy się spotykali? – zaproponował, spoglądając czule w jej oczy. A przynajmniej tak się dziewczynie wydawało, że to było czułe spojrzenie. Chłopak był już lekko podchmielony. Przechyliła kufel z piwem i wypiła niemal połowę. – Byłoby fajnie. Wojtek pochylił się w jej stronę i pocałował ją. Nie był to delikatny pocałunek, raczej natarczywy, ale dziewczyna była zachwycona. Od dawna o tym marzyła. – Gwarantuję ci to, będzie fajnie – powiedział, kiedy oderwał usta od jej ust. Przez całą imprezę Karolina bawiła z Wojtkiem. Pili, tańczyli, całowali się po kątach. Dziewczyna chciała zapomnieć o całym świecie. Zapomniała. Po kolejnym u-boocie odszukała przyjaciółkę, która siedziała wtulona w Mateusza. – Jak się bawisz? – zapytała Marionę. Dziewczyna oderwała się od swojego chłopaka i wstała. – Super. Widzę, że ty też. Nie pij już. – Dlaczego? – Bo już ledwo stoisz na nogach. – Tak jest, mamusiu! – Karolina zasalutowała. Mariona przytuliła przyjaciółkę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki