Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wspomnienia rosyjskiego biologa – oskarżonego o sabotaż, więzionego i zesłanego do łagru na Wyspach Sołowieckich na Morzu Białym – to porażająca opowieść o absurdalnych zarzutach, śmierci przyjaciół wymordowanych po sfingowanych procesach, metodach pracy sowieckich organów bezpieki, pobycie w więzieniu i łagrze. Nakładem KARTY ukazały się również wspomnienia jego żony Tatiany Czernawiny "Żona „szkodnika”. Mój los to zwykła historia rosyjskiego naukowca, specjalisty – zwyczajny los ogólnie kulturalnych ludzi w Związku Sowieckim. Jak ciężkie nie wydawałyby się moje koleje życia, były jednak lżejsze od doli większości: przyszło mi wycierpieć mniej na przesłuchaniu i „śledztwach”, mój wyrok¬ pięciu lat ciężkich robót był znacznie łagodniejszy od zwyczajowego – rozstrzelania lub dziesięciu lat katorgi. Wielu z tych, którzy byli torturowani i katowani, było starszych ode mnie i w sensie naukowym znaczyli o wiele więcej niż ja. Nasza wina była jednakowa: wyższość kulturowa, której bolszewicy nie mogli nam wybaczyć. Władimir Czernawin, Zapiski „szkodnika” |
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 646
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
W serii Świadectwa.XX WIEKtakże:
– Dorothy Adams, Amerykańska Polka. Z miłości do mężczyzny i jego kraju
– Tadeusz Bukowy, Trochę szczęścia. Dziesięć lat łagru i zesłania 1945–1955
– Tatiana Czernawina, Żona „szkodnika”. Wspomnienia z życia i ucieczki z ZSRS
– Droga na Północ. Antologia norweskiej literatury faktu
– Václav Havel, Siła bezsilnego. Reportaż z pierwszego uwięzienia
– Heinz Heger, Mężczyźni z różowym trójkątem
– Edward Herzbaum, Między światami. Dziennik andersowca 1939–1945
– Friedrich Kellner, Dziennik sprzeciwu. Tajne zapiski obywatela III Rzeszy 1939–1942
– Stefan Kisielewski, Reakcjonista. Autobiografia intelektualna
– Zygmunt Klukowski, Zamojszczyzna 1918–1959
– Janina Konarska, Dwór na wulkanie. Dziennik ziemianki z przełomu epok 1895–1920
– Hans von Lehndorff, Dziennik z Prus Wschodnich. Zapiski lekarza z lat 1945–1947
– Wolfgang Leonhard, Dzieci rewolucji
– Jan Józef Lipski, Umysł niepodległy. Autobiografia odczytana
– Zbigniew Lubieniecki, Odwet. Polski chłopak przeciwko Sowietom 1939–1946
– Anja Lundholm, Wrota piekieł. Ravensbrück
– Łacińska wyspa. Antologia rumuńskiej literatury faktu
– Jerzy Konrad Maciejewski, Zawadiaka. Dzienniki frontowe 1914–1920
– Anatolij Marczenko, Moje zeznania
– Hans-Jürgen Massaquoi, Neger, Neger... Opowieść o dorastaniu czarnoskórego chłopca w nazistowskich Niemczech
– Aleksander Podrabinek, Dysydenci. Nieuleczalnie nieposłuszni
– Ksawery Pruszyński, Narrator rzeczywistości. Autoportret odczytany
– Michał Römer, Dzienniki, t. 1: 1911–1913, t. 2: 1914–1915, t. 3: 1916–1919, t. 4: 1920–1930, t. 5: 1931–1938, t. 6: 1939–1945
– Virgilia Sapieha, Amerykańska księżna. Z Nowego Jorku do Siedlisk
– Michał Sokolnicki, Dziennik ankarski. Wybór z lat 1939–1945
– Michał Sokolnicki, Emisariusz Niepodległej. Wspomnienia z lat 1896–1919
– Stanisława Sowińska, Gorzkie lata. Z wyżyn władzy do stalinowskiego więzienia
– Zigmas Stankus, Jak się zostaje albinosem. Wojna w Afganistanie oczami sowieckiego żołnierza 1979–1981
– Sigrid Undset, Odzyskać przyszłość. Wspomnienia z ucieczki przed totalitaryzmami
– Hanna Świda-Ziemba, Uchwycić życie. Wspomnienia, dzienniki i listy 1930–1989
– Michael Wieck, Miasto utracone. Młodość w Königsbergu w czasach Hitlera i Stalina
– Wiktor Woroszylski, Dzienniki, t. 1: 1953–1982, t. 2: 1983–1987, t. 3: 1988–1996
Władimir Czernawin, Zapiski „szkodnika”. Wspomnienia więźnia łagrów sołowieckich
Tytuł oryginalny: Zapiski wrieditiela
© by Fundacja Ośrodka KARTA and Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego, 2024
© for the Polish translation by Piotr Tymiński, 2024
TŁUMACZENIE Z JĘZYKA ROSYJSKIEGO Piotr Tymiński
REDAKTOR SERII Agnieszka Knyt
REDAKCJA Miłosz Niewierowicz
OPRACOWANIE GRAFICZNE SERII
SKŁADTANDEM STUDIO
ZDJĘCIE NA OKŁADCE Sołowiecki Obóz Specjalnego Przeznaczenia, 1927 rok. Fot. kolekcja Tomasza Kiznego
Wydanie I
Warszawa 2024
ISBN 978-83-66707-97-9
Fundacja Ośrodka KARTAul. Narbutta 29, 02-536 Warszawatel. (48) 22 848-07-12kontakt do wydawnictwa: [email protected]: [email protected]ęgarnia internetowa: ksiegarnia.karta.org.plwww.karta org.pl
Fundacja Ośrodka KARTA jest niezależną organizacją pozarządową. Odkrywamy, chronimy i upowszechniamy historię z perspektywy jednostki. Robimy to w taki sposób, że przeszłość staje się źródłem zrozumienia, budujemy wspólnotę obywatelską, wspieramy pojednanie. Tak naprawiamy przyszłość.
Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego jest instytucją państwową z siedzibą w Warszawie działającą rzecz dialogu i porozumienia w stosunkach Polaków z narodami Europy Wschodniej, w szczególności z Ukraińcami, Białorusinami, Gruzinami, Mołdawianami i Rosjanami. Centrum inicjuje projekty wspierające dialog poprzez m.in.: badania naukowe, działalność wydawniczą, zwalczanie stereotypów, przeciwdziałanie dezinformacji, organizowanie konferencji, seminariów, wykładów oraz debat publicznych na temat stosunków Polaków z narodami Europy Wschodniej. (więcej: www.mieroszewski.pl)
Mój los to zwykła historia rosyjskiego naukowca, specjalisty – ogólnie zwyczajny los kulturalnych ludzi w Związku Sowieckim. Jak ciężkie nie wydawałyby się koleje mojego życia, były jednak lżejsze od doli większości: przyszło mi wycierpieć mniej na przesłuchaniu i śledztwach, mój wyrok – pięć lat ciężkich robót – był znacznie łagodniejszy od zwyczajowego: rozstrzelania lub dziesięciu lat katorgi. Wielu torturowanych i katowanych było starszych ode mnie i w sensie naukowym znaczyli o wiele więcej niż ja. Nasza wina była jednakowa: wyższość kulturowa, której bolszewicy nie mogli nam wybaczyć. O sobie mówię tylko dlatego, iż inni mówić nie mogą: muszą w milczeniu ginąć od kuli czekisty, iść na wygnanie bez nadziei na powrót i tak samo umierać bez słowa.
Uciekłem z katorgi, ryzykując życiem żony i syna. Bez broni, bez ciepłego odzienia, w okropnych butach, prawie bez jedzenia. Przeprawiliśmy się przez zatokę morską w dziurawej łodzi, łatanej moimi rękami. Przeszliśmy setki wiorst1. Bez kompasu i mapy, daleko za kołem podbiegunowym, dzikimi górami, lasami i strasznymi bagnami.
Los dopomógł mi w ucieczce i nakłada na mnie obowiązek przemawiania w imieniu tych, którzy umarli w milczeniu. Katorżnicy, ich żony i dzieci, wdowy i sieroty po zamordowanych „szkodnikach” wierzą, że ich straszny los jest możliwy tylko dlatego, że świat nie wie, co się tam wyprawia.
Nikt nie daje wiary, iż kulturalna, chrześcijańska ludzkość może świadomie dopuszczać do tak potwornego, niezrównanego okrucieństwa i nawet nie próbować go powstrzymać.
Niechaj będzie naiwną wiarą Rosjanina w sprawiedliwość świata, ale moim obowiązkiem jest spełnienie powszechnego, często przedśmiertnego, życzenia tych nieszczęśników, aby ludzie poznali prawdę o ich strasznym losie.
Nic w tych zapiskach nie jest zmyślone, odpowiadam za każde napisane słowo i fakty, które przedstawiłem. Nie wszędzie mogłem podać prawdziwe nazwiska (jest to zastrzeżone w każdym przypadku), niekiedy musiałem zamaskować przedstawiane osoby i fakty, nie zmieniając przy tym istoty sprawy. Niemniej wszyscy ci, których opisuję, są żywymi ludźmi i wszystko, aż do najdrobniejszego szczegółu, jest prawdą.
Czytając te zapiski, pamiętajcie, że tysiące rosyjskich naukowców i specjalistów takich jak ja ciśnięto do więzień i na katorgę i siedzą teraz w tych samych parszywych celach GPU2, w zimnych zapluskwionych barakach obozów koncentracyjnych, głodni i nadzy, mozoląc się na bezsensownych, przymusowych robotach. Pamiętajcie, że i teraz w ZSRS toczą się takie same procesy „szkodników”, że ludzie są zmuszani torturami do „dobrowolnego” przyznania się do winy i do „szczerej” skruchy, że część z nich czeka na rozstrzelanie, marniejąc w celach śmierci, a część oczekuje zsyłki na beznadziejną katorgę.
Kim jesteśmy my, „szkodnicy”?
Według ankiety, którą nieszczęsną liczbę razy przychodziło mi wypełniać w ZSRS, jestem szlachcicem. Dla przesłuchującego oznaczało to wroga klasowego. Ale jak w przypadku licznej rosyjskiej szlachty, ani moi rodzice, ani ja nie posiadaliśmy niczego przy duszy poza własnym zarobkiem – to znaczy, że wszystkie ekonomiczne oznaki tego, co z marksistowskiego i komunistycznego punktu widzenia definiuje przynależność do klasy szlacheckiej, były nieobecne.
Miałem piętnaście lat, kiedy nasza rodzina została bez ojca; starsza ode mnie była moja siostra, a po mnie szły jeszcze cztery inne osóbki, z których najmłodsza miała trzy lata. Czekało nas ciężkie i niezabezpieczone materialnie życie.
Jako młodemu człowiekowi udało mi się dołączyć w charakterze zbieracza zoologa do ekspedycji Wasilija Sapożnikowa, znanego badacza Ałtaju i Mongolii (dziś już nieżyjącego). Po raz pierwszy ujrzałem dziką naturę, często nawet niepoznaczoną na mapie, gdzie konno, bez dróg, przebyliśmy latem ponad 2 tysiące kilometrów. Był to początek moich prac ekspedycyjnych, które szybko przerodziły się w samodzielne badania. Najpierw jako zoolog, a potem kierownik, uczestniczyłem w kilku wyprawach do Ałtaju, w Sajany, do Mongolii, w góry Tienszan, nad Amur, do Kraju Ussuryjskiego, Laponii.
Regularna nauka wydawała mi się zbędna, byłem przekonany, że i bez niej utoruję sobie drogę. Zarabiać zacząłem wcześnie, nie siedziałem bezczynnie, choć faktem jest, iż przychodziło brać się za wiele: przygotowywałem preparaty, pomoce naukowe, tablice anatomiczne. Konieczność zarobkowania popchnęła mnie ku studiowaniu ichtiologii – nauki o rybach, mającej ogromne zastosowanie praktyczne. Zmusiło mnie to do oswojenia się z morzem. Nauczyłem się posługiwać wiosłami i żaglem.
Kiedy już przyszło mi iść na studia, wyrzuciła mnie z nich wojna i do życia wróciłem poważnie okaleczony. Wydawało się, że już nigdy nie wyzdrowieję, ale rok później odstawiłem kule i wciąż kuśtykając, o lasce, pojechałem na ekspedycję naukową u ujścia Amuru, gdzie mimo swego utykania upolowałem jesienią trzy niedźwiedzie.
Żywotności mi nie brakowało.
Dyplom uniwersytecki i dającą mi zabezpieczenie pracę zdobyłem tuż przed rewolucją, która po raz kolejny zbiła mnie z pantałyku, bowiem placówka naukowa, w której pracowałem, została zamknięta przez bolszewików. Ale to było powszechne. Podczas rewolucji niczego nie straciłem, gdyż niczego nie miałem.
W tej sytuacji, o głodzie i zimnie, z którymi zmagaliśmy się już we dwoje z żoną, podczas gdy to trzecie domagało się ciepła i mleka, podjąłem się kilku zajęć; w kapitalistycznym świecie każde byłoby uznane za poczesne i zapewniłoby utrzymanie całej rodzinie. Jednak w Rosyjskiej Federacyjnej Socjalistycznej Republice Sowieckiej jedyny istotny zarobek dawał mi tylko kurs na uczelni agronomicznej, gdzie przysługiwała mi jedna butelka mleka dziennie i od czasu do czasu trochę buraków pastewnych, owsa lub makuchów, które profesorom wydzielano z przydziału dla inwentarza, trzymanego przy instytucie.
Mimo głodu i zimna w zimie ukończyłem dysertację i otrzymałem stopień naukowy.
Opowiadam o tym nie dlatego, że to akurat ja prowadziłem prace w takich warunkach, ale dlatego, że tak żyli wszyscy, którzy zajmowali się nauką.
Zakończywszy część teoretyczną, zgodziłem się na uczestnictwo w ekspedycji do Laponii. Owa wyprawa pozostawała w gestii bogatego WSNCh3 – Najwyższej Rady Gospodarki Narodowej, a nie ubogiego NKP4 – Ludowego Komisariatu Oświaty. Przed odjazdem zamiast papierowych milionów należnych mi za trzymiesięczną ekspedycję usiłowałem wystarać się o jeden pud5 soli – na wsi sól można było wymienić na mleko i ziemniaki. Mimo wielkiej wagi „północnej wyprawy”, o której trąbiły wszystkie sowieckie gazety, odmówiono mojej prośbie, bowiem ekspedycja nie dysponowała takowym zapasem soli. Mimo to pojechałem, bowiem interesowały mnie cele wyprawy.
W wagonie towarowym, nieogrzanym, choć mróz sięgał czterdziestu stopni, wypchanym najrozmaitszymi ludźmi z niewiarygodną liczbą wszy i zapadłymi na tyfus, jechaliśmy do miejsca pracy, pokonując w ciągu czternastu dni tysiąc kilometrów. Śmierć pasażerów w takich wagonach była na porządku dziennym. Dalej warunki naszej wyprawy nieco się poprawiły i tak jechaliśmy na te nasze badania, poświęcając im nie mniej energii niż przed rewolucją, kiedy to takich wyrzeczeń od nas nie wymagano. Wydawało się, że przez ten czas bolszewicy mogliby się upewnić, iż rosyjska inteligencja jest wystarczająco bezinteresowna i oddana sprawie. Na dalekiej Północy dokonywano odkryć, którymi, jak apatytami, niestrudzenie chełpią się bolszewicy, w najbardziej niewiarygodnych warunkach. W okresie poszukiwań nie było tam ani jednego partyjniaka – ci pojawili się dopiero wtedy, gdy sprawa mogła okazać się wygodna dla ich karier.
Kiedy w 1921 roku Lenin ogłosił przerwę na złapanie oddechu – Nową Politykę Ekonomiczną (NEP), życie zmieniało się z fantastyczną prędkością. Kraj rozkwitał i bogacił się. Pojawiła się żywność, odzież, można było kupić drewno na opał, ogrzać i wyremontować mieszkanie. W domach i na ulicach przywrócono elektryczność. Zaczęły jeździć tramwaje i taksówki. Życie wracało do „burżuazyjnego” porządku pod przewodnictwem samych bolszewików. Mieli nowe hasło: „Komunista musi być zarządcą, przemysłowcem, kupcem”.
Co zyskała przy tym inteligencja i pracownicy naukowi? Rzecz jasna ich życie również uległo poprawie, ale w porównaniu ze wzrostem poziomu życia innych grup społecznych pozostali daleko w tyle. Reżim oszczędnościowy uderzył przede wszystkim w instytucje naukowe i edukacyjne. Racje żywnościowe nie miały już znaczenia, a pieniędzy dawano tak mało, że maszynistki w przedsiębiorstwach handlowych i przemysłowych zarabiały więcej niż profesorowie czy naukowcy. Tymczasem czynsze za mieszkania, opłaty za tramwaj, kolej, pocztę oraz ceny artykułów spożywczych rosły tak, że stawały się nie do udźwignięcia dla naukowców niezwiązanych z jakimikolwiek przedsiębiorstwami produkcyjnymi.
Mimo trudności materialnych związanych z nową sytuacją rosyjscy naukowcy kontynuowali pracę jak dotychczas. Ale bolszewicy, którzy okrzepli dzięki NEP-owi, zaczęli aktywnie tępić prace teoretyczne we wszystkich dziedzinach wiedzy, jeśli według nich nie były one zgodne z marksizmem.
Nie mogę mówić o innych, aby im nie zaszkodzić, ale o sobie powiem, że nabrałem pewności, iż moja czysto teoretyczna praca naukowa dobiegła końca. Następna książka po mojej dysertacji z anatomii porównawczej nie mogła być wydrukowana, ponieważ niezbędne tabele kosztowałyby zbyt dużo. Kolejną, podobnie jak przekład mojej dysertacji, musiałem porzucić sam z powodu nieprzewidzianych okoliczności. W owym czasie wyszła drukiem teoretyczna praca znanego rosyjskiego uczonego, mająca charakter antydarwinistyczny. Została dopuszczona przez cenzurę, ale autorowi nie pozwolono na prowadzenie wykładów na wyższych uczelniach. Okazało się, że bolszewicy uważali doktrynę Darwina za równie nieomylną jak Marksa, a każdy sprzeciw wobec jego teorii selekcji uznawali za kontrrewolucyjny. Powody nie były dla mnie jasne, ale ponieważ moja praca była sprzeczna z teorią słynnego angielskiego zoologa, bardzo kompetentni ludzie radzili mi, abym się z nią nie wychylał.
Po raz pierwszy poczułem się, jakbym trafił do zaklętego kręgu. Żyło się ciężko, wszystkiego trzeba było sobie odmawiać, a praca naukowa stała się niemożliwa. Droga obrana przeze mnie za młodu, którą podążałem uparcie i wytrwale, była zamknięta. Oczywiście trzeba było, jak sądziłem, odejść na jakiś czas od pracy czysto naukowej i zająć się czymś bardziej praktycznym.
Nie leżało to w mojej naturze, ale kiedy Michaił Aleksandrowicz Kazakow, znany ekspert w dziedzinie rybołówstwa, który stał na czele Zarządu Rybołówstwa, zaproponował, żebym zajął się działem reglamentacji, czyli ustalaniem zasad oraz regulacji połowów, zgodziłem się.
To miało decydujący wpływ na mój los. Przyszło mi poznać praktyki rybactwa w najdrobniejszych szczegółach, razem z innymi paść ofiarą oskarżeń o sabotaż i wraz z nimi zostać zesłanym na ciężkie roboty w czasie, gdy część z nich została zabita.
Ani tam, w ZSRS, ani tutaj, wyrwawszy się na wolność, nie oddzielam siebie i swojej pracy od nich, pomordowanych. Znając wszystkie szczegóły tej sprawy, chcę opowiedzieć o ludziach i sytuacji, w jakiej się znaleźli, aby wykazać, że zarzuty stawiane przez bolszewików tym osobom są fałszywe, że przyznanie się tych osób do szkodnictwa zostało albo sfałszowane, albo zmuszono ich do tego nieludzkimi torturami.
Pierwszym człowiekiem, którego pracę poznałem, był Kazakow, który w 1930 roku został uznany przez bolszewików za szefa sabotażu w przemyśle rybnym. Sabotażu, który według nich rozpoczął się w 1924 roku. To właśnie wtedy byłem najbliższym współpracownikiem Kazakowa i w najdrobniejszych szczegółach znałem wszystkie jego poczynania w ramach zarządzania przemysłem połowowym. Był wybitnym człowiekiem. W przeciwieństwie do komunistów administratorów, zmieniających się bezustannie i rewidujących swoje poglądy, miał ugruntowane stanowisko wobec podstawowych zasad organizacji rybołówstwa i miał odwagę je stanowczo realizować. Ogromną, wymagającą wielkiej energii pracę nad stworzeniem systemu ochrony naturalnego bogactwa rybnego kraju i jego normalnej eksploatacji rozpoczął długo przed rewolucją i kontynuował aż do swej śmierci. Będąc faktycznie odpowiedzialny za wszystkie porozumienia, zawierane z zagranicą w kwestii rybołówstwa, potrafił chronić interesy Rosji zarówno w starych, jak i nowych czasach. Tylko dzięki jego mądrości i energii bolszewikom udało się pomyślnie zawrzeć porozumienie w kwestii połowów z Japonią, mimo ohydnego zachowania sowieckich dyplomatów.
Kazakow był jedynym ekspertem w sprawach ustawodawstwa rybackiego, wykładał na Wydziale Rybactwa Pietrowskiej Akademii Rolniczej w Moskwie, był autorem wielu artykułów na temat rybołówstwa. Mając doskonałą pamięć, prowadził najdokładniejszą dokumentację wszystkiego, co dotyczyło tej dziedziny, zapisywał w specjalnych zeszytach wszystkie wyniki licznych spotkań i opinie wyrażane przez różne osoby.
Z tych notatek, które dobrze znam, bowiem dostarczałem do nich materiały, gdy musiałem zastępować Kazakowa, bolszewicy mogliby odtworzyć całą naszą działalność i wszystkie nasze poglądy, mogliby przekonać się o tym, iż nie zamierzaliśmy niczego ukrywać. Gdyby tak uczynili, nie umknąłby im fakt, iż nasze działania były pożyteczne i miały na celu dobro i rozwój rosyjskiego rybołówstwa. Woleli jednak nie odwoływać się do tych materiałów, a kiedy winę za trudności z zaopatrzeniem w żywność trzeba było zrzucić na kogoś innego, za kierującego sabotażem w przemyśle połowowym uznali Kazakowa.
Rzecz jasna nie byli w stanie przedstawić żadnych dowodów na wysuwane przeciwko niemu absurdalne oskarżenia i uciekli się do jedynej metody, mocno ugruntowanej przez GPU – „szczerego przyznania się oskarżonego”. Prymitywna fabrykacja (o metodach fabrykacji powiem niżej) była oczywista dla każdego, kto choć trochę znał się na rzeczy, ale ci, którym była potrzebna, załatwili swoje sprawy i usunęli z drogi człowieka nieprzekupnego, uczciwego i oddanego sprawie rosyjskiego rybołówstwa. Zamordowano go 24 września 1930 w grupie czterdziestu ośmiu.
Siewgosrybtriest
Na początku 1925 roku, w okresie największego rozkwitu NEP-u, otrzymałem propozycję objęcia kierownictwa nad pracami produkcyjno-badawczymi Północnego Państwowego Trustu Przemysłu Rybnego6, działającego na Oceanie Arktycznym. Przyjąłem tę ofertę, gdyż dawała mi ona, przynajmniej częściowo, możliwość powrotu do pracy naukowej. W rzeczy samej, później udało mi się zrezygnować z części produkcyjnej i założyć w Murmańsku biologiczno-technologiczne laboratorium badawcze.
Pracę zjednoczenia branżowego od 1926 do 1930 roku, czyli w okresie, kiedy zacząłem pełnić obowiązki, GPU uznało za szkodliwą, a cały personel kierowniczy uznało za członków tej samej gigantycznej organizacji sabotażowej, której w części rybackiej rzekomo przewodził Kazakow. Ponadto wedle słów prokuratora generalnego Krylenki7 owa organizacja sabotażowa stanowiła przy tym filię międzynarodowej organizacji – Partii Przemysłowej8, której proces pokazowy zorganizowało GPU wspólnie z władzami sowieckimi w listopadzie i grudniu 1930.
Ponieważ działalność Siewgosrybtriestu w tym okresie jest mi znana w najdrobniejszych szczegółach i może świadczyć o rzeczywistej sytuacji i warunkach, w jakich musieli pracować „szkodnicy”, zatrzymam się na tej kwestii, by pokazać, kim byli owi „sabotażyści” i na czym polegały ich „zbrodnie”.
Północne Państwowe Zjednoczenie Przemysłu Rybnego działało na Morzu Barentsa, obejmując murmańskie wybrzeże półwyspu Kola, półwysep Kanin i samojedzkie wybrzeże stałego lądu. Rosyjskie łowiska istniały tu od XVI wieku, ale warunki życia były tak surowe, że na murmańskim wybrzeżu osiedliło się tylko około pięciuset rodzin, a Pomorcy9 przyjeżdżali tu wyłącznie na letni sezon połowowy.
Wybrzeża Murmania10 są niezwykle ponure: granitowe skały uskokami i urwiskami schodzą wprost do oceanu. Roślinności prawie nie ma, tylko tu i ówdzie na osłoniętych od wiatru zboczach porasta rzadka trawa i karłowate polarne wierzby i brzozy, przeważają mchy i porosty. Na wybrzeżu śnieg utrzymuje się przez całe lato. Ocean nie zamarza nawet w zimie; przy czterdziestostopniowych mrozach nad czarną wodą, po której pływają lodowe kry, zwiesza się biała mgła. Zimową porą słońce nie wschodzi nad horyzont. Osady kolonistów są ukryte przed wiatrem w głębokich zatokach, szukając osłony przed przypływem, sięgającym nawet 5 metrów, niekiedy przytulają się do skał na podobieństwo ptasich gniazd; do niektórych można się dostać tylko po drewnianych schodkach, prowadzących ze stojących na wodzie łodzi do ganków targanych wiatrem i sieczonych deszczem chat.
Koloniści żyją z połowu ryb. Stosują te same metody, co dawni mieszkańcy wybrzeża przed trzema, czterema wiekami: te same bezpokładowe, niezgrabne łodzie wiosłowe, te same metody połowu na choinkę – długi sznur z kilkoma tysiącami haczyków z małymi rybkami jako żywcem do nęcenia dorszy, lub na grunt – ze sznurem z obciążnikiem, haczykiem i metalowa rybką. Ze względu na budowę łodzi i sprzęt, połowy mogły się odbywać jedynie w pobliżu brzegu, a rybacy byli całkowicie zależni od pogody i podejścia ryby.
Próby zastosowania nowoczesnych metod połowu i wyjścia w otwarte morze podejmowano już przed wojną, jednak z powodu niedostatku środków nie zakończyły się sukcesem. W tym okresie na Morzu Barentsa operowały tylko cztery rosyjskie trawlery.
Po rewolucji w Archangielsku, zanim w mieście pojawili się czerwoni, utworzono kompanię rybacką, w skład której wszedł Centrosojuz11 oraz właściciel przedsiębiorstwa rybackiego Biezzubikow. Zakupiono dwanaście wojskowych trawlerów i przystosowano je do połowów, ale do czasu nadejścia czerwonych niewiele udało się zdziałać.
Po zajęciu Północy przez sowieckie władze, wspomniane trawlery oraz lądowa baza rybacka Biezzubikowa w pobliżu Archangielska stanowiły główny kapitał sowieckiego Państwowego Przedsiębiorstwa Rybackiego w tym rejonie. Mimo że zaczęło ono funkcjonować na gotowym, pierwsze lata okazały się bardzo trudne. Problem polegał na tym, iż rady Murmańska i Archangielska były w stanie niemal otwartej wojny, co w warunkach panoszącej się wówczas „władzy miejscowej” miało ogromne znaczenie. Ponieważ baza trawlerów znajdowała się w Archangielsku (port zamarznięty przez siedem miesięcy w roku), całe przedsiębiorstwo także uważano za zlokalizowane w Archangielsku, natomiast władze Murmańska nie wpuszczały trawlerów do swoich wolnych od lodu portów i tym samym kutry mogły pracować tylko pięć miesięcy w roku. Nie pomagały żadne nakazy, groźby czy napomnienia z centrum – w takich warunkach działalność gospodarcza nie mogła się rozwijać. Strony pogodzono dopiero w 1924 roku, kiedy założono nowe przedsiębiorstwo o „ogólnozwiązkowym znaczeniu” – Siewgosrybtriest, rady Archangielska i Murmańska weszły do niego w charakterze udziałowców. Umożliwiło to rozwój firmy, przeniesienie bazy trawlerów do niezamarzającego portu w Murmańsku i całoroczne połowy.
Murmańsk, zwący się miastem gubernialnym, został założony w 1916 roku i służył jako stacja końcowa nowej, pospiesznie zbudowanej linii kolejowej, mającej dowozić do Petersburga zaopatrzenie wojskowe dostarczane przez aliantów. Miasto zbudowano 10 kilometrów od oceanu, w głębi Zatoki Kolskiej. Zwęża się ona w tym miejscu do 1,5 kilometra i bardziej przypomina szeroką rzekę niż morski zalew; tylko odpływ, przekraczający cztery metry, oraz zapach słonej wody przypominają, że jest to część Oceanu Arktycznego. Zatokę okalają wysokie, skaliste brzegi, a Murmańsk stoi na niewielkiej, urwistej parceli. Podczas wojny pospiesznie pobudowano tu drewniane przystanie, warsztaty remontowe, prowizoryczną elektrownię, prymitywny wodociąg doprowadzający wodę metodą grawitacyjną z górskiego jeziorka położonego powyżej miasta oraz najniezbędniejsze kwatery. W mieście nie było domów, zamiast nich stały bezładnie porozrzucane baraki, czyli tak zwane walizki – wykonane z blachy falistej, powyginane i tworzące leżący półcylinder; ich fundamenty tworzyło odeskowanie. Między nimi w najbardziej chaotyczny sposób rozproszone były latryny – drewniane budki – oraz doły kloaczne. Nie było ulic ani chodników, jak również koni i samochodów; w zimie Lapończycy przyjeżdżali do miasta reniferami. Pociągi i poczta docierały dwa razy w tygodniu. Zima trwała co najmniej osiem miesięcy, a przez ponad dwa miesiące panowała noc polarna. Władze miasta – członkowie GPU, komitetu wykonawczego i innych niezbędnych instytucji sowieckich, składających się ze skorumpowanych lub zapijaczonych członków partii, przysłanych tu za karę – czyniły wszystko, by wydostać się stąd.
Do takiego miejsca przyjechali „szkodnicy”. Mogliśmy odmówić, gdyż w owych czasach nie istniał przymusowy przydział specjalistów do przedsiębiorstw i każdy mógłby znaleźć pracę gdzie indziej. Ale pociągało nas poczucie nowości i rozmach przedsięwzięcia, który przybrał absolutnie wyjątkową skalę. To miały być pierwsze rosyjskie komercyjne połowy trawlerami. Teraz byliśmy w stanie wypłynąć na ocean, jak Anglicy i Niemcy. Mogliśmy zapoczątkować rozwój tego regionu.
Faktycznie, aż do roku, który GPU uznało za początek sabotażu, interes rozwijał się skalę zdumiewającą nie tylko dla sowieckiego przedsiębiorstwa. W ciągu dwóch, trzech lat rosyjska branża połowowa zawładnęła oceanem na równi z Anglikami i Niemcami, którzy dysponowali ogromnymi flotami trawlerów. Konsekwentnie zbierając dane o połowach, eksperci Siewgosrybtriestu badali Morze Barentsa i życie jego ryb tak, jak nie robiła tego żadna z instytucji naukowych zajmujących się tym obszarem. Kapitanowie trawlerów odkryli wiele nowych łowisk, tak zwanych puszek rybackich, i poszerzyli ich granice.
Nie oczekiwaliśmy specjalnych nagród i wyróżnień – w Sowdepii12 to się nie zdarza. Ale nie mogliśmy nie pokochać tego przedsięwzięcia, mimo przerażających warunków życia, w jakich przyszło nam funkcjonować.
Połowy lokalnych rybaków utrzymywały się na poprzednim poziomie około 9 tysięcy ton. Z kolei połowy trawlerami w 1929 roku osiągnęły poziom 40 tysięcy ton. Był to efekt nie tylko kupienia kilku nowych statków rybackich, ale przede wszystkim radykalnej poprawy działalności: przejścia na połowy całoroczne, przyspieszenia rotacji trawlerów i poprawy samej techniki połowu.
Całkowicie zmieniła się metoda obróbki ryb. Zamiast śmierdzącego dorsza, którego strach było wnieść do domu, przygotowywano produkt biały i czysty, nieustępujący astrachańskiemu. Początkowo trust zaczął od dostaw świeżych ryb na rynki Petersburga i Moskwy, a na koniec z powodzeniem zawojował rynek angielski.
Za nikczemne pieniądze, przy jawnej i skrytej obecności komunistów, obsadzających oficjalne stanowiska kierownicze w Siewgosrybtrieście i wyższych organach centralnych, stworzyliśmy całe przedsiębiorstwo, a tym samym i miasto.
Rozwój Murmańska
W Murmańsku, gdzie o każdą piędź ziemi trzeba było walczyć z morzem, powstał nowy, wspaniale wyposażony port o ogromnej przepustowości, choć przy okazji należało oszczędzać każdy grosz i wytężać wszystkie siły, aby zarówno zdobyć materiały, jak i znaleźć siłę roboczą. Ogromny żelbetowy magazyn z betonowymi zbiornikami do solenia ryb o pojemności 5 tysięcy ton, trzypiętrowa żelbetowa filtrownia do przygotowywania leczniczych olejów rybnych, wyposażona z najwyższą starannością, zakład utylizacyjny do produkcji mączki rybnej z odpadów rybnych – wszystko to zostało zbudowane w ciągu czterech lat. Wznoszono chłodnie do szybkiego zamrażania ryb oraz zakład bednarski. Do nabrzeża podciągnięto bocznicę kolejową, zbudowano wodociąg, stocznię remontową dla statków i tymczasową elektrownię, ponieważ miejska nie była w stanie dostarczyć wystarczającej ilości energii. Rozładunek trawlerów odbywał się za pomocą wciągarek elektrycznych.
Murmańsk zaczął się rozwijać na solidnych podstawach rozkwitającego przemysłu. Po raz pierwszy domy Siewgosrybtriestu postawiono w sposób uporządkowany i w mieście pojawiły się ulice. Kolonizacja Murmania, przez tyle lat bezowocna i niezwykle kosztowna, wreszcie ruszyła. O ile pamiętam, w 1926 roku miasto liczyło 4 tysiące mieszkańców, w 1927 – 7 tysięcy, w 1928 – 12 tysięcy, w 1929 roku – 15 tysięcy. Jeśli zwrócimy uwagę na to, że wcześniej cała populacja Murmańska liczyła około pięciuset rodzin, których liczby nie udawało się zwiększyć przez dwa stulecia, to dane dotyczące rozwoju miasta nie wydają się już tak skromne.
Największe wyzwanie stanowiła budowa statków. Szczytem naszych marzeń było posiadanie siedemnastu nowych trawlerów, gdyż siedemnaście starych, przerobionych z wojskowych, powinno być wycofanych z eksploatacji ze względu na resurs. Rosyjskie stocznie nigdy nie budowały trawlerów, z kolei zamówienie ich za granicą wymagało dewiz, a uzyskanie zgody na ich wydanie było niesłychanie trudne. W Murmańsku, Petersburgu i Moskwie istniało wiele urzędów, w których należałoby się starać o takie pozwolenie. Przeszkody były najbardziej absurdalne i zróżnicowane. Przewodniczący komisji planowania leningradzkiego obwodowego komitetu wykonawczego, komunista Ciperowicz, żądał od nas w istocie przeglądu gospodarki całego obwodu leningradzkiego i wyjaśnienia, jak rozwój połowów trawlerami wpłynie na zasoby rybne w oceanie, gdzie umieścimy taką masę ryb, jak murmańska kolej poradzi sobie z przewozami itd.
Nasze sprawozdanie w sprawie budowy nowych trawlerów zostało opóźnione o półtora roku lub nawet o dwa lata mimo całej energii, jaką włożyliśmy w załatwienie tej sprawy do przodu. Po pokonaniu wszystkich niewiarygodnych trudności w uzyskaniu licencji, Narkomintorg13 nagle je unieważnił. Po długiej walce część z nich przywrócono, ale wtedy zamówienia musiały być składane poprzez misje handlowe, które nie grzeszyły uczciwością, a do rozmów z firmami posyłano za granicę komunistę niemającego pojęcia o branży. To, że komunista, który jedzie do „zgniłej, rozkładającej się” Europy, sam zaczyna się przyjemnie rozkładać, dla nikogo nie jest tajemnicą, a nasz nie był wyjątkiem. Mimo to w ciągu pięciu lat trust zdołał kupić za granicą jeden trawler i zbudować cztery. Ze starymi dawało to dwadzieścia dwie jednostki.
Wszyscy wiedzieli, że biznes rybacki jest ryzykowny, trąci hazardem i wymaga dużej elastyczności. Niezwykle ciężko jest cokolwiek zaplanować, zwłaszcza w tym sensie, w jakim planowanie rozumie się w ZSRS. Sowieckie planowanie z samej swej natury jest głęboko zbiurokratyzowane, ponieważ to nie plan jest konstruowany zgodnie ze specyfiką danej gałęzi przemysłu, lecz praca tej gałęzi jest naginana do ogólnego, stworzonego na papierze schematu. Bolszewików nie interesuje rzeczywisty wzrost i rozwój produkcji, lecz liczby zwane wskaźnikami, które według nich muszą odzwierciedlać ich „osiągnięcia”. Dlatego często okazuje się, że liczby są cudowne – przegonili cały świat, a w rzeczywistości nie ma nic.
W imię tych wskaźników i mitycznych procentów wzrostu sowieckie władze urządzają cały przemysł na jedno kopyto. I tak jak fabryka zapałek czy warsztat szewski musi z rocznym wyprzedzeniem określić, ile pudełek lub par butów męskich, damskich i dziecięcych wyprodukuje, przedsiębiorstwo połowowe musi określić z dokładnością do kilograma swój przyszłoroczny połów – tyle jesiotra jałowego, tyle jesiotra na ikrę, tyle śledzia, wobli, tyle dorsza, tłuszczu medycznego lub wątroby dorsza, tyle flądry itd.
Zgodnie z tak nakreślonym, konkretnym planem odłowu ustalonej ilości ryb, przygotowuje się wszystko, co jest niezbędne do ich połowu i obróbki: sprzęt, siłę roboczą, sól, opakowania i inne rzeczy. Na tej podstawie określa się również liczbę i wielkość zakładów przetwórstwa rybnego. Wszystkie zbędne łowiska porzucano i nie dopuszczano do tworzenia rezerw, gdyż uznawano to za gromadzenie nadmiernych zapasów i kwalifikowano jako szkodnictwo. Tym samym możliwość odłowu w dobrym roku znacznej ilości ryb była wykluczona i w złych latach nie było czym pokryć niedoborów.
Najistotniejsza część planu – określenie z góry kosztów własnych oraz cen sprzedaży – stanowi być może jeszcze bardziej szkodliwą osobliwość sowieckiego planowania w przemyśle rybnym. System sprawia, że przedsiębiorstwo jest nierentowne: przy mniejszych połowach, które, jak napisano, są niemal nieuniknione, koszt własny z konieczności przewyższy założenia planu, zaś sprzedaż, zanim ustalono niedobór po cenie określonej przez plan, będzie bez wątpienia niższa niż koszty produkcji.
Sytuację pogarsza fakt, iż plan, sporządzony przez przedsiębiorstwo starannie i w dobrej wierze, jest już napięty do granic możliwości, a to dlatego, iż zgodnie z dyrektywami otrzymanymi z centrum z roku na rok połowy mają rosnąć, a koszty własne maleć, mimo ogólnego nieustannego wzrostu cen wszystkich materiałów i upadku kursu sowieckiego pieniądza.
Ponadto plan ten przechodzi przez wiele instancji w Moskwie, a każda z nich arbitralnie dąży do zwiększenia wielkości połowu i zmniejszenia kosztów produkcji. Plan wraca do zatwierdzenia w momencie, gdy połowy już dawno trwają, a część ryb została sprzedana i zjedzona. Następnie jest niezwłocznie podawany do wiadomości załogom statków rybackich i kobietom, które kroją i myją ryby. W ostatnich latach wymagało to przy okazji przedstawienia kontrplanu przemysłowo-finansowego, to jest wyrażenia przez pracowników sektora rybołówstwa gotowości do przekroczenia zatwierdzonego planu, co miało doprowadzić do dalszego zmniejszenia kosztów produkcji. Ponieważ personel niższego szczebla mógł to robić równie nieodpowiedzialnie jak najwyżsi oficjele w Moskwie, gdzie na przykład taki Mikojan14, nie wdając się w wyjaśnienia, pisał rezolucję: „Zwiększyć połów o 25 procent i zmniejszyć koszty produkcji o 15 procent”, wiadomo było, że takiego planu nie można zrealizować. Całe przedsięwzięcie było skazane na monstrualne straty, a odpowiedzialność za nie ponosiła oczywiście wyłącznie niewielka grupa bezpartyjnych specjalistów.
W połowie ryb występowały chroniczne niedobory, w konsekwencji sprzedawano je znacznie poniżej kosztów produkcji i przedsiębiorstwo kończyło rok z ogromną stratą, nawet jeśli ogólny połów nie był taki zły. Najbogatsze, najbardziej znane gałęzie przemysłu, w czasach przedrewolucyjnych przynoszące państwu gwarantowany dochód, zapewniając byt ogromnej rzeszy ludzi, teraz przynosiły tylko straty.
Każde takie niepowodzenie prowadziło do badania przyczyn i szukania winnych. Znajdowano ich zawsze wśród bezpartyjnych specjalistów, których odprawiano na tamten świat lub na Sołowki15. W sowieckiej prasie stale pisano o bogatym okręgu astrachańskim, co oznaczało, iż nieustannie odgrywano tam publiczne, pokazowe procesy lub, znacznie częściej, niejawne – w katowniach GPU.
Szczęśliwą osobliwością Regionu Północnego, dalekiego od zamożności, było to, iż połowy prowadzono tu przez okrągły rok, dzień i noc, dzięki czemu mogły być one o wiele bardziej systematyczne. Rybę niełatwo było złowić: trzeba było płynąć za nią tysiące kilometrów po Oceanie Arktycznym, zarówno latem, jak i sztormową zimą, czarną nocą, na mrozie, gdy gruba skorupa lodu pokrywa nie tylko pokład i górny mostek, ale i maszty, po same szczyty. Niekiedy rybę trzeba było wymacać na głębokości 300 metrów, ale przynajmniej nie trzeba było na nią czekać. Cała flotylla trałowców szukała ryb, komunikując się przez radio, dając znać wszystkim statkom i tropiąc ławice, które nie miały się gdzie skryć. Niezależnie od specyfiki danego roku, niezależnie od tego, w którą stronę ryby się przemieszczały, nie mogły uciec trawlerom, więc połowy włokami przynosiły o wiele bardziej regularne wyniki i łatwiej można je było wtłoczyć w system planowania.
Od 1924 do 1929 roku Siewgosrybtriest rok po roku realizował stale zwiększane plany i przynosił realne zyski – zjawisko tak wyjątkowe w sowieckim przemyśle rybnym, że nasz trust nazywano białym krukiem.
Plan zwiększano nam co roku, ale i tak udawało się go wypełnić, a to dzięki temu, iż przedsiębiorstwo było nowe, dobrze zorganizowane, doskonalące się i stale szukające nowych dróg rozwoju. Rozpoczęcie całorocznych połowów, szukanie nowych łowisk, usprawnienie rozładunku i załadunku trawlerów oraz przyspieszenie ich rotacji pozwoliło nam przez kilka lat z rzędu zwiększać produkcję tak, że wypełnialiśmy plan, mimo iż rozdymano go bez żadnego pomyślunku, według nakazów z góry. Mieliśmy jednak pełną świadomość, że nie może to trwać wiecznie i musi nadejść rok, kiedy nie będziemy w stanie dalej zwiększać połowów.
W 1929 roku nasz trust zwrócił na siebie uwagę władz. To był początek niepowodzeń i upadku całego przedsięwzięcia. Do tego czasu pracowaliśmy w spokoju, względnym, oczywiście, na tyle, na ile było to możliwe w Sowdepii. Na razie naszych specjalistów nie więziono i nie zabijano.
Trzecią i nie mniej ważną przyczyną sukcesu Siewgosrybtriestu w latach, które władza nazwała czasami sabotażu, była bardzo mała, ale doskonale działająca i faktycznie kierująca całą pracą kadra bezpartyjnych specjalistów oraz wyjątkowi kapitanowie – naturalni Pomorcy, zaprawieni w ciężkich warunkach żeglugi polarnej. Wszyscy, poza nielicznymi wyjątkami, pracowali w państwowym przemyśle rybnym na Północy od momentu jego powstania, czyli od 1920 roku, zaś w roku 1930 do czasu rozbicia przedsiębiorstwa mieli już dziesięcioletni staż pracy: najmłodszy pracował od 1925 roku – od czasu rozkwitu trustu. Tego typu stały personel był rzadkim wyjątkiem w sowieckim przedsiębiorstwie, w którym załoga zwykle zmieniała się przynajmniej raz w roku. Trzeba było być naprawdę silnym człowiekiem, żeby wytrzymać pracę w warunkach polarnych, było to zajęcie tylko dla szczerze oddanych sprawie. Dla sowieckiej władzy nic to jednak nie znaczyło, bez namysłu rozstrzeliwano lub zsyłano na ciężką katorgę tych, którzy swoją ciężką pracą stworzyli największe nowe przedsięwzięcie dalekiej Północy.
Ci, co pracowali i tworzyli...
Na czele tych ludzi stał Siemion Wasiljewicz Szczerbakow, rozstrzelany 24 września 1930. To on był faktycznym twórcą połowów trawlerami na Północy, a dzięki swojej wyjątkowej inteligencji i wytrzymałości trzymał wszystko razem. Nie mogę go wspominać bez wzruszenia. Nie zapomni go też nikt, kto miał okazję z nim pracować.
Był chłopem z guberni astrachańskiej. W wiejskiej szkole nauczył się czytać i pisać, po czym w wieku dziesięciu lat dołączył do jednego z przedsiębiorstw rybackich w dużej firmie Bezzubikowa. Przeszedł wszystkie etapy, by zostać kierownikiem połowów, a w końcu powiernikiem firmy na Północy. Prowadził pewnie i spokojnie wielki interes rybacki, w którym nic nie posiadał i z którego nie otrzymywał nic poza skromną pensją.
Przywitał rewolucję tak spokojnie, jak wszystko inne w życiu. Nigdy nie wspominał swoich dawnych panów, nie mówił ani o krzywdach, ani o nagrodach. Zaczął prawdziwe życie w zbyt młodym wieku i zbyt wiele widział, by się czymkolwiek ekscytować. W czasie rewolucji podjął nową działalność, nie tracąc ani chwili, ponieważ zawsze interesowało go jedno – praca, z którą był organicznie zespolony.
Był człowiekiem niezwykle utalentowanym, a jego nieustanna aktywność i rozwój wewnętrzny stawiały go ponad ludźmi bardzo wykształconymi i kulturalnymi. Nie mając żadnego wykształcenia, błyskawicznie wykonywał w pamięci najbardziej skomplikowane obliczenia, rozumiał ukryte mechanizmy buchalterii tak, że potrafił przejrzeć głównego księgowego na wylot, wyłapując wszystkie jego subtelne machinacje, był na bieżąco z całą literaturą fachową, z zadziwiającym instynktem wychwytywał wszystko, co wartościowe i śmiało wprowadzał to w życie. Zarządzając całym przedsiębiorstwem i budując je na nowo, nigdy nie oderwał się od samej produkcji, znał w najdrobniejszych szczegółach całe bieżące życie firmy, a jednocześnie działał w ramach jasnego systemu, tak jak potrafią to robić tylko wybitni administratorzy. Nie kierował się własnym interesem i był wolny od rządzy zaszczytów – zarówno w domu, jak i na służbie żył swym zajęciem bez wysiłku i bez napięcia, bezustannie pracując.
Powiem szczerze, że wśród nas, specjalistów, ludzi z wyższym wykształceniem, nie było człowieka o takim umyśle i wytrzymałości. Pracować w czasach, gdy komuniści, przewodniczący i zastępca przewodniczącego trustu, siedzieli nam na karku, żrąc się między sobą, gotowi zagryźć każdego, gdy GPU ustawicznie wtrącało się do prowadzenia firmy, gdy główną bronią każdego niezadowolonego były oszczerstwa i fałszywe donosy, a przy tym traktować to wszystko z pogodą ducha niczym paskudną pogodę i sztormy, stawiające trawlery w dryf, lub jak inne nieuniknione przeszkody w biznesie – tylko on wiedział, jak sobie z tym radzić. Trzeba jednak powiedzieć, iż bolszewicy łatwiej wybaczali wyższość nam, specjalistom, niż jemu, gdyż on rozumiał ich lepiej niż my. Wielu miało problem w konfrontacji z jego inteligencją i czystym sumieniem, dlatego był jednym z pierwszych, którzy zginęli, choć w żaden sposób nie można go było uznać za wroga klasowego.
Drugą osobą, na której opierała się sprawa trustu, był Kławdij Iwanowicz Krotow, przed rewolucją właściciel dość dużego archangielskiego przedsiębiorstwa połowowego i majętny obywatel Archangielska. Po rewolucji Krotow od razu zdał sobie sprawę, że powrotu do dawnych czasów nie będzie i jeszcze przed ogłoszeniem nacjonalizacji rybołówstwa przekazał wszystko państwu wraz z całym sprzętem i kapitałem. Został zwykłym robotnikiem przedsiębiorstwa; pracował jak wszyscy, ale jego potrzeby były większe, ponieważ miał liczną rodzinę.
Przemysłowcy z Północy to ludzie osobliwi: wywodzący się z Pomorców, o silnym rodowodzie, nienagannie uczciwi i pracowici, niezmiennie zachowujący wszystkie te cechy. Oddawszy wszystko i przeszedłszy do pracy w truście, Krotow pozostał tym samym praktykiem, którym był we własnej firmie. Odpowiedzialny za całą flotę trałowców znał wszystkich, od kapitana do chłopca pokładowego, mieszkał w bazie trałowców i zawsze był na miejscu, pracując na absolutnie niewiarygodną skalę. W 1925 roku w truście uroczyście obchodzono rocznicę jego pięcioletniej pracy na rzecz rybołówstwa na Północy. Pięć lat później, na jubileusz dziesięciolecia, trafił do więzienia.
W rzeczywistości władze nie miały mu czego zarzucić, ponieważ nie było człowieka uczciwszego i bardziej skutecznego niż on, zaś do spraw o charakterze ogólnym nigdy się nie mieszał. Był jednak drugą co do ważności osobą w truście i należało go było usunąć, aby uwiarygodnić wersję o sabotażu. Po rozstrzelaniu czterdziestu ośmiu przetrzymywano go w więzieniu jeszcze przez pół roku, poddając długim torturom i męczarniom, by zmusić do pomówienia tych współpracowników, którzy jeszcze żyli. Chorował na ciężki rodzaj szkorbutu, cierpiał halucynacje i był bliski obłędu. Powiedziano mi, że skrajnie wyczerpany, marząc o śmierci i nie decydując się targnąć na swoje życie, gdyż stało to w sprzeczności z jego przekonaniami, napisał trzy sakramentalne słowa: „Przyznaję się do winy”. Śledczy nie byli jednak w stanie zmusić go do tego, czego w rzeczywistości oczekiwali – obciążenia innych. Rozstrzelano go w kwietniu 1931.
Gdy ci właśnie ludzie dźwigali faktyczny ciężar zarządzania przedsiębiorstwem, partyjniacy, zajmujący oficjalne stanowiska kierownicze, budowali kariery na ich pracy i na ich śmierci.
...i ci, co robili karierę na krwi
M.A. Muraszew, przewodniczący zarządu trustu, był człowiekiem na tyle zdolnym, że potrafił pojąć coś z grubsza, zgrabnie opowiadać o sprawach przedsiębiorstwa i sprawiać na niezorientowanych wrażenie osoby znającej się na rzeczy. W rzeczywistości był pustym człowiekiem, dla którego nie istniało nic poza nim samym. Niegdyś pracował jako robotnik i dekarz, za działalność w Partii Socjalistów-Rewolucjonistów (eserowców) został w 1905 roku zesłany do Kiemu16. Tam ożenił się z miejscową nauczycielką i najwyraźniej żył na jej rachunek do wybuchu rewolucji bolszewickiej. Wówczas zapisał się do partii, porzucił Kiem i żonę i wyjechał do Piotrogrodu, by robić karierę.
Od razu dostał poważny przydział na stanowisko szefa wodociągów i kanalizacji w Piotrogrodzie, ale gdzieś powinęła mu się noga i został wysłany do Murmańska, aby kierować branżą połowową, a po utworzeniu Siewgosrybtriestu został mianowany jego przewodniczącym. Na istocie interesu się nie znał i nie lubił go, uważając, że dla człowieka jego kalibru może on być jedynie stopniem przejściowym na drodze do odpowiedzialnego stanowiska w centrum. Aby nie siedzieć w Murmańsku, gdzie życie jest bardzo ciężkie i nudne, na wszelkie sposoby kombinował sobie delegacje do Piotrogrodu, Moskwy albo kurortów, gdzie leczył się z nadwagi, lecz przede wszystkim za granicę, gdzie znikał na całe miesiące.
W pewnym momencie w Murmańsku miało miejsce wydarzenie typowe dla takiej persony. Otóż nowa żona Muraszewa, nie wiem, czy trzecia, czy czwarta, maszynistka z berlińskiej misji handlowej, miała przypłynąć prosto z Niemiec na nowo zwodowanym trawlerze „Bolszewik”. Miała zatem okazję, by zabrać ze sobą stertę kontrabandy. Trawler został powitany na nabrzeżu przez wszystkie władze Murmańska, pracowników terenowych i orkiestrę. Muraszew jako przewodniczący trustu wspiął się na mostek i wygłosił przemówienie, którego głównym przesłaniem było to, że bolszewikom udało się zmusić Niemców do napisania na trawlerze, który zbudowali dla Związku Sowieckiego, nazwę „Bolszewik” i jak groźne znaczenie ma to słowo dla Europy. Sam Muraszew na tę uroczystą okazję zamienił swój zwyczajowy zagraniczny garnitur i drogi płaszcz na stare palto, ale na pokładzie stała zagraniczna maszynistka i można powiedzieć, że to go demaskowało.
– Kogo witamy? – żartowali robotnicy. – Nowy trawler czy czwartą babę?
– Trzecią, mówię ci.
– Czwartą. Naszych bab już zabrakło na miejscu.
Gdyby tylko były to jego jedyne przywary! Najlepszego pracownika, w którego uczciwość nie wątpił, zdradziłby bez wahania, tak jak sprzeniewierzyłby się interesom firmy, aby tylko nie zaszkodzić sobie.
Zastępcy przewodniczącego zarządu, których w tym czasie było dwóch: Niekrasow i Gaszew, byli podobni, choć w innym sensie. Ci chłopi z obwodu archangielskiego wstąpili do partii po rewolucji. Żaden nie potrafił dobrze pisać ani czytać. Obaj dużo pili, obaj pracowali w GPU i obaj mieli reprezentować interesy archangielskiego komitetu wykonawczego, czyli wszystkimi siłami starali się rozwijać przedsiębiorstwo w Murmańsku, aby ściągnąć je z powrotem do Archangielska. O rybołówstwie nie wiedzieli absolutnie nic i z powodu lenistwa nie próbowali czegokolwiek się nauczyć. Przyswoili sobie za to jedno – że za pośrednictwem GPU można załatwić wszystko, zaś w sprawach urzędowych najważniejsze jest unikanie odpowiedzialności.
Gaszew osiągnął w tym mistrzostwo: nauczył się pisać na papierach „Do zatwierdzenia przez...” i w archiwum trustu można znaleźć dokument, na którym – w czasie, gdy zastępował ówczesnego szefa trustu w Piotrogrodzie – napisał: „do zatwierdzenia przez kancelarię w Murmańsku”. Po kilku dniach wyjechał do Murmańska, stwierdziwszy, iż sprawa jest niezałatwiona, zrobił drugą adnotację: „Do zatwierdzenia przez Leningrad17”, po czym odesłał dokument z powrotem. Raz tylko odważył się sam podjąć aktywność, pisząc telegram z następującego powodu. Otóż w łodzi motorowej „Komintern” pękła pokrywa cylindra silnika, którą odesłano do Piotrogrodu na spawanie elektryczne. Niepokojąc się, że łódź stoi bezczynnie, Gaszew własnoręcznie wykaligrafował: „Telegraf, komintern dostanie czapę szybko czy nie”. Telegramu rzecz jasna nie posłano, gdyż maszynistka pobiegła do kierownika biura, który ośmielił się oświecić wiceprezesa w kwestii dwuznaczności tekstu. Ten był wstrząśnięty. Cały dzień chodził po firmie, chwytał się za głowę i głośno wzdychał: „O, Boże!”, kierując pod własnym adresem obsceniczne wiązanki. Doskonale zdawał sobie sprawę, ilu poważnych nieprzyjemności musiałby doświadczyć, gdyby telegram został wysłany, a jemu przyszłoby omawiać tę sprawę z GPU.
Ogólnie Gaszew byłby typem żałosnym i komicznym, gdyby tylko nie przyswoił technik przesłuchań i działania w kontakcie z GPU. Trust w dużej mierze zawdzięcza upadek właśnie jemu.
„Bażanciki”
Do tych postaci kierowniczych przyklejali się komuniści i komsomolcy, piastujący pomniejsze posady. Większość z nich wykonywała tak zwaną pracę społeczną w roli członków komitetów lokalnych, zakładowych i innych podobnych gremiów. To właśnie oni obsadzali kancelarie, zasiadając na ciepłych posadkach – to w spółdzielni, to w magazynie, to w dziale zaopatrzenia. Na produkcji pokazywały się jednostki, ale w takim przypadku niezmiennie asystował im bezpartyjny zastępca, ponoszący odpowiedzialność. Na morzu się nie pojawiali, gdyż bolszewicy nie próbowali komunizować kapitanów. Gdy jakiegoś komunistę zmuszono już do wejścia na pokład trawlera, uciekał stamtąd przy pierwszej okazji.
Wszyscy ci ludzie byli przyjezdni. Wielu miało kryminalną przeszłość, o której nie zawsze zapominali, a niekiedy z powodzeniem wykorzystywali swoje przestępcze umiejętności w przedsiębiorstwie. Krytykowali pracę innych, sami się na niej zupełnie nie znając, zajmowali się wydawaniem gazetek ściennych i pisaniem w nich paszkwili, „prowadzeniem regularnych kampanii na temat kredytów, uświadamiania politycznego, bieżącej polityki”, ale faktycznej pracy nie wykonywali. Z powodu bezczynności w ich środowisku powstawały tarcia, jak to mówili komuniści.
Gdy załogi trawlerów pracowały na morzu na zimnie i wietrze, nie widząc brzegu przez trzydzieści dni z rzędu, w lichej odzieży, o głodowych racjach, gdy robotnicy przybrzeżnej bazy harowali niemal przez okrągłą dobę, aby przerobić bezlik odłowionej ryby, ci panowie, nazywani „bażancikami”, syci, mieszkający w ciepłych mieszkankach, deliberowali o zwiększeniu aktywności załóg trawlerów, o niedostatecznej liczbie przodowników pracy, o rozbuchaniu socjalistycznego współzawodnictwa, zbyt mało rozwiniętej samokrytyce i tym podobnych kwestiach.
W naszym truście, podobnie jak w całej Sowdepii, było tak samo.
Panowały niewiarygodnie trudne warunki pracy, w których niektórzy robią więcej niż zwykle, często nie oszczędzając się, podczas gdy niewielka grupa nieodpowiedzialnych ludzi na wszelkie sposoby utrudnia i komplikuje pracę innym i tworzy politykę na podstawie odgórnych wytycznych, co miejscami przeradza się w załatwianie osobistych porachunków i prześladowanie wszystkich, którzy przejawiają inicjatywę, są zajęci pracą i nie biorą udziału w tym ich politykowaniu. Rosja trzyma się tylko na tych pierwszych, podczas gdy ci drudzy ślepo i uparcie prowadzą ją ku ruinie i głodowej śmierci. To oni dzierżą władzę w swych rękach, decydują o wolności i życiu innych, są gotowi zniszczyć każdego oddanego krajowi i sprawie człowieka, jeśli tylko okaże się to pomocne w ich karierze lub będzie w interesie ciągle zmieniającej się polityki.
Pięciolatka
Jeśli chodzi o plan pięcioletni, nasze przedsiębiorstwo nie różniło się od innych i dźwigało ciężar tego eksperymentu. Podobnie jak inni przed ogłoszeniem pięciolatki dążyliśmy do jak najszerszego rozwinięcia naszej działalności, uzyskania maksymalnych kredytów, zwiększenia produkcji, przyspieszenia budowy nowych zakładów, statków itp. Centrum studziło jednak nasz zapał, teraz zaś z owego centrum przyszły kategoryczne rozkazy, aby rozkręcać się w tempie niemożliwym z powodu braku dostępności materiałów i siły roboczej.
Tak oto na początku 1928 roku, po dwóch latach próśb, raportów i dyskusji, uzyskaliśmy pozwolenie na zakup dziesięciu trawlerów za granicą, ale licencja została anulowana, zanim nasz przedstawiciel, który udał się do Niemiec, zdążył je zamówić. Mieliśmy wątpliwości, czy w ciągu pięciu lat będziemy w stanie wymienić nasze siedemnaście przestarzałych kutrów. W drugiej połowie tego roku, po ogłoszeniu planu pięcioletniego, nakazano nam oficjalnie, aby wychodząc z założenia, iż w ciągu pięciu kolejnych lat zostanie zwodowanych siedemdziesiąt nowych trawlerów, zwiększyć roczne połowy do, jak pamiętam, 175 tysięcy ton – innymi słowy mieliśmy przekształcić się w ogromne przedsiębiorstwo. Nasza baza, wzniesiona w latach 1926–27, była w stanie obsłużyć nie więcej niż jedną trzecią tej ilości, a nabrzeże z trudem radziło sobie z dostępną już liczbą trawlerów. Wszelkimi sposobami należało zatem rozpocząć rozbudowę, i to w skrajnie trudnych warunkach, gdyż właśnie zaprzepaszczono dwa stosunkowo korzystne lata 1926–27.
Latem 1929 wszystkie warunki, zwłaszcza w Murmańsku, pogorszyły się na tyle, że nie wiadomo było, jak w ogóle kontynuować budowę. Kiedy robotnicy uciekali z powodu głodowych racji dokąd oczy poniosą, kiedy pomimo wszelkich wysiłków produkcja była opóźniona o 10 do 15 procent w stosunku do planu, Siewgosrybtriest otrzymał lakoniczną instrukcję telegraficzną z Moskwy: przebudować plan pięcioletni na bazie 150 nowych trawlerów i zwiększyć połów na kuter do 3 tysięcy ton rocznie zamiast zakładanych 2,5 tysiąca ton. W trzech kolejnych telegramach, przysłanych jeden po drugim, jeszcze bardziej rozdęto to zadanie, podnosząc liczbę trawlerów do pięciuset, a roczny połów do 1,5 miliona ton. Wkrótce potem zaś ogłoszono, iż w związku z nadzwyczajnym sukcesem plan pięcioletni zakończy się za cztery lata, czyli 1 stycznia 1932. Nasz normalny połów 40 tysięcy ton w ciągu trzech lat musimy zwiększyć do 1,5 miliona ton, czyli jakieś czterdzieści razy.
Nie podano żadnego uzasadnienia, forma była kategoryczna i bezapelacyjna.
W skali całej przedwojennej Rosji, zajmującej pierwsze miejsce w świecie w rybołówstwie, na wszystkich swoich łowiskach – na Morzu Kaspijskim, Morzu Azowskim i Morzu Czarnym, na Syberii i Dalekim Wschodzie – odławiano rocznie milion ton ryb przy liczbie łowisk mierzonej w tysiącach, a liczbie rybaków w setkach tysięcy. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, stanie się jasne, jak nierealne były założenia nowego planu dla nowo powstającego trustu rybnego, działającego za kręgiem polarnym, w miasteczku liczącym 12 tysięcy mieszkańców.
Posiedzenie
Po otrzymaniu tego polecenia przewodniczący zarządu, ze względu na wagę sprawy, pilnie wyjechał służbowo do Moskwy, pozostawiając innym rozwiązanie tej nieprzyjemnej kwestii. Zastępca przewodniczącego, cwany szenkurski18 chłopek, aby w jak największym stopniu zrzucić odpowiedzialność na pozostałych, zwołał „rozszerzone posiedzenie zarządu”. Wezwał na nie wszystkich bezpartyjnych specjalistów kierujących wydziałami i jednostkami trustu oraz kilku osobników o czysto partyjnej prezencji.
Jedną z cech zastępcy przewodniczącego była jego całkowita niezdolność do wyrażania swych myśli słowami. Można go było zrozumieć tylko dzięki wielkim zdolnościom i przyzwyczajeniu, za to on nieprzerwanie paplał i mówił rzeczy, których w żaden sposób nie powinien. Wygłaszanie przemowy było dla niego potwornie trudne: cały pąsowiał, sapał, chrypiał, wydawał mnóstwo nieartykułowanych dźwięków, w każdym zdaniu, które i tak pozostawało nieukończone, kilkakrotnie wtrącał frazę „jednym słowem”, a końcówkę zdania powtarzał dwa lub trzy razy z rzędu, zapominając przy tym o początku lub o tym, co chciał powiedzieć dalej. Słuchanie go było być może o tyle trudniejsze, iż raz zacząwszy mówić, nijak nie mógł się zatrzymać i perorował nie krócej niż przez dwie godziny.
Zebranie otwiera uroczyście i odczytuje telegram przewodniczącego, który ten zdążył już nadesłać z Moskwy. Zadanie jest jasne – pięćset trawlerów i 1,5 miliona ton ryb rocznie do 1 stycznia 1933. W telegramie przewodniczący wzywa cały aparat, by dołożył wszelkich starań, aby spełnić oczekiwania centrali. Dalej następuje przemowa zastępcy. Z treści można się domyślić, iż kwestię omówiono już w gubernialnym komitecie partyjnym i dlatego wiadomo, skąd pochodzi zadanie i czym spowodowane jest takie tempo oraz całkowita zmiana planu: decyzję podjęto w samym Politbiurze, pomijając moskiewskie organy odpowiedzialne za przemysł rybny. Zadaniu temu nadaje się znaczenie polityczne. Przyczyny są poważne: chłopi, zapędzani siłą do kołchozów, zniszczyli inwentarz tak bardzo, że w kraju nie ma ani mięsa, ani mleka, ani masła. I żadnej nadziei, by zdobyć je w najbliższych latach. Tak samo z drobiem. Co prawda postanowiono hodować świnie, w nadziei na to, że będą się szybko rozmnażać, ale z tego również nic nie wyszło. Wtedy przypomniano sobie o rybach, które w latach 1919–20 uratowały ludność miast przed śmiercią głodową. Ryb w morzu pełno, rozmnażać ani pilnować ich nie trzeba, karmić też nie – tylko brać. Dlatego rybołówstwo powinno pomóc w „likwidacji usterek” i „chorobie wieku dziecięcego” i tym sposobem umożliwić budowę fundamentów socjalizmu, tak więc połowy ryb to już nie zadanie ekonomiczne, lecz polityczne. W centrum policzono, ile ryby należy odłowić, otrzymaną liczbę podzielono na regiony, a udział Siewgosrybtriestu ustalono na 1,5 miliona ton. Przyjęto, że trawler powinien złowić 3 tysiące ton rocznie. Wynika stąd jasno, że liczba trawlerów powinna zatem zostać zwiększona do pięciuset. Pieniądze na nie wydziela się lub obiecuje wydzielić.
Z dwugodzinnej przemowy zastępcy przewodniczącego nie sposób wywnioskować, jaki jest jego stosunek do tego zarządzenia. Liczby podane w nakazie wymawia z uczuciem – że niby od razu poznać naszych! 1,5 miliona ton. Prawie 100 milionów pudów. Żart! Oto uczeni (kiwnięciem głowy wskazuje na mnie) powiadają, że Anglia od stuleci rozwija rybołówstwo morskie, dysponuje portami, przystaniami, 2 tysiącami trawlerów, a i tak odławia tylko 0,5 miliona ton rocznie, za to u nas przez pół roku sam nasz trust będzie łowić 1,5 miliona ton. Jeden trust trzy razy więcej niż Anglia!
Tutaj jednak zastępca najwyraźniej przypomina sobie, że nie mamy nic, że z dwudziestu dwóch naszych trawlerów siedemnaście już się wysłużyło, że nowe, zbudowane w Niemczech, nie nadają się, że nie mamy portu, w którym mogłyby zacumować te statki. Następnie energicznie drapie się w tył głowy i inne części swego ciała i powiada:
– Należy jednak, jednym słowem, dołożyć wszelkich wysiłków... Trzeba, jednym słowem, towarzysze, postarać się i... i... zmobilizować się, a na razie, jednym słowem, trzeba się naradzić, ponieważ sprawa jest poważna, kwestia ma swoją wagę. Kto zechce, jednym słowem, wypowiedzieć się, porozmawiać, że tak powiem?
Porozmawiać? Zadanie to dla nas niełatwe.
Zarówno zastępca przewodniczącego, jak i wszyscy członkowie partii, podobnie jak my, specjaliści, wiemy, że zadanie jest nie do wypełnienia, że nieuchronnie doprowadzi to do upadku przedsiębiorstwa i prawdopodobnie całej rosyjskiej branży połowów kutrami. Ale co ich obchodzi przedsiębiorstwo i całe rosyjskie rybołówstwo! Wczoraj ów zastępca zajmował się leśnictwem, zrujnował je, a swoich specjalistów oddał za to w ręce GPU, zaś dzisiaj uczestniczy w procesie niszczenia rybołówstwa, sprzeda nas i jutro przerzuci się na traktory. Legitymacja partyjna w połączeniu ze spolegliwością wobec „generalnej linii” gwarantuje mu pełne bezpieczeństwo. Partyjniacy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że odpowiadać będziemy my, dlatego zerkają na nas, czekają i w głębi ducha się cieszą: i co teraz powiecie? Spece, uczeni, jak się będziecie wykręcać?
Dobrze wiedzą, że gdy tylko któryś z nas rzeknie to, co myślą wszyscy, czyli że zadanie jest absurdalne i niewykonalne, to zostanie oskarżony o zakłócanie dostaw zaopatrzenia dla robotników, co zostanie ocenione jako bezczelny zakus wroga klasowego, a potem GPU, więzienie, rozstrzelanie lub Sołowki.
Niby milczeć jest wygodniej, dla własnego bezpieczeństwa – odsuwa się represje – ale wszyscy specjaliści zabierają głos i nie wymawiając sakramentalnych słów „niemożliwe”, „niewykonalne”, sumiennie ukrywają wszelkie przeszkody. Treść ich wystąpień sprowadza się do jednego. Zatwierdzony w 1928 roku plan pięcioletni, nad którym w konsekwencji pracowano od około roku, zostaje anulowany przez nowe zadanie, dotyczy to również projektów już realizowanych budynków. Należy wstrzymać wszystkie budowy i przystąpić do opracowania nowego planu i nowych projektów, odpowiadających nowym zadaniom. Należy przerwać wznoszenie nowej bednarni i chłodni, zaprojektowanych dla połowu 175 tysięcy ton ryb, bowiem zadanie zmieniono na 0,5 miliona ton. Dlatego nie można tego zrobić w sezonie budowlanym w 1929 roku – trzeba przebudować plan od samych podstaw, łącznie ze szkicami projektów, kosztorysami itp. Koszt budowy nowych obiektów wyniesie około miliarda rubli. Nowe projekty będą tak skomplikowane, różnorodne i wielkie, że żadne istniejące biuro projektowe nie będzie chciało podjąć się tego zadania, trzeba więc będzie utworzyć własne. Ponadto w przypadku takich konstrukcji należy szczegółowo zbadać całe ukształtowanie terenu i strefę przybrzeżną zatoki.
Przy najbardziej korzystnym założeniu będzie można przystąpić do sporządzania wstępnych projektów od 1 stycznia 1930. Ich wykonanie zajmie kolejny rok, czyli 1 stycznia 1931 będzie można je przedstawić do zatwierdzenia wraz z nowym planem. Następnie będą musiały przejść przez wszystkie instancje prawne: dyrekcję do spraw połowów, dyrekcję do spraw budownictwa, komitet naukowo-techniczny, aż zatwierdzi je komisariat ludowy. Ponadto wiele projektów będzie musiało przejść przez wiele dodatkowych instancji: komisję do spraw chłodnictwa, komisję portów, organy służby zdrowia, komisariat marynarki wojennej i inne. Jeśli wszystko pójdzie gładko i żaden projekt nie zostanie odrzucony przez żadną instancję, zajmie to co najmniej pół roku – czyli szkice projektów zostaną zatwierdzone do 1 lipca 1933 i dopiero wtedy będzie można przystąpić do opracowania ostatecznych projektów, rysunków roboczych i kosztorysów. Mogą być one gotowe dopiero w 1933 roku.
Ale ponieważ plan pięcioletni ma być wykonany w ciągu czterech lat i musi być ukończony do 1 stycznia 1933, podczas gdy do 1 stycznia 1932 powinniśmy eksploatować trzysta trawlerów i zwiększyć połowy do miliona ton rocznie, wszystko ma być wykonane w czasie, gdy nie będą gotowe nawet projekty budynków. Jak wybrnąć z tej sytuacji?
1 Wiorsta – dawna rosyjska jednostka długości równa 1,0668 km (przypisy pochodzą od redakcji, o ile nie zaznaczono inaczej).
2 GPU (ros. Gosudarstwiennoje politiczeskoje uprawlenije) – Państwowy Zarząd Polityczny, sowiecka policja polityczna utworzona w 1922 roku. W listopadzie 1923 przekształcona w OGPU (Zjednoczony Państwowy Zarząd Polityczny), którego oddziały republikańskie nosiły nazwę GPU.
3 WSNCh – ros. Wysszyj sowiet narodnogo choziajstwa.
4 NKP – Narodnyj komissariat proswieszczenija.
5 Pud – dawna rosyjska jednostka masy, 16,38 kg.
6 Północne Państwowe Zjednoczenie Przemysłu Rybnego (ros. Siewiernyj gosudarstwiennyj rybopromyszlennyj triest, Siewgosrybtriest) – zjednoczenie branżowe przedsiębiorstw związanych z połowami, hodowlą i przetwórstwem ryb. W takiej formie trusty stały się jedną z podstawowych form zarządzania gospodarczego przemysłem w Rosji, co szczególnie uwidoczniło się w okresie NEP-u (przyp. tłum.).
7 Nikołaj Krylenko (1885–1938) – od 1918 roku organizator sowieckiego sądownictwa i prokuratury. Współautor osławionego artykułu 58 Kodeksu karnego, będącego podstawą masowego terroru, przewodniczący Najwyższego Trybunału Rewolucyjnego, prokurator generalny Rosji sowieckiej. Mówił biegle po polsku. Został aresztowany podczas wielkiej czystki, oskarżony o udział w organizacji kontrrewolucyjnej i rozstrzelany w 1938 roku (przyp. tłum.).
8 Jeden z najgłośniejszych procesów pokazowych w ZSRS dotyczył rzekomo działającej w latach 1925–30 Partii Przemysłowej (tzw. prompartii), dokonującej jakoby aktów sabotażu w kopalniach. W wyniku sfingowanego procesu dziesięciu inżynierów skazano na karę śmierci, zamienioną następnie na wyroki 10 lat pozbawienia wolności (przyp. tłum.).
9 Pomorcy (ros. pomory) – rosyjscy osadnicy nad Morzem Białym, zamieszkiwali te tereny wspólnie z Lapończykami i Finami na zachodzie oraz Komiakami i Nieńcami na wschodzie.
10 Murmań – stara nazwa Wybrzeża Murmańskiego na Morzu Barentsa.
11 Centralny Związek Spółdzielczości Konsumenckiej (przyp. tłum.).
12 Potoczna nazwa Rosji w okresie rządów bolszewików (przyp. tłum.).
13 Ludowy Komisariat Handlu Zagranicznego i Wewnętrznego (przyp. tłum.).
14 Anastas Mikojan (1895–1978) – członek Komitetu Centralnego Rosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików), od 1926 ludowy komisarz handlu, następnie zaopatrzenia, od 1934 roku przemysłu spożywczego. Przetrwał czystki lat 30. W latach 50. i 60. członek Biura Politycznego KC KPZS (przyp. tłum.).
15 Sołowki – potoczna nazwa Wysp Sołowieckich, położonych w Zatoce Oneskiej na Morzu Białym oraz zwyczajowe określenie pierwszego w Rosji sowieckiej i największego w latach 20. łagru OGPU – Sołowieckiego Obozu Specjalnego Przeznaczenia (w skrócie: SŁON) (przyp. tłum.).
16 Miasto w Karelii (przyp. tłum.).
17 Miasto nosiło kilka nazw w różnych okresach: Piotrogród, Leningrad, obecnie Petersburg.
18 Rejon szenkurski leży w środkowej części obwodu archangielskiego (przyp. tłum.).