Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
MATKA, ŻONA, PRZYJACIÓŁKA…
MANIPULANTKA, SADYSTKA, ZBRODNIARKA
Piękna kobieta, na pozór przykładna matka i żona, Michelle „Shelly” Knotek przez wiele lat poddawała trzy córki i bratanka psychicznej i fizycznej przemocy. Wybuchy niekontrolowanej złości, kary za najmniejsze przewinienie, zadawanie bólu i poniżanie były w jej domu przerażającą codziennością. Shelly nie krzywdziła jednak wyłącznie dzieci. Na liście jej ofiar znaleźli się także dorośli przyjaciele rodziny Knotków.
Siostry Nikki, Sami i Tori były niemymi świadkami okrucieństw matki i podporządkowanego jej ojca. Zmuszane latami do ukrywania prawdy zdobyły się na odwagę i przerwały milczenie. Ich zeznania doprowadziły do procesu i skazania zwyrodniałych rodziców.
Shelly i David Knotek zakończyli już odbywanie kary więzienia. On został zwolniony w roku 2015, ona wyszła na wolność w listopadzie 2022 roku. Córki boją się, że matka nadal jest skrajnie niebezpieczna.
„Tylko jeden pisarz potrafi opowiedzieć wstrząsającą historię psychozy – pełną potwornych nadużyć, groteskowych tortur i przerażających seryjnych morderstw – z takim stylem, wrażliwością i klasą. Nikomu ani słowa Gregga Olsena z pewnością znajdzie się wśród klasyków literatury true crime”.
M. William Phelps, pisarz i dziennikarz śledczy.
GREGG OLSEN
Ten wielokrotnie nagradzany autor bestsellerów „New York Timesa” i „Wall Street Journal” jest niekwestionowanym mistrzem gatunku true crime. Napisał ponad trzydzieści książek, zarówno zaliczanych do literatury faktu, jak i beletrystycznych. Często opowiada o przestępcach i popełnionych przez nich zbrodniach w popularnych programach telewizyjnych oraz na łamach najważniejszych amerykańskich czasopism.
Olsen pochodzi z Seattle i mieszka z żoną w stanie Waszyngton. Obecnie pracuje nad kolejnym thrillerem. Odwiedź stronę www.greggolsen.com
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 431
Dla Nikki, Sami i Tori
Od autora
Wspólne wspomnienia przypominają poszarpane kawałki starych puzzli. Czasami nie sposób ich dopasować z pełną precyzją. Zrobiłem co w mojej mocy, by wszystkie elementy tej skomplikowanej historii ułożyć jak najdokładniej. W przypadkach, w których narracja zawiera dialogi, korzystałem z dokumentów śledczych i wywiadów z bohaterami, które przeprowadziłem w ciągu dwóch lat pracy nad książką. Chcąc uszanować prywatność jednej z osób, zmieniłem jej nazwisko na Lara Watson.
Prolog
Trzy siostry.
Obecnie dorosłe kobiety.
Wszystkie mieszkają na Wybrzeżu Północno-Zachodnim.
Najstarsza Nikki – na zamożnych przedmieściach Seattle, w wartym milion dolarów domu pełnym błyszczącego drewna i luksusowych mebli. Jest nieco po czterdziestce, ma męża i gromadkę ślicznych dzieci. Szybki przegląd rodzinnych fotografii wiszących w salonie daje wyobrażenie szczęśliwego życia u boku męża, działającej z sukcesem firmy oraz kompasu moralnego wskazującego im właściwy kierunek.
A jednak wystarczy jedno słowo, by Nikki powróciła do koszmaru, o którym nie chce myśleć.
To słowo „mama”.
Kobieta wzdryga się za każdym razem, gdy je słyszy. To odruchowa reakcja na coś, co szarpie niczym szpony orła – aż do krwi.
Patrząc na nią, nikt by nie uwierzył, przez co przeszła. Zresztą poza najbliższą rodziną nikt o tym nie wie. Jest to nie tyle maska, którą zakłada, by ukryć przeszłość, ile świadectwo odwagi. To, co przydarzyło się Nikki, zahartowało ją. Uczyniło wspaniałą kobietą.
Środkowa z sióstr, Sami, ostatecznie powróciła do rodzinnej miejscowości, nadmorskiego miasteczka w stanie Waszyngton, gdzie wszystko to się wydarzyło. Jest po czterdziestce i uczy w miejscowej podstawówce. Ma kręcone włosy i zaraźliwy śmiech. Poczucie humoru to jej oręż. Zawsze tak było. Podobnie jak w przypadku jej starszej siostry również dzieci Sami wydają się spełnieniem marzeń każdej matki. Bystre. Żądne przygód. Kochane.
Kiedy rano, zanim wyprawi je do szkoły i sama wyjdzie do pracy, Sami bierze prysznic, nie czeka, aż woda stanie się ciepła. Wskakuje pod natrysk, nic sobie nie robiąc z tego, że jest lodowata. Podobnie jak Nikki także Sami żyje przeszłością. Wydarzeniami, z których nie może się otrząsnąć.
Których nie potrafi zapomnieć.
Najmłodsza z sióstr dorównuje urodą starszym. Tori jest ledwo po trzydziestce, jasnowłosa, niepokorna i błyskotliwa. Mieszka najdalej, w środkowym Oregonie, ale z siostrami łączy ją silna, niezniszczalna więź. Stworzyły ją przeciwności losu i odwaga. Ta młoda kobieta wiedzie wspaniałe życie, pracując jako specjalistka do spraw mediów społecznościowych w jednej z największych firm z branży hotelarskiej. Jej posty dotyczące pracy i życia osobistego wywołują uśmiech, a czasami nawet gromki śmiech.
Wszystko to osiągnęła sama, ale twierdzi, że nie poradziłaby sobie bez sióstr.
Ilekroć w sklepie trafia do działu z chemią gospodarczą i jej wzrok pada na wybielacze, szybko się odwraca, z trudem powstrzymując grymas. Nie może na nie patrzeć. Ani znieść ich zapachu. Różne drobiazgi – taśma klejąca, środki przeciwbólowe, dźwięk kosiarki – sprawiają, że ona i jej siostry wracają do czasów, gdy ich matka robiła rzeczy, które przysięgły zachować na zawsze w tajemnicy.
Tym, co je łączyło, było znoszenie jej niegodziwości. I chociaż mają różnych ojców, zawsze uważały się za stuprocentowe siostry. Broń Boże przyrodnie. Siostrzana więź była jedyną rzeczą, na której siostry Knotek mogły polegać, i tak naprawdę tylko tego matka nie była w stanie im odebrać.
To dzięki tej więzi przetrwały.
CZĘŚĆ PIERWSZA
MATKA:SHELLY
1
Niektóre miasta zbudowano na fundamencie zabójstwa i zdrady. Należy do nich Battle Ground w stanie Waszyngton, leżące około trzydziestu kilometrów na północny wschód od Vancouver, w pobliżu granicy stanu Oregon. Swą nazwę (pole bitwy) zawdzięcza potyczce między plemieniem Klikitatów a amerykańską armią. Rdzenni Amerykanie uciekli z więzienia na terenie koszarów, jednak podczas negocjowania warunków kapitulacji ktoś oddał pojedynczy strzał, który zabił ich wodza Umtucha.
To, że rodzinne miasteczko Michelle „Shelly” Lynn Watson Rivardo Long Knotek słynie z poważnego konfliktu i fałszywych obietnic, jakoś do niej pasuje.
Tak się bowiem składa, że właśnie na tym oparła swoje życie.
Dla osób mieszkających tam w latach pięćdziesiątych XX wieku Battle Ground stanowiło kwintesencję małomiasteczkowej Ameryki: dobre szkoły, troszczący się o siebie nawzajem sąsiedzi i weekendowe zawody kręglarskie. Ojcowie ciężko pracowali, by stać ich było na nowe samochody i ładne domy. Większość matek zajmowała się na pełny etat dziećmi, mając nadzieję, że może później wrócą do pracy albo pójdą do Clark College, by kontynuować marzenia chwilowo zaprzepaszczone przez ówczesne konwenanse i ideały małżeńskiego życia.
Jeśli Battle Ground miało jakąś grubą rybę, z pewnością na to miano zasługiwał ojciec Shelly. Mierzącego metr osiemdziesiąt siedem, barczystego Lesa Watsona, w liceum gwiazdę lekkoatletyki i futbolu, znało całe miasto. Był błyskotliwy, czarujący, wygadany i wykształcony. A do tego przystojny. Nic dziwnego, że wszystkie miejscowe panny uważały go za świetną partię. I nie dość, że prowadził wraz z matką kilka domów opieki, to jeszcze był właścicielem Tiger Bowl, dziesięciotorowej kręgielni z barem z przekąskami.
To właśnie tam w 1958 roku pracowała Lara Stallings. Niedawno skończyła Fort Vancouver High School i serwowała hamburgery, by odłożyć pieniądze na studia. Miała kręcone jasne włosy uczesane w kucyk, który kołysał się, gdy przyjmowała zamówienia. Ta dziewczyna o błyszczących błękitnych oczach uchodziła za piękność. Była też inteligentna. Po latach stwierdziła z żalem, że najwyraźniej jej mózg nie pracował na najwyższych obrotach, kiedy najpierw zgodziła się na randkę z Watsonem, a potem na wyjście za niego za mąż.
Les był starszy od niej o dziesięć lat, chociaż zapewniał nastoletnią pannę młodą, że różnica wieku między nimi wynosi zaledwie cztery lata.
„Dałam się zwieść pozorom” – wspomina Lara po latach, żałując dokonanego wyboru. „Straciłam dla niego głowę. Tymczasem on po prostu nie był dobrym człowiekiem”.
Otrzeźwienie przyszło w 1960 roku, dzień po tym, jak Lara upięła włosy we francuski kok, przypominający fryzurę Tippi Hedren w Ptakach Hitchcocka, i poślubiła Lesa podczas cywilnej ceremonii w swoim rodzinnym Vancouver. W uroczystości wzięła udział jedynie jej rodzina, mimo że rodzice byli przeciwni temu małżeństwu. Les wiedział, co robi, nie zapraszając swoich.
Po prostu spodziewali się, co nastąpi.
Następnego ranka rozległ się dźwięk telefonu. Gdy Lara podniosła słuchawkę, usłyszała głos dzwoniącej z Kalifornii pierwszej żony Lesa.
– Kiedy przyjedziecie po te przeklęte bachory? – warknęła Sharon Todd Watson.
Lara nie miała pojęcia, o czym ta kobieta mówi.
– Co takiego? – wyjąkała.
Les nigdy jej nie wspomniał, że obiecał Sharon zająć się swoimi dziećmi: Shelly, Chuckiem i Paulem Watsonami. Pominięcie tak ważnego szczegółu było dla niego czymś typowym. W tej chwili Lara wiedziała już, że nigdy nie będzie w stanie się z tym uporać i że obawy jej rodziców były całkowicie uzasadnione.
Po tym porannym telefonie Les oświadczył nowej żonie, że Sharon nie może wychowywać dzieci – cierpi na depresję i jest alkoholiczką. Lara wzięła głęboki oddech i zgodziła się przyjąć je pod swój dach. Czy miała inne wyjście? W końcu były to dzieci jej męża – wiedziała, że musi się postarać.
Okazało się to nie lada wyzwaniem. W chwili przeprowadzki Shelly miała sześć lat, a Chuck zaledwie trzy. Lara została ich macochą (Sharon zatrzymała najmłodszego syna, Paula, wówczas niemowlaka). Shelly była śliczną dziewczynką o dużych oczach i gęstych kręconych kasztanowych włosach. Lara zauważyła jednak dziwną więź między nią a bratem. Chuck w ogóle się nie odzywał. To siostra mówiła za niego. Wydawało się, że ma nad chłopcem całkowitą kontrolę.
W miarę jak Shelly nabierała coraz większej pewności siebie w nowym otoczeniu, coraz częściej się na wszystko skarżyła i była niemiła dla innych.
„Nie pamiętam dnia, w którym by mi nie powiedziała, że mnie nienawidzi” – wspomina Lara. „Nie żartuję. Naprawdę mówiła mi to codziennie”.
Po podrzuceniu dwojga starszych dzieci Larze i Lesowi Sharon Watson jesienią 1960 roku wróciła do Alamedy w stanie Kalifornia. A gdy wyjechała, nie dawała już znaku życia. Nie dzwoniła do Shelly i Chucka ani nie wysyłała im kartek na urodziny. Nie składała też świątecznych życzeń. Chociaż trudno usprawiedliwić stosunek do dzieci w myśl powiedzenia „co z oczu, to z serca”, Lara zastanawiała się później, czy mleko nie rozlało się na długo przed tym, zanim Sharon wyszła za mąż za Lesa Watsona.
„Pochodziła z bardzo dysfunkcyjnej rodziny” – opowiada Lara o pierwszej żonie Lesa. „Jej matka miała pięciu, sześciu, może nawet siedmiu mężów, a ona była jedynaczką. Podobno jej brat bliźniak zmarł zaraz po urodzeniu. Nie wiem, czy to prawda, ale to jedna z historii, które mi opowiadano”.
Niezależnie od tego, co doprowadziło ją do tego momentu w życiu, zakładano, że oprócz poważnego problemu z alkoholem coś jeszcze ciągnęło Sharon na dno. Prowadziła niebezpieczny styl życia. Rodzina podejrzewała, że może się prostytuować.
W końcu wiosną 1967 roku w domu Watsonów w Battle Ground zabrzmiał telefon. Dzwoniono z biura szeryfa hrabstwa Los Angeles. Śledczy z wydziału zabójstw poinformował, że Sharon została zamordowana w obskurnym pokoju motelowym i ktoś musi pojechać do koronera, by zidentyfikować ciało, a także odebrać jej synka Paula.
Początkowo Les nie chciał przywieźć małego, który – jak wiedział – sprawia liczne problemy wychowawcze, jednak Lara nalegała. Uważała, że tak trzeba. Niechętnie wyruszyli do Kalifornii, by zidentyfikować ciało Sharon i zabrać chłopca.
Watson opowiedział żonie, czego dowiedział się od policjantów i koronera. Z jego relacji wynikało, że Sharon żyła z jakimś rdzennym Amerykaninem. Byli bezdomni, pili i koczowali na Skid Row. Została pobita na śmierć.
Później, gdy prochy Sharon wysłano do stanu Waszyngton, jej matka odmówiła ich odebrania. Nikt też nie zajął się nabożeństwem żałobnym. Ten tragiczny finał pasował do historii jej życia. W starym, zniszczonym albumie rodzinnym znajdziemy niewiele jej fotografii. Na prawie żadnej się nie uśmiecha. Jej wieczne przygnębienie utrwalone zostało w czerni i bieli.
Gdy trzynastoletnia Shelly usłyszała, co przydarzyło się matce, nie okazała większego zainteresowania. Ledwo zareagowała. Lara uznała to za dziwne. Zupełnie jakby matki i córki nic nie łączyło.
„Ani razu o nią nie zapytała” – wspomina.
2
Najnowszy członek rodziny Watsonów przysparzał mnóstwa problemów. Paul był bardzo impulsywny i brakowało mu podstawowych kompetencji społecznych. Nie umiał nawet zachować się przy stole. Pierwszego lub drugiego dnia jego pobytu w nowym domu Lara przyłapała go na tym, że w poszukiwaniu jedzenia chodzi po blacie kuchennym, otwiera szafki i wyrzuca z nich wszystko, co nie spotyka się z jego aprobatą.
„Paul był po prostu dzikusem” – przyznaje. „Zachowywał się jak zwierzę. Nie rozstawał się z nożem sprężynowym. Naprawdę. Nie żartuję”.
Kobieta robiła co w jej mocy, ale niemal od samego początku wiedziała, że to ją przerasta. Lesa pochłaniała praca i żona nawet niespecjalnie go winiła za to, że nie zajmuje się dziećmi. Sama starała się być jak najlepszą macochą dla swawolnej Shelly, dzikiego Paula i cichego Chucka. Ten ostatni wciąż pozwalał, by Shelly wypowiadała się w jego imieniu, i był samotnikiem. Ludzie znający jego biologiczną matkę podejrzewali, że problemy chłopca wynikały z tego, że stosowała wobec niego przemoc, chociaż w latach sześćdziesiątych XX wieku niewiele się o tym mówiło.
„Sąsiadka powiedziała mi kiedyś, że widziała przez otwarte okno, jak Chuck stoi na środku swojego pokoju i wrzeszczy” – opowiada Lara. „Takie zachowanie było u niego na porządku dziennym”.
Jednak z tej trójki to Shelly sprawiała największe problemy.
Watsonowie przywiązywali duże znaczenie do wspólnego spędzania weekendów. Odkładali na bok inne obowiązki i skupiali się na swojej trzódce, w której skład od pewnego czasu wchodzili również ich córka i syn, wspólne dzieci Lary i Lesa. Odbywali regularne podróże na wybrzeże waszyngtońskie lub oregońskie. Latem pływali łódką, a w zimie jeździli na nartach po zboczach Mount Hood. Byłyby to piękne i radosne wyprawy gdyby nie Shelly.
Dostawała ataków szału, wszczynała awantury i stanowczo odmawiała wyjazdu. Jeśli coś nie było jej pomysłem, nie było mowy, by to zrealizować. Za każdym razem, gdy coś szło nie po jej myśli, udawało się jej znaleźć jakieś sprytne rozwiązanie. Zazwyczaj uciekała się przy tym do kłamstwa. Jej wymówki były niejasne, a często wręcz absurdalne. Na przykład nie chciało jej się odrabiać prac domowych. Skarżyła się więc, że to młodsze rodzeństwo zniszczyło efekty jej ciężkiej pracy. A kiedy podstęp nie działał, po prostu odmawiała pójścia do szkoły.
„Usiłowałam znaleźć sposób, żeby jej to wszystko ułatwić” – wspomina Lara. „Wieczorem szykowałam ubrania, żeby nie musiała ich wybierać w ostatniej chwili. Na stole kuchennym zostawiałam płatki i owoce, wystarczyło tylko je zjeść. Starałam się, jak mogłam, żeby poranki były odrobinę lżejsze. Nic nie działało. Shelly nigdy nie robiła tego, na co nie miała ochoty”.
W końcu nadąsana, a często i wściekła, Shelly wychodziła do szkoły i poranna batalia dobiegała końca.
A przynajmniej tak się Larze wydawało.
„Pewnego razu zadzwonili do mnie ze stacji benzynowej Standard Oil, która znajduje się przy tej samej ulicy co szkoła Shelly. Powiedzieli: »To jakieś wariactwo! Ta dziewczynka przyniosła do toalety cały worek ciuchów, przebrała się w dżinsy i wyszła«”.
Lara wsiadła do samochodu i pojechała na stację. To, co tam zastała, zdumiało ją niepomiernie.
Shelly rzeczywiście zostawiła w toalecie stertę ubrań.
„Schowała tam jakieś cztery albo pięć sukienek i spódnic, w których nie chciała chodzić do szkoły. Piękne, nowiutkie rzeczy”.
Spór o ubrania stanowił zaledwie odprysk poważniejszego konfliktu między Shelly i Larą. Ta ostatnia wciąż próbowała znaleźć sposób, by sprowadzić pasierbicę na właściwą drogę. Kiedy Shelly nieco podrosła, macocha zapisała ją na lekcje tańca, jednak dziewczyna bardzo często odmawiała wejścia na zajęcia. Opuszczała też występy.
„Wszystko stanowiło dla niej ogromny problem. Rozdmuchiwała najmniejszy drobiazg. Nieważne, co robiliśmy i dokąd szliśmy, ona zawsze sprawiała wrażenie niezadowolonej albo wręcz zrozpaczonej. Cokolwiek to było. Złościła się nawet wtedy, gdy zrobiło się dla niej coś miłego, na przykład kupiło się jej prezent. Pytałam: »Czemu się wściekasz?«. Nie odpowiadała, ale widziałam po jej zachowaniu, że nic nie jest wystarczająco dobre. Po prostu nic. Nic jej nie zadowalało”.
Z biegiem czasu Shelly z niewdzięcznego i sprawiającego kłopoty dziecka zaczęła się zmieniać w mściwą ponuraczkę. Ze szczególną niechęcią podchodziła do swojego rodzeństwa. Każda odrobina uwagi poświęcona innej osobie oznaczała dla niej deficyt tego, co, jak sądziła, należało się jej. Za każdym razem, gdy to pragnienie uwagi nie zostało zaspokojone, Shelly szukała zemsty. Była brutalna, czasami wręcz sadystyczna. Oczerniała członków swojej rodziny, kradła pieniądze, podejrzewano ją nawet o podpalenie domu Watsonów.
Po latach Lara wspomina: „Tłukła szkło i wkładała jego kawałki do butów [innych dzieci]. Kto robi coś takiego?”.
W sumie nie musiała daleko szukać.
Podobnie zachowywała się Anna, babcia Shelly ze strony ojca.
3
Na widok teściowej, Anny Watson, Larze sztywniał kark. Za każdym razem miała nadzieję, że uniknie bazyliszkowego spojrzenia matki Lesa. Dopiero gdy Anna ją mijała, Lara czuła ulgę. Wtedy mogła odetchnąć. Bardzo głęboko. Czuła się tak zawsze, gdy miała stanąć twarzą w twarz z tym uosobieniem zła.
Babcia Shelly Watson urodziła się w Fargo w Dakocie Północnej, ale będąc nastolatką, przeprowadziła się do hrabstwa Clark. Była wysoką, potężną kobietą, miała muskularne ramiona i wyraźne żyły biegnące od szyi do kołnierzyka skromnej niebieskiej bluzki. Anna ważyła ponad sto dziesięć kilogramów i powłóczyła lewą stopą. Odgłos szurania, który temu towarzyszył, dawał wszystkim znać, że kobieta się zbliża lub odchodzi. Równie wielka jak postura była jej pewność siebie. Uważała, że zawsze ma rację, i wydawała się o tym przekonana do tego stopnia, że nikt nigdy nie ośmielił się podważyć jej zdania. Ani Les, ani z pewnością jego młoda żona Lara. Anna prowadziła jeden z domów opieki należących do Watsonów i nie ulegało wątpliwości, że wszystko musi być w nim robione po jej myśli. Pracownicy wspominający Annę Watson często powtarzają, że „rządziła żelazną ręką”.
Mąż Anny, George Watson, stanowił przeciwieństwo żony. Miły, uroczy, wręcz ujmujący. Był drobniejszy od niej, niższy o dziesięć centymetrów i robił wszystko, co mu kazała.
Lara wspomina, że przez ponad dwadzieścia lat George spał w komórce o wymiarach dwa i pół na dwa i pół metra, która stanowiła dobudówkę do kuchni. Nie miał wstępu do małżeńskiej sypialni; Anna nalegała, by pozostał w komórce.
Niedługo przed ślubem Lesa i Lary ze szpitala Western State w pobliżu Tacomy przyjechały do Anny dwie kobiety mające pracować w jednym z należących do rodziny domów opieki w Battle Ground. Chociaż nazywały się Mary i Pearlie, Anna zwracała się do nich słowem „tłumoki” i rozstawiała je po kątach niczym okrutna królowa pomniejsze posługaczki. W domu opieki, w którym wszyscy mieli aż nadto obowiązków, wykonywały najbardziej upokarzające czynności.
Zdaniem Lary te kobiety były niemalże niewolnicami Anny. W domu kazała im sprzątać, zmywać naczynia i myć podłogi. Musiały przerywać to, co akurat robiły, ilekroć zamarzyło się jej, by ją uczesały lub umyły jej stopy. Jeśli kobiety poruszały się zbyt wolno, Anna biła je, kopała lub ciągnęła za włosy.
Pewnego dnia, gdy Lara poszła do Anny po Shelly, zauważyła, że Mary jest czymś zdenerwowana, a włosy Pearlie są mokre i zawinięte w ręcznik. Lara zapytała Mary, co się stało, a ta wyjaśniła, że Anna wyszła z domu z Shelly. Przedtem jednak tak bardzo coś ją rozwścieczyło, że wetknęła głowę Pearlie do muszli klozetowej i kilka razy spuściła wodę.
Lara była oszołomiona. Nigdy nie słyszała o czymś takim.
– Dlaczego miałaby coś takiego zrobić? – zapytała.
– Ciągle robi takie rzeczy, kiedy się wścieka – odparła Mary.
„Wszyscy bali się Anny” – twierdzi po latach Lara.
Wszyscy z wyjątkiem małej Shelly.
Krótko po tym, jak dzieci Lesa zamieszkały w Battle Ground, Lara zaczęła pracować w biurze domu opieki. Chciała iść na studia, ale plany te pokrzyżowało wczesne macierzyństwo. Ponieważ szkoła Shelly mieściła się niedaleko domu opieki, dziewczynka często chodziła po lekcjach do babci Anny, zamiast wracać autobusem do domu. Ilekroć Lara dzwoniła, żeby sprawdzić, czy mała tam dotarła, Anna oburzała się, że wnuczka jest zaniedbywana i musi z nią zostać, by zjeść „porządny” posiłek albo należycie się wykąpać.
– Nie ma potrzeby, byś myła jej włosy – powiedziała kiedyś Lara.
– Nie robisz tego dobrze. Są brudne – odparła Anna.
Wiedziała, co jest najlepsze dla Shelly.
W sumie wiedziała, co jest najlepsze dla wszystkich.
Z czasem Lara nauczyła się trzymać język za zębami.
Innym razem, gdy Lara przyszła po Shelly, zobaczyła, że piękne rude włosy dziewczynki zostały obcięte. Babcia stała przy wnuczce z nożyczkami i uśmiechała się złośliwie.
Lara była w szoku.
– Co się stało? – zapytała.
– Nie umiesz uczesać jej włosów, więc je obcięłam! – warknęła w odpowiedzi Anna.
To było dzieło szaleńca, a zarazem zwykła fuszerka. Coś okropnego. Shelly wyglądała jak nastoletnia przestępczyni.
– Ma bardzo gęste włosy – powiedziała Lara, w pełni świadoma, że Shelly będzie ją obwiniać za to, co zrobiła babcia. – Codziennie je czeszę – dodała, zerkając na pasierbicę, która krzyczała za każdym razem, gdy zbliżała się do niej ze szczotką.
Babcia Anna zrobiła lekceważącą minę, odwróciła się i ruszyła przed siebie, sunąc nogą po wypolerowanej drewnianej podłodze.
Zrobiła dokładnie to, co chciała zrobić.
Jej ulubioną formą rozrywki było sprawianie innym przykrości. Lara wiedziała to już wtedy. Wnuczka i babcia były nierozłącznymi towarzyszkami. Choć czasami padała jej ofiarą, Shelly odgrywała w życiu babci rolę protegowanej. Była jej ulubienicą, jej cieniem i naśladowczynią, uważnie obserwowała wszystko, co robiła Anna.
Już wkrótce miała dowieść, jak pojętną jest uczennicą.