Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
27 osób interesuje się tą książką
Do Joanny Chyłki zgłasza się ksiądz, któremu prawniczka i jej siostra wiele zawdzięczają – to on przed laty wyciągnął do nich pomocną dłoń, kiedy najbardziej tego potrzebowały. Dziś jednak ciążą na nim zarzuty o pedofilię – i mimo że są przekonujące, Chyłka nie jest gotowa uwierzyć w jego winę.
Wraz z Kordianem podejmuje się jego obrony, choć ten ma poważne wątpliwości co do niewinności duchownego. Sprawa wystawia na próbę nie tylko ich związek, ale także umiejętności prawnicze – niekorzystne dowody się piętrzą, a w sprawę angażuje się młoda, pełna werwy oskarżycielka, zwana „Chyłką prokuratury”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 461
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Remigiusz Mróz, 2023
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2023
Redaktorki prowadzące: Monika Długa, Zuzanna Sołtysiak
Marketing i promocja: Joanna Zalewska
Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak
Korekta: Joanna Pawłowska, Aleksandra Deskur
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: © Mariusz Banachowicz
Zdjęcie autora: © Olga Majrowska
Fotografie na okładce:
© lanych / Shutterstock
© Nejron Photo / Shutterstock
© Marcus Lindstrom / iStock by Getty Images
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Wszelkie podobieństwa do prawdziwych postaci i zdarzeń są przypadkowe.
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-67815-33-8
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Dla Karoliny,
która z pełną powagą i profesjonalizmem
będzie musiała przeczytać tę dedykację w audiobooku.
Contra ius fasque.
Sprzeczne z prawem ludzkim i boskim.
Rozdział 1
Fides et ratio
1
Wrońsk, powiat ciechanowski
Ulicę rozświetlały jedynie przydrożne lampy na słupach energetycznych, kiedy czarna iks piątka powoli minęła niewielką rzekę. Siedzący w środku Chyłka i Oryński starali się wyłowić z mroku wieżę świątyni, do której się kierowali – ujrzeli ją jednak dopiero, kiedy Kordian zaparkował pod nieco zaniedbanym ogrodzeniem kościoła.
Jako pierwsze otworzyły się drzwi pasażera, a zaraz potem Joanna wysiadła z auta, wyraźnie niezadowolona.
– Naprawdę musisz? – spytał Zordon, zamykając samochód.
– Co?
– Manifestować dezaprobatę całą sobą?
– Nic nie robię – odburknęła Chyłka, po czym ruszyła w stronę otwartej furtki.
Ten, kto na nich czekał, najwyraźniej nie pofatygował się, by zamknąć ją z powrotem po tym, co stało się tutaj nie więcej niż dwie godziny temu.
– Nic? – rzucił Zordon, zrównując się z żoną. – A kto przez całą drogę pomstował?
– Siedziałam cicho.
– To prawda – odparł pod nosem Kordian, otwierając jej główne drzwi do kościoła. – Rzecz w tym, że czasem potrafisz naprawdę głośno milczeć.
Joanna zatrzymała się w progu i na moment zawiesiła wzrok na jego oczach. Z wnętrza budynku do jej nozdrzy dotarła charakterystyczna piżmowa woń, kojarząca się ze starymi świątyniami.
– Zordon – rzuciła.
– No?
– Można by powiedzieć, że jechałeś tu z określoną prędkością, ale byłoby to poświadczenie nieprawdy. Jechałeś z określoną wolnością.
Oryński pokręcił głową i zamaszystym ruchem ręki zasugerował Chyłce, żeby szła przodem. Skorzystała od razu, przekraczając próg kruchty, po czym nabrała nieco wody święconej z kropielnicy i szybko się przeżegnała.
– To trzeba było wieczorem nie pić – odparł. – Mogłabyś sama nadawać tempo iks piątce i…
– Wierz mi, gdybym wiedziała, jaka gehenna mnie czeka, byłabym wzorem abstynencji.
Kordian mruknął coś pod nosem.
– Co tam starasz się wykrztusić?
– Nic.
– Mhm – skwitowała z niezadowoleniem Joanna. – Tyle lat cię edukuję w sztuce łamania przepisów, Zordon, i wszystko jak…
– A widziałaś drogi, którymi tu jechaliśmy?
– Widziałam.
– I zauważyłaś, jakie pipidówy mijaliśmy?
– Zauważyłam – przyznała.
– Jedna z nich nazywała się Komory Błotne, Chyłka.
– No i? Całkiem niezgorsza nazwa.
– Ale dająca pojęcie o tym, jaka była kondycja nawierzchni.
– Iks piątka by sobie poradziła, gdybyś tylko dał jej szansę – oznajmiła Joanna, a potem wskazała wzrokiem kropielnicę.
Kordian zignorował ją i dał krok naprzód. Miał zamiar postawić kolejny, jednak ręka Chyłki na jego piersi skutecznie mu to uniemożliwiła.
– Przeżegnaj się.
Oryński zerknął na wodę święconą.
– Nie wypali ci skóry – dodała Joanna. – Chyba.
– Ale dostarczy mi wszystkich zarazków, które zostawili tam ludzie wpychający wcześniej do niej łapy.
– Daj spokój.
– A jak ktoś wcześniej drapał się po tyłku, a potem…
– Żaden przykładny katolik tego nie robi.
Kordian zmierzył wzrokiem swoją żonę.
– Nawet jeśli, to tych przykładnych nie ma wielu.
Stali naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy i czekając na rozwój wypadków.
– Zamocz badyla, Zordon.
– Bo?
– Bo inaczej jedynym, co będziesz moczył dziś w nocy, okażą się naczynia w zlewozmywaku.
Oryński powiódł wzrokiem po ozdobnych łukach, bogatym żyrandolu i w końcu utkwił wzrok w równie okazałym ołtarzu. Cały ten przepych mocno kontrastował z faktem, że znajdowali się na wsi, która mogła mieć w porywach tysiąc mieszkańców.
– Nie powinnaś stawiać takiego ultimatum w kościele – zauważył Zordon.
– Nie?
– To niemoralne.
Chyłka zbliżyła się o krok.
– Nikt nigdy nie mówił, że jestem moralna – zauważyła.
Nagle powietrze między nimi zdawało się zmienić. To, co przed momentem było pustą przestrzenią, teraz stało się wypełnione jakąś magnetyczną siłą, która ciągnęła ich ku sobie.
Joanna przesunęła dłonią po ręce Oryńskiego i poczuła, jak przyjemny impuls przecina całe jej ciało na wskroś. Jakim cudem w okamgnieniu przeszli od wody święconej i durnego komentarza do preludium zbliżenia? Nie miała pojęcia. Podobne rzeczy działy się jednak za każdym razem, kiedy Zordon był obok.
Zrobił krok w jej kierunku, a ona kompletnie zapomniała, gdzie się znajdują. Gdyby zaczął ściągać jej bluzkę, pozbyłaby się jej zupełnie bezrefleksyjnie, a potem zwyczajnie by się na niego rzuciła.
– O – rozległ się głos od strony ołtarza. – Szczęść Boże.
Chyłka natychmiast się cofnęła, Kordian nerwowo kaszlnął. Oboje zwrócili się ku prezbiterium, skąd powoli nadchodził ku nim duchowny, dla którego się tu zjawili.
Ksiądz Kasjusz. Nie zmienił się wiele, od kiedy Joanna widziała go ostatnim razem. Wciąż był mocno otyły, chybotał się na boki przy chodzeniu i oddychał tak ciężko, jakby samo noszenie tak wydatnego brzucha wyczerpywało wszystkie jego siły.
Chyłka znała go dobrze, on ją także. To u niego spowiadała się od wielu lat – ostatnim razem tuż przed ślubem. Pamiętała, że imię dostał po jakimś ściętym wczesnochrześcijańskim męczenniku z Rzymu, Kasjuszu, choć sam nigdy nie przywodził na myśl żadnego cierpiętnika – przeciwnie, jego fizys wskazywała, że lubi sobie dogodzić.
Aż do dzisiaj.
Dzisiaj bowiem jego koloratka była zakrwawiona, a twarz znaczyły mu liczne rany. Utykał, jakby za moment miał się przewrócić, mętny wzrok zaś świadczył, że kapłan jest w szoku.
Joanna natychmiast ruszyła główną nawą w jego kierunku, Zordon potrzebował chwili, by pomiarkować, że patrzą na kogoś, kto za moment może osunąć się na posadzkę.
Chyłka nie zdążyła w porę. Ksiądz zachwiał się, a potem nogi się pod nim ugięły. Zamortyzował nieco upadek, próbując uchwycić się jednej z ławek, ale wyrżnął na podłogę z cichym jękiem.
Mimo to uniósł uspokajająco dłoń, kiedy dwoje prawników znalazło się przy nim.
– Jezus Maria – rzuciła Chyłka. – Kto…
– Proszę cię – uciął ksiądz, wskazując wzrokiem ołtarz.
Uklękli przy duchownym, a Joanna dopiero teraz uzmysłowiła sobie, w czym rzecz.
– To nie było branie żadnego imienia nadaremno – odparła ostro. – Kto księdza tak urządził?
– Urządził?
Pomogli mu wstać, a potem posadzili go na ławce. Trzymał się z trudem i sprawiał wrażenie, jakby miał z powrotem zsunąć się na podłogę, jeśli go nie podtrzymają. Nie zajął się ranami, ledwo otarł krew spod nosa – na niewiele się to jednak zdawało, bo ten wciąż krwawił.
Chyłka omiotła wzrokiem twarz księdza Kasjusza.
– Maksyma „szukajcie, a znajdziecie” ewidentnie się sprawdza – zauważyła. – Tyle że nie zawsze znajduje się to, czego się szuka.
– Słucham?
– Ksiądz ewidentnie nie szukał wpierdolu, ale go dostał.
Duchowny zmarszczył brwi i w końcu na jego twarzy pojawił się przebłysk człowieka, którego Joanna znała. Najwyraźniej szok u księży ustępował, jeśli zaczynało się bluzgać w kościele.
– Spokojnie – dodała szybko Chyłka. – Mnie się jeszcze może wymsknąć kilka razy, ale Zordon jest wege.
Kasjusz znów spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem.
– Nie rzuca mięsem – wyjaśniła Joanna. – Co najwyżej kalafiorem.
– Ale…
– Kto księdzu to zrobił? – włączył się Kordian.
Duchowny zerknął na Chyłkę, a potem na Oryńskiego. Skupił na nim swoją uwagę na dłużej, jakby od dawna czekał, by wreszcie się z nim spotkać. Może istotnie tak było.
– Miło mi cię poznać, Kordianie – odezwał się charakterystycznym łagodnym głosem pasterza, który dba o swoje owieczki.
– Wzajemnie – odparł szybko Zordon. – A teraz może zajmijmy się…
– Nic mi nie jest.
Oryński wyciągnął komórkę, co właściwie samo w sobie stanowiło komentarz, po czym zaczął wprowadzać numer alarmowy.
– Nie – rzucił czym prędzej Kasjusz. – Nie trzeba dzwonić po kogokolwiek.
– Tyle że ksiądz krwawi. I ma obrażenia, które…
– Proszę – uciął duchowny. – Bez policji.
– Planowałem raczej wezwać karetkę.
– Nie trzeba – zapewnił Kasjusz. – Naprawdę nic mi nie jest, potrzebuję tylko chwili, żeby dojść do siebie.
Chyłka bezsilnie westchnęła, a potem czujnym wzrokiem rozejrzała się po kościele.
– Dobra – rzuciła. – Macie tu jakieś środki opatrunkowe i inne takie?
– Na zakrystii coś się znajdzie.
Dwoje prawników pomogło księdzu wstać, a potem poprowadziło go w kierunku drzwi znajdujących się przy ołtarzu. Stękał i syczał z bólu, a Joannie przeszło przez myśl, że część obrażeń może nie być widoczna gołym okiem.
– Powie ksiądz w końcu, kto go tak załatwił? – rzuciła, kiedy wchodzili do zakrystii. – I dlaczego zadzwonił do mnie, a nie na policję?
Telefon był tyle niespodziewany, ile dramatyczny. Kasjusz właściwie nie potrafił złożyć jednego zbornego zdania – powiedział tylko, że potrzebuje pomocy. I że nie wie, do kogo innego mógłby się zwrócić.
Chyłka i Kordian wyjechali z Argentyńskiej zaraz potem. Joanna sądziła, że skierują się do kościoła na Pradze, w którym dotychczas pełnił posługę Kasjusz – okazało się jednak, że jakiś czas temu został przeniesiony do Wrońska.
Gdyby ona prowadziła, dotarliby tu w niecałą godzinę.
Gdyby Zordon wiedział, w jakiej kondycji zastaną duchownego, z pewnością też by przycisnął.
Zamiast tego zjawili się jednak półtorej godziny po telefonie. Czasu upłynęło całkiem sporo, mimo to duchowny wciąż nie potrafił do siebie dojść.
– Proszę księdza? – upomniała go Chyłka, czekając na odpowiedź.
– Miałem… niespodziewaną wizytę.
– Tyle widać. Kto konkretnie ją złożył?
– Cóż, nie znam tego człowieka, ale…
Urwał, kiedy Zordon nagle zatrzymał się w zakrystii, a wraz z nim reszta. Ksiądz nadal wspierał się na ramionach prawników, mimo to znów wydawało się, że osunie się na podłogę. Joanna chwyciła go mocniej.
Potem podniosła wzrok, by stwierdzić, co sprawiło, że Kordian raptownie stanął.
Cała zakrystia była we krwi.
Kielichy, pateny i inne naczynia liturgiczne leżały rozrzucone na podłodze, szaty do mszy również, razem z wieszakami. Joanna ujrzała komżę kapłańską, która powinna być biała, a zamiast tego niemal w całości przesiąkła szkarłatną posoką. Tuż obok znajdował się poszarpany ornat, główna szata noszona podczas liturgii.
Wszystko to sprawiło, że Chyłce na moment odebrało dech w piersiach. Upiorne wrażenie pogłębiło się jednak jeszcze bardziej, kiedy zobaczyła niedbale porzucone, zachlapane krwią Pismo Święte.
Co tu się wydarzyło, do kurwy nędzy?
– Muszę chyba na moment usiąść… – odezwał się słabo Kasjusz.
Kordian szybko potrząsnął głową, a potem postawił jedno z przewróconych krzeseł. Jak w transie pomogli księdzu zająć miejsce, po czym spojrzeli na siebie z przerażeniem.
– Chyłka…
– Wiem.
Nie musiała nawet się upewniać, co chce powiedzieć Zordon. Było tutaj zbyt dużo krwi jak na jedną ranną osobę.
Spojrzała na Kasjusza, ale niemal od razu zrezygnowała z dalszych prób dowiedzenia się od niego czegokolwiek. Zamiast tego powiodła wzrokiem po czerwonych śladach ciągnących się w kierunku bocznej kruchty.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że drzwi są niedomknięte.
Ruszyła ku nim, a potem razem z Kordianem wyszła na zewnątrz.
W tym samym momencie dostrzegli mężczyznę w jeansach i bluzie z kapturem, który leżał przed bocznym wyjściem z kościoła. Był cały we krwi wciąż wypływającej z głębokiej rany w czaszce. Kończyny miał ułożone nienaturalnie, a szeroko otwarte oczy wbijały martwe spojrzenie w nocne niebo.
2
ul. Ciechanowska, Wrońsk
Kordian potrzebował ułamka sekundy, by otrząsnąć się z dojmującej niemocy. Dopadł do mężczyzny, po czym natychmiast przyłożył mu palec do szyi, poszukując tętnicy. Wydawało mu się, że ją odnalazł, ale niczego nie wyczuł.
Szybko chwycił za nadgarstek.
– Zordon…
Nadal nic.
Spojrzał na twarz tego człowieka. Na pustkę w jego oczach, na szeroko otwarte usta. Mimowolnie dostrzegł poczerniałe plomby z tyłu szczęki i ukruszone zęby z przodu. Wzdrygnął się i poderwał na równe nogi.
– Kurwa mać – rzucił.
Spojrzał na Chyłkę, która całkowicie pobladła.
– Kurwa mać! – powtórzył.
– Spokojnie…
– Spokojnie?
– Nie wiemy, co się stało, i…
– Chyba żartujesz – uciął, mimowolnie ocierając dłoń o spodnie, zupełnie jakby śmierć mogła coś na niej pozostawić.
Zaraz potem znów wyszarpnął z marynarki komórkę.
– Poczekaj – rzuciła Joanna.
Nie miał zamiaru tego robić. Wprowadził numer i już chciał przycisnąć symbol wybierania, kiedy telefon nagle znikł z jego dłoni. Kordian podniósł wzrok na Chyłkę, która trzymała go ostrożnie, jakby dzierżyła materiał wybuchowy.
– Poczekaj chwilę – powtórzyła.
– Na co? – odparł ostro, wskazując ręką zwłoki. – Cokolwiek sie tu stało, ten ksiądz przed momentem zajebał człowieka!
– Ciszej, do kurwy…
– Daj mi ten telefon.
– Nie – odparła stanowczo Joanna.
Zmierzyli się wzrokiem, a Oryński wstrzymał oddech. Wpatrywał się w twarz żony intensywnie, poszukując jakichkolwiek oznak tego, że Chyłka przeżywa równie silne emocje jak on. Zupełnie jakby potrzebował tego, by potwierdzić, że jego reakcja nie jest przesadzona.
Joanna oddychała nieco nierówno, poza tym jednak sprawiała wrażenie osoby zupełnie nieprzejętej tym, że właśnie znaleźli się na miejscu zabójstwa.
W dziwny sposób sprawiło to, że Zordon także uspokoił bicie serca.
Rozejrzał się, zupełnie jakby istniała szansa, że ktoś im się przygląda. Okolicę spowijała jednak cisza, na ulicach nie było widać żywej duszy. Oboje mieli tego pełną świadomość, widzieli po drodze, że nikogo tu nie ma.
– Nie wiemy, co się stało – powtórzyła Chyłka.
Oryński wbił wzrok w zwłoki mężczyzny leżące tuż obok.
– Fakt – przyznał. – Nie wiemy.
– Więc…
– Więc powinniśmy jak najszybciej wezwać tych, którzy mają ustawowy obowiązek wyjaśniania takich rzeczy. My go nie mamy. Więcej, nie mamy nawet prawa, żeby…
– Uspokój się, kurwa, na moment.
– I? – rzucił cicho. – Co wtedy? Dojdę do wniosku, że…
– Po prostu ustalmy najpierw jakieś podstawowe fakty.
Kordian wciągnął powietrze głęboko do płuc, ale te od razu zaprotestowały, zupełnie jakby jego organizm chciał zasugerować, że wszystko wokół przesiąknięte jest śmiercią. Przez moment trwała pełna napięcia cisza, przerywana jedynie przez ujadanie psa w którymś z dalszych domostw.
– Podstawowe fakty są takie, że twój kumpel ksiądz kogoś zamordował, a my zamiast dzwonić na policję stoimy tu jak…
– To nie żaden kumpel ksiądz – przerwała mu Joanna.
– A kto?
– Gość, u którego spowiadam się od paru dekad – odparła. – Gość, który zna wszystkie moje sekrety, Zordon. A nie muszę ci chyba mówić, że nie powierzam ich byle komu.
Kordian otworzył usta, ale nie skomentował.
– Ufam mu, rozumiesz?
– Ale…
– I prędzej uwierzyłabym, że ty kogoś zabiłeś, niż że on miałby to zrobić.
Oryński nie bardzo wiedział, jak się do tego odnieść. Owszem, ksiądz Kasjusz pojawiał się od czasu do czasu w ich rozmowach, ale właściwie nigdy nie były one pogłębione. Kordian znał jedynie parę podstawowych faktów na jego temat.
Może powinien bardziej się zainteresować? Szczególnie po tym, jak to właśnie ten człowiek pomógł im w organizacji ślubu? Nie dość, że znalazł odpowiedni kanon w prawie kościelnym, to jeszcze załatwił z ordynariuszem właściwie wszystko, co było trzeba.
Zordon trwał w bezruchu, patrząc na Chyłkę i licząc, że wyjaśni mu nieco więcej. Ta płytko nabrała tchu.
– Pomógł mi bardziej, niż mógłbyś sądzić – odezwała się.
– To znaczy?
– Kiedy przyjechaliśmy z ojcem do Warszawy, zajął się mną.
Kordian uniósł brwi, bo słyszał o tym pierwszy raz. Właściwie nie było to nic dziwnego, Chyłka bowiem niechętnie wracała do tamtych czasów. Jej matka razem z Magdaleną mieszkały w Niemczech, założyły praktycznie nową rodzinę – ona zaś została tu całkowicie sama, z ojcem, od którego chciała jedynie uciec.
– Gdyby nie on, mogłoby być różnie – dodała Joanna, a potem skrzywiła się i pokręciła głową. – Nie, nie „mogłoby”. Byłoby różnie, Zordon.
Na moment urwała, a potem lekko uniosła rękę w kierunku kruchty.
– Ten facet uratował mi życie – rzuciła. – Wyciągnął mnie z życiowego gówna, postawił na nogi i kazał mi wziąć się w garść.
Kordian słuchał, nie wiedząc, czy powinien cokolwiek powiedzieć.
– Ojciec wszystko przepijał, na nic nam nie starczało – ciągnęła Chyłka. – Jeżeli w ogóle udawało mi się wyciągnąć od niego jakieś pieniądze, to tylko w trakcie szarpaniny. Ksiądz Kasjusz przez lata starał się załatwiać mi to, czego potrzebowałam do szkoły czy na studia. A kiedy moja siostra przyjechała, pomagał nam obu. I nigdy nie chciał niczego w zamian.
– Okej…
– To ci wystarczy?
Zordon zerknął na ciało leżące kilka metrów dalej, a potem na wejście do zakrystii.
– Żeby dać mu kredyt zaufania? – spytał.
– Mhm.
– Wystarczy.
Mimo że uśmiech na twarzy Joanny był blady, zdawał się emanować spokojem i zwiastować, że wszystko skończy się dobrze. Chyłka przesunęła dłonią po ramieniu Kordiana, a potem oboje powoli weszli z powrotem do budynku.
Duchowny wciąż siedział tam, gdzie go zostawili. Teraz jednak lekko się trząsł, jakby dopiero schodziły z niego emocje.
Joanna kucnęła obok niego, a kiedy Oryński podsunął im dwa krzesła, zajęła jedno z nich. Siedzieli naprzeciw Kasjusza, czekając, aż ten zogniskuje na nich wzrok. W końcu to zrobił.
– Co tu się stało, proszę księdza? – odezwał się Kordian.
Duchowny z trudem przełknął ślinę.
– Musimy wiedzieć o wszystkim – dodała Chyłka. – Od początku do końca.
– Tak, oczywiście…
Wciąż był jak ogłuszony i nie sposób było liczyć na to, że usłyszą od niego zborną wersję zdarzeń. Przez moment kluczył, zaczynając opisywać cały dzień, od momentu porannej modlitwy, przez przygotowania do mszy, aż po kolację.
Kordian nie mógł skupić się na jego słowach.
Wciąż myślał o tym, że na zewnątrz leży martwy człowiek. Formalnie już uchybiali zarówno przepisom ogólnie obowiązującym, jak i kodeksowi etyki. Zapewniał się jednak w duchu, że w praktyce nie przekroczyli jeszcze Rubikonu.
Gdyby powiadomili policję nawet za pół godziny, udałoby się ułożyć przekonującą wersję. Weszli do kościoła, zastali zakrwawionego duchownego, zajęli się nim. Nie wychodzili na zewnątrz, nie odkryli zwłok.
– W porządku – rzuciła Joanna, wyrywając Oryńskiego z przemyśleń. – Zjadł ksiądz kolację, wrócił tutaj pogasić wszystko i…
Zawiesiła głos z nadzieją, że podejmie wątek tam, gdzie go urwał.
– Ktoś załomotał do głównych drzwi, więc podszedłem i otworzyłem – powiedział automatycznie Kasjusz.
– I?
– Mężczyzna od razu je popchnął. Wpadł na mnie.
Duchowny potrząsnął głową, sprawiając, że kilka kropel krwi spadło na jego sutannę.
– Zapytał, czy ksiądz Kasjusz, a kiedy potwierdziłem, zaczął mnie okładać – kontynuował. – Próbowałem uciekać, ratować się, ale on dalej bił…
Zamrugał kilkakrotnie, jakby sam w to wszystko nie wierzył. Jakby nie był gotów przyjąć, że bliźni jest w stanie tak po prostu bez powodu się na niego rzucić.
– Udało mi się dostać do zakrystii, ale byłem już… Ledwo trzymałem się na nogach. Chwyciłem lichtarz i…
– Co? – rzucił Kordian.
– Świecznik kościelny…
– I co ksiądz zrobił? – drążyła Joanna.
– Próbowałem jakoś się obronić, próbowałem…
Zawiesił wzrok gdzieś w oddali, potem zacisnął mocno powieki.
– Ugodziłem go gdzieś – wydusił. – Chyba w głowę, ale nie mogę być pewien.
Nagle Kasjusz poderwał się na równe nogi. Zrobił to tak szybko, że żadne z prawników nie zdążyło zareagować, nim go zamroczyło. W ostatniej chwili wsparł się jednak na krześle.
– Muszę go znaleźć!
– Spokojnie, niech ksiądz…
– On może być ranny!
Rozglądał się jak szaleniec, a Oryński mimowolnie przywołał w myśli ranę, którą dostrzegł na głowie ofiary. Jeśli ten lichtarz był pojedynczym, długim świecznikiem zakończonym ostrym szpikulcem, z pewnością pasował na prawdopodobne narzędzie zbrodni.
– Musimy natychmiast go znaleźć – dodał Kasjusz nieco mniej roztrzęsionym głosem. – Uderzyłem go czymś, mocno krwawił.
– Niech ksiądz siada.
– Na pewno potrzebuje pomocy. Na pewno.
Duchowny zaczął uważnie się rozglądać, jakby zachodziło duże prawdopodobieństwo, że człowiek, z którym się starł, nadal gdzieś tu jest.
– Nie stójcie tak – rzucił. – Musimy…
– Już mu nie pomożemy, proszę księdza – uciął Kordian.
– Słucham?
– Ten człowiek nie żyje.
– Jak… Ale…
Oryński analizował zachowanie rozmówcy, starając się odnaleźć w nim coś, co da pojęcie, czy cały ten szok nie jest udawany. Niczego takiego nie dostrzegł. Kasjusz zdawał się całkowicie nieświadomy, że odebrał komuś życie.
– Ale… – powtórzył.
Spojrzał na prawników, po czym nagle połączył jedno z drugim i raptownie wyrwał się w kierunku wyjścia z zakrystii. Chyłka zareagowała równie szybko, jakby się tego spodziewała. Zatrzymała go, nie mając zamiaru puścić.
– Muszę… – wydusił Kasjusz.
– Nic już ksiądz nie zrobi.
– Muszę przecież… Nie… To niemożliwe…
Mamrotał jeszcze przez jakiś czas, a kiedy wreszcie dotarło do niego, że odebrał komuś życie, znów osunął się na podłogę. Kiedy odzyskał nieco równowagi, zaczął upierać się przy tym, że musi go zobaczyć, musi zmówić modlitwę.
– Nie ma bata – ucięła Chyłka. – To w tej chwili miejsce przestępstwa i więcej księdza śladów tam nie potrzeba.
– Joanno…
– Niech mi ksiądz nie joannuje. Od teraz to ja mówię, co i jak robimy.
Potrzebował jeszcze chwili, nim w końcu pogodził się z jej słowami. Kordian widział, że ma do niej pełne zaufanie – podobnie jak ona do niego. Duchowny wrócił na krzesło, a potem pochylił się i ukrył twarz w dłoniach.
Chyłka stanęła obok i położyła mu rękę na plecach. Nie zareagował, zupełnie jakby przebywał w innym świecie.
– Dobra – rzuciła. – Zacznijmy od tego, co…
Urwała, kiedy nagle uniósł głowę.
– Zadzwoniliście po policję?
– Jeszcze nie – odparła Joanna.
– Dlaczego?
– Musimy najpierw omówić parę spraw.
– Ale…
– Niech ksiądz zamknie się, kurwa, i mnie posłucha – wpadła mu w słowo. – W tej chwili wygląda to…
– Nieistotne, jak wygląda – uparł się. – Trzeba natychmiast wezwać odpowiednie służby. One ustalą, co zaszło.
Chyłka uniosła bezradnie wzrok i zawiesiła go na krucyfiksie wiszącym przy wejściu.
– Chryste Panie – rzuciła. – Gdybym miała telefon ładowany zbliżeniowo naiwnością, zawsze trzymałabym go w pobliżu księdza.
– Co takiego?
– To, że wleciała księdzu niezła odkleja.
Kasjusz zamrugał nierozumiejąco.
– Dochodzeniowcy przyjadą tu z gotową hipotezą śledczą – włączył się Kordian. – A potem zrobią wszystko, żeby dopasować do niej fakty.
– My jesteśmy od tego, żeby ich nie przeinaczyć – uzupełniła Joanna.
Duchowny nie wydawał się przekonany, ale wyraźnie nie miała zamiaru się tym przejmować. Póki jeszcze balansował na granicy skrajnego osłupienia, mogła pokierować jego zachowaniem w odpowiednią stronę.
– Niech ksiądz mówi, co było po tym, jak uderzył gościa tym lichtarzem – poleciła.
Kasjusz znów skrył twarz w dłoniach.
– Ja… nie wiem…
– Zaczął uciekać?
– Boże mój, Boże mój… nie pamiętam…
– Tak po prostu odpuścił?
Kiedy nie nadeszła żadna odpowiedź, Joanna pochyliła się, złapała duchownego za ręce i odsunęła je z jego twarzy. Kordian dostrzegł łzy cieknące po policzkach i rozbiegany wzrok, zwiastujący ponowną falę szoku.
– Zatoczył się – wydusił Kasjusz. – Chwycił za coś, znów mnie uderzył…
Duchowny złapał się za żebra, jakby to tam wylądował cios. Być może tak było, być może miał jeszcze jakieś obrażenia, których nie czuł z powodu adrenaliny.
– Szarpaliśmy się tutaj, w zakrystii…
– I?
– Mówił coś. Kaszląc krwią, rzucał oskarżenia.
– Jakie oskarżenia? – spytał Zordon.
– On… – Duchowny urwał i ścisnął mocniej dłonie Chyłki. – Twierdził, że dopuściłem się… Że zgwałciłem jego syna…
Oryński znał swoją żonę na tyle dobrze, że dostrzegł mimowolną, machinalną chęć cofnięcia rąk nawet pomimo tego, że Joanna się nie poruszyła.
– Że przyszedł, żeby mnie ukarać, żeby wymierzyć sprawiedliwość… Mówił, że wielokrotnie molestowałem jego dziecko…
Chyłka przez moment nie reagowała, zupełnie jakby sama potrzebowała czasu, by to przetrawić. W istocie jednak dawała duchownemu czas, by ten z własnej i nieprzymuszonej woli powiedział coś więcej.
Kasjusz wszelako ewidentnie dotarł do końca opowieści.
Prawniczka w końcu oderwała wzrok od księdza i zerknęła na Kordiana. Ten w odpowiedzi posłał jej jedno ze spojrzeń, których znaczenie mogli odczytać wyłącznie oni. Mówiło: „jesteś pewna, że powinniśmy go reprezentować?”.
Joanna skinęła lekko głową.
– On się bronił, Zordon – powiedziała.
Ignorowała przy tym zarzut, który właśnie usłyszeli, Oryński jednak wiedział, że nie musi werbalizować tej myśli. Chyłka bowiem automatycznie przyjęła, że jest bezpodstawny.
Kiedy na powrót skupiła wzrok na duchownym, dało się dostrzec, że chce przejść do konkretów. I ustalić, jakie ślady zostawił na miejscu zbrodni.
– Dobra – rzuciła. – Słyszy mnie ksiądz?
– Słyszę…
– To niech mi ksiądz teraz powie, gdzie jest ten lichtarz.
Kasjusz obrócił lekko trzęsącą się głowę w jedną, a potem w drugą stronę. Wyraźnie nie miał pojęcia, co zrobił ze świecznikiem. Nie trzeba było jednak geniusza, by stwierdzić, że musi znajdować się gdzieś w pomieszczeniu.
Chyłka i Oryński zaczęli szukać, ale po jakimś czasie stało się jasne, że ich starania są daremne.
– Wychodził ksiądz z zakrystii po tym, co się stało? – rzuciła.
– Nie… tylko do was.
Kordian mimowolnie pomyślał o tym, że kiedy weszli do kościoła, duchowny nie sprawiał wrażenia, jakby właśnie kogoś zabił. Może jednak wstrząs był zbyt duży. Ludzie przedziwnie zachowywali się w obliczu śmierci, przekonał się o tym nie raz.
– Jest ksiądz pewien? – odezwał się.
– Tak… przecież… Dokąd miałbym iść?
Zasadne pytanie, uznał w duchu Oryński.
Stało się jeszcze zasadniejsze, kiedy przeszukali cały kościół i nigdzie nie odnaleźli narzędzia zbrodni.
3
XXI piętro Skylight, Warszawa
W największej kancelaryjnej sali właśnie miała odbywać się telekonferencja w sprawie transgranicznego przestępstwa dokonanego przez jednego z klientów – kiedy jednak troje imiennych partnerów musiało się spotkać, miejsce natychmiast się zwalniało.
Artur i Mariusz usiedli po jednej stronie stołu, patrząc na Joannę i Oryńskiego, za którymi wisiała okazała grafitowa tablica z nazwą kancelarii: „ŻELAZNY CHYŁKA KLEJN”.
– Co on tu robi? – odezwał się pierwszy z imiennych partnerów, patrząc na Kordiana.
– Siedzi – odparła Joanna.
– Tyle jestem w stanie sam zaobserwować, ale…
– Jest niezbędny.
– Do czego?
Chyłka otworzyła usta, ale zawahała się, jakby uświadomiła sobie, że sama nie zna odpowiedzi na to cokolwiek życiowe pytanie. Posłała pytające, proszące o pomoc spojrzenie Zordonowi, ten jednak tylko wzruszył ramionami.
– Do zmieniania godziny na piekarniku – oznajmiła w końcu.
Klejn bezsilnie westchnął, Żelazny tylko uniósł wzrok.
– W takim razie być może odbylibyśmy tę rozmowę…
– A, nie, czekaj – ucięła. – Potrzebuję go też do wyciągania włosów z odpływu pod prysznicem.
Oryński cicho odchrząknął.
– Który zatyka się co dwa dni – zauważył.
– Nie moja wina.
– Nie? To skąd się tam biorą te długie na kilkadziesiąt centymetrów włosy?
– Nie wiem.
Kordian poszukał nieco zrozumienia i męskiej solidarności u dwóch siedzących naprzeciwko partnerów, ale na próżno. Sprawiali wrażenie, jakby za moment mieli opuścić salę konferencyjną.
Skupił się więc na powrót na żonie.
– Swoją drogą to fascynujące – stwierdził.
– Niby co?
– Że jeszcze nie jesteś łysa.
Chyłka uniosła brwi, jakby właśnie rzucił jej wyzwanie, a potem obróciła się do niego.
– Mnie bardziej fascynuje twoja strategia mydlana.
– Że niby jaka?
– Mydlana.
– I co to twoim zdaniem znaczy?
Joanna przełożyła rękę przez oparcie krzesła i zmrużyła lekko oczy.
– Zamiast wyrzucić ogryzek mydła do kibla, jak normalny człowiek, i pozwolić mu się spokojnie rozpuścić, kleisz jeden do drugiego, ściskasz, starasz się zespolić, jakby od tego zależało twoje życie. A potem ja wchodzę pod prysznic i nagle zastaję, kurwa, mydło Frankensteina.
Oryński prychnął, ale dwóm pozostałym mężczyznom nie było do śmiechu.
– Możemy przejść do rzeczy? – odezwał się Klejn. – Bo jeśli macie zamiar dalej ciągnąć ten cyrk, to…
– To nie cyrk, to dramat – ucięła Joanna, patrząc na Zordona. – Za kilka lat w tym małżeństwie zostanie mi w głowie albo gówno, albo nierówno. Trzeciej możliwości nie ma.
Mariusz się podniósł, Chyłka jednak szybko zgromiła go wzrokiem.
– Siadaj – poleciła.
– Spasuję. Mam lepsze rzeczy do roboty niż przyglądanie się waszym grom wstępnym.
– Oho.
Joanna skrzyżowała ręce na piersi, a potem zerknęła na Oryńskiego.
– Chyba nas rozpracował – dodała.
– Tak myślisz?
– Mhm – potwierdziła. – Wie, że muszę cię lekko nakręcić, zanim zaczniesz rąbać mnie na wiór jak bóbr.
Kordian znów się zaśmiał, Żelazny zaś przesunął dłońmi po twarzy w geście bezradności.
– Powiesz nam, po co to spotkanie? – rzucił.
– Niewykluczone.
– To spróbuj to z siebie…
– Mamy dość kontrowersyjnego klienta – ucięła Joanna.
Klejn popatrzył na nią niepewnie, jakby nie dowierzał w to, co właśnie usłyszał. Ostrożnie z powrotem zajął miejsce.
– Znaczy? – spytał.
– Znaczy, że zamierzamy z Zordonem reprezentować kogoś, kto wprawdzie jest niewinny, ale sprowadzi na nas nieco ogólnego zainteresowania.
Żelazny wymienił się z Mariuszem krótkim spojrzeniem.
– I chcesz to… – zaczął – z nami skonsultować?
– Tak.
Mina Artura dowodziła, że spodziewa się wprowadzenia na jakąś minę.
– Nie rozumiem – odparł.
Joanna litościwie skinęła głową.
– Nie winię cię – skwitowała. – Zresztą nauczyłam się doceniać ten ujemny intelekt, bo dzięki niemu sama się rozwijam.
– Jak to? – włączył się Kordian.
– Zastanów się nad tym, Zordon. Praktycznie przy każdej rozmowie z idiotą inteligentna osoba musi wymyślać nowe sposoby na to, jak wytłumaczyć skomplikowane rzeczy w na tyle prosty sposób, żeby rozmówca je pojął.
Żelazny sięgnął do spinki przy mankiecie i zaczął ją obracać.
– Rzeczywiście – przyznał Oryński.
– Przestaniesz sobie robić jaja?
– A ty przestaniesz mieć inteligencję na poziomie podeszwy mojego buta?
Artur już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, Chyłka jednak nie zamierzała mu na to pozwolić.
– Konsultuję z wami tę sprawę w myśl nowej polityki całkowitej transparentności – oznajmiła.
W sali konferencyjnej zaległa cisza.
– W myśl czego? – jęknął Żelazny.
– Jeśli już musimy współpracować, to chociaż współpracujmy dobrze.
Było to równie absurdalne, co niewiarygodne, ale nikt nie skwitował. Jasne było, że o ile Joanna jest w stanie dogadać się z Żelaznym, o tyle żadne z nich nie chciało wyciągać ręki do Klejna.
Fakt, że właśnie ich nazwiska znalazły się na szyldzie, wymusiła sytuacja. Nie było innego wyjścia.
I nikt nie miał wątpliwości, że Klejn przy pierwszej lepszej okazji postara się pozbyć pozostałych. A oni jego.
– Okej – odezwał się Mariusz. – Co to za klient?
– Ksiądz pedofil oskarżony o zabójstwo.
Żelazny pozwolił sobie na ciche parsknięcie, ale uśmiech zastygł na jego twarzy, gdy uświadomił sobie, że nikt się nie śmieje.
– To znaczy rzekomy pedofil – sprostowała Joanna. – A na to zabójstwo znajdzie się jakiś kontratyp.
– Chyba sobie…
– Bynajmniej – ucięła. – Jestem poważna jak twoje problemy z prostatą.
Artur z irytacją trącił spinkę, jakby zamierzał wyrwać ją z koszuli i cisnąć prosto w Chyłkę. Nie miał pojęcia, ile tym samym dostarczał jej satysfakcji.
– Ofiarą jest ojciec molestowanego dziecka – dodał Kordian.
– Rzekomo molestowanego.
– Tak – potwierdził jakby nigdy nic Oryński.
Przez chwilę w sali konferencyjnej trwała cisza. W końcu przerwał ją Klejn.
– Zwariowałaś? – odezwał się.
– Lata temu pod biurowcem, kiedy natknęłam się na tego tu bakłażana – odparła i zarzuciła głową w kierunku Zordona.
Mariusz przysunął się do stołu.
– Nie widzisz, jaka jest atmosfera polityczna? – zapytał. – Skończyła się wreszcie pobłażliwość dla Kościoła, jest sezon na księży.
– I?
– I to, że ktokolwiek ich broni, tapla się w tym samym co oni.
– To był zamierzony rym? – rzuciła Joanna.
Żelazny chrząknął cicho, wciąż bawiąc się spinką.
– Dobrze wiesz, jak jest – podjął nieco bardziej koncyliacyjnym tonem. – Przez lata władze kościelne starały się załatwiać to w swoim łonie, nic nie trafiało do prokuratury. A nawet jeśli, to było umarzane. Teraz jednak wszystko wraca ze zdwojoną mocą. Ujawniają się kolejne ofiary, powstają kolejne dokumenty, media i reporterzy w całym kraju biorą się do roboty, a…
– Wiem, co się dzieje, Żelbetonie.
– To może powinnaś wziąć to sobie do serca.
– A może ty powinieneś sobie wziąć to, że prokuratury i sądy wciąż niespecjalnie się tym zajmują – wpadła mu w słowo. – Wiesz, ilu pedofili siedzi w więzieniach w Polsce?
– Przesadnie się tym nie interesuję.
– Jakichś dziewięciuset – zauważyła Chyłka. – A wiesz, ilu z nich to księża?
– Nie.
– Dwóch.
Artur w końcu zostawił spinkę w spokoju i położył dłonie na stole.
– Ci ludzie wciąż są chronieni – dodała Joanna. – Albo przez władze kościelne, albo państwowe. Rządzącym nie uśmiecha się iść z nimi na wojnę, bo uderzą w instytucję, która dalej zapewnia im stały przypływ głosów w wyborach.
– Daj spokój…
– Z naszego punktu widzenia to sytuacja idealna – ciągnęła Chyłka. – Mamy sprawę medialnie głośną i kontrowersyjną, ale jednocześnie statystycznie wygraną w sądzie.
– W dupie mam sąd – oznajmił Artur. – Wszystkie centrowe, lewicowe i liberalne stacje, gazety i portale przerobią nas na karmę dla świń.
Klejn skinął głową, co stanowiło dość niecodzienny widok, rzadko bowiem zgadzał się z czymkolwiek, co mówił Żelazny.
– Chcesz narazić firmę na PR-owe samobójstwo – zauważył.
– Niezupełnie.
– Jasne. Bo wydaje ci się, że masz jakąś przebiegłą linię obrony, którą…
– Nie – wpadła mu w słowo Chyłka. – Bo ten duchowny jest niewinny.
– Oczywiście.
Joanna również przybliżyła się do stołu, skracając dystans.
– Znam go, od kiedy byłam gówniarą – powiedziała, sięgając po rzadko używany, poważny ton. – Nigdy nawet na nikogo krzywo nie spojrzał, nigdy nie zrobił choćby jednej dwuznacznej rzeczy. Przeciwnie, pomagał każdemu, kto znalazł się pod jego opieką.
Artur i Klejn wymienili się krótkimi spojrzeniami.
– A jednak zabił kogoś, kto…
– Kto zjawił się u niego w kościele, by go zaatakować. Bronił się.
Żelazny skrzywił się lekko, po czym spojrzał na parę prawników.
– Jesteście tego pewni? – mruknął.
– Tak – odparła Joanna, nim Oryński miał okazję zareagować. – Byliśmy na miejscu zdarzenia.
– Mimo wszystko mogliście nie widzieć wszystkiego.
– Bo?
– Bo policja zazwyczaj nie dopuszcza nas do wykonywanych czynności?
Chyłka czuła na sobie ciężkie spojrzenie Zordona i wiedziała, doskonale wiedziała, dlaczego tak się w nią wślepia. Kilkakrotnie zastanawiali się nad tym, co konkretnie powiedzieć dwóm imiennym partnerom – a w rezultacie, co powiedzieć całemu światu.
– Byliśmy tam przed policją – oznajmiła Joanna.
– Że co? – wtrącił się Klejn.
– Duchowny był w głębokim szoku – podjął Kordian. – Zadzwonił do Chyłki właściwie bezrefleksyjnie, a kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że jeszcze się nie pozbierał.
– Chcecie powiedzieć, że byliście tam zaraz po tym, jak zamordował człowieka?
– Tak – odparła lekkim tonem Joanna.
Klejn potrzebował chwili, by to przetrawić. I kolejnej, by upewnić się, że nie robią sobie z niego jaj.
– Czy wyście całkowicie oszaleli? – rzucił w końcu. – Zdajecie sobie sprawę, co tym samym daliście prokuraturze?
– Na razie nic – powiedziała Chyłka. – Ale zamierzamy dać wpierdol.
Mariusz przesunął dłonią po włosach i z niedowierzaniem uniósł wzrok.
– W najlepszym wypadku będą argumentować, że instruowaliście klienta, co ma mówić i jak się zachowywać – zagrzmiał. – W najgorszym, że zmanipulowaliście materiał dowodowy.
– Niczego nie ruszaliśmy – zapewnił Kordian. – I zaraz po przyjeździe, jak tylko zorientowaliśmy się, co się stało, zadzwoniliśmy na policję.
– Zgadza się – włączyła się Joanna. – Radiowóz przyjechał z Ciechanowa po jakimś kwadransie, który spędziliśmy na uspokajaniu naszego klienta.
Dwóch imiennych partnerów popatrzyło po sobie, nie było jednak w tym wzroku ani joty porozumienia. Przeciwnie, łypali na siebie, jakby jeden starał się wyzwać drugiego, by to on zaczął drążyć.
– Nie ruszaliśmy materiału dowodowego – zapewniła Chyłka.
– I nie instruowaliśmy klienta w żaden sprzeczny z prawem sposób – dodał Oryński.
Nie trzeba było czytać w myślach Żelaznego i Klejna, by wiedzieć, że nie pokładają w słowach dwójki prawników wiele wiary. Ich wyrazy twarzy mówiły same za siebie.
– Co było potem? – odezwał się w końcu Artur.
– Nic – odparła Joanna. – Policjanci zastali krwawą łaźnię, więc zamknęli księdza w radiowozie i wezwali posiłki. Potem już same nudy. Zjawił się jakiś lokalny prokurator, potem technicy i inne sępy.
– I? Zamknęli tego księdza? – chciał wiedzieć Żelazny.
– Nie.
Przez twarz Klejna przemknął pełen niedowierzania wyraz.
– Żartujesz sobie?
– O dziwo nie – odparła Chyłka.
– Jakim cudem pozwolili mu zostać na wolności?
– Widocznie mu ufają.
– Na tyle, żeby zastać go w morzu krwi i nawet nie…
– Prokurator z Ciechanowa uznał, że nie zachodzi potrzeba stosowania aresztu tymczasowego – ucięła Joanna. – I że to wszystko wygląda na obronę konieczną.
Fakt, było to dziwne, ale tylko o ile brało się pod uwagę to, jak organy ścigania traktują ludzi bez koloratek. Ci, którzy je nosili, nieraz korzystali z taryfy ulgowej, szczególnie kiedy dłużej przebywali wśród lokalnej społeczności i się z nią zrośli. W tym wypadku tak jednak nie było, więc Chyłka zakładała, że nocą telefony na linii kuria–prokuratura rozgrzały się do czerwoności.
– Poza tym nie sposób było stwierdzić, do kogo należała ta cała krew – uzupełnił Zordon. – Ani co spowodowało obrażenia.
– Dlaczego?
– Bo nie znaleziono narzędzia zbrodni – powiedziała Chyłka.
Jeśli do tej pory dwóch siedzących naprzeciwko adwokatów rozważało, czy obrona Kasjusza jest dobrym pomysłem, to właśnie przestali to robić.
– Pozbył się go? – jęknął Żelazny. – Toż to, kurwa, dość jasno sugeruje, że miał powody do obaw.
– Nie pozbył się.
– Czyli tak po prostu zniknęło? Rozpłynęło się w powietrzu?
– Na to wygląda.
– Świetnie. Po prostu cudownie.
Joanna lekko rozłożyła ręce.
– Mówi, że nie wyrzucił narzędzia zbrodni – powiedziała. – A ja mu wierzę.
Chciałaby, żeby Kordian był równie pewny – nie mogła jednak na to liczyć. Dla niego sytuacja była równie podejrzana jak dla Klejna i Artura. W odróżnieniu od nich jednak darzył Joannę tak głębokim zaufaniem, że tyle mu wystarczało.
– Niewykluczone, że ktoś inny pojawił się na miejscu zdarzenia – odezwał się Oryński. – Ksiądz był w takim szoku, że nawet by tego nie odnotował.
– Dodatkowo po wszystkim wyszedł z zakrystii, gdzie doszło do szarpaniny, a drzwi były otwarte.
Żelazny ani Mariusz się nie odzywali, czekając na konkret, po który na tym etapie zazwyczaj sięgała Chyłka. Sprowadzał się do dowodu świadczącego na korzyść potencjalnego klienta.
Problem polegał na tym, że słowa Kasjusza były jedynym, co mogła zaoferować.
– W porządku… – podjął Artur. – Więc mamy z jednej strony ofiarę zabójstwa…
– Domniemanego.
– …a z drugiej kogo? Jakieś dzieci, ofiary molestowania?
– Właściwie to dziecko – skorygowała Joanna. – Jedna sztuka. W dodatku syn tego, co poległ.
Zaległa kłopotliwa cisza, a Chyłka spodziewała się, że przerwie ją cały korowód pytań o to, czy to wszystko aby nie jakaś kpina. Zamiast tego jednak imienni partnerzy wymienili się zaniepokojonymi spojrzeniami.
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak to będzie wyglądało w mediach? – jęknął Artur.
– Co konkretnie?
– To, że osierocone i zgwałcone dziecko będzie opowiadać o tym, co się wydarzyło – rzucił wprost Żelazny.
Miał rację, optyka nie będzie przesadnie korzystna. Ale wymiar PR-owy niespecjalnie Chyłkę interesował. Liczyły się fakty, a one były takie, że Kasjusz nigdy nie dotknął żadnego dziecka, a w starciu z agresorem jedynie się bronił.
– Słuchaj – powiedziała. – Sam widzisz, że nie ma aresztu tymczasowego.
– To tylko pogorszy sprawę w mediach – odparował Żelazny. – Będą podnosili, że prokuratura jak zwykle stosuje taryfę ulgową wobec kleru.
– No i chuj.
Artur syknął cicho.
– To twój zawodowy, poparty latami doświadczenia, profesjonalny komentarz?
– Tak.
– A może pokusisz się o bardziej rozwinięty?
– A może nie.
Żelazny błagalnie spojrzał na Kordiana, jakby ten jako jedyny miał do dyspozycji środki, którymi mógłby przymusić Chyłkę do lepszej kooperacji z pozostałymi imiennymi partnerami.
– Gówno mnie obchodzi wymiar medialny sprawy – powiedziała. – Liczyć się będzie to, co na sali sądowej.
– Czyli?
– Całkowite uniewinnienie.
Wbijała wzrok w Artura, zastanawiając się, ile jeszcze potrzeba, by przekonać go, że to sprawa, która może przysłużyć się kancelarii. Sytuacja w jej strukturach była niestabilna, Joanna nie chciała podejmować się obrony klientów, przez których Żelazny opuściłby jej narożnik.
Trwała wojna, choć nie rozległ się żaden wystrzał. Każdy dzień był walką z Klejnem i należało uważać, gdzie stawia się kroki.
Chciała jeszcze raz zapewnić o swojej absolutnej wierze w niewinność klienta, kiedy w sali konferencyjnej rozległy się dźwięki solówki z Afraid to Shoot Strangers. Joanna powoli sięgnęła do kieszeni po telefon.
Zobaczywszy połączenie od Kasjusza, od razu odebrała.
– Może byś przeprosiła i powiedziała, że… – zaczął Żelazny.
– Halo – rzuciła do słuchawki. – Tutaj Chyłkowy głos w twoim domu.
Duchowny nie odpowiedział.
– No jaja sobie tylko robię – dodała.
Wciąż nic.
– Jest tam ksiądz?
– Jestem – potwierdził cicho. – Ale obawiam się, że nie tam, gdzie bym chciał…
Chyłka zmarszczyła czoło, a cała wesołość nagle opuściła jej oblicze. Kordian nerwowo drgnął, wyczuwając, że coś jest nie tak.
– To znaczy gdzie ksiądz jest? – spytała.
– W Kalwarii.
Joanna podniosła się z krzesła i odeszła w kierunku przeszklonej, dźwiękoszczelnej ściany. Po drugiej stronie przemykali prawnicy, posyłając jedynie przelotne i mętne spojrzenia w stronę sali konferencyjnej.
– To naprawdę nie jest moment na wycieczki po stacjach drogi krzyżowej – odparła Chyłka.
– Nie to mam na myśli.
– A co?
– Miasto na Litwie.
– Co takiego?
– Musiałem…
– Wyjechał ksiądz, kurwa, z kraju?
Ledwo to powiedziała, mogła poczuć na plecach piorunujące spojrzenia wszystkich trzech mężczyzn siedzących przy stole.
– Joanno, proszę cię…
– Poprzestawiało się księdzu we łbie?
– Musiałem.
Chyłka położyła dłoń na karku i mocno ścisnęła.
– Musiał to ksiądz siedzieć na dupie, do kur… do cholery – syknęła.
– Nie rozumiesz – odparł z niepokojem. – Z samego rana dostałem telefon z archidiecezji…
– I?
– Moja sprawa została przekazana prokuraturze w Warszawie – wydusił. – Jest tam jakiś nowo powstały zespół, który zajmuje się stricte przestępstwami popełnianymi przez duchowieństwo.
– Zaraz…
– Powiedziano mi, że trafię do aresztu.
Prawniczka przygryzła usta, starając się powstrzymać stek przekleństw, który się na nie cisnął. Nadaremno.
– Więc postanowił ksiądz spierdolić za granicę?
– Joanno… – zaapelował, jakby wulgaryzmy były największym problem.
Chyłka obróciła się i bezsilnie oparła plecami o ścianę.
– Niech ksiądz natychmiast wraca – poleciła.
– Ale…
– Daleko to jest?
– Jakieś cztery godziny drogi. Zatrzymałem się u znajomego wikarego, którego poznałem na misji w…
– Pozna ksiądz kolejnych na misji w ciemnej dupie, jak zaraz nie wsiądzie do auta i nie ruszy w drogę powrotną – ucięła.
Nie nadeszła żadna odpowiedź.
– Jasne? – upomniała się o uwagę.
– Ale… Oni mnie zamkną.
Chyłka lekko skinęła głową, bo akurat z tym musiała się pogodzić.
– A ja księdza wyciągnę – zapewniła.
Chwilę później się rozłączyła, a potem bez słowa opuściła salę konferencyjną i szybkim, zdecydowanym krokiem przebiła się przez prawniczą masę na korytarzu. Dotarłszy do jednego z gabinetów, otworzyła drzwi bez pukania.
– O, co za miła…
– Zakleszcz otwór gębowy, chudzielcu – ucięła. – I znajdź mi wszystko, co możesz, o jakiejś nowej komórce w prokuraturze, która poluje na księży.
4
Droga wojewódzka 632, okolice Nasielska
Chyłka i Oryński ledwo uniknęli prawniczej tragedii. Kiedy tylko warszawska prokuratura okręgowa wydała postanowienie o tymczasowym aresztowaniu, policjanci stawili się w kościele. Nie znalazłszy tego, kogo szukali, właściwie mieli tylko jedno wyjście – puścić w ruch formalną procedurę, by przymusowo doprowadzić podejrzanego do aresztu śledczego.
Gdyby nie to, że Joanna niemal natychmiast zadzwoniła do Paderborna i zapewniła, że własnoręcznie dostarczy księdza w ich ręce, tak by się stało. Ugrali nieco czasu, ale nic ponadto. Prokuratorka prowadząca postępowanie nie miała zamiaru się z nimi spotykać – nie przystała nawet na rozmowę telefoniczną.
A opinie, które zebrał na jej temat Kormak, nie napawały optymizmem.
Jakby na potwierdzenie tego, że Chyłka potrzebuje niewielkiego doładowania pewności siebie, wybrała kawałek Montségur, który ostatnimi czasy traktowała jako motywacyjny hymn.
Uderzała dłonią w kierownicę, wystukując rytm i sprawiając wrażenie kogoś, kto doświadcza wrażeń niedostępnych dla nikogo innego.
– Ten numer można by wrzucić na którykolwiek z najlepszych albumów Ironsów – odezwała się.
– Tak, wiem.
– Czujesz tego kopa, Zordon?
Oryński zerknął na prędkościomierz bmw.
– Ja nie, ale iks piątka z pewnością tak.
Sypali sto pięćdziesiąt po drodze, na której teoretycznie obowiązywało ograniczenie do dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. I właściwie było to dość optymistyczne, wziąwszy pod uwagę stan nawierzchni.
– Ups – rzuciła Joanna.
– Ups?
Wciąż nie zwalniała.
– Wiesz, że noga mi się ciężka robi przy takich kawałkach.
– To może włączmy coś lżejszego, bo…
Urwał, kiedy wjechali na niewielki wiadukt, przed którym widniała tabliczka z ograniczeniem do siedemdziesięciu. Nawierzchnia zrobiła się jednak nieco lepsza, więc czarne bmw nie zwolniło ani o jotę.
– Muszę korzystać, póki mogę – odparła Chyłka.
– A co? Planujesz celibat w kwestii łamania przepisów?
– Poniekąd.
Zerknęła na niego, a on znaczącym wzrokiem wskazał, by wbiła oczy przed siebie.
– Jak będę cysterną, nie mam zamiaru zapierdalać – zauważyła. – Siebie czy ciebie mogę narażać, ale naszego intruza nie.
– Mało sensowne.
– Bo?
– Bo jak nas usuniesz z tego świata, nie będzie miał kto sprowadzić na niego rzeczonego intruza.
Joanna zawahała się, a potem zwolniła. Nieznacznie, ale Zordon nie spodziewał się cudów.
– Dobra – rzuciła. – Włącz coś lżejszego.
Oryński sięgnął po jej telefon, a potem zerknął na playlisty na Spotify. Przewinął jeden ekran, potem drugi i trzeci.
– To jak szukanie igły w stogu siana – oznajmił.
– Czyli dość łatwa rzecz.
– Raczej nie.
– Raczej tak – odparła Joanna. – Wystarczy mieć przy sobie pudełko zapałek.
Kordian otworzył usta, ale się nie odezwał, dochodząc do wniosku, że od tej strony na ten frazeologizm nie patrzył. W końcu zrezygnował z przeglądania playlist Chyłki i włączył coś, co nie wiązało się z niebezpieczeństwem, że dociśnie pedał gazu do podłogi.
– Co to ma być? – rzuciła Joanna.
– Bo jo cię kochom.
– Co proszę, słucham?
– Osica mi polecił, jak byliśmy w…
– Próbujesz mi to zareklamować czy zohydzić?
Oryński uśmiechnął się pod nosem.
– Sama powiedz, że ci go brakuje – odparł.
– Łasicy? Jak odcisku na dużym palcu lewej stopy po łażeniu cały dzień w za małych szpilkach.
– Chętnie byś się z nim spotkała.
Chyłka rzuciła mu błyskawiczne, pełne dezaprobaty spojrzenie.
– Szczerze? – spytała.
– Zawsze.
– Chętniej spotkałabym się z Jakimowiczem na rozmowy o ontologicznej naturze wszechrzeczy.
Kordian nadal trwał z niewielkim uśmiechem, który starał się ze wszystkich sił powstrzymać.
– Lubisz go – ocenił.
– No jasne. On i Jola Rutowicz to była ultymatywna power couple w polskim…
– Miałem na myśli Osicę.
Chyłka spojrzała na Oryńskiego tak, jakby właśnie z pełną premedytacją obrzucił ją najgorszym werbalnym łajnem. Wzdrygnęła się, po czym wbiła wzrok w wyświetlacz na desce rozdzielczej.
– Nie zabrałam cię ze sobą, żebyś mnie obrażał, Zordon.
– Nie? To w sumie dlaczego?
Joanna doceniła tę uwagę pełną satysfakcji miną.
– Też się nad tym głowię – odparła. – Ale koniec końców chyba chodzi o to, że czuję się przy tobie bezpieczna.
Nie miał dla niej żadnej riposty, bo właściwie nie spodziewał się, że uderzy w takie rejestry.
– Mam na myśli to, że jesteś wege.
– Hę?
– Nie ma ryzyka, że mnie zeżresz.
– Ahm.
– „Ahm” co?
– Nic – odparł. – Po prostu myślałem, że zebrało ci się na romantyzm.
– Później – skwitowała. – Teraz musimy zrobić porządek z naszym księdzem i ustalić, dlaczego zachowuje się, jakby był winny.
Zordon nie przypuszczał, by miało się to okazać łatwym zadaniem. Dotychczasowe posunięcia Kasjusza sugerowały raczej, że jest sporo rzeczy, o których nie powiedział swoim prawnikom. Zasadniczo Oryński nie był nawet pewien, czy zastaną księdza na plebanii.
Czekał jednak na nich zgodnie z planem. Stał przed kościołem z niewielką torbą w ręku, zupełnie jakby wybierał się na krótki urlop.
– Co to jest? – rzuciła Joanna, kiedy wgramolił się z tyłu do iks piątki.
– Szczęść Boże.
– Na motorze – odparła. – Co ksiądz przytargał?
Kasjusz uniósł lekko torbę podróżną.
– To? – spytał. – Szczoteczka, Pismo Święte i parę najpotrzebniejszych…
– Rozumie ksiądz, że idzie do aresztu?
– Rozumiem, ale…
– Wszystko tam mają – ucięła Chyłka. – To wyjątkowo dobrze wyposażony kurort.
Kasjusz skrzywił się, a potem z trudem przełknął ślinę. W oczach Oryńskiego wciąż nie sprawiał wrażenia, jakby wiedział, co w istocie się dzieje. Szok dawno go opuścił, ale jego miejsca nie zajęło zrozumienie.
Kiedy ruszyli w kierunku Warszawy, Joanna zaczęła klarować mu, czego może się spodziewać. Niemal natychmiast pobladł, jakby nie był gotów znieść tej myśli. Ostatecznie jednak przyjął wszystko, co miała do przekazania.
– Dobra – rzuciła. – Teraz parę konkretów od księdza.
– Dobrze.
– Dlaczego ksiądz spie… dał drapaka?
Kasjusz wyjrzał za okno.
– Obawiałem się.
– Jak każdy, kto ma iść do aresztu – odparowała Joanna. – Ale jakoś nie słyszy się, żeby większość uciekała.
Duchowny potarł twarz dłońmi, a Kordian bez trudu rozpoznał skrajne wycieńczenie. Oznaki były nader widoczne – podkrążone, zaczerwienione oczy, mętny wzrok, skóra podrażniona.
– Bywałem w więzieniach – podjął. – Wiem, jak wygląda tamtejsze życie. I jak traktuje się ludzi oskarżonych o pedofilię.
Kaszlnął nerwowo.
– Nie chcę nawet…
– Spokojnie – przerwała mu Chyłka. – To tymczasowe aresztowanie, nie trafi ksiądz na blok.
– Zadbamy o to, by zachowane były wszystkie środki ostrożności – dodał Oryński.
– Będzie ksiądz bezpieczny jak kierowcy ubera pod lotniskiem.
– Słucham?
– Tam mają najlepiej – odparła Joanna. – Wszyscy klienci, którzy wsiadają, są po drobiazgowej kontroli osobistej.
– Mimo wszystko…
– Będzie dobrze.
– To samo mówiłem osadzonym, którzy trafiali za kratki za takie czyny – zauważył ciężko Kasjusz. – Ich doświadczenia dowiodły, że moje słowa były na wyrost…
Duchowny znów kaszlnął, a na jego twarzy pojawił się wyraz bólu, zupełnie jakby zmagał się z silnym kłuciem w gardle.
Nie odzywał się, ale jego ostatnie słowa wciąż odbijały się głuchym echem w aucie. Kordian zastanawiał się, co więcej dodać, ale właściwie żadna gwarancja nie byłaby wystarczająca.
Kasjusz wiedział, co może go spotkać za kratkami. I miał świadomość, że nikt nie zapewni mu stuprocentowego bezpieczeństwa.
Czy mogli go winić za to, że próbował ucieczki? Że włączył się jakiś instynkt, który kazał mu zbiec za granicę?
Oryńskiemu trudno było znaleźć odpowiedź na to pytanie, bo na dobrą sprawę nie potrafił postawić się na miejscu księdza. Owszem, przebywał w więzieniu. Ale daleko temu było do sytuacji, w której znajdzie się osoba z łatką pedofila.
Przez chwilę jechali w milczeniu, które Chyłka z pewnością przeznaczała na ułożenie w głowie kolejnych porad dla Kasjusza.
Ten jednak odezwał się jako pierwszy.
– Policja znalazła narzędzie zbrodni? – spytał.
– Nie – odparł Zordon.
Duchowny nadal wyglądał na zewnątrz.
– Przecież nie mogło wyparować – zauważył.
Dwójka prawników zerknęła na niego w lusterku.
– Ktoś musiał je zabrać – dodał ksiądz. – Może gdyby udało się ustalić kto, moja sytuacja byłaby trochę lepsza?
– Może – odparł Kordian.
Znów zaległo milczenie.
– A sekcja zwłok? – dorzucił duchowny. – Wykazała coś pomocnego?
– Jeszcze nie mamy w nią wglądu.
– Rozumiem…
Szukał jakiegoś koła ratunkowego, czegoś, co mógłby potraktować choćby jako szczątkowy zwiastun nadziei. Niczego takiego Oryński jednak nie mógł mu zaoferować. Przeciwnie, musiał uważać, by nie wzbudzić w nim nader nieuzasadnionego optymizmu.
– Więc nic nie potwierdza, że tylko się broniłem? – dodał Kasjusz.
Zordon spojrzał na Joannę, ale ta wyraźnie nie miała zamiaru podejmować tematu. Prowadziła zamyślona, wpatrując się w jakiś punkt na pustej drodze przed nimi.
– W tej chwili mamy jeszcze za mało informacji – podjął Kordian. – Kiedy otrzymamy wgląd w materiał dowodowy, będziemy mogli powiedzieć więcej.
– Ale ksiądz z pewnością nie pomaga – odezwała się w końcu Chyłka.
– Ja tylko…
– Gdyby ktoś się dowiedział, że ksiądz spierdolił na Litwę, byłoby pozamiatane.
Duchowny tylko się skrzywił.
– Koniec z podobnymi wyskokami, jasne?
– Jasne. Oczywiście.
– Od teraz robi ksiądz dokładnie to, co mówię.
– Dobrze.
Muzyka w samochodzie grała cicho, stanowczo za cicho. Kordianowi przeszło przez myśl, że jeśli pogłośni, w jakiś sposób przełamie tę grobową atmosferę. Były to jednak zwykłe mrzonki.
– Jakie mamy szanse? – zapytał w końcu Kasjusz.
Chyłka rzuciła mu szybkie spojrzenie przez ramię, a potem wróciła do kontrolowania, co dzieje się na szosie.
– W mediach zerowe – zauważyła. – Zjedzą księdza wszyscy, od lewa do prawa.
– A w sądzie?
– Całkiem niezłe – odparła Joanna. – Szczególnie że ma ksiądz najlepszą reprezentację z możliwych.
Bynajmniej nie wyglądał na uspokojonego, a w głosie Chyłki zabrakło tej nuty pewności, która normalnie w nim pobrzmiewała. Oryński doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co wywołało ten deficyt.
– Znacie tego, kto będzie oskarżał? – zapytał Kasjusz.
Dwoje prawników wymieniło się krótkimi spojrzeniami.
– Nie – odparł ciężko Oryński. – Ale dowiedzieliśmy się na jej temat co nieco.
– To znaczy?
– Nazywa się Klaudia Bielska. Obiegowa wieść głosi, że to młoda Chyłka prokuratury.
– Słucham?
Joanna głośno westchnęła, przyspieszając nieco, jakby chciała zadać kłam temu, czego dowiedział się chudzielec.
– Kormak zrobił research – oznajmiła.
Kasjusz jedynie skinął głową ze zrozumieniem, co jasno sugerowało, że wie, o kim mowa. Oryński się tego nie spodziewał, choć właściwie może powinien. W końcu rozmawiali z duchownym, który był spowiednikiem Chyłki. W niektórych sprawach mógł wiedzieć nawet więcej niż jej bliscy.
– Wygląda na to, że dziewczyna jest całkiem niezła – dodała Joanna. – Na razie same wygrane sprawy. Nic nie upadło w apelacji, nic nie poszło do Sądu Najwyższego.
– W środowisku mówi się, że jest bezkompromisową, wyzutą z emocji, chodzącą po trupach do celu, bezwzględną…
– Suką – dokończyła Joanna.
Duchowny głęboko nabrał tchu i przytrzymał powietrze w płucach.
– Czyli faktycznie młoda Chyłka – zauważył.
Joanna zerknęła w lusterko.
– Nie wiedziałam, że ma ksiądz poczucie humoru.
– Minimalne.
– Dobre i to – skwitowała pod nosem. – W każdym razie ta gówniara ewidentnie dobrze sobie radzi.
– Na tyle dobrze, że umieścili ją w specjalnym zespole do spraw pedofilii w Kościele.
– Jest taki zespół? – spytał Kasjusz. – Co grają?
Wyraźnie czekał na przynajmniej minimalnie rozbawione reakcje, dwoje prawników jednak trwało z kamiennymi wyrazami twarzy.
– Musi ksiądz jeszcze popracować nad tym swoim dowcipem – zauważył Zordon.
– Mhm…
– I tak, jest taka grupa – dodał Oryński. – Sformowano ją w prokuraturze po ostatniej aferze, którą niestety przegapiła parlamentarna komisja powołana do badania takich spraw.
– To niezbyt dobrze.
– Ano nie – przyznała Chyłka. – Szczególnie że wezwali już tego młodego, któremu ksiądz odebrał zarówno dziewictwo, jak i ojca.
– Joanno…
– Rzekomo – podkreśliła. – Tak czy siak jego rewelacje na wasz temat są dość długie i przekonujące, a przynajmniej tak twierdzą informatorzy Kormaka.
– Którzy zazwyczaj nie wprowadzają go w błąd.
Chyłka ściszyła nieco Iron Maiden, co nie zdarzało się przesadnie często. Żadna odpowiedź jednak nie nadchodziła.
– Więc? – dodała.
Kasjusz spojrzał na jej odbicie w lusterku.
– Co mam powiedzieć?
– Prawdę – rzucił nagle Oryński, czym naraził się na pełne dezaprobaty reakcje zarówno ze strony Joanny, jak i duchownego.
Wiedział, że Chyłka zaraz sprostuje to pytanie.
– Miał ksiądz kontakt z tym dzieciakiem? – odezwała się.
– Nie wiem.
– To tak łatwo się zapomina o wychowankach?
Kasjusz przysunął się do przednich foteli na tyle, na ile pozwalał mu pas.
– Był moim wychowankiem? – spytał.
– Na to wygląda – odpowiedziała Joanna. – Organizował ksiądz jakieś zajęcia i wyjazdy dla dzieciaków w ramach praskiej parafii, nie?
– Zgadza się.
– Młody twierdzi, że brał w nich udział. W dodatku, że bywał u księdza, a ksiądz wtedy, że tak powiem, u niego.
Kasjusz ściągnął brwi z dezaprobatą.
– Musisz to wszystko obracać w żart? – spytał.
– Oskarżenia są dęte, więc czuję się usprawiedliwiona.
– Mimo wszystko…
– Wróćmy może do konkretów – uciął Oryński. – Kojarzy ksiądz tego chłopaka czy nie?
– Ale…
– To proste pytanie.
Duchowny wbił wzrok w Kordiana i przez moment trwał w bezruchu.
– Dość proste – przyznał. – Tyle że nadal nie wiem, o kim mowa. Człowiek, który napadł mnie w kościele, się nie przedstawił.
Dwoje prawników wymieniło się krótkim spojrzeniem.
– Chłopak nazywa się Daniel Gańko – odezwał się Zordon.
– Co takiego?
– Kojarzy ksiądz?
Właściwie intonacja tego pytania była prawie oznajmująca. Reakcja Kasjusza mówiła sama za siebie.
– Oczywiście, że kojarzę – odparł. – Przychodził do Dziecięcego Kościoła.
– Do czego?
– To te zajęcia, które organizowałem dla różnych grup wiekowych – wyjaśnił duchowny. – W ich ramach robiliśmy rozmaite rzeczy, od nauki modlitwy, poznawania historii biblijnej, przez śpiewy, tańce, aż po ćwiczenia plastyczne i sportowe.
Samochód z naprzeciwka mrugnął długimi, a Chyłka machinalnie zwolniła, jakby uruchomiła się jakaś genetycznie zakodowana reakcja.
– Do tych rozmaitych rzeczy molestowanie też się zaliczało? – rzuciła.
– Joanno…
– Tylko pytam. Nie mówię, że od razu ze strony księdza.
Nie odpowiedział, zawieszając wzrok gdzieś za oknem.
– Trudno mi uwierzyć, żeby Daniel twierdził coś takiego – odezwał się w końcu. – To dobry chłopak, nigdy nie było z nim żadnych problemów… Chętnie przychodził, brał udział we wszystkich wyjazdach, chciał zostać ministrantem i rozważał, czy jego przyszłość nie jest aby związana z seminarium.
Przez umysł Kordiana przemknęły same niespecjalnie optymistyczne wnioski. Taka osoba w rękach prokuratury będzie jak ładunek wybuchowy tylko czekający na to, by eksplodować.
– Nie wyobrażam sobie, że mógłby przedstawiać tak fałszywe świadectwo – dodał Kasjusz.
– Nie musi ksiądz – odparła Joanna. – Chłopak sam chętnie opowiada o tym każdemu, kto go zapyta.
– To wciąż po prostu…
– Nigdy mu niczym ksiądz nie podpadł? – ucięła Chyłka.
– Nie. Miałem z nim dobrą relację, podobnie jak z innymi dziećmi. Większość przychodzi tam przecież z własnej woli. Owszem, czasem zdarza się, że jakichś chłopaków przysyłają rodzice, żeby przestali broić, ale tacy szybko się z nami żegnają. Daniel Gańko do nich nie należał.
– A mimo to powiedział ojcu, że ksiądz go zgwałcił – oznajmiła Joanna.
– Gwałcił – sprostował Oryński. – Mowa o wielokrotnych przypadkach współżycia.
Kasjusz przez moment trwał w bezruchu, a potem zwiesił głowę.
– W dodatku opowiadał o tym na tyle przekonująco, że facet przyjechał księdza ubić – dorzuciła Chyłka.
Duchowny milczał.
– Nie chce o tym ksiądz gadać, co? Ani do tego wracać?
– Niezbyt.
– Ale będzie ksiądz musiał zrobić zarówno jedno, jak i drugie – skwitowała Joanna. – W przeciwnym wypadku klękanie dość szybko przestanie się księdzu kojarzyć z modlitwą.
Kordian ostrożnie na nią zerknął, chcąc zasugerować, żeby nieco spasowała. Ostatecznie jednak to ona znała lepiej Kasjusza i wiedziała, gdzie leżą jego granice. Jakkolwiek by było, należało czym prędzej je przesunąć – wywiedzieć się wszystkiego na temat jego relacji z chłopakiem, przebiegu zdarzeń w kościele i wreszcie tego, co zrobił z narzędziem zbrodni.
Chyłka wzięła na warsztat pierwszą z tych kwestii i po kilku pomocniczych pytaniach ksiądz w końcu zaczął mówić nieco więcej. Ewidentnie lubił chłopaka, ale nie dało się wyczuć w jego relacji niczego, co wykraczałoby poza normę.
Meandrował trochę, opowiadając także o innych chłopakach i dziewczynach z Dziecięcego Kościoła. Zdawało się, że zbudował prawdziwą społeczność wśród tych młodych ludzi.
W końcu uzmysłowił sobie, że nieco odbiegł od tematu, i urwał.
– Przepraszam – powiedział po chwili. – Te wszystkie dzieciaki to dla mnie naprawdę…
Zawiesił głos, szukając odpowiedniego terminu. Nie zanosiło się na to, by udało mu się go znaleźć.
– Są dla księdza jak własne dzieci – pomogła mu Chyłka.
– Być może…
Znów zaległo milczenie.
– Być może wypełniają w moim życiu tę pustkę, która przecież każdemu z