Zaślepienie - Karin Slaughter - ebook

Zaślepienie ebook

Karin Slaughter

4,2

Opis

Tę książkę możesz wypożyczyć z naszej biblioteki partnerskiej! 

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych.  

 

Senne miasteczko Heartsdale w amerykańskiej Georgii ogarnia panika po znalezieniu przez Sarę Linton, miejscową lekarkę i koronera w jednej osobie, zwłok Sibyl Adams wykładowcy z miejscowego college u. Sibyl ginie, zaatakowana przez brutalnego mordercę, w toalecie miejscowego baru, wkrótce po zjedzeniu lunchu. Zostaje okrutnie zgwałcona, na jej brzuchu morderca wycina nożem znak krzyża. A jednak dopiero w trakcie sekcji zwłok do Sary Linton dotrze cały wymiar okrucieństwa nieznanego mordercy. Dochodzenie w sprawie zabójstwa obejmuje szef miejscowej policji, Jeffrey Tolliver, były mąż Sary. Kiedy po kilku dniach zginie kolejna młoda kobieta, Jeffrey zrozumie, że zbrodnia na Sibyl Adams nie była przypadkowym i jednorazowym atakiem. Do świadomości mieszkańców spokojnego hrabstwa Grant dociera straszliwa świadomość, że w okolicy grasuje sadystyczny seryjny morderca. Jeffrey Tolliver nie jest osamotniony w śledztwie, które prowadzi. Pałająca żądzą zemsty Lena Adams, siostra zamordowanej Sibyl, jest jedyną kobietą, służącą w miejscowej policji W poszukiwaniach zabójcy uczestniczy też Sara Linton. Już wkrótce okaże się, że kluczem do schwytania mordercy jest pewien starannie strzeżony sekret z jej własnej przeszłości. O ile morderca nie dopadnie jej pierwszy 
[Opis wydawnictwa] 
 
Cykl: Hrabstwo Grant, t. 1 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Miejska Biblioteka Publiczna w Jastrzębiu-Zdroju (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Urbanowskiej w Koninie 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Jana Pawła II w Opolu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Adama Próchnika w Piotrkowie Trybunalskim (2) 
Biblioteka Publiczna im. H. Święcickiego w Śremie 
Biblioteka Publiczna w Dzielnicy Wola m.st. Warszawy (2) 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Stefana Żeromskiego w Zakopanem 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 432

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (5 ocen)
1
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Zaślepienie

Karin Slaughter

Zaślepienie

 

Tłumaczył Piotr Kuś

 

 

 

 

Zysk i S-kaWydawnictwo

 

Tytuł oryginału

BLINDSIGHTED

 

Copyright © 2001 by Karin Slaughter

All rights reserved

Copyright © 2003 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań

 

Copyright © for the cover foto by Bulls Press

 

Wydanie I

 

ISBN 83-7298-473-5

 

Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. (0-61) 853 27 51, 853 27 67, fax 852 63 26

Dział handlowy, tel./fax (0-61) 855 06 90 [email protected]

 

Druk i oprawa: ABEDIK Poznań

 

 

 

dla taty, który nauczył mnie kochać Południe

i dla Billie Bennett, która namówiła mnie, abym o tym napisała

Poniedziałek

Jeden

Sara Linton usiadła wygodniej w krześle, mamrocząc do słuchawki telefonu łagodne: „Tak, mamo”. Przez krótką chwilę zastanawiała się, czy w końcu nadejdzie taki dzień, kiedy matka uzna ją za wystarczająco dorosłą, aby nie udzielać jej rad w każdej sprawie.

– Tak, mamo – powtórzyła Sara, stukając ołówkiem w blat biurka. Czuła, jak jej policzki ogarnia gorąco, a do serca wdziera się zakłopotanie.

Usłyszała delikatne pukanie do drzwi i po chwili niepewny głos:

– Doktor Linton?

Sara z trudem ukryła przed matką ulgę.

– Muszę już kończyć – powiedziała do matki, która, zanim się rozłączyła, i tak rzuciła jej jeszcze jakieś krótkie upomnienie.

Nelly Morgan otworzyła szerzej drzwi i rzuciła Sarze gniewne spojrzenie. Jako dyrektor administracyjny kliniki dziecięcej w Hearstdale, Nelly była jej bliską współpracowniczką. Kierowała kliniką, odkąd Sara sięgała pamięcią, nawet wtedy, gdy Sara sama była tutaj pacjentką.

– Masz czerwone policzki – zauważyła Nelly.

– Przed chwilą nakrzyczała na mnie mama.

Nelly zmarszczyła czoło.

– Zakładam, że miała ważny powód.

– Cóż... – westchnęła Sara z nadzieją, że to zakończy temat.

– Mam wyniki badań laboratoryjnych Jimmy’ego Powella – poinformowała Nelly, wciąż wpatrując się badawczo w Sarę. – I korespondencję – dodała, wrzucając potężną stertę kopert do przeznaczonego na ten cel koszyka. Plastikowa siatka na dnie aż wygięła się pod ciężarem papieru.

Sara, wziąwszy do ręki faks z wynikami badań, znów ciężko westchnęła. W dobre dni diagnozowała zapalenia uszu i bóle gardeł. Dzisiaj będzie musiała powiedzieć rodzicom, że ich dwunastoletni syn cierpi na białaczkę.

– Niedobrze, prawda? – odgadła Nelly. Pracowała w klinice wystarczająco długo, aby nauczyć się czytania raportów laboratoryjnych.

– Niedobrze – przyznała Sara, przecierając powieki. – Bardzo niedobrze. – Zamyśliła się na chwilę, po czym zapytała: – Powellowie są w Disney World, prawda?

– Tak. Świętują urodziny Jimmy’ego. Dziś wieczorem powinni być z powrotem.

Sara poczuła, jak ogarnia ją smutek. Wciąż nie przyzwyczaiła się do tego, że czasami musi przekazywać podobnie smutne wiadomości.

– Zapiszę ich na jutro rano, na sam początek – zaproponowała Nelly.

– Dzięki – mruknęła Sara, wsuwając raport do teczki z dokumentami Jimmy’ego Powella. Popatrzyła na ścienny zegar i westchnęła w duchu. – Czy naprawdę już jest ta godzina? – Zdziwiła się, sprawdzając czas na zegarku na ręce. – Piętnaście minut temu miałam spotkać się z Tessą na lunchu.

Nelly poparzyła na własny zegarek.

– Tak późno? Chyba jest już bliżej kolacji.

– Wcześniej nie mogłam się umówić – odparła Sara, porządkując papiery na biurku. Przypadkowo uderzyła w ustawione pionowo skoroszyty z dokumentami i ich sterty poleciały z hałasem na podłogę. – Cholera jasna! – zaklęła.

Nelly zaczęła jej pomagać, jednak Sara powstrzymała ją ruchem ręki. Poza tym, że nie lubiła, jak ktoś po niej sprzątał, miała poważne wątpliwości, czy Nelly, uklęknąwszy na podłodze, zdoła podnieść się o własnych siłach.

– Daj spokój, poradzę sobie – powiedziała Sara i zebrawszy z podłogi papiery, rzuciła je na biurko. – Masz dla mnie coś jeszcze?

Nelly błysnęła uśmiechem.

– Szef Tolliver na trzeciej linii.

Sara przykucnęła, czując, jak przebiega po niej dreszcz strachu. Pełniła w mieście obowiązki pediatry i koronera. Jeffrey Tolliver, jej były mąż, był szefem policji. Istniały tylko dwa powody, dla których mógłby telefonować do niej w środku dnia, i żaden nie wydawał się szczególnie przyjemny.

Sara wstała i podniosła słuchawkę, już na początku nie pozostawiając Jeffreyowi wątpliwości, jak bardzo ucieszył ją tym telefonem.

– Lepiej, żeby ktoś nie żył – warknęła.

Głos Jeffreya był zniekształcony; odgadła, że korzysta z telefonu komórkowego.

– Przykro mi, ale cię rozczaruję – powiedział i po chwili dodał: – Czekam na połączenie od dziesięciu minut. A gdyby to była pilna sprawa?

Sara zaczęła wrzucać dokumenty do swojej teczki. W klinice przestrzegano niepisanej zasady, zgodnej z jej życzeniem, że zanim Jeffrey usłyszy przez telefon jej głos, musi przejść prawdziwą gehennę niemal nieskończonego oczekiwania. Była nawet zdziwiona, że Nelly po tak długim czasie pamiętała jeszcze, iż Jeffrey wciąż czekał.

– Sara?

Popatrzyła na drzwi i mruknęła:

– Wiedziałam, że powinnam już dawno stąd iść.

– Co? – Głos Jeffreya zwielokrotniło echo spowodowane połączeniem z telefonem komórkowym.

– Powiedziałam, że kiedy sprawa jest pilna, zawsze kogoś przysyłasz – skłamała Sara. – Gdzie jesteś?

– W college’u – odparł. – Czekam na uczelniane psy.

Terminem tym określał ludzi z ochrony Grant Institute of Technology, stanowego uniwersytetu położonego w centrum miasta.

– Co się stało? – zapytała.

– Po prostu chciałem wiedzieć, co u ciebie słychać.

– Wszystko w najlepszym porządku – odburknęła, wyciągając z powrotem dokumenty z aktówki i zastanawiając się, dlaczego przed chwilą je tam upchnęła. Przebiegła wzrokiem kilka kart i mimo wszystko pozostawiła je w bocznej kieszeni. – Jestem już spóźniona na lunch z Tess. Czego chcesz?

Zdawał się urażony jej oschłym tonem.

– Wczoraj sprawiałaś wrażenie rozkojarzonej – powiedział. – W kościele.

– Wcale nie byłam rozkojarzona – odburknęła, odruchowo przeglądając pocztę. Zamarła, ujrzawszy widokówkę. Jej ciało niemal zesztywniało. Fotografia przedstawiała Emory University w Alabamie, uczelnię, którą ukończyła. Na odwrocie, obok jej adresu w klinice, ktoś starannie wykaligrafował: „Dlaczegóż o mnie zapomniałaś?”

– Sara?

Na czoło wystąpił jej zimny pot.

– Muszę już kończyć.

– Saro, ja...

Odłożyła słuchawkę, nie dając Jeffreyowi szansy na dokończenie zdania. Dorzuciła do teczki, oprócz widokówki, jeszcze trzy koperty i nie zauważona przez nikogo, wyszła z gabinetu bocznymi drzwiami.

Kiedy Sara znalazła się na dworze, oślepiły ją jaskrawe promienie słońca. W powietrzu unosił się jednak chłód. Ciemne chmury, sunące ku miastu, zapowiadały deszcz, najpóźniej pod wieczór.

Minął ją czerwony thunderbird. Z okna pomachała do niej dziecięca rączka.

– Hej, pani doktor Linton! – zawołało dziecko.

Sara również pomachała i odpowiedziała okrzykiem. Przechodząc przez trawnik przed college’em, przełożyła teczkę z ręki do ręki. Następnie skręciła chodnikiem w prawo, zmierzając w kierunku Main Street. Nie minęło pięć minut i była na miejscu.

Tessa siedziała za przepierzeniem w najodleglejszym kącie pustego baru i jadła hamburgera. Nie wyglądała na zadowoloną.

– Przepraszam za spóźnienie – odezwała się Sara, podchodząc do siostry. Spróbowała się uśmiechnąć, jednak Tessa nie zareagowała na uśmiech.

– Mówiłaś, że będziesz o drugiej. Jest już prawie druga trzydzieści.

– Miałam mnóstwo papierkowej roboty – wyjaśniła Sara, wsuwając aktówkę pod stół. Tessa, podobnie jak ojciec, była hydraulikiem. Hydraulicy bardzo rzadko odbierali telefony, z prośbą o pilną interwencję, które z kolei dla Sary były chlebem codziennym. Dlatego właśnie jej rodzina nie potrafiła zrozumieć, jak zajęta bywa lekarka, i irytowała się z powodu jej bezustannych spóźnień.

– Dzwoniłam o drugiej do kostnicy – poinformowała ją Tessa, nabijając frytkę na widelec. – Ale już cię tam nie było.

Z ciężkim westchnieniem Sara usiadła, poprawiając dłonią fryzurę.

– Wpadłam po drodze na chwilę do kliniki i tam zastała mnie mama. – Urwała, przed wygłoszeniem stałej kwestii: – Przepraszam, powinnam do ciebie zadzwonić. – Tessa milczała, Sara dodała więc: – Albo będziesz na mnie zła przez resztę lunchu, albo kupię ci ciastko czekoladowe z kremem.

– Skoro płacisz... – Tessa dała się udobruchać.

– Umowa stoi – powiedziała Sara z ulgą. Wystarczało jej, że rozzłościła się na nią już dzisiaj matka.

– A skoro mówimy o rozmowach telefonicznych – rzuciła Tessa i Sara w tej samej chwili odgadła, ku czemu zmierza. – Miałaś wiadomości od Jeffreya?

Sara uniosła się i wyciągnęła z kieszeni dwa banknoty pięciodolarowe.

– Zadzwonił do mnie, zanim opuściłam klinikę.

Tessa roześmiała się tak głośno, że można ją było usłyszeć w całej restauracji.

– Co mówił?

– Przerwałam mu, zanim zdołał powiedzieć coś istotnego – odparła Sara i wręczyła siostrze pieniądze.

Tessa wsunęła pięciodolarówki do tylnej kieszeni niebieskich dżinsów.

– A telefon od mamy? Chyba jest na ciebie wkurzona.

– Sama jestem na siebie wkurzona.

Dwa lata po rozwodzie, wciąż nie potrafiła uwolnić się od byłego męża. Sara na przemian nienawidziła Jeffreya Tollivera i siebie samą za tę sytuację. Pragnęła, aby minął chociaż jeden dzień, podczas którego nie musiałaby o nim myśleć, chociaż dwadzieścia cztery godziny życia bez niego. Taki dzień nie przydarzył się jej ani wczoraj, ani dzisiaj.

Niedziela Wielkanocna zawsze miała dla matki duże znaczenie. Sara nie była szczególnie religijna, jednak w tę jedną niedzielę w roku, chcąc zadowolić Cathy Linton, wkładała rajstopy i szła grzecznie do kościoła. Nie spodziewała się, że spotka tam Jeffreya. Kątem oka ujrzała go dopiero, kiedy śpiewano pierwszy hymn. Siedział trzy rzędy za nią, po prawej stronie; odniosła wrażenie, że spostrzegli siebie nawzajem w tej samej chwili. Sara pierwsza zmusiła się, żeby odwrócić wzrok.

Siedząc w kościele, wpatrując się w-księdza i nie słysząc ani jednego z jego słów, Sara czuła spojrzenie Jeffreya na swojej szyi. Jego intensywność sprawiła, że zaczął ją oblewać gorący pot. Mimo że siedziała w kościelnej ławce, z matką po jednej stronie i z Tessą oraz ojcem po drugiej, niemal fizycznie czuła, jak jej ciało poddaje się wzrokowi Jeffreya. Wiosna. Było coś takiego w tej porze roku, że zmieniała się w zupełnie inną osobę.

Zaczęła wiercić się w ławce, myśląc o dotyku Jeffreya i o tym, jak jego dłonie pieszczą jej skórę, aż poczuła pod żebrami łokieć Cathy Linton. Wzrok matki powiedział jej, że doskonale wie, co córce chodzi po głowie, i wcale jej się to nie podoba. Cathy niecierpliwie skrzyżowała nogi i wyprostowała się, całą swą postawą mówiąc córce, że pójdzie do piekła za to, iż podczas mszy świętej w Niedzielę Wielkanocną myśli o seksie.

Nastąpiła modlitwa, potem kolejny hymn. Po czasie, który uznała za wystarczająco długi, lekko odwróciła głowę, by spojrzeć na Jeffreya. Rozczarowana, zobaczyła, że ma głowę opuszczoną na piersi, jakby spał. Na tym polegał cały problem z Jeffreyem: w jej wyobrażeniach był o wiele lepszy niż naprawdę.

Tessa uderzyła dłonią o stolik, zwracając na siebie uwagę Sary.

– Sara!

Sara przyłożyła dłoń do piersi, świadoma, że jej serce bije równie mocno jak poprzedniego poranka w kościele.

– Co?

Tessa posłała jej zdziwione spojrzenie, jednak, na szczęście, na tym poprzestała.

– Co powiedział Jeb?

– Co masz na myśli?

– Widziałam, jak rozmawiałaś z nim po mszy – odparta Tessa. – Co ci powiedział?

Sara przez chwilę zastanawiała się, czy skłamać, czy nie, wreszcie odparła:

– Chciał mnie zaprosić na dzisiaj na lunch, ale powiedziałam mu, że jestem już umówiona z tobą.

– Mogłaś przecież zmienić plany.

Sara wzruszyła ramionami.

– Umówiliśmy się na środę wieczór.

Tessa jedynie klasnęła dłońmi.

– Dobry Boże —jęknęła Sara. – Po co ja to zrobiłam?

– Na pewno nie dla Jeffreya – odparła Tessa. – Mam rację?

Sara wyciągnęła z przegródki na serwetki kartę dań, chociaż wcale nie musiała na nią spoglądać. Odkąd skończyła trzy lata, ona sama i inni członkowie jej rodziny jadali w „Grant Filling Station” przynajmniej raz w tygodniu i jedyną zmianą, jaka w tym czasie zaszła, było dodanie do menu przez właściciela, Pete’a Wayne’a, kruchych orzeszków ziemnych, a to na cześć Jimmy’ego Cartera.

Tessa sięgnęła ponad stołem i delikatnie wyciągnęła kartę z dłoni siostry.

– Dobrze się czujesz? – zapytała.

– To chyba ta pora roku – odburknęła Sara, grzebiąc w aktówce. Znalazła wreszcie i wyciągnęła widokówkę.

Tessa nie wzięła kartki do ręki, Sara odwróciła ją więc i głośno przeczytała tekst:

– „Dlaczegóż o mnie zapomniałaś?”

Położyła kartkę na stoliku, czekając na reakcję siostry.

– Czy to z Biblii? – zapytała, chociaż doskonale wiedziała.

Sara wyjrzała przez okno, starając się nad sobą zapanować. Nagle wstała i powiedziała:

– Muszę umyć ręce.

– Sara!

Machnięciem ręki zbyła zaniepokojenie Tessy, próbując wziąć się w garść. Po chwili dotarła do toalety. Od niepamiętnych czasów drzwi do jej damskiej części zacinały się, dlatego mocno szarpnęła za klamkę. W środku było chłodno. Posadzka składała się z białych i czarnych kwadratów. Znalazłszy się tutaj, Sara od razu się uspokoiła. Oparła się o białą ścianę i przyłożyła dłonie do twarzy, próbując zetrzeć z niej kilka ostatnich godzin dzisiejszego dnia. Wciąż prześladowała ją i dręczyła świadomość złych wyników laboratoryjnych Jimmy’ego Powella. A przecież już dwanaście lat temu, pracując na internie w Grady Hospital w Atlancie, poznała śmierć, nawet do niej przywykła. Grady miał najlepszy oddział chirurgiczny na całym Południowym Wschodzie i Sara przeżyła już niejedno. Na przykład przy chłopcu, który połknął paczkę żyletek, albo nastolatce, którą poddano aborcji wieszakiem do ubrań. To były straszne przypadki, jednak nie zaskakujące w tak wielkim mieście.

Przypadki takie, jak Jimmy’ego Powella, uderzały Sarę szczególnie boleśnie. Miała to być jedna z nielicznych spraw, gdy przydadzą się jednocześnie jej obie profesje. Jimmy Powell, który lubił oglądać studenckie mecze koszykówki i który miał jedną z największych kolekcji samochodzików na resorach, jakie Sara kiedykolwiek widziała, najprawdopodobniej nie przeżyje kolejnego roku.

Czekając, aż zlew wypełni się zimną wodą, ściągnęła włosy gumką i zgarnęła je na plecy w postaci luźnego końskiego ogona. Pochyliła się nad zlewem, kiedy nagle poczuła mdły, słodki zapach. Pete najprawdopodobniej przepłukał rury octem, chcąc pozbyć się z nich kwaśnego odoru. Była to stara sztuczka hydraulików, jednak Sara nienawidziła zapachu octu.

Wstrzymała oddech, pochylając się nad zlewem, nacierając twarz wodą, próbując się trochę rozbudzić. Spojrzenie w lustro, na jakie zdobyła się po chwili, przekonało ją, że nic się nie zmieniło, a jedynie pochlapała sobie koszulę.

– Wspaniale – mruknęła z niechęcią.

Osuszyła ręce o spodnie i ruszyła w kierunku kabin. Obejrzawszy z niechęcią dwie spośród nich, skierowała się do tej, przeznaczonej dla niepełnosprawnych. Otworzyła drzwi.

– Och... —jęknęła i natychmiast się cofnęła. Stanęła dopiero wtedy, gdy poczuła z tyłu na udach brzeg ceramicznego zlewu. Schowała ręce za siebie i przytrzymała się jego brzegu. W ustach poczuła jakiś metaliczny smak. Kilkakrotnie głęboko odetchnęła, żeby nie zemdleć. Opuściła głowę, zamknęła oczy, policzyła do dziesięciu i dopiero wtedy odważyła się je otworzyć.

Na toalecie siedziała Sibyl Adams, wykładowczyni z college’u. Głowę miała odchyloną do tyłu i opartą o ścianę wyłożoną kafelkami, jej oczy były zamknięte. Spodnie miała opuszczone do kostek, nogi rozchylone. Miała rozpruty brzuch. Przy jej stopach zebrała się już kałuża krwi, która wciąż kapała na posadzkę.

Sara z trudem zmusiła się do działania. Przyklękła przed młodą kobietą. Koszula Sibyl była podciągnięta do góry, zobaczyła więc szerokie pionowe nacięcie na jej brzuchu, które przepołowiło jej pępek i kończyło się na wzgórku łonowym. Kolejne cięcie, znacznie głębsze, biegło pod jej piersiami. To z tego cięcia pochodziła większość krwi; wciąż ściekała strumieniami wzdłuż ciała kobiety. Sara przyłożyła dłoń do rany, próbując powstrzymać krwawienie, lecz krew jedynie pociekła pomiędzy jej palcami, jakby wyciskała gąbkę.

Wytarła ręce w koszulę i pochyliła głowę Sibyl do przodu. Z jej ust wydobył się jakby cichy jęk, jednak Sara nie potrafiła powiedzieć, czy był to jedynie syk powietrza wydostający się z martwego ciała, czy błaganie o pomoc wciąż żyjącej kobiety.

– Sibyl? – szepnęła Sara, z trudem artykułując to jedno słowo. W jej gardle zagnieździła się, niczym letnie przeziębienie, kula ogromnego strachu. – Sibyl? – powtórzyła, starając się kciukiem otworzyć jej oczy.

Ciało kobiety było gorące, jakby zbyt długo pozostawało w mocno nasłonecznionym miejscu. Na jej prawym policzku widoczna była duża szrama. Podbite oko świadczyło, że otrzymała mocne uderzenie pięścią. Kiedy Sara dotknęła sinego miejsca, pod jej palcami zachrzęściły pęknięte kości.

Kiedy przyciskała palce do tętnicy na szyi Sibyl, ręce Sary drżały. Odniosła wrażenie, że wyczuwa puls, jednak nie była tego pewna, gdyż tak bardzo trzęsły się jej własne dłonie. Zamknęła oczy, koncentrując się, próbując odseparować od siebie te dwa wrażenia.

Niespodziewanie ciało zachwiało się i opadło na Sarę, posyłając ją na posadzkę. Krew znalazła się teraz i na niej, i na Sibyl. Sara instynktownie spróbowała wydostać się spod drgającej w konwulsjach kobiety. Udało jej się to, ale z ogromnym trudem, gdyż posadzka była śliska od krwi. Przewróciła Sibyl na plecy i umieściła jej głowę w swoich dłoniach jak w kołysce, próbując dać jej ostatnie ukojenie. Nagle drżenie ustało. Przyłożyła ucho do ust Sibyl, chcąc usłyszeć, czy oddycha. Niestety, nie wydawała już żadnych dźwięków.

Ukucnąwszy, zaczęła uciskać klatkę piersiową kobiety, próbując przywrócić życie do jej serca. Zacisnęła palce na jej nosie i wdmuchała powietrze do ust. Pierś Sibyl uniosła się nieznacznie, ale to było wszystko. Sara splunęła kilkakrotnie, chcąc oczyścić własne usta, ale szybko pojęła, że jej wysiłki są już daremne. Oczy Sibyl były martwe, reszta powietrza wypłynęła z jej płuc z głośnym świstem. Spomiędzy nóg popłynęła struga uryny.

Była martwa.

Dwa

Hrabstwo Grant zyskało nazwę od dobrego Granta, nie Ulyssesa, lecz Lemuela Pratta Granta, który budował linie kolejowe i w połowie XIX wieku poprowadził linię z Atlanty daleko do południowej Georgii i wreszcie aż do morza. To na zbudowanych przez niego torach pociągi woziły przez Georgię wełnę i inne towary. To dzięki tej linii na mapie pojawiły się takie miasta jak Heartsdale, Madison, Avondale i jeszcze kilka miast w Georgii, ochrzczonych jego nazwiskiem. Na początku wojny secesyjnej stworzył plan obronny na wypadek, gdyby Atlanta została oblężona; niestety, lepiej wychodziło mu budowanie szlaków kolejowych niż plany frontowe.

W czasach Depresji mieszkańcy Avondale, Heartsdale i Madison postanowili połączyć swoje policje, straże pożarne oraz szkolnictwo. Dzięki temu funkcjonowanie najważniejszych służb stało się tańsze, a ponadto okazało się dla władz kolejowych decydującym argumentem za tym, by utrzymać połączenie do Grant. Hrabstwo jako całość było znacznie większą i silniejszą jednostką niż poszczególne miasta odrębnie. W roku 1928 w Madison zbudowano bazę wojskową, która z kolei ściągnęła do niepozornego Grant ludzi z całego kraju. Kilka lat później Avondale stało się ważną stacją kolejową na trasie Atlanta-Savannah. Po kilku latach w Heartsdale powstał Grant College. Hrabstwo doskonale prosperowało przez prawie sześćdziesiąt lat, zanim tej prosperity nie zahamowało zamknięcie bazy wojskowej, recesja i „Reaganomika”, w ciągu trzech lat zadając ogromne ciosy gospodarkom Madison i Avondale. Gdyby nie Grant Gollege, który szczęśliwie w 1946 roku przekształcono w uniwersytet techniczny specjalizujący się w agrobiznesie, smutne losy siostrzanych miast podzieliłoby również Heartsdale.

Zatem Grant College był właściwie najważniejszą instytucją w mieście, a pierwsze zadanie, jakie stawiał przed Jeffreyem Tolliverem burmistrz miasta, brzmiało: „Jeśli nie chcesz stracić posady, niech ludzie z nim związani będą uśmiechnięci i zadowoleni”. Jeffrey postępował zgodnie z instrukcją i kiedy zadzwonił jego telefon komórkowy, przebywał właśnie na spotkaniu z szefami ochrony campusu, dyskutując nad planem działań wobec coraz częstszych ostatnio kradzieży rowerów. W pierwszej chwili nie rozpoznał głosu Sary i pomyślał, że ktoś się po prostu wygłupia. W ciągu ośmiu lat doskonale ją poznał i jej głos nigdy nie brzmiał tak desperacko. Teraz głos Sary drżał, kiedy wypowiadała dwa słowa, których już nigdy nie spodziewał się usłyszeć z jej ust: „Potrzebuję cię”.

Wyjeżdżając z bramy college’u, Jeffrey natychmiast skręcił w lewo i pognał lincolnem town car przez szeroką Main Street w kierunku restauracji. Wiosna nadeszła tego roku wcześnie i drzewa, rosnące wzdłuż ulicy, rozkwitały, rozpościerając nad jezdnią biały baldachim. Kobiety z Zieleni Miejskiej sadziły właśnie tulipany na wąskich klombach oddzielających jezdnię od chodnika. Kilkoro dzieci ze średniej szkoły zamiatało pobocza, odrabiając zapewne jakąś karę. Właściciel sklepu z odzieżą wystawił stragan na chodnik, z kolei sklep z artykułami żelaznymi oferował sprzedaż prosto z obszernej werandy. Jeffrey wiedział, że sceny te stanowią wielki kontrast wobec tego, co czeka na niego w restauracji.

Opuścił boczną szybę, pozwalając, aby do gorącego wnętrza samochodu dostało się świeże powietrze. Krawat zaczął go cisnąć w szyję, dlatego bez namysłu ściągnął go i rzucił na siedzenie. W myślach wciąż powtarzał sobie poszczególne słowa Sary, chcąc wydobyć z nich więcej niż tylko krótkie, oczywiste fakty. A były one następujące: w restauracji została zasztyletowana Sibyl Adams.

Dwadzieścia lat służby w policji raczej nie przygotowało Jeffreya na taką wiadomość. Połowa jego aktywności zawodowej przypadła na pracę w Birmingham, w Alabamie, gdzie morderstwa rzadko kogoś zaskakiwały. Nie było tygodnia, by nie musiał zajmować się przynajmniej jednym zabójstwem, zwykle spowodowanym skrajną nędzą panującą wśród mieszkańców Birmingham. A to źle poszła jakaś narkotykowa transakcja, a to domowa kłótnia wymknęła się spod kontroli, a przecież broń palna była łatwo dostępna i nikt specjalnie długo się nie wahał przed pociągnięciem za spust. Gdyby Sara zadzwoniła z Madison, a nawet z Avondale, jej wiadomość nie zdziwiłaby Jeffreya. Narkotyki i coraz liczniejsze młodzieżowe gangi stawały się tam poważnymi problemami. Heartsdale było jednak wśród trzech miast prawdziwą perełką. W ciągu ostatnich dziesięciu lat jedynym podejrzanym zgonem w Heartsdale była śmierć starszej kobiety, którą dopadł atak serca w chwili, kiedy zaskoczyła własnego wnuka na kradzieży jej telewizora.

– Szefie? – usłyszał z radia.

Sięgnął po mikrofon.

– Tak?

Kontaktowała się z nim Marla Simms, operatorka z komisariatu.

– Zajęłam się wszystkim, o co pan prosił.

– Dobrze – odparł i po chwili dorzucił: – Teraz cisza radiowa, dopóki nie wydam nowych instrukcji.

Marla milczała, nie zadając pytania, które wisiało w powietrzu. Heartsdale wciąż było małym miasteczkiem i z trudem udawało się tu utrzymać cokolwiek w tajemnicy. Ale Jeffrey nie zamierzał pozwolić, by plotka o morderstwie zaczęła rozprzestrzeniać się, począwszy od komisariatu. Chciał utrzymać informację w tajemnicy najdłużej, jak to tylko było możliwe.

– Zrozumiano? – rzucił pytanie.

– Tak, proszę pana.

Wsunął do kieszeni kurtki telefon komórkowy i wysiadł z samochodu. Na straży przed restauracją stał już Frank Wallace, najstarszy detektyw z jego zespołu.

– Ktoś wszedł albo wyszedł? – zapytał Jeffrey.

Frank zaprzeczył ruchem głowy.

– Brad pilnuje tylnych drzwi – powiedział. – Alarm jest rozłączony. Przestępca skorzystał prawdopodobnie z tylnych drzwi.

Jeffrey obejrzał się. Betty Reynolds, właścicielka sklepu z drobiazgami, pilnie zamiatała chodnik, rzucając ku restauracji podejrzliwe spojrzenia. Bez wątpienia wkrótce zaczną się tu schodzić ludzie, jeżeli nie z ciekawości, to przynajmniej na kolację. Odwrócił się z powrotem do Franka.

– Nikt niczego nie widział?

– Nic a nic – potwierdził Frank. – Przyszła tutaj pieszo z domu. Pete mówi, że bywała tutaj co poniedziałek, kiedy w restauracji jest już pusto po lunchu.

Jeffrey skinął głową i wszedł do środka. Jedyna w Heartsdale stacja benzynowa, przy której mieściła się także restauracja, znajdowała się w połowie Main Street. Wysokie czerwone przepierzenia, zniszczone białe blaty stołów, chromowane barierki i dziurawe wiklinowe kosze na odpadki sugerowały, że restauracji nie modernizowano od dnia, kiedy dawno temu otworzył ją ojciec Pete’a. Oryginalne były nawet kolorowe płytki z linoleum, tak zniszczone, że prześwitywał spod nich czarny podkład. Jeffrey jadał tu lunch niemal codziennie w ciągu ostatnich siedmiu lat. Restauracja uspokajała go, była źródłem otuchy, czymś dobrze znanym i przytulnym, pomagającym wyrzucić z głowy myśli, które pojawiały się w trakcie pracy wśród najgorszych szumowin. Jeffrey rozejrzał się teraz po jej wnętrzu i dotarło do niego, że już nigdy nie spojrzy na nią tak samo.

Przy barze siedziała Tessa Linton, z głową schowaną w dłoniach. Naprzeciwko niej stał Pete Wayne i bezmyślnie wpatrywał się w okno. Jeffrey po raz drugi w życiu zobaczył go w restauracji bez papierowego kapelusza na głowie; pierwszy raz miało to miejsce w dniu, w którym eksplodował prom kosmiczny Challenger. Włosy Pete’a ściągnięte były gumką i postawione na czubku głowy, dzięki czemu jego twarz zdawała się bardziej pociągła niż w rzeczywistości.

– Tess? – odezwał się Jeffrey. Stanął przy niej i położył dłoń na jej ramieniu. Oparła o niego głowę i rozpłakała się. Jeffrey pogładził jej włosy i skinął do Pete’a.

Pete Wayne na co dzień był wesołym człowiekiem, teraz jednak jego twarz wyrażała absolutny szok. Ledwie zwrócił uwagę na Jeffreya i nadal wpatrywał się w duże frontowe okno restauracji. Jego wargi poruszały się, jednak z ust nie dochodził żaden dźwięk.

Minęło kilkanaście sekund pełnej napięcia ciszy i wreszcie Tessa wyprostowała się. Przez chwilę przecierała powieki i nos papierową serwetką, aż Jeffrey podał jej chusteczkę. Poczekał, aż się wysmarka i wreszcie zapytał:

– Gdzie jest Sara?

Tessa zwinęła chusteczkę.

– Nadal w toalecie. Nie wiem... – Tessa na chwilę urwała. – Tam było tyle krwi. Nie chciała mnie wpuścić.

Jeffrey pokiwał głową i zgarnął kosmyk włosów z jej twarzy. Sara była bardzo opiekuńcza wobec młodszej siostry i podczas ich małżeństwa ta opiekuńczość przeszła również na niego. Nawet po rozwodzie Jeffrey odnosił wrażenie, że Tessa i Lintonowie wciąż są jego rodziną.

– Dobrze się czujesz? – zapytał.

Pokiwała głową.

– Idź do niej. Teraz ona cię potrzebuje.

Jeffrey starał się nie myśleć o tym, że gdyby Sara nie była koronerem w hrabstwie, wcale by go nie potrzebowała i na pewno by się dzisiaj nie zobaczyli. Wiele to mówiło o ich wzajemnych stosunkach: ktoś musiał umrzeć, żeby znów mogli znaleźć się jednocześnie w tym samym pomieszczeniu.

Zmierzając na tyły restauracji, czuł, że po plecach przebiegają mu ciarki. Wiedział, że stało się coś strasznego, gwałtownego. Wiedział, że ktoś zamordował Sibyl Adams. Poza tym, szarpiąc za drzwi damskiej toalety, nie miał pojęcia, czego się powinien spodziewać. Ale to, co zobaczył, po prostu odebrało mu oddech.

Sara siedziała na podłodze, na środku pomieszczenia, z głową

Sibyl Adams ułożoną na swych kolanach. Wszędzie była krew, pokrywała zwłoki i Sarę, której koszula i spodnie były od przodu całe mokre, jak gdyby ktoś oblał ją czerwoną farbą. Podłogę znaczyły krwawe ślady obuwia oraz odciski dłoni, jakby niedawno stoczono tutaj dziką walkę na śmierć i życie.

Jeffrey stał w progu, starając się jak najszybciej dojść do równowagi.

– Zamknij drzwi – wyszeptała Sara i położyła dłoń na czole Sibyl.

Wykonał polecenie i przeszedł kilka kroków wzdłuż ściany. Otworzył usta, ale wciąż nie mógł nic powiedzieć. Oczywiste pytania nasuwały się same, jednak jakaś część jego umysłu wcale nie chciała poznać odpowiedzi, a jedynie pragnęła zabrać Sarę z tego pomieszczenia, wsadzić ją do samochodu i jechać przed siebie tak długo, aż żadne z nich nie zdoła przypomnieć sobie ani wyglądu, ani zapachu tej obskurnej toalety. W powietrzu unosił się odór przemocy, gęsty i wstrętny. Już samo przebywanie tutaj sprawiało, że Jeffrey czuł na sobie brud.

– Wygląda jak Lena – powiedział wreszcie, mając na myśli siostrę bliźniaczkę Sibyl Adams, detektywa w jego komisariacie. – Przez chwilę myślałem... – Potrząsnął głową. Nie zdołał powiedzieć nic więcej.

– Lena ma dłuższe włosy.

– Taaak – przyznał. Nie potrafił oderwać wzroku od ofiary. W pewnym okresie widywał mnóstwo makabrycznych scen, jednak aż do tej pory nie poznał osobiście żadnej ofiary morderstwa. Nie znał Sibyl Adams zbyt dobrze, jednak w takim małym mieście jak Heartsdale każdy był sąsiadem każdego.

Sara odchrząknęła.

– Czy powiedziałeś już Lenie?

Pytanie spadło na niego niczym ciężki młot. Po zaledwie dwóch tygodniach sprawowania funkcji szefa policji w Heartsdale przyjął Lenę Adams do pracy prosto z akademii w Macon. Na początku czuła się tutaj jak Jeffrey, obco. Po ośmiu latach promował ją na detektywa. A teraz zamordowano jej siostrę, na ich własnych „śmieciach”, zaledwie dwieście jardów od komisariatu. Poczucie osobistej odpowiedzialności za to zdarzenie przytłoczyło go.

-— Jeffrey?

Nabrał w płuca powietrza, a potem powoli je wypuścił.

– Wiezie właśnie jakieś dowody do Macon – odparł po chwili. – Skontaktowałem się z patrolem z autostrady i kazałem jak najszybciej ją tutaj przywieźć.

Sara patrzyła na niego w milczeniu. Jej oczy były zaczerwienione, jednak nie płakała. Jeffrey cieszył się przynajmniej z tego, ponieważ jeszcze nigdy nie widział Sary płaczącej. Pomyślał, że jeśli doczeka takiej chwili, to coś w nim pęknie.

– Wiedziałeś, że była niewidoma?

Jeffrey oparł się o ścianę. Do tej pory nie pamiętał o tym szczególe.

– Nawet nie zobaczyła zagrożenia – wyszeptała Sara.

Opuściła głowę i popatrzyła na Sibyl. Jak zwykle, Jeffrey nie potrafił odgadnąć, nad czym jego była żona teraz się zastanawia. Postanowił, że poczeka, aż odezwie się do niego. Bez wątpienia potrzebowała kilku minut, żeby zebrać myśli.

Wsunął ręce do kieszeni i zaczął oglądać pomieszczenie. Naprzeciwko zlewu, o którego wiekowości najlepiej świadczył fakt, że kurki do ciepłej i zimnej wody umieszczono po przeciwnych stronach misy, znajdowały się dwie kabiny toalety. Nad zlewem wisiało zniszczone, poplamione lustro. W sumie pomieszczenie nie liczyło więcej niż dwadzieścia stóp kwadratowych, jednak czarne i białe kafelki sprawiały, że zdawało się jeszcze mniejsze. Ciemna krew, która kałużą zebrała się pod zwłokami, nie poprawiała wrażenia. Klaustrofobia nigdy nie była problemem Jeffreya, jednak milczenie Sary, niczym czwarty wymiar, przytłaczało go teraz, w tej małej toalecie. Popatrzył na biały sufit, by nabrać choć trochę dystansu.

Wreszcie Sara odezwała się. Jej głos był już silniejszy, brzmiała w nim większa pewność.

– Kiedy ją znalazłam, siedziała na sedesie, w kabinie.

Nie bardzo wiedząc, jak się zachowywać, Jeffrey wyciągnął mały notes. Z kieszeni na piersi wydobył długopis i, w miarę jak Sara opowiadała o wszystkim, co się wydarzyło, aż do bieżącej chwili, pracowicie notował. Kiedy z klinicznymi szczegółami opisywała śmierć Sibyl, jej głos był monotonny.

– Wtedy poprosiłam Tess, żeby podała mi mój telefon komórkowy.

Sara urwała, a Jeffrey odpowiedział na jej nieme pytanie, zanim ponownie otworzyła usta.

– Nic jej nie jest – odezwał się. – Jadąc tutaj, dzwoniłem także do Eddiego.

– Powiedziałeś mu, co się stało?

Jeffrey spróbował się uśmiechnąć. Ojciec Sary nie należał do jego zagorzałych zwolenników.

– Miałem szczęście, że nie rzucił słuchawki.

Sara nie zdołała mu odpowiedzieć uśmiechem, jednak w końcu napotkała wzrok Jeffreya. W jej oczach była łagodność, jakiej nie widział w nich od lat.

– Muszę przeprowadzić wstępne badanie, a potem będzie można zabrać ją do prosektorium.

Jeffrey wsunął notes do kieszeni, a Sara delikatnie ułożyła głowę Sibyl na posadzce. Ukucnęła i wytarła dłonie o nogawki spodni.

– Trzeba umyć ciało, zanim Lena je zobaczy – powiedziała.

Jeffrey pokiwał głową.

– Jest przynajmniej o dwie godziny drogi stąd. Mamy więc czas. – Wskazał na drzwi do kabiny. Zamek z zasuwą był z nich wyrwany. – Czy zamek tak właśnie wyglądał, kiedy ją znalazłaś?

– Wygląda tak od czasu, kiedy miałam siedem lat – odparła Sara, ruchem głowy wskazując na swoją teczkę. – Podaj mi rękawiczki.

Jeffrey otworzył teczkę, starając się nie dotykać plam krwi na aluminiowym zatrzasku. Z wewnętrznej kieszeni wydobył parę rękawiczek z lateksu. Kiedy się odwrócił, Sara stała nad zwłokami. Wyraz jej twarzy zmienił się. Chociaż ubranie miała, od przodu całe od krwi, w pełni nad sobą panowała. Musiał jednak zapytać:

– Na pewno chcesz to zrobić? Możemy wezwać kogoś z Atlanty.

Z wprawą naciągając rękawice, Sara potrząsnęła przecząco głową.

– Nie chcę, żeby dotykał jej ktoś obcy.

Jeffrey doskonale ją rozumiał. To była sprawa tego hrabstwa. I powinni się nią zajmować ludzie z hrabstwa.

Okrążając zwłoki, Sara oparła ręce na biodrach. Jeffrey wiedział, że musi obejrzeć miejsce zbrodni z odpowiedniej perspektywy, nabrać dystansu. Nie potrafił oderwać wzroku od byłej żony. Była wysoką kobietą, miała mniej więcej sześć stóp wzrostu, bez jednego cala, głęboko osadzone, zielone oczy oraz ciemnorude włosy. Jeffrey mimowolnie zaczął sobie przypominać, jak było mu z nią dobrze. Niestety, ostry głos przywołał go do rzeczywistości.

– Jeffrey! – zawołała Sara, posyłając mu gniewne spojrzenie.

Wytrzymał przez chwilę jej wzrok, świadomy, że przez kilkanaście sekund jego myśli wędrowały po zupełnie innych, znacznie bezpieczniejszych miejscach. Wreszcie odwrócił się ku kabinie. Wyjął z teczki Sary kolejną parę rękawic. Zaczął je powoli naciągać, a Sara tymczasem mówiła:

– Tak jak już ci wyjaśniałam, kiedy ją znalazłam, siedziała na toalecie. Opadłyśmy na podłogę. Przetoczyłam ją na plecy. – Uniosła rękę Sibyl i sprawdziła skórę pod jej paznokciami. – Nic tutaj nie ma. Wydaje mi się, że została zaskoczona. Aż do chwili, kiedy na ratunek było już za późno, nie wiedziała, co się dzieje.

– Uważasz, że to się odbyło szybko?

– Wcale nie tak szybko. Cokolwiek zrobił napastnik, moim zdaniem starannie to zaplanował. Kiedy tu weszłam, nie natknęłam się na żadne ślady. Sibyl wykrwawiłaby się na toalecie, gdybym nie zapragnęła z niej skorzystać. – Sara odwróciła głowę. – Albo i nie, gdybym nie pojawiła się tutaj tak późno.

Jeffrey chciał ją uspokoić.

– Nie mogłaś wiedzieć.

Wzruszyła ramionami.

– Na jej przegubach, w miejscach, które uderzyły o barierkę dla niepełnosprawnych, są siniaki. Poza tym – lekko rozsunęła kolana Sibyl – popatrz tylko na jej nogi.

Jeffrey podążył wzrokiem we wskazanym kierunku. Skóra po wewnętrznej stronie kolan denatki była starta.

– Co to takiego? – zapytał.

– To od muszli klozetowej – wyjaśniła Sara. – Plastikowa klapa ma ostre kanty. Sądzę, że walcząc, zaciskała nogi. Na klapie znajdziesz jeszcze fragmenty skóry.

Jeffrey popatrzył na toaletę, a potem znów na Sarę.

– Myślisz, że pchnął ją na toaletę, a potem zasztyletował?

Sara nie odpowiedziała mu. Wskazała natomiast na nagi tułów Sibyl.

– Aż do połowy krzyża, nacięcie nie jest głębokie – zaczęła wyjaśniać, naciskając na brzuch i otwierając ranę na tyle, by dobrze się jej przyjrzeć. – Według mnie to był sztylet. Widzisz ten kształt „v” po obu stronach nacięcia? – Sara bez wahania wsunęła palec wskazujący do wnętrza rany. Kiedy przesuwała nim, rozległ się cichy syk zasysanego powietrza.

Jeffrey zacisnął zęby i odwrócił głowę. Kiedy się opanował, natrafił na pytające spojrzenie Sary.

– Dobrze się czujesz? – zapytała.

Pokiwał głową, bojąc się otworzyć usta.

Sara ponownie poruszyła palcem w ranie na klatce piersiowej Sibyl. Z rany wypłynęła wąska struga krwi.

– Powiedziałabym, że ostrze było szerokie przynajmniej na cztery cale – oznajmiła, nie spuszczając wzroku z Jeffreya. – Czy to cię osłabia?

Jeffrey pokręcił przecząco głową, mimo że dźwięk, jaki wydobywał się z rany, kiedy Sara poruszała w niej palcem, sprawiał, że żołądek podskakiwał mu do gardła.

Sara wyciągnęła wreszcie palec ze zwłok i mówiła dalej:

– Sztylet był bardzo ostry. Nacięcia zostały wykonane zdecydowanymi, pewnymi ruchami, dlatego twierdzę, że morderca od samego początku wiedział, czego chce.

– Co zrobił?

Ton głosu Sary był obojętny.

– Przeciął jej brzuch. Dwoma pewnymi ruchami, pionowym, od góry do dołu, i poprzecznym. Następnie wbił sztylet w górną część brzucha. To był śmiertelny cios. Przyczyną zgonu okaże się zapewne wewnętrzny krwotok.

– Wykrwawiła się na śmierć?

Sara wzruszyła ramionami.

– Na nic innego to teraz nie wygląda. Tak, wykrwawiła się na śmierć. Trwało to pewnie około dziesięciu minut. Konwulsje spowodował wstrząs, jakiemu poddany został cały organizm.

Jeffrey przez chwilę nie potrafił opanować drżenia, które niespodziewanie nim zawładnęło. Wreszcie wskazał na ranę.

– To jest krzyż, prawda?

Sara uważnie popatrzyła na nacięcia.

– Powiedziałabym, że tak. Raczej nie wygląda to na nic innego, prawda?

– Uważasz, że to ma jakieś podłoże religijne?

– A kto to może powiedzieć, kiedy mamy do czynienia z gwałcicielem?

– Została zgwałcona?

Jeffrey popatrzył na Sibyl Adams, szukając oczywistych śladów gwałtu. Jednak po wewnętrznej stronie jej ud nie było siniaków ani żadnych ran.

– Znalazłaś coś? – zapytał.

Sara przez chwilę milczała, wreszcie odpowiedziała:

– Nie. To znaczy, sama nie wiem.

– Co znalazłaś?

– Nic. – Ściągnęła rękawice. – Tylko to, o czym ci powiedziałam. Dokończę pracę w kostnicy.

– Ja nie...

– Zadzwonię do Carlosa, żeby ją stąd zabrał – oznajmiła, mając na myśli asystenta z prosektorium. – Spotkajmy się, kiedy tutaj skończysz. – Jeffrey milczał, więc dodała jeszcze: – To nie musiał być gwałt, Jeff. Naprawdę. Po prostu zgadywałam.

Jeffrey nie wiedział, co powiedzieć. Jednego, jeśli chodziło o byłą żonę, był pewien: nie pozwalała sobie w pracy na luźne zgadywanki.

– Saro? – zapytał. – Dobrze się czujesz?

Sara roześmiała się ponuro.

– Czy dobrze się czuję? – powtórzyła. – Chryste, Jeffrey, co za głupie pytanie. – Podeszła do drzwi, lecz ich nie otworzyła. Kiedy po chwili odezwała się, jej słowa były zdecydowane i dobitne: – Musisz znaleźć osobę, która to zrobiła.

– Wiem.

– Nie będzie ci łatwo, Jeffrey. – Posłała mu przeszywające spojrzenie. – To był jakiś rytualny atak, a nie przypadkowy, jeden z wielu. Popatrz na jej ciało. Popatrz, jak ją tutaj pozostawiono. – Sara urwała, ale po chwili kontynuowała: – Ktokolwiek zabił Sibyl Adams, starannie to zaplanował. Wiedział, gdzie ją znajdzie. Poszedł za nią do toalety. To było starannie zaplanowane morderstwo, popełnione przez kogoś, kto chciał w ten sposób coś oznajmić.

Zdając sobie sprawę, że Sara ma zupełną rację, Jeffrey poczuł, że kręci mu się w głowie. Widział już kiedyś podobne przypadki i doskonale wiedział, co Sara ma na myśli. To nie było dzieło amatora. Jego autorowi chodziło o coś znacznie bardziej dramatycznego niż śmierć jednej osoby.

Sara wciąż nie była pewna, czy ją zrozumiał, więc zapytała:

– Czy uważasz, że on poprzestanie na jednej ofierze?

Teraz Jeffrey się nie wahał.

– Nie.

Trzy

Lena Adams zmarszczyła czoło i błysnęła światłami w kierunku jadącej przed nią hondy civic. Na tym odcinku trasy 1-20 obowiązywało w Georgii ograniczenie prędkości do sześćdziesięciu pięciu mil na godzinę, ale jak większość mieszkańców prowincjonalnej Georgii, Lena uważała znaki drogowe jedynie za sugestie skierowane do turystów jadących na Florydę i stamtąd powracających. Tablice rejestracyjne hondy świadczyły, że samochód pochodzi z Ohio.

– Ruszaj się – warknęła, patrząc na prędkościomierz. Z boku, po prawej stronie, miała ciężarówkę na osiemnastu kołach, a z przodu jankesa w hondzie civic, który najwyraźniej nie miał zamiaru przekraczać dozwolonej szybkości. Przez chwilę Lena żałowała, że nie pojechała jednym z radiowozów z hrabstwa Grant. Jazda byłaby nie tylko bardziej płynna niż podróż jej własną celicą, ale miałaby dodatkową przyjemność ze straszenia kierowców poruszających się zbyt szybko.

Niespodziewanie osiemnastokołowiec zwolnił, pozwalając civic, aby go wyprzedziła. Lena pomachała wesoło kierowcy i od razu przyspieszyła.

Pozostawiwszy za sobą ograniczenia prędkości z Macon, celica jeszcze bardziej przyspieszyła. Lena wyciągnęła z pudełka kasetę magnetofonową. Należała do Sibyl i nagrana była na niej muzyka dla kierowców. Wsunęła kasetę do odtwarzacza i uśmiechnęła się, kiedy rozpoznała dźwięki Bad Reputation Joan Jett. Piosenka była hymnem sióstr, kiedy chodziły do szkoły średniej. Spędzały wtedy mnóstwo wieczorów, pędząc po bocznych drogach i śpiewając na cały głos: „Gówno mnie obchodzi moja reputacja”. Dzięki ich wujkowi tolerowano fakt, że były trochę postrzelone. Dzięki matce, Hiszpance z pochodzenia, nie miały zupełnie białej skóry. No i nie były biedne.

Przewożenie materiałów dowodowych do laboratorium Biura Śledczego Stanu Georgia w Macon było w schemacie policyjnych zadań czynnością niewiele poważniejszą niż praca kuriera, jednak Lena cieszyła się, że otrzymała to zlecenie. Jeffrey powiedział, że może wykorzystać ten dzień na uspokojenie się; tak brzmiał eufemizm, oznaczający, że powinna trochę powściągnąć swój temperament. Frank Wallace i Lena od pierwszej chwili, kiedy zostali partnerami, zmagali się z tym samym problemem. W wieku pięćdziesięciu ośmiu lat Frank nie był zachwycony, widząc w policji kobietę, tym bardziej w roli swojej partnerki. Ustawicznie i bez skutku próbował odsuwać Lenę od najważniejszych czynności, tymczasem i ona nie pozostawała mu dłużna w drobnych złośliwościach. W końcu ktoś musiał wziąć górę. Ponieważ Frankowi brakowało tylko dwóch lat do emerytury, Lena nie miała wątpliwości, że postawi w końcu na swoim.

W gruncie rzeczy Frank nie był złym facetem. Mimo zaawansowanego wieku starał się pracować jak najlepiej. W swe dobre dni Lena zdawała się rozumieć, że nieprzejednana postawa Franka wobec niej wydobywa się z miejsca znacznie głębszego niż jego ego. Był typem faceta, który zawsze otwiera przed kobietami drzwi i który, znalazłszy się w zamkniętym pomieszczeniu, natychmiast zdejmuje kapelusz. Był nawet masonem w lokalnej loży. Nie potrafił jednak zgodzić się na to, aby jego partnerka miała decydujący głos podczas przesłuchania albo w trakcie rewizji w domu podejrzanego. W złe dni Lena marzyła o tym, żeby zamknąć go w garażu razem z samochodem z włączonym silnikiem.

Jeffrey miał rację, mówiąc, że podróż ją uspokoi. Do Macon dotarła trzydzieści minut przed czasem. Lubiła swojego szefa, będącego całkowitym przeciwieństwem Franka Wallace’a. Frank często kierował się w pracy przeczuciem i działał impulsywnie, podczas gdy Jeffrey długo rozważał każdy ruch. Jeffrey był też mężczyzną, który nie zrażał do siebie kobiet i nie oponował, kiedy wygłaszały własne opinie. Znaczenie dla Leny miał też fakt, że to właśnie Jeffrey awansował ją na detektywa. Nie uczynił tego dla poprawienia danych statystycznych czy też dla uzyskania odmiennego wizerunku niż jego poprzednik. Pracował przecież w hrabstwie Grant, którego przed pięćdziesięciu laty nie umieszczano nawet na szczegółowych mapach. Dał jej to stanowisko dlatego, że cenił jej pracę i wysiłek intelektualny, jaki w nią wkładała. Fakt, że była kobietą, nie miał w tym wypadku nic do rzeczy.

– Cholera – syknęła Lena, ujrzawszy we wstecznym lusterku błysk niebieskiego „koguta” na dachu jadącego za nią samochodu. Zmniejszyła prędkość, a kiedy niedawno przez nią wyprzedzona honda civic mijała ją, zjechała na pobocze. Jankes nacisnął klakson i pomachał do niej. Miała ochotę pokazać mu środkowy palec wystawiony do góry.

Policjant z patrolu nie spieszył się z opuszczeniem samochodu. Lena sięgnęła do torebki, leżącej na tylnym siedzeniu, w poszukiwaniu swojej legitymacji. Kiedy się odwróciła, ze zdziwieniem stwierdziła, że policjant stoi za jej samochodem. Dłoń trzymał na rękojeści rewolweru. Lena sklęła się za to, że nie poczekała, aż podejdzie do samochodu. Pewnie pomyślał, że szuka broni.

Położyła legitymację na kolanach i podniosła ręce do góry. Wysunęła głowę przez okno i powiedziała:

– Przepraszam.

Policjant ostrożnie postąpił krok do przodu. Przez cały czas żuł gumę. Zdjął ciemne okulary i zaczął uważnie przyglądać się Lenie.

– Posłuchaj – powiedziała, z rękami wciąż uniesionymi do góry. – Jestem w podróży służbowej. Ja...

Nie pozwolił jej dokończyć.

– Czy mam może przyjemność z detektyw Saleną Adams?

Opuściła ręce, posyłając policjantowi pytające spojrzenie. Był raczej niski, ale górna część jego ciała była bardzo umięśniona. Niewielkiego wzrostu mężczyźni często pragną powetować sobie tę niedoskonałość intensywnymi ćwiczeniami, rozwijającymi mięśnie tułowia. Jego ramiona były tak potężne, że nie mógł trzymać ich płasko przy ciele. Guziki munduru miał zapięte pod samą szyję.

– Jestem Lena – odparła, wpatrując się w tabliczkę z jego nazwiskiem. – Czy my się znamy?

– Nie, proszę pani. – Znów nałożył okulary. – Mieliśmy wiadomość od pani szefa. Polecono mi eskortować panią z powrotem do hrabstwa Grant.

– Słucham? – zdziwiła się Lena. Nie wierzyła własnym uszom. – Mój szef, Jeffrey Tolliver?

Grzecznie pokiwał głową.

– Tak, proszę pani.

Zanim zdążyła zadać mu kolejne pytania, skierował się z powrotem do swojego samochodu. Poczekała, aż włączy się do ruchu i ruszyła za nim. Policjant w krótkim czasie osiągnął dziewięćdziesiąt mil na godzinę. Niedługo minęli niebieską hondę, jednak Lena nawet nie zwróciła na to uwagi. Intensywnie zastanawiała się, co też nabroiła tym razem.

Cztery

Chociaż Centrum Medyczne Grant znajdowało się przy końcu Main Street, ani trochę nie wyglądało na miejsce tak ważne, jak wskazywałaby jego nazwa. Zaledwie dwukondygnacyjny, niewielki szpital, wyposażony był w sprzęt pozwalający na wykonywanie jedynie drobnych zabiegów. Większy szpital znajdował się pół godziny jazdy stąd, w Auguście, i tam właśnie kierowano chorych w poważniejszych przypadkach. Gdyby w piwnicy nie znajdowało się stanowe prosektorium, centrum już dawno zaadaptowano by na dom studencki.

Tak jak pozostała część miasta, szpital zbudowany został w czasach rozkwitu, a więc w latach trzydziestych. Dwie podstawowe kondygnacje od tego czasu wyremontowano i unowocześniono, jednak prosektorium najwyraźniej nie było dla zarządu szpitala aż tak ważne. Jego ściany wyłożono niebieskimi kafelkami, które były tak stare, że powoli znów wracały do mody. Przez sufit, cały w plamach, wielokrotnie przeciekała już woda. Wyposażenie prosektorium było stare, ale funkcjonalne.

Gabinet Sary znajdował się na tyłach i od pozostałej części prosektorium oddzielony był dużym oknem. Sara siedziała właśnie przy biurku i patrzyła przez to okno, próbując zebrać myśli. W prosektorium panował typowy tutaj, lekki szum. Cicho szumiał kompresor powietrza w lodówce i woda wypływająca z gumowego węża, bo Carlos właśnie zmywał podłogę. Ponieważ pomieszczenie znajdowało się poniżej poziomu gruntu, jego ściany raczej absorbowały niż odbijały dźwięki i znajomy pomruk dziwnie uspokajał Sarę. Jej rozmyślania gwałtownie przerwał terkot telefonu.

– Sara Linton – powiedziała do słuchawki. Spodziewała się Jeffreya, a tymczasem usłyszała głos ojca.

– Cześć, maleńka.

Sara uśmiechnęła się. Głos Eddiego Lintona sprawił, że zrobiło się jej lżej na sercu.

– Cześć, tato.

– Powiem ci dobry kawał.

– Naprawdę? – Próbowała mówić lekko, swobodnie, gdyż wiedziała, że humor i dowcipy to w przypadku jej ojca sposób na złagodzenie stresu. – Co to za kawał?

– Kiedy zaczął tonąć „Titanic”, na jego pokładzie spotkali się pediatra, prawnik i ksiądz. Pediatra zawołał: „Ratujmy dzieci!” Prawnik krzyknął: „Pieprzmy dzieci!” Ksiądz natomiast zapytał spokojnie: „Czy mamy na to czas?”

Sara roześmiała się, bardziej na użytek ojca niż z jakiegokolwiek innego powodu. Eddie Linton milczał, czekając, aż jego córka coś powie. Wreszcie zapytał:

– Jak się ma Tessie?

– Udało jej się zasnąć – odparła. – A co z tobą?

– Och, ze mną wszystko w porządku.

Sara zaczęła rysować kółka w kalendarzu, który leżał na jej biurku. Rzadko zdarzało się, że coś bezmyślnie bazgroliła, teraz jednak musiała coś zrobić z rękami. Jakąś częścią siebie pragnęła sprawdzić zawartość swojej teczki, zobaczyć, czy Tessa wpadła na to, by włożyć do niej widokówkę.

Eddie Linton przerwał jej rozmyślania.

– Mama mówi, że masz przyjść do nas jutro na śniadanie.

– Tak? – Sara zaczęła wrysowywać kwadraty w kółka.

Głos ojca stał się bardzo melodyjny.

– Będą tosty, bekon, kasza i wafelki.

– Hej! – zawołał Jeffrey.

Sara uniosła głowę. W ręki wypadł jej długopis.

– Przestraszyłeś mnie – powiedziała do Jeffreya. Po chwili odezwała się do ojca: – Tato, tu jest Jeffrey...

Eddie Linton wydał serię nieartykułowanych dźwięków. Jego zdaniem dobrze by się stało, gdyby ktoś w końcu solidnie walnął Jeffreya cegłowką w głowę.

– W porządku – rzuciła Sara do słuchawki, posyłając Jeffreyowi krzywy uśmiech. Bez słowa wpatrywał się w szklaną tabliczkę na jej biurku. Eddie Linton zalepił na niej taśmą izolacyjną nazwisko TOLLIVER i napisał nad nią czarnym mazakiem LINTON. – Tato, zobaczymy się jutro rano. – Sara odłożyła słuchawkę, zanim ojciec zdołał jeszcze coś powiedzieć.

– Niech zgadnę, pewnie przesyła mi pozdrowienia – mruk^ nął Jeffrey.

Sara zignorowała pytanie, chcąc uniknąć rozmowy na osobiste tematy. Jej były mąż nie dawał jednak za wygraną.

– Jak się ma Tessa? – zapytał.

– Doskonale – odpowiedziała Sara, wyjmując okulary z pudełka. Założyła je, po czym to ona rzuciła pytanie: – A gdzie jest Lena?

Jeffrey popatrzył na ścienny zegar.

– Mniej więcej godzinę drogi stąd. Frank da mi sygnał, kiedy do jej przyjazdu pozostanie jakieś dziesięć minut.

Sara wstała i poprawiła na sobie pożyczoną od kogoś sukienkę. Wzięła prysznic już w szpitalu. Zakrwawione ubranie umieściła w worku na dowody rzeczowe, na wypadek gdyby potrzebne było w dalszym toku sprawy.

– Zastanawiałeś się, co jej powiesz?

Jeffrey pokręcił przecząco głową.

– Mam nadzieję, że zanim dojdzie do rozmowy, uzyskam już jakieś szczegółowe informacje. Lena jest policjantką. Będzie chciała usłyszeć konkretne odpowiedzi.

Sara pochyliła się nad biurkiem i zastukała w szybę. Carlos popatrzył w jej kierunku.

– Możesz już iść! – zawołała. Po chwili wyjaśniła Jeffreyowi: – Zawiezie próbki krwi i moczu do laboratorium kryminalistycznego. Zostaną zbadane jeszcze dzisiaj w nocy.

– To dobrze.

Sara z powrotem usiadła na krześle.

– Masz jakieś dodatkowe ślady z łazienki? – zapytała.

– Za toaletą znaleźliśmy jej laskę i okulary. Ktoś je wcześniej wyczyścił.

– Co z drzwiami do kabiny?

– Nic – odparł Jeffrey. – To znaczy, wcale nie nic, ale to miejsce odwiedziła zapewne każda kobieta mieszkająca w tym mieście. Matt doliczył się odcisków palców prawie pięćdziesięciu osób. – Wyciągnął z kieszeni plik fotografii z polaroidu i rzucił je na biurko. Były na nich widoczne zwłoki, a także odciski butów Sary i jej dłoni na posadzce.

Sara wzięła do ręki jedną z fotografii i powiedziała:

– Chyba nie ułatwiłam wam zadania. Zostawiłam na miejscu mnóstwo śladów. Wiele innych pewnie zatarłam.

– Raczej nie miałaś wyboru.

Nie odpowiedziała, układając fotografie we właściwej kolejności.

Jeffrey kontynuował, potwierdzając jej wcześniejszą ocenę.

– Ktokolwiek tego dokonał, doskonale wiedział, co robi. Wiedział, że Sibyl pójdzie do restauracji sama. Wiedział, że jest niewidoma. Wiedział, że o tej porze dnia restauracja będzie pusta.

– Myślisz, że na nią czekał?

Jeffrey wzruszył ramionami.

– Wszystko na to wskazuje. Morderca najprawdopodobniej wszedł i wyszedł tylnymi drzwiami. Pete wyłączył alarm, żeby można było trzymać je otwarte i wietrzyć salę.

– No tak – westchnęła Sara, przypominając sobie, że tylne drzwi częściej były otwarte niż zamknięte.

– Szukamy zatem osobnika, który znał jej przyzwyczajenia, prawda? Kogoś, kto co nieco wiedział o zwyczajach panujących w restauracji.

Sara nie chciała tego potwierdzać, gdyż twierdząca odpowiedź na to pytanie prowadziła do wniosku, że zabójcą jest mieszkaniec Grant, czyli ktoś, kto zna tutejszych ludzi i miejsca tak dobrze, jak może je znać tylko rezydent. W milczeniu wstała i podeszła do metalowej szafki ustawionej za biurkiem. Wyciągnęła z niej świeży fartuch laboratoryjny, włożyła go, po czym odezwała się:

– Zrobiłam już zdjęcia rentgenowskie i sprawdziłam jej ubranie. Zwłoki są gotowe.

Jeffrey odwrócił się i popatrzył na stół, znajdujący się na samym środku prosektorium. Sara również spojrzała w tym kierunku. Pomyślała, że po śmierci Sibyl Adams jest znacznie mniejsza, niż zdawała się za życia. Nawet ona nie potrafiła pogodzić się z myślą, jak mocno śmierć zmniejsza ludzi.

– Dobrze ją znałaś? – zapytał Jeffrey.

Sara przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Wreszcie odparła:

– Chyba tak. W zeszłym roku obie zostałyśmy zaproszone do szkoły średniej i opowiadałyśmy o naszej pracy zawodowej. Później czasami widywałam ją w bibliotece.

– Bibliotece? – zdziwił się Jeffrey. – Przecież była niewidoma.

– Mają tam również książki na taśmach. Tak sądzę... – Sara zatrzymała się przed nim i skrzyżowała ręce na piersiach. – Posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć. Kilka tygodni temu bardzo posprzeczałyśmy się z Leną.

Oczywiście, zaskoczyła tym Jeffreya. Sama była zaskoczona. W mieście żyło bardzo niewielu ludzi, z którymi Sara nie potrafiłaby się dogadać. Lena Adams była jedną z takich osób.

– Zatelefonowała – zaczęła wyjaśniać – do Nicka Sheltona z Biura Śledczego Stanu Georgia, prosząc go o przysłanie raportu dotyczącego jakiejś trucizny, a związanego z jedną z prowadzonych przez nią spraw.

Jeffrey przechylił głowę na bok. Niczego nie rozumiał.

– No i co?

Sara wzruszyła ramionami. Wciąż nie wiedziała, dlaczego Lena próbowała działać za jej plecami, zwłaszcza jeśli brało się pod uwagę fakt, iż Sara doskonale, w najlepszej harmonii współpracowała z Nickiem Sheltonem, agentem Biura Śledczego Stanu Georgia, który nadzorował hrabstwo Grant.

– No i? – ponowił pytanie Jeffrey.

– Nie rozumiem, co Lena chciała osiągnąć, telefonując bezpośrednio do Nicka. Spięłam się z nią. Nie popłynęła krew, ale muszę powiedzieć, że nie rozstałyśmy się jak przyjaciółki.

Jeffrey wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „I co ja na to poradzę?” Lena robiła karierę, często postępując arogancko wobec innych ludzi. Dawniej, kiedy byli jeszcze małżeństwem, Jeffrey często opowiadał Sarze o swoich wątpliwościach związanych z impulsywnymi poczynaniami Leny.

– Czy ona... – urwał na chwilę, ale zaraz dodał: – Czy ona została zgwałcona, Saro? Nie wiem...

– Zaczynajmy – powiedziała Sara szybko.

Minęła byłego męża i skierowała się do prosektorium. Zatrzymała się na chwilę przy szafie i zaczęła szukać w niej fartucha chirurgicznego. Jeszcze przez kilka sekund zastanawiała się, dlaczego Jeffrey przypuszcza, że Sibyl Adams została nie tylko zamordowana, ale także zgwałcona.

– Saro? – zapytał. – Co się stało?

Głupie pytanie rozzłościło ją.

– Co się stało?! – Znalazła fartuch i zatrzasnęła drzwi. Metalowa rama zatrzęsła się od siły uderzenia. Sara odwróciła się i rozerwała hermetycznie zamknięty pakunek. – Co się stało? Jestem zmęczona twoimi pytaniami: „Co się stało?”, skoro cholernie dobrze wiesz, co się stało. – Urwała i zaczęła nakładać fartuch. – Zastanów się tylko, Jeffrey. Dzisiaj w moich ramionach zmarła kobieta. I to nie jakaś obca kobieta, ale ktoś, kogo znałam. Powinnam być w tej chwili w domu i odstać swoje pod gorącym prysznicem albo pójść na spacer z psami, ale zamiast tego jestem tutaj i za chwilę będę rozcinać tę kobietę jeszcze bardziej, niż ją rozcięto do tej pory. A ty sobie tu spokojnie stoisz i pytasz: „Co się stało?”, zamiast ścigać zboczeńców po całym mieście!

Kiedy ubierała fartuch, jej ręce trzęsły się ze zdenerwowania. Nie dawała sobie rady z wsunięciem ramienia do rękawa i pochyliła się, aby sobie to ułatwić, kiedy wreszcie Jeffrey ruszył się, żeby jej pomóc.

– Nie potrzebuję twojej pomocy – warknęła.

Podniósł ręce do góry, jakby się poddawał.

– Przepraszam.

Sara mocno zaciągnęła sznurki, jednak przy wiązaniu dwa końce zaplątały się.

– Cholera jasna – syknęła, próbując rozsupłać węzeł.

– Może powiem Bradowi, żeby wyszedł z psami?

Sara zrezygnowana opuściła ręce.

– Nie o to chodzi, Jeffrey.

– Wiem, że nie o to – odparł i podszedł do niej.

Wziął sznurki do rąk, a Sara tylko patrzała, jak je powoli rozsupłuje. Po chwili jej spojrzenie powędrowało ku czubkowi głowy Jeffreya. Pomiędzy czarnymi włosami zauważyła kilka siwych.

Rozsupłał węzeł i uśmiechnął się, jakby ta prosta czynność mogła wszystko naprawić.

– Gotowe – powiedział.

Sara odebrała od niego końce sznurków i związała je w kokardę. Jeffrey dotknął dłonią jej podbródka.

– Nic ci nie dolega – tym razem stwierdził, rezygnując z pytania.

– Tak – potwierdziła, robiąc krok do tyłu. – Nic mi nie dolega. – Wyciągnęła z szuflady lateksowe rękawice i postanowiła wreszcie uciąć tę rozmowę. – Skończmy robotę, zanim wróci Lena.

Podeszła do porcelanowego stołu sekcyjnego, przyśrubowanego do podłogi na środku pomieszczenia. Zaokrąglony na końcach biały stół dźwigał teraz drobne ciało Sibyl. Carlos umieścił jej głowę na czarnym bloku z gumy, a pozostałą część zwłok okrył białym prześcieradłem. Gdyby nie czarna szrama nad jej okiem, można było pomyśleć, że Sibyl śpi.

– Dobry Boże – mruknęła Sara, ściągnąwszy prześcieradło.

Dopiero teraz, z dala od miejsca zbrodni, rany ukazały się w całej okazałości. W jaskrawym świetle prosektorium można było je obejrzeć dokładnie i ze szczegółami. Nacięcia na brzuchu były długie, głębokie i układały się w perfekcyjny znak krzyża. Skóra fragmentami marszczyła się, a w miejscu, w którym zbiegały się nacięcia, widoczna była głęboka rana kłuta. Brzegi ran były ciemne, niemal czarne. Szczeliny w skórze Sibyl Adams otwierały się niczym małe, wilgotne usta.

– W jej ciele było niewiele tłuszczu – wyjaśniła Sara.

Wskazała na brzuch, tam gdzie nacięcie było trochę szersze, tuż nad pępkiem. Sztylet wszedł tam głębiej i skóra rozszerzała się tutaj niczym ciasna koszula w miejscu, w którym odpruł się guzik.

– Na podbrzuszu, gdzie ostrze naruszyło jelita, widoczny jest kał. Nie wiem, czy to nacięcie zostało wykonane tak głęboko w jakimś celu czy przypadkowo. W każdym razie cała rana powstała w wyniku jednego pociągnięcia ostrzem. – Sara wskazała na brzegi rany. – Tutaj, na końcu rany, widoczne jest prążkowanie. Może facet obracał sztyletem dookoła? Także... – urwała, wskazując poszczególne fragmenty – .. .na jej rękach oraz na barierkach w toalecie widoczne są ślady ekskrementów. Wnioskuję więc, że po otrzymaniu ciosu przyłożyła dłonie do brzucha, a potem z jakiegoś powodu złapała nimi za poręcze.

Podniosła głowę i popatrzyła na Jeffreya, chcąc się przekonać, jak się czuje. Zdawał się przyrośnięty do podłogi, jakby zahipnotyzowany widokiem zwłok Sibyl. Z własnego doświadczenia wiedziała, że umysł potrafi płatać różne niespodzianki, czasami zacierając ostry obraz przemocy. Nawet dla niej widok Sibyl w tej chwili był znacznie trudniejszy do zniesienia, niż gdyby właśnie widziała jej ciało po raz pierwszy.

Przyłożyła dłonie do zwłok, zdziwiona, że ciało wciąż jest ciepłe. Temperatura w prosektorium zawsze była niska, nawet latem, głównie dlatego, że znajdowało się pod ziemią. Ciało Sibyl powinno być więc już znacznie chłodniejsze.

– Sara? – odezwał się Jeffrey.

– Nic – odparła, nie przygotowana jeszcze, by wyciągać wnioski. Nacisnęła ranę na środku krzyża. – To z pewnością był sztylet – zaczęła. – To zapewnie ma dla ciebie znaczenie. Zwykle ludzie zabijają się nożami myśliwskimi z ząbkami, prawda?

– Tak.

Wskazała na rozciągający się wokół rany fragment ciemniejszej skóry, jakby opalenizny. Po umyciu zwłok dostrzegała znaczne więcej niż w toalecie, kiedy się na nie natknęła.

– To zostało spowodowane uderzeniem rękojeści, zatem morderca wbił w ciało całe ostrze. Przypuszczam, że kiedy ją otworzę, natknę się na odłamki uszkodzonego kręgosłupa. Kiedy włożyłam do rany palec, wyczułam nieregularne twarde krawędzie. W ranie zapewne znajdują się drobne fragmenty kości.

Jeffrey pokiwał głową, a Sara kontynuowała:

– Jeśli będziemy mieli szczęście, uzyskamy trochę informacji na temat ostrza. Jeśli nie, to chociaż dowiemy się czegoś o wielkości podstawy rękojeści. Kiedy Lena już ją zobaczy... mam na myśli Sibyl... będę mogła usunąć i dokładnie zbadać skórę. – Wskazała na ranę w centrum krzyża. – Uderzenie było bardzo silne, zakładam więc, że zabójca pochylał się nad ofiarą. Sztylet wsunął się w ciało mniej więcej pod kątem czterdziestu pięciu stopni. – Zaczęła oglądać ranę ciętą. – Powiedziałabym, że rana na piersi pochodzi od innego ostrza niż rana cięta na brzuchu. To nie ma sensu.

– Skąd ten wniosek?

– Nacięcia mają zupełnie inne wzory.

– Czym się różnią?

– Właściwie nie wiem – przyznała szczerze. Przez chwilę milczała, znów koncentrując się na ranie kłutej na środku krzyża. – Facet najprawdopodobniej stanął przed nią, z nogami ugiętymi w kolanach, rękę ze sztyletem cofnął aż za plecy... – Sara zademonstrowała – ...i uderzył w klatkę piersiową Sibyl.

– Naprawdę używał dwóch ostrzy?

– Do końca nie jestem pewna – przyznała Sara, spoglądając ponownie na ranę brzucha. Coś się nie zgadzało.

Jeffrey podrapał się po policzku, patrząc na ranę na klatce piersiowej.

– Dlaczego nie dźgnął jej w serce? – zapytał.

– Po pierwsze dlatego, że serce nie znajduje się na środku klatki piersiowej, a facet chciał zadać uderzenie w sam środek krzyża. Po drugie, serce osłaniają żebra i chrzęści. Żeby się przez nie przebić, musiałby uderzać sztyletem wielokrotnie, a to by zniszczyło prawie doskonały rysunek krzyża, prawda? – Sara urwała na chwilę. – Gdyby trafił w serce, z rany zaczęłoby się wylewać mnóstwo krwi, i to z dużą szybkością. Może chciał tego uniknąć? – Wzruszyła ramionami i popatrzyła na Jeffreya. – Przypuszczam, że gdyby chciał się dostać do serca, dźgnąłby ją pod żebra, ale musiałby być dobry, żeby trafić za pierwszym razem.

– Uważasz, że miał jakąś wiedzę medyczną?

– Czy wiesz, gdzie znajduje się serce? – odpowiedziała Sara pytaniem.

Jeffrey położył dłoń z lewej strony swojej klatki piersiowej.

– Dokładnie. Wiesz zatem, że twoje żebra nie łączą się na całej długości w centrum.

– Co to jest? – zapytał, przesuwając dłoń dokładnie na środek klatki piersiowej.

– Mostek – odparła. – Rana znajduje się jednak trochę niżej. Nie wiem, czy przez przypadek czy też takie uderzenie zostało zadane celowo.

– Co to znaczy?

– To znaczy, że jeśli koniecznie chcesz wyryć ostrzem krzyż na czyimś tułowiu, a na środku tego krzyża zadać ranę kłutą, jest to najlepsze miejsce, żeby dźgnąć sztyletem tak, aby ostrze przeszło niemal na wylot. Szczególnie, jeśli mamy do czynienia z ofiarą w wieku Sibyl. Ile miała lat? Trzydzieści kilka?

– Trzydzieści trzy.

– Tyle co Tessa – mruknęła Sara i jej myśli na moment powędrowały ku siostrze. Otrząsnęła się jednak szybko i skoncentrowała na zwłokach. – W miarę jak człowiek się starzeje, chrzęści klatki piersiowej stają się po prostu twardsze.

– A może morderca nie chciał nacinać jej piersi?

Sara zastanawiała się nad tym przez chwilę.

– Tutaj chyba nie o to chodzi. – Spróbowała poszukać właściwych słów. – Nie wiem, ale wydaje mi się, że powinien właśnie ranić jej piersi. Rozumiesz, co mam na myśli?

– Tym bardziej, że podejrzewamy seksualny motyw zbrodni – podpowiedział Jeffrey. – Gwałt polega na okazaniu własnej mocy, prawda? Facet wyładowuje złość na kobiecie, dąży do pełnej kontroli nad nią. Dlaczego więc nasz morderca pociął Sibyl w zupełnie innym miejscu niż to, które czyni ją kobietą?

– Gwałt to także penetracja – zauważyła Sara. – Tutaj mamy do czynienia z czymś podobnym. Popatrz, silne, zdecydowane pchnięcie w klatkę piersiową. Nie sądzę, żeby... – Urwała i popatrzyła na ranę. Przyszło jej do głowy coś zupełnie innego. – Chryste —jęknęła.

– O co chodzi? – zapytał Jeffrey.

Przez kilka sekund nie mogła nic mówić. Nagle poczuła w gardle jakby ogromną, dławiącą kulę.

– Sara?

W prosektorium rozległ się przytłumiony pisk elektronicznego urządzenia. Jeffrey popatrzył na ekran swojego przywoływacza.

– To nie może być Lena – powiedział. – Mogę skorzystać z telefonu?

– Oczywiście.

Sara położyła ręce na piersiach, sprawiając wrażenie, jakby nagle poczuła potrzebę ochronienia samej siebie przed własnymi myślami. Zanim przystąpiła do dalszego badania zwłok, odczekała, aż Jeffrey usiadł za jej biurkiem.

Sięgnęła nad głowę i ustawiła żarówkę w taki sposób, aby lepiej przyjrzeć się miednicy. Przygotowując metalowy wziernik, szeptała modlitwę – do siebie, do Boga, do kogokolwiek, kto zechciałby jej wysłuchać, bez znaczenia, kim by był. Ale kiedy Jeffrey powrócił, była już pewna.

– No i co? – zapytał.

Ręce Sary drżały, kiedy ściągała rękawiczki.

– Była napastowana seksualnie już na samym początku ataku. – Urwała, rzuciła przepocone rękawice na stół i przez moment wyobrażała sobie Sibyl Adams siedzącą na toalecie, przykładającą dłonie do otwartej rany w brzuchu, następnie chwytającą się poprzecznych uchwytów po obu stronach muszli klozetowej, ślepą, całkowicie nieświadomą tego, co się dzieje.

Jeffrey odczekał kilka sekund, po czym ponaglił Sarę:

– I co?

Sara przyłożyła dłonie do skraju stołu.

– W jej pochwie znalazłam kał.

Jeffrey nie zrozumiał.

– Czyli że najpierw ktoś wsadził jej w tyłek?

– Nie ma śladu penetracji analnej.

– Ale znalazłaś kał – powiedział, nadal nie rozumiejąc.

– Głęboko w jej pochwie – odparła Sara, wciąż nie chcąc wypowiadać słów, które, wiedziała, zaraz i tak będzie musiała z siebie wydusić. Jej głos drżał w niekontrolowany sposób, kiedy dodawała: – Nacięcie na jej brzuchu nie bez przyczyny było takie głębokie, Jeffrey. – Urwała, wciąż szukając słów, którymi najlepiej mogłaby oddać przerażającą prawdę.

– Zgwałcił ją – stwierdził Jeffrey. – Wsuwał członek w jej pochwę.

– Tak – potwierdziła Sara, ciągle nie wiedząc, w jaki sposób powiedzieć mu prawdę. Wreszcie wykrztusiła: – Wsuwał członek w jej pochwę dopiero po tym, jak wielokrotnie wsunął go do rany w jej brzuchu.

Pięć

Noc zapadła bardzo szybko, a temperatura spadła równie gwałtownie, jak niespodziewanie słońce osunęło się za linię horyzontu. Kiedy Lena ustawiała samochód na parkingu przed posterunkiem policji, Jeffrey akurat przechodził przez jezdnię. Zanim zbliżył się do jej auta, zdążyła wysiąść.

– Co się dzieje? – zawołała. Bez wątpienia wyczuwała już, że stało się coś złego. – Chodzi o mojego wujka? – zapytała, pocierając ramiona, żeby odegnać chłód. Miała na sobie cienką koszulkę i dżinsy. W pracy nie widywano jej raczej w takim ubraniu, jednak wyprawa do Macon nie wymagała formalnego stroju.

Jeffrey ściągnął marynarkę i podał ją Lenie. Ciężar tego, co powiedziała mu Sara, zalegał na jego piersi niczym kamień. Gdyby to zależało od niego, Lena mogłaby nigdy nie dowiedzieć się, co naprawdę stało się z Sibyl Adams. Nigdy nie poznałaby prawdy o tym, co to zwierzę w ludzkiej skórze uczyniło jej siostrze.

– Wejdźmy do środka – powiedział, ściskając ją delikatnie za łokieć.

– Nie chcę wchodzić do środka – odparła, odpychając jego rękę. Marynarka zsunęła się na ziemię pomiędzy nimi.

Jeffrey pochylił się i podniósł ją. Kiedy popatrzył do góry, ujrzał, że Lena opiera ręce na biodrach. Rozpoznał jej rozgniewaną minę. Pryskało jego pierwsze przypuszczenie, że będzie potrzebowała kogoś, żeby się wypłakać albo wysłuchać słów ukojenia po strasznej wiadomości, jaką otrzyma. A jednak nie akceptował tego, że w Lenie nie ma słabości i delikatności; może dlatego, że była kobietą? A może dlatego, że przed kilkoma minutami widział jej porozrywaną siostrę leżącą w prosektorium? Powinien pamiętać, że Lena to bardzo twarda sztuka. Powinien przewidzieć jej złość.

Nałożył marynarkę.

– Nie chcę tego robić na zewnątrz – powiedział.

– A co takiego chcesz mi powiedzieć? – zawołała. – Chcesz powiedzieć, że prowadził samochód, prawda? I że zjechał z szosy?

Po wypowiedzeniu każdego zdania wysuwała z pięści kolejny palec, dokładnie odtwarzając podręcznikową policyjną procedurę informowania człowieka, że zmarł ktoś z jego rodziny. Powoli przygotowuj rozmówcę do najgorszej wiadomości, stanowiła instrukcja. Nie wystrzelaj z nią nagle. Niech członek rodziny, ukochany, ukochana, powoli do niej przywyka.

Lena wciąż wyliczała, a jej głos z każdą kolejną kwestią był głośniejszy.

– Czy uderzył w niego inny samochód? Co? I zabrali go do szpitala? I lekarze próbowali go ratować, lecz im się to nie udało? Zrobili wszystko, co było w ich mocy, czy tak?

– Lena...

Skierowała się z powrotem do samochodu, ale po drodze się odwróciła.

– Gdzie jest moja siostra? Już jej powiedzieliście?

Jeffrey nabrał w płuca mnóstwo powietrza i powoli je wypuścił.

– No proszę – syknęła Lena, spoglądając na budynek komisariatu i machając ręką. Z jednego z frontowych okien wychylała się Marla Simms. – Cześć, Marla! – krzyknęła.

– Daj spokój – powiedział Jeffrey, daremnie próbując ją uspokoić.

Cofnęła się o krok od niego.

– Gdzie jest moja siostra?

Jego usta buntowały się, nie chciały się poruszać. Wreszcie, z ogromnym wysiłkiem wykrztusił:

– Była w barze.

Lena znów odwróciła się i ruszyła ulicą w kierunku, w którym znajdował się bar.

– Weszła do łazienki – kontynuował Jeffrey.

Lena zatrzymała się w pół kroku.

– Ktoś tam już był. Dźgnął ją nożem w klatkę piersiową. – Jeffrey poczekał, aż Lena ponownie się odwróci, ona jednak tkwiła w miejscu. Ramiona miała wyprostowane, w całkowitym bezruchu. – Doktor Linton jadła akurat lunch ze swoją siostrą – kontynuował. – Kiedy weszła do łazienki, znalazła ją...

Lena odwróciła się wreszcie. Jej usta były lekko otwarte.

– Sara próbowała ją ratować.

Lena spojrzała mu prosto w oczy. Zmusił się, żeby nie odwrócić wzroku.

– Nie żyje.

Słowa zawisły w powietrzu niczym ćmy pod uliczną lampą.

Dłoń Leny powędrowała do ust. Zanim Lena dotarła z powrotem do Jeffa, zatoczyła pijackie półkole. Jej wzrok wbił się w jego oczy w niemym pytaniu. Czy to jakiś żart? Czyjej przełożony potrafi być aż tak okrutny?

– Ona nie żyje – powtórzył.

Nagle jej oddech zaczął się rwać. Niemal widział, jak jej mózg, w miarę jak straszna wiadomość dociera do jego coraz głębszych pokładów, pracuje, z każdą chwilą intensywniej. Niespodziewanie Lena skierowała się do komisariatu. Po drodze jednak zatrzymała się, odwróciła i w milczeniu, wciąż z lekko otwartymi ustami, popatrzyła na Jeffreya. Równie niespodziewanie znów zmieniła zdanie i biegiem popędziła w kierunku baru.

– Lena! – zawołał Jeffrey, ruszając za nią. Była szybka i miała o wiele wygodniejsze buty niż on. Wiedział jednak, że musi ją dopaść, zanim dotrze do baru.

Zawołał za nią ponownie, kiedy znalazła się na wysokości budynku, ona jednak minęła bar i skręciła w prawo. Najwyraźniej zmierzała w kierunku centrum medycznego.

– Nie! —jęknął Jeffrey i przyspieszył. Był już pewien, że celem Leny jest prosektorium. Znów krzyknął, jednak Lena nawet się nie obejrzała. Po chwili znalazła się na szpitalnym podjeździe, a kiedy z całym impetem uderzyła w wahadłowe drzwi prowadzące do środka, uruchomiła system alarmowy.

Jeffrey był w środku zaledwie kilka sekund po niej. Minął załom korytarza i pobiegł w kierunku schodów, słysząc odgłosy sportowych butów Leny na gumowej wykładzinie. Kiedy otworzyła drzwi do prosektorium, na wąskiej klatce schodowej rozległ się suchy trzask.

Jeffreyowi pozostały jeszcze do pokonania cztery schody, kiedy usłyszał zdumiony głos Sary:

– Lena?

Niemal w tym samym momencie do jego uszu dotarł pełen bólu jęk.

Zmusił się do ostatniego wysiłku i prawie wbiegł do prosektorium.

Lena pochylała się nad siostrą, trzymając jej rękę. Bez wątpienia Sara próbowała zataić przed nią najgorsze rany Sibyl, jednak większa część jej tułowia wciąż była odkryta.

Lena wyprostowała się. Łkała. Jej oddech się rwał, a całe ciało drżało, jakby do szpiku kości przeszywało je okrutne zimno.

Sara niemal przecięła Jeffreya na pół groźnym spojrzeniem. On mógł jednak tylko bezradnie rozłożyć ręce. Przecież próbował powstrzymać Lenę.

– Kiedy to było? – zapytała Lena, mimo drżenia ust, które z trudem pozwalały wydobywać się słowom. – O której godzinie umarła?

– Mniej więcej o wpół do trzeciej – odpowiedziała Sara. Na rękawiczkach miała krew. Wsunęła dłonie pod pachy, jakby chcąc je ukryć.

– Wydaje się taka ciepła...

– Wiem.

Lena zniżyła głos.

– Byłam w Macon, Sibby – powiedziała do siostry, głaskając ją po włosach. Jeffrey z ulgą zauważył, że Sara zdążyła wyczesać z nich zakrzepłą krew.

W prosektorium zapadła cisza. Widok Leny, stojącej nad martwą kobietą, był niesamowity. Sibyl była jej bliźniaczką, podobną do niej niemal w każdym detalu. Obie były drobnymi kobietami: miały po około pięć stóp i cztery cale wzrostu, żadna z nich nie ważyła więcej niż sto dwadzieścia funtów. Obie miały skórę o lekko oliwkowym odcieniu. Ciemnobrązowe włosy Leny były dłuższe niż włosy siostry, włosy Sibyl za to bardziej się kręciły. Ich twarze kontrastowały teraz ze sobą: jedna była spokojna, pozbawiona wszelkiego wyrazu, na drugiej malował się nieskończony ból i żal.

Sara zdjęła rękawiczki i stanęła przy Lenie.

– Chodźmy na górę, dobrze? – zaproponowała.

– Ty tam byłaś – powiedziała Lena cichym głosem. – Co zrobiłaś, żeby jej pomóc?

Sara popatrzyła na swoje dłonie.

– Zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy.

Lena pogłaskała martwą Siostrę po policzku. Kiedy zadała następne pytanie, jej głos był już ostrzejszy.

– Co właściwie było w twojej mocy?

Jeffrey postąpił krok do przodu, jednak Sara posłała mu spojrzenie, które zatrzymało go w miejscu. Tym jednym spojrzeniem powiedziała mu, że czas, kiedy mógł jeszcze ratować sytuację, skończył się mniej więcej przed dziesięcioma minutami.

– To wszystko stało się tak szybko – powiedziała Sara do Leny, najwyraźniej z niechęcią. – Niemal od razu dostała przedśmiertnych konwulsji.

Lena ułożyła dłoń Sibyl na stole. Naciągając prześcieradło aż pod jej podbródek, odezwała się:

– Jesteś pediatrą, leczysz tylko dzieci, prawda? Co dokładnie zrobiłaś, żeby jej pomóc? – Utkwiła wzrok w oczach Sary. – Dlaczego nie zawołałaś prawdziwego lekarza?