29,99 zł
Daisy i Hazel w końcu wracają do Deepdean, a szkoła właśnie szykuje się do najbardziej ekscytującego wydarzenia: pięćdziesiątej rocznicy powstania. Przygotowania idą pełną parą. Ale nie wszystko jest w porządku, ponieważ podczas długiej nieobecności detektywek Deepdean się zmieniło. Daisy straciła koronę na rzecz fascynującej nowej dziewczyny, a niedawni sojusznicy Towarzystwa Detektywistycznego stali się teraz jego zaprzysiężonymi wrogami.
Dziewczyny są świadkami szokującego incydentu w pobliskim lesie, przestępstwa, które prawdopodobnie ma związek z rocznicą. Do Deepdean przyjeżdżają rodzice uczennic, odnawiają się dawne urazy, rywalizacje i sekrety, a przyszłość Deepdean staje pod znakiem zapytania. Czy detektywki rozwiążą sprawę i uratują szkołę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 289
PERSONEL
Panna Barnard – dyrektorka
Panna Lappet – nauczycielka historii i łaciny
Pan MacLean – pastor
Mademoiselle Renauld, „Mamzelle” – nauczycielka francuskiego
Panna Runcible – nauczycielka przedmiotów ścisłych
Panna Morris – nauczycielka muzyki i rysunku
Panna Dodgson – nauczycielka angielskiego
Panna Talent – nauczycielka gimnastyki
Pani Minn, „Minny” – pielęgniarka
„Matrona” – opiekunka naszego domu
UCZENNICE
Daisy Wells – czwartoklasistka, prezes Towarzystwa Detektywistycznego Wells & Wong
Hazel Wong – czwartoklasistka, wiceprezes i sekretarz Towarzystwa Detektywistycznego Wells & Wong
Lavinia Temple – czwartoklasistka, członek Towarzystwa Detektywistycznego
Rebecca „Fasolka” Martineau – czwartoklasistka, członek Towarzystwa Detektywistycznego
Kitty Freebody – czwartoklasistka, członek Towarzystwa Detektywistycznego
STARSZE DZIEWCZYNY
Pippa Daventry
Alice Murgatroyd
Astrid Frith
Emmeline Moss
Jennifer Stone
CZWARTOKLASISTKI
Clementine Delacroix
Sophie Croke-Finchley
Rose Pritchett
Jose Pritchett
Amina El Maghrabi
TRZECIOKLASISTKI
Lallie Thompson-Bates
Binny Freebody
Ella Turnbull
Martha Grey
Alma Collingwood
Trzy Mary
DRUGOKLASISTKA
Betsy North
PIERWSZOKLASISTKA
Emily Dow
GOŚCIE
Pani Jean Rivers – przewodnicząca rady szkoły
Pan Omar El Maghrabi – ojciec Aminy El Maghrabi
Pani Nour El Maghrabi – matka Aminy El Maghrabi
Pan Hugh Murgatroyd – ojciec Alice Murgatroyd
Pan Godfrey Dow – ojciec Emily Dow
Pani Sukie Dow – matka Emily Dow
Pan Hilary North – ojciec Betsy North
Pan Thomas Stone – ojciec Jennifer Stone
Pan James Thompson-Bates – ojciec Lallie Thompson-Bates
Pani Cordelia „Cordy” Thompson-Bates – matka Lallie Thompson-Bates
Pan Reginald Turnbull – ojciec Elli Turnbull
Pani Artemis Turnbull – matka Elli Turnbull
Musiałam sięgnąć po nowy notatnik, bo do Deepdean po raz kolejny zawitała śmierć.
Sama nie wiem, czemu mnie to dziwi, ale szczerze mówiąc, przecieram oczy ze zdumienia. Może dlatego, że piorun rzadko trafia w to samo miejsce kilka razy (czy ta zasada nie dotyczy również zwłok?). A może dlatego, że do zbrodni doszło akurat wtedy, kiedy kazano nam włożyć wykrochmalone, odprasowane sukienki i zachowywać się przykładnie – czyli być tak grzeczne, powściągliwe i praworządne, jak to tylko możliwe.
Nie tak dawno temu w Londynie czułam się już całkiem dorosła i odważna, lecz, co zabawne, wszystko wróciło do normy, kiedy znowu znalazłam się w Deepdean. Przez ostatnie dwa dni co prawda usiłowałam myśleć jak detektyw, a nie pensjonarka, ale przychodziło mi to z trudem. Daisy także ma z tym pewne problemy, chociaż jest w pełni świadoma, że po prostu musimy rozwiązać tę sprawę. Sytuacja wygląda wyjątkowo poważnie i w razie niepowodzenia konsekwencjemogą być tragiczne. Niewykluczone nawet, że stracimy Deepdean – miejsce, które od tak dawna jest nam domem.
Oczywiście szkole już nie raz groziło zamknięcie. Do tej pory udawało nam się temu zapobiec, lecz obawiam się, że najnowsza zagadka może być gwoździem do trumny Deepdean. Jakim cudem szkoła miałaby dalej działać, skoro w jej murach doszło do trzeciej zbrodni? Ale co poczniemy, Daisy i ja, jeżeli zostanie zamknięta?
Dotychczasowe ustalenia budzą moje najwyższe zdumienie; chyba jeszcze nigdy nie miałyśmy do czynienia z równie osobliwą sprawą. Boję się, że tutaj wszystko może się wydarzyć.
Nie potrafię odsunąć od siebie niespokojnych myśli, bo rozwiązanie zagadki wciąż nam się wymyka. Na razie jednak spróbuję opowiedzieć, co dokładnie zaszło i jak się zaczęła ta cała historia. A zaczęła się od tego, że nasza przyjaciółka Fasolka zobaczyła morderstwo.
Chyba powinnam najpierw pokrótce opowiedzieć, co się z nami działo od czasu ostatniego śledztwa (przeprowadziłyśmy je w Londynie dwa miesiące temu, choć wydaje się, że dawniej). Sądziłam, że trudno będzie wrócić do szkolnej rutyny po szalonych i całkiem dorosłych przygodach, jakie przeżyłyśmy w tym roku, ale nie miałam racji. Czuję się tak, jakbym ani na moment nie opuściła szkoły, nie naprawdę. Nieważne, dokąd pojedziemy – Deepdean jest naszą kotwicą, jedynym stałym miejscem w naszym skomplikowanym życiu.
Ledwo skończyłam opisywać morderstwo popełnione w teatrze Rue oraz dalsze wydarzenia, w których mieli swój udział George, Aleksander, wujek Felix, ciocia Lucy i Bridget, a już musiałyśmy się żegnać i łapać pociąg na zadymionym dworcu Paddington.
W Deepdean na stacji czekał samochód, a gdy zajechałyśmy przed nasz dom w owo niedzielne popołudnie 31 maja, odniosłam wrażenie, że cały daleki świat rozwiał się jak dym. To przecież niemożliwe, żebyśmy jeszcze tydzień wcześniej były aktorkami i rozwiązywały sprawę potwornej zbrodni w teatrze… Kiedy tylko znowu weszłyśmy do tego odrapanego holu, zrozumiałam, że to właśnie jest prawdziwe życie: wielki zegar, gong wzywający na posiłki, zniszczone, brzydkie schody na piętro; znałam każdą rysę na tych schodach i każde rozdarcie tapety na tych ścianach.
– Dobre stare Deepdean – uroczyście powiedziała Daisy, rozglądając się z zadowoleniem. – Nareszcie w domu!
Poczułam się jednocześnie stara i dziecinna. Szczęśliwa, lecz także oszołomiona. Ale zaraz usłyszałam Kitty, Fasolkę i Lavinię, koleżanki z dormitorium oraz Towarzystwa Detektywistycznego. Piszcząc i krzycząc, zbiegły po schodach i rzuciły się w naszą stronę. W tym momencie czułam wyłącznie ogromną radość.
– HAZEL! Daisy! WRÓCIŁYŚCIE! – wydarła się Fasolka, po czym zaczęły się uściski. Dziewczyny pachniały mydłem i grafitem z ołówków (Fasolka), trawą (Lavinia) oraz perfumami (Kitty – czysta kontrabanda!). Z zadowoleniem wciągnęłam w płuca znajome aromaty.
– Tęskniłyśmy za wami, och, tak strasznie za wami tęskniłyśmy! – zapiszczała Fasolka, podskakując z radości i roztrącając resztę. – Czekałyśmy u szczytu schodów, aż przyjedziecie!
– Bez was było tu dosyć nudno – wyznała Lavinia z oporem, ale kiedy Kitty ją uszczypnęła, zarumieniła się. I wiedziałam, że naprawdę tak myślała.
– Jejku, mamy wam tyle do opowiedzenia! – zawołała Kitty. – Chodźcie na górę, no, chodźcie! Szybko!
Matrona wyjrzała ze swojego gabinetu – na poły z dezaprobatą, a na poły, żeby nas powitać. Zostawiłyśmy bagaże służbie i popędziłyśmy do dormitorium. Nic się tam nie zmieniło oprócz tego, że…
– Przesunęłyśmy swoje łóżka, skoro was nie było – wyjaśniła Kitty. – Od okna okropnie wieje, same wiecie, a ponieważ wam nie mogło to przeszkadzać…
– Możemy znowu się zamienić! – dodała podenerwowana Fasolka. – Przepraszamy!
– Nie trzeba – odparłam. – Nie mamy nic przeciwko, prawda, Daisy?
– Och, raczej nie. – Moja przyjaciółka wzruszyła ramionami.
Kitty gwałtownie wciągnęła powietrze, przenosząc wzrok to na mnie, to na Daisy. Fasolka wytrzeszczyła na nas oczy. A Lavinia wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– Zmieniłaś się, Hazel – zauważyła. – Proszę, proszę! Teraz ty mówisz Daisy, co ma robić!
– Nieprawda! – zaprzeczyłam, czerwieniejąc, bo przyszło mi do głowy, że coś w tym może być.
– Wcale się nie zmieniłyśmy! – prychnęła Daisy. – Bzdura. Po prostu tak się składa, że akurat zgadzam się z jej zdaniem. Za to wy…Coś podobnego! Fasolko!
– Eee… – Fasolka przestąpiła z nogi na nogę. – To nie moja wina. To się samo stało.
– Fasolka nam urosła – wesoło dorzuciła Kitty. – Już nie jest malutka! Wciąż nazywamy ją Fasolką, choć teraz to raczej skrót od Fasolowej Tyczki.
Miała rację. Z warkocza Fasolki nadal wymykały się liczne kosmyki, a ogromne oczy tak samo jak dawniej spoglądały z nieśmiałością, lecz przez te pięć miesięcy od naszego ostatniego spotkania wystrzeliła w górę niczym regularnie podlewana roślina. Wzrostem dorównywała już Kitty, tyle że była dużo chudsza, i stała tak, jakby nie wiedziała, co zrobić z tymi długimi rękami i nogami.
– A Lavinia ma biust!
– I co z tego? – wściekle rzuciła nasza koleżanka, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Nie znoszę go.
– Jest też w drużynie tenisowej – bezgłośnie przekazała nam Kitty za Lavinii plecami. – Znienacka zaczęła sobie świetnie radzić w sporcie, ale irytuje się, kiedy ją chwalimy!
– Och, Lavinio! – zawołałam. Nie znałam jej od tej strony – przecież zawsze stawała niedaleko mnie w hokejowej bramce, żeby się nie zmęczyć na treningu – a jednak teraz była z siebie wyraźnie zadowolona. Ucieszyło mnie to.
– Proszę, proszę! – wykrzyknęła Daisy z odrobinę dziwną miną. – Lavinia, mistrzyni tenisa!
– Za to Kitty ma chłopaka! – odkrzyknęła natychmiast Lavinia, żeby odwrócić od siebie uwagę.
Kitty uśmiechnęła się niemądrze.
– Poznałam go na tańcach w czasie ferii wielkanocnych! – oznajmiła. – Ma na imię Hugo. Tylko ani słowa Binny!
– A jak się miewa Binny? – spytałam. Młodsza siostra Kitty chodzi do trzeciej klasy, jest od nas o rok młodsza i jesienią odegrała ważną rolę w naszym dochodzeniu.
Kitty skrzywiła się z niechęcią.
– Nieznośna jak zawsze. Dostała kompletnego fioła na punkcie jednej nowej dziewczyny z drugiego dormitorium czwartych klas, zresztą jak wszystkie trzecioklasistki. O niczym innym nie mówi. Ta nowa ma na imię Amina i olśniewa urodą. Chciałabym mieć takie włosy…
– Jest bardzo piękna – zgodziła się Fasolka, wzdychając. – Wszyscy tak uważają, nawet nauczycielki. I każda psota uchodzi jej na sucho.
Daisy klapnęła na najbliższe łóżko. Miała coraz dziwniejszą minę.
– Nowa dziewczyna! – powtórzyła słabo. – Olśniewająca urodą! Ależ… dlaczego do tej pory o niej nie wspominałyście?
– Nie sądziłyśmy, że was to zainteresuje. – Lavinia wzruszyła ramionami. – I tak ją wkrótce zobaczycie. Moim zdaniem nie ma w niej nic niezwykłego.
– Bzdura! – obruszyła się Kitty. – Jest urocza. Wszystkie krewetki się w niej durzą…
– No nie! – wykrzyknęła Daisy, przerywając zachwyty Kitty i raptownie wstając. – Dość już tych nowin. Przestańcie w tej chwili.
– Ale Amina… – znowu zaczęła Kitty.
– Ani słowa więcej o Aminie! – ucięła moja przyjaciółka. – To całkiem niepotrzebne. Być możeistotnie przyjechała jakaś nowa dziewczyna i może wszystkie się zmieniłyście, ale ja wciąż jestem taka sama, podobnie jak Deepdean, dzięki Bogu. I już wróciłam, koniec, kropka. I zmieniłam zdanie co do łóżek. Przestawcie je z powrotem, z łaski swojej.
Wreszcie pojęłam, dlaczego zrobiła taką dziwną minę. To, co powiedziała, nie miało znaczenia. Zmieniła się w tym roku, tylko nie była jeszcze gotowa przyznać się do tego sama przed sobą. Nic nie było takie jak dawniej – ani ja, ani jej rodzina, ani nawet sama Daisy – i nagle zdałam sobie sprawę, że moja przyjaciółka rozpaczliwie chciała wrócić do dokładnie takiej szkoły, jaką zapamiętała.
Tyle że, niestety, szkoła również się zmieniła – jak Kitty, Fasolka i Lavinia.
Od kiedy w styczniu opuściłyśmy szkołę, kult Daisy Wells osłabł. Jej aureola wyraźnie zbladła i czułam, że niełatwo będzie jej przywrócić dawny blask, skoro na scenie pojawił się ktoś nowy.
Było dokładnie tak, jak mówiły Kitty, Fasolka i Lavinia. W połowie wiosennego trymestru, kiedy Daisy i ja zajmowałyśmy się rozwikływaniem tragicznej zagadki kryminalnej w Hongkongu, w Deepdean furorę robiła Amina El Maghrabi, świeżo przybyła z kairskiej Szkoły dla Dam Hampden.
Zanim tego wieczoru przyszła na kolację, zdążyłyśmy usłyszeć, że jest księżniczką, córką szejka, narzeczoną nowego króla Egiptu, najlepszą amazonką w historii Deepdean, a także prawowitą właścicielką słynnego diamentu Koh-i-noor.
– Co za bzdury! – wysyczała Daisy. – Większość z tego zwyczajnie nie może być prawdą… W Egipcie nie ma szejków, a Koh-i-noor najpewniej pochodzi z Indii. Skąd wytrzasnęłyście te wiadomości?
Zagadnięte dziewczynki odpowiadały mętnie, lecz z widocznym uwielbieniem dla nowej uczennicy. Jedno było pewne: Amina mocno przemówiła do ich wyobraźni, podobnie jak kiedyś zrobiła to szlachetnie urodzona Daisy Wells.
Gdy weszła do jadalni ramię w ramię z Clementine z drugiego dormitorium czwartych klas, pomyślałam, że naprawdę wygląda jak księżniczka z bajek, które czytała mi moja służąca Su Li, kiedy byłam mała. Miała oliwkową cerę i lśniące ciemne włosy, piękną twarz o dumnym wyrazie i drobne stopy, jak u Kopciuszka. Nawet workowaty szkolny mundurek nie odbierał jej urody.
W mgnieniu oka zrozumiałam, że należy do osób, na temat których ludzie wymyślają niestworzone historie.
– Przez pierwsze dwa tygodnie spóźniała się dziesięć minut na wszystkie lekcje, ale zdołała wmówić nauczycielkom, że nie zna się na zegarku – szepnęła Kitty. – Straszna z niej szelma, ale jakoś nikomu to nie przeszkadza.
– Cii! – zganiła ją Daisy, ze złością wykrzywiając usta.
Na moich oczach Binny Freebody, młodsza siostra Kitty, pogalopowała do Aminy, żeby szepnąć jej coś na ucho. Amina się rozpromieniła i posłała Binny całusa (dziewczynka aż spurpurowiała ze szczęścia), a potem się odwróciła i machnęła ręką. U jej boku natychmiast zjawiły się Trzy Mary i Amina wręczyła im swój kapelusz, szalik i szkolną torbę.
– Ona jest tobą! – szepnęłam do Daisy, wstrząśnięta. – Każe im nosić swoje rzeczy, tak jak ty to robiłaś!
Przyznaję, na widok Aminy poczułam się zdziwiona. Przywykłam już do tego, że w Deepdean jestem jedyną uczennicą, która nie wygląda jak pozostałe i na którą z tego powodu reszta patrzy z lekkim politowaniem. A tu proszę – ciemnoskóra Amina doprowadziła do tego, że blade Angielki jej nadskakują. Sprawiała wrażenie, jakby jej się to należało. Czy w tym tkwił jej sekret?
– Wcale nie jest mną! – syknęła Daisy. – Tylko ja jestem mną. Jest tylko jedna Daisy Wells. Te niemądre trzecioklasistki lada moment przypomną sobie, kogo tak naprawdę wielbią.
– Niby czemu? – dość niegrzecznie prychnęła Lavinia.
– Bo… bo ludzie powinni darzyć mnie szacunkiem! – odparowała Daisy. – Przecież ja nie umarłam, co? Wszyscy wiedzieli, że wrócę! Przypomną sobie, zobaczycie.
Ale w jej drżącym głosie pobrzmiewała niepewność.
– Clementine, Rose i Jose z początku chciały dać się jej we znaki – odezwała się siedząca obok mnie Kitty. – No wiesz, Daisy, wywinąć ten numer z kufrem, którym ty dopiekłaś Hazel. Ale Amina nie zgodziła się wejść do środka, a potem zamówiła kosz delikatesowy Fortnuma i podzieliła się łakociami wyłącznie z Sophie, która jako jedyna cały czas była dla niej miła. I potem już wszyscy byli dla niej mili.
– Błyskotliwy ruch, przyznaję – mruknęła Daisy, przyglądając się Aminie spod powiek. – Hazel… Ta dziewczyna ani trochę mi się nie podoba.
Trzecioklasistki zaczepiły Daisy tuż przed odrabianiem lekcji.
– Dostałyśmy twoją wiadomość – zaczęła Binny, prostując się i krzyżując ręce na piersi, podczas gdy Trzy Mary, Martha i Alma zbiły się w ciasną gromadkę za jej plecami, zdenerwowane, ale bezspornie chcące wypowiedzieć Daisy posłuszeństwo. – I mamy to w nosie. Będziemy robić, co nam się podoba. Poza tym Amina jest dla nas dużo milsza niż ty!
– Nieprawda! – obruszyła się moja przyjaciółka. – Zachowujecie się po prostu… nielojalnie.
– A czy ty byłaś lojalna wobec nas w zeszłym roku? Wykorzystałaś nasze informacje, ale nie dopuściłaś nas do swojego tajnego stowarzyszenia! – wykrzyknęła Binny.
Daisy wpadła w straszny gniew. Jej niebieskie oczy rzucały groźne błyski.
– No coś podobnego! Zdrajczynie! Tym właśnie jesteście!
– Przepraszamy – bąknęła Marie.
– Wciąż cię lubimy – zapewniła Marion.
– Ale nie chcemy już nosić za tobą palta – dodała Maria. – Wolimy je nosić za Aminą.
Okręciły się na pięcie i odeszły. Kitty wydarła się za nimi:
– BINNY-ZDRAJCZYNI! – ale bez przekonania.
– Najbardziej boli mnie zachowanie Trzech Mary – wyznała Daisy, a potem calutki wieczór siedziała przy biurku załamana, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Nazajutrz odkryła, że jej miejsce w drużynie jeździeckiej zajęła Amina i że w przedstawieniu z okazji pięćdziesiątej rocznicy założenia szkoły wszystkie role zostały już rozdzielone. Udawała, że jej to nic a nic nie obeszło, lecz była tak przygnębiona, że sama nie wiedziałam, jak jej pomóc.
Nigdy nie widziałam Daisy w takim stanie, ponieważ do tej pory nawet gdy w jej życiu działo się coś strasznego, w głębi serca czuła, że ma jeszcze Deepdean. Teraz jednak musiała zapomnieć o specjalnych względach w szkole i na nic nie miała już wpływu – a to było tak, jakby utraciła ważną część samej siebie.
Musiałam coś zrobić. Rozmyślałam nad tym problemem cały następny dzień i rozwiązanie wreszcie przyszło mi do głowy. Rok temu ani by mi się śniło wprowadzić w życie podobny plan, ale i ja, jak wszystko w Deepdean, się zmieniłam. Jestem dużo silniejsza niż dawna Hazel Wong.
Kiedy więc skończyłyśmy odrabiać lekcje i dziewczynki zabrały się do mycia zębów, poszłam na ostatnie piętro naszego domu i zapukałam do ostatnich drzwi. A gdy się otworzyły, w progu zobaczyłam prefektkę naczelną.
– O co chodzi? – rzuciła.
– Potrzebuję twojej pomocy – powiedziałam ze strachem, bo wyglądała na zagniewaną. – My… to znaczy Daisy Wells i ja… pomogłyśmy wam dwa trymestry temu, czyż nie?
– Owszem – przyznała. – Mów dalej.
– Czy mogłabyś się postarać o to, żeby Daisy przywrócono do drużyny jeździeckiej i żeby dostała rolę w przedstawieniu? – poprosiłam. – Ona… bardzo się zmartwiła wyrzuceniem z drużyny, a aktorką jest znakomitą, możesz mi wierzyć. Nie sprawi wam zawodu.
Prefektka naczelna zmarszczyła brwi.
– Oby – mruknęła. – W tym roku wystawiamy specjalne przedstawienie, na rocznicę. Obsada porusza się po całej szkole, a widzowie podążają za aktorami. Takiemu wyzwaniu mogą sprostać tylko najlepsi.
– Daisy jest najlepsza we wszystkim, czego się podejmie, przecież wiesz! – zapewniłam. – Nie przyniesie szkole wstydu, daję słowo. W dodatku jest prawdziwą aktorką – jeszcze w zeszłym miesiącu grała w Romeo i Julii w teatrze Rue. W Londynie!
Prefektka naczelna westchnęła i wzruszyła ramionami.
– W porządku – powiedziała. – Załatwię to.
– Ale błagam, nie mów nikomu, że to na moją prośbę! – dodałam czym prędzej. – Ona nie może się dowiedzieć.
– Idź już, Wong. – Prefektka zamknęła mi drzwi przed nosem, niemniej odniosłam wrażenie, że ją rozbawiłam. I rzeczywiście już nazajutrz usłyszałyśmy, że Daisy nie znalazła się na liście amazonek przez czysty przypadek, a jakaś rola jednak wymaga obsadzenia. Postać określana mianem Ducha Szkoły miała sprawować pieczę nad przedstawieniem i na koniec pobłogosławić wszystkich aktorów.
– Prefektki mnie poprosiły! Osobiście! – wyjawiła mi uradowana Daisy. – Uznały, że beze mnie nie dadzą sobie rady, więc naturalnie się zgodziłam.
– Cieszę się – odparłam z kamienną miną.
– Dziękuję ci. – Przyjaciółka puściła do mnie oko. – Hazel Wong, nawet nie próbuj kłamać, dobrze wiem, że to twoja sprawka. – Nagle posmutniała. – A jednak… och, do licha, to nie powinno tak wyglądać! Powinny z własnej woli nagiąć dla mnie zasady. Przecież zawsze tak było! Ta szkoła zeszła na psy.
– Nie jesteś królową, Daisy – powiedziała Kitty, przysiadając na jej łóżku. – Czas przywyknąć do tego, że jesteś taka sama jak my.
– Ale ja nie jestem taka sama jak wy – mruknęła Daisy. Jej głos znowu był pozbawiony wyrazu i aż poczułam ukłucie bólu w sercu.
– Phi! – prychnęła Kitty, po czym skoczyła na poduszkę, która dziwnie zatrzeszczała. Moja przyjaciółka zesztywniała i natychmiast odepchnęła Kitty.
– Au! – jęknęła Kitty. – Tylko dlatego, że nie umiesz się pogodzić z prawdą?! A zresztą co ty tam chowasz pod poduszką?
– Nic! – oświadczyła Daisy. – Zupełnie nic.
– Pokaż, albo sama się dowiem. – Kitty szturchnęła ją w bok.
– To program ze spektaklu, w którym grałam, skoro musisz wiedzieć – wycedziła Daisy przez zaciśnięte zęby. – Romeo i Julia. Staram się, aby był dla mnie inspiracją w czasie przygotowań do roli Ducha Szkoły. Właśnie dlatego trzymam go pod poduszką i jeżeli go stamtąd zabierzesz, zrobię ci poważną krzywdę.
Aż stężałam, pewna, że Kitty wyśmieje tę oczywistą blagę. Ale w tym momencie…
– Wcześniej nie miałaś tego zdjęcia – zauważyła Kitty, sięgając po fotografię stojącą na moim stoliku nocnym.
– To my z George’em i Aleksandrem – wyjaśniłam czym prędzej. – Wujek Felix sfotografował nas tuż przed powrotem do szkoły.
Kitty uważnie przyjrzała się zdjęciu. Ja również rzuciłam na nie okiem. Stałyśmy na chodniku, a chłopcy stali z tyłu, opierając dłonie na naszych ramionach. Wszyscy czworo mrużyliśmy oczy w oślepiającym słońcu.
– Przystojniak z tego Aleksandra! – zawołała Kitty. Mimowolnie się zarumieniłam. – I jaki on wysoki. Och, Hazel! Gdybym nie była absolutnie oddana mojemu Hugonowi…
– Hm – mruknęła Lavinia, zerkając nam przez ramię. – Blondyn jest w porządku, ale ten jest jeszcze przystojniejszy. – Wskazała palcem George’a.
– Nieprawda! – zaprzeczyłam zdumiona, bo nigdy nie myślałam o George’u w ten sposób. – On… To po prostu George.
– To po prostu chłopcy. – Daisy wzruszyła ramionami. – Nie warto strzępić sobie języka.
W tej chwili do dormitorium wbiegła Fasolka i wszystkie aż podskoczyłyśmy.
– Dostałam list od taty! – pochwaliła się. – Przyjedzie na rocznicę, a mama razem z nim!
Uwaga całej szkoły skupiła się na nadchodzącym święcie. Aż zabawnie jest pomyśleć, jak bardzo wszyscy się tym ekscytowali! W tym roku przypada pięćdziesiąta rocznica założenia Szkoły Żeńskiej Deepdean i z tej okazji przygotowano różne atrakcje. Obchody rocznicy miały się rozpocząć w piątek wieczorem koncertem obecnych i byłych uczennic, na sobotę zaplanowano mecze pokazowe i uroczystą kolację dla starszych dziewczyn oraz rodziców, na niedzielę przedstawienie teatralne, a na sam koniec, w poniedziałek rano, pożegnalny apel.
Większość gości zamierzała przyjechać w czwartek wieczorem albo w piątek i zostać do poniedziałku. Oprócz mamy i taty Fasolki swój przyjazd zapowiedzieli rodzice Kitty, a także ojciec Lavinii z obecną narzeczoną i z żoną, z którą właśnie się rozwodzi. Nawet tata Clementine obiecał, że ją odwiedzi. Poza tym krążyły plotki, że rodzina Aminy przybędzie aż z Egiptu.
W gruncie rzeczy w całych czwartych klasach tylko Daisy i ja miałyśmy spędzić ten weekend samotnie. Pamiętałam, co tata powiedział na ten temat w czasie naszej ostatniej rozmowy telefonicznej, i próbowałam nie mieć mu tego za złe.
– Musisz zrozumieć, Hazel – usłyszałam między trzaskami na linii. – Podróż z Hongkongu trwałaby zdecydowanie za długo. Bądź dzielna i znieś to z godnością.
– Tak, tato – odpowiedziałam, myśląc w duchu, że całe życie muszę być dzielna.
– Przyjadę na święta Bożego Narodzenia, obiecuję – dodał. – A jeżeli Rose i May będą bardzo grzeczne, niewykluczone, że wezmę je ze sobą.
W słuchawce rozległy się podekscytowane krzyki, więc zgadłam, że moje młodsze siostry są z nim w gabinecie.
Chciałabym móc się cieszyć tą perspektywą, ale Gwiazdka wydaje się strasznie odległa – podobnie jak moja rodzina.
– Weź się w garść – poradziła Daisy, która udaje, że kompletnie jej to wszystko nie obchodzi. – Komu w ogóle są potrzebni rodzice? Ja tu jestem, co powinno ci wystarczyć.
Znam ją zbyt dobrze, by dać się nabrać. Wiem, że zadzwoniła do Londynu do wujka Feliksa i wyszła z gabinetu Matrony z opuszczoną głową. Wujek Felix i ciocia Lucy podobno są zbyt zajęci, by nas odwiedzić, a Bertie ma za dużo nauki w Cambridge. Daisy dotkliwie to odczuła.
– Szczęściary! – burknęła Lavinia. – Dużo gorzej jest, kiedy rodzina stawia cię w kłopotliwej sytuacji. To będzie po prostu horror. Moi rodzice… w tym samym pokoju… Och! Oni się nie znoszą. W dodatku ojciec przywozi ze sobą Patricię. Jeśli każe mi do niej mówić „mamo”, chyba go zabiję.
– Tak mi przykro. – Fasolka poklepała ją po ramieniu. – Ale ta Patricia jest całkiem miła, nie?
Lavinia spiorunowała ją wzrokiem, na co Fasolka wyraźnie się stropiła.
– Nienawidzę jej. I taty też nienawidzę. I mamy. Och, mam ochotę znowu uciec…
– Hej, Fasolko, rozchmurz się. – Kitty szturchnęła ją w bok. – Twoja mama przyjeżdża na rocznicę, pamiętasz?
– To prawda! – Oczy Fasolka się rozjaśniły. Dobrze wiemy, że jej mama ma problemy ze zdrowiem. Właśnie dlatego zeszłe Boże Narodzenie Fasolka musiała spędzić u Kitty. Ale widocznie pani Martineau czuje się już lepiej.
Wszyscy byli niezmiernie podekscytowani. Nauczycielka gimnastyki, panna Talent, wybierała uczennice reprezentujące szkołę w meczach pokazowych, a nauczycielka angielskiego, panna Dodgson, urządzała próby przedstawienia. („Jest beznadziejna – orzekła Daisy. – Nie może się równać z Inigiem”.) Panna Morris od muzyki i rysunku pracowała z najlepszymi muzyczkami, w tym Sophie Croke-Finchley z drugiego dormitorium czwartych klas, która dostała solówkę. W czasie jej prób cały pokój wspólny rozbrzmiewał donośnymi dźwiękami fortepianu, aż w końcu nie mogłam się już uwolnić od tej melodii i nuciłam ją pod nosem w zupełnie niestosownych chwilach. Poza tym oczywiście wszystkie ćwiczyłyśmy dyganie na lekcjach prawidłowej postawy, a starsze dziewczyny zebrano w jednym miejscu i delikatnie im przypomniano o zasadach zachowania się przy stole. Pouczono je, że powinny trzymać noże i widelce w odpowiedni sposób, podawać sól i pieprz wyłącznie osobom siedzącym po ich lewej stronie, a jednocześnie prowadzić uprzejmą i zajmującą rozmowę. (Jakby jeszcze tego nie wiedziały! – oburzyła się Daisy. – Jesteśmy uczennicami Deepdean, nie jakimiś gburami bez wychowania!”).
Panna Runcible, nauczycielka przedmiotów ścisłych, przestała nam wtłaczać do głów wiadomości na temat roztworów i destylacji. Zamiast tego trzecio– i czwartoklasistki na jej lekcjach produkowały fajerwerki na pokaz, który miał się odbyć w niedzielę wieczorem. (Trochę mnie to niepokoiło, bo doświadczenia z fajerwerkami mamy w Deepdean nie najlepsze). No i wszystkie dziewczynki, od najstarszych do najmłodszych, zaczęły już szeptem omawiać propozycje psot. Na koniec roku szkolnego zwykle płatamy różne figle, to już taka tradycja. Tyle że razem nie mogłyśmy dojść do porozumienia, czy lepiej to przełożyć ze względu na rocznicę, czy może raczej postarać się o jeszcze bardziej imponujące wyczyny.
– Słyszałam, że piątoklasistki zamierzają w czasie obchodów zabarwić wodę w stawie na zielono – poinformowała nas Kitty.
– Ależ skąd! Za to trzecioklasistki chcą wysadzić w powietrze pulpit panny Barnard – odparła Lavinia.
– To już nie figiel, tylko przestępstwo. Nie ośmielą się – burknęła Kitty z dezaprobatą. – Myślę, że Amina i dziewczyny z drugiego dormitorium coś knują – dodała po chwili. – Widziałam, jak wczoraj chichotały po kątach. I na pewno chodzi o coś dużego, skoro wymyśliła to Amina! Jest bardzo inteligentna.
– Przestańcie wreszcie gadać o Aminie! – zdenerwowała się Daisy. – Figle są głupie i dziecinne, powinnyśmy dać sobie z nimi spokój.
– Zazdrośnica – bezgłośnie powiedziała Lavinia, a Kitty jej przytaknęła.
– Idę do dormitorium – oświadczyła Daisy, dumnie zadzierając głowę. – Hazel, chodź ze mną. Reszta nie jest zaproszona.
Wyraźnie widziałam, że mimo moich starań jej nastrój niewiele się poprawił – i że się nie poprawi, dopóki Amina będzie w Deepdean. Ta dziewczyna nieustannie przypominała Daisy, że jej władza nad szkołą to już przeszłość. Z całego serca pożałowałam, że Amina w ogóle przyjechała do Anglii.
Nie mogłam wtedy wiedzieć, że zarówno sama Amina, jak i jej rodzice okażą się bardzo ważni w czasie rocznicowego weekendu… ani też jaką rolę odegrają w wyjaśnieniu tajemnicy.
*
Czerwiec minął mi jak z bicza strzelił. Nie miałam ani chwili na zastanowienie w wirze lekcji, zajęć dodatkowych i sobotnich popołudniowych wypraw do miasteczka. Poza tym Fasolce uciekła oswojona myszka o imieniu Chutney, która odnalazła się w gabinecie Matrony (rozdzierająca scena), Daisy i Fasolka przygotowywały się do przedstawienia, a Lavinia trenowała do pokazowego meczu tenisa.
Potem nadeszły ostatnie egzaminy i zrobiło się wielkie zamieszanie. Co gorsza, szybko wyszło na jaw, że lekcje udzielane nam w Londynie przez ciocię Lucy nie mają nic wspólnego z wiedzą, jakiej oczekiwano od nas w szkole. Z najwyższym trudem przychodziło mi udawanie, że nie jestem kujonką, kiedy gorączkowo starałam się spamiętać, który król stoczył które bitwy i gdzie leży Patagonia. Zresztą w tym okresie nawet Daisy widywano nad książkami, która wcale nie były powieściami kryminalnymi.
Ale wreszcie przyszedł lipiec, a wraz z nim obchody rocznicy. Dzień był słoneczny i las Oakeshott szumiał zapraszająco za domem, kiedy Fasolka nagle odwróciła się w naszą stronę i powiedziała:
– Ja… chyba właśnie widziałam morderstwo.
Było to w piątek rano, trzeciego lipca po śniadaniu, gdy całe Towarzystwo Detektywistyczne znajdowało się w dormitorium. Brakowało czterech minut do dzwonka, więc pospiesznie wpychałyśmy książki do toreb, wiązałyśmy krawaty i mimo rozgardiaszu gawędziłyśmy o tym i owym. Daisy, rzecz jasna, była już gotowa do wyjścia, więc leżała na łóżku z rękami założonymi za głową i z namysłem przyglądała się popękanemu sufitowi. Ja właśnie przykrywałam swoją starannie wygładzoną pościel wyświechtanym kocem. Kitty usiłowała zrobić sobie loki, a Lavinia przed lusterkiem walczyła z krawatem.
Fasolka stała przy otwartym oknie, przez które do środka wpadało ciepłe letnie powietrze. Jak urzeczona patrzyła na zieloną gęstwinę lasu Oakeshott – a potem okręciła się na pięciu i wygłosiła swoje oświadczenie. Zrobiła to cicho, z wyraźnym zdumieniem, jakby sama nie wierzyła w to, co mówi.
Umilkłyśmy i wlepiłyśmy w nią wzrok.
– Co powiedziałaś? – zapytała Daisy, prostując się tak gwałtownie, że aż podskoczyła na łóżku.
Fasolka była jak sparaliżowana. Kurczowo ściskała ramę okna, aż wreszcie wzięła spazmatyczny oddech, zadrżała i pokazała palcem las.
– Same spójrzcie! Spójrzcie na to! – wykrzyknęła. – Och, szybko! Tam jest, na skraju wzgórza, obok drzewa z bezlistną gałęzią!
Czym prędzej stłoczyłyśmy się przy oknie. Internat mieści się na zboczu wzgórza Oakeshott, ponad szkołą, a z naszego dormitorium mamy widok nie na budynki szkolne, lecz właśnie na las. Droga prowadząca ze szkoły do domu jest po prawej i wijąc się, zbiega dalej do miasteczka po naszej lewej, tak więc widzimy przez okno tylko zieleń liści i błękit nieba, i następne wysokie, zalesione wzgórze.
– Gdzie? Gdzie? – gorączkowo dopytywała Daisy, rozglądając się na wszystkie strony, jakby za każdym drzewem krył się morderca.
– Nie ma go! – jęknęła Fasolka. – Pewnie kucnął, po tym jak upadła… ale był tam i ona też tam była, a potem wyciągnął ręce i… Ojej! Udusił ją, widziałam!
Trzęsła się na całym ciele. Kitty ją przytuliła, ale Fasolka dalej stała sztywno wyprostowana i tylko chwytała powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg.
Daisy posłała mi szybkie, przenikliwe spojrzenie. Wiedziałam, co miała na myśli – uwierzyła Fasolce. Zresztą nasza koleżanka nigdy nie kłamie, a przynajmniej nie umyślnie. Jeśli już coś powie, to jest to zgodne z prawdą, a przynajmniej ze stanem wiedzy Fasolki. A skoro zobaczyła morderstwo… to czas, by do akcji wkroczyło Towarzystwo Detektywistyczne!
– Odejdźcie od okna – rozkazała Daisy tonem prezesa Towarzystwa. Jej oczy nagle pojaśniały tak, jak jeszcze ani razu w tym trymestrze. – Oprócz ciebie, Lavinio. Ty stań na straży i obserwuj las, na wypadek gdyby coś jeszcze się wydarzyło albo gdyby on się znowu pokazał. Fasolko, proszę o jasne i zwięzłe przedstawienie faktów. Hazel, notuj.
– To okropne! – powtarzała wstrząśnięta Fasolka. – Okropne!
– Aha, jasne, jasne, ale dokładnie? – naciskała Daisy, podczas gdy ja rzuciłam się do kuferka podręcznego po nowy notes; ręce mi drżały tylko odrobinę. – Liczy się czas – dodała moja przyjaciółka. – Zapomnisz szczegóły, jeśli natychmiast nam wszystkiego nie opowiesz!
– Zacznij od początku – poradziłam, próbując uspokoić Fasolkę (bo Daisy naturalnie wcale nie zależało na jej uspokojeniu).
Fasolka przygryzła koniec warkocza i zmarszczyła brwi. Nastąpiła długa chwila ciszy. Wreszcie nasza koleżanka wzięła głęboki, urywany oddech i zaczęła:
– Wróciłyśmy tu po śniadaniu. Lavinia podeszła do lusterka, żeby poprawić krawat, ty, Hazel, słałaś łóżko, a ja szukałam książki do matematyki. Ale nie mogłam jej znaleźć, więc podeszłam do okna, żeby popatrzeć na las, bo miałam nadzieję, że dzięki temu sobie przypomnę, gdzie ją położyłam. Potem zaczęłam myśleć o tym, że mama zobaczy las w ten weekend i że pewnie bardzo jej się spodoba, więc trochę się wychyliłam i tylko patrzyłam przed siebie, i…
W tym momencie Lavinia burknęła coś pod nosem, ale Kitty ją skarciła:
– Już prawie do tego doszła! Prawda, Fasolowa Tyczko?
– Och, tak, przepraszam – bąknęła Fasolka. – W każdym razie… wiecie, jak to jest, kiedy czasem patrzycie przed siebie i wasze oczy zupełnie bezwiednie się na czymś skupiają? No więc moje skupiły się na polance na skraju wzgórza naprzeciwko naszego domu. Znienacka zdałam sobie sprawę, że widzę dwoje ludzi, panią i pana.
– Ja wyglądali? – dopytałam.
– Zwyczajnie. Byli za daleko, żebym mogła ich dokładnie obejrzeć, ale mieli na sobie letnie okrycia. No wiecie, takie jakie noszą dorośli.
Daisy, która siedziała na własnych dłoniach, rozpaczliwie próbując zachować spokój, zerwała się na równe nogi.
– Detektywie Martineau! – wykrzyknęła z oburzeniem. – Czy niczego cię nie nauczyłam? To pioruńsko niedokładny opis. Mieli jasne czy ciemne włosy? Byli wysocy czy niscy? Grubi czy chudzi?
– Mieli kapelusze – bąknęła Fasolka, kuląc ramiona. – I… och, sama nie wiem. Mężczyzna chyba był trochę wyższy od kobiety. W ogóle o nich nie myślałam, wyglądali po prostu jak rodzice, jak dorośli ludzie. Przecież rozumiecie, co mam na myśli. Uznałam, że są parą, bo stali razem i rozmawiali. Pochylali się ku sobie. A potem zaczęli się kłócić. Nie słyszałam słów, ale wymachiwali rękami, więc pojęłam, że jest niedobrze. A potem mężczyzna przyciągnął do siebie kobietę, objął jej szyję i ścisnął. Odpychała jego ręce, ale to nic nie dawało, a potem nagle zwiotczała i upadła, więc już nie mogłam jej widzieć, i właśnie wtedy się odwróciłam i wam powiedziałam… no, to co powiedziałam. A kiedy znowu się odwróciłam, jego już nie było. Biedaczka!
Fasolka zaszlochała i Kitty znowu ją objęła.
– Wszystko w porządku – zapewniła. – Jesteś bezpieczna, ten drań nie zrobi ci nic złego.
– A jeśli mnie widział?! – zawołała Fasolka.
– Wątpię – stwierdziła Daisy. – Ale jeśli nawet, to co by zobaczył z tej odległości? Dziewczynkę z brązowymi włosami, w szkolnym mundurku. To mogłaby być każda z nas!
– Jestem przekonana, że wcale cię nie widział, Fasolko – powiedziałam, żeby załagodzić sytuację. – Ale…
– Ale – weszła mi w słowo Daisy – muszę przyznać, że twoja opowieść ma wszelkie pozory prawdopodobieństwa i zasługuje na weryfikację. Musimy zatem przeprowadzić śledztwo. Detektywie Martineau, jest całkiem możliwe, że byłaś świadkiem morderstwa!
Dokładnie w tej chwili zadzwonił dzwonek, przenikliwy i metaliczny. Dookoła zaczęły trzaskać pospiesznie zamykane drzwi, a na schodach zadudniły kroki zbiegających dziewczynek. Nie miałyśmy już czasu na dalsze rozważania.
– O, nie! – jęknęła Fasolka. – Przepraszam.
– Mniejsza o dzwonek – niecierpliwie powiedziała Daisy. – Mniejsza o szkołę! Popełniono zbrodnię, więc przede wszystkim musimy jak najszybciej znaleźć się na zboczu i przeprowadzić oględziny tego miejsca!
– W porządku, ale kiedy, twoim zdaniem, miałybyśmy to zrobić? – sceptycznie zapytała Kitty. – Nie będzie dziś gimnastyki, a wieczorem zaczynają się obchody rocznicy. I to na pewno nie w lesie! Czy nie lepiej wezwać policję?
– Daj sobie spokój z planem lekcji! – Daisy z dezaprobatą zmarszczyła nos. – I nie, jeszcze nie czas na policję. Zanim komukolwiek o tym powiemy, musimy sprawdzić, czy Fasolka rzeczywiście zobaczyła to, co, jak twierdzi, zobaczyła. Musimy iść na wzgórze, nie oglądając się na lekcje… i wyobraźcie sobie, że jest na to dobra pora!
– Daisy! – odezwałam się tonem protestu, bo odgadłam jej intencje. – Chyba nie…
– Owszem, nie zjemy dziś obiadu – obwieściła moja przyjaciółka. – Nie słuchajcie Hazel, jej obiekcje, podobnie jak Kitty, są niegodne detektywa. Musimy tylko pomyśleć, jak się wymknąć z domu. Może by poprosić trzeciokla… och, do diabła z tymi podłymi zdrajczyniami! Nieważne. Już wiem! Watsonie, weź moją torbę, muszę lecieć do Matrony. Dogonię was przy wyjściu!
Wypadła z pokoju, powiewając złotym warkoczem.
– Jak myślicie, co chce zrobić? – zapytała Kitty.
– Coś głupiego – mruknęła Lavinia, wzruszając ramionami. – Dobra, chodźcie.
Założyłam na ramię dwie szkolne torby i lekko się uginając pod ich ciężarem, wyszłam z dormitorium. W progu jeszcze się obejrzałam, by zerknąć przez okno na puste zbocze wzgórza.
Czułam się nieswojo, choć nie wiem dlaczego. Widziałam lęk i wzburzenie Fasolki. Wyraźnie wierzyła w to, co nam opowiedziała. Ale czy to rzeczywiście była prawda? Daisy chyba tak uważała. Od razu zapaliła się do śledztwa… tyle że po miesiącu ciągłych przykrości zwyczajnie go potrzebowała.
W tym trymestrze wszyscy w Deepdean odgrywali swoje dawno przydzielone role, a my byłyśmy wyłącznie statystkami. Ja już wcześniej nauczyłam się dopasowywać, więc bez większego trudu odnalazłam się w sytuacji, za to Daisy… Nic we wcześniejszym życiu nie przygotowało jej na to, by być zwyczajną i żyć w cieniu innych. Teraz jednak, skoro na horyzoncie pojawiła się zbrodnia, moja przyjaciółka znowu mogła być detektywem. Znowu mogła być śmiała, odważna i wyjątkowa. Tak się bowiem dziwnie składa, że to, co w innych budzi niepokój, sprawia przyjemność, a nawet daje specyficzne poczucie bezpieczeństwa Daisy Wells.
Czy historia Fasolki okażą się prawdą, kiedy wejdziemy na wzgórze?
Na przedmiotach ścisłych w ogóle nie mogłam się skupić (na szczęście Amina postanowiła opowiedzieć klasie, jakich to królów w życiu spotkała, i panna Runcible była zbyt oszołomiona, by prowadzić lekcję), a potem nadeszła długa przerwa. Ustawiłyśmy się w ogonku po łakocie – każda zagadka zyskuje na atrakcyjności, jeśli pochrupujesz do niej ciastka korzenne – ale ponieważ zbyt wolno ładowałam książki do torby, razem z Daisy znalazłyśmy się na szarym końcu, daleko za koleżankami z Towarzystwa Detektywistycznego.
Daisy wierciła się i wzdychała, rzucając znaczące spojrzenia to na mnie, to na odległy stół z herbatnikami.
– No to idź! – rzuciłam wreszcie niecierpliwie.
– Nie mogę – odparła. – Straciłam przywilej wpychania się w kolejkę. A zresztą nawet gdybym się wepchnęła, to co z tobą?
Zadowolona chwyciłam ją pod ramię.
– Chodziło mi o to, że kiedy dostaniemy ciastka, będziemy musiały iść nad staw i spotkać się z resztą – mruknęła mi na ucho. – Już tam są, zobacz. A wolałabym najpierw pomówić z tobą.
Rozejrzałam się. Przed nami stały zadzierające nosa piątoklasistki, a za nami tłoczyły się krewetki z pierwszych klas. Warunki wydały mi się sprzyjające.
– A o czym chciałaś porozmawiać? – zapytałam, na wszelki wypadek zniżając głos.
– O tym, co zobaczyła Fasolka – powiedziała moja przyjaciółka z naciskiem. Ona również próbowała być dyskretna, tyle że po swojemu. – Sama słyszałaś, jak wyglądali ci ludzie. Jej słowa od rana tłuką mi się po głowie…
– Zwyczajnie – powtórzyłam, uśmiechając się lekko na samo wspomnienie.
– Nie o tym mówię! – obruszyła się Daisy. – Ta część była do luftu, lepiej od razu o niej zapomnijmy. Chodzi mi o tę drugą rzecz. Powiedziała, że wyglądali jak dorośli. Jak rodzice.
– Ależ ona miała na myśli… – zaczęłam.
– Nie, Hazel! Ludzie często mówią więcej, niż im się wydaje. Robią to całkiem nieświadomie. Ale co, gdyby to była nasza… – jeszcze bardziej zniżyła głos – …nasza pierwsza porządna wskazówka? No bo… jaki dzień dziś mamy?
– Piątek – odpowiedziałam.
– Ale nie jakiś tam piątek! Co w nim szczególnego? Myśl logicznie.
– Piątek rozpoczynający obchody rocznicy!– Wreszcie zrozumiałam. – Dzisiaj do Deepdean przyjeżdżają rodzice. Czyli uważasz… uważasz, że to mogli być rodzice jednej z uczennic?
– Uważam, że to bardzo prawdopodobne. – Daisy kiwnęła głową. – Rodzice włóczący się po lesie z braku lepszego zajęcia, bo obchody się jeszcze nie zaczęły. A jeżeli mam rację… No! W takim razie nasuwa mi się pewna myśl. Koniecznie musimy coś zrobić, zanim pójdziemy na miejsce zbrodni. Wiesz co, Hazel?
– Musimy odkryć, czyi rodzice zapowiedzieli swój przyjazd! – Wzięłam swój przydział ciastek z wielkiego półmiska i poszłam za Daisy w stronę stawu. – Tylko jak?
– Och, myślę, że pójdzie nam dość łatwo. Szkoła musi mieć listę. Przydałaby się jakaś sprytna trzecioklasistka… Do licha, zapomnij, że to powiedziałam. I tak damy sobie radę. No dobrze, przedstawmy nasz plan pozostałym!
Spojrzałam na nią. Aż promieniała z podekscytowania, bo wreszcie miała jakiś cel. To znowu był moja Daisy Wells, taka, jaką znałam. Powstrzymałam się od dalszych pytań i po prostu się uśmiechnęłam.
– Co się dzieje? – spytała Kitty, kiedy pokonałyśmy trawnik. – Kombinujecie coś bez nas?
– Chcecie już teraz iść do lasu? – wtrąciła Fasolka z twarzą pobladłą ze zmartwienia. – Nie jestem pewna, czy…