29,99 zł
Daisy Wells i Hazel Wong udają się podczas wakacji na wymarzoną podróż po Europie. Jadą znanym na całym świecie Orient Expressem. W czasie kolacji z jednej z kabin dobiega mrożący krew w żyłach krzyk. Kiedy siłą udaje się otworzyć drzwi, okazuje się, że zamordowano pasażerkę, a jej oszałamiający rubinowy naszyjnik został skradziony. Zabójca zniknął, rozpłynął się w powietrzu. Daisy i Hazel pierwszy raz w życiu mają do rozwiązania taką zagadkę – zbrodnia wydarzyła się w zamkniętym pomieszczeniu. Pierwszy raz muszą również rywalizować z innymi detektywami, którzy są równie zdeterminowani, by rozwiązać sprawę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 253
WAGON PIERWSZEJ KLASY CALAIS–SIMPLON–STAMBUŁ:
pan William Daunt – właściciel firmy Pigułki Odchudzające Daunta
pani Georgiana Daunt – żona pana Daunta
Sara Sweet – pokojówka pani Daunt
pan Robert Strange – pisarz, brat pani Daunt
madame Melinda Fox – medium
Il Mysterioso – magik
hrabina Demidowska – rosyjska arystokratka
Aleksander Arkady – wnuk hrabiny
pani Helen Vitellius – żona magnata miedziowego
pan Vincent Wong – dyrektor Banku Wonga, ojciec Hazel Wong
Hazel Wong – wiceprezes i sekretarz Towarzystwa Detektywistycznego
Daisy Wells – prezes Towarzystwa Detektywistycznego
pan John Maxwell – sekretarz pana Wonga
Hetty Lessing – pokojówka Daisy Wells i Hazel Wong
WAGON PIERWSZEJ KLASY CALAIS–ATENY:
doktor Sandwich – lekarz
PERSONEL
Jocelyn Buri – konduktor wagonu Calais–Simplon–Stambuł
Z zachowania mojego taty można by wnosić, że do morderstwa doszło z naszej winy – czy raczej z winy Daisy.
To oczywiście nieprawda. Przede wszystkim on sam wpadł na pomysł, żeby wakacje spędzić w podróży – i to on zaprosił Daisy. A że chcemy przeprowadzić dochodzenie? No cóż, w końcu jesteśmy detektywami. Zresztą zbrodnia by się wydarzyła, nawet gdyby nie było nas w tym pociągu, a czy można winić Daisy i mnie o to, że próbujemy wyjaśnić jej okoliczności? Jako członkinie Towarzystwa Detektywistycznego po prostu nie mamy innego wyjścia.
Naturalnie każde morderstwo to coś strasznego, ale po ostatnim śledztwie (w sprawie zabójstwa w Fallingford, domu rodzinnym Daisy, w czasie ferii wielkanocnych), kiedy znałyśmy wszystkich podejrzanych, bardzo się cieszę, że teraz mamy do czynienia tylko z obcymi ludźmi. Jeszcze dwa dni temu nie znałyśmy nikogo, kto mógłby być zamieszany w tę zbrodnię – prócz jednej jedynej osoby. Oczywiście jest nam przykro, że ktoś stracił życie (to znaczy mnie jest przykro, a Daisy chyba podziela moje uczucia), najważniejsze jednak, że znowu dostałyśmy zagadkę do rozwiązania i podążamy tropem mordercy. I odniesiemy sukces, bez względu na to, jak bardzo tata będzie usiłował nas powstrzymać.
Chociaż ta sprawa wydaje się mniej przykra niż zabójstwa biednej panny Bell i paskudnego pana Curtisa, to niewykluczone, że trudniej będzie ją rozwiązać. Przed nami piętrzą się irytujące przeszkody, bo dorośli robią wszystko, by uniemożliwić nam działanie. Podobno dla naszego dobra – z tego też powodu każą nam jeść warzywa i chodzić na spacery w styczniu – lecz to oczywista bzdura. Daisy, bardzo w swoim stylu, stwierdziła, że zazdroszczą nam wybitnej inteligencji. Ja wiem, że raczej troszczą się o nasze bezpieczeństwo, ale wolałabym, żeby przestali. Jestem starsza niż w kwietniu – i dużo starsza niż listopadzie zeszłego roku – i potrafię już sama zdecydować, czy chcę się narażać na niebezpieczeństwo, czy nie. Ryzyko mi niestraszne, jeśli dzięki temu schwytamy mordercę.
Zabawne... Jeszcze kilka dni temu dałabym wszystko, żeby na wakacjach nie bawić się w detektywa.
Czuję się trochę winna, bo złamałam słowo dane tacie. Widzicie, kiedy tylko usłyszał o morderstwie popełnionym w czasie ferii wielkanocnych, zadzwonił i powiedział, że latem mnie odwiedzi, żebym znowu nie wpakowała się w tarapaty. Nie uwierzyłam mu, ale naprawdę przybył do Anglii aż z Hongkongu, chociaż musiał w tym celu lecieć samolotem, a potem jechać pociągiem i płynąć statkiem. Powinnam się tego spodziewać – kiedy on coś obiecuje, to po prostu to robi.
Ostatniego dnia w Deepdean Daisy i ja wylegiwałyśmy się na trawniku za naszym domem z Kitty, Fasolką i Lavinią, koleżankami z dormitorium i z trzeciej klasy. Ostre końce skoszonej trawy drapały nas pod kolanami. Leżałam z zamkniętymi oczami i słuchałam rozmowy Kitty oraz Daisy, a słońce grzało mnie w przedziałek na głowie.
– Dacie wiarę, że panna Barnard wyznaczyła Elizabeth na prefekt naczelną? – spytała Kitty.
Panna Barnard to nowa dyrektorka, zaskakująco młoda jak na osobę zajmującą tak ważne stanowisko, ale wystarczy lepiej ją poznać, by przestać się dziwić. Bije od niej niesamowity spokój, a w dodatku każdy problem rozwiązuje w pięć minut. Jest moją ulubioną nauczycielką i chyba musi się trochę znać na czarach.
– A nowi prefekci? – zawtórowała jej Daisy. – Te dziewczyny są po prostu okropne. Tylko pomyślcie: będą nami rządzić przez cały rok!
– No właśnie! – zawołała Kitty. – I w ogóle nie wiadomo, czego się po nich spodziewać...
Urwała, bo dobiegł nas dźwięk silnika. Samochód wjechał na podjazd i zaparkował przed głównym wejściem do domu. Wszystkie usiadłyśmy. Lada moment miał się zjawić ojciec Kitty i to na niego czekałyśmy, dlatego moje serce wywinęło koziołka, gdy ujrzałam dużą czarną limuzynę, prowadzoną przez Maxwella, sekretarza taty. Obok siedział mój tata we własnej osobie.
Dziwnie się poczułam na jego widok. Widzicie, gdy byłam mała, wiele razy opowiadał mi o Anglii, tak że sporo o niej wiedziałam jeszcze przed przyjazdem, no i właśnie na jego życzenie uczę się w Deepdean, ale jakoś nigdy nie wyobrażałam go sobie na angielskiej ziemi. Zawsze mi się wydawało, że należy do tej części mojego życia, która rozgrywa się w Hongkongu. Kiedy więc zobaczyłam, jak w nieskazitelnym czarnym garniturze i krawacie wysiada z auta i staje przy schodach frontowych naszego domu, to było zupełnie tak, jakbym nagle uniosła stereoskop i jakby na moich oczach dwie połówki jednego obrazka połączyły się z trzaskiem.
Tata jest niewysoki, ale sprawia wrażenie stanowczego dzięki kwadratowej szczęce i niedużych, okrągłych szkłach, prawie całkowicie zakrywających mu oczy – oczy, które zmrużył, gdy spostrzegł, że siedzę na trawie, co z całą pewnością nie przystoi młodej damie. Zawstydzona zerwałam się na równe nogi.
– Ojejku! – zawołała zdumiona Fasolka. – Czy to twój tata? Rety, jest do ciebie strasznie podobny!
– Fasolko... – Kitty przewróciła oczami. – A twoim zdaniem do kogo ma być podobny, jeżeli nie do niej?
– Och, sama nie wiem! – pisnęła Fasolka. – To znaczy... czy wszyscy w Hongkongu wyglądają tak jak ty?
Już miałam odpowiedzieć, że kiedy tu przyjechałam, to Anglicy wydawali mi się identyczni, ale zauważyłam, że Kitty przygląda mi się badawczo.
– Kapitalne auto – mruknęła.
Zarumieniłam się.
– Tak? – Udałam zdziwienie, chociaż dobrze wiedziałam, że to prawda. Tata zawsze musi mieć wszystko, co najlepsze, ale gdybym spróbowała to wyjaśnić, musiałabym napomknąć o pieniądzach, a jestem w Anglii już dostatecznie długo, by rozumieć, że nie wolno mówić o pieniądzach, zwłaszcza jeśli ma się ich pod dostatkiem.
Dygnęłam przed tatą, który nie spuszczał z nas oczu. Wreszcie drzwi się otworzyły i pokojówka zaprosiła go do środka. Kiedy rozmawiał z Matroną (bałam się, że opiekunka domu wspomni mu o tym, jaka ze mnie bałaganiara – w Hongkongu jestem absolutnie schludna, ale tutaj odkryłam, że aby stopić się z otoczeniem, nie mogę przesadnie dbać o swoje rzeczy i codziennie przynajmniej jedną z nich muszę beztrosko rzucać na podłogę), nasze kufry wyniesiono na zewnątrz. Nasze, czyli mój, poobtłukiwany po długiej morskiej podróży i oklejony blednącymi nalepkami celnymi, oraz drugi, należący do Daisy.
A więc jednak to się działo naprawdę! Daisy rzeczywiście miała jechać z nami! Poczułam, jakby ktoś zdjął z moich ramion ogromny ciężar.
Widzicie, po tym, co zaszło w czasie ferii wielkanocnych – chodzi mi o zamieszanie po śmierci pana Curtisa – Daisy nie mogła w tym roku wrócić do Fallingford na wakacje. Dom zamknięto, a cała rodzina zamieszkała w Londynie ze względu na proces. Daisy dałaby wszystko, żeby dołączyć do krewnych, ale inspektor Priestley się nie zgodził. W głębi duszy nawet się z tego ucieszyłam. Ja wcale nie chciałam tam być. Nie chciałam w ogóle myśleć o tej sprawie – choć oczywiście nie dało się od niej uciec.
Wiadomość o zabójstwie pana Curtisa rozeszła się po Deepdean lotem błyskawicy tuż po rozpoczęciu nowego trymestru. Dziewczyny szeptały o tym na korytarzach, a w czasie porannych modłów bez przerwy się na nas oglądały. Daisy bardzo to przeżywała. Co prawda dumnie unosiła podbródek i mocno zaciskała wargi, ale dobrze wiem, że nie cierpi, jak ludzie się nad nią litują – to nie pasuje do jej wyobrażeń o wspaniałej, idealnej Daisy Wells. Naturalnie zachowywała się bez zarzutu – pytana o samopoczucie grzecznie dziękowała za troskę – jednak w środku aż kipiała ze złości. Trzy Mary, jej oddane wielbicielki, kupiły Daisy największe pudełko lodów czekoladowych, jakie w życiu widziałam, i zostawiły na łóżku, ale kiedy tylko znalazła prezent, rzuciła nim o ścianę dormitorium. Na szczęście byłyśmy wtedy razem, więc zaraz go podniosła i zjadłyśmy lody z koleżankami.
Moja przyjaciółka z całych sił próbowała odwrócić uwagę od tej nieprzyjemnej historii. Z zapałem brała udział w rozmaitych zajęciach i udawała, że jest świetną kumpelką, by pokazać, że wszystko z nią w porządku. Tak naprawdę jednak nic nie było w porządku – ani z nią, ani ze mną.
Wciąż się wzdragam na myśl o Fallingford i o tym, co tam zaszło, a także o nadchodzącym procesie, kiedy jednak szkoła zbliżała się ku końcowi i do rozpoczęcia sprawy zostało raptem parę dni, po mojej głowie w kółko tłukło się to jedno słowo: „proces, proces, proces”... Przestałam uważać na lekcjach. Gryzmoliłam tylko bezwiednie na marginesach, a serce biło mi ciut szybciej niż zwykle. Daisy wygłupiała się jak zawsze – doprowadzała do rozpaczy nauczycielki, budziła zachwyt krewetek, a nawet zdobyła pięć goli w meczu hokejowym z St Simmonds – lecz w głębi duszy była równie niespokojna i nieszczęśliwa jak ja, i właśnie dlatego tak się cieszyłam, że tata zabierze stąd nas obie.
Tydzień wcześniej przyszedł od niego list:
Droga Hazel,
mam nadzieję, że miewasz się dobrze i pilnie się uczysz. Jak mówiłem, przyjadę po Ciebie oraz pannę Wells rankiem w sobotę szóstego lipca. Proszę, bądźcie gotowe do drogi – nie chcemy się przecież spóźnić na pociąg.
Wiem, że ten trymestr był trudny dla Ciebie i Twojej przyjaciółki, i liczę, że zmiana otoczenia dobrze Wam zrobi. Udało mi się porozumieć z krewnymi panny Wells i jej rodzice wyrazili zgodę na nasz wyjazd. Odnoszę wrażenie, że panna Wells często wplątuje się w różne przykre wydarzenia, Ty zaś masz w zwyczaju podążać za nią na oślep. W czasie wakacji pragnę jednak wywrzeć na nią dobry wpływ, musisz się więc zachowywać nienagannie. Nie życzę sobie żadnych rozmów o zbrodniach. Tego już było stanowczo zbyt wiele. Teraz macie tylko zwiedzać Europę i dobrze się bawić – musisz mi obiecać, Hazel, że będziesz dobrą, rozsądną dziewczynką, a także wzorem dla Daisy Wells.
Twój kochający ojciec
Trochę mnie zirytowała uwaga o podążaniu za Daisy. To nieprawda – a przynajmniej nie zawsze. Nie byłam również pewna, czy moja przyjaciółka zechce się przeistoczyć w dobrą, rozsądną dziewczynkę, ale ze względu na tatę uznałam, że ja spróbuję. Z tymi zbrodniami wszystko się zgadzało – zdecydowanie było ich już za dużo. Miałam serdecznie dość rozmyślania o śmierci i morderstwach.
No cóż, to było bardzo chwalebne postanowienie.
Tata wyszedł z domu i przywołał nas gestem. Pospieszyłam w jego stronę, a za mną poszła Daisy.
– Dzień dobry, dziewczęta – odezwał się z uśmiechem, złączywszy dłonie za plecami. Z powodu otrzymanego wykształcenia (chodził do Eton) perfekcyjnie mówił po angielsku.
Wiedziałam, że Daisy to zaskoczyło, chociaż nic po sobie nie pokazała. Dygnęła tylko i powiedziała:
– Dzień dobry, panie Wong. Dziękuję, że mogę spędzić lato z Hazel.
– Przecież nie mógłbym cię tu zostawić z Matroną – odparł tata, który ma bardzo zdecydowane poglądy na temat tego, co jest, a co nie jest sprawiedliwe. – Poza tym dzieci powinny zobaczyć Europę przynajmniej raz w życiu. To poszerza horyzonty.
Nie wspomniał o innych powodach – proces! – za co byłam mu wdzięczna.
– Wynająłem wam opiekunkę – dodał.
Zamarłam. Przypomniałam sobie, jak to było w czasie ferii wielkanocnych, kiedy rodzice Daisy zatrudnili guwernantkę. No nie, znowu...?
– To nie guwernantka. – Tata chyba czytał w moich myślach. – Oczekuję, że będziecie się uczyć, nie widzę jednak powodu, dla którego nie miałybyście tego robić samodzielnie. W każdym razie udało mi się zaangażować osobę, którą z łatwością rozpoznacie.
Energicznie machnął ręką, a wtedy otworzyły się tylne drzwiczki i z samochodu wyjrzała ruda, kędzierzawa czupryna, przyozdobiona nowym słomkowym kapeluszem. Hetty dygnęła przed nami, rozpromieniona. Daisy, pamiętając, gdzie się znajduje, tylko po królewsku skinęła jej głową, ale tak naprawdę nie posiadała się z radości! Ja również ogromnie się ucieszyłam. Hetty Lessing jest pokojówką w Fallingford, pracuje dla rodziny Daisy i bycza z niej dziewczyna – gdyby nie była dorosła, świetnie nadawałaby się na członkinię Towarzystwa Detektywistycznego.
– No dobrze – tata zmierzył Daisy poważnym wzrokiem – obie macie się zachowywać jak należy. Pozostawię wam dużo swobody, lecz musicie udowodnić, że na nią zasługujecie. Panna Lessing pojedzie z nami jako wasza pokojówka i spodziewam się, że będziecie wobec niej grzeczne i uprzejme. Czy to jasne?
– Tak, tato – zapewniłam.
– To wsiadajmy do auta. – Znowu się uśmiechnął. – Pociągi nie mają w zwyczaju czekać na pasażerów, a chcemy zdążyć na ten o dwunastej pięćdziesiąt pięć do Dover. Nie rób takiej miny, Hazel. Przeprawa przez kanał nie potrwa długo.
Zaczerwieniłam się jak burak. Tata czasem aż za dobrze wie, co się dzieje w mojej głowie – rzeczywiście obawiałam się płynąć promem do Francji. Na samo wspomnienie długiej podróży morskiej z Hongkongu wciąż czuję, jak mi się wszystko wywraca w brzuchu.
– Będziemy na drugim brzegu, zanim się zorientujesz. A później zacznie się wielka przygoda! – powiedział i wreszcie zdradził, co dokładnie nas czeka.
Daisy aż się rozpromieniła, zresztą nawet ja po prostu musiałam się rozchmurzyć. Jak zwykle okazało się, że tata niczego nie robi połowicznie. Na podbój Europy mieliśmy się udać ni mniej, ni więcej, tylko Orient Expressem.
Kiedy wsiedliśmy do pociągu do Dover, Hetty i Daisy przestały udawać. Pokojówka z całych sił uściskała swoją podopieczną, ze śmiechem pocałowała ją w policzek i zawołała:
– Och, jak się za tobą stęskniłam! Tak dziwnie było w domu bez was wszystkich! Pani Doherty kazała ci przekazać, że ma się dobrze, a ty masz o siebie dbać i jeść mnóstwo bułeczek. I dała mi dla ciebie puszkę krówek na drogę. – Pani Doherty to gospodyni Wellsów, pulchna, cudowna kobieta, która przygotowuje przepyszne słodkości. – Nie wiem zbyt wiele o... no wiesz. – Hetty zmarszczyła nos, aż jej się piegi przesunęły. – Przepraszam, ale nikt mi nic nie mówi. Usłyszałam tylko, że będę potrzebna dopiero w przyszłym miesiącu, więc mogę z tobą jechać. Biedny Bertie napisał do nas kilka tygodni temu, ale... źle z nim, chociaż próbuje się z tym kryć.
Żołądek mi się ścisnął, jak zawsze gdy myślałam o sali sądowej, ławie oskarżonych i ludziach poznanych w Fallingford, którzy mieli zeznawać jako świadkowie. Daisy, która zdążyła już z entuzjazmem rzucić się na łakocie, przełknęła resztkę krówki. Miała przy tym taką minę, jakby ją zemdliło.
– Nie mówmy o tym – poprosiła. – Dobrze?
– Przepraszam – powiedziała Hetty ze skruchą, ujmując jej dłoń.
– Nie musisz – ucięła Daisy dosyć ostro. – Po prostu... po prostu nie ma potrzeby o tym wspominać, i tyle.
Być może z powodu tej rozmowy przeprawa przez kanał La Manche okazała się jeszcze gorsza, niż przewidywałam. Mewy z krzykiem latały dookoła promu, podczas przełykania czułam w gardle słony smak morza. Tata został z Maxwellem w kabinie i zajął się korespondencją, ale nas wysłał na górę, żebyśmy zażywały świeżego powietrza. Daisy i Hetty stały na pokładzie, przytrzymując swoje kapelusze, i jadły słodkie bułeczki, podczas gdy ja, bezwładnie przewieszona przez poręcz, usiłowałam nie patrzeć ani w dół na wirującą wodę, ani w górę na wirujące niebo.
Kiedy schodziliśmy na brzeg w Calais, czułam się jak wyżęta ścierka. Wszystko, na co tylko spojrzałam, kłębiło mi się przed oczami, dziwnie wyprane z kolorów. Nie mam pojęcia, jak przeszłam przez odprawę celną, zupełnie jej nie zauważając, ale zrobiłam to – a zaraz potem znaleźliśmy się na dworcu kolejowym, całym ze stali i kamienia, głośnym oraz pełnym spieszących się ludzi, którzy nieustannie mnie potrącali. Światło przebijało się przez kłęby pary buchającej z pociągów i barwiło je na złoto. Dookoła przemykały cienie trzepoczących skrzydłami gołębi, a na ścianie wisiał gigantyczny żelazny zegar.
– Biedna Hazel – westchnęła Hetty gdzieś za mną, Daisy zaś mruknęła:
– Jeśli znowu się pochoruje, to już będzie piąty raz, i wygram zakład.
Moja przyjaciółka, chociaż tak jak ja tego dnia jechała pociągiem, przepłynęła kanał La Manche i przeszła odprawę celną, to jednak fryzurę miała w porządku, sukienkę czystą, a policzki ślicznie zaróżowione. To naprawdę ogromnie niesprawiedliwe, że jej się udają takie rzeczy. Ale nieważne, co powiedziała – pochorowałam się tylko trzy razy.
– Na szczęście Hazel dużo lepiej czuje się w pociągu niż na statku – rzekł tata, kładąc dłoń na moim ramieniu.
„Bo gorzej już nie mogłabym się czuć” – pomyślałam, kiedy prowadził mnie w kierunku czegoś dużego, długiego, spowitego dymem. Zamrugałam oczami i dym zniknął, i nagle zapomniałam o złym samopoczuciu. Kolory wróciły, a świat zwolnił bieg.
Wielka, opasła lokomotywa, czarna ze złotym paskiem, stała na torze i wydmuchiwała w powietrze kłęby pary. Za nią ciągnęły się lśniące wagony, kremowe, złote i niebieskie, ozdobione godłem Compagnie Internationale des Wagons-Lits. Tragarze w liberii ładowali do nich skrzynki pełne błyszczących owoców, spore osełki masła i potężne połcie mięsa. Do wagonów prowadziły składane złote stopnie, po których wspinali się pasażerowie i pasażerki w przepięknych strojach podróżnych oraz kapeluszach pozornie zbyt wielkich, by zmieściły się w drzwiach. Wszyscy wesoło rozmawiali i machali sobie na pożegnanie. Wyglądało to tak, jakby zgromadzili się tu bogacze z całej Europy – a wiedziałam, że wkrótce i my znajdziemy się w tym doborowym towarzystwie. Zapowiadały się wakacje jak z bajki.
Pociąg miał ruszyć za pół godziny i wtedy wreszcie zamierzałam raz na zawsze zostawić za sobą to okropne, przytłaczające wrażenie, które nie opuszczało mnie przez cały trymestr, a które mogłabym porównać do uczucia duszenia się w sukience o dwa numery za małej. Trzy dni mieliśmy pędzić przez Europę na łeb na szyję – przez Paryż, Lozannę, przełęcz Simplon, Mediolan, Lublanę, Zagrzeb, Belgrad, Sofię – by na koniec dotrzeć do Stambułu, miejsca tak egzotycznego, że wręcz nie potrafiłam go sobie wyobrazić. Zakręciło mi się w głowie ze szczęścia – a może było to jeszcze wspomnienie kołysania promu? Ostatecznie opuściliśmy Anglię, mogliśmy zapomnieć o procesie i od tej pory wszystko musiało się ułożyć. Byłam zwyczajną dziewczynką zwiedzającą Europę z ojcem i równie zwyczajną angielską przyjaciółką. Uśmiechnęłam się do siebie. Mogłam nawet trochę poodpoczywać. To przecież łatwe.
Nasza wspaniała salonka pierwszej klasy znajdowała się na samym przodzie pociągu. Była elegancka i świeżo pomalowana na kremowo, a z boku miała mosiężną tabliczkę z napisem: CALAIS–SIMPLON–STAMBUŁ. I chociaż wciąż miałam poczucie nierealności, to wszystko działo się naprawdę!
Tata poprowadził nas wzdłuż peronu, wciąż opiekuńczo trzymając dłoń na moim ramieniu; jego walizkę dźwigał Maxwell, który maszerował obok. Hetty szła o krok za nami, niosąc kilka pudeł i komenderując tragarzem – najwyraźniej wynajęliśmy go, kiedy nie uważałam. Wreszcie dotarliśmy do złotych schodków wiodących do wagonu. Orient Express już czekał!
Kiedy jednak podeszliśmy do schodków, ktoś wepchnął się przed mojego tatę, więc musieliśmy się raptownie zatrzymać.
– Przepraszam – powiedział uprzejmie tata, ów mężczyzna zaś odwrócił się tak prędko, że niemal na nas wpadł. Był potężnie zbudowany, prawie tak szeroki, jak wysoki, a ponadto miał wąsy i gruby, byczy kark. Czerwony na twarzy i poirytowany, obrzucił nas spojrzeniem spod przymkniętych powiek, jakbyśmy narazili go na niewygody samą swoją obecnością.
– Co to ma znaczyć?! – ryknął do Maxwella. – Ej, panie! Zabierz pan stąd swoich służących!
Poczułam, że płoną mi policzki. Ten człowiek miał na myśli nas, tatę i mnie, chociaż mój ojciec był ubrany w swój najlepszy prążkowany garnitur, a ja w nowy płaszczyk podróżny z pięknymi czarnymi haftkami i perłowymi guzikami.
Tata gwałtownie się wyprostował. Poprawił okulary na nosie i rzekł:
– Pozwoli pan, że się przedstawię. Jestem Vincent Wong, dyrektor Banku Wonga, a to mój sekretarz Maxwell. Te dziewczynki zaś to moja córka Hazel i jej szkolna koleżanka Daisy Wells. A kim pan jest?
– William Daunt – odparł tamten. Nie przeprosił, chyba w ogóle nie było mu przykro. – Pigułki Odchudzające Daunta. Moja cudowna żona i ja jedziemy tym pociągiem. – Machnął ręką, a wtedy dama stojąca obok, którą wcześniej ledwo zauważyłam, zbliżyła się i chwyciła jego dłoń.
Ze świstem nabrałam powietrza. Nie zdołałam się powstrzymać. Nie chodziło o kobietę. Wydawała się zupełnie zwyczajna, drobna i ładna w typowo angielski, niepozorny sposób. Miała jasnobrązowe włosy i łagodny, raczej niemądry wyraz twarzy, a ubrana była w elegancki kostiumik podróżny oraz kapelusz w kolorze pudrowego błękitu. Jej szyję jednak zdobiła absolutnie wyjątkowa kolia, najpiękniejsza, jaką w życiu widziałam. Do tej pory nie rozumiałam, dlaczego bohaterów książek tak fascynują różne świecidełka. Owszem, ładnie błyszczą, ale przecież do niczego nie służą. Nie można ich przeczytać ani zjeść (gdyby się dało, pewnie smakowałyby wybornie, jak najlepszy owoc wyhodowany w cieplarni). Kiedy jednak zobaczyłam ten naszyjnik, doszłam do wniosku, że chyba już wiem, o co chodzi. Sznur brylantów płonął żywym ogniem, rzucając zielone, czerwone i niebieskie iskierki – aż chciało się wziąć kamienie do ręki, by sprawdzić, czy są zimne, czy gorące – a dokładnie pośrodku tkwił ogromny przejrzysty rubin, lśniący tak mocno, że raził oczy. Stojąca z tyłu Hetty gwałtownie westchnęła, Daisy zaś zawołała:
– O rany, to ci dopiero... – Nie musiała nawet kończyć zdania.
Kobieta uniosła drżącą dłoń do szyi.
– Dzień dobry – powiedziała cienkim głosikiem. – Czyż mój William nie jest wspaniały? Kupił mi ten naszyjnik na pierwszą rocznicę ślubu, akurat żebym miała go na podróż. Jest po prostu cudowny. – Jej palce zacisnęły się na rękawie męża. Spojrzała na niego, szybko mrugając.
– Wszystko dla mojej drogiej żony – oświadczył pan Daunt i z czułym uśmiechem poklepał ją po dłoni. – A teraz proszę nam wybaczyć... – Znowu wysforował się przed nas, prowadząc panią Daunt za rękę jak małe dziecko, i razem wsiedli do pociągu.
– Masz pojęcie, kto to jest? – szepnęła Daisy. – Georgiana Strange!
Pewnie zrobiłam zdziwioną minę, bo moja przyjaciółka westchnęła i wyjaśniła:
– Po tym jak w zeszłym roku zmarła jej matka, została najbogatszą dziedziczką w całej Anglii. To był ogromny skandal – matka zostawiła jej cały majątek, a jej brata w ogóle nie uwzględniła w testamencie. Wszyscy kawalerzy uganiali się za panną Strange, ale wybrała właśnie pana Daunta. On ma fabrykę – Pigułki Odchudzające Daunta, no wiesz. Słyszałam, że nie najlepiej mu się powodzi, ale widocznie to nieprawda, skoro stać go na taki naszyjnik! Do licha, cóż za okropny typ!
– Nie aż taki okropny – wtrąciła się Hetty, mrugając żartobliwie – skoro daje takie klejnoty!
– Hm – mruknęła Daisy bez przekonania. – No może.
– Pigułki Odchudzające Daunta! – zawołał mój tata, który tymczasem odprawił tragarza. – Muszę z przykrością powiedzieć, że jeśliby sądzić po ich producencie, to raczej nie wpływają korzystnie na charakter. Zresztą nie mam zaufania do pigułek odchudzających. Hazel, pamiętaj, żeby ich nigdy nie brać. No dobrze, wsiadamy?
Wyciągnął do mnie dłoń, a ja ją ujęłam i pozostawiając za sobą codzienne, prozaiczne życie, weszłam po schodkach prosto do kremowego wnętrza słynnego Orient Expressu. Wszystkie odgłosy dobiegające z zewnątrz natychmiast przycichły. Było zupełnie tak, jakby ktoś otulił mnie pięknym, kojącym kocem – najdroższym i najbardziej olśniewającym na świecie.
Wnętrze Orient Expressu przypominało wystrojem miniaturowy pałac lub wyjątkowo luksusowy hotel. Ściany był wyłożone gładkim, złocistym drewnem o bogatym rysunku, dodatkowo zdobionym ślicznymi intarsjami o motywach roślinnych; złoto aż kapało z lamp, ram obrazów i framug drzwi. Staliśmy na miękkim ciemnoniebieskim dywanie, który ciągnął się przez całą długość rozświetlonego żyrandolami korytarza. Zdałam sobie sprawę, że w tych okolicznościach bez najmniejszego trudu powstrzymam się od zabawy w detektywa. Było to otoczenie tak różne od znanych mi miejsc, tak pełne zachwycających detali, że nawet Daisy nie mogła się tu nudzić. Prawda?
Rozejrzałam się po korytarzu i wciągnęłam w płuca słodki, mocny zapach. Po mojej lewej stronie ciągnął się rząd zamkniętych drzwi do przedziałów. Zaczęłam się zastanawiać, który nam przypadnie.
W tej chwili podszedł do nas jasnowłosy mężczyzna o miłej, łagodnej, pogodnej twarzy, ubrany w niebieską aksamitną marynarkę z pięknymi złotymi guzikami. Ukłonił się i powiedział:
– Pan Wong, jak mniemam? – Mówił z wesołym, rozkołysanym akcentem. – A to pewnie panna Wong i panna Wells! Witamy w Simplon Orient Expressie! Jestem Jocelyn Buri, konduktor tego wagonu sypialnego, i będę się państwem opiekował w czasie podróży. Mam za zadanie dopilnować, aby czuli się państwo u nas dobrze i komfortowo. A teraz zapraszam do przedziałów.
– Czy jest pan Francuzem? – spytała Daisy, gdy ruszyliśmy za nim korytarzem.
– Nie, mademoiselle, pochodzę z Austrii – wyjaśnił Jocelyn z uśmiechem. – Najwspanialszego kraju na świecie.
– Och – mruknęła moja przyjaciółka, niezadowolona z tak niespodziewanej degradacji Anglii.
Los nadzwyczajnie się do nas uśmiechnął. Pierwszy wagon, zabierający pasażerów z Calais do Stambułu, składał się z dwunastu przedziałów. W ośmiu z nich – najlepszych – było jedno łóżko; w pozostałych czterech, które pewnie uważano za ciut gorsze, znajdowały się po dwie kuszetki, umieszczone jedna nad drugą. Daisy i ja powinnyśmy, rzecz jasna, mieć osobne przedziały, ale ponieważ brakowało miejsc, dostałyśmy dwuosobowy – numer dziesięć, z przodu, blisko lokomotywy. Hetty dzieliła sąsiedni z pokojówką państwa Dauntów, a mój tata został umieszczony na drugim końcu wagonu, w przedziale numer trzy, połączonym wewnętrznymi drzwiami z przedziałem Maxwella. To oczywiście bardzo mu odpowiadało – na genialne pomysły biznesowe wpada zazwyczaj o drugiej nad ranem i od razu prosi wtedy sekretarza, żeby wszystko zanotował. Gdy byłam młodsza i nie mogłam zasnąć, czasami do nich zaglądałam i zwijałam się w kłębek na kolanach taty, kołysana do snu pomrukiem jego głosu oraz unoszeniem się i opadaniem jego piersi pod moim policzkiem. Niekiedy tak zasypiałam, a potem się budziłam przysypana różnymi dokumentami, zupełnie jak blat stolika do pisania.
– Do licha – westchnęła Daisy, gdy pudła na kapelusze i walizki zostały już rozmieszczone w przedziale, a Hetty pochowała nasze rzeczy w małych poręcznych szufladach. – Czyż tu nie jest fenomenalnie? Lepszego dormitorium nie umiem sobie wyobrazić. Mogłybyśmy urządzać ucztę o północy nawet codziennie, gdybyśmy chciały!
– Dobrze, zamówimy coś do przedziału – zgodziłam się.
– Och, nie! – zaprotestowała Daisy. – To by wszystko popsuło. Legalna uczta ogóle nie ma sensu. No, przejdźmy do spraw ważnych. Wiedziałaś, że ten pociąg słynie z tego, że roi się w nim od przemytników i złodziei biżuterii? Czytałam o pewnej pani, która została w nocy odurzona, a rano po jej klejnotach nie było ani śladu. Myślisz, że naszyjnik pani Daunt też zginie?
– Przestań! – krzyknęłam, zanim zdążyłam pomyśleć. – To, że w Fallingford zdarzyła się kradzież, nie znaczy, że zdarzają się wszędzie.
Daisy zamarła, jak zawsze gdy poruszam ten temat, więc od razu się zawstydziłam. Nie lubię jej – ani sobie – o tym przypominać, ale ostatnio w mojej głowie rodzą się myśli, które wyskakują na zewnątrz, ledwie otworzę usta.
– Ja... chciałam tylko powiedzieć... – zaczęłam niezręcznie – ...że to mało prawdopodobne...
– Daj spokój, Hazel, na świecie jest mnóstwo złodziei. Całe gangi, o czym świetnie wiesz. Poza tym wtedy wcale nie chodziło o klejnoty.
Poczułam, że to „wtedy” zapada między nas niczym głaz.
– Przepraszam – mruknęłam i skierowałyśmy się do drzwi, żeby zobaczyć, kto jeszcze wsiądzie do pociągu.
Pierwszą osobą, którą ujrzałam, była drobna jasnowłosa kobieta w stroju pokojówki, ładna i przyjemnie zarumieniona. Akurat pospiesznie przechodziła korytarzem i rzuciła nam niechętne spojrzenie. W pewnym oddaleniu rozbrzmiewał płaczliwy głosik pani Daunt:
– Saro! Saro! Potrzebuję cię!
„To pewnie pokojówka pani Daunt, która dzieli przedział z Hetty” – uznałam. Nie sprawiała wrażenia zbyt miłej. Zamknęła za sobą drzwi do przedziału chlebodawczyni, lecz mimo to za moment dobiegł nas krzyk:
– No? Czego znowu pani chce?!
– Williamie, ona jest dla mnie niedobra! – zawyła pani Daunt rozpaczliwie.
– Saro, mówiłem ci już, że nie zamierzam tego tolerować! – warknął pan Daunt. Wydawał się rozsierdzony. – Jeszcze raz i... – Zniżył głos i nic więcej nie usłyszałyśmy.
Daisy znacząco uniosła brwi.
– No, no! – mruknęła. – Co tu się wyprawia?
– Och, to na pewno nic takiego – wymamrotałam zmartwiona. Znałam to spojrzenie. Daisy znowu miała swoje przemyślenia, a jej przemyślenia z reguły oznaczały kolejną sprawę dla Towarzystwa Detektywistycznego. Wiedziałam też, że chce oderwać swoje myśli od procesu, a w ten sposób byłoby jej najłatwiej.
Obrzuciłam wzrokiem piękny, długi, cichy korytarz, niebiesko-złoty i jasno oświetlony, i w tym momencie pod moimi stopami zadrżała podłoga. Pociąg zaczął się trząść i porykiwać niczym żywa istota gotowa do skoku. Zachwiałam się i chwyciłam Daisy za ramię, ale moja przyjaciółka tylko wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Nagle przy drzwiach do wagonu powstało jakieś zamieszanie. Na peronie czyjś ostry głos krzyczał:
– Szybko! Szybko, Aleksandrze! Otwórz te drzwi, dobry człowieku!
Jocelyn czym prędzej podbiegł do drzwi i otworzył je na oścież, gnąc się w ukłonie.
– Hrabina Demidowska! I panicz Arkady!
Z ciekawości aż wspięłyśmy się na palce. Do pociągu wsiadła osoba, której głos słyszałyśmy, za nią zaś druga. Po chwili pojawiły się torby i walizy – zaskakująco duży stos – później zaś drzwi znowu zostały zamknięte i dworcowe hałasy ucichły jak ucięte nożem.
Przed nami stała starsza pani – jedna z tych drobnych osóbek dziwnie podobnych do ptaków, które z wiekiem raczej się kurczą, niż nadymają, srebrnowłosa, ubrana w nieskazitelny, bezsprzecznie szyty na zamówienie kostium podróżny. W dłoni obleczonej w rękawiczkę ściskała cienką srebrną laskę, a z jej oczu biło niezadowolenie. Była piękna – i straszna.
Jocelyn szybkim uniesieniem palca kazał tragarzom chwycić bagaże – ale dama już ruszyła w naszą stronę. Najwyraźniej nie przywykła do czekania.
– Szanowna pani! – zawołał Jocelyn. – Czy mogę się przedstawić?
– Nie potrzebuję znać pańskiego nazwiska – odburknęła hrabina.
Słowo „hrabina” brzmiało szalenie europejsko; od razu przyszły mi na myśl czarne charaktery z powieści szpiegowskich Daisy, w najwyższym stopniu nikczemne. (Moja przyjaciółka czyta teraz mnóstwo powieści szpiegowskich – jej ulubionym autorem jest John Buchan – i chce nawet stworzyć w Towarzystwie Detektywistycznym dział kostiumów. Moim zdaniem Daisy ze sztuczną brodą i w pumpach to już byłaby przesada, ale ona mówi, że wcale nie o to chodzi i żebym nie udawała nierozgarniętej. Wolałabym, żeby nie używała takich długich słów. W końcu długie słowa to moja specjalność). Ale skąd dokładnie pochodziła hrabina? Miała dziwny akcent – taki, jaki przybierają dziewczynki z Deepdean, gdy wcielają się w role rosyjskich szpiegów. Czyżby więc hrabina była Rosjanką? Wiem, co się stało z tamtejszą arystokracją, a zwłaszcza z carem i jego rodziną. To po prostu straszne. (Kiedy w zeszłym trymestrze Fasolka usłyszała, jaki los spotkał te biedne małe księżniczki, płakała cały dzień). Ale jeszcze nigdy nie spotkałam nikogo z tego kraju. Nic dziwnego więc, że nie mogłam oderwać oczu od hrabiny.
– Zakładam, że będziesz nam usługiwał – ciągnęła starsza dama.
– Tak, szanowna pani – potwierdził Jocelyn, znowu się kłaniając. Jego policzki lekko się zaróżowiły. – Pani przedział ma numer osiem, a wnuka – numer dziewięć. To przedział dwuosobowy, ale drugie łóżko jest wolne, więc powinno być państwu wygodnie.
„Wnuka?” – zdziwiłam się i popatrzyłam na chłopca stojącego za hrabiną. Był mniej więcej w naszym wieku. Miał atrakcyjną, pociągłą twarz, ładne jasne włosy i pięknie zarysowane brwi. Poza tym chyba jeszcze rósł, bo kostki i nadgarstki wystawały mu ze zbyt krótkich nogawek i rękawów, a kości policzkowe odznaczały się bardzo wyraźnie. Od razu pomyślałam o małym lordzie z powieści – on, jak żywy, tylko odrobinę starszy. W tym momencie wnuk hrabiny pochwycił moje spojrzenie, więc szybko odwróciłam wzrok. Chłopiec!
– Też coś! – prychnęła dama. – Nie tego sobie życzyłam. Mieliśmy dostać dwa pojedyncze przedziały. To zostanie odnotowane. Ale trudno, proszę mi je pokazać. Idziemy, Aleksandrze.
– Tak, babciu – powiedział chłopiec, a ja zamrugałam ze zdziwienia. Odezwał się po angielsku, ale nie z rosyjskim ani też brytyjskim akcentem. Usiłował naśladować język wyższych sfer, jakim posługuje się Daisy, ale dziwnie przy tym zaciągał. Jeszcze nie słyszałam, by ktoś tak mówił.
Wyminęli nas – hrabina w ogóle nie dała po sobie poznać, że nas zauważyła, za to chłopiec się obejrzał. Jego spojrzenie wprawiło mnie w zakłopotanie. Było bezpośrednie i ciekawskie, zupełnie jakby przywykł się przyglądać temu, co budzi jego zainteresowanie.
Takie zachowanie nieszczególnie mi się spodobało. Miałam nadzieję, że Daisy też tak pomyśli, i ucieszyłam się, gdy popatrzyła na niego bezczelnie i chłodno – ani jej w głowie było spuścić oczy. Zlustrowała chłopca wzrokiem dokładnie tak samo jak on nas – jakby miała do tego pełne prawo i zamierzała tak postępować, niezależnie od tego, co ktoś sobie pomyśli.
Jocelyn zerknął na Aleksandra, później na mnie i moją przyjaciółkę, i mrugnął łobuzersko. Oblałam się pąsowym rumieńcem. Nienawidzę, gdy dorośli doszukują się romansu tam, gdzie nie może być o nim mowy.
Kiedy nowo przybyli zniknęli w swoich przedziałach, Daisy gestem zaprosiła mnie do naszego i również zamknęła drzwi. Sprawiała wrażenie rozradowanej.
– Rosjanie w Orient Expressie! – wykrzyknęła, a oczy jej błyszczały. – Ciekawe, co ona tu robi... Myślisz, że ucieka przed swoją mroczną przeszłością? I dlaczego ten chłopak mówi jak Amerykanin, a nie jak Rosjanin? Ooo... Może wcale nie jest jej wnukiem... Może ta kobieta go porwała!
– Nic podobnego! – oburzyłam się, nagle uświadamiając sobie, że Daisy ma rację z tym amerykańskim akcentem. – Nie wygląda na ofiarę porwania.
Daisy jednak zupełnie mnie nie słuchała.
– Hazel – syknęła, drżąc z ekscytacji – ten pociąg kryje mnóstwo tajemnic!
– Przestań! – zażądałam. – Mówiłam ci, nie wolno nam prowadzić żadnych śledztw. Tata się nie zgodzi.
– Nie wiem, co twój tata ma tu do rzeczy. Jeżeli coś się dzieje, to się dzieje, i już. A skoro jesteśmy na miejscu, to musimy zbadać sprawę.
– Nie, nie musimy – odparłam z mocą. – Nie w czasie tych wakacji.
Jak miałam jej wytłumaczyć, że na tacie podobne wymówki nie zrobią wrażenia? W ogóle by nie zrozumiał, że czasami po prostu trzeba