29,99 zł
Kiedy ukochany dziadek Hazel umiera, Daisy Wells towarzyszy swojej przyjaciółce podróży do jej rodzinnego domu w pięknym, tętniącym życiem Hongkongu. Po trzydziestu dniach podróży statkiem dziewczęta docierają na miejsce, gdzie Hazel dowiaduje się, że wszystko się zmieniło. Nie ma jej ulubionej pokojówki, za to pojawia się nowy członek rodziny – Hazel dowiaduje się, że ma młodszego brata. Tym razem tragedia uderza najbliżej, Hazel z detektywa zmienia się w podejrzaną. Zostaje wrobiona w morderstwo! Obie członkinie Towarzystwa detektywistycznego muszą teraz współpracować jak nigdy wcześniej, konfrontując się z niebezpiecznymi gangami, tajemniczymi podejrzanymi i złowrogimi prywatnymi detektywami, aby rozwiązać morderstwo i oczyścić imię Hazel, zanim będzie za późno…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 307
Rodzina Wongów
Vincent Wong (Wong Lik Han )
June Wong (Wong Ka Yan , nazywana też Ah Mah) – pierwsza żona pana Wonga
Jie Jie (Wong Min Su ) – druga żona pana Wonga
Hazel Wong (Wong Fung Ying , zdrobniale Ying Ying) – wiceprezes i sekretarz Towarzystwa Detektywistycznego
Rose Wong (Wong Ngai Ling , zdrobniale Ling Ling) – przyrodnia siostra Hazel Wong
May Wong (Wong Mei Li , zdrobniale Małpka) – przyrodnia siostra Hazel Wong
Edward Wong (Teddy) – przyrodni brat Hazel Wong
DUŻY DOM
Su Li – niania Teddy’ego
Ping – służąca Hazel
Wo On – kierowca Hazel
Assai – służąca Ah Mah
Ah Kwan – służąca May
Pik An – służąca Rose
Ng – kucharz
Ah Lan – młody ogrodnik
Thomas Baboo – strażnik
pan John Maxwell – sekretarz pana Wonga
Daisy Wells – prezes Towarzystwa Detektywistycznego, gość rodziny Wongów
HONGKONG
pan Peter Svensson (znany też jako Sven) – biznesmen
pani Kendra Svensson – żona pana Svenssona
Roald Svensson – syn pana Svenssona
pani Bessie Fu – właścicielka herbaciarni Luk Man
pan Kai Wa Fan – biznesmen
Wu Shing – windziarz
doktor Crispin Aurelius – lekarz
Sai Yat – przywódca triady
detektyw Leung – prywatny detektyw
Część 1. Ku nowej przygodzie
Część 2. Rendez-vous ze śmiercią
Część 3. Tajemnice dużego domu
Część 4. Nocna eskapada
Część 5. Coraz bliżej celu
Część 6. Okup jak za księcia
Przewodnik po Hongkongu
Przypisy i objaśnienia od tłumaczki
Nota od autorki i podziękowania
Mimo że widziałyśmy zwłoki na własne oczy, nie wierzyłam w to, co się stało, dopóki nie wróciłyśmy od doktora.
Wcześniej wszystko wydawało mi się złym snem, i to najgorszego rodzaju – takim, jaki czasami miewam, kiedy prowadzimy śledztwo. W tych snach znienacka uświadamiam sobie, że moją przyjaciółkę ściga morderca, a ja nie jestem w stanie jej pomóc.
Tym razem jednak się nie obudzę, nawet jeśli mocno się uszczypnę. I boję się, że mogłam zapobiec zbrodni.
Daisy twierdzi, że wygaduję bzdury. Gniewnie marszczy nos i wciąż powtarza, że nie mogłam nic zrobić i że gdybym tam była, tylko straciłabym życie. Pewnie ma rację, ale jej słowa jak zwykle nie niosą pociechy. Mimo wszystko nie potrafię wyzbyć się wrażenia, że zawiodłam.
Widzicie, wróciłam do Hongkongu. Tak tu pięknie i jasno, a powietrze jest ciepłe i gęste. Jestem w domu. Nikt nie patrzy na mnie nieufnie. Przestałam być dziwadłem; czuję się cudownie, zupełnie jakbym nagle otworzyła dłoń i zdała sobie sprawę, że zdecydowanie zbyt długo zaciskałam pięść.
Niektóre rzeczy jednak się zmieniły i muszę sobie z tym radzić. Spędziłam w Anglii prawie dwa lata. W tym czasie nie tylko uczyłam się w szkole z internatem, lecz także zostałam detektywem. Razem z moją przyjaciółką Daisy w wielkiej tajemnicy prowadzimy śledztwa. Rozwiązałyśmy już pięć przypadków morderstw i choć ofiarom to nie pomoże, to przynajmniej odkryłyśmy prawdę o ich śmierci, kiedy policja była bezradna.
W Hongkongu za to otacza mnie rodzina, która pamięta młodszą, grzeczniejszą Hazel – tę, która wsiadła na statek płynący do Anglii. Trudniej jest być odważną, dorosłą i rozsądną, kiedy wszyscy oczekują jedynie, że będę posłuszną córką i dobrą starszą siostrą. Szczególnie ta druga rola nastręcza mi trudności, bo… Ale zanadto uprzedzam wypadki. Daisy nalega, by w miarę możliwości opowiadać po kolei, i ma rację. Nie zapomniałam jeszcze, jak powinno się zaczynać opisywanie nowego śledztwa, i zrobię to teraz, w notatniku, który dostałam na Gwiazdkę od mojej przyjaciółki.
Jeszcze tylko, zanim cofnę się do samego początku, powiem, że doszło do strasznej tragedii i że Towarzystwo Detektywistyczne musi wkroczyć do akcji. Oczywiście podejmiemy się tego zadania – ale tym razem ja tkwię w samym środku sprawy. Jestem zarówno detektywem, jak i świadkiem. A być może również podejrzaną.
Wszystko zaczęło się w styczniu, w pierwszym tygodniu wiosennego trymestru w Szkole Żeńskiej Deepdean, kiedy zadzwonił do mnie tata. Ziemia była pokryta śniegiem, a moja głowa – pełna wspomnień ze świąt Bożego Narodzenia spędzonych w Cambridge i myśli o nieco bulwersującym zdarzeniu w czasie ślubu wujka Daisy, który odbył się w Londynie w Nowy Rok. Kiedy więc tamtego ranka zostałam wezwana do gabinetu Matrony, Hongkong wydawał mi się bardzo, ale to bardzo odległy.
W słuchawce trzeszczało i dudniło.
– Halo? – powiedziałam i usłyszałam, jak mój głos odbija się echem i podąża hen, daleko, na drugi koniec świata. Przez moment panowała cisza, aż wreszcie odezwał się tata.
– Wong Fung Ying – zaczął i jego głos zabrzmiał głucho nawet przez telefon. – Muszę ci coś powiedzieć.
Wong Fung Ying to moje chińskie imię. Dla wszystkich w Anglii, a zwykle i dla taty, jestem po prostu Hazel. Tata używa mojego drugiego imienia wyłącznie wtedy, kiedy chodzi o coś bardzo ważnego, więc od razu zamarłam w przeczuciu najgorszego.
– Ah Yeh, twój dziadek… Hazel, wiesz, że ostatnio źle się czuł. I niestety wczoraj umarł. Nie sądziliśmy… nie sądziliśmy, że koniec nadejdzie tak szybko. Ale nadszedł.
– Tato! – zawołałam. – Nie wierzę! Czy to na pewno… prawda? – Kurczowo ściskałam słuchawkę w drżącej dłoni. Miałam wrażenie, że to niemożliwe. Nagle poczułam zapach fajki dziadka, jego pachnący tytoniem oddech, ciężką dłoń na mojej głowie.
– Nie okłamywałbym się, Hazel. A teraz posłuchaj mnie spokojnie. Musisz przyjechać do domu. Naturalnie nie zdążysz na pogrzeb, to już w przyszłym tygodniu, ale jeśli wyruszysz za kilka dni, przybędziesz jeszcze w czasie żałoby. Rozumiesz? Nie może cię tu zabraknąć.
– Nie, oczywiście, że nie – szepnęłam. Na usta cisnęło mi się mnóstwo słów, lecz tylko tyle zdołałam wykrztusić. Wciąż miałam przed oczami żywy obraz Ah Yeh obierającego pomarańcze; gdy siedziałam obok, podawał mi co trzecią. Był zbyt ważny, nie mogłam go stracić. To się nie mogło stać.
– A co na to Ah Mah? – zapytałam.
– Słucham? Twoja matka naturalnie się ze mną zgadza. Musisz przyjechać – odparł tata, nieco skonsternowany. Wiedziałam, że moje pytanie go zdziwiło, lecz musiałam je zadać. – Wasza opiekunka zajmie się wszystkim. Wsiądziesz na statek w Tilbury i pewnie już po miesiącu…
– Chcę wziąć ze sobą Daisy – przerwałam mu, dziwiąc się własnej śmiałości. Nie miałam pojęcia, co zamierzam powiedzieć, aż to powiedziałam. I kiedy tylko wymówiłam te słowa, zrozumiałam, ile dla mnie znaczy towarzystwo Daisy. Skoro musiałam wrócić do domu (i stawić czoło mamie – szepnął jakiś głos w mojej głowie), to potrzebowałam wsparcia.
– Hazel! – Tata westchnął. – Znowu ta Daisy!Nie umiem sobie wyobrazić bardziej nieodpowiedniej przyjaciółki, mimo że jest damą. Czy ona da sobie radę w Hongkongu?
Chyba w to nie wierzył, ja jednak nie miałam najmniejszych wątpliwości. Daisy dostosowuje się do otoczenia niczym kameleon. Wzięłam więc głęboki oddech, zebrałam się na odwagę, którą odkryłam w sobie w czasie podróży Orient Expressem, i sprzeciwiłam się woli ojca.
– Nie pojadę bez niej – oświadczyłam, a moja dłoń na słuchawce zaczęła się trząść jeszcze bardziej.
Tata znowu westchnął i prychnął zniecierpliwiony.
– Porozmawiam z dyrektorką – powiedział po chwili. – Jeśli się zgodzi i jeśli rodzice nie zgłoszą obiekcji… no cóż, w takim wypadku chyba mogłaby ci towarzyszyć. Ale Hazel, niech ci nie przyjdzie do głowy nic głupiego. Nie pozwól, żeby panna Wells podsunęła ci jakieś dziwne pomysły. Ah Yeh był stary. Stary i zmęczony. Nadszedł jego czas. To nie jest wasza kolejna sprawa… Nie chcę słyszeć żadnych porównań do historii z lata ani do tych wszystkich afer, w które się wplątałaś. Rozumiesz?
– Tak – wykrztusiłam, ocierając oczy. I naprawdę go rozumiałam. Wcale nie dlatego liczyłam, że Daisy pojedzie ze mną. Nie zamierzałam prowadzić z nią śledztwa. Tym razem po prostu chciałam mieć przy sobie swoją najlepszą przyjaciółkę.
– Dobrze. W takim razie przekaż słuchawkę waszej opiekunce. Musi mnie przełączyć do dyrektorki.
Podałam słuchawkę Matronie i niepewnym krokiem wyszłam z gabinetu. Daisy czekała za drzwiami na chłodnym korytarzu naszego domu, w którym każdy dźwięk odbija się echem od ścian. Błękitne oczy miała szeroko otwarte, a nos zmarszczony z ciekawości.
– Co się stało, Hazel? – zapytała, ale minęłam ją bez słowa. Biegiem pokonałam drewniane schody i wąski, słabo oświetlony korytarz. Okno w dormitorium czwartych klas było otwarte, mimo że na dworze trawa srebrzyła się od szronu. Nakryłam się szorstkim, szarym, wełnianym kocem i drżąca skuliłam na łóżku.
Wiedziałam, że Ah Yeh choruje. Ale nie spodziewałam się, że umrze tak nagle, kiedy mnie przy nim nie będzie. Chciałam przy nim być – a w ogóle to wcale nie powinien umrzeć, bo był moim Ah Yeh. Był też ważną częścią domu i całego Hongkongu, tak jak kolumny w naszym holu, staw w ogrodzie, schody prowadzące do drzwi frontowych. Nie mógł tak po prostu odejść.
Napisałam do Daisy list. Czasami kiedy nie potrafię czegoś powiedzieć, wybieram tę formę. Użyłam kilku szyfrów, które ostatnio ćwiczyłyśmy (Daisy jakoś nie potrafi w tym wytrwać), a potem zwinęłam kartkę i zostawiłam na jej łóżku. I znowu się położyłam.
Do pokoju weszła moja przyjaciółka. Wiedziałam, że to ona, bo stąpała niemal bezgłośnie, ostrożnie stawiając stopy, jak złodziej. List zaszeleścił, kiedy go rozwijała, a później usłyszałam poirytowane prychnięcie. Otworzyła swoją szkolną torbę i wyrwała kartkę z zeszytu, po czym zaczęła skrobać ołówkiem po papierze, odkodowując wiadomość.
Liczyłam sekundy, potem minuty.
– Hazel – odezwała się wreszcie. – Nie musiałaś pisać. Mogłaś zwyczajnie mi to powiedzieć.
– Nie mogłam – mruknęłam w szarość koca. Czułam, jak mnie szczypią oczy, ale wmawiałam sobie, że to z powodu gryzącej wełny. – Nie na głos.
– Usiądę przy tobie. Jeśli pozwolisz.
Wiedziałam, że w ten sposób próbuje mi okazać, że jest jej przykro z powodu śmierci mojego dziadka. Zwykle nie pyta, po prostu skacze na moje łóżko i wcale się nie przejmuje, czy trafi na brzuch czy na nogi.
– Dobrze – wymamrotałam.
– No tak – powiedziała po chwili. – Czyli jadę z tobą do Hongkongu?
Poderwałam się i przytuliłam ją z całych sił. I dopiero wtedy zaczęłam płakać.
Nie czuję się dobrze na statkach. Zawsze robi mi się słabo, a wtedy byłam jeszcze bardziej wycieńczona niż zwykle. Podróż do Hongkongu w mojej pamięci ma smak soli – z morza i z łez toczących się po moich policzkach.
Daisy za to bawiła się wyśmienicie. Zachwycała się salą restauracyjną i wystrojem kabin (wszystko było tak luksusowe jak w Orient Expressie, tylko na większą skalę), ja jednak z całego rejsu potrafię sobie przypomnieć ledwie parę dni, między innymi ranek, kiedy dowiedziałyśmy się o Jerzym V.
– Nie żyje! – zawołała Daisy z niedowierzaniem, patrząc na gazetę sprzed pięciu dni, kiedy po śniadaniu zasiadłyśmy w promieniach egipskiego słońca na pokładzie pierwszej klasy SS Strathclyde. Mogłyśmy stamtąd podziwiać gładką jak lustro powierzchnię Kanału Sueskiego, podczas gdy holowniki ciągnęły statek, wypuszczając w niebo kłęby pary. – Do licha, będziemy mieć nowego króla! Och, muszę się wystarać o żałobną opaskę. Tobie to dobrze, Hazel. Już jesteś cała w czerni.
– Biedna królowa – westchnęłam. – Biedni książęta i księżniczki! – Przeniosłam wzrok na swoją czarną sukienkę i na chwilę oprócz własnego poczułam też ich ból.
Daisy z namysłem przechyliła głowę.
– Tak się zastanawiam… Myślisz, że umarł z przyczyn naturalnych? To znaczy… chyba nie może być mowy o żadnychpodejrzanychokolicznościach? Ale jednak był królem… Co, jeśli ktoś go zamordował?
– Wiesz, że chorował, Daisy – przypomniałam, wyczuwając, do czego zmierza. Wcale mi się nie podobał tok jej rozumowania. – Był stary. I nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek chciał go zabić. Przecież jego najstarszy syn nie chce zostać królem!
– Hmm – mruknęła Daisy. – Pewnie masz rację. Chociaż nie mogę oprzeć się wrażeniu, że… Hazel, uważasz, że istnieje możliwość… to znaczy… czy jesteś przekonana, że twój dziadek…
– Dość! – przerwałam ostro. Bardzo zabolały mnie jej słowa. – Ah Yeh nie padł ofiarą przestępstwa. Nikt go nie zamordował. On po prostu umarł, Daisy. Ludzie czasem umierają z przyczyn naturalnych. Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co mówisz? Kto niby miałby go zabić? Jego syn? Czyli mójojciec?
– Nie! – Daisy pokręciła głową i z satysfakcją ujrzałam, że się zarumieniła. – Chciałam tylko… no… czy twój dziadek był bogaty?
– Może i tak – odparłam sztywno. – Ale nie wolno ci mówić takich rzeczy. I przede wszystkim ani słówka na ten temat przy mojej rodzinie, kiedy dotrzemy na miejsce. Rozumiesz?
– Rozumiem – burknęła z niechęcią. – Ale ja przecież tylko tak sobie gadam! To nic takiego. Nie możesz mieć mi tego za złe!
– Owszem, mogę – stwierdziłam.
Daisy zamilkła. Przez jakiś czas rozważała sytuację, aż wreszcie przepraszająco poklepała mnie po dłoni.
I znowu wszystko między nami było w porządku. Ilekroć widziałam na pokładzie Brytyjczyka z żałobną opaską na rękawie, miałam jednak wrażenie, że ból w mojej piersi się podwaja.
Co jeszcze zapamiętałam z podróży…? To, że Daisy dużo czasu spędzała w bibliotece.
Gdy wpłynęliśmy do cieśniny Malakka i woda w morzu zrobiła się zielononiebieska, a za rufą statku co noc widać było fosforyzujące smugi, moja przyjaciółka zaczęła się dziwnie zachowywać.
Znikała bez powodu i wracała po paru godzinach z palcami poplamionymi atramentem. Myślałam, że może w tajemnicy przede mną sporządza notatki na temat współpasażerów, i nawet się trochę zdenerwowałam, ale kiedy zacumowaliśmy w Singapurze, poszłam do okrętowej biblioteki, żeby zwrócić Tessę d’Urberville, i napotkałam tam Daisy. Siedziała przy stoliku nad stosem książek, a w dłoni trzymała pióro.
Gdy mnie usłyszała, poderwała głowę. Na jej opalone policzki wypłynął silny rumieniec.
– Co robisz? – spytałam.
– Uczę się – odpowiedziała po chwili. – Nie mów nikomu. Widzisz, ja… no cóż… nigdy nie mówiłaś zbyt wiele o Hongkongu. To zresztą nieładniez twojej strony, Hazel, bo musiałam sobie wszystko dedukować. Ale nie będę mogła tego robić, kiedy już znajdziemy się na miejscu. Wiem, że ubrania mam odpowiednie, sprawdziłam w prasie, ale nie tylko ubrania się liczą.
Zamrugałam ze zdziwienia.
– Daisy! – wykrzyknęłam. – Czy ty się boiszHongkongu?
– Wykluczone! – odparła, a jej rumieniec się pogłębił. – Chciałam się jedynie upewnić, że jestem w pełni przygotowana. A teraz, Hazel, opowiedz mi o swojej rodzinie. Masz dwie młodsze siostry, które nazywają się…
– Rose i May – powiedziałam. – Osiem i pięć lat, jak dobrze liczę.
– No i oczywiście masz tatę, którego poznałam. A twój tata ma… ee… dwie żony.
W tym momencie poczułam, że ja również oblewam się pąsem. Tata rzeczywiście ma dwie żony: moją mamę June i drugą, na którą mówimy Jie Jie. To nie jest jej imię, tylko zdrobnienie, znaczące mniej więcej tyle co „siostrzyczka”, ale już nie potrafię inaczej o niej myśleć. Kiedyś mimochodem wspomniałam o Jie Jie przy angielskich koleżankach, sądziłam jednak, że nawet Daisy nie zwróciła na to uwagi. Wytłumaczenie komuś z Anglii – kraju, w którym mężczyzna może mieć jedną żonę, bo jeśli ma więcej, to popełnia przestępstwo bigamii – dlaczego żony mojego taty się znają i mieszkają z nim w jednym domu, jest prawie niewykonalne.
– Nie przeszkadza ci to, prawda? – zapytałam z lekkim niepokojem.
– Ani trochę – odparła moja przyjaciółka, lecz odniosłam wrażenie, że mięsień jej szczęki drgnął nerwowo. I zrozumiałam, jak wiele dzieli jej wyobrażenie o rodzinie od mojego. Myślałam, że Daisy spodoba się w Hongkongu, bo zawsze łatwo się odnajdowała w miejscach, które wspólnie zwiedzałyśmy – ale zapomniałam, że wszystkie te miejsca były w Europie. Teraz przekroczyłyśmy granice jej świata i zmierzałyśmy do mojego. Daisy uzmysłowiła to sobie na długo przede mną.
Z dnia na dzień coraz więcej myślałam o rodzinie. Kiedy jestem w Anglii, usiłuję się od tego powstrzymać, bo za bardzo tęsknię, ale teraz sobie na to pozwoliłam. Myślałam o tacie, o tym, jak patrzył na mnie zza szkieł okularów, wręczając mi książkę. Myślałam o Jie Jie, przytulającej i całującej mnie w policzek. Myślałam o Su Li, mojej mui jai (to taka jakby młoda służąca), która nagradzała mnie ciastkami, kiedy dobrze napisałam sprawdzian, albo łaskotała mnie, aż płakałam ze śmiechu. Myślałam o swoich kochanych, zabawnych siostrzyczkach, Rose i May. No i myślałam o mamie.
Myśli o mamie były niewesołe. Nie widziałam jej ponad dwa lata. W przeciwieństwie do taty w tym czasie prawie się do mnie nie odzywała. Dostawałam tylko zaadresowane przez szofera Wo Ona paczki z ciastami kucharza Ng i dołączonymi krótkimi wiadomościami. Poza tym mama nieustannie wprawia mnie w zakłopotanie. Wiem, że jestem dla niej ważna, lecz mimo to traktuje mnie bardzo surowo. W dodatku zawsze wygląda tak pięknie, że czuję się przy niej mała i pospolita. Nie mamy ze sobą wiele wspólnego. Nie życzyła sobie, bym jechała do Anglii, i postarała się, żeby wszyscy o tym wiedzieli. Długo chowa urazę i dotkliwie karze ludzi, na których się gniewa. Byłam pewna, że wciąż ma mi za złe wyjazd. Właśnie dlatego spytałam o nią tatę.
Bo co, jeśli mama nie chciała, żebym wróciła do domu?
SS Strathclyde zawinął do doków Koulunu piętnastego lutego, trzydzieści dni po wypłynięciu z Anglii. Serce we mnie zamarło, kiedy zobaczyłam szerokie nabrzeże i górujące nad portem zielone Wzgórze Wiktorii na tle błękitnego nieba. Tutaj już nadeszła wiosna; jak na Hongkong wciąż było dość chłodno, lecz i tak zdecydowanie cieplej i słoneczniej niż wiosną w Anglii.
Kiedy statek zbliżył się do brzegu, poczułam znajomy fetor miasta.
– Och! – Daisy zmarszczyła nos. – Czy tu zawsze tak… pachnie?
Wciągnęłam w płuca woń rozgrzanej zieleni, brudu i jedzenia, która dla mnie stanowiła esencję Hongkongu.
– Tak – odparłam, mimowolnie się uśmiechając. – To zapach domu.
– Nie mojego! – mruknęła, pociągając nosem i dzielnie powstrzymując się od wyjęcia chusteczki. – Ale… no cóż, to przecież przygoda. Muszę się przyzwyczaić!
– Nie podoba ci się tutaj? – zapytałam nagle. Tak chciałam, by Daisy pokochała Hongkong… Pragnęłam tego wręcz rozpaczliwie.
– Hazel Wong, ty matołku! – obruszyła się moja przyjaciółka. – Za nic nie pojechałabym nigdzie indziej. Hongkong całkowicie się różni od Anglii, ale właśnie dlatego jest taki fascynujący. Cóż byłby ze mnie za detektyw, gdybym okręciła się na pięcie i wróciła do domu, bo zapach nie przypadł mi do gustu! Będzie cudownie, Hazel. Chociaż przydałoby się jakieś…
– Nie mów tego! – przerwałam jej pospiesznie. – Nie tutaj. Jesteśmy w Hongkongu ze względu na dziadka, Daisy, i tyle.
– Psujesz zabawę – westchnęła i pokazała mi język. Z wysiłkiem zachowałam poważną minę.
Dookoła zrobiło się lekkie zamieszanie, ponieważ statek zaczął przybijać do brzegu. Marynarze rzucili liny, a bagażowi przynieśli walizki i złożyli obok nas. Przypomniałam sobie dzień, w którym dopłynęłam tym statkiem do brzegów Anglii. Teraz stałam na pokładzie sporo starsza i dojrzalsza – lecz nagle cały ten czas jakby zniknął. Nie miało już znaczenia, gdzie byłam i co robiłam. Wróciłam do domu.
Trap opadł ze zgrzytem i pasażerowie zaczęli klaskać. Na lądzie zapanował chaos. Mężczyźni w obszarpanych kamizelkach krzyczeli i przepychali się ze swoimi zielonymi i czerwonymi rikszami, kierowcy czekający w autach naciskali klaksony, kulisi dźwigali ciężkie ładunki na drągach wspartych na barkach, a jednakowo ubrani tragarze dreptali przy palankinach. Z radością pokazywałam Daisy wszystko po kolei. Znałam to miejsce i tych ludzi.
Pasażerowie pierwszej klasy zaczęli schodzić na ląd; bagaże dźwigali idący przodem służący. Byli tam Europejczycy w lnianych garniturach i korkowych hełmach, Chinki w cheongsam*, Chińczycy w kaftanach i szerokich spodniach oraz Indusi w długich szatach i Induski w sari. Wcześniej zmieniłam czarną sukienkę na białą (w Hongkongu to biel jest kolorem żałoby), zaplotłam włosy i ukryłam je pod szerokim rondem białego kapelusza. Daisy również była ubrana cała na biało, policzki miała zaróżowione, a lśniące złote pukle wymykały jej się spod kapelusza.
Kiedy nadeszła nasza kolej, ostrożnie zeszłyśmy po trapie. Rozejrzałam się za Su Li i samochodem, którym miałyśmy się dostać na wyspę Hongkong. Serce zabiło mi szybciej na myśl, że tata mógł po nas wyjechać. Na moment zapomniałam nawet, że smuci mnie śmierć dziadka, i tylko cieszyłam się z powrotu do domu.
Ale zaraz przyszło mi do głowy, że zamiast taty może czekać na nas mama. Moje serce jeszcze bardziej przyspieszyło, tym razem z odmiennego powodu. Nie wiedziałam, czy jestem już gotowa stawić czoło jej niezadowoleniu.
Wreszcie dostrzegłam długiego czarnego daimlera i naszego kierowcę, Wo Ona, który do mnie machał. Nie towarzyszyło mu żadne z moich rodziców. Obok niego, w głębokim ukłonie i uniformie złożonym z czarnych spodni i długiego białego kaftana zapinanego z boku, stała służąca. Nie była to Su Li, ale jedna z młodszych mui jai, mała Ping o krągłej twarzy, która rumieniła się tak łatwo jak ja i miała niewiele więcej lat. Wydała mi się trochę wyższa, choć równie nieśmiała i nieporadna jak dawniej. Tylko co tu robiła? Gdzie się podziała Su Li? Gdyby jakakolwiek mui jai musiała po mnie wyjść, powinna to być ona. Nic z tego nie rozumiałam i moja radość nagle się ulotniła.
– Tam jest samochód – zwróciłam się do Daisy. – Pojedziemy nim na prom.
– Och! – zawołała moja przyjaciółka. – A gdzie są twoi rodzice? Czy ta dziewczyna ma na sobie spodnie? To… służąca? Taka twoja Hetty?
– Tata jest bardzo zajęty. Myślę, że czeka w domu – odpowiedziałam nie bez wahania. – A spodnie noszą tutaj wszyscy! I tak, to służąca, ale… nie taka jak Hetty. Pamiętasz, mówiłam ci o Su Li. Ona też chyba została w domu.
– Wiedziałam o spodniach! – pospieszyła z zapewnieniem Daisy, miętosząc rondo kapelusza; nieodparcie przypominała przy tym kota, który chce wykonać skok, lecz boi się zamoczyć łapy. – Musiałam czytać o tym w którejś książce.
Nie sądziłam, że kiedyś ją taką zobaczę – zdenerwowaną do tego stopnia, że ucieknie się do oczywistego kłamstwa.
Ruszyłyśmy w kierunku Ping i Wo Ona. Daisy mocno zaciskała palce na mojej ręce.
– Wszystko w porządku! – rzuciłam zachęcająco. – Nie przejmuj się, Daisy! Będzie dobrze!
– Po prostu to jest takie nowe – wymamrotała. – No i strasznie tu gorąco!
– Boisz się? – szepnęłam. – Ty, Daisy Wells?
– Wcale się nie boję! – syknęła gniewnie. – Zwyczajnie przystosowuję się do otoczenia. Proszę, daj mi trochę czasu.
Tyle razy wyobrażałam sobie powrót do domu… Na razie jednak rzeczywistość bardzo się różniła od marzeń.
– Panienka Hazel! – zawołała Ping, kiedy tylko podeszłyśmy bliżej. Mówiła szybko, po kantońsku, i widziałam, że aż się trzęsie, by zachować się, jak należy. – Niezmiernie mi przykro z powodu śmierci dziadka panienki.
– Dziękuję – odpowiedziałam odruchowo. – A gdzie Su Li?
Ping pochyliła głowę z zażenowaniem. „Co się stało? – pomyślałam. – Czyżby Su Li… odeszła?!”
– Stało się coś… to znaczy, coś się zmieniło. Su Li ma teraz w domu inną pozycję. Przykro mi, że muszę to panience powiedzieć. Szanowny ojciec panienki przydzielił mnie panience i panience Wells, a Su Li… Sama panienka zobaczy. Ojciec panienki przeprasza, że nie mógł tu być. Czeka w domu z resztą rodziny.
Znowu schyliła głowę, policzki jej płonęły. Nagle poczułam się tak, jakbym znowu miała pod stopami rozkołysany pokład. Byłam skonsternowana i poirytowana. Czego mi nie powiedzieli?
– Wsiądźmy – zachęciła Ping, usiłując załagodzić sytuację. – Wszystko się ułoży.
– Hazel! – szepnęła Daisy obok mnie. – Hazel! Czy ty mówisz po chińsku? Copowiedziałaś?
Uzmysłowiłam sobie, że jeszcze nie słyszała, żebym posługiwała się chińskim; mówiłam przy niej wyłącznie po angielsku i czasami po francusku.
– Ja… w gruncie rzeczy powiedziałam tylko „cześć” – mruknęłam, rumieniąc się. – To nic takiego.
– To było dużo więcej niż „cześć”! – odparła, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. – Hazel, nie wiedziałam, że jesteś taka mądra!
Uśmiechnęłam się i na chwilę poczułam się lepiej. Daisy zwykle nie szafuje komplementami.
Kiedy jednak wsiadłyśmy do auta, owionął mnie zapach skóry oraz pomarańczy, które jadałam na tylnym siedzeniu. Nagła fala smutku sprawiła, że moje gardło się zacisnęło. Pomarańcze kojarzyły mi się z Ah Yeh. Nie mogłam już przestać myśleć o tym, dlaczego wróciłam. Podniosłam wzrok i zobaczyłam we wstecznym lusterku współczujące spojrzenie Wo Ona.
– Przykro mi z powodu dziadka panienki – powiedział, a jego szeroka, spalona słońcem twarz zmarszczyła się ze smutku. – Wiem, jak musi panience być trudno.
– Dziękuję – mruknęłam i wytarłam twarz chusteczką; miałam nadzieję, że Daisy zrzuci to na karb upału.
Zawarczał silnik i samochód ruszył. Ping siedziała z przodu z Wo Onem, Daisy zaś obok mnie. Starannie ułożyła fałdy spódnicy i zafascynowana przyglądała się krzątaninie w dokach. Wyciągnęłam rękę i uścisnęłam jej dłoń; odpowiedziała mi tym samym.
Razem z siedmioma innymi smukłymi czarnymi autami prowadzonymi przez szoferów wjechaliśmy na prom, by przepłynąć z portu do Przystani Królowej. W trakcie hałaśliwej przeprawy wyglądałam przez okno, oddychałam głęboko i z trudem powstrzymywałam mdłości.
Dżonki i sampany kołysały się wokół nas na wzburzonym morzu. Ich czerwone żagle przypominały skrzydła. Gdy podpłynęliśmy bliżej nabrzeża, zobaczyłam rzędy biało-brązowych zabudowań. Zamrugałam. Wielu nowych budynków nie rozpoznawałam. Moją uwagę przykuł jeden wręcz gigantyczny, z wieloma ciemnymi pionowymi pasami okien i dwoma niższymi skrzydłami po bokach, przypominającymi lwie łapy.
– A to co? – zapytałam.
– Nowa siedziba banku Hongkong & Shanghai – wyjaśnił Wo, obracając się ku nam. – Imponująca, prawda?
Trudno było się nie zgodzić. Miałam wrażenie, jakby przesłaniała całe niebo. Zresztą nie tylko ona. Wszystkie znane mi budynki, w tym poczta i pięciopiętrowa centrala Banku Wonga, wydawały się malutkie w porównaniu z nowymi kolosami. Urosłam, kiedy mnie tu nie było, lecz urósł i Hongkong.
Jechaliśmy w cieniu potężnego banku, a potem znienacka znaleźliśmy się w samym sercu pełnej gorączkowego rozgardiaszu Dzielnicy Centralnej. Pochyliłam się naprzód, kiedy samochód trząsł się na wybojach. Opłakiwałam dziadka, lecz mimo to powrót do Hongkongu podniósł mnie na duchu. Dookoła jeszcze wisiały dekoracje związane z obchodami chińskiego Nowego Roku i miasto wyglądało odświętnie. Wskazywałam Daisy różne miejsca, a kiedy się gubiłam, podpowiadał mi Wo. Krzyczał również na innych kierowców, co zaszokowało Daisy. Gdy wykonał gwałtowny manewr, żeby uniknąć zderzenia z tramwajem, moja przyjaciółka ze świstem nabrała powietrza. Jej twarz była też dosyć napięta, kiedy skręciliśmy, by ominąć wózek z ładunkiem bambusowych tyczek. Ja za to wybuchnęłam śmiechem. Zdążyłam już zapomnieć, jak wygląda ruch uliczny w Hongkongu – ale teraz przypomniałam sobie, czemu zawsze sądziłam, że Brytyjczycy na drogach zachowują się strasznie nudno.
Wszędzie sięgały nieba wysokie budynki, wiele z nich w trakcie budowy; wysoko w górze robotnicy chwytali równowagę na wąskich rusztowaniach, w powietrzu unosił się pył. Mijaliśmy sklepy jubilerskie i herbaciarnie, i mnóstwo ludzi w marynarkach, długich szatach lub cheongsam, oczywiście pędzących przed siebie w nieustannym pośpiechu charakterystycznym dla Hongkongu. W samochodzie zrobiło się okropnie duszno. Dmuchałam sobie na twarz, próbując nieco się ochłodzić. Wszystko było takie znajome i jednocześnie obce. Nie odrywając wzroku od widoków za oknem, usiłowałam się na nowo nauczyć tego miasta.
Zwróciłam uwagę na sklep z remediami medycyny chińskiej – mama je uwielbia – cały udekorowany na złoto-czerwono, z butlami suszonych i sproszkowanych składników: twardych skór, kruchych muszli i kości. Aż w samochodzie poczułam intensywny zapach żeń-szenia. Przebił się przez fetor śmieci w rynsztoku, wśród których myszkowały dwa bezdomne brązowe psy. Grupa kulisów siedziała w kucki, jedząc na ulicy ryż z czarek. Riksza przemknęła tuż obok nas, zręcznie wymijając ludzi i zwierzęta.
Przedarliśmy się przez ruchliwe centrum, skręciliśmy w Garden Road i ruszyliśmy w górę zbocza Wzgórza Wiktorii. Strzeliste drzewa i pnącza tworzyły baldachim nad naszymi głowami. Czarno-białe pasiaste motyle uciekały przed autem, a powietrze było przesycone słodkim aromatem różaneczników; po obu stronach drogi rosło mnóstwo krzewów obficie pokrytych łososiowymi kwiatami. Minęło sporo czasu, zanim znaleźliśmy się na Robinson Road. Przejechaliśmy przez jedną szeroką bramę, potem przez drugą. Daisy z niedowierzaniem patrzyła na mijane rezydencje.
Wreszcie dotarliśmy do naszego kompleksu i zobaczyłam Thomasa Baboo. Wąsaty strażnik w czerwono-złotym uniformie, z białym turbanem jaśniejącym w słońcu, pomachał nam na powitanie. Dostojnie ruszyliśmy długim białym podjazdem przez piękny ogród w formie tarasów i wreszcie zajechaliśmy przed lśniący w słońcu biały, dwupiętrowy dom. Ma ogromne okna, piękne filary i otwartą werandę, do której prowadzą granitowe schody. Stopnie są tak wysokie, że kiedy byłam malutka, pokonywałam je z najwyższym trudem. Pamiętam, jak Su Li podsadzała mnie ze śmiechem, a ja cała czerwieniałam z wysiłku.
Olbrzymie drzwi wejściowe były odsunięte, jak zawsze w ciągu dnia; za nimi dostrzegłam chłodny ciemny hol, z kolumnami, kanapami i imponującymi wazami, w których ogrodnicy co ranka układali świeże kwiaty.
Daisy zamarła. Gapiła się na dom z otwartymi ustami, co, przyznacie, nie przystoi damie.
– Hazel – powiedziała po chwili bardzo cicho. – Nie sądziłam, że jesteś aż tak bogata.
Bogactwo to coś, z czym kryję się w Deepdean i w ogóle w Anglii. Widzicie, tata Daisy mieszka w mocno podupadłej rodowej siedzibie, ojcowie Kitty czy Lavinii są po prostu dobrze sytuowani, a tata Fasolki jest zamożnym fabrykantem w pierwszym pokoleniu.
Mój tata z kolei jest tak bogaty, że nie mamy jednego samochodu, tylko po samochodzie dla każdego członka rodziny. Jest tak bogaty, że ma jacht, ośmioro służących i przeogromną rezydencję. Jest bogaty nawet jak na standardy hongkońskie, a tutaj wszystko kręci się wokół pieniędzy. Gdybym jednak spróbowała opowiedzieć o tym angielskim koleżankom, wyszłabym na chwalipiętę i w dodatku jeszcze bardziej podkreśliła swoją odmienność. A tego nie chciałam.
– Ja… ja… to tylko tak wygląda – bąknęłam.
– Wygląda? – powtórzyła Daisy, taksując mnie wzrokiem. – Ależ Hazel… to wygląda całkiem nieźle. Przez te wszystkie lata mogłaś mi powiedzieć, że przyjaźnię się z… księżniczką.
– Niejestem księżniczką! – zaprotestowałam szeptem, ponieważ Wo On już obchodził samochód, żeby pomóc nam wysiąść. – Ja po prostu… Później ci wyjaśnię. W Hongkongu wszystko jest inne.
– Widzę – przyznała i popadła w zadumę.
Chciałam zapytać, o czym myśli, ale w tym momencie ktoś wyszedł z domu i stanął na schodach.
To był tata. Miał wyjątkowo poważną minę. Od razu sobie przypomniałam, że przyjechałyśmy do Hongkongu, by opłakiwać dziadka.
Wo On padł na kolana z pochyloną głową. Ping skłoniła się nisko.
– Hazel! – syknęła mi do ucha Daisy. – Należysz do rodziny królewskiej! Twój ojciec jest królem! Trzeba było mi powiedzieć!
– Nie! – zaprzeczyłam. – Oni… kłaniają się ze względu na dziadka. To część obrzędów żałobnych. Należy okazać mu szacunek. Eee… no więc teraz musimy się wczołgać po schodach. Na kolanach. Przepraszam.
Daisy zamrugała ze zdziwieniem.
– Wczołgać? Naprawdę? Cudownie!
– Wcale nie! Mówię poważnie. Nie możesz się śmiać – dodałam pospiesznie. Znałam Daisy i wiedziałam, że podejdzie do sprawy niefrasobliwie. Musiała jednak zrozumieć, że tym razem to nie zabawa.
Uklękłyśmy więc i na czworakach ruszyłyśmy do drzwi wejściowych. Granit ranił moje dłonie, czułam też krople potu na skroniach i w zgięciach kolan. Powinno mi być głupio. Angielska pensjonarka we mnie mówiła, że to jest głupie. Ale nie miała racji. Zachowywałam się absolutnie stosownie, a było to równie trudne i przykre jak świadomość, że już nigdy nie zobaczę dziadka.
Wspięłam się po stopniach i zatrzymałam u szczytu schodów. Dłonie mnie bolały.
– Moja Hazel – odezwał się tata.
Widziałam tylko jego stopy w pantoflach, które nosił po domu. Zawsze się ubiera na zachodnią modłę, nawet w Hongkongu, ale kiedy nie przyjmujemy gości, chętnie nosi do garnituru chińskie pantofle. Z kolei dziadek nigdy by nie włożył zachodnich strojów; ta myśl spowodowała, że łzy znowu napłynęły mi do oczu. Szybko wstałam i pokłoniłam się tacie, a on mnie objął i pocałował w czubek głowy.
– Witaj w domu – powiedział. Następnie uścisnął dłoń Daisy. – Witam w Dużym Domu, panno Wells. Dziękuję, że przyjechała pani z Hazel.
– Cała przyjemność po mojej stronie, panie Wong – odparła moja przyjaciółka i perfekcyjnie dygnęła, mimo że miała nogi w pyle i ubrudzoną sukienkę. – Bardzo dziękuję za zaproszenie.
– Hazel… – Kiedy podniosłam wzrok na tatę, zobaczyłam, że oczy ma pełne łez. – Przykro mi z powodu twojego dziadka. Ah Yeh był wspaniałym człowiekiem.
– Mnie również jest przykro, ojcze. Ogromnie.
– Dobrze znowu cię widzieć – dodał. – Przepraszam, że nie mogłem po was wyjść. Ale teraz wszyscy czekamy, by was powitać.
Uśmiechnęłam się. A więc nic wielkiego się nie stało. Tata wyszedłby po mnie, gdyby mógł. W gruncie rzeczy nie miało to znaczenia.
W tym momencie zobaczyłam swoje siostrzyczki, Rose i May. Stały na gładkiej białej podłodze w holu, ze zdenerwowania przestępując z nogi na nogę. Rose, ubrana w nowy biały kaftan, uśmiechała się nieśmiało, ręce trzymając za plecami. Była dość wysoka i dzięki długim rzęsom oraz drobnym uśmiechniętym wargom najładniejsza z nas. Za to May, kiedy tylko zobaczyła, że patrzę w jej kierunku, rzuciła się ku mnie, piszcząc jak małpka, od której wzięła przydomek. Miała trzy lata, kiedy ostatnio ją widziałam, teraz zaś musiała mieć około pięciu. W głębi serca nie byłam pewna, czy ją poznam, ale jej rysy, silna szczęka i oczy niczym guziczki od razu wydały mi się znajome. Objęłam May i ukryłam twarz w jej włosach, miękkich, choć pachnących niezbyt świeżo.
– Utyłaś! – zawołała. – Ładnie ci. Podobasz mi się.
– A mnie się podoba twój kapelusz, starsza siostro – wydukała Rose, przebierając nogami.
– Dziękuję, Ling Ling – odpowiedziałam, używając zdrobnienia, i ją też przytuliłam. – A ty nie bądź niegrzeczna, Małpko.
May pokazała mi język.
– MEI LI! – ryknął tata. – Traktuj starszą siostrę z szacunkiem! Panno Wells, to moje młodsze córki, Rose i May. Przeważnie całkiem dobre dziewczynki.
May zachichotała.
– A to moja pierwsza żona, June.
Mama wystąpiła naprzód drobnymi, tanecznymi kroczkami – ma skrępowane stopy, więc nie może chodzić inaczej – i ukłoniła się Daisy. Nosiła fryzurę typu bob, bardzo modną, ułożoną w fale, twarz miała delikatnie umalowaną, oczy podkreślone czarną kreską, a wygięte wargi – czerwoną szminką. W białym cheongsam wyglądała ślicznie – i bardzo nieprzystępnie. Serce zabiło mi szybciej.
– Witam, panno Wells – odezwała się. – Miło mi panią poznać.
– Mnie również bardzo miło panią poznać, pani Wong – odparła moja przyjaciółka, nieskazitelnie uprzejma i z całej siły odwracająca wzrok od bucików mamy.
Następnie mama zwróciła się do mnie.
– Witaj, Ying Ying. Nie do wiary, jaka jesteś duża – powiedziała po kantońsku, zerkając na mnie z ukosa. – Mnóstwo łakoci w tej Anglii, co? No dobrze, to czego się uczyłaś w tej swojej szkole?
– Historii – odpowiedziałam, znowu po angielsku, żeby Daisy zrozumiała. Mama świetnie zna angielski, choć niechętnie się nim posługuje. – Wiem już wszystko o wojnie domowej w Anglii. A na matematyce uczyłyśmy się algebry.
– Hazel jest drugą najbystrzejszą uczennicą w klasie – wtrąciła Daisy. – Ja jestem pierwszą, rzecz jasna, i nic na to nie poradzę. Ale Hazel nieźle sobie poczyna.
– Hm! – mruknęła mama. – Masz okropnie brązową skórę, Hazel. Nie używałaś parasolki na statku?
– Ja… zapomniałam – jęknęłam. Cała się trzęsłam i czułam się strasznie malutka, mniejsza niż Rose. Mama zawsze tak na mnie działała i przez ostatnie dwa lata nic się pod tym względem nie zmieniło. Posłałam jej ukradkowe spojrzenie. Miała zagniewaną minę – najwyraźniej mi nie wybaczyła. Musiałam ugryźć się w język, żeby nie zacząć przepraszać.
– A to jest Jie Jie – rzekł tata, wskazując. – Hazel pewnie opowiadała pani o naszej rodzinie, panno Wells.
Jie Jie skłoniła głowę.
– Dzień dobry – powiedziała cicho. – Witam, panno Wells. Ying Ying, cieszę się, że cię widzę.
Jie Jie jest wyższa od mojej mamy, ma drobne usta jak Rose i oczy takie jak May. Jej oczy zwykle się śmieją i teraz też się do mnie uśmiechnęła, chociaż delikatniej niż zwykle – zwykle wybucha śmiechem, odrzucając głowę do tyłu – ponieważ trochę się denerwuje w obecności mamy. Odpowiedziałam jej uśmiechem.
Jie Jie, mama Rose i May, jest częścią naszej rodziny, ale ludzie zwykle nie uważają jej za tak samo ważną jak moja mama. Chociaż też jest żoną mojego taty, to on poza domem, w eleganckim towarzystwie, żoną nazywa wyłącznie moją mamę. Próbowałam wyjaśnić to Daisy na statku, ale zatrzymałam się na tym, że w oczach świata moje siostry są córkami mojej mamy, prywatnie zaś przynależą do Jie Jie. Ja nie widzę w tym nic dziwnego, lecz oczywiście to nie po angielsku.
Nie powiedziałam jednak Daisy – ani w ogóle nikomu – że czasami wolałabym być córką nie swojej mamy, tylko łagodnej, ciepłej, wesołej Jie Jie.
– Następny członek rodziny będzie dla ciebie niespodzianką, Hazel, podobnie jak dla panny Wells. Wolałbym ci go przedstawić w przyjemniejszych okolicznościach, ale… no cóż, sama zobaczysz. Su Li!
I oto z cienia kolumn wyłoniła się Su Li. Podskoczyłam z radości i poczułam, że uśmiecham się jeszcze szerzej. Jest i Su Li! Zaraz tu podejdzie, wyciągnie do mnie ręce i powie: „Panienko Hazel!”. Nie udało mi się tego wytłumaczyć Daisy, ale Su Li była dla mnie nie tylko kimś takim jak Hetty, lecz także takim jak pani Doherty. Prawie uważałam ją za swoją trzecią matkę.
Czyli to było zwykłe nieporozumienie. Su Li znowu będzie mi służyć i wszystko się ułoży. Ping była miła, oczywiście, ale nie mogła się równać z Su Li.
– Su Li! – zawołałam. – Cześć!
Ale ona nawet na mnie nie spojrzała. Ze spuszczoną głową patrzyła na zawiniątko, które mocno przyciskała do piersi.
Nagle zawiniątko się poruszyło, a ja cofnęłam się z przestrachem. Przez chwilę myślałam, że to szczenię lub prawdziwa małpka, taka, o jaką prosiła Rose, zanim urodziła się May. Kocyk jednak się odwinął i odkryłam, że nie mam do czynienia ani ze szczenięciem, ani z małpką.
Mój wzrok padł na pulchne, zaspane niemowlę, opatulone tak, że widać było tylko twarz. Zamrugało gwałtownie, a później zmarszczyło czoło, jakby tak jak ja nie rozumiało, co się dzieje.
– Ga! – krzyknęło.
– Hazel – odezwał się mój tata głosem pełnym dumy. – Panno Wells. Poznajcie najmłodszego członka naszej rodziny i nowego podopiecznego Su Li, młodszego brata Daisy Edwarda Wonga.