41,50 zł
Zajmują się tropieniem przekrętów i bezprawnych działań bogaczy i elit rządzących. Mistrzowsko łącząc swoje niezwykłe umiejętności, włamują się na urządzenia i podsłuchują ich właścicieli. Kiedy sami popełniają przestępstwa, działają w imię dobra. Z narażeniem życia walczą o sprawiedliwość. Grupa 9. Razem są gotowi zrobić wszystko. Nigdy się nie spotkali… Do czasu. Wciągająca sensacja obnażająca zagrożenia XXI wieku. Działania wielkich koncernów farmaceutycznych, Big Data, pranie brudnych pieniędzy czy podejrzane interesy wpływowych polityków to niektóre z nich. Grupa 9 nie tylko je demaskuje, ale również się z nimi rozprawia.To pełna napięcia i zwrotów akcji dynamiczna historia genialnych hakerów wykorzystujących swoje umiejętności dla dobra świata.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 315
C’est arrivé la nuit
© Marc Levy/Versilio, 2020
www.marclevy.info
Copyright © 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2023 for the Polish translation by Krystyna Szeżyńska-Maćkowiak
(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)
Projekt graficzny okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Grafika na okładce: © Porechenskaya/Adobe Stock
Zdjęcie autora: © Christian Geisselmann
Redakcja: Bożena Sęk
Korekta: Aneta Iwan, Iwona Wyrwisz, Agnieszka Tabor
ISBN: 978-83-8230-749-8
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2024
Noc pierwsza, Oslo
O drugiej w nocy w Oslo wiał silny wiatr, a deszcz dudnił o dachy domów. Ekaterina miała wrażenie, że słyszy uderzenia chmary strzał wypuszczanych zza linii horyzontu. Jeszcze wczoraj niebo było czyste, ale nic już nie było takie jak wczoraj. Z okna kawalerki patrzyła na miasto, którego światła ciągnęły się aż do wybrzeża. Znów zaczęła palić, ale martwiło ją to mniej niż konieczność ponownego rzucania nałogu. Sięgnęła po papierosa, żeby zabić nudę, zapanować nad niecierpliwością. W swoim odbiciu w oknie dostrzegła malujące się na twarzy zmęczenie.
Cichy dźwięk wyrwał ją z zadumy – podbiegła do komputera, żeby odebrać wiadomość, na którą czekała. Żadnego tekstu, tylko załącznik z dwiema kartami partytury muzycznej. Do jej odczytania nie trzeba było solfeżu, ale perfekcyjnej znajomości szyfrów.
Ekaterina usiadła w fotelu i podjęła wyzwanie niczym zabawę. Rozpuściła włosy, wyprostowała ramiona, rzuciła okiem na paczkę papierosów, lecz nie uległa pokusie, żeby wypalić jeszcze jednego, i wzięła się za odczytywanie wiadomości. Kiedy zrozumiała, co kryje się w nutach, odpisała w kilku słowach nic nieznaczących dla osób postronnych.
– Co robisz w moim mieście, Mateo? Przecież mieliśmy się już nigdy nie zobaczyć.
– Wyjaśnię ci to w odpowiedniej chwili, skoro zrozumiałaś gdzie.
– Gdziebyło aż za łatwe, ale nie podsunąłeś mi kiedy – napisała Ekaterina.
– Idź teraz spać.
Mateo nie sugerował Ekaterinie, żeby poszła już spać, ale żeby zakończyła połączenie. Paranoja jej przyjaciela najwyraźniej się pogłębiła. Ekaterina nieraz się zastanawiała, jakim jest człowiekiem, jak wygląda, jakiego jest wzrostu, postury, jaki kolor mają jego włosy… Blondyn, brunet, a może rudy jak jej bliscy – o ile nie był łysy. Jeszcze bardziej ciekawił ją jego głos. Czy Mateo mówi szybko? Czy ma dobrą dykcję? Właśnie brzmienie głosu pociągało ją u mężczyzn albo odstręczało. Piękny głos mógł przysłonić wiele innych wad; monotonny jak u belfra, szyderczy, za wysoki dyskwalifikował każdego pretendenta, choćby najatrakcyjniejszego. Ekaterina miała słuch absolutny. Zależnie od okoliczności ten dar bywał błogosławieństwem albo przekleństwem… O dziwo, nigdy nie zastanawiała się nad wiekiem Matea. Sądziła, że jest najstarsza w Grupie, wprawdzie młoda, ale najstarsza, jednak była w błędzie.
Zawiesiła palce nad klawiaturą, wahała się, a w końcu zdecydowała się podzielić swymi obawami.
– Jeżeli pogoda się nie zmieni, trzeba będzie zmienić plany.
Długo czekała na odpowiedź.
W końcu Mateo podał jej informację, która niepokoiła go znacznie bardziej niż prognoza pogody na jutro.
– Maya przestała odpowiadać.
– Od jak dawna? – napisała Ekaterina.
Na ekranie nic się nie działo. Domyśliła się, że Mateo nagle przerwał połączenie. Wyciągnęła pendrive z komputera, rozłączając się również z serwerem proxy, który uniemożliwiał jej lokalizację. Podeszła do okna i zmartwiła się, widząc, że pada coraz mocniej.
Ekaterina mieszkała na ostatnim piętrze budynku przeznaczonego dla nauczycieli z regionu. Był to czternastopiętrowy wieżowiec z cegły i stali, wznoszący się u zbiegu Smedgata z Jens Bjelkes Gate. Ściany były tu tak cienkie, że słyszało się wszystko, co działo się w sąsiedztwie. Ekaterina właściwie nie potrzebowała zegarka – każdą godzinę dnia i nocy wskazywały jej odgłosy. Sąsiad z piętra właśnie wyłączył telewizor – musiało być około wpół do drugiej w nocy, pora, żeby udać się na spoczynek, jeśli chciała obudzić się w dobrej formie. Wyłączyła lampę na biurku i przeszła przez pokój do łóżka.
Ale sen nie nadchodził. Ekaterina myślała o tym, co będzie musiała zrobić. O ósmej usiądzie w ogródku Café du Théâtre przed hotelem Continental, gdzie w pogodne dni goście jedli śniadanie. Weźmie lekki sprzęt elektroniczny, router, analizator widma, sekwencer kodów. Będzie miała dziesięć minut na zhakowanie sieci wi-fi w hotelu. Kiedy to zrobi, przejmie kontrolę nad wszystkimi telefonami komórkowymi, które się z nią połączą.
♦
– Zapewniam, że żaden z członków Grupy 9 nie będzie trwonił talentu ani umiejętności na kradzież numerów kart kredytowych czy hakowanie wiadomości w celach przestępczych. Są trzy rodzaje hakerów. Celem Black Hat są pieniądze, to złoczyńcy, którzy działają w świecie cyfrowym. White Hat, często mający na koncie występki w sieci Web, zdecydowali się służyć swym doświadczeniem bezpieczeństwu informatycznemu. Większość pracuje dla agencji rządowych albo dla dużych przedsiębiorstw. Źli hakerzy zawsze w końcu wpadają, najlepsi dają się zwerbować. Black czy White, pierwszorzędni tworzą odrębną kastę i toczą nieustanną wojnę, w której wszystkie chwyty są dozwolone. Wygrana oznacza nie tylko duże pieniądze, ale jest też kwestią sławy, honoru czy ego.
– A do której z tych kategorii należy Ekaterina?
– Do żadnej. Jak wszyscy członkowie Grupy Ekaterina to Grey Hat, co oznacza, że łamie prawo w imię dobra. Zawsze polowała wyłącznie na grubą zwierzynę, a teraz tropi wyjątkowy okaz, Stefana Barona, potężnego łajdaka.
♦
Baron był bogatym lobbystą, którego uskrzydliły kolejne sukcesy. Zaczynał, służąc interesom spółek naftowych, węglowych i agrochemicznych, przekupując posłów oraz senatorów, aby utrącali ustawy o ochronie środowiska, potem zajął się jeszcze bardziej lukratywnym biznesem. Z lobbysty przeistoczył się w „doradcę komunikacji politycznej”, co w istocie oznaczało, że był pozbawionym skrupułów propagandzistą, że fabrykował teorie spiskowe, wyimaginowane przestępstwa, o które oskarżał cudzoziemców nielegalnie przebywających w kraju, czy wreszcie rozwiązania rzekomo wprowadzone przez rząd, by przyjmować więcej takich imigrantów. Baron zręcznie wykorzystywał cały arsenał fałszywych informacji, które jego ludzie inteligentnie rozpowszechniali w sieciach społecznościowych. Te wiadomości miały straszyć społeczeństwo, zapowiadając niechybne zanikanie klasy średniej, zniszczenie rodzinnej kultury oraz brak nadziei na przyszłość. Strach był jego kapitałem zakładowym. Baron siał chaos, żeby się bogacić, a jego klienci pięli się w sondażach, by w końcu dojść do władzy.
Właśnie w tym celu wyruszył w drugie tournée po Europie. Jeżdżąc ze stolicy do stolicy, spotykał się z przywódcami ekstremistycznych ugrupowań i partii, żeby rozpracować ich liderów, sprzedać im swoje usługi i pomóc w wygraniu wyborów. Każdy kraj, który popada we władanie autokraty, staje się źródłem długotrwałych zysków. Gdyby Baronowi udało się doprowadzić do takiego przewrotu na skalę kontynentu, zapewniłby sobie miejsce w kręgu wielkich światowych fortun. Baron prowadził swoje kampanie z rozmachem, wykorzystywał ponadgraniczne konflikty z ich smutnymi konduktami uchodźców niczym surfer wysokie fale.
Mapa Europy na ścianie za jego biurkiem wyglądała jak ogromna gra planszowa, gdzie każda wbita chorągiewka poświadczała niedawne zwycięstwo. Węgry, Polska czy wreszcie Krym, który jego rosyjscy klienci przejęli po oblężeniu Ukrainy przez buntowników. Włochy, gdzie triumfował jego podopieczny. Wydawało się, że nie ma przeszkód, których nie zdołałby pokonać.
Czyż więc Baron mógłby przypuścić, że mała grupa hakerów odważy się do niego dobrać? Nawet Ekaterina powątpiewała czasem w powodzenie ich przedsięwzięcia. Tak, ale… Jej dziadek był w ruchu oporu za czasów, kiedy walka sprawiedliwych wydawała się jeszcze bardziej skazana na klęskę, a jednak go to nie powstrzymało. A poza tym, snując takie rozmyślania, z pewnością nie zdoła zmrużyć oka.
Ekaterina zdjęła T-shirt i rzuciła go na łóżko. Dlaczego nie ukoić napięcia, które nie pozwalało jej zasnąć, sprawiając sobie odrobinę przyjemności? Sobie i zapewne sąsiadowi, który będzie wsłuchiwał się w jej oddech pobrzmiewający na tle pomruku ulewy wciąż dudniącej o szyby.
Zanim zamknęła oczy, jak co wieczór pomyślała o tych wszystkich, którzy spędzali noc pod gołym niebem. Przypominało jej to własną młodość…
Jako dziesięciolatka Ekaterina po raz pierwszy widziała morderstwo. To się stało w Oslo, w zaułku, gdzie schroniła się pewnego wieczoru, gdy matka wróciła bardziej pijana niż zwykle. Obraz ulicy, na której spędza się życie. Mając dwanaście lat, znużona obelgami i odrzuceniem ze strony kobiety, która nigdy jej nie chciała, Ekaterina odeszła na dobre. Szukała spokoju na parkowych ławkach, gdzie spała we dnie, a nocami pod osłoną mostów, gdzie czytała. Kiedy nastawały chłody, przenosiła się do piwnicy, z godną podziwu zręcznością radząc sobie z zamkami. W wieku, który powszechnie uznaje się za wiek niewinności, Ekaterina wypłynęła na szerokie wody. Zdana wyłącznie na siebie, szybko nauczyła się żywić tym, co znalazła w śmietnikach. Cóż mogła znaczyć higiena dla tego dzieciaka, który nigdy nie widział szczoteczki do zębów? Jej najmłodsze lata na zawsze naznaczyła matczyna litania: „Urodzona z niczego, jesteś niczym i na zawsze pozostaniesz nikim”.
♦
– Ekaterina skończyła trzydzieści sześć lat, jest wykładowcą prawa na uczelni w Oslo, tajną aktywistką i hakerką należącą do Grupy 9.
– Jak dołączyła do Grupy?
– Silniej niż wyjątkowe zdolności do szyfrowania łączą nas osobiste losy, a zgodna wola skłoniła nas, by wspólnymi siłami realizować projekt, którego rangi początkowo się nie domyślaliśmy. Ale wróćmy do tego wieczoru na początku zeszłego lata.
♦
Kiedy Ekaterina oddawała się rozkoszy, Mateo rozmyślał. Zatarł wszelkie ślady swojego wejścia na komputer centrum biznesowego w hotelu Continental, opuścił je, przeszedł przez pusty hol, a potem jeszcze się rozejrzał i wrócił do pokoju. Jeżeli deszcz nie ustanie, on będzie tu jako wsparcie, wystarczy, że wyśle wspólniczce wiadomość, by poinformować ją, że przejmuje sprawę, a ona musi się zwijać. Oby tylko posłuchała go w takiej sytuacji. O to najbardziej się obawiał.
Dzień pierwszy, Oslo
Wczesnym rankiem Ekaterina wsiadła do tramwaju. Miała torbę na ramieniu. Zastanawiała się, czy napięcie, które odczuwa, ma związek z jej zadaniem czy z perspektywą poznania Matea, czy też z tym, że nie rozumiała, dlaczego złamał zasady i wyznaczył jej spotkanie. Doszła do wniosku, że skoro i tak żyją na marginesie, przestrzeganie zasad nie ma większego sensu. Wysiadła na stacji Teatr Narodowy, skąd miała już tylko kilka kroków do umówionego miejsca. Przestało padać, jednak niebo wciąż wyglądało groźnie, a ogródek, w którym wszystko było mokre, pozostał zamknięty. Nie mogła zmarnować tak dobrej okazji – po chwili wahania postanowiła podjąć ryzyko działania z wnętrza budynku.
Kawiarnia w hotelu Continental przypominała wiedeńskie piwiarnie. Z sufitu zwisały masywne żyrandole, oświetlając zbytkowne dziewiętnastowieczne wnętrze. W rotundzie ustawiono około dwudziestu stolików. Żeliwne schody wiodły na antresolę, gdzie niegdyś zasiadali zapewne muzycy przygrywający gościom. W końcu sali znajdował się bar, a za nim rzeźbione boazerie otaczające ogromne lustro. Ekaterina się rozejrzała i zauważyła dwie alkowy. Ławy obite czarną skórą stały pod mahoniowymi ściankami, co zapewniało pełną intymność. Domyśliła się, że jej cel wybierze jeden z tych zakątków, a ludzie odpowiedzialni za jego ochronę zajmą sąsiedni. Sama usiadła przy stoliku pod oknem, blisko wejścia. Kawiarnia była jeszcze senna, najwyżej dziesięciu klientów jadło tu teraz śniadanie. Ekaterina zamówiła herbatę, jajka po benedyktyńsku i poprosiła kelnera o podanie kodu dostępu do hotelowego wi-fi. Kiedy się oddalił, otworzyła torbę, włączyła router i uruchomiła z laptopa aplikację umożliwiającą wykonanie zadania. Przejąwszy kontrolę nad hotelowym routerem, sklonowała go na własnym, zachowując tę samą nazwę, ale zamieniając oryginalną sieć na ukrytą. Właśnie tą techniką posługują się hakerzy żerujący na turystach, którzy tak ochoczo korzystają z bezpłatnego dostępu do sieci w obiektach turystycznych. Dane można przechwycić w okamgnieniu.
Ekaterina położyła smartfon tuż obok talerza i spokojnie jadła jajka po benedyktyńsku.
Stefan Baron wszedł do kawiarni dziewięć minut później drzwiami łączącymi lokal z hotelowym holem. Tak jak przypuszczała, usiadł w jednym z wydzielonych boksów, a szef jego ochrony w sąsiednim. Wkrótce pojawił się też klient Barona. Wymienili uścisk dłoni. Twarz jednego była napięta, drugiego – pozbawiona wyrazu. Wpatrzona w ekran Ekaterina ustalała identyfikatory telefonów komórkowych, które łączyły się z siecią. Ochroniarz korzystał ze swojego, ale ani Baron, ani człowiek, z którym rozmawiał – nie. Teraz wystarczyło obserwować aktywność, żeby ustalić, do kogo należy który aparat.
Musnęła przycisk na smartfonie, żeby włączyć ich mikrofony. Wszystko przebiegało zgodnie z planem. Jej sprzęt nagrywał rozmowę i przechwytywał dane Barona i jego klienta przez kolejne sekundy. Trzeba będzie je potem rozszyfrować, co potrwa znacznie dłużej, jednak tym Ekaterina zajmie się po powrocie do domu.
Wszystko przebiegało zgodnie z przewidywaniami, dopóki migające światełko na ekranie nie wzbudziło podejrzeń ochroniarza. Wyglądało to dokładnie tak jak wtedy, kiedy telefon komórkowy próbuje ponownie połączyć się z właściwą siecią hotelową. Ekaterina, wpisując nazwę wi-fi, popełniła drobny błąd, który jednak spowodował pewne konsekwencje. Ochroniarza zdziwiło, że „n” w połowie nazwy Continental miga. To zjawisko się nasilało, w miarę jak router ukryty w torbie Ekateriny tracił moc ze względu na wyczerpywanie się baterii.
Mężczyzna poderwał się z miejsca, podszedł do sąsiedniej ławy i szepnął coś na ucho szefowi. Baron wyjął z kieszeni telefon. Widząc, że ochroniarz bierze aparat i wyłącza go, Ekaterina poprosiła kelnera o rachunek. Podniosła torbę, która leżała pod jej nogami, unikając kontaktu wzrokowego z gorylem Barona, który uważnie rozglądał się po sali. Na dworcu, lotnisku czy dużym placu praktycznie niemożliwe jest wytropienie hakera, ale w restauracji to nie takie trudne. Ochroniarz przez chwilę wodził wzrokiem po twarzach nielicznych gości i instynkt go nie zawiódł. Ruszył w stronę Ekateriny, przyspieszył kroku, widząc, że kobieta wstaje, a jego wątpliwości rozwiały się ostatecznie, kiedy kelner krzykiem próbował ją zatrzymać, gdy nie zapłaciwszy, rzuciła się w stronę wyjścia.
Ekaterina, której ochroniarz deptał po piętach, przeszła przez ulicę Stortingsgata i pobiegła w stronę skweru przed Teatrem Narodowym, żeby dotrzeć do ogrodów z odkrytym lodowiskiem. Była zaprawioną biegaczką, oddychała swobodnie, a jej krok był długi. Miała zresztą spore doświadczenie, bo jako nastolatka wiodła burzliwy żywot i często ratowała się ucieczką. Ale na korzyść ochroniarza przemawiało wojskowe wyszkolenie i doświadczenie w służbie.
Ekaterina wbiegła na Karl Johans Gate – dwukierunkową ulicę – i o mało nie wpadła pod motocykl. Straciła równowagę. Ratując się przed upadkiem, obejrzała się i zobaczyła, że ścigający ją mężczyzna, chociaż dzieliła ich spora odległość, wyciągnął pistolet. Zmroziło jej to krew w żyłach. Cóż takiego zawierała pamięć telefonu Barona, że jego ochroniarz ośmielił się biegać z bronią w ręku po ulicach Oslo?! Pomyślała, że od dobrych piętnastu lat nie musiała mierzyć się z takim zagrożeniem.
W tamtych czasach spędzonych na ulicy bywała ścigana przez handlarzy, którym podwędziła coś do jedzenia, kilka razy cudem uniknęła ciosu nożem podczas bójki, ale nigdy nikt nie próbował do niej strzelać! Pod wpływem strachu zmobilizowała siły, wróciły dawne odruchy. Wtopić się w tłum, gdzie będzie bezpieczna. Tyle że chodniki, którymi biegła, nie należały do najbardziej ruchliwych. Starsza pani, magazynier załadowujący skrzynki przed sklepem… Skręciła w Rosenkrantz’ Gate, minęła Deli, jeszcze nieczynny pub, i wóz dostawczy. Skręt w lewo, żeby przejść wzdłuż fasady Teatru Północnego, zamkniętego rano.
Biegła ile sił w nogach, bojąc się, że męska ręka chwyci ją za kołnierz, że podstawiona noga położy kres ucieczce albo gorzej: że powali ją kula. Czy ten człowiek odważyłby się strzelić w środku miasta? Dlaczego nie, jeśli ma broń z tłumikiem? Jak daleko jest gotów się posunąć, żeby odzyskać dane, które skradła? Przez głowę przemknęła jej pewna myśl. Jeszcze jeden skręt w lewo, w stronę Paleet, centrum handlowego, do którego zamożni mieszkańcy i turyści napływali tuż po otwarciu. Nagromadzenie sklepów na dwóch poziomach, wymarzone miejsce, żeby zniknąć. Już tylko sto metrów. Miała ochotę odwrócić głowę, ale tego nie zrobiła. Wiedziała z doświadczenia, że nie wolno ulegać tej pokusie. Żeby się odwrócić, trzeba zwolnić, a to kosztuje decydujące sekundy. Popełniła już zresztą ten błąd, kiedy się pośliznęła.
Ekaterina wydała bojowy okrzyk, żeby opróżnić płuca i wypełnić je nowym zapasem tlenu. Widziała już bramę Paleetu. Jeśli ochroniarz jej nie zastrzeli, będzie mogła się bronić, okładać go pięściami, krzyczeć, że ją napadł – brakowało jej tchu, nie pomysłów.
Wbiegła do centrum handlowego, przeskakiwała stopnie ruchomych schodów. Dotarła na pierwsze piętro, odpychając każdego, kto stanął jej na drodze. Czuła żar w płucach. Musiała się zatrzymać, pozwolić, aby jej serce zwolniło.
Oparta o balustradę, obserwowała z pierwszego piętra parter. Przez moment miała już nadzieję, że zgubiła goryla Barona, on jednak pojawił się w rotundzie.
Zwrócił się do pracownika ochrony, który skinął głową i sięgnął po walkie-talkie. Goryl prawdopodobnie przekonał go, żeby zlecił wytropienie jej na monitorach. Był już najwyższy czas, by zakończyć tę grę w kotka i myszkę. Mężczyzna zwrócił oczy w górę. Spojrzała na niego, jakby rzucała mu wyzwanie, a potem weszła do sklepu odzieżowego, przed którym stała. Była pewna, że zaraz ją tu dopadnie, pewnie już biegł po ruchomych schodach. Ekaterina chwyciła kosztowny szal – trzysta euro. Kto mógł wydawać takie kwoty na kawałek tkaniny? Jej pensja wykładowcy nie pozwalała na tego rodzaju szaleństwa. Z szalem w ręce czekała. Kiedy ochroniarz się pojawił, podeszła i przytuliła się do niego. Zaskoczony chwycił ją za ramię.
– Zamiast używać siły, porozmawiajmy może jak dorośli?
Mężczyzna spojrzał na nią w osłupieniu, a ona wykorzystała chwilę jego nieuwagi i wsunęła mu szal do kieszeni marynarki, potem brutalnie kopnęła go w piszczel, zmuszając, żeby ją puścił. Błyskawicznie uciekła. Goryl rzucił się w pościg. Bramki w wejściu do sklepu aktywowały alarm antykradzieżowy, a kiedy ochrona sklepu go zatrzymała, Ekaterina spokojnie opuściła centrum handlowe. Teraz miała nad nim sporą przewagę.
– Wariat! – mruknęła pod nosem, masując obolałe ramię.
Ale to nie był koniec rozgrywki. Na ulicy zmobilizowała resztki sił, żeby dotrzeć do przystanku tramwajowego. Wsiadając do wagonu, nadal była w szoku. Nogi miała jak z waty, brakowało jej tchu, toteż osunęła się na siedzenie sunącego po torach tramwaju.
Z głębi kieszeni dobiegł ją sygnał telefonu. Wyjęła go drżącą ręką i odczytała z ekranu wiadomość:
Koncert zaczyna się za godzinę.
Mateo nawiązywał do partytury, którą dostała wczoraj. Na szczęście jechała linią 19, która kończyła trasę na stacji Ljabru, przy wybrzeżu, na wprost wyspy Malmö, czyli w miejscu wskazanym przez Matea.
– Jak znajdę właściwy rząd foteli? – napisała.
– Dam ci znak, na razie.
Tramwaj wlókł się nieznośnie, dojazd do Ljabru zajmował mu około dwudziestu minut. Błądząc wzrokiem po morzu, Ekaterina zastanawiała się z niepokojem, jak Mateo ją rozpozna. Ale to nie była jej jedyna troska. Czy krążył w pobliżu Café du Théâtre? Czy był świadkiem jej ucieczki? I po co przyjechał do Oslo? Czy to miało jakiś związek z nieobecnością Mai? I co właściwie chciał powiedzieć przez „Maya już nie odpowiada”? Czy ją aresztowano? Czy odłączyła się od Grupy?
Po drodze tramwaj zatrzymał się na przystanku Szpital. Żeby przegonić złe wspomnienia, Ekaterina patrzyła na zegarek, czekając, aż pojadą dalej. To dziwne zrządzenie losu, być zmuszonym zamknąć powieki kobiecie, która nigdy jej nie chciała. „Co za bagno”. Bagno, którego jej córka nie chciała zrobić ze swojego życia.
Widziała już czerwoną budkę pętli autobusowej. Wysiadła i poszła pod adres wskazany przez Matea. Po dziesięciu minutach dotarła do małej drukarni w Ljabru.
Starszy człowiek pochylał się nad prasą drukarską, z niesłychaną starannością wygładzając duży arkusz papieru. Ekaterina kaszlnęła, żeby zwrócić na siebie uwagę. Nie chciała przeszkodzić mu w wykonywaniu czynności, które najwyraźniej wymagały wielkiej precyzji. Mężczyzna się wyprostował. Zaskoczyła ją jego elegancja. Przeprosiła za swoje wtargnięcie i poczuła się zobowiązana wyjaśnić, że „poproszono” ją, by przyszła do jego drukarni.
– Do pracowni litograficznej – poprawił miłym głosem. – Ale jeśli przyszła tu pani zamówić zaproszenia albo papier listowy, będę musiał polecić jednego z moich kolegów po fachu.
– Umówiłam się tu z przyjacielem, ponieważ jednak jest pan w pracowni sam, to nie wykluczam, że pomyliłam miejsca.
– Chce pani zobaczyć, jak drukuje się litografię? – spytał stary rzemieślnik. I nie czekając na odpowiedź, wprawił w ruch koło z sześcioma lśniącymi łopatami. – Tą korbą przesuwam wózek. Kiedy karta znajdzie się pod kamieniem litograficznym, zaczyna działać magia. Jak się pani nazywa? – spytał zaprzątnięty pracą starszy pan.
Ekaterina się przedstawiła. Litograf natychmiast przerwał pracę, a z jego twarzy wyczytała zmieszanie.
– Cóż ze mnie za dureń! Zanudzam tu panią rzeczami, które nie mają dla pani żadnego znaczenia, a Mateo czeka na nabrzeżu w porcie żeglarskim. Wielkie słowo jak na tych kilka zacumowanych łodzi, ale cóż począć, ludzie mają przerost ego! Sugerowałem mu, żeby spotkał się z panią tutaj, jednak Mateo to chłopak, który lubi wszystko komplikować, zresztą zna go pani.
– A pan? Od dawna się znacie?
– Sama go pani zapyta – odparł starszy pan, znów się uśmiechając. – Za budynkiem stoi rower, proszę go wziąć. Pieszo to dobry kwadrans drogi. Tylko ostrożnie z przednim hamulcem, żeby rower nie stanął dęba.
Ekaterina podziękowała litografowi, wyszła z drukarni i wsiadła na stojący na tyłach budynku rower, który tak uprzejmie jej wypożyczono. Ponieważ rower był nowy, zastanawiała się, czy należy do starszego pana, czy może Mateo kupił go z myślą o niej… Jakby przewidział to, co wydarzyło się dziś rano.
♦
– Kim jest Mateo?
– To interesujący człowiek, dość skomplikowana osobowość, jak to ujął litograf… Raczej złożona niż skomplikowana, oddajmy mu sprawiedliwość. Nawet jego wygląd zewnętrzny jest niepospolity. Niedogolony, w dżinsach, miękkim kapeluszu wciśniętym na głowę… istny obieżyświat, który włóczy się przez okrągły rok! Gdyby jednak ubrał się w smoking, wyglądałby jak lord.
– Częściej chodzi w dżinsach czy w smokingu? Czy ta natura kameleona służy mu jako broń uwodziciela?
– Przeciwnie, Mateo nie chce zwracać na siebie uwagi, czuje potrzebę wtapiania się w otoczenie, woli być niedostrzegalnym obserwatorem… i zawsze mieć kontrolę nad sytuacją. Rany z dzieciństwa pozostawiają blizny, które nigdy nie znikają.
– Czy obowiązująca członków Grupy zasada niespotykania się miała zapobiec kojarzeniu jednych osób z drugimi?
– Owszem.
– Dlaczego więc Mateo złamał tę zasadę?
– Ponieważ dane, jakie zawierał telefon komórkowy klienta Barona, usprawiedliwiały podjęcie nawet tak istotnego ryzyka.
– Ale przecież ani Mateo, ani Ekaterina jeszcze nie zapoznali się z tymi informacjami!
– Oni nie, ale ja tak.
Dzień pierwszy, Oslo
Jadąc wąskimi uliczkami, które biegły w dół zbocza, Ekaterina przysięgała sobie, że kiedy dotrze na miejsce, a tam pracownik portu żeglarskiego powie jej, by kontynuowała te podchody i udała się na wyspę Malmö, wyśle Mateowi SMS-a i każe mu spadać. W dodatku nie będzie musiała nawet używać szyfru – napisze to tak po prostu. Zaklęła, odstawiając rower tuż przy nabrzeżu. Zobaczyła bar, a przed nim kilka drewnianych stolików. Przy jednym z nich siedział facet około czterdziestki. Czytał gazetę. Szansa, że to jej włoski kolega, była znikoma. Poza tym ani żywego ducha. Jedyny jaśniejszy ton tego obrazu – litograf surowo go ocenił – to że miejsce było urokliwe, a utrzymana w tonacjach błękitu kafejka zdawała się żywcem przeniesiona z którejś z greckich wysp. Ekaterina była głodna. Podeszła do baru i rzuciła okiem na wywieszoną tam kartę dań – wybór był niewielki, serwowano tu trzy rodzaje kanapek, tanie białe wino, lokalne piwo i napoje gazowane.
Z małego budynku wyszedł właściciel – rudobrody i rudowłosy. Niósł skrzynkę piwa. Przywitał ją i spytał, czy przyszła na obiad.
– Zadowolę się którąś z pańskich kanapek, byle nie była wczorajsza – powiedziała.
Zapewnił, że przygotowuje je na miejscu co rano. Jego ulubiona to łosoś z ogórkiem. Ekaterina skinęła głową i zdała się na niego.
– Czy poza tym gościem, który siedzi za mną, nikogo tu nie było? Umówiłam się tu z kimś.
W odpowiedzi barman wyjął z lodówki macka, odkapslował go i nonszalancko postawił na barze.
– Rybacy… Wypłynęli wcześnie rano i wrócą dopiero przed wieczorem – mruknął. – Ale ten klient, jak to pani powiedziała, wymachuje ręką, jakby chciał zwrócić na siebie uwagę.
Ekaterina się odwróciła, jej oczy spotkały się ze spojrzeniem mężczyzny. Odłożył gazetę i skinął, prosząc, by podeszła. Wzięła piwo i kanapkę i zaintrygowana zbliżyła się do stolika.
– Mateo?
– A któż by inny? – usłyszała spokojny głos.
Milcząc, usiadła na krześle naprzeciwko niego.
– Skośnooki Włoch… Czy to tak cię zdziwiło?
– Nie… Prawdę mówiąc, tak – wydukała Ekaterina.
– W dzieciństwie nosiłem imię Mao, ale kiedy przyjechałem do Rzymu, ludzie przechrzcili mnie na Mateo, bo podobno tak było lepiej… żeby się zintegrować.
– Skąd pochodzisz?
– Z Rzymu, przecież powiedziałem.
– A przed Rzymem?
– To długa historia. Znudziłaby cię.
– Nie wiem, co poszło nie tak dziś rano – podjęła Ekaterina – ale…
– Za późno, żeby się nad tym zastanawiać – przerwał jej Mateo. – Poza tym przecież wysłałem wiadomość, prosząc, żebyś pozwoliła mi działać.
– Nie dotarła. Dlaczego zresztą miałam pozwolić ci działać, skoro to było moje zadanie? Nie miałeś do mnie zaufania?
– Nie ufałem tej pogodzie… Wiedziałem, że powinnaś pracować z ogródka przy kawiarni. A przy takiej grubej rybie wolałem wszystko przewidzieć. Przyznasz, że dobrze zrobiłem?
Arogancja Matea oburzyła Ekaterinę.
– Byłeś w kawiarni? – zapytała ostro.
– Nie pozwoliłbym sobie na taką nieostrożność. Przycupnąłem w holu hotelowym, to idealne miejsce, żeby zhakować sieć, nie narażając się na zauważenie. Gdybyś przeprowadziła wcześniej rozpoznanie, uniknęłabyś wszystkich tych problemów.
Ekaterina nie pozwalała traktować się z góry, a tym bardziej – pouczać. Postanowiła pokazać mu, gdzie jego miejsce, na początek przypominając, że w Grupie nie ma hierarchii.
– To ty narobiłeś bałaganu, wchodząc na mój router, nasze połączenia się sprzęgły.
Mateo zaśmiał się drwiąco.
– Skąd mogłem wiedzieć, że nie będziesz się trzymała moich instrukcji? Zorientowałem się, dopiero kiedy rzuciłaś się do ucieczki.
– Twoich instrukcji?! Za kogo ty się uważasz? A skoro o tym mowa, dziękuję, że pospieszyłeś mi z pomocą!
– Dwie minuty temu zarzucałaś mi, że ci nie ufam. Teraz widzisz, że tak nie jest. Nie miałem wątpliwości, że zgubisz tego człowieka. Oslo to twoje miasto. A poza tym trzeba było wykonać zadanie do końca.
Dość już usłyszała. Odepchnęła krzesło, gotowa iść, ale to nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
Wyjął z kieszeni kartę pamięci i położył ją na stoliku.
– To zawartość telefonu Barona i tego faceta, z którym się spotkał. Przy okazji udało mi się zainstalować lokalizatory na ich telefonach.
Ekaterina patrzyła na kartę pamięci lekko zdezorientowana i zła, że Mateo tak ją zaszachował.
– Zdziwiłabym się, gdyby ta lokalizacja nadal działała. – Wzruszyła ramionami i usiadła. – Goryl Barona nie jest zwykłym ochroniarzem, w przeciwnym razie nie dałabym mu się zaskoczyć. Na pewno zniszczył kartę SIM i zastąpił ją nową.
– Bardzo możliwe, ale nie zniszczył najnowszego modelu blackberry szefa, bo to rzadkość warta tysiąc dolarów. Skąpstwo Barona stało się już legendarne, wystarczy zobaczyć, jak się ubiera. Moja lokalizacja jest w koprocesorze aparatu… Może sobie zmieniać karty SIM, ile dusza zapragnie, to na nic. Teraz czekam na oklaski i przyznanie, że masz przed sobą człowieka o zadziwiających zdolnościach.
– I zadziwiająco skromnego… A tymczasem facet już wie, że na niego polujemy.
– Rozmowa z klientem wydaje się dowodzić, że tak nie jest.
– Jego klient nazywa się Vickersen, jest przewodniczącym partii narodowej, neonazistą i wielkim megalomanem.
– I właśnie megalomania Vickersena wyciągnęła nas z tarapatów. Kategorycznie twierdzi, że jesteś dziennikarką oraz że interesujesz się nim i tylko nim. Nie będę przed tobą ukrywał, że po twoim wyjściu sytuacja była nieco napięta, jednak Vickersen uspokoił Barona, tłumacząc mu, że lewicowa prasa nie daje mu chwili spokoju… To cena rosnącej popularności.
– Rosnącej popularności? Vickersen jest znany we własnym domu, kiedy siada do obiadu, a poza tym w kręgach faszystowskich, ale na tym koniec, nie sądzę, żeby był popularny.
– To skąd go znasz?
– Prawie dziesięć lat temu pisano o nim w mediach w związku z podejrzeniem o powiązania z Breivikiem, sprawcą masakry w Oslo i na Utøi. Nie udało się zdobyć wystarczających dowodów, aby oskarżyć go o współudział, ale ten szum podniósł jego notowania w środowisku ultranacjonalistów. Zapewniam cię jednak, że na tym się skończyło.
– Czyli spotkanie z Baronem miało służyć kolejnej poprawie tych notowań.
– Prawdopodobnie – przyznała Ekaterina. – Lubi robić z siebie ofiarę systemu, chce odzyskać akceptowalny wizerunek. Baron marnuje tu czas – rzuciła gniewnie. – Norwegia nie może wpaść w łapy skrajnej prawicy. Jesteś pewien, że niczego się nie domyśla?
– Skąpy, arogancki, a przede wszystkim zbyt zapatrzony w siebie, by uwierzyć, że ktoś ważyłby się go zaatakować. Ani przez sekundę nie wątpił, że śledzisz Vickersena. Siejący zamęt przywódca skrajnie prawicowego ugrupowania był dla lokalnej dziennikarki znacznie ciekawszym obiektem obserwacji niż dyskretny amerykański doradca do spraw komunikacji.
– Ostatecznie nie wszystko poszło tak źle… Oczywiście pomijając fakt, że ten goryl ścigał mnie z pistoletem w ręku.
Mateo wytrzeszczył oczy, patrząc na Ekaterinę.
– Z prawdziwą bronią?
– Miałam nawet ochotę przystanąć i zapytać go, czy to może zabawka. Sama nie wiem, dlaczego tego nie zrobiłam.
Mateo wziął do ręki kartę pamięci i podał ją Ekaterinie.
– W takim razie poszło lepiej niż „nie tak źle”. Skoro posunął się tak daleko, informacje, które wykradliśmy, muszą być bardzo cenne. Ale nim zaczniemy się cieszyć, trzeba to jeszcze odczytać…
Doceniła jego eleganckie zachowanie – w końcu podzielił się z nią sukcesem tej misji. A bieganina po ulicach Oslo nie miała w sobie nic z sukcesu, przynajmniej nie takimi sukcesami Ekaterina chciała się chwalić.
– Co to za lokalizator i jak funkcjonuje?
– Zasada jest taka sama jak w przypadku lustra weneckiego w komisariacie. Możemy wszystko zobaczyć i usłyszeć, pod warunkiem że obiekt znajduje się w pokoju przesłuchań, a my po drugiej stronie lustra.
– Zawsze mówisz tak obrazowo? – rzuciła sarkastycznym tonem.
– Spróbuję inaczej. Zainfekowałem ich telefony wirusem, który rejestruje wszystkie dane: SMS-y, mejle, zdjęcia, pliki, rozmowy. Ale żeby je pozyskać, trzeba połączyć się z tą samą siecią, rozumiesz?
– Bardzo ci dziękuję, zrozumiałam za pierwszym razem, po prostu twój system wydaje mi się archaiczny.
– Archaiczny, za to dyskretny. Obserwujemy cele z daleka, aktywujemy połączenie z lokalizacją w dogodnym momencie, w ten sposób ograniczając ryzyko, że nas wykryją.
Ekaterina wypiła łyk piwa i obserwowała Matea.
– A ja? Jak sobie mnie wyobrażałeś? – spytała.
– Wcale sobie ciebie nie wyobrażałem – odpowiedział Mateo.
– Kłamca. Mogę zapytać, czym się zajmujesz w prawdziwym życiu?
– Prawdziwe życie… Dziwne sformułowanie. Przynależność do Grupy 9 to rzeczywistość, chyba że dla ciebie to tylko marzenie… a może koszmar?
– Jako nastolatka kradłam wszystkie lornetki w sklepach ze starzyzną, takie, jakich ludzie używają w teatrze. Ponieważ nigdy nie byłam w teatrze, nie miałam pojęcia, do czego mogą służyć, ale uważałam, że są ładne. Z ciekawości patrzyłam przez nie odwrotnie. Komicznie wyglądali pomniejszeni ludzie. Wprawdzie to niezbyt przydatne, ale dziwne, jak byś powiedział. Kiedy trafiłam do ośrodka, stałam się pośmiewiskiem wszystkich, bo dopiero koleżanka z pokoju wyjaśniła mi, że trzymam je odwrotnie. Gdybym ci miała powiedzieć, czy to marzenie, czy koszmar… cóż, czasami to kwestia punktu widzenia.
– Co to był za ośrodek?
– To długa historia, znudziłaby cię. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– Im mniej o sobie wzajemnie wiemy, tym mniej ryzykujemy.
– To ty złamałeś zasady i doprowadziłeś do naszego spotkania… A poza tym kto ustala te zasady?
– Nie miało do niego dojść. Nie byłoby nas tutaj, gdyby dziś rano o mało nie doszło do czegoś złego. To nie jest gra, a im potężniejsi są ludzie, których bierzemy na celownik, tym mniej ma to z gry. Tropią nas równie zaciekle jak my ich. Pierwszy, kto się potknie, może wszystko przegrać.
– Kiedy cię słucham, mam wrażenie, że to jednak gra.
– W takim razie niebezpieczna gra.
– Jakiego rodzaju pracę wykonujesz, skoro możesz sobie pozwolić na pobyt w Oslo w środku tygodnia?
Mateo z uśmiechem na ustach przyglądał się Ekaterinie.
– Jak sobie mnie wyobrażałaś przez te wszystkie lata, siedząc przed monitorem?
– Wcale sobie nie wyobrażałam.
– Kłamczucha – skomentował, uśmiechając się. Jego oczy przelotnie zatrzymały się na biuście Ekateriny. – Zimno ci? – spytał.
– Nie, dlaczego tak sądzisz?
– Bez powodu. Odpowiesz na moje pytanie?
– Masz piękny głos, to już coś.
– Pierwszy raz w życiu słyszę coś takiego.
– Wszystko zdarza się kiedyś po raz pierwszy. Co to za problem z Mayą, coś jej się stało?
– Nie mam pojęcia. Kilka dni temu wysłała mi dziwną wiadomość. Napisała, że po powrocie do domu znalazła prezent od swojego faceta, tak cenny, że zastanawiała się, czy nie zamierzał go dać kochance.
– Przecież to zaszyfrowana wiadomość! A określiła rodzaj prezentu?
– Nie.
Ekaterina uniosła do ust butelkę piwa i przechyliła ją, żeby wypić ostatnie krople.
– W życiu Mai nie ma żadnego faceta – rzuciła.
– Tak jak w życiu wielu wartościowych ludzi, ale skąd o tym wiesz?
– Gdyby kogoś miała, byłaby to kobieta, jeśli więc napisała o facecie, to znaczy, że próbowała przekazać ci jakąś informację.
– Analizowałem jej słowa na wszelkie sposoby, ale na próżno. Próbowałem się z nią skontaktować, jednak od tamtej pory cisza w eterze.
– Maya dużo podróżuje służbowo, prawdopodobnie była między dwoma lotami.
Mateo zamówił jeszcze dwa piwa. Wstał i poszedł po nie do baru. Ekaterina stwierdziła, że jest wyższy, niż przypuszczała. Emanował siłą, która zrobiła na niej wrażenie.
– Coś mi się zdaje, że dużo o niej wiesz – powiedział, kiedy znów usiadł przy stoliku.
– Tyle, ile chciała mi powiedzieć w zeszłym roku, kiedy hakowałyśmy serwery Monsanto. Jeżeli nie znajdowała się w wystarczająco bezpiecznym miejscu, nie było z nią kontaktu. A kiedy to trwało zbyt długo, kontaktowałyśmy się listownie, adresując przesyłki na poste restante. To nieco frustrujące, kiedy człowiek uświadamia sobie, że wynaleziono niesamowity środek komunikacji, by zrobić z niego narzędzie kontroli, o jakim nie śniły systemy totalitarne. I że odręcznie pisany list jest bezpieczniejszy od mejla. To jakiś obłęd. W naszych szyfrowanych rozmowach czasem mi się zwierzała. Maya jest obieżyświatem, pracuje w agencji turystycznej. Prowadzi nawet blog. Nawiasem mówiąc, uważam to za nieostrożność. Ale nigdy nie zamieszcza swoich zdjęć, tylko fotki z podróży, oczywiście nie w czasie rzeczywistym.
– Ostrożność polega także na prowadzeniu normalnego życia – odparł Mateo.
– Wstaję o piątej rano, przez cały dzień prowadzę zajęcia na uczelni, starając się rozbudzać świadomość pogubionych studentów. Po powrocie do domu przygotowuję się do ćwiczeń i wykładów, a w weekendy sprawdzam prace. Kiedy w końcu mam chwilę wytchnienia, tropię podłości tego świata, siedząc przed komputerem. Nie sądzę, żeby to było normalne życie.
– Nie to chciałem powiedzieć – podjął Mateo. – Nic nie jest tak podejrzane, jak nieobecność w sieci. Prawdę mówiąc, ciekawi mnie, dlaczego Maya ci się zwierza.
– Bo próbuje mnie poderwać. Dobrze, ułatwię ci zadanie, nie będziesz musiał tracić czasu. W słowniku Mai „prezent” oznacza „podróż”. W swojej wiadomości informuje cię więc, że wyjechała. „Cenny” ma wskazać, że może się to wiązać z Grupą. Chwytasz?
– Ani trochę.
– Przecież to proste: „Dostałam prezent od klienta” to podróż służbowa. „Po powrocie do domu znalazłam cenny prezent” oznacza, że postanowiła wyjechać po otrzymaniu ważnej informacji. Już rozumiesz?
– Takie szyfry to absurd.
– Być może, ale to działa. Najlepszy dowód, że niczego nie zrozumiałeś. Teraz zagadką pozostaje, co kryje się za „kochanką”. Kolejna zagadka: dlaczego wysłała tę wiadomość do ciebie, a nie do mnie.
– Może mnie też podrywa? – zasugerował z przekornym uśmiechem.
♦
– Kim jest Maya?
– Na pierwszy rzut oka to największa wariatka w tej grupie, ale równocześnie jest najodważniejsza. Przynajmniej była do tej chwili. Maya nigdy nie przestrzegała zasad.
– Co to za zasady?
– Poza już wspomnianymi to: nigdy nie mówić o Grupie nikomu, nawet najbliższym; nigdy nie dopuszczać do udziału osób trzecich w akcji; nigdy nie zaczynać hakowania bez starannych przygotowań; nigdy nie przeprowadzać dwa razy takiego samego ataku, bo to grozi zdemaskowaniem; umieć się wycofać, kiedy wymaga tego sytuacja, a poza tym pracować w dwójkach czy trójkach, nigdy jednak wszyscy razem, żeby nie narażać Grupy. Ale właśnie naruszyliśmy wszystkie te reguły, zasady bezpieczeństwa, łącznie z najważniejszą: działać z własnego komputera, a jeżeli naprawdę trzeba wyruszyć w teren, trzymać się z daleka od obiektu. Jednak zawód Mai zapewniał jej swobodę, a ona chętnie z niej korzystała. To, co zaraz opowiem, wydarzyło się kilka dni przed spotkaniem Matea z Ekateriną w porcie żeglarskim Ljan.
Kilka dni wcześniej, Paryż
Maya patrzyła, jak żelazna kurtyna opada na witrynę agencji turystycznej. Podzwanianie łańcucha działało na nią kojąco, jakby ta żaluzja, zamykając dzień pracy, przywracała jej wolność.
Były dwie Maye – ta dzienna i ta nocna, dwie diametralnie różne osobowości; właściwie tak było z każdym z członków Grupy 9, jednak u niej rozdwojenie ujawniło się znacznie silniej.
Zwolniła swojego asystenta pół godziny wcześniej – po siedemnastej klienci już nie telefonowali. Jak co wieczór poszła na zaplecze, żeby zdjąć spódnicę i bluzeczkę i przebrać się w strój sportowy, bo zamierzała pobiegać nad Sekwaną. Kiedy zadzwoniła jej komórka, zerknęła na ekran, nie odebrała i odpowiedziała SMS-em, przepraszając przyjaciółkę – miała jeszcze sporo zaległej pracy papierkowej, nie mogła więc zgodnie z obietnicą wpaść na kolację. Skłamała pod wpływem przelotnego kaprysu, ale to było dla niej typowe. Podeszła do biurka, wyjęła z szuflady małe lusterko i z niechęcią popatrzyła na to, co się w nim odbijało. Poprawiając makijaż, próbowała sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czuła prawdziwą beztroskę. Ta myśl sprawiła, że odechciało jej się biegać.
Wyszła z agencji tylnymi drzwiami i ruszyła w stronę wjazdu na parking Alma. Parkingowy z restauracji Marius et Janette właśnie zaczął pracę. Podała mu kluczyki, uśmiechając się porozumiewawczo. Maya miała własne miejsce w sektorze wynajętym przez firmę, tuż przy budce ochrony. W zamian za usługi płaciła Albertowi sto euro miesięcznie. Wyszedł, by przyprowadzić jej austina coopera. Tego modelu nie widywało się już często na paryskich ulicach – był zielony z białym dachem, bakelitową kierownicą, fotelami obitymi skórą connolly i drewnianą gałką przekładni biegów. Nerwowy i zwinny. Maya lubiła do niego wsiadać po powrocie z podróży. Każdy ma swoją ulubioną kryjówkę. Dla Mai był nią ten samochód, prezent od ojca na dwudzieste urodziny. Do dziś zdarzało jej się spoglądać na miejsce pasażera i wspominać, jak uczył ją sztuki podwójnego wysprzęglania.
Warkot silnika potęgował się na rampie parkingu. Parkingowy znał się na swojej pracy – zahamował bez pisku opon. Maya podziękowała mu, gdy przytrzymał jej drzwi, i wsiadła, zastanawiając się nad najlepszą trasą do mieszkania w dzielnicy Marais. Kiedy będzie już w domu, zafunduje sobie długą kąpiel, zamówi sushi i spędzi wieczór, jednym okiem oglądając telewizję, a drugim obserwując reakcje na najnowsze zdjęcia, które zamieściła na Instagramie. Internetowa witryna skuteczniej przyciągała klientów niż ta w lokalu przy alei Marceau, gdzie płaciła majątek za wynajem… Ale ojciec był tak p