Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść dla młodzieży opisująca krwawą bitwę w Austriakami oraz zdobycie Sandomierza przez wojska Księstwa Warszawskiego w 1809 roku. Książka trzyma w napięciu od samego początku do samego końca.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 205
Walery Przyborowski
Zdobycie Sandomierza
Warszawa 2017
Rozdział I
W którym Kubuś przekonuje Ferdzia von Lausitza, że w każdej legendzie mieści się cząstka prawdy
Śliczny, słoneczny dzień zajaśniał w Sandomierzu 13 maja 1809 roku. Była to niedziela, więc Kubuś Królikowski, zwany zwykle przez kolegów Kubkiem, Królem albo Królikiem, chłopiec liczący około szesnastu lat i uczeń ostatniej klasy szkoły miejscowej wybrał się wczesnym rankiem na przechadzkę. Bo jakże nie skorzystać z prześlicznej pory majowej, nie pójść nad Wisłę albo na Góry Pieprzowe, nie zachwycać się świeżym powietrzem, słońcem, uroczą młodą zielonością, zwłaszcza gdy się grało w zielone z kuzynką Jadzią, do której rodziców był Kubuś zapraszany stale na obiady we wszystkie niedziele, i trzeba było mieć niezwiędłą gałązkę bzu lub koniczyny, bo to był warunek gry nieodzowny.
Wyszedł tedy Kubuś koło godziny ósmej rano na rynek sandomierski i rozglądał się dokoła, rozmyślając, gdzie urwać bzu lub znaleźć koniczynę, by idąc na obiad do kuzynów Białkowskich mieć zielone, świeże i niezwiędłe, bo kuzynka Jadzia była pod tym względem nieubłaganie wymagająca. Stał więc Kubuś wahając się, czy udać się nad Wisłę czy na Góry Pieprzowe, gdy nagle z tyłu uderzył go ktoś w ramię i ozwał się głos:
– Nu, Herr Kubek, nad czym tak rozmyślasz?
Kubuś żwawo się odwrócił i ujrzał przed sobą swego kolegę szkolnego Ferdynanda von Lausitza, syna cesarsko-królewskiego radcy dworu, który w Sandomierzu stał na straży całości i nienaruszalności władzy Jego Apostolskiej Mości, Cesarza Austriackiego Franciszka Pierwszego.
Kolega Ferdynand von Lausitz był to chłopak niski, na swój wiek może zanadto otyły, ubrany z wyszukaną elegancją, z oczami chytrymi i biegającymi niespokojnie. Urodzony i wychowany w Sandomierzu mówił wprawdzie po polsku, ale lubił wtrącać do rozmowy wyrazy niemieckie, a nade wszystko dumny był z dygnitarskiego stanowiska swego ojca, który przecież za pan brat żył z komendantem miejscowej załogi, generałem-lejtnantem von Egermanem. Ferdynand pomiatał Polakami, szydził z obyczajów i zwyczajów polskich, starał się wyróżniać wśród swoich kolegów. Toteż nie lubili go oni wcale i unikali, o ile mogli, wszelkich z nim stosunków, zwłaszcza że był złośliwy, nieuczynny i o wszystkim, co się działo w szkole, gadał ojcu, z czego nieraz bardzo przykre wynikały historie. Potajemnie nazywano go szpiclem, co według cesarsko-królewskiej i apostolskiej nomenklatury oznaczało po prostu szpiega.
Kubuś nie znosił Ferdynanda von Lausitza i nieraz ściskał pięści, słuchając jak ten szwarcgelber wyśmiewał się z Polaków i cesarza Napoleona, jak zapowiadał głośno, że tylko patrzeć, gdy tego Korsykanina żołnierze austriaccy przyprowadzą okutego w kajdany do Wiednia.
Zwłaszcza w ostatnich czasach szwarcgelberowski szpicel rozpuścił strasznie swój język z powodu wojny, jaką Austria wydała Księstwu Warszawskiemu. Głosił więc, że arcyksiążę Ferdynand, dowódca korpusu austriackiego, zniósł za jednym zamachem to księstwo, a księcia Józefa jako buntownika wsadzi do fortecy. Księcia Józefa Poniatowskiego dlatego nazywał buntownikiem, bo niegdyś służył on w wojsku austriackim.
Wczoraj zwłaszcza w szkole szpicel rozpowiadał, że przyszły urzędowe wiadomości, iż arcyksiążę Ferdynand rozbił, zniósł i zniszczył doszczętnie armię polską pod Raszynem, zajął Warszawę, i – dodawał Ferdzio – polski bunt (bo dla niego istnienie Księstwa Warszawskiego i wojska polskiego było buntem) raz na zawsze zostanie stłumiony.
Polscy koledzy szpicla nie mogli zaprzeczyć tym złowrogim słowom, bo nie mieli żadnych wiadomości o tym, co się właściwie dzieje tam, koło Warszawy, gdyż nadęty i wyprostowany, jakby kij połknął, generał-lejtnant von Egerman nie dopuszczał do Sandomierza żadnych gazet i żadnych nowin. Ogłaszał tylko co parę dni przez plakaty przylepione na rogach ulic i pisane w prawomyślnym cesarsko-królewskim języku, że uzurpator Napoleon został pobity na głowę i ścigany jest przez dzielne, waleczne wojska Jego Cesarsko-Królewskiej Apostolskiej Mości, że arcyksiążę Ferdynand na miazgę zgniótł buntownicze „bandy” polskie pod „Raschin” i zajął Warszawę.
Słuchano więc w milczeniu słów szpicla, ściskano zęby i pięści, ale nikt nie mógł mu powiedzieć; kłamiesz! – bo nikt naprawdę nie wiedział, jak się rzeczy w istocie mają. Toteż i teraz Kubuś, ujrzawszy przed sobą nieznośnego, czarno-żółtego szpicla, skrzywił się, jakby mu kto na odcisk nastąpił, i na jego pytanie odrzekł, że o niczym nie myśli, sądząc, że tą obojętną i chłodną odpowiedzią pozbędzie się niepożądanego towarzystwa.
Ale ten ani myślał go opuszczać.
– Wiesz co? – rzekł. – Mam ochotę się przejść. Taki śliczny dzień.
A chciałbym też coś zobaczyć. Powiedziałbym ci coś, żebyś mnie tylko nie zdradził, bo to wielka urzędowa tajemnica.
– Wiesz o tym dobrze, że ja nikogo nie zdradzam, twoją zaś urzędową tajemnicę zachowaj dla siebie, jam jej wcale nie ciekawy.
– Ale, bo ty nie wiesz... a zresztą, powiem, bo cię to może przekona, jakie straszne rzeczy działy się dawniej w tym kraju pod rządami polskimi.
– Znowu jakaś niegodna plotka!
– Wcale nie plotka. Jeżeli pójdziesz ze mną, przekonasz się naocznie.
– Cóż to takiego? – zapytał Kubuś istotnie zaciekawiony.
Ferdynand von Lausitz nadął się jak pęcherz, obejrzał się dokoła, a wziąwszy Kubusia pod ramię, pociągnął go na bok i z miną tajemniczą, półszeptem począł mówić:
– Zapewne uważałeś od paru dni, jakie tłumy waszego dzikiego chłopstwa kazał spędzić generał-lejtnant Freiherr von Egerman?
– Uważałem, ale to chłopstwo nie wydaje mi się znów tak dzikim.
– O! Co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości, dość spojrzeć na nich, na ich skołtunione głowy. Ale mniejsza o to. Chłopstwo to dlatego generał-lejtnant Freiherr von Egerman spędzić kazał, żeby ponaprawiało mury i pokopało fosy koło Sandomierza, bo przyszedł rozkaz z Wiednia, żeby z tego miasta zrobić pierwszorzędną fortecę.
– Hm! – odrzekł na to Kubuś. – Tak wszędzie zwyciężacie, Napoleona macie w kajdanach przywieźć do Wiednia, księcia Józefa do twierdzy, a z Sandomierza chcecie robić fortecę. Na co, przeciw komu?
– Już ja tam nie wiem, dlaczego. Ojciec mój powiada, że będzie to mocne więzienie dla polskich buntowników. Ale tu nie o to idzie.
Wczoraj, wyobraź sobie, na urwisku, od strony Wisły, gdy Freiherr von Egerman oglądał zrujnowany klasztor i kościół, które niegdyś, ponoć, zbudowali jezuici, i kazał tam kopać fundamenta pod mury forteczne, natrafiono na straszne lochy, na ogromne podziemia, ciągnące się Bóg wie jak daleko.
– O! To nie nowina! – zawołał Kubuś. – Wszyscy w Sandomierzu wiedzą o tych lochach, jak je nazywasz, a które są po prostu rozległymi piwnicami. Nawet gadają ludzie, że jezuici zakopali tam znaczne skarby.
Aleja w to nie wierzę. U nas zawsze po starych murach i starych dziurach mają się ukrywać niebywałe skarby.
– Otóż, mylisz się, Kubku, nie są to piwnice, ale ogromne, ciągnące się daleko podziemia, zakręty, korytarze, głębokie i ciasne karcery, w których znaleziono całe góry kości ludzkich, tułowia i kościotrupy stojące, nawet kobiece... wyobraź sobie... kobiece!
– Więc cóż z tego? Cóż ty przypuszczasz?
– Ja nic nie przypuszczam, bom tego jeszcze nie oglądał. Ale ojciec mój twierdzi, że te szkielety męskie i kobiece to nieszczęśliwi więźniowie jezuitów, że są to niecne ślady intryg jezuickich, że w tych norach podziemnych może niejeden ojciec kilkorga dziatek o herezję posądzony, niejedna żona nie chcąca wydać męża okrutną śmierć głodową znalazła lub skonała w mękach na torturach.
– Trą la la la! – zaśmiał się Kubuś.
– Czytałem ja o takich historiach w Hiszpanii pod panowaniem waszego habsburskiego domu, ale w Polsce, mogę cię zapewnić, nic podobnego nigdy się nie działo. Owe kościotrupy, które tak przeraziły twego ojca, to są ciała nieboszczyków tam pochowanych, bo jak ci wiadomo zapewne, dawniej ludzi grzebano pod kościołami.
– Gdyby tak było, jak ty mówisz, toby przecie były trumny, a tam ich nie ma.
– Bo zbutwiały.
– Zawsze byłyby jakieś ślady, jakieś szczątki, a tam nic nie ma, tylko same szkielety, kościotrupy, trupie czaszki. Nie! To z pewnością tak było, jak mój ojciec powiada, a z tą opinią zgadza się generał-lejtnant Freiherr von Egerman.
– Co tam generał-lejtnant wie o tym! Zna on to historię polską!
I wiesz, co ja ci powiem?
– Cóż takiego?
– Jeżeli to nie są nieboszczyki pochowane zwyczajnie pod kościołem, to w takim razie te lochy i te kości są o wiele starsze od przybycia jezuitów do Sandomierza, co nastąpiło dopiero w XVII wieku.
– Nie rozumiem cię.
– Wiedzże o tym, nieuku jakiś, że za panowania króla Leszka Czarnego Tatarzy dwa razy tu gościli, a nawet w 1260 roku wymordowali pięćdziesięciu zakonników w kościele św. Jakuba... Powinieneś wiedzieć o tym, bo przecież niedawniej jak rok temu papież tych męczenników w poczet błogosławionych policzył.
– A tak, prawda!
– Otóż sandomierzanie, nauczeni tym strasznym przykładem, za panowania króla Leszka Czarnego wykopali trzy ogromne podziemia, z których jedno właśnie zaczynało się tam, gdzie dziś ruiny kościoła pojezuickiego się znajdują, i które miało iść pod Wisłę na tamtą stronę rzeki.
– Skądże ty to wiesz?
– Czytałem o tym w starych kronikach.
– Hm... może być, że te podziemia wykopano tam kiedyś w obawie przed Tatarami, ale skądże kościotrupy? Czyż nie jest to jasne, że jezuici skorzystali z tych lochów, by w nich więzić i torturować nieszczęśliwych heretyków. Tak nazywali oni inaczej wierzących...
– Wszystko to, co mówisz, jest kłamstwem. Wiadomo dobrze, skąd się tam znajdują kości i szkielety. Kiedy w roku 1287 napadli Tatarzy na Sandomierz i ten wyczerpany, pozbawiony żywności miał już ulec, niejaka Halina, kasztelanowa sandomierska, umówiła się z Witkonem, wójtem sandomierskim, i w nocy udała się do obozu tatarskiego, stojącego na górze Salve Regina. Wiesz, gdzie...
– Wiem. Cóż dalej? – pytał zaciekawiony Ferdzio von Lausitz.
– Tam Halina stanęła przed carzykiem dowodzącym całą tą hordą najeźdźców. Przedstawiła się jako kobieta pragnąca pomścić się na sandomierzanach, którzy jej mieli wiele krzywd wyrządzić, i wyjawiła, że ludność miasta ze wszystkimi bogactwami i kobietami ukryła się w lochu podziemnym, do którego tylko ona jedna może doprowadzić.
– A wiesz, Kubek, że to bardzo ciekawe! I cóż dalej?
– Pewno, że ciekawe. Właśnie wtedy z rozkazu wójta Witkona pogaszono w mieście wszystkie ognie i tak się uciszono, że zdawało się, jakoby Sandomierz stał się martwą pustynią. Ta cisza i smętek rozlany na obliczu Haliny tak uwiodły carzyka tatarskiego, że uwierzył jej słowom. Natychmiast zwołał swoich murzów i wydał rozkaz, aby zapalono jarzące, smolne pochodnie. Cała horda pod przewodnictwem kasztelanowej Haliny ruszyła ku owym podziemiom i weszła w nie. Gdy już ostatni Tatarzyn, wiedziony chęcią łupu i branek, zniknął w podziemiach, Witkon ukryty z garstką rycerstwa wypadł, ogromnymi głazami zawalił wejście od lochów i tym sposobem pogrzebał w nich hordę najezdniczą.
– A cóż się stało z kasztelanową Haliną?
– Nie wiadomo. Oczywiście, zginęła w lochach, zapewne od mieczów mściwych Tatarów, ale tym sposobem własnym życiem okupiła życie swych współmieszkańców. Taką szczytną ofiarność można tylko znaleźć w historii polskiej, o której nie znający rzeczy nieprzyjaciele nasi tyle głupich bajek plotą.
– Dziwne, dziwne! – powtarzał zamyślony Ferdzio von Lausitz.
– Te trupy, szkielety, kości, które dziś odkryto w podziemiach koło klasztoru Jezuitów, nie są więc ofiarami fanatyzmu, jak twierdzi mądry generał-lejtnant von Egerman, ale zapewne szczątkami Tatarów, których tam przed sześciu blisko wiekami pogrzebała dzielna kasztelanowa Halina.
– Tak, to może być, ale skądże się tam znajdują szkielety kobiece?
– Najprzód nie wiem, czy tam jest dużo szkieletów kobiecych, może tylko jeden, a w takim razie są to szczątki bohaterskiej Haliny.
– Jeżeli jest jeden, a jeśli ich jest więcej?
– I na to można znaleźć odpowiedź. Wiadomo przecież, że Tatarzy po drodze rabowali wszystko, mężczyzn zabijali, a kobiety brali w jasyr.
Jeżeli tam jest więcej szkieletów kobiecych, to są to szczątki nieszczęśliwych branek pogańskich.
– Hm! Wszystko pięknie wytłumaczyłeś, Kubku... Ani słowa, mogło tak być, ale ja myślę, że cała ta historia jest bajką, jest piękną legendą wymyśloną przez starych kronikarzy. W waszej historii jest mnóstwo takich bajek, na przykład o smoku pod Krakowem, o Krakusie i Wandzie, o myszach Popielą, o kołodzieju Piaście.
– W każdej legendzie, mój Ferdziu, jest cząstka prawdy. Ale historii o kasztelanowej Halinie nie trzeba mieszać z podaniami o smoku i Krakusie, o Popiciu i myszach. Te ostatnie wypadki miały się dziać w czasach bardzo odległych, w nieoznaczonej epoce, podczas gdy historia Haliny stała się w roku 1287, to jest w czasach, gdy ludzie spisywali już kroniki. Tamte zdarzenia noszą charakter nadzwyczajny, nadprzyrodzony, boć przecie wiemy, że smoków nie ma na świecie, że siarka w brzuchu potwora palić się nie mogła, że z ciał ludzkich nie mogą wylęgać się myszy, ani też zagryzać ludzi. Tymczasem w historii kasztelanowej Haliny nie ma nic nadzwyczajnego, nadprzyrodzonego, jest tylko bohaterstwo i poświęcenie dla ojczyzny. Fakt więc ten nie jest niemożliwy, a zapisany przez współczesnych niewątpliwie jest prawdziwy.
– Wiesz, gdym się od ojca dowiedział o tych kościotrupach, byłem bardzo ciekawy je zobaczyć, choć wahałem się czy pójść, bo tam musi być bardzo brudno, a ja włożyłem na siebie nowe ubranie. Ale teraz pójdę... zum Teufel, w nowym ubraniu! Cóż, pójdziesz ze mną? Przecież to bardzo ciekawe zobaczyć kości ludzi, którzy przed sześciuset laty umarli, jeżeli w rzeczy samej jest to prawdą, coś powiedział. A nuż to są szczątki ofiar wymordowanych przez jezuitów, jak utrzymuje mój ojciec?
– To zobaczymy. Idę z tobą. Jeżeli to są szczątki ofiar jezuickich, to powinny być przy nich łańcuchy, okowy i tym podobne narzędzia męczeńskie, bo przecież wiadomo, że dawniej u nas nikogo nie wsadzano do więzień bez oków, jak to wy jeszcze dziś robicie z waszymi więźniami.
Chodźmy, i pewien jestem, że się przekonasz, iż to co mądry generał-lejtnant von Egerman powiada, jest wierutną bajką.
Ruszyli więc co żywo w kierunku ruin dawnego kościoła i klasztoru Jezuitów. Wszędzie dokoła miasta tłumy spędzonych z okolicy wieśniaków pracowały pod nadzorem oficerów austriackich nad naprawianiem starych murów i okopów, choć to była niedziela. Ale rząd Jego Apostolskiej Mości nie zwracał na to uwagi, a kij kapralów i oficerów napędzał opornych do ciężkiej pracy.
Widok ten przykre uczucie wzbudził w Kubusiu, wrzała w nim krew, ale musiał milczeć, bo wiedział, że nic na to poradzić nie jest w stanie.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.