Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jeśli, podobnie jak miliony innych osób, masz problemy trawienne, nadwrażliwość na niektóre pokarmy lub cierpisz na chorobę autoimmunologiczną, poznaj książkę, która oferuje pomoc w usunięciu lub złagodzeniu trapiących cię dolegliwości. Zabierze cię ona w podróż po świecie fascynujących odkryć naukowych, udowodniając, że możesz żyć zdrowiej, a co za tym idzie – szczęśliwiej. Potraktuj naukę jak kompas, który doprowadzi cię do lepszego życia, a za przewodnika weź autora tej książki, gastroenterologa, który w swojej praktyce lekarskiej pomógł już tysiącom osób.
Opracowany przez niego Błonnikowy program dla jelit to nie tylko plan leczenia, ale sposób na życie, który pozwoli ci odkryć samego siebie w najzdrowszej postaci.
Dzięki temu poradnikowi dowiesz się:
• jak wspomóc utratę wagi,
• jak poprawić działanie układu odpornościowego,
• jak zmniejszyć wrażliwość pokarmową,
• jak obniżyć poziom cholesterolu, a nawet… zapobiec rakowi.
28-dniowy program szybkiego startu i ponad 65 przepisów nauczą cię zdrowego i świadomego odżywiania, a dzięki zdobytej wiedzy będziesz w stanie skutecznie zatroszczyć się o swój dobrostan, dopasowując kulinarne propozycje autora do własnych potrzeb. Oto plan, jak już dziś rozpocząć turbodoładowanie jelit, które da ci zdrowie na całe życie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 402
Nota od Tłumaczki
Książka, którą trzymasz w ręce, powstała z myślą o czytelnikach zainteresowanych poznaniem skutecznej strategii dietetycznej, która miałaby dobroczynny wpływ na procesy trawienne, byłaby dostosowana do indywidualnych potrzeb i poparta badaniami naukowymi. Zdrowie, energia, lekkość proponuje nowy styl odżywiania się, w którym szczególną uwagę poświęca się mikrobiocie oraz produktom wspierającym jej dobrostan, w tym błonnikowi.
Propozycja dr. Bulsiewicza jest naprawdę pociągająca (próbowałam!) – choć możemy uśmiechnąć się pod nosem, czytając na przykład o „zepsutym”, czyli zsiadłym, mleku albo o wzbudzających zachwyt autora kiszonkach i chlebie na zakwasie. Dla nas te produkty są oczywistym składnikiem diety. Prawdą jest też, że niektóre produkty polecane przez dr. Bulsiewicza są dość trudno dostępne w Polsce: nie wszędzie kupimy edamame czy natto, nie wspominając już o bulwach jicama. Nie zawsze będziemy mieli możliwość przebierać wśród wszystkich barw i smaków pasty miso (choć wiele internetowych sklepów ma ten produkt w swojej ofercie), selera naciowego nie sprzedaje się u nas na kilogramy, nie spotkałam się też z wielkimi puszkami pieczonych pomidorów. Ale, jak nadmienia sam autor, mamy traktować jego program jako pewien zbiór wskazówek i modyfikować go wedle swojego gustu i potrzeb, a nie brać dosłownie.
Muszę wytłumaczyć się jeszcze z kilku decyzji translatorskich. W oryginalnym tekście zastosowano uncje i funty. Przeliczyłam wszystko na kilogramy, gramy, litry i mililitry, zdając sobie przy tym sprawę, że otrzymany wynik może wyglądać nieco osobliwie i nie przystawać do zwyczajowych wag czy objętości produktów oferowanych na rynku. Chciałam jednak, by czytelnicy mieli pojęcie, o jakie ilości autorowi chodzi. Zwykle stosowałam przybliżenia bądź rzeczywistą wagę sprzedawanych u nas towarów, np. puszki ciecierzycy.
Tłumacząc wskazówki dotyczące gotowania potraw, traktowałam je tak, jakby odnosiły się do gotowania na kuchence gazowej. Sama taką mam, więc było to dla mnie naturalne. Nie sądzę jednak, aby stanowiło to problem dla użytkowników płyt indukcyjnych.
Gdzie uznałam to za konieczne lub przydatne, zastosowałam przypisy, które wyjaśniają pewne sprawy lub podają dodatkowe wskazówki. Sama uwielbiam gotować, więc czasem trudno mi było powstrzymać się od wtrącenia kilku kulinarnych groszy…
Na koniec pozostaje mi życzyć wszystkim dobrej lektury i – smacznego!
Zuzanna Jakubowska-Vorbrich
Nota od Autora
Drodzy Przyjaciele,
pisałem tę książkę z zamiarem wyprawienia was w podróż, która zmieni wasze życie. Chcę, abyście byli zdrowsi i szczęśliwsi – i szczerze wierzę, że te strony będą przewodnikiem, który doprowadzi was do celu.
Mój zamiar mogłem zrealizować tylko w jeden sposób: czyniąc z tej książki hołd dla odkryć naukowych. Chcemy, by prawa natury działały na naszą korzyść, nie zaś przeciwko nam. To nauka jest kompasem, którym powinniśmy się kierować. Mówię o tym, gdyż zapewne uznacie tę książkę – taką mam nadzieję – za lekturę lekką i zabawną, ale gdybyście tylko zajrzeli za kulisy, odkrylibyście, że za tym, co napisałem, stoją wyniki ponad 600 badań naukowych. To właśnie rzetelna, aktualna wiedza naukowa sprawia, że utalentowani badacze i lekarze jednym głosem udzielają tej książce poparcia. Źródła, z których korzystam, a także dodatkowe informacje dotyczące mojego podejścia opartego na dowodach naukowych znajdziecie na portalu www.theplantfedgut.com/research.
Pamiętajcie: błonnikowy program dla zdrowych jelit nie jest ani doraźnym rozwiązaniem problemów trawiennych, ani też kolejną dietą. To nowy styl życia, który przynosi wam zdrowie. W niektórych przypadkach zmiana stylu życia działa najlepiej, gdy jest skrojona na miarę potrzeb danego człowieka i jego bioindywidualności. Dlatego też wdrażanie zaleceń zawartych w tej książce powinno odbywać się pod okiem wykwalifikowanego lekarza – tylko takie podejście zagwarantuje bowiem, że zamieszczone w niej sugestie zostaną dostosowane do waszych konkretnych potrzeb.
Możliwe, że po przeczytaniu tej książki będziecie chcieli ze mną porozmawiać lub zasięgnąć mojej porady. Serdecznie do tego zachęcam. Odwiedźcie mnie na portalu www.theplantfedgut.com – znajdziecie tam podcasty, blog, linki do moich kanałów w mediach społecznościowych, darmowy newsletter i kurs online. Wszystkie te materiały pomogą wam rozszerzyć wiedzę na zajmujący nas temat.
A zatem ruszajmy naprzód po zdrowie i szczęście!
Wprowadzenie
Gdy Leslie przyszła do mojego gabinetu, była wyczerpana i zdesperowana. W wieku 36 lat czuła się tak, jakby dobijała osiemdziesiątki. Miała nadwagę – tendencja do tycia pojawiła się u niej jeszcze przed trzydziestką, gdy przyjmowała minocyklinę, antybiotyk stosowany do zwalczania trądziku. Dzień w dzień zmagała się z poczuciem zmęczenia, bezsennością, brakiem energii i motywacji do działania. Jej skórę pokrywała wysypka, miała przerzedzone włosy i nękały ją uporczywe biegunki. Jakby tego było mało, cierpiała na liczne schorzenia: zespół jelita drażliwego, cukrzycę typu 2, hiperlipidemię1, chorobę Hashimoto i zaburzenia lękowe.
Leslie była już u kilku innych gastroenterologów, kręgarza, endokrynologa i specjalisty od medycyny funkcjonalnej, każącego sobie słono płacić. Była skołowana i sfrustrowana sprzecznymi zaleceniami. Miała 36 lat, a zażywała 4 różne leki i 10 suplementów diety na dokładkę.
– Nie takie życie sobie wymarzyłam – powiedziała mi podczas pierwszej wizyty. – Jestem stanowczo za młoda na to, by czuć się tak staro.
Jej rozgoryczenie wynikało przede wszystkim z tego, że nie wiedziała, co właściwie powinna jeść. Coś, co powinno być proste, stało się nagle tak bardzo skomplikowane! Zanim przekroczyła trzydziestkę, zaczęła stosować dietę paleo, żeby zrzucić zbędne kilogramy, ale szybko zmieniła ją na Whole30. Przez krótki czas czuła się lepiej, kiedy jednak męczliwość i tycie zaczęły powoli wracać, rozpaczliwie szukała nowych rozwiązań żywieniowych. Spróbowała wyeliminować kwasy fitowe i lektyny. Od niemal 10 lat unikała glutenu, zanim zaś pojawiła się u mnie w gabinecie, całkowicie zrezygnowała ze zbóż, roślin strączkowych i psiankowatych oraz produktów mlecznych. Jej jadłospis – bardzo monotonny – składał się niemal wyłącznie z rukoli, awokado, mięsa zwierząt swobodnie wypasanych i bulionu kolagenowego. Czasami sprawdzała, jak się poczuje po fasoli czy chlebie pełnoziarnistym, lecz produkty te wywoływały u niej wzdęcia i gazy, a dietetyczni guru, których się słuchała, twierdzili, że to dowód na stan zapalny w jej organizmie.
– Oszaleć można! – wykrzyknęła. – Stosuję się do zaleceń tych specjalistów bardzo skrupulatnie, robię wszystko, co mi każą, po czym czuję się gorzej niż kiedykolwiek, a do tego chudnę i tyję na przemian!
Rezygnacja z każdego kolejnego produktu przynosiła co najwyżej chwilową ulgę, po czym problemy wracały. Kroplą, która przelała czarę goryczy, był moment, gdy Leslie zdecydowała się na dietę ketogeniczną, licząc na to, że wreszcie zeszczupleje. W rezultacie gnębiące ją biegunki zaostrzyły się jak nigdy dotąd.
Siedziała zgarbiona, z łokciami na kolanach, i patrzyła w podłogę oczami pełnymi łez. Przysunąłem swoje krzesło bliżej i pochyliłem się, by spojrzeć jej w twarz. „Leslie, wszystko będzie dobrze. Wyciągniemy cię z tego. – Podniosła głowę z błyskiem nadziei w oczach. – Doskonale rozumiem twoją frustrację – ciągnąłem. – Z punktu widzenia osób, które po prostu chcą się poczuć lepiej, przez całe dzieje ludzkości nigdy nie było gorszego okresu niż teraz. Zbyt wielu ekspertów mówi za dużo różnych rzeczy. Chciałbym, żebyś mi zaufała. Skoro tu przyszłaś, to znaczy, że doszłaś już do ściany. Od dziś zaczniemy wszystko od nowa, zastosujemy świeże podejście. Dzięki niemu poczujesz się lepiej i znowu będziesz prawdziwą sobą, taką jak dawniej”.
Przez następne miesiące pracowaliśmy z Leslie ramię w ramię, wprowadzając poważne zmiany w jej nawykach żywieniowych. Odstawiliśmy prawie wszystkie suplementy i powoli przywróciliśmy w jej jadłospisie różnorodność. Produkty, których jej zabraniano, z powrotem pojawiły się na stole – o właściwym czasie i we właściwej ilości. Kobiecie znowu zasmakowało jedzenie, po raz pierwszy od lat. Poprzednia restrykcyjna dieta była wymagająca, nudna i nieskuteczna. Leslie pożegnała się z bulionem kolagenowym i ograniczyła mięso, zarazem zwiększając ilość spożywanych owoców, warzyw, a nawet produktów pełnoziarnistych. Sztuczne słodziki i żywność wysokoprzetworzona poszły w odstawkę. Do menu wróciła fasola! Nie zawsze było łatwo, ale przeszliśmy przez to wspólnie.
W centrum nowego podejścia znajdowały się rośliny bogate w błonnik: owoce, warzywa, produkty pełnoziarniste, fasola i inne rośliny strączkowe. Ale dlaczego błonnik? Jak dowiesz się z tej książki, błonnik to klucz do zdrowia jelit, a prawdziwie zdrowy przewód pokarmowy jest źródłem zdrowia całego organizmu: od układu sercowo-naczyniowego, przez mózg, po gospodarkę hormonalną. Taka jest potęga błonnika.
Gdy Leslie zostawiła problemy za sobą i przyzwyczaiła się do nowego stylu życia, zaczęła tryskać energią. Wielką radość sprawiało jej eksperymentowanie ze składnikami, które wcześniej eliminowała. Teraz dokładnie wiedziała, na które produkty musi uważać, i umiała uczynić z nich stały element swojej diety, po prostu zwracając uwagę na wielkość porcji. Ni stąd, ni zowąd zgubiła 6 kilogramów. W międzyczasie „błonnikowe paliwo” spowodowało u niej cofnięcie się objawów cukrzycy i potężny spadek poziomu złego cholesterolu. Mogła zmniejszyć dawkę leków na tarczycę, a jej jelita znów pracowały prawidłowo. Najlepsze jednak jest to, w końcu czuła się sobą: była ożywiona, optymistycznie nastawiona i z entuzjazmem patrzyła w przyszłość.
Błonnikowy program może pomóc ci zwalczyć dowolne problemy, z którymi się zmagasz – niezależnie od tego, czy będzie to nadwaga, zaburzenia hormonalne czy kłopoty trawienne – po prostu pozwoli ci się lepiej poczuć we własnej skórze. Wiem to, gdyż widziałem ten proces u Leslie i setek innych pacjentów, którzy przyszli do mnie po radę. Teraz twoja kolej.
Być może jesteś jedną z wielu osób, które mają problemy z przewodem pokarmowym: zgagę, bóle brzucha, gazy i wzdęcia, biegunki, zaparcia. Wiem, że w samych Stanach Zjednoczonych jest was co najmniej 70 milionów – gdyż zaledwie przed kilku laty sam zamieściłem te dane w „Gastroenterology”, najważniejszym amerykańskim periodyku naukowym publikującym artykuły z dziedziny, w której się specjalizuję. Nie ulega kwestii, że dobrostan układu trawiennego zależy od tego, co spożywasz. Niestety, większość rad popularnych „ekspertów” jest całkowicie niewłaściwa. Zmęczyło mnie już to wszechobecne zachwalanie bulionu kolagenowego i mięsa zwierząt swobodnie wypasanych jako leku na chore jelita. Nie znajdziesz badań naukowych, które by to potwierdzały, nawet najmarniejszych. Mój program zamiast porad opartych na modzie i pseudonauce oferuje ci podejście naukowe, które naprawdę uzdrowi twój układ trawienny, przywołując twoją mikrobiotę do porządku.
Czy masz wrażliwy żołądek? Czy masz kłopoty z trawieniem niektórych produktów, takich jak fasola, brokuły lub ziarna zawierające gluten? Wrażliwość na składniki pokarmowe stała się jednym z poważniejszych problemów zdrowotnych: około 20% światowej populacji cierpi na jakiś rodzaj nietolerancji pokarmowej. Codziennie spotykam się z tym zjawiskiem w mojej klinice i chciałbym podzielić się z tobą strategią, jaką opracowałem, by pomóc moim pacjentom w dokładnym ustaleniu, które produkty wywołują u nich nadwrażliwość. Pokażę ci także, jak w łatwy sposób, krok po kroku, wprowadzić te produkty z powrotem do jadłospisu, by pozbyć się nadwrażliwości i znów rozkoszować się ich smakiem.
Jeśli zaś jesteś jedną z wielu osób borykających się z chorobami autoimmunologicznymi, ta książka jest również dla ciebie. Siedemdziesiąt procent układu odpornościowego znajduje się w układzie trawiennym – od mikrobioty jelitowej dzieli go dosłownie jedna warstwa komórek. Ciężko je od siebie odseparować; chorują i zdrowieją razem. Jeżeli zadbasz o mikroflorę, zarazem poprawisz działanie systemu odpornościowego.
Czy chorujesz na serce, na raka, przeszedłeś udar lub cierpisz na chorobę Alzheimera? Może te schorzenia dotknęły kogoś z twoich bliskich? To zaledwie kilka spośród niebezpiecznych, aż nazbyt powszechnych chorób, których skutki można złagodzić dzięki niniejszemu programowi. Błonnikowa strategia pomaga nie tylko przy problemach trawiennych. Prawdę mówiąc, to jedyny plan dietetyczny o potwierdzonym naukowo leczniczym wpływie na choroby serca.
Być może nie narzekasz na zdrowie i chciałbyś, aby tak pozostało. To również moja sytuacja. Nie zawsze było tak dobrze, ale teraz, gdy wprowadzam w czyn własne zalecenia, czuję się fantastycznie. Schudłem niemal 25 kilogramów – ważę tyle, ile ważyłem w college’u, i mam wrażenie, że wręcz odwróciłem proces starzenia. Nauka potwierdza, że to możliwe. Proponuję ci jedyny program dietetyczny, dzięki któremu telomery się wydłużają – a są to te elementy naszych komórek, których skracanie się powoduje starzenie się organizmu. Sądzi się, że dłuższe telomery są równoznaczne z wolniejszym starzeniem się i mniejszym ryzykiem zachorowania na serce, raka, chorobę Alzheimera czy Parkinsona.
Z tej książki dowiesz się, że twoja mikrobiota jest unikatowa – jak odcisk palca. Nie istnieje więc dieta uniwersalna, korzystna dla każdego. Coś, co działa u innych, może wcale nie działać u ciebie, a zależy to od indywidualnego składu szczepów bakterii w jelitach. Jeśli potraktujesz mnie jako swojego lekarza, mentora i trenera stylu życia, przeprowadzę cię przez spersonalizowany program, skrojony na miarę twoich potrzeb i ostatecznie wiodący do znakomitego zdrowia, na jakie zasługujesz.
Ta książka jest ukoronowaniem wiedzy o zdrowiu układu pokarmowego, którą zdobywałem przez 2 dekady, ciężko pracując, by zostać najlepszym lekarzem, jakim tylko mogę być. Za pomocą programu Cztery tygodnie z błonnikiem pokażę ci, jak zastosować zdrową dietę, zdrowy styl życia i suplementy wysokiej jakości, by usunąć przyczyny trapiących cię problemów zdrowotnych. To nie jest zwykły plan leczenia; to sposób na życie, który pozwoli ci odkryć samego siebie w najzdrowszej postaci. Dolegliwości znikną, twój lekarz dozna szoku, gdy wyrzucisz leki do kosza i będziesz promienieć zdrowiem, o jakim zawsze marzyłeś.
Kiedy byłem młodszy, do szaleństwa doprowadzały mnie opinie, że amerykańska opieka zdrowotna jest beznadziejna. Brałem to mocno do siebie. Nietrudno to zrozumieć – przez 16 lat z pełnym poświęceniem harowałem jak wół, całą energię przeznaczając na to, by stać się częścią tego „beznadziejnego” systemu. Brałem gigantyczne pożyczki, by móc pójść do Vanderbilt na studia przedmedyczne, a potem do Georgetown, by studiować medycynę. Po studiach pracowałem przez 6 dni w tygodniu, przychodząc do pracy przed wschodem słońca, a do domu – po zachodzie. Otrzymywałem za to – według moich obliczeń – płacę niższą od minimalnej. Moja rodzina jeździła na wakacje, tymczasem ja miałem dyżur w szpitalu i nosiłem bokserki z poprzedniego dnia, ponieważ byłem zbyt zmęczony, by nastawić pranie (oficjalnie ogłaszam, że już tak nie robię!).
Ale teraz wiem już, o co chodzi. Nie bez powodu Stany Zjednoczone zajmują 43. miejsce na świecie, jeśli chodzi o przewidywaną długość życia. Mamy system opieki zdrowotnej, w którym świetnie diagnozuje się pacjentów, po czym próbuje zwalczyć problemy za pomocą tabletek i terapii. Jasne, w pewnych przypadkach może to złagodzić objawy lub spowolnić postęp choroby, ale zawsze jakimś kosztem. To jest opieka chorobowa, a nie zdrowotna. Lekarze prawie w ogóle się nie skupiają na zapobieganiu chorobom. Właściwie tego nie robią.
Nie potrafimy uznać, że efekt zażycia kilku miligramów lekarstwa nigdy nie przewyższy skutków takiego czy innego odżywiania. Przeciętnie każdy z nas spożywa dziennie 1,36 kilograma żywności. Upraszczając rachunki, daje to pół tony jedzenia rocznie, a to znaczy, że w ciągu życia konsumujemy mniej więcej 40 ton. Jakimś cudem system opieki zdrowotnej nie chce przyznać, że te 40 ton ma znaczenie, ale powtórzę raz jeszcze: parę miligramów leków nigdy nie będzie istotniejsze niż 40 ton jedzenia. Jeśli zwlekamy ze zmianą nawyków, póki nie zachorujemy, to znaczy, że już przegapiliśmy najlepszą okazję. Jak powiedział Benjamin Franklin: „Uncja profilaktyki jest warta tyle ile funt leczenia”.
Ujmę to prosto: czynnikiem warunkującym twoje zdrowie na przestrzeni całego życia są produkty żywnościowe, po które sięgasz. Okazuje się, że dieta jest także czynnikiem warunkującym zdrowie twojej mikrobioty. Innymi słowy, możesz karmić swój organizm życiodajnym jedzeniem i czerpać z tego korzyści w postaci lepszego zdrowia. Możesz też karać swój organizm, podając mu trucizny udające jedzenie – i z każdym kęsem to zdrowie tracić.
Niestety, amerykański system opieki zdrowotnej ignoruje rolę odżywiania w zdrowiu i chorobie. Pomyśl o edukacji medycznej w Stanach Zjednoczonych. Studenci całymi miesiącami uczą się niuansów działania środków farmakologicznych, ale formalne nauczanie w dziedzinie odżywiania zajmuje raptem około 2 tygodni, albo i mniej. W moim przypadku miało miejsce na drugim roku studiów. Następnie minęło przeszło 10 lat, zanim ukończyłem edukację i stałem się dyplomowanym gastroenterologiem. I podczas tych 10 lat ani razu już nie wspomniano o odżywianiu.
A czy wiesz o tym, że nawet jeśli udzielam porad żywieniowych, to nie wolno mi, jako gastroenterologowi, wystawiać rachunków za czas, jaki na to poświęcam? Nie zrozum mnie źle; nie chcę przez to powiedzieć: „Płaćcie mi więcej!”. Chodzi o to, że nasz system karze lekarzy za to, iż przeznaczają swój czas na dyskusje o odżywianiu. Dobrym przykładem będzie moja poradnia. Mamy 3 lekarzy i około 15 pracowników. Oznacza to, że jestem osobiście odpowiedzialny za zapewnienie pensji 5 osobom, zanim sam ujrzę choćby 10 centów. W tej sytuacji czas, za który nie otrzymuje się zapłaty, jest dość drogi. Co smutne, działa to odstraszająco na większość lekarzy, którzy zajmują się medycyną żywienia.
Jeśli o mnie chodzi, kształtując swoją karierę, postanowiłem zapomnieć o pieniądzach i zasadach, by robić to, co dla moich pacjentów najlepsze. Gdy zakończyłem naukę i rozpocząłem praktykę, pacjenci zadawali mi pytania, które dyktowała im intuicja: „Doktorze B., co powinienem jeść, żeby nie mieć takich gazów?”; „Doktorze, jakie produkty zapobiegają biegunce?”; „Mam wrzodziejące zapalenie jelita grubego i tak się zastanawiam, jaka dieta byłaby dla mnie najlepsza?”. Mam silną wewnętrzną motywację, by każdą osobę, która przekracza próg mojego gabinetu, otoczyć jak najlepszą opieką, i nie zniósłbym sytuacji, w której ktoś zadaje mi podobne pytanie, a ja nie potrafię udzielić porady.
Odpowiedzi na powyższe pytania szukałem w literaturze medycznej, a tymczasem seria wydarzeń, jakie zaszły w moim życiu osobistym, pozwoliła mi zrozumieć, jaki wpływ ma dieta na nasze zdrowie. Byłem w szoku. To odkrycie otworzyło mi oczy. Zmotywowało mnie do całkowitej zmiany podejścia do medycyny i uwolnienia się od status quo, by rozpocząć misję szerzenia prawdy. I nie zamierzam przestać. To zbyt ważne, więc ludzie muszą usłyszeć, co mam im do powiedzenia.
Jestem facetem, który zawsze ma jakiś plan pięcio- i dziesięcioletni i wierzy, że wszystko się uda. Ale nigdy nie przewidziałbym tego, że któregoś dnia będę promował program zdrowia jelit oparty na roślinach. Żeby zrozumieć dlaczego, musicie mnie lepiej poznać.
Wychowałem się na klasycznej diecie amerykańskiej. Nie winię rodziców – sądzę, że we wczesnych latach 80. wychowywano tak większość dzieci. W naszym domu codziennie jadało się Doritos i piło Purplesaurus Rex Kool-Aid. Liczyła się przede wszystkim wygoda. Na stole często więc pojawiały się SpaghettiOs z pulpecikami, Chef Boyardee Ravioli i mrożone burritos2.
Gdy byłem w szkole średniej, rodzice rozwiedli się; mama pracowała na pełny etat. Moi bracia i ja wracaliśmy z lekcji, rozpalaliśmy grill gazowy i piekliśmy sobie hot dogi. Stałem się ich koneserem. Najlepsze były te produkowane przez firmy Nathan’s Famous i Hebrew National, ale jeśli udało nam się dostać hot dogi lokalnej marki Hofmann, smakowały niemal równie dobrze.
Zanim przejdę dalej, chciałbym się cofnąć o krok i uhonorować moją mamę. Była niesamowita i pracowała bardzo ciężko, by utrzymać rodzinę. Na plus należy policzyć jej to, że zawsze przypominała nam, żebyśmy jedli więcej warzyw i owoców. Jako typowy nastolatek nie tylko jednak odrzucałem tę sugestię, ale z dumą wpychałem w siebie wszystko z przeciwnego końca spektrum żywieniowego, o ile tylko mój organizm był w stanie to strawić. Jak większość z nas w tym wieku sądziłem, że jestem niepokonany. Wydawało mi się, że bez konsekwencji mogę zjeść dowolną rzecz, o jakiej zamarzę.
Czas mijał, a ja nadal odżywiałem się beznadziejnie. Gdy studiowałem w Vanderbilt, moja dieta składała się przede wszystkim z kanapek z wędlinami z sieciówek Jersey Mike’s i Jimmy John’s, i z jedzonych późnym wieczorem fast foodów z Wendy’s, Sonic albo Waffle House. Zacząłem bez opamiętania pić napoje gazowane – moją normą były 2 litry dziennie. Podczas studiów medycznych w Georgetown miałem obsesję na punkcie knajpy Wisemiller’s Deli, która była o rzut beretem od kampusu. Panował wtedy szał na takie oto wielkie sandwicze:
chicken madness: mnóstwo grillowanej piersi z kurczaka, cebula, słodkie i ostre papryczki, czosnek, ser provolone, bekon, sałata, pomidor i majonez. Uff!burger madness: 2 ćwierćfuntowe kotlety z amerykańskim serem, bekon, grillowana cebula, sałata, pomidor i majonez. Lepiej się upewnij, że łazienka jest blisko!
Szczerze mówiąc, to niesłychane, że nie dostałem wtedy ataku serca. Te 2 kanapki bowiem jadłem przynajmniej 3 razy w tygodniu.
Ów beztroski zwyczaj kiepskiego odżywiania się może wydawać się zuchwały lub wspaniały, prawda jest jednak taka, że odbijał się niekorzystnie na moim zdrowiu. Gdy dobijając do trzydziestki, coraz więcej pracowałem i coraz mniej czasu poświęcałem na aktywność fizyczną, zacząłem jednocześnie stopniowo przybierać na wadze, nałogowo pić kawę, by przetrwać dzień, i ogólnie przestałem czuć się dobrze.
Sprawy przybrały poważny obrót w roku, w którym pracowałem w szpitalu Northwestern jako starszy rezydent. Na niwie zawodowej wszystkie moje marzenia zaczęły się spełniać. Nie tylko otrzymałem wspomniane stanowisko, co było wielkim zaszczytem, ale też przyznano mi wszelkie inne najważniejsze nagrody przewidziane programem rezydentury. Opublikowałem już 8 artykułów naukowych w czołowych periodykach z dziedziny gastroenterologii. Moi dwaj mentorzy – jedni z najlepszych gastroenterologów w kraju – doktorzy John Pandolfino i Peter Kahrilas widzieli we mnie kolejnego wielkiego naukowca klinicystę. Szpital Northwestern pokrywał wszelkie moje wydatki, żebym mógł zrobić dyplom z badań klinicznych, które realizowałem w trybie wieczorowym – to był kolejny z moich ówczesnych obowiązków.
Z zewnątrz wszystko wyglądało świetnie, dużo lepiej, niż wyobrażałem sobie w najśmielszych marzeniach. Ale w środku czułem się fatalnie. Byłem zupełnie wyczerpany, przepracowany, a przekonanie o byciu niezwyciężonym minęło, gdy moje ciało zaczęło się zmieniać. Tyłem, aż wreszcie miałem 25 kilo nadwagi. Nie podobało mi się ani to, jak wyglądam, ani to, jak się czuję, ale byłem zbyt zajęty, by cokolwiek z tym zrobić.
Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że jedzenie 2 razy w tygodniu steków z wołowiny sezonowanej na sucho, którą jadłem z szychami z naszego szpitala w chicagowskich restauracjach, kompletnie mi nie służy, tak samo jak kupowane w drodze do domu hot dogi z chili i serem czy włoskie sandwicze wołowe. Byłem znanym lekarzem pracującym w jednej z elitarnych instytucji medycznych, a zarazem miałem tak niewielkie pojęcie o odżywianiu, że nie potrafiłem udzielać porad w tym zakresie, zarówno moim pacjentom, jak i sobie. Oczywiście, odżywiałem się niezdrowo. Ma się rozumieć, nie łudziłem się, że przestrzegam zdrowej diety; rzecz raczej w tym, że taki styl życia był dla mnie normą. Po prostu jadłem tak przez całe lata, dlaczego więc miałbym to nagle zmieniać?
Rok później przeprowadziłem się do Chapel Hill, gdzie rozpocząłem stypendium na University of North Carolina, na najlepszym wydziale gastroenterologicznym w kraju. Przez 18 miesięcy nie zajmowałem się leczeniem pacjentów. Jako epidemiolog onkologiczny całkowicie oddałem się badaniom klinicznym. W tym okresie przeszło 40 razy występowałem na krajowych zjazdach medycznych i opublikowałem ponad 20 artykułów w czołowych recenzowanych czasopismach naukowych. Zostałem nawet wyznaczony do wygłoszenia wykładu plenarnego na największej scenie największego międzynarodowego kongresu gastroenterologów, Digestive Disease Week (Tydzień Chorób Układu Trawiennego). Wraz z moim wspaniałym mentorem, doktorem Nickiem Shaheenem, wytyczaliśmy nowe szlaki w nauce.
Gdy mieszkałem w Chapel Hill, spotkałem moją przyszłą żonę Valarie. Dopiero wtedy wszystko się naprawdę zmieniło. Valarie jadała zupełnie inaczej niż wszyscy znani mi ludzie. Szliśmy na kolację do miłej restauracji, w menu roiło się od steków, kotletów, drobiu i owoców morza, a ona wybierała talerz warzyw. Hę? Nie komentowałem tego, ale w duchu unosiłem brew. Nie miałem wśród przyjaciół wegetarian ani wegan. To było dla mnie zaskakujące doświadczenie.
Ale trudno było kwestionować wyniki. Val jadła bez ograniczeń. Nigdy nie przejmowała się wielkością porcji, a zarazem nie odnosiłem wrażenia, by szczególnie starała się dbać o linię. Ale była z niej laska! (I nadal jest). Tymczasem ja, zlany potem, codziennie wykonywałem półgodzinny program ćwiczeń gimnastycznych i jeszcze przez 45 minut biegałem; byłem silny fizycznie, ale nadal ważyłem o wiele więcej, niżbym sobie życzył. Sposób odżywiania się mojej dziewczyny intrygował mnie, więc – nic jej nie mówiąc – zacząłem w domu eksperymentować. Na początek przyrządzałem sobie wielkie porcje smoothie z jarmużem i jagodami, które zastąpiły mi fast foody. Od razu się zorientowałem, że przestałem cierpieć z powodu „kaca” po jedzeniu, objawiającego się kilkugodzinnym kompletnym wyczerpaniem. Czułem się znakomicie: lżejszy, bardziej energiczny, silniejszy. Zauważyłem też inne zmiany: moja skóra promieniała, miałem grubsze włosy, szczuplejszą twarz. Mój umysł wytrwalej pracował. Poprawił mi się nastrój i wrócił optymizm.
Moje samopoczucie było tak dobre, że zacząłem się zastanawiać, czemu podczas studiów medycznych nigdy nie słyszałem o korzyściach płynących z diety roślinnej. Założyłem, że pewnie nie robiono na ten temat żadnych badań, a wszystkie obserwacje opierają się na doświadczeniu. Korzyść z posiadania dyplomu w dziedzinie badań klinicznych, zrealizowania stypendium epidemiologicznego w drugiej w rankingu wyższej szkole medycznej i opublikowania przeszło 20 artykułów naukowych jest taka, że nie potrzebujesz nikogo, kto za ciebie zinterpretuje wyniki badań. Robisz to sam. Gdy więc sięgnąłem po literaturę medyczną, doznałem szoku. Istnieje cała masa dowodów potwierdzających moje doświadczenia. I nie mówimy tu o kilku kiepskich programach badawczych, pełnych naciąganych prawd i wyolbrzymionych wniosków. Mówimy o serii badań uwieńczonych zbieżnymi, spójnymi wynikami. Rośliny dobroczynnie wpływają na nasze zdrowie.
W roślinach jest tyle wspaniałości! Są pożywne, a jednocześnie niskokaloryczne: idealna kombinacja, jeśli ktoś chce schudnąć. Zawierają witaminy, minerały, antyoksydacyjne związki chemiczne zwane polifenolami i unikatowe substancje lecznicze, które można znaleźć tylko w produktach roślinnych – fitonutrienty. Ale jeden szczególny składnik roślin całkowicie podbił moje serce: BŁONNIK. Cała moja dotychczasowa wiedza o nim została postawiona na głowie – i teraz naprawdę wierzę, że właśnie to jest ten jeden najważniejszy element, którego zazwyczaj brakuje w naszej diecie. Jak jednak się przekonasz, czytając dalsze części książki, nie jest to błonnik, jaki zażywa twoja babcia, ale czynnik przełomowy w walce o zdrowe jelita.
Czas mijał, a ja wprowadzałem kolejne zmiany w moim życiu. Nie stało się to gwałtownie, z dnia na dzień. To były drobne codzienne wybory, których efekty ulegały kumulacji. Eliminacja napojów gazowanych; rezygnacja z fast foodów; wprowadzenie roślinnych koktajli, zup i sałatek. Eksperymentowanie ze smakami z różnych stron świata, których dotąd nie próbowałem: kuchnią indyjską, tajską, wietnamską, etiopską. Na samą myśl dostaję ślinotoku. W trakcie owych poszukiwań i modyfikacji diety zauważyłem, jak zmienia się moje ciało. Kiedy odżywiałem się kiepsko, nie byłem w stanie schudnąć mimo godzinnych treningów – teraz zaś byłem tak zajęty w sferze zawodowej i osobistej, że nie miałem kiedy ćwiczyć, a mimo to moja waga malała. W miarę jak moje nawyki żywieniowe stawały się coraz bliższe diecie opartej na samych roślinach, dostrzegałem poprawę zdrowia i kondycji. Przez kilka lat byłem peskatarianinem, a kiedy zrezygnowałem też z ryb, jajek i nabiału, w kilka miesięcy zrzuciłem kolejne 7 kilo. Nie ograniczałem się – to znaczy potrafiłem skoczyć na główkę do michy pełnej pysznego wegańskiego dania i niemal nie wypływać dla zaczerpnięcia powietrza. W międzyczasie wróciłem do mojej wagi z czasów college’u. Wcześniej przez wiele lat musiałem skakać z łóżka, żeby zmieścić się w dżinsy – teraz potrzebowałem paska. Gdziekolwiek poszedłem, ludzie byli zaskoczeni tym, jak bardzo schudłem. Byłem coraz starszy – ale najwidoczniej wyglądałem młodziej, gdyż coraz częściej pytano mnie, czy nie jestem za młody na lekarza.
Kiedy (wreszcie) po 16 latach nauki zacząłem praktykę, byłem wyposażony w zestaw umiejętności klinicznych, dzięki którym otrzymałem najwyższe nagrody branżowe zarówno podczas rezydentury, jak i stypendium. Miałem za sobą najlepszej klasy szkolenie badawcze, które umożliwiało mi samodzielną interpretację wyników. A ponadto – dzięki teorii naukowej i doświadczeniom osobistym – z całego serca wierzyłem, że zdrowie i choroba zależą od sposobu odżywiania i stylu życia. Jeśli dodacie do tego wszystkiego moje odwieczne dążenie, by otoczyć pacjentów najlepszą możliwą opieką, bez względu na koszty i panujące zasady, otrzymacie połączenie medycyny zachodniej najwyższej klasy z opartym na badaniach naukowych podejściem do odżywiania i stylu życia.
Najbardziej szokował mnie fakt, że to naprawdę działa, chociaż nie powinienem być zaskoczony, skoro najpierw wypróbowałem tę strategię na sobie, przestudiowawszy bezdyskusyjne wyniki badań naukowych na ten temat. Byłem całkowicie przeświadczony, że jeśli przekonałbym do zmiany stylu życia choć jednego pacjenta, uczyniłbym więcej dobra niż lecząc pozostałych przez miesiąc w myśl standardowego podejścia medycznego. Niesamowite, że setki moich pacjentów decydowały się zmodyfikować styl życia. Nawet drobne zmiany nawyków robiły różnicę, mój największy entuzjazm budzili jednak ci, którzy stawiali na zmiany radykalne. Z ekscytacją obserwowałem, jak przeistaczają się w zdrowych, pełnych energii ludzi, jakimi zawsze chcieli być.
Kolejne przypadki pojawiały się jeden po drugim, a ja zacząłem czuć rosnącą potrzebę podzielenia się tą rewelacją, jaką stanowi dieta roślinna prowadząca do zdrowia jelit. Nie wystarczało mi już przekazywanie tej wiedzy pacjentom za zamkniętymi drzwiami. Każdy powinien o tym usłyszeć i dostać szansę zmiany swego życia na lepsze. Świat potrzebuje tej terapii!
Obserwowałem zamieszanie, jakiego narobili internet i tak zwani specjaliści od odżywiania, popularyzujący tendencje, które były akurat na czasie, ale nie miały nic wspólnego z naukowym podejściem. Przyjmowałem stanowczo zbyt wielu pacjentów, którzy robili sobie krzywdę, stosując jedną z modnych diet. Chcieli dobrze, mieli motywację, by zadbać o swoje zdrowie, byli gotowi na zmiany. Na nieszczęście jednak trafiali na złe porady. Mówiono im: „Zrób to i to, a poczujesz się lepiej”. Ale nie czuli się lepiej, tylko gorzej. Filozofia „wyeliminuj objawy poprzez eliminację produktów żywnościowych” nie tylko ich zawodziła, ale u wielu z nich wywoływała zaburzenia odżywiania. U niektórych była to po prostu ortoreksja3, ale w wielu przypadkach stwierdzałem pełnoobjawową anoreksję, która zaczęła się od przestrzegania restrykcyjnej diety. W międzyczasie dyskusje o zdrowych jelitach przybierały na sile, nie brano w nich jednak pod uwagę tego, co najistotniejsze: że paliwem dla zdrowego układu pokarmowego są rośliny.
Postanowiłem więc dotrzeć z moim przesłaniem do szerszej publiczności. W tym celu założyłem profil na Instagramie – @theguthealthmd. Jako nowicjusz w świecie mediów społecznościowych kompletnie nie wiedziałem, czego się spodziewać. Dzięki poczcie pantoflowej, kilku wystąpieniom w podcastach i artykułowi w lokalnej gazecie coraz więcej osób obserwowało moje konto. Zaczęły do mnie spływać wiadomości z całego świata. Ludzie pisali, jakie korzyści odnieśli z zastosowania się do moich porad. Czytałem historie o zrzuceniu wagi, odstawieniu leków, o najlepszym samopoczuciu od lat.
Wkrótce jednak zdałem sobie sprawę, że to, co robię, nie wystarczy. Jeśli miałem dać ludziom szansę na prawdziwie trwałą zmianę w ich życiu, musiałem podzielić się z nimi kompletnym, opartym na roślinach, programem żywieniowym, jaki krok po kroku stosuję u pacjentów mojej kliniki. Tak właśnie powstała książka, którą trzymasz w rękach.
Chciałbym cię zaprosić do wzięcia udziału w ekscytującej podróży, dzięki której doświadczysz przemiany. Wielokrotnie widziałem, jak przez ten proces przechodzą moi pacjenci, a teraz i ty możesz dołączyć do tego grona. W miarę realizacji programu stan twojego mikrobiomu ulegnie poprawie, znikną zachcianki, wzmocni się twój układ odpornościowy, poczujesz przypływ energii i pozbędziesz się zaburzeń trawiennych. To nie jest ani kolejna moda żywieniowa, ani nowa dieta. To styl życia, który pozytywnie wpłynie na twoje zdrowie. Dzięki temu „zdrowemu nastawieniu” bez wysiłku sprostasz zdrowym nawykom, a twoje bakterie jelitowe będą uradowane nowym błonnikowym paliwem.
By sprawdzić odniesienia do 4 opracowań naukowych, z których korzystałem we wprowadzeniu, odwiedź moją witrynę internetową www.theplantfedgut.com/research/.
CZĘŚĆ I
WIEDZA TO POTĘGA
1
Silnik, który napędza ludzkie zdrowie, sam nie jest ludzki
Tam w dole masz przyjaciół – biliony przyjaciół!
W roku 2006, gdy ukończyłem uczelnię medyczną, nieomal nic nie wiedzieliśmy o mikrobiocie jelitowej. W owym czasie 60 procent bakterii jelitowych nie chciało rosnąć na tradycyjnej pożywce, nie mieliśmy więc jak ich badać. Wiedzieliśmy jedynie, że istniały, ale nie mogliśmy nic od nich wyciągnąć. Ale tak szczerze mówiąc, wcale nie spędzało nam to snu z powiek. W końcu mówimy tu o bakteriach w naszej kupie! Bakteriach z tyłka! Z naszego punktu widzenia te szelmy po prostu korzystały z przejażdżki na gapę i nie miały żadnego szczególnego znaczenia dla naszego zdrowia.
Ale sprawy przybrały nowy, gwałtowny obrót wraz z laboratoryjnym przełomem, który nastąpił w tym samym 2006 roku. Mogliśmy porzucić szalki Petriego i warstwa po warstwie zacząć studiować skomplikowane złoża bakterii jelitowych. Dotychczas znaliśmy jedynie około 200 gatunków bakterii, które skolonizowały ludzki układ pokarmowy. W krótkim czasie jednak zidentyfikowaliśmy 15 tysięcy gatunków, a sądzi się, że może ich być nawet 36 tysięcy. Gdy znikły ograniczenia, które hamowały nasze badania, lawina ruszyła. Od tego momentu możemy mówić o prawdziwej naukowej eksplozji: tylko w ciągu ostatnich 5 lat opublikowano 12 900 artykułów. To aż 80 procent wszystkich artykułów na ten temat, jakie ukazały się przez ostatnie 4 dekady.
Może obiło ci się o uszy, że bakterie jelitowe są ważne, ale zapewniam cię: wszystko, co o tym czytałeś, to jedynie ślizganie się po powierzchni zagadnienia. Cała ta naukowa wiedza dociera do nas w piorunującym tempie i stanowi prawdziwe wyzwanie dla systemu opieki zdrowotnej. Zanim nowe odkrycia utorują sobie drogę od publikacji do praktyki klinicznej i świadomości lekarzy, mija średnio 17 lat, toteż większość z nich nadal funkcjonuje jak w epoce szalek Petriego. Wszyscy słyszeli o mikrobiomie, ale większość nie wie, jak wykorzystać tę wiedzę w praktyce. Ale na co czekać? Monitorowałem napływające wyniki badań z szeroko otwartymi oczyma i opadniętą szczęką, a teraz jestem gotów, by wam o tym opowiedzieć. Żadnych 17 lat czekania!
Gdy nauczyliśmy się badać bakterie jelitowe, odkryliśmy, że jest to szokująco rozległa, ekspansywna społeczność mikroorganizmów, które żyją wewnątrz nas w harmonii, w równowadze i mają swój cel. Społeczność tę nazywamy „mikrobiotą jelitową”. Jeśli natomiast odnosimy się do kodów genetycznych tych organizmów, mówimy o „mikrobiomie”. Istnieje 5 rodzajów mikroorganizmów, które zasiedlają twoje wnętrzności: bakterie, drożdże, pasożyty, wirusy i archeowce.
Bakterie to jednokomórkowe organizmy żywe, których większość z nas boi się już od dzieciństwa. Możesz mi wierzyć lub nie, ale ten strach nie ma podstaw. Oczywiście istnieją złe bakterie, jak pałeczka okrężnicy (E. coli) czy Pseudomonas, które mogą narobić nam kłopotów. Ale większość bakterii jest pożyteczna i stara się nam pomóc. One są jak psy. Większość tych stworzeń to najlepsi przyjaciele człowieka, są też jednak i takie, których nie odważyłbyś się pogłaskać. W ich przypadku potrzebny jest zaklinacz psów. A jeśli mówimy o mikrobiocie jelitowej, potrzebujesz kogoś takiego jak ja: Zaklinacza Kupy!
Grzyby to organizmy wielokomórkowe, których komórki – podobnie jak u roślin i zwierząt – mają jądro i inne organelle. Są bardziej złożone od bakterii i często uznawane przez nas za szkodliwe, choć wiele grzybów ma na nas pozytywny wpływ. Ponadto konkurują z bakteriami, więc jest to gra o sumie zerowej: gdy jedne mają się świetnie, drugie marnieją.
Wirusy to drobne cząstki zbudowane z DNA (lub RNA), które nie mają ciała komórkowego i nawet nie są uznawane za żywe, choć dzielą niektóre cechy z nami – bracią żyjących. Gdy myślimy o wirusach, od razu przychodzą nam do głowy takie choroby jak grypa, AIDS czy żółtaczka typu B, ale nie wszystkie wirusy usiłują nas skrzywdzić. Tak naprawdę wiele z nich stanowi ważny składnik populacji mikrobów w naszych jelitach i jest niezbędnych, by utrzymywać bytujące tam bakterie w równowadze.
Pasożyty to złodzieje świata przyrody. Kradną energię gospodarza i starają się pozostać w ukryciu, nie dając od siebie nic w zamian. Istnieje wiele różnych pasożytów, od pierwotniaków takich jak lamblia czy rzęsistek (przenoszony drogą płciową), po przerażające robaki, które mogą mieć nawet 24 metry i wywołują u mnie dreszcze. Na szczęście większość pasożytów (w tym owe robaki) to na Zachodzie rzadkość, chociaż niektóre są bardziej pospolite, niżby można się spodziewać. Na przykład 60 milionów Amerykanów jest chronicznie zarażonych pierwotniakiem Toxoplasma gondii, ale o tym nie wie, gdyż nie ma żadnych objawów choroby.
No i są jeszcze archeowce – moi faworyci. Te prastare organizmy żyły na naszej planecie, zanim powstał tlen – 4 miliardy lat temu. Występują głęboko w oceanach – w kominach hydrotermalnych – albo w wulkanach. Możesz także znaleźć archeowce relaksujące się w swojskiej atmosferze twojego jelita grubego. Co ważne, są to organizmy odporne. Dopiero zaczynamy je poznawać, ale nie wydaje się, by konkurowały z bakteriami i grzybami w pozyskiwaniu energii, więc wygląda na to, że nie można nimi manipulować za pomocą diety równie łatwo jak innymi składnikami mikrobioty.
Trudno jest oszacować objętość mikroflory jelitowej. To tak, jakby ktoś próbował ogarnąć umysłem bitwę o Stalingrad z czasów II wojny światowej, podczas której zginęły niemal 2 miliony ludzi. To liczba tak astronomiczna, że siłą rzeczy nie da się myśleć o każdym zabitym jak o konkretnej, prawdziwej osobie. A w tym przypadku mówimy o 39 bilionach mikroorganizmów zasiedlających twoją okrężnicę. Tak, 39 bilionów! Z których większość stanowią bakterie.
Nie czuj się tym jednak zawstydzony ani zniesmaczony – no dobrze, rozumiem, to jest trochę obrzydliwe, ale jestem tu po to, żeby ci uświadomić, że bakterie w twoich jelitach – a także, jak się wkrótce przekonasz, w twoim stolcu – to cudowna, magiczna społeczność, która ma zdumiewającą moc uzdrawiającą. W końcu nawet Ryan Gosling ma bakterie w jelicie grubym, jak więc mogłyby one być złe?
Trzydzieści dziewięć bilionów mikrobów – jak dużo to jest? Wyobraź sobie, że znajdujesz się na północy Kanady; jest bezchmurna noc, a gdy spojrzysz w niebo, widzisz dosłownie każdą gwiazdę Drogi Mlecznej. Pomnóż liczbę tych gwiazd przez sto – właśnie tyle mikrobów żyje w twoim jelicie grubym. Ta liczba zdecydowanie przewyższa liczbę komórek twojego organizmu. Można by to ująć w ten sposób: jesteś tylko w 10 procentach człowiekiem – pozostałe 90 procent to bakterie! Albo inaczej: jesteś nie tylko człowiekiem. Jesteś superorganizmem, który służy jako ekosystem dla 4 spośród 6 królestw Drzewa Życia, którymi są: eubakterie, grzyby, archebakterie i protisty. Pozostałe 2 królestwa to zwierzęta (czyli my) i rośliny (czyli to, co jemy). Jesteśmy czymś więcej niż tylko ludźmi. Jesteśmy kręgiem życia.
W obrębie ludzkiego układu pokarmowego wszystko jest ze sobą powiązane – zupełnie jak na Ziemi. Twój mikrobiom jelitowy jest ekosystemem w takim samym stopniu jak amazońskie lasy deszczowe. Jeśli panuje w nim równowaga i harmonia, będzie się rozwijać. W lesie deszczowym wszystkie zwierzęta, rośliny i drobnoustroje istnieją w jakimś celu, nawet moskity i węże. Wszystkie wnoszą swój wkład do tej harmonii i równowagi. Choć więc nie cierpię moskitów i węży, wiem, że ich brak pociągnąłby za sobą niezamierzone konsekwencje i odbił się na zdrowiu ekosystemu. Dlatego właśnie w przypadku każdego ekosystemu tak kluczowa jest różnorodność biologiczna.
Ludzki mikrobiom jelitowy nie jest wyjątkiem. By utrzymać go w równowadze, także niezbędna jest różnorodność gatunkowa. Wewnątrz naszych organizmów żyje od 300 do przeszło 1 tysiąca gatunków bakterii (z liczby zawierającej się w przedziale od 15 tysięcy do 36 tysięcy gatunków, które mogą tam rezydować). Kiedy wszystko działa jak należy, w jelicie grubym bytuje w harmonii różnorodna, liczna populacja mikrobów. Samo jelito grube zaś jest zdrowe, mocne, z nienaruszoną barierą komórkową, która sprawia, że wszystko znajduje się tam, gdzie powinno, a mikrobiota gra swoją przyrodzoną rolę wołów roboczych dbających o nasze zdrowie.
Skoro te mikroby żyją w układzie pokarmowym, nic dziwnego, że biorą znaczący udział w procesach trawiennych. Pracują zespołowo, rozkładając pożywienie na czynniki pierwsze, byś mógł korzystać ze składników odżywczych, których potrzebujesz. Nie ma takiego posiłku, który obszedłby się bez zapracowanych drobnoustrojów, pomagających ci wyciągnąć zeń wszystko, co najwartościowsze. Trudno to sobie wyobrazić, ale w wielu przypadkach te jednokomórkowe organizmy są lepsze w trawieniu żywności niż my sami. Dlatego wyewoluowaliśmy w taki sposób, że jesteśmy od nich zależni.
Każdy kęs, a w rezultacie niespełna półtora kilo pożywienia, jakie spożywasz dziennie, trafia do bakterii jelitowych. Nie są one jednak tylko biernymi obserwatorami tego procesu. Nasze pożywienie to także ich pożywienie. Tak, nawet niewidoczne organizmy jednokomórkowe potrzebują źródła energii. Ale nie wszystkie drobnoustroje konsumują to samo. Każdy twój wybór żywieniowy zasila konkretną grupę bakterii, podczas gdy inne marnieją. Jeśli zupełnie usuniesz jakiś rodzaj żywności, żywiące się nią bakterie zginą z głodu. Mikroby rozmnażają się tak szybko, że to, co zjadasz w ciągu doby, wpływa na 50 kolejnych pokoleń. Zmiana twojej mikroflory jelitowej nie zajmuje dni czy tygodni – wystarczy jeden kęs. Ale to ty kontrolujesz, co wkładasz do ust, a zatem kontrolujesz także skład swojego mikrobiomu.
Wynik końcowy to unikatowa mieszanka mikroorganizmów, tak niepowtarzalna jak odcisk palca. Ruszają one do pracy nad twoim jedzeniem i sprawy kończą się inaczej, niż się zaczęły. Metabolizm bakteryjny prowadzi do przemiany biochemicznej pożywienia. W wielu przypadkach zdrowe bakterie (nazwijmy je probiotycznymi) odpłacą się nam, przekształcając żywność w substancje, które redukują stan zapalny i pozytywnie wpływają na zdrowie i równowagę w organizmie. Owe prozdrowotne związki chemiczne wytworzone przez bakterie nazywamy postbiotykami. Ale może się również zdarzyć coś przeciwnego. Niezdrowe jedzenie żywi niezdrowe bakterie, a one karzą nas, produkując związki chemiczne wywołujące stan zapalny w organizmie. W niniejszej książce będziemy mówić o niektórych z nich, takich jak TMAO (N-tlenek trimetyloaminy).
Wszystko, co trafia do twoich ust, będzie przetwarzane przez bakterie jelitowe. Leki też. To wyjaśnia, czemu ten sam lek może jednej osobie uratować życie, a drugiej zaszkodzić. Na przykład stosowany w chemioterapii cyklofosfamid musi być aktywowany przez drobnoustroje. Jak wykazało badanie opublikowane w „Science” w 2013 roku, im zdrowsze jelita, tym większa szansa na zwalczenie nowotworu za pomocą tego leku.
Ale nie tylko w tym przypadku zależymy od działalności drobnoustrojów. Najlepsze jest to, że ich działanie prozdrowotne wykracza daleko poza ściany jelita grubego. Gdybym miał podać śmiałą definicję całokształtu naszego zdrowia, powiedziałbym, że składa się na nie pięć elementów: odporność, przemiana materii, równowaga hormonalna, procesy poznawcze i ekspresja genów. To na nich opiera się wszystko, czego potrzebujemy, by żyć i rozkwitać. Co zdumiewające, mikrobiota jest zaangażowana w funkcjonowanie wszystkich pięciu osi naszego zdrowia. Zgłębimy jeszcze ten temat, ale zacznijmy od uznania, że mikroflora jelitowa jest swego rodzaju centrum dowodzenia naszym zdrowiem. To, co dzieje się w organizmie, nie wyłączając serca i mózgu, często ma swój początek w działaniu drobnoustrojów w układzie pokarmowym. Pracują zespołowo, ale często mają szczególne specjalizacje.
Wyobraź sobie jelita jako fabrykę zatrudniającą pracowników i pracownice o rozmaitych kwalifikacjach. Każdy i każda z nich wnosi specjalistyczną wiedzę. Oczywiście czasami obszary ich specjalizacji będą się pokrywać. Jeśli stracisz inżynierkę Sally, ale zastąpisz ją inżynierem Markiem, może się okazać, że obydwoje pracują nieco inaczej, ale ich zbieżny zestaw umiejętności pozwala obydwojgu wykonać powierzone zadanie. Ale co się stanie, jeśli stracisz inżyniera i poprosisz operatora pasa transmisyjnego, by go zastąpił? A co by było, gdyby zamiast całej grupy różnorodnych specjalistów, takich jak inżynierowie, operatorzy pasów transmisyjnych, cieśle, spawacze i technicy, twoja załoga składała się wyłącznie z przedstawicieli działu sprzedaży? W takim momentach fabryka przestaje dobrze funkcjonować, zaczynają się nieporozumienia i wszystko się psuje. Podobnie jest w przypadku układu pokarmowego: jeśli mikrobiom nie jest wystarczająco różnorodny, pojawiają się błędy w funkcjonowaniu 5 głównych sfer odpowiedzialnych za nasze zdrowie: odporności, metabolizmu, gospodarki hormonalnej, procesów poznawczych i ekspresji genów.
Utratę harmonijnej równowagi w jelitach nazywamy dysbiozą. Zaburzenia lub nieprawidłowości w składzie flory jelitowej powodują utratę różnorodności, a to pociąga za sobą wysyp bakterii zapalnych. Innymi słowy, pożyteczne mikroorganizmy zostają zepchnięte na pobocze, robiąc miejsce mikroorganizmom gorszego rodzaju, które zaczynają wypełniać twoje jelita. I robi się problem, bo teraz ścianki jelita grubego nie są już chronione przez zdrową populację drobnoustrojów przeciwzapalnych. W rezultacie ścisłe połączenia budujące ścianę okrężnicy ulegają zniszczeniu i staje się ona bardziej przepuszczalna, co niektórzy nazywają „nieszczelnym jelitem”. Prowadzi to do przesączania się tak zwanych endotoksyn bakteryjnych do krwiobiegu. Endotoksyny wskakują na autostradę z naczyń krwionośnych, biegnącą przez całe ciało, i podkładają ogień, gdzie tylko się pojawią. Nazywamy to stanem zapalnym. To zdecydowanie złe wieści!
Endotoksyny bakteryjne są produkowane przez takich złoczyńców jak pałeczka okrężnicy czy salmonella. Powodują stan zapalny, który może się zaledwie tlić, ale w najgorszym przypadku wywoła nawet zagrażającą życiu sepsę (posocznicę), wstrząs i niewydolność wielonarządową. Endotoksemia ma związek z różnorodnymi schorzeniami, włączając choroby autoimmunologiczne, zastoinową niewydolność serca, cukrzycę typu 2, chorobę Alzheimera, alkoholowe zapalenie wątroby, niealkoholowe stłuszczenie wątroby, osteoartrozę (chorobę zwyrodnieniową stawów)… Mógłbym długo kontynuować to wyliczanie.
Brzmi przerażająco, ale nie bój się. Światło zawsze rozproszy ciemności. Pozwól, że dam ci przykład. Jest taka bakteria, zwana Clostridioides difficile, kiedyś znana jako Clostridium difficile (tak, najwidoczniej bakterie też zmieniają imiona, zupełnie jak Prince czy Puff Daddy), w skrócie C. diff. C. diff to patogen, który może być obecny nawet w jelicie grubym zdrowych osób, wiodących życie najlepsze z możliwych. W tej sytuacji dobre bakterie przewyższają liczebnie kłopotliwą C. diff i nie pozwalają, by się rozprzestrzeniała. Światło ma przewagę nad ciemnością.
Gdy jednak jelito jest uszkodzone, a „dobrych bohaterów” jest zbyt mało, C. diff mnoży się, rośnie w siłę i wywołuje poważne zapalenie jelita, przebiegające z bólem brzucha, gorączką i gwałtowną, krwawą biegunką. Nic dobrego. Ten stan może się przerodzić w sepsę – zagrażającą życiu odpowiedź na zakażenie, która potrafi w szybkim tempie doprowadzić do śmierci nawet najzdrowszą z osób. Jeśli rozwinie się sepsa, ostatnią deską ratunku może być operacja w trybie nagłym. Trzeba wtedy usunąć całe jelito grube, by zwalczyć stan zapalny i uratować pacjentowi życie.
We wczesnych latach dwutysięcznych, gdy studiowałem medycynę, stwierdzaliśmy obecność C. diff tylko u pacjentów szpitalnych przyjmujących antybiotyki. Z perspektywy czasu rozumiemy już, że bombardowanie jelit antybiotykami dziesiątkuje dobre bakterie, sprawiając, że antybiotykooporna C. diff mnoży się i zaczyna dominować. Ale wówczas nie w pełni pojmowaliśmy ten mechanizm, toteż próbowaliśmy leczyć zakażenie wywołane przez C. diff za pomocą – zgadłeś! – kolejnego antybiotyku. Przez jakiś czas to działało. Ale około roku 2010 zaczęliśmy mieć do czynienia z coraz większą liczbą sytuacji, kiedy antybiotyki zawodziły. Przypadki zakażenia C. diff zaczęły się zaś pojawiać w nowej grupie pacjentów – u młodych ludzi, którzy nigdy nie przyjmowali antybiotyków ani nie byli hospitalizowani. Sytuacja zmieniała się tak szybko, że to, czego nauczyłem się na uczelni medycznej, kilka lat później było już w większości nieaktualne. Efektywność kuracji antybiotykowej malała, a my, lekarze, popadaliśmy w rozpacz. Niektórzy pacjenci potrzebowali długoterminowego leczenia antybiotykami. Ci, którzy mieli mniej szczęścia, tracili jelito grube – albo nawet życie.
Ale pamiętaj: światło rozprasza ciemności. Dlatego w chwili desperacji nowoczesna medycyna sięgnęła po najdziwaczniejszy i najpodlejszy środek: ludzki stolec. Tak, to nie przejęzyczenie! Zgadza się – użyliśmy kupy jako lekarstwa. Nazywa się to przeszczepem kału, a procedura ta wcale nie jest tak nowatorska, jak moglibyśmy sądzić. Najwcześniejsze doniesienia na ten temat pochodzą ze starożytnych Chin, sprzed ponad 1500 lat. Jak się okazuje, gdy przeszczepisz mikrobiotę kałową zdrowej osoby do jelita grubego ciężko chorego pacjenta – a w tym przypadku, gdy zalejesz C. diff zdrową kupą – ta nikczemna, antybiotykooporna bakteria zachowuje się jak Zła Czarownica z Zachodu, gdy Dorotka wylewa na nią wiadro wody4. „Rozpuszczam się! Rozpuszczam!” – krzyczy C. diff, a pacjent zdrowieje w ciągu jednego dnia czy dwóch. Nie to, że czuje się lepiej; zdrowieje! Mówiłem ci, że światło wygrywa z ciemnością. Nazwałbym to cudem, gdyby nie fakt, że cuda są ponoć niepowtarzalne.
Dlaczego przeszczep kału tak świetnie działa? To bardzo proste. Przywraca równowagę mikrobioty jelitowej. Zaprzęga korzystne bakterie z powrotem do pracy w fabryce. Kiedy się tak stanie, właściwe drobnoustroje wykonują swoje zadanie: natychmiast zyskują przewagę nad C. diff, nie pozwalając patogenowi na działanie. Jak pisałem wcześniej, ta sama sytuacja ma miejsce w przypadku zdrowej osoby, u której także można stwierdzić obecność C. diff, ale zakażenie nie występuje.
„Ale czy stolec to nie są niestrawione resztki jedzenia?” – mógłbyś spytać. Cóż, nie. Zarówno dobre, jak i złe bakterie stanowią 60 procent wagi kału. Aż 60 procent! To taka migawka pokazująca, jak wygląda mikrobiota jelitowa. Może niezbyt doskonała migawka, ale zasadniczo mikrobiota to mieszanina bakterii z całego jelita grubego. Nawet gdy pościsz, nadal się wypróżniasz, gdyż bakterie jelitowe wciąż się mnożą.
Wszyscy uwielbiamy krzepiące historie, prawda? Hitem stulecia, a może nawet tysiąclecia, jest nasz stolec. To, co 10 lat temu było najbardziej bezwartościową rzeczą na planecie, stało się wybawieniem współczesnej medycyny. Ludzie zwykli mówić, że żywność jest lekiem. To prawda – ale również kupa nim jest! Przez całe pokolenia uwłaczaliśmy jej, opowiadając głupie dowcipy, podczas gdy powinniśmy ją wysławiać – a przynajmniej wyrażać się o niej z szacunkiem. Nie zdawaliśmy sobie bowiem sprawy, że nasz stolec to rydwan, który unosi słynnego gladiatora: mikrobiotę jelitową. Nie przesadzam; szczerze wierzę, że wypróżnienie powinno być traktowane jako szósty z parametrów życiowych. Temperatura ciała, tętno, częstość oddechu, ciśnienie tętnicze, saturacja – i wreszcie, co nie mniej ważne, jakość wypróżnień. Mówi ona naprawdę wiele o naszym zdrowiu.
Chciałbym podkreślić, że dla flory bakteryjnej jelit równowaga jest absolutnie kluczowa, podobnie jak dla każdego narządu, który współdziała z układem pokarmowym. Przez tyle lat staraliśmy się zwalczać czarne charaktery, podczas gdy powinniśmy byli wzmacniać pozytywnych bohaterów. Gdy mikroorganizmy żyją w równowadze, mikrobiota jelitowa doskonale umie o ciebie zadbać. Te drobnoustroje są tak potężne, że nawet w formie „odpadów” mogą wyleczyć śmiertelnie chorego pacjenta.
Nie musisz żyć w strachu przed ciemnością – ta książka pomoże ci włączyć światło. Zamiast dążyć do zniszczenia czarnych charakterów, popracujmy wspólnie nad wsparciem tych dobrych. Przywróćmy centrum dowodzenia do równowagi i pozwólmy 39 bilionom wołów roboczych, by w sposób naturalny wzmacniały układ odpornościowy, przemianę materii, równowagę hormonalną, procesy poznawcze i ekspresję genów.
Zdrowy, zróżnicowany mikrobiom nie tylko trzyma w szachu groźne bakterie, trawi leki i pomaga nam w trawieniu pożywienia. Robi o wiele więcej. Stanowi centrum dowodzenia wszystkimi pięcioma osiami naszego zdrowia. Ociera się to o science fiction, ale jest najprawdziwszą prawdą. Jestem przekonany, że zdrowie i choroby mają swój początek w jelitach. Zachwycająca moc naszej mikrobioty sprawia, że staram się na nowo przemyśleć moje miejsce na tej planecie. My także jesteśmy częścią równowagi w przyrodzie, a w nas samych żyje społeczność organizmów, które potrzebują nas tak samo jak my ich – razem jest nam lepiej! A gdy my dbamy o nie, one dbają o nas.
Objawy wskazujące na zaburzenia mikrobioty jelitowej (dysbiozę)
Jelitowe
Pozajelitowe
Bóle lub skurcze brzucha Gazy Wzdęcia Nadwrażliwości pokarmowe Alergie pokarmowe Biegunka Zaparcie Śluz w stolcu Mdłości Niestrawność Zgaga/refluks Odbijanie
Wzrost wagi Zmęczenie Mgła mózgowa Trudności z koncentracją Zmienność nastrojów Niepokój Wysypki skórne Bóle stawów i mięśni Słabość Nieświeży oddech Katar zatokowy Skrócony/świszczący oddech
Podczas gdy większość z nas zdumiewa fakt, że ludzkie odchody mogą być lekiem, jest ktoś, kogo prawdopodobnie by to nie zdziwiło: prof. David Strachan, epidemiolog z London School of Hygiene and Tropical Medicine. W roku 1989 postawił on pewną hipotezę, do której doszedł na podstawie obserwacji: niemowlęta mające rodzeństwo są mniej podatne na egzemę czy katar alergiczny. Mogłeś o tym słyszeć. Według tej hipotezy u źródeł wysypu chorób alergicznych i autoimmunologicznych leży nadmierna czystość. To dlatego niektórzy rodzice zachęcają dzieci do zabawy w piasku – by wzmocnić ich układ odpornościowy!
Obserwacje profesora Strachana stanowiły dobry punkt wyjścia. Ale osiągnięcia nowoczesnej nauki pokazują, że musimy pójść krok dalej. Prawdziwym problemem jest nie tyle nadmierna higiena, co zaburzenia mikrobioty jelitowej. Jak wspominałem, 70 procent układu odpornościowego znajduje się w jelitach. Od mikrobioty oddziela go pojedyncza warstwa komórek, której grubość wynosi ułamek średnicy włosa; jest niewykrywalna gołym okiem. Ta pojedyncza warstwa komórek jest jak niski, rozchwierutany, drewniany płotek oddzielający 2 domy, w których trwa impreza: po jednej stronie układ odpornościowy, po drugiej mikrobiota. Bawią się osobno, ale tak naprawdę nie są od siebie oddzielone. Łączą je silne więzy – karmią się nawzajem swoją energią, dzielą się drinkami, razem się śmieją, nieustannie się ze sobą komunikują. Badania wykazały, że mikroflora wspomaga prawidłowy rozwój komórek układu odpornościowego, ułatwia rozpoznawanie intruzów i transport komórek odpornościowych do miejsc, w których są potrzebne, oraz wzmacnia ich zdolność do zwalczania infekcji. Zdrowa mikrobiota jelitowa przekłada się na silny, optymalnie działający układ odpornościowy, który umie zlokalizować pojawiające się zagrożenia zdrowia – zakażenia czy nawet komórki nowotworowe – i je zlikwidować. Nie da się rozdzielić mikrobioty i układu odpornościowego. Szkodząc jednemu z tych systemów, szkodzisz także drugiemu.
Dowodem na współzależność układu trawiennego i odpornościowego jest epidemia chorób alergicznych i autoimmunologicznych. Na świecie nastąpiła prawdziwa eksplozja tych schorzeń. Astma, katar alergiczny, egzema – to tylko kilka przykładów sytuacji, w których układ odpornościowy odpowiada agresją na niewinny bodziec zewnętrzny. W latach 1960–2000 liczba przypadków astmy na Zachodzie wzrosła dziesięciokrotnie. Równolegle miał miejsce podobny, niepokojący wzrost zachorowań na choroby autoimmunologiczne. Należą do nich cukrzyca typu 1, stwardnienie rozsiane i choroba Crohna; w tego typu schorzeniach układ odpornościowy uznaje nasz organizm za wroga i rusza do ataku. Od roku 1950 liczba przypadków tych 3 chorób wzrosła co najmniej o 300 procent.
Choroby alergiczne i autoimmunologiczne są dużo powszechniejsze w krajach uprzemysłowionych niż w rolniczych. Na przykład roczna liczba nowych przypadków cukrzycy typu 1 w Finlandii wynosi 62,3 na 100 tysięcy dzieci w porównaniu z liczbą 6,2 w Meksyku i 0,5 w Pakistanie. Można by się doszukiwać przyczyn w różnicach genetycznych, ale odsetek tych schorzeń wydaje się szczególnie rosnąć w tych krajach, które ulegają industrializacji. Weźmy Chorwację, gdzie liczba przypadków choroby Crohna wzrosła z 0,7 na 100 tysięcy osób (w 1989) do 6,5 (w 2004), co zbiegło się w czasie z modernizacją kraju, albo Brazylię, gdzie w latach 1988–2012 liczby przypadków choroby Crohna i wrzodziejącego zapalenia jelita grubego rosły odpowiednio o 11 i 15 procent każdego roku. Lekarze z tych krajów muszą przyjeżdżać do Stanów Zjednoczonych, by uczyć się o wspomnianych schorzeniach, które do niedawna u nich nie występowały, w związku z czym nie wiedzą, jak leczyć pacjentów.
Istnieją dowody, że mikrobiom na skutek chorób alergicznych i autoimmunologicznych nie tylko ulega zmianom, ale także może zapowiadać lub wręcz powodować schorzenia układu odpornościowego. Naukowcy przebadali brudne pieluszki 300 trzymiesięcznych niemowląt. Odkryli, że specyficzne zmiany we florze bakteryjnej tak małych dzieci zapowiadały, które z nich lata później zachorują na astmę. By jednak dowieść, że to bakterie jelitowe wywołują astmę, przenieśli próbki stolca z pieluszek do organizmów specjalnie wyhodowanych myszy, pozbawionych mikroflory jelitowej. Tak jest: przeszczepili ludzki kał myszy. I żeby to było jasne: nie pobrali stolca od pacjenta chorego na astmę. Pochodził on z pieluszki trzymiesięcznego dziecka, u którego podejrzewano ryzyko wystąpienia tej choroby w przyszłości. Co się potem stało? Cóż; u wszystkich myszy rozwinął się w płucach stan zapalny charakterystyczny dla astmy.
Układ odpornościowy człowieka wyewoluował po to, by chronić nas przed infekcjami – jeszcze sto lat temu była to wiodąca przyczyna śmierci. Mikroflora jelitowa od samego początku brała udział w tej ewolucji, dlatego też odgrywa kluczową rolę w budowaniu naszej odporności. Może to oznaczać, że zaburzenia mikrobioty wystawiają nas na ryzyko rozregulowania układu odpornościowego, co może się objawiać w postaci chorób alergicznych i autoimmunologicznych. Z drugiej jednak strony silny mikrobiom wzmacnia 70 procent sąsiadujących z nim komórek odpornościowych, zapewniając ich optymalne funkcjonowanie w zakresie ochrony naszego organizmu przed zakażeniami i nowotworami. Jeśli dbamy o nasze drobnoustroje, one dbają o nas.
Choroby o podłożu immunologicznym związane z dysbiozą
Cukrzyca typu 1 Celiakia Stwardnienie rozsiane Astma Alergie pokarmowe Egzema Alergie sezonowe Eozynofilowe zapalenie przełyku Choroba Duhringa Łuszczyca / łuszczycowe zapalenie stawów Twardzina Zespół przewlekłego zmęczenia Zespół antyfosfolipidowy Zespół niespokojnych nóg Zespół Sjögrena
Reumatoidalne zapalenie stawów Wrzodziejące zapalenie jelita grubego Choroba Crohna Mikroskopowe zapalenie jelita grubego Zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa Toczeń rumieniowaty układowy Śródmiąższowe zapalenie pęcherza Autoimmunologiczne zapalenie wątroby Pierwotna marskość żółciowa wątroby Pierwotne stwardniające zapalenie dróg żółciowych Sarkoidoza Fibromialgia Zespół Guillaina-Barrégo Choroba Behçeta Choroba Kawasakiego Zapalenia naczyń związane z występowaniem przeciwciał przeciwko cytoplazmie neutrofili – ANCA
Przemysł dietetyczny od dawna przekonywał nas, że możemy kontrolować przybieranie na wadze, jeśli tylko będziemy wystarczająco zdyscyplinowani, by ćwiczyć cross-fit, zumbę albo jogę w połączeniu ze stosowaniem odpowiedniej diety – czy będzie to paleo, Slim Fast, Weight Watchers, dieta ketogeniczna czy sokowa. A co, jeśli wszystko sprowadza się do mikroflory jelitowej? Naukowcy ostatnio postanowili to sprawdzić, gdy opublikowano raport o młodej, zaledwie trzydziestodwuletniej, kobiecie, która przeszła przeszczep kału w ramach terapii przewlekłego zakażenia C. diff. To, co potem nastąpiło, wywołało panikę zarówno wśród naukowców, jak i dziennikarzy. W ciągu 16 miesięcy kobieta w niezamierzony sposób dramatycznie przybrała na wadze – od 61 do 77 kilogramów. Jej współczynnik BMI wzrósł od niemal normalnego, zdrowego (BMI 26), do ewidentnej otyłości (BMI 33). W jej życiu nic innego się nie zmieniło: ani dieta, ani poziom stresu, ani aktywność fizyczna. Jedyną nowością był przeszczep kału.
W normalnej sytuacji taki wzrost wagi nie wywołałby sensacji – rzecz jednak w tym, że po raz pierwszy zaobserwowano u człowieka coś, czego wcześniej wielokrotnie dowiedziono w przypadku zwierząt: że mikrobiota jelitowa wywiera przemożny wpływ na to, jak organizm przetwarza żywność, i na przemianę materii. Do tego stopnia, że spożywanie tych samych produktów przez różne osoby może wywołać kompletnie inne skutki w zależności od indywidualnego składu mikroflory jelitowej.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Hiperlipidemia objawia się podwyższonym poziomem tzw. złego cholesterolu i trójglicerydów stanowiących składową tkanki tłuszczowej – wszystkie przypisy, o ile nie zaznaczono inaczej, pochodzą od tłumaczki. [wróć]
Doritos – marka chipsów typu tortilla w różnych smakach. Purplesaurus Rex Kool-Aid – marka popularnych napojów smakowych w proszku. SpaghettiOs – puszkowany makaron w sosie pomidorowym, produkowany w formie małych kółek. Chef Boyardee Ravioli – puszkowane pierożki typu ravioli. Burrito – pochodząca z Meksyku potrawa z tortilli z farszem. [wróć]
Chorobliwa, obsesyjna fiksacja na punkcie zdrowego odżywiania. [wróć]
Nawiązanie do sceny z Czarnoksiężnika z Krainy Oz. [wróć]