Zwodniczy punkt - Dan Brown - ebook + audiobook + książka

Zwodniczy punkt ebook

Dan Brown

4,5
50,00 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Najnowszy satelita NASA wykrywa niezwykły obiekt w lodowcach Arktyki, meteoryt ze śladami życia pozaziemskiego. Biały Dom przygotowuje się do poinformowania o odkryciu światowej opinii publicznej. Stanowiłoby ono sensację na miarę lądowania człowieka na Księżycu i zapewniło urzędującemu prezydentowi USA reelekcję. W celu zbadania meteorytu i stwierdzenia jego autentyczności na Arktykę udaje się grupa naukowców. Do grupy na osobiste polecenie prezydenta dołącza Rachel Sexton, analityk wywiadu, by przygotować opis znaleziska dla Białego Domu. Towarzyszy jej Michael Tolland, światowej klasy oceanograf. Wkrótce okazuje się, że rzekome odkrycie to precyzyjnie przygotowana mistyfikacja. Człowiek, który za nią stoi, zrobi wszystko, by prawda nie ujrzała światła dziennego. Rachel i Michael muszą uciekać, tropieni przez bezlitosnych komandosów-zabójców. Próbują ostrzec prezydenta i ustalić, kto kryje się za misterną intrygą, zwodniczym punktem na kreślonej przez nich mapie spisku...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 592

Oceny
4,5 (1145 ocen)
724
280
113
23
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
blacklady

Nie oderwiesz się od lektury

Trzyma w napieciu👍
00
zbych012

Nie oderwiesz się od lektury

.super
00
Reinavan

Całkiem niezła

Dosyć naiwna realizacja ciekawego pomysłu. Nie jest najgorsza ale kluczem jest nie zapoznanie się z opisem ksiażki który zdradza jakieś 3/4 fabuły.
00
przyj0kr

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjny thriller polityczny. Tak napisany, że wyobraźnia z trudem nadąża przetwarzać obrazy. Dynamika do kwadratu :)
00
Bajeczki2020

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Deception Point

Copyright © Dan Brown 2001

All rights reserved

Copyright © 2009, 2011, 2016, 2020, 2023 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2020 for the Polish translation by Cezary Frąc

(under exclusive license to Wydawnictwo Sonia Draga)

Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz

Redakcja: Beata Słama

Korekta: Iwona Wyrwisz

ISBN: 978-83-8230-524-1

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:[email protected]

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/WydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2023. Wydanie II

Podziękowania

Składam gorące podziękowania Jasonowi Kaufmanowi za pomoc i wnikliwe uwagi redakcyjne; Blythe Brown za niezmordowane badania i twórczy wkład; mojemu serdecznemu przyjacielowi Jake’owi Elwellowi z agencji Wieser & Wieser; Narodowemu Archiwum Bezpieczeństwa; biuru prasowemu NASA; Stanowi Plantonowi, który wciąż jest źródłem informacji na każdy temat; Agencji Bezpieczeństwa Narodowego; glacjologowi Martinowi O. Jeffriesowi; błyskotliwym umysłom Bretta Trottera, Thomasa D. Nadeau i Jima Barringtona. Dziękuję również Connie i Dickowi Brownom, Amerykańskiemu Archiwum Informacji Wywiadowczych, Suzanne O’Neill, Margie Wachtel, Morey Stettner, Owenowi Kingowi, Alison McKinnell, Mary i Stephenowi Gormanom, doktorowi Karlowi Singerowi, doktorowi Michaelowi I. Latzowi z Instytutu Oceanograficznego Scrippsa, April z Micron Electronics, Esther Sung, Narodowemu Muzeum Lotnictwa i Kosmonautyki, doktorowi Gene’owi Allmendigerowi, niezrównanej Heide Lange z Sanford J. Greenburger Associates i Johnowi Pike’owi ze Związku Naukowców Amerykańskich (Federation of American Scientists).

Od autora

Delta Force, Narodowe Biuro Wywiadowcze (National Reconnaissance Office) i Fundacja „Otwarty Kosmos” (Space Frontier Foundation) są prawdziwymi organizacjami. Wszystkie technologie opisane w tej książce istnieją.

Jeśli to odkrycie zostanie potwierdzone, z pewnością zmieni całkowicie nasze spojrzenie na wszechświat. Jego implikacje są dalekosiężne i poruszające wyobraźnię. Niosąc odpowiedzi na niektóre z naszych najdawniejszych pytań, nadaje innym jeszcze bardziej fundamentalne znaczenie.

Prezydent Bill Clinton na konferencji prasowej

po odkryciu znanym jako ALH840001

7 sierpnia 1997 roku

Prolog

Śmierć na tym pustkowiu może przybierać niezliczone postacie. Geolog Charles Brophy od lat wiedział o złej sławie tego terenu, nic jednak nie mogło przygotować go na straszny los, jaki miał go zaraz spotkać.

Cztery psy husky, ciągnące przez tundrę sanie ze sprzętem geologicznym, nagle zwolniły i spojrzały w niebo.

– Co jest, panienki? – zapytał Brophy, zeskakując z sań.

Pod gromadzącymi się burzowymi chmurami leciał dwuwirnikowy śmigłowiec transportowy, z wojskową sprawnością trzymający się blisko lodowych szczytów.

Dziwne, pomyślał Brophy. Dotąd nie widział helikopterów tak daleko na północy. Maszyna wylądowała pięćdziesiąt metrów od niego, wzbijając w powietrze fontannę bryłkowatego śniegu. Psy zaskamlały, spoglądając nieufnie.

Z helikoptera wysiadło dwóch mężczyzn. Byli ubrani w białe stroje kamuflujące, uzbrojeni w karabiny. Ruszyli w kierunku Brophy’ego szybkim, zdecydowanym krokiem.

– Doktor Brophy?! – zawołał jeden.

Geolog nie krył zaskoczenia.

– Skąd pan wie, jak się nazywam? Kim jesteście?

– Proszę wyjąć radio.

– Słucham?

– Niech pan to zrobi.

Zdumiony Brophy wyciągnął radio z kieszeni skafandra.

– Musimy nadać pilny komunikat. Proszę zmienić częstotliwość na sto kiloherców.

Sto kiloherców? Brophy był zupełnie zdezorientowany. Nikt nie odbierze przekazu na takiej niskiej częstotliwości.

– Zdarzył się wypadek?

Drugi mężczyzna podniósł karabin i wycelował w jego głowę.

– Nie ma czasu na wyjaśnienia. Rób, co każemy.

Brophy drżącymi rękami zmienił częstotliwość.

Pierwszy mężczyzna podał mu kartkę z kilkoma linijkami tekstu.

– Proszę to nadać. Natychmiast.

Brophy popatrzył na kartkę.

– Nie rozumiem. Informacja jest błędna. Ja wcale…

Mężczyzna przycisnął lufę do jego skroni.

Geologowi drżał głos, gdy nadawał dziwaczną wiadomość.

– Dobrze – powiedział pierwszy mężczyzna. – Teraz proszę zabrać psy i wsiąść do helikoptera.

Trzymany na celowniku Brophy wprowadził niechętne psy po rampie do ładowni. Mężczyźni wsiedli i maszyna natychmiast wystartowała, kierując się na zachód.

– Kim wy jesteście, do cholery? – zapytał Brophy, zlany zimnym potem. – I co oznacza ta wiadomość?

Mężczyźni milczeli.

Śmigłowiec nabierał wysokości, przez otwarte drzwi wpadał wiatr. Psy, wciąż zaprzęgnięte do załadowanych sań, skowyczały.

– Przynajmniej zamknijcie drzwi – poprosił Brophy. – Nie widzicie, że psy się boją?

Mężczyźni nie odpowiedzieli.

Helikopter osiągnął wysokość tysiąca dwustu metrów i przechylił się ostro nad szeregiem lodowych szczelin i rozpadlin. Nagle mężczyźni wstali. Bez słowa złapali ciężkie sanie i wypchnęli je przez otwarte drzwi. Brophy patrzył ze grozą, jak psy nadaremnie drapią pokład pazurami, ściągane przez wielki ciężar. Po chwili zwierzęta zniknęły, wywleczone z helikoptera.

Brophy zerwał się z miejsca i zaczął wrzeszczeć, gdy mężczyźni złapali go i zaciągnęli do drzwi. Odrętwiały z przerażenia, wymachiwał pięściami, próbując strząsnąć z siebie silne ręce, które wypychały go na zewnątrz.

Na próżno. Chwilę później koziołkował w powietrzu, lecąc ku szczelinom.

Rozdział 1

Restauracja Toulos sąsiadująca z Kapitolem szczyci się politycznie niepoprawnym menu, które polecając młodziutką cielęcinę i carpaccio z koniny, rzuca wyzwanie typowemu śniadaniu waszyngtońskich elit. Tego ranka w Toulos panował duży ruch – brzęk srebrnej zastawy, szum ekspresów do kawy i szmer rozmów prowadzonych przez telefony komórkowe tworzyły istną kakofonię.

Szef sali wypijał właśnie ukradkiem łyk porannej Krwawej Mary, kiedy do restauracji weszła kobieta. Odwrócił się do niej z wystudiowanym uśmiechem.

– Dzień dobry. Czym mogę służyć?

Kobieta była atrakcyjna, około trzydziestu pięciu lat, ubrana w szare flanelowe spodnie i bluzkę w kolorze kości słoniowej od Laury Ashley. Jej wyprostowane ramiona i lekko uniesiona broda świadczyły nie o arogancji, lecz o spokojnej pewności siebie. Jasnobrązowe włosy, gęste i puszyste, uczesane miała w najmodniejszym waszyngtońskim stylu „prezenterki TV”, podwinięte, sięgające ramion. Na tyle długie, by kobieta wyglądała seksownie, lecz na tyle krótkie, żeby dawać do zrozumienia, iż prawdopodobnie jest mądrzejsza od nas.

– Trochę się spóźniłam – powiedziała bezpretensjonalnie. – Jestem umówiona na śniadanie z senatorem Sextonem.

Szef sali poczuł nieprzyjemne mrowienie. Senator Sedgewick Sexton. Bywał tu regularnie i obecnie zaliczał się do najpopularniejszych ludzi w kraju. W ubiegłotygodniowych prawyborach z hukiem rozgromił wszystkich dwunastu republikańskich kandydatów i miał zapewnioną nominację swojej partii na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych. Wiele osób żywiło przekonanie, iż jesienią wyrwie władzę z rąk znękanego prezydenta. Wydawało się, że ostatnio twarz Sextona spogląda z okładek wszystkich czasopism o zasięgu krajowym, a jego hasło wyborcze krzyczy ze wszystkich plakatów w Ameryce: „Koniec wydawania. Początek naprawiania”.

– Senator Sexton siedzi tam – oznajmił szef sali. – Jak pani godność?

– Rachel Sexton. Jestem jego córką.

Ale ze mnie dureń, pomyślał. Podobieństwo było dość duże. Kobieta miała przenikliwe oczy senatora i otaczała ją ta sama aura dynamicznej szlachetności. Najwyraźniej klasyczna uroda polityka nie przeskoczyła drugiego pokolenia. Co więcej, Rachel Sexton, choć świadoma swoich zalet, nosiła się z wdziękiem, jakiego ojciec mógłby się od niej nauczyć.

– Miło panią poznać, panno Sexton.

Szef sali poprowadził córkę senatora przez jadalnię, zakłopotany taksującymi spojrzeniami mężczyzn. Jedni obserwowali ją dyskretnie, inni nie próbowali ukryć zainteresowania. W Toulos stołowało się niewiele kobiet i tylko nieliczne mogłyby konkurować urodą z Rachel Sexton.

– Niezła sztuka – szepnął któryś z mężczyzn. – Sexton już znalazł sobie nową żonę?

– To jego córka, idioto – syknął drugi.

Mężczyzna zachichotał.

– Znając Sextona, pewnie i tak ją posuwa.

Kiedy Rachel stanęła przy stoliku, senator rozmawiał przez telefon komórkowy, głośno przechwalając się swoimi ostatnimi sukcesami. Zerknął na córkę i postukał w zegarek od Cartiera, dając do zrozumienia, że się spóźniła.

Ja też za tobą tęskniłam, pomyślała Rachel.

Miał na imię Thomas, ale od dawna posługiwał się drugim imieniem. Rachel przypuszczała, że robi to z upodobania do aliteracji. Senator Sedgewick Sexton. Jej ojciec był srebrnowłosym i złotoustym zwierzęciem politycznym o gumowej twarzy doktora z telenoweli – porównanie wydawało się odpowiednie, zważywszy na jego talent do wcielania się w coraz to nowe role.

– Rachel! – Wyłączył telefon i wstał, żeby pocałować ją w policzek.

– Cześć, tato. – Nie oddała pocałunku.

– Wyglądasz na zmęczoną.

A to dopiero początek, pomyślała.

– Dostałam twoją wiadomość. O co chodzi?

– Nie mogę ot, tak sobie, zaprosić córki na śniadanie?

Dawno temu nauczyła się, że ojciec rzadko zabiega o jej towarzystwo, o ile nie ma ku temu powodu.

Sexton napił się kawy.

– A co u ciebie?

– Jestem zapracowana. Widzę, że twoja kampania idzie dobrze.

– Och, nie mówmy o interesach. – Sexton pochylił się nad stołem i zniżył głos. – Co z tym facetem z Departamentu Stanu, którego ci naraiłem?

Rachel wypuściła powietrze, walcząc z pragnieniem spojrzenia na zegarek.

– Tato, naprawdę nie miałam czasu do niego zadzwonić. I wolałabym, żebyś przestał…

– Musisz znaleźć czas na ważniejsze rzeczy, Rachel. Bez miłości nic nie ma znaczenia.

Przyszło jej na myśl wiele ciętych odpowiedzi, lecz wybrała milczenie. Dla ojca zgrywanie moralisty nie było trudne.

– Tato, o czym chcesz ze mną porozmawiać? Powiedziałeś, że to ważne.

– Owszem. – Ojciec spojrzał na nią przenikliwie.

Rachel poczuła, jak część jej rezerwy taje pod wpływem jego wzroku, i przeklęła władzę tego człowieka. Jego największym atutem były oczy – atutem, który jak podejrzewała, miał doprowadzić go do Białego Domu. Oczy, które w jednej chwili mogły wypełnić się łzami, a w następnej przemienić w czyste, otwarte okna żarliwej duszy, ułatwiały nawiązanie kontaktu i wzbudzały zaufanie. Wszystko zależy od zaufania, powtarzał. Senator przed laty stracił córkę, ale szybko zdobywał naród.

– Mam propozycję – oznajmił.

– Niech zgadnę – odparła Rachel, próbując umocnić swoją pozycję. – Jakiś ustawiony rozwodnik szuka młodej żony?

– Nie żartuj, kochanie. Nie jesteś już taka młoda.

Rachel doznała znajomego wrażenia, które tak często prześladowało ją, gdy spotykała się z ojcem. Nagle poczuła się bardzo mała.

– Chcę ci rzucić koło ratunkowe.

– Nie zdawałam sobie sprawy, że tonę.

– Nie ty. Prezydent tonie. Powinnaś wyskoczyć ze statku, zanim będzie za późno.

– Czy już o tym nie rozmawialiśmy?

– Pomyśl o przyszłości, Rachel. Możesz pracować dla mnie.

– Mam nadzieję, że nie dlatego zaprosiłeś mnie na śniadanie.

Jego pancerz spokoju leciutko się zarysował.

– Nie rozumiesz, że twoja praca dla niego odbija się niekorzystnie na mnie? I na mojej kampanii?

Westchnęła. Przerabiali ten temat wiele razy.

– Tato, nie pracuję dla prezydenta. Nawet nigdy go nie spotkałam. Pracuję w Fairfax, na miłość boską!

– Polityka to postrzeganie. Wygląda to tak, jakbyś pracowała dla prezydenta.

Rachel odetchnęła głęboko, starając się zachować spokój.

– Ciężko pracowałam, żeby dostać tę posadę, tato. Nie zrezygnuję z niej.

Senator zmrużył oczy.

– Wiesz, czasami twój egoizm naprawdę…

– Senator Sexton? – Przy stoliku stanął reporter.

Zachowanie Sextona uległo natychmiastowej zmianie. Rachel z jękiem sięgnęła do koszyka po rogalik.

– Ralph Sneeden – przedstawił się reporter. – „Washington Post”. Mogę zadać kilka pytań?

Senator uśmiechnął się, wycierając usta serwetką.

– Cała przyjemność po mojej stronie, Ralph. Tylko szybko. Nie chcę, żeby wystygła mi kawa.

Reporter roześmiał się, tak wypadało.

– Oczywiście, panie senatorze. – Włączył magnetofon. – Senatorze, w swoich wystąpieniach telewizyjnych nawołuje pan do zrównania wynagrodzeń kobiet z płacami mężczyzn oraz do obniżenia podatków młodym małżeństwom. Czy może pan skomentować swoje stanowisko?

– Oczywiście. Jestem zwolennikiem silnych kobiet i silnych rodzin, to wszystko.

Rachel zakrztusiła się rogalikiem.

– Skoro mowa o rodzinach – podchwycił reporter – zajmuje się pan również zagadnieniem edukacji. Zaproponował pan niezwykle kontrowersyjne cięcia budżetowe i przeznaczenie pozyskanych funduszy dla szkół.

– Uważam, że dzieci są naszą przyszłością.

Nie mogła uwierzyć, że ojciec zniża się do cytowania piosenek pop.

– Jeszcze jedno, panie senatorze, w ciągu minionych tygodni pańskie notowania ogromnie wzrosły. Prezydent musi być zmartwiony. Czy podzieli się pan z nami refleksjami na temat swojego niedawnego sukcesu?

– Myślę, że mój sukces wiąże się z zaufaniem. Czekają nas trudne decyzje, a Amerykanie przestają wierzyć, że prezydent dokona słusznego wyboru. Wydatki rządowe wymknęły się spod kontroli, zadłużenie kraju rośnie z dnia na dzień… Amerykanie zaczynają sobie uświadamiać, że trzeba przestać wydawać, a zacząć naprawiać.

W torebce Rachel zapiszczał pager, zapewniając jej chwilę wytchnienia od retoryki ojca. Zwykle ostry elektroniczny sygnał działał jej na nerwy, ale teraz wydawał się niemal melodyjny.

Senator zademonstrował niezadowolenie. Był oburzony, że mu przerwano.

Rachel wyłowiła pager z torebki i wcisnęła sekwencję pięciu klawiszy, potwierdzając swoją tożsamość. Popiskiwanie ucichło, zamrugał wyświetlacz. Za piętnaście sekund miała otrzymać zaszyfrowaną wiadomość.

Sneeden uśmiechnął się do senatora.

– Pańska córka najwyraźniej jest bardzo zapracowana. To miłe, że znajdujecie czas na wspólne posiłki.

– Jak mówiłem, rodzina na pierwszym miejscu.

Sneeden pokiwał głową, a jego spojrzenie stwardniało.

– Mogę zapytać, jak radzicie sobie z konfliktem interesów?

– Z konfliktem? – Senator Sexton podniósł głowę z niewinnie zdziwioną miną. – Jaki konflikt ma pan na myśli?

Rachel z grymasem niezadowolenia obserwowała grę ojca. Dokładnie wiedziała, do czego zmierza rozmowa. Cholerni reporterzy, pomyślała. Połowa z nich figuruje na politycznej liście płac. Pytanie postawione przez Sneedena w żargonie dziennikarskim nazywano „grejpfrutem” – wyglądało na element bezpardonowego przesłuchania, ale w rzeczywistości było zgodne z wcześniej przygotowanym scenariuszem i wyświadczało przysługę indagowanej osobie. Przypominało podaną wysokim łukiem piłkę, którą senator miał bez wysiłku przejąć i wybić z boiska, przy okazji oczyszczając atmosferę z paru innych rzeczy.

– Cóż, panie senatorze… – Reporter kaszlnął, udając zakłopotanie. – Konflikt polega na tym, że pańska córka pracuje dla pańskiego przeciwnika.

Senator Sexton wybuchnął śmiechem, błyskawicznie bagatelizując problem.

– Po pierwsze, prezydent i ja nie jesteśmy przeciwnikami. Jesteśmy dwoma patriotami, mającymi inne poglądy na kwestię kierowania krajem, który obaj kochamy.

Reporter się rozpromienił. Miał już swój krótki wywiad.

– A po drugie?

– Po drugie, moja córka nie jest zatrudniona przez prezydenta. Pracuje dla wywiadu, analizuje raporty wywiadowcze i wysyła opracowania do Białego Domu. Jest pracownikiem niższego szczebla. – Umilkł i popatrzył na Rachel. – Szczerze mówiąc, moja droga, nie jestem pewien, czy kiedykolwiek miałaś okazję porozmawiać z prezydentem.

Rachel wbiła w niego pełne złości oczy. Ćwierknięcie pagera skierowało jej uwagę na wiadomość ukazującą się na wyświetlaczu.

RPRT DYRNRO NIEZWŁ

Natychmiast rozszyfrowała skróty i ściągnęła brwi. Niespodziewana wiadomość bezsprzecznie oznaczała coś niedobrego, ale przynajmniej stała się pretekstem do zakończenia spotkania.

– Panowie, z przykrością muszę was pożegnać. Spóźnię się do pracy.

Reporter szybko sformułował pytanie:

– Panno Sexton, czy mogłaby pani skomentować pewną pogłoskę? Podobno ojciec zaproponował pani wspólne śniadanie, by omówić możliwość porzucenia przez panią dotychczasowej pracy i zaangażowania się w jego kampanię. Czy to prawda?

Rachel poczuła się tak, jakby ktoś chlusnął jej w twarz gorącą kawą. Pytanie zupełnie ją zaskoczyło. Popatrzyła na ojca i po jego uśmieszku poznała, że zostało z góry przygotowane. Miała ochotę wskoczyć na stół i dźgnąć go widelcem.

Reporter przysunął mikrofon do ust Rachel.

– Panno Sexton?

Spojrzała mu w oczy.

– Ralph, czy jak ci tam na imię, wyjaśnijmy sobie jedno: nie mam zamiaru rezygnować z posady, żeby pracować dla senatora Sextona. Jeśli wydrukujesz coś innego, będzie ci potrzebna łyżka do butów, żeby wydłubać sobie ten magnetofon z dupy.

Reporter otworzył szeroko oczy. Po chwili wyłączył magnetofon, tłumiąc uśmiech.

– Dziękuję państwu. – Zniknął.

Rachel natychmiast pożałowała swojego wybuchu. Temperament odziedziczyła po ojcu i za to też go nienawidziła. Spokojnie, Rachel, tylko spokojnie.

Ojciec popatrzył na nią z dezaprobatą.

– Mogłabyś się nauczyć trochę nad sobą panować.

Zaczęła zbierać swoje rzeczy.

– Spotkanie dobiegło końca.

Senator najwyraźniej też skończył. Wyjął komórkę.

– Pa, skarbie. Wstąp kiedyś do mnie do biura. I wyjdź za mąż, na miłość boską. Masz trzydzieści trzy lata.

– Trzydzieści cztery – warknęła. – Twoja sekretarka przysłała mi kartkę na urodziny.

Zacmokał ze smutkiem.

– Trzydzieści cztery. Prawie stara panna. Wiesz, gdy ja byłem w twoim wieku, to już…

– Poślubiłeś mamę i pieprzyłeś sąsiadkę? – dokończyła za niego głośniej, niż zamierzała. W restauracji panowała akurat cisza. Ludzie siedzący w pobliżu odwrócili głowy w ich stronę.

Oczy senatora Sextona jakby zamarzły. W jej twarz wwierciły się dwa kryształy lodu.

– Uważaj, młoda damo.

Rachel ruszyła do drzwi. To ty uważaj, senatorze.

Rozdział 2

Trzej mężczyźni siedzieli w milczeniu w namiocie. Lodowaty wiatr szarpał tkaniną, grożąc zerwaniem linek. Żaden z nich nie zwracał na to uwagi; bywali w sytuacjach o wiele groźniejszych.

Rozbity w płytkim zagłębieniu śnieżnobiały namiot był prawie niewidoczny. Zajmujący go mężczyźni dysponowali supernowoczesnym sprzętem łączności oraz bronią. Dowódca grupy miał kryptonim Delta Jeden. Był muskularny i zwinny, z oczami pustymi jak otaczający ich krajobraz.

Wojskowy chronometr na jego nadgarstku pisnął przenikliwie. Dźwięk zbiegł się z sygnałami wyemitowanymi przez zegarki jego towarzyszy.

Minęło trzydzieści sekund.

Już czas. Znowu.

Delta Jeden bez słowa zostawił swoich partnerów i wyszedł w ciemność i wyjący wiatr. Przez lornetkę na podczerwień omiótł oświetlony przez księżyc horyzont. Jak zawsze skupił uwagę na budowli. Stała kilometr dalej – ogromna, niezwykła, wzniesiona na jałowej ziemi. Obserwował ją już od dziesięciu dni, od czasu ukończenia budowy. Nie miał wątpliwości, że informacje kryjące się w jej wnętrzu zmienią świat. Ich ochrona już kosztowała ludzkie życie.

W tej chwili wokół budowli panował spokój.

Najważniejsze jednak było to, co działo się wewnątrz.

Delta Jeden wszedł do namiotu i zwrócił się do żołnierzy:

– Czas na przelot.

Obaj pokiwali głowami. Wyższy, Delta Dwa, otworzył i włączył laptopa. Usadowił się przed ekranem, położył rękę na joysticku i poruszył nią. Ukryty w oddalonej o tysiąc metrów budowli robot obserwacyjny wielkości komara odebrał sygnał i zbudził się do życia.

Rozdział 3

Rachel Sexton wciąż gotowała się ze złości, gdy jechała swoją białą integrą Leesburg Highway. Marcowe niebo było pogodne, ozdobione koronką nagich gałęzi klonów na wzgórzach Falls Church, lecz spokojne otoczenie nie studziło jej gniewu. Ostatni skok w sondażach powinien przydać ojcu choć odrobiny wdzięku, a jednak tylko podsycił jego wysokie mniemanie o sobie.

Fałsz ojca sprawiał jej ból tym większy, że poza nim nie miała nikogo bliskiego. Matka umarła przed trzema laty i Rachel wciąż miała w sercu niezagojone blizny po tym ciosie. Jedyną pociechę niosła jej świadomość, że śmierć z ironicznym współczuciem uwolniła matkę od żałosnej parodii małżeństwa z senatorem.

Zapiszczał pager, znów kierując jej myśli na drogę. Wiadomość brzmiała tak samo:

RPRT DYRNRO NIEZWŁ

Zameldować się natychmiast u dyrektora NRO. Westchnęła. Już jadę, na miłość boską!

Coraz bardziej zaniepokojona, skorzystała z tego wjazdu co zwykle, skręciła w drogę wewnętrzną i zatrzymała się przy wartowni obsadzonej przez uzbrojonych po zęby strażników. Adres 14225 Leesburg Highway był jednym z najbardziej utajnionych w kraju.

Gdy strażnik sprawdzał, czy w samochodzie nie ma urządzeń podsłuchowych, Rachel patrzyła na stojący w oddali ogromny gmach o powierzchni dziewięćdziesięciu tysięcy metrów kwadratowych. Kompleks NRO zajmował łącznie dwadzieścia osiem hektarów lesistego terenu i leżał niedaleko stolicy, w Fairfax, w stanie Wirginia. Fasadę budynku tworzyły lustrzane szyby, które podwajały i tak już imponującą liczbę czasz anten satelitarnych i radarów.

Dwie minuty później Rachel zostawiła wóz na parkingu i przeszła przez wypielęgnowane trawniki do głównego wejścia, gdzie napis wyryty w granicie informował:

NARODOWE BIURO WYWIADOWCZE (NRO)1

Po obu stronach kuloodpornych obrotowych drzwi stali, patrząc prosto przed siebie, dwaj uzbrojeni żołnierze piechoty morskiej. Przestępując próg, Rachel miała to samo wrażenie co zawsze… wrażenie, że wchodzi do brzucha śpiącego olbrzyma.

W wysokim holu wyczuwała wokół siebie słabe echa ściszonych rozmów, jakby słowa przesączały się z biur na górze. Ogromna mozaika obwieszczała zadanie NRO:

ZAPEWNIENIE STANOM ZJEDNOCZONYM

GLOBALNEJ PRZEWAGI INFORMACYJNEJ

W CZASIE POKOJU I WOJNY

Na ścianach wisiały wielkie fotografie przedstawiające starty rakiet, chrzest okrętów podwodnych, instalacje przechwytujące – dokumentacja wybitnych osiągnięć, które świętowano wyłącznie w obrębie tych murów.

Rachel jak zawsze poczuła, że sprawy świata zewnętrznego bledną. Wkraczała do świata cieni. Świata, w którym problemy dudniły jak towarowe pociągi, a rozwiązania podawane były szeptem.

W drodze do ostatniego punktu kontrolnego zastanawiała się, jaki problem sprawił, że jej pager dzwonił dwukrotnie w ciągu trzydziestu minut. Podeszła do stalowych drzwi.

– Dzień dobry, pani Sexton. – Strażnik powitał ją z uśmiechem.

Rachel odwzajemniła uśmiech, gdy wyciągnął w jej stronę mały pakiecik.

– Zna pani procedurę.

Wzięła hermetyczne plastikowe opakowanie i wyjęła bawełniany płatek. Wsunęła go do ust jak termometr i trzymała pod językiem przez dwie sekundy, a potem pochyliła się, żeby strażnik mógł go wyjąć. Strażnik wsunął zwilżony płatek do szczeliny w stojącym z tyłu aparacie. Po czterech sekundach aparat potwierdził sekwencje DNA w ślinie Rachel. Na monitorze ukazało się jej zdjęcie i certyfikat bezpieczeństwa.

Strażnik mrugnął.

– Wygląda na to, że wciąż jest pani sobą. – Wyciągnął płatek z maszyny i wrzucił do otworu, w którym uległ natychmiastowemu spopieleniu. – Miłego dnia. – Wcisnął guzik i wielkie stalowe drzwi się otworzyły.

Rachel weszła w labirynt korytarzy. Nawet po sześciu latach pracy onieśmielał ją rozmach i zakres prowadzonych tutaj operacji. Agencja posiadała na terenie Stanów Zjednoczonych sześć innych obiektów, zatrudniała ponad dziesięć tysięcy agentów i dysponowała rocznym funduszem operacyjnym w wysokości ponad dziesięciu miliardów dolarów.

NRO w absolutnym sekrecie stworzyło zdumiewający arsenał supernowoczesnych technik szpiegowskich: elektroniczne instalacje podsłuchowe o światowym zasięgu, satelity szpiegowskie, mikroukłady z cichym przekaźnikiem wbudowane w urządzenia telekomunikacyjne, a nawet globalną sieć nasłuchu podmorskiego zwaną Classic Wizard, składającą się z 1456 hydrofonów zainstalowanych na dnie oceanów i zdolnych do monitorowania ruchów statków na całej kuli ziemskiej.

Technologie NRO nie tylko pomagały Stanom Zjednoczonym wygrywać konflikty zbrojne, ale dostarczały też niekończący się strumień informacji agencjom takim jak CIA, NSA i Departament Obrony. W ten sposób biuro ułatwiało na przykład walkę z terroryzmem czy lokalizowanie działań zagrażających środowisku naturalnemu, a także zapewniało dane niezbędne do podejmowania decyzji w całym spektrum zagadnień.

Rachel była tak zwanym skrótowcem2. Jej praca polegała na analizowaniu rozbudowanych raportów i ujmowaniu ich treści w zwięzłe, jednostronicowe podsumowanie. Jak się okazało, miała do tego smykałkę. Dzięki wszystkim tym latom doszukiwania się sensu w bredniach mojego ojca, myślała.

Obecnie zajmowała najwyższe stanowisko w dziale skrótów – była łącznikiem NRO z Białym Domem. W zakres jej obowiązków wchodziło analizowanie codziennych raportów wywiadowczych, decydowanie, które są ważne dla prezydenta, streszczanie ich w jednostronicowe wyciągi, a następnie przesyłanie zwięzłego materiału prezydenckiemu doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego. W żargonie NRO Rachel Sexton „wypuszczała gotowy produkt i obsługiwała klienta”.

Tę trudną i czasochłonną pracę uważała za honorowe wyróżnienie, pozwalające przy okazji manifestować niezależność od ojca. Senator Sexton wielokrotnie proponował jej wsparcie, jeśli zrezygnuje z rządowej posady, ona jednak nie miała zamiaru zostać jego dłużniczką. Los matki dobitnie świadczył o tym, co się może stać, kiedy ktoś taki jak on rozdaje karty.

Brzęczenie pagera odbiło się echem w marmurowym holu.

Znowu? Rachel nawet nie sprawdziła komunikatu.

Zachodząc w głowę, co, u licha, się dzieje, wsiadła do windy, minęła swoje piętro i pojechała prosto na górę.

Rozdział 4

Określenie „przeciętny” w odniesieniu do dyrektora NRO byłoby zbyt pochlebne. William Pickering był niski, miał bladą karnację, pospolite rysy, łysinę i piwne oczy, które choć oglądały najgłębsze tajemnice kraju, przywodziły na myśl dwie płytkie kałuże. A jednak w oczach ludzi, którzy dla niego pracowali, Pickering piętrzył się niczym góra. Jego spokojny sposób bycia i surowe zasady były w NRO owiane legendą. Niezwykle pracowity, noszący proste czarne garnitury, dorobił się przydomka „Kwakier”3. Będąc genialnym strategiem i wzorem kompetencji, kierował swoim światem z niedościgłą wprawą. Jego dewiza brzmiała: „Poznać prawdę. Działać, opierając się na niej”.

Kiedy Rachel stanęła na progu gabinetu, dyrektor rozmawiał przez telefon. Jego widok zawsze ją zaskakiwał – William Pickering nie wyglądał na człowieka, który ma prawo obudzić prezydenta w środku nocy.

Pickering odłożył słuchawkę i gestem zaprosił ją, by weszła.

– Agentko Sexton, proszę spocząć. – Jego głos był surowy i ostry.

– Dziękuję, panie dyrektorze. – Rachel usiadła.

Większość ludzi odczuwała skrępowanie w towarzystwie dyrektora, który niczego nie owijał w bawełnę, ale ona zawsze go lubiła. Stanowił przeciwieństwo jej ojca – niezbyt imponujący fizycznie, zupełnie niecharyzmatyczny, wykonujący swoje obowiązki z bezinteresownym oddaniem, unikający rozgłosu, który tak uwielbiał senator.

Pickering zdjął okulary i popatrzył na nią.

– Agentko Sexton, około pół godziny temu zadzwonił do mnie prezydent. W pani sprawie.

Rachel poruszyła się niespokojnie. Pickering słynął z bezpośredniego przechodzenia do rzeczy. Niezły początek, pomyślała.

– Mam nadzieję, że nie chodzi o jakiś problem z moimi skrótami.

– Przeciwnie. Powiedział, że Biały Dom jest pod wrażeniem pani pracy.

Odetchnęła bezgłośnie.

– A więc czego chciał?

– Spotkać się z panią. Osobiście. Natychmiast.

Jej niepokój znacznie się nasilił.

– Spotkać się ze mną? W jakiej sprawie?

– Cholernie dobre pytanie. Nie chciał mi powiedzieć.

Zatajanie informacji przed dyrektorem NRO przypominało próbę ochrony sekretów Watykanu przed papieżem. Popularny w środowisku wywiadowczym żart mówił, że jeśli William Pickering nie wie o jakimś zdarzeniu, to znaczy, iż nie miało ono miejsca. Rachel była w kropce.

Pickering wstał i zaczął spacerować przed oknem.

– Poprosił, żebym natychmiast się z panią skontaktował i wysłał ją na spotkanie.

– Teraz?

– Przysłał środek transportu. Czeka na zewnątrz.

Rachel ściągnęła brwi. Prośba prezydenta była niezwykła, ale przede wszystkim niepokoiła ją zatroskana mina szefa.

– Oczywiście ma pan jakieś zastrzeżenia…

– To chyba jasne! – Pickering pozwolił sobie na okazanie emocji, co nieczęsto mu się zdarzało. – Wybór takiej, a nie innej chwili wydaje się niemal prymitywnie przejrzysty. Prezydent chce prywatnie spotkać się z córką człowieka, który wygrywa z nim w sondażach. Uważam, że to wysoce niestosowne. Pani ojciec bez wątpienia byłby temu przeciwny.

Wiedziała, że Pickering ma rację – co nie znaczy, że dbała o opinię ojca.

– Ma pan wątpliwości co do pobudek prezydenta?

– Przysięga zobowiązuje mnie do dostarczania informacji wywiadowczych aktualnej administracji, nie do osądzania jej polityki.

Typowa odpowiedź Kwakra, pomyślała Rachel. William Pickering nie krył się z tym, że polityków uważa za figury przemykające po szachownicy, przy której zasiadają gracze jego pokroju – zaprawieni w boju „dożywotni”, biorący udział w grze dostatecznie długo, by postrzegać ją z pewnej perspektywy. Dwie pełne kadencje w Białym Domu, mawiał często Pickering, nie wystarczą, żeby zrozumieć prawdziwą złożoność pejzażu polityki globalnej.

– Może to niewinna prośba – zasugerowała Rachel w nadziei, że prezydent jest ponad takie tanie chwyty w czasie kampanii. – Może potrzebuje streszczenia jakichś tajnych danych.

– Bez obrazy, agentko Sexton, ale Biały Dom ma do dyspozycji wielu wykwalifikowanych skrótowców. Jeśli chodzi o jakąś wewnętrzną sprawę Białego Domu, prezydent powinien wiedzieć, że nie ma potrzeby kontaktować się z panią. Jeśli nie, powinien zdawać sobie sprawę, że nie należy prosić o aktywa NRO, a następnie odmawiać odpowiedzi na pytanie, w jakim celu to robi.

Pickering zawsze nazywał swoich pracowników „aktywami”, co wielu osobom wydawało się bezduszne.

– Kampania pani ojca nabiera impetu – ciągnął Pickering. – Ogromnego rozpędu. Biały Dom niewątpliwie robi się nerwowy. – Westchnął. – Polityka to koszmarny biznes. Kiedy prezydent spotyka się w sekrecie z córką swojego przeciwnika, przypuszczam, że chodzi o coś więcej niż tylko o raporty wywiadowcze.

Rachel poczuła chłód. Przypuszczenia Pickeringa miały osobliwy zwyczaj sprawdzania się.

– Obawia się pan, że Biały Dom znalazł się w sytuacji na tyle rozpaczliwej, żeby wciągnąć mnie do politycznej rozgrywki?

Pickering przez chwilę zwlekał z odpowiedzią.

– Nie kryje się pani ze swoimi uczuciami do ojca i nie wątpię, że sztab prowadzący kampanię prezydenta jest świadom rozdźwięku między wami. Przyszło mi na myśl, że być może chcą w jakiś sposób wykorzystać panią przeciwko senatorowi.

– Po czyjej stronie mam się opowiedzieć? – zapytała Rachel, tylko trochę żartując.

Dyrektor zachował niewzruszony wyraz twarzy. Popatrzył na nią surowo.

– Słowo ostrzeżenia, agentko Sexton. Jeśli uważa pani, że relacje z ojcem przyćmią jej osąd podczas rozmowy z prezydentem, radzę odmówić prośbie o spotkanie.

– Odmówić? – Rachel zaśmiała się nerwowo. – Nie mogę odmówić prezydentowi.

– Nie – przyznał dyrektor. – Ale ja mogę.

Jego głos zadudnił lekko, przypominając jej, że nazywano go Kwakrem także z innego powodu. Mimo niewielkiego wzrostu William Pickering, kiedy się wkurzył, mógł spowodować polityczne trzęsienie ziemi.

– Moje obawy są oczywiste – powiedział. – Mam obowiązek chronić ludzi, którzy dla mnie pracują, i nie przyjmę do wiadomości nawet zawoalowanej sugestii, że któryś z nich mógłby zostać wykorzystany jako pionek w grze politycznej.

– Co pan proponuje?

Pickering westchnął.

– Niech się pani z nim spotka. Nie zobowiązuje się do niczego. Kiedy powie, co, u licha, chodzi mu po głowie, proszę do mnie zadzwonić. Jeśli uznam, że próbuje wciągnąć panią w polityczną grę, natychmiast pospieszę z odsieczą.

– Dziękuję, panie dyrektorze. – Rachel wyczuwała w jego słowach troskę, której tak często brakowało jej rodzonemu ojcu. – Powiedział pan, że prezydent już przysłał samochód?

– Niezupełnie. – Pickering zmarszczył czoło i wskazał za okno.

Rachel podeszła i spojrzała w kierunku, który pokazywał jego wyciągnięty palec.

Na trawniku czekał jeden z najszybszych śmigłowców świata, zadartonosy MH-60G pavehawk. Na kadłubie widniały insygnia Białego Domu. Obok stał pilot, spoglądając na zegarek.

Rachel z niedowierzaniem popatrzyła na Pickeringa.

– Biały Dom przysłał helikopter? Przecież to tylko dwadzieścia pięć kilometrów.

– Widocznie prezydent chce albo pani zaimponować, albo panią zastraszyć. – Pickering zmierzył ją wzrokiem. – Sugeruję, żeby nie uległa pani ani jednemu, ani drugiemu.

Rachel pokiwała głową. Była onieśmielona i pod wrażeniem.

Cztery minuty później Rachel Sexton wyszła z NRO i wsiadła do helikoptera. Zanim zapięła pasy, maszyna oderwała się od ziemi i uniosła nad lasami Wirginii. Rachel spoglądała na przemykające w dole drzewa i czuła, jak przyspiesza jej puls. Przyspieszyłby jeszcze bardziej, gdyby wiedziała, że śmigłowiec wcale nie leci do Białego Domu.

Rozdział 5

Lodowaty wiatr szarpał płótno namiotu, ale Delta Jeden nie zwracał na to uwagi. Razem z Deltą Trzy patrzył na kolegę, który z chirurgiczną precyzją manipulował joystickiem. Na ekranie przed nimi widniał przekaz z maleńkiej kamery zamontowanej na mikrorobocie.

Niezrównane narzędzie monitorujące, pomyślał Delta Jeden. Nie posiadał się ze zdumienia za każdym razem, gdy je uruchamiali. Wydawało się, że ostatnimi czasy w świecie mikromechaniki fakt wyprzedza fikcję.

Układy mikroelektromechaniczne (MEMS4) – mikroboty – były szczytowym osiągnięciem technologii szpiegowskiej zwanej również „mucha na ścianie”.

Dosłownie.

Chociaż miniaturowe, zdalnie sterowane roboty wciąż kojarzą się z wymysłem science fiction, w rzeczywistości pojawiły się już w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. W maju 1997 magazyn „Discovery” poświęcił im artykuł na pierwszej stronie, prezentując modele „latające” i „pływające”. Pływaki – nanookręty podwodne wielkości kryształków soli – mogły zostać wstrzyknięte do ludzkiego krwiobiegu zupełnie jak w filmie Fantastyczna podróż. Obecnie używa się ich w wiodących ośrodkach medycznych; zdalnie sterowane pływają w arteriach pacjentów, umożliwiając lekarzom oglądanie ich wnętrza i lokalizowanie zatorów tętniczych bez użycia skalpela.

Wbrew przewidywaniom skonstruowanie latającego mikrobota okazało się jeszcze prostsze. Technologia aerodynamiczna umożliwiająca zbudowanie maszyny latającej jest znana od czasów Kitty Hawk5, pozostała więc tylko kwestia miniaturyzacji. Pierwsze latające mikroboty, zaprojektowane przez NASA jako bezzałogowe narzędzia badawcze dla przyszłych misji na Marsa, miały kilkanaście centymetrów długości. Dzięki postępowi w dziedzinie nanotechnologii i mikromechanice oraz zastosowaniu superlekkich materiałów energochłonnych latające mikroboty stały się rzeczywistością.

Prawdziwy przełom nastąpił w nowej dziedzinie nauki, biomimice, zajmującej się naśladowaniem matki natury. Idealnym pierwowzorem dla zwrotnych, sprawnych mikrobotów stały się ważki. Sterowany przez Deltę Dwa model PH2 miał centymetr długości – tyle co komar – i był wyposażony w dwie pary przejrzystych, przegubowych, silikonowych skrzydełek, które zapewniały mu niezrównaną mobilność w powietrzu.

Kolejnym punktem zwrotnym stało się udoskonalenie układu napędowego mikrobota. Modele prototypowe mogły ładować komórki energetyczne w czasie unoszenia się pod źródłem jasnego światła, nie były więc idealne do prowadzenia ukradkowej obserwacji czy pracy w ciemnych pomieszczeniach. Nowsze modele mogły ładować się po prostu przez parkowanie w odległości kilku centymetrów od źródła pola magnetycznego. W nowoczesnym społeczeństwie pola magnetyczne są wszechobecne – monitory komputerowe, silniki elektryczne, głośniki, telefony komórkowe – stacji ładowania nigdy nie brakuje. Robot wpuszczony do danego pomieszczenia może przekazywać dźwięk i obraz praktycznie w nieskończoność. PH2 Delty Dwa pracował już ponad tydzień, nie sprawiając żadnych kłopotów.

Jak owad w ogromnej stodole, mikrobot latał bezgłośnie w nieruchomym powietrzu w wielkim centralnym pomieszczeniu budowli. Krążył nad niczego niepodejrzewającymi ludźmi – technikami, naukowcami, specjalistami z wielu dziedzin nauki – przekazując obraz z lotu ptaka do bazy. Delta Jeden wypatrzył na ekranie dwie znajome postacie pogrążone w rozmowie. Treść rozmowy miała być wyznacznikiem. Kazał Delcie Dwa opuścić PH2 i słuchać.

Manipulując urządzeniem sterującym, Delta Dwa włączył czujniki dźwięku, wycelował wzmacniacz paraboliczny i opuścił mikrobota na wysokość trzech metrów nad głowy rozmawiających mężczyzn. Przekaz był słaby, ale zrozumiały.

– Wciąż nie mogę w to uwierzyć – mówił jeden z naukowców. Podniecenie w jego głosie nie zmalało, odkąd zjawił się tutaj przed czterdziestoma ośmioma godzinami.

Drugi wyraźnie podzielał jego entuzjazm.

– Czy kiedykolwiek… czy myślałeś kiedyś, że zobaczysz coś takiego?

– Nigdy w życiu – odparł z uśmiechem pierwszy. – To jak cudowny sen.

Delcie Jeden to wystarczyło. Wyglądało na to, że sytuacja rozwija się zgodnie z przewidywaniami. Delta Dwa odsunął mikrobota od rozmawiających i skierował go do kryjówki. Zaparkował maleńkie urządzenie w pobliżu cylindra generatora. Komórki energetyczne PH2 natychmiast zaczęły ładować się na następną misję.

Rozdział 6

Gdy pavehawk ciął poranne niebo, Rachel Sexton rozmyślała o dziwnych wydarzeniach, jakie miały miejsce tego poranka. Dopiero nad zatoką Chesapeake zdała sobie sprawę, że lecą w niewłaściwym kierunku. Początkowa konsternacja błyskawicznie ustąpiła niepokojowi.

– Hej! – zawołała do pilota. – Co pan robi? – Jej głos był ledwo słyszalny w hałasie wirników. – Miał pan mnie zabrać do Białego Domu!

Pilot pokręcił głową.

– Przykro mi, proszę pani. Prezydenta nie ma w Białym Domu.

Rachel próbowała sobie przypomnieć, czy Pickering mówił konkretnie o Białym Domu, czy też po prostu przyjęła to miejsce przeznaczenia za oczywiste.

– A gdzie jest?

– Spotka się z panią gdzie indziej.

Nie chrzań.

– Gdzie jest to „gdzie indziej”?

– Już niedaleko.

– Nie o to pytałam.

– Dwadzieścia pięć kilometrów stąd.

Rachel spiorunowała go wzrokiem. Ten facet powinien być politykiem.

– Kul unika pan równie dobrze jak pytań?

Pilot nie odpowiedział.

Przelot nad zatoką Chesapeake zabrał im niespełna siedem minut. Kiedy w polu widzenia ponownie ukazał się ląd, pilot skręcił na północ i okrążył wąski półwysep, na którym Rachel zobaczyła szereg pasów startowych i zabudowań w stylu wojskowym. Pilot opadł w ich stronę i wtedy zrozumiała, co to za miejsce. Sześć płyt wyrzutni i osmalone wieże były dobrą wskazówką, ale gdyby miała wątpliwości, ogromne litery wymalowane na dachu jednego z hangarów oznajmiały: WYSPA WALLOPS.

Na wyspie Wallops znajdowała się jedna z najstarszych baz kosmicznych NASA. Wciąż używana do wystrzeliwania satelitów i testowania eksperymentalnych samolotów, leżała z dala od centrum uwagi.

Prezydent jest na wyspie Wallops? To nie ma sensu.

Pilot ustawił maszynę równolegle do trzech pasów biegnących wzdłuż wąskiego półwyspu. Wydawało się, że kieruje się na drugi koniec środkowego.

Zaczęli zwalniać.

– Spotka się pani z prezydentem w jego gabinecie.

Rachel odwróciła się i zastanowiła, czy facet nie żartuje.

– Prezydent Stanów Zjednoczonych ma gabinet na Wallops?

Pilot miał śmiertelnie poważną minę.

– Prezydent Stanów Zjednoczonych ma gabinet, gdzie tylko zechce, proszę pani.

Wskazał koniec pasa. Rachel zobaczyła w dali lśniący wielki samolot i serce podeszło jej do gardła. Nawet z odległości trzystu metrów poznała jasnoniebieski kadłub zmodyfikowanego boeinga 747.

– Spotkam się z nim na pokładzie…

– Tak, proszę pani. Jego dom daleko od domu.

Rachel wbiła wzrok w imponującą maszynę opatrzoną wojskowym kryptonimem „VC-25-A”, dla reszty świata znaną pod inną nazwą – „Air Force One”.

– Wygląda na to, że zwiedzi pani nowy – powiedział pilot, wskazując cyfry na stateczniku pionowym.

Rachel w osłupieniu pokiwała głową. Niewielu Amerykanów wie, że w rzeczywistości służbę pełnią dwa Air Force One – identyczne, specjalnie zmodyfikowane 747-200-Bs, jeden oznaczony numerem 280 000, a drugi 290 000. Oba latają z prędkością dziewięciuset pięćdziesięciu kilometrów na godzinę i są przystosowane do tankowania w powietrzu, co zapewnia im praktycznie nieograniczony zasięg.

Gdy pavehawk usiadł na pasie obok prezydenckiego samolotu, Rachel zrozumiała, dlaczego Air Force One bywa nazywany „latającym Białym Domem”. Jego widok onieśmielał.

Kiedy prezydent udawał się za granicę na spotkania z głowami państw, często prosił – powołując się na względy bezpieczeństwa – żeby spotkanie odbyło się na pasie startowym na pokładzie jego odrzutowca. Niewątpliwie innym ważnym powodem było zapewnienie sobie psychologicznej przewagi w negocjacjach. Wizyta w Air Force One z dwumetrowym napisem STANY ZJEDNOCZONE na kadłubie robiła znacznie większe wrażenie niż odwiedziny w Białym Domu. Pewna członkini gabinetu brytyjskiego zarzuciła prezydentowi Nixonowi, że „wymachuje jej przed nosem swoją męskością”, kiedy zaproponował spotkanie na pokładzie Air Force One. Załoga natychmiast przezwała samolot „Wielkim Fiutem”.

– Pani Sexton? – Mężczyzna w marynarce służb specjalnych otworzył drzwi śmigłowca. – Prezydent czeka.

Rachel wysiadła i popatrzyła na strome schody przy pękatym kadłubie. Latający fallus, pomyślała. Kiedyś słyszała, że latający Gabinet Owalny ma ponad trzysta pięćdziesiąt metrów kwadratowych powierzchni, łącznie z czterema prywatnymi sypialniami, kojami dla dwudziestu sześciu członków załogi oraz dwoma kuchniami zdolnymi nakarmić pięćdziesiąt osób.

Wchodząc po schodach, Rachel czuła za plecami obecność agenta, który niemal deptał jej po piętach. Wysoko nad nią niczym maleńka rana w boku kolosalnego srebrnego wieloryba otwierały się drzwi. Szła ku nim z coraz mniejszą pewnością siebie.

Spokojnie, Rachel. To tylko samolot.

Na podeście agent uprzejmie ujął ją pod ramię i wprowadził do zaskakująco wąskiego korytarza. Skręcili w prawo i po przejściu paru metrów znaleźli się w luksusowo urządzonym, przestronnym pomieszczeniu. Rachel natychmiast poznała je ze zdjęć.

– Proszę tu zaczekać – rzucił mężczyzna i odszedł.

Rachel została sama w wyłożonej drewnem słynnej kabinie dziobowej Air Force One. Służyła ona do odbywania zebrań, przyjmowania dygnitarzy i, najwyraźniej, onieśmielania gości bawiących tu po raz pierwszy. Wyłożona grubą jasnobrązową wykładziną dywanową zajmowała całą szerokość samolotu. Na wyposażenie składały się fotele obite tłoczoną skórą, okrągły klonowy stół, wypolerowane mosiężne lampy, sofa w stylu kontynentalnym i mahoniowy barek zastawiony ręcznie rżniętymi kryształami.

Przypuszczalnie według projektantów dziobowa kabina miała wywierać „wrażenie porządku i spokoju”. W przypadku Rachel Sexton spokój był ostatnią rzeczą, jaką odczuwała. Potrafiła myśleć tylko o tym, ilu wielkich przywódców tutaj siedziało i podejmowało decyzje, które wpłynęły na losy świata.

Wszystko mówiło o władzy, poczynając od lekkiego aromatu wybornego tytoniu fajkowego, a kończąc na wszechobecnym godle. Orzeł ze strzałami i gałązką oliwną w szponach był wyhaftowany na poduszkach, wyrzeźbiony na wiaderku do lodu, a nawet wydrukowany na korkowych podkładkach leżących na barze. Rachel podniosła jedną podkładkę, chcąc ją obejrzeć.

Za jej plecami rozległ się głęboki głos:

– Już kradnie pani suweniry?

Drgnęła i okręciła się na pięcie, upuszczając podkładkę na podłogę. Przyklękła niezdarnie, żeby ją podnieść, odwróciła głowę i zobaczyła prezydenta Stanów Zjednoczonych, patrzącego na nią z rozbawieniem.

– Nie jestem królewskiej krwi, pani Sexton. Nie trzeba padać przede mną na kolana.

Rozdział 7

Senator Sedgewick Sexton rozkoszował się prywatnością wnętrza swojej limuzyny marki Lincoln, w potoku aut mknącej w kierunku biurowca, w którym mieścił się jego gabinet. Naprzeciwko niego Gabrielle Ashe, dwudziestoczteroletnia osobista asystentka, czytała rozkład dnia. Sexton słuchał jednym uchem.

Kocham Waszyngton, myślał, podziwiając jej idealne kształty, uwydatnione obcisłym kaszmirowym sweterkiem. Władza jest afrodyzjakiem… i ściąga do stolicy stada kobiet takich jak ona.

Gabrielle, absolwentka prestiżowego uniwersytetu w Nowym Jorku, marzyła, że pewnego dnia sama zostanie senatorem. Wyglądała oszałamiająco, była ostra jak bicz i, co najważniejsze, rozumiała zasady gry.

Była Afroamerykanką, lecz jej skóra miała barwę ciemnego cynamonu lub mahoniu – wygodny kolor pośredni, który jak Sexton wiedział, przewrażliwione „białasy” mogą aprobować bez uczucia, że zdradzają swoją drużynę. Opisywał ją swoim kumplom jako Halle Berry obdarzoną inteligencją i ambicjami Hillary Clinton, choć czasami myślał, że nawet taka definicja nie oddaje całej prawdy.

Gabrielle znacząco przyczyniła się do rozkręcenia jego kampanii, odkąd przed trzema miesiącami awansował ją na swoją osobistą asystentkę. I na dodatek pracowała za darmo. Jej rekompensatą za szesnastogodzinny dzień pracy była możliwość pogłębiania znajomości zasad gry u boku doświadczonego polityka.

Oczywiście, chełpił się Sexton, nakłoniłem ją do czegoś więcej niż tylko praca. Po awansie zaprosił ją na „wieczorowe szkolenie” do prywatnego gabinetu. Zgodnie z przewidywaniami asystentka okazała należytą wdzięczność i chęć sprawienia mu przyjemności. Z wypracowaną przez dekady cierpliwością roztoczył przed nią swoją magię, budując zaufanie, ostrożnie pozbawiając zahamowań, kusząc obietnicą władzy i wreszcie uwodząc.

Nie wątpił, że to doświadczenie seksualne było jednym z najlepszych w życiu młodej kobiety, a jednak w świetle dnia Gabrielle wyraźnie żałowała swojego postępku. Zażenowana, zaproponowała złożenie rezygnacji. Odmówił. Została, ale postawiła sprawę jasno. Od tej pory ich stosunki miały charakter wyłącznie służbowy.

Pełne usta asystentki wciąż się poruszały.

– …nie bagatelizuj tej popołudniowej debaty w CNN. Nadal nie wiemy, kogo wystawi Biały Dom. Przejrzyj notatki, które przygotowałam. – Podała mu teczkę.

Sexton wziął teczkę, wdychając z lubością aromat jej perfum zmieszany z zapachem skórzanych obić.

– Nie słuchasz – zganiła go.

– Oczywiście, że słucham. – Uśmiechnął się szeroko. – Daj sobie spokój z tą debatą. W najgorszym wypadku przyślą stażystę niższego szczebla, a w najlepszym jakąś grubą rybę, którą zjem na lunch.

Gabrielle ściągnęła brwi.

– Świetnie. Do notatek dołączyłam listę najbardziej prawdopodobnych nieprzyjemnych tematów.

– Bez wątpienia sami starzy podejrzani.

– Z jednym wyjątkiem. Myślę, że możesz spotkać się z gwałtowną reakcją środowiska gejów na swoje wczorajsze komentarze w programie Larry’ego Kinga.

Senator wzruszył ramionami.

– Zgadza się. Kwestia legalizacji związków homoseksualnych.

Gabrielle obrzuciła go spojrzeniem pełnym dezaprobaty.

– Wystąpiłeś przeciwko nim dość ostro.

Małżeństwa homo, pomyślał z odrazą. Gdyby to zależało ode mnie, te cioty nie miałyby nawet praw wyborczych.

– Dobrze, załagodzę trochę to wystąpienie.

– Doskonale. Ostatnio podchodziłeś odrobinę zbyt radykalnie do wielu gorących tematów. Nie bądź taki pewny siebie. Opinia publiczna może się zmienić w jednej chwili. Teraz wygrywasz i nabrałeś rozpędu. Jedź na nim. Nie ma potrzeby wybijać piłki z boiska. Wystarczy utrzymać ją w grze.

– Jakieś wiadomości z Białego Domu?

Gabrielle okazała pełne zadowolenia zakłopotanie.

– W dalszym ciągu cisza. To informacja oficjalna. Twój przeciwnik stał się „Niewidzialnym Człowiekiem”.

Sexton ledwo wierzył w szczęście, jakie ostatnio mu dopisywało. Prezydent, który od wielu miesięcy ciężko pracował na trasie kampanii wyborczej, przed tygodniem zamknął się w Gabinecie Owalnym i od tej pory nikt go nie widział ani nie słyszał. Wyglądało na to, że nie jest w stanie znieść rosnącej fali poparcia dla swojego przeciwnika.

Gabrielle przeciągnęła ręką po rozprostowanych czarnych włosach.

– Słyszałam, że sztab wyborczy Białego Domu jest równie zdezorientowany. Prezydent nie wyjaśnił przyczyny swojego zniknięcia i wszyscy są wściekli.

– Jakieś teorie?

Gabrielle popatrzyła na niego znad okularów.

– Dziś rano otrzymałam ciekawą wiadomość od mojego kontaktu w Białym Domu.

Sexton rozpoznał wyraz jej oczu. Gabrielle Ashe znów zdobyła poufne informacje. Zastanowił się, czy pozwala się dmuchać jakiemuś współpracownikowi prezydenta w zamian za sekrety dotyczące kampanii. W gruncie rzeczy miał to w nosie. Ważny jest wyłącznie dopływ informacji.

– Chodzą słuchy – podjęła asystentka, ściszając głos – że prezydent zaczął się dziwnie zachowywać w ubiegłym tygodniu, po prywatnym spotkaniu z administratorem NASA. Wyszedł z zebrania wyraźnie poruszony. Natychmiast odwołał wszystkie spotkania i od tej pory pozostaje w bliskim kontakcie z NASA.

Sextonowi spodobało się to, co usłyszał.

– Sądzisz, że NASA dostarczyła kolejne złe wieści?

– Na to wygląda – powiedziała z nadzieją. – I wieści musiały być naprawdę straszne, skoro zostawił wszystko z dnia na dzień.

Sexton pogrążył się w zadumie. Najwyraźniej w NASA rzeczywiście zdarzyło się coś złego. W przeciwnym wypadku prezydent rzuciłby mu to w twarz. Sam ostatnio porządnie mu dołożył, podnosząc kwestię funduszy NASA. Szereg nieudanych misji wraz z nagminnym przekraczaniem budżetu sprawił, że agencję kosmiczną spotkał wątpliwy zaszczyt: stała się nieoficjalną ikoną rozrzutności i nieudolności rządu. Niewielu polityków poważyłoby się atakować NASA – jeden z najbardziej znaczących symboli amerykańskiej dumy – w celu zdobycia głosów, on jednak miał broń, jaką nie dysponował nikt inny. Jego bronią była Gabrielle Ashe. I jej nieomylny instynkt.

Bystra młoda kobieta zwróciła jego uwagę kilka miesięcy temu, kiedy pracowała na stanowisku koordynatora w biurze wyborczym w Waszyngtonie. Wypadł wtedy marnie w sondażach przedwyborczych, a jego słowa krytykujące wydatki rządowe trafiały w próżnię. Gabrielle Ashe podesłała mu notkę sugerującą radykalną zmianę kursu kampanii. Poradziła, by skoncentrował się na ciągłym przekraczaniu budżetu przez NASA i subwencjach stale płynących z Białego Domu, podając to jako typowy przykład beztroskiego szastania pieniędzmi przez prezydenta Herneya.

„Utrzymanie NASA kosztuje Amerykanów fortunę – napisała, dołączając listę zestawień finansowych, porażek i subsydiów. – Wyborcy nie mają o tym pojęcia. Będą zaskoczeni. Myślę, że powinien pan uczynić z NASA kwestię polityczną”.

Sexton jęknął, wstrząśnięty jej naiwnością.

– Tak, równie dobrze mogę wystąpić przeciwko śpiewaniu hymnu narodowego na meczach baseballowych.

Przez kolejne tygodnie Gabrielle zasypywała go informacjami dotyczącymi NASA. Im więcej ich czytał, tym bardziej był przekonany, że dziewczyna ma rację. Nawet według norm przyjętych dla agencji rządowych NASA była finansową studnią bez dna – drogą, nieefektywną i w ostatnich latach rażąco niekompetentną.

Pewnego popołudnia Sexton brał udział w audycji na żywo poświęconej edukacji. Prowadzący zapytał, skąd weźmie fundusze na obiecywaną naprawę systemu szkolnictwa publicznego. Sexton postanowił przetestować teorię Gabrielle, udzielając na wpół żartobliwej odpowiedzi:

– Pieniądze na edukację? Ha, może obetnę o połowę program kosmiczny. NASA wydaje rocznie piętnaście miliardów dolarów na badania kosmosu, sądzę więc, że dałbym sobie radę z wydaniem siedmiu i pół miliarda dla dobra dzieci na Ziemi.

Menedżerowie jego kampanii wstrzymali oddech, przerażeni tak beztroską uwagą. Całe kampanie waliły się w gruzy z powodów błahszych niż strzelanie na chybił trafił do NASA. W studiu zapaliły się lampki sygnalizujące rozmowy telefoniczne. Sztab kampanii Sextona zmartwiał; kosmiczni patrioci osaczają ofiarę.

Lecz stało się coś niespodziewanego.

– Piętnaście miliardów rocznie? – zapytał pierwszy rozmówca, wyraźnie zaszokowany. – Na pewno miliardów? Mówi pan, że klasa matematyczna mojego syna jest przepełniona, ponieważ szkoły nie stać na zatrudnienie nauczycieli, a NASA wydaje piętnaście miliardów dolarów rocznie na fotografowanie kosmicznego pyłu?

– Tak… to prawda – zaczął Sexton ostrożnie.

– Absurd! Czy prezydent może coś z tym zrobić?

– Jak najbardziej – zapewnił z większą pewnością siebie. – Prezydent może zawetować budżet każdej agencji, którą uważa za przeinwestowaną.

– W takim razie może pan liczyć na mój głos, senatorze Sexton. Piętnaście miliardów na badania kosmiczne, a nasze dzieci nie mają nauczycieli… To skandal! Powodzenia, senatorze, mam nadzieję, że się panu uda.

Na antenę wszedł następny rozmówca.

– Senatorze, niedawno czytałem, że Międzynarodowa Stacja Kosmiczna NASA znacznie przekroczyła budżet. Podobno prezydent zamierza przyznać agencji dotacje z funduszu awaryjnego, żeby prace nad projektem nie zostały wstrzymane. Czy to prawda?

Sexton podskoczył.

– Prawda! – Wyjaśnił, że budowa stacji kosmicznej początkowo była pomyślana jako wspólne przedsięwzięcie dwunastu krajów, które miały dzielić się kosztami. Gdy przystąpiono do realizacji projektu, budżet zaczął wymykać się spod kontroli i wiele krajów się wycofało. Zamiast zamknąć projekt, prezydent postanowił pokryć wszystkie wydatki. – Koszt budowy stacji wzrósł z planowanych ośmiu miliardów do oszałamiających stu miliardów dolarów!

Rozmówca nie krył złości.

– Do cholery, dlaczego prezydent nie przykręci kurka?

Sexton miał ochotę ucałować tego faceta.

– To bardzo dobre pytanie. Na nieszczęście jedna trzecia elementów konstrukcyjnych już jest na orbicie, dokąd, nawiasem mówiąc, została wysłana za pieniądze z podatków. Przykręcenie kurka byłoby równoznaczne z przyznaniem, że prezydent wyrzucił w błoto wiele miliardów waszych dolarów.

Odbierał kolejne telefony. Wydawało się, że Amerykanie po raz pierwszy przyjmują do wiadomości fakt, iż utrzymywanie NASA jest opcją, a nie narodowym obowiązkiem.

Z programu, w trakcie którego tylko kilku twardogłowych zwolenników NASA wygłosiło wzruszające kazania o odwiecznym dążeniu człowieka do zdobywania wiedzy, wynikał następujący wniosek: Sexton trafił w wyborczą dziesiątkę, odkrywając nowy, jeszcze nieeksploatowany kontrowersyjny „gorący temat”, który trafił w czuły punkt wyborców.

W następnych tygodniach senator spuścił lanie swoim oponentom w pięciorgu liczących się prawyborach. Mianował Gabrielle Ashe osobistą asystentką do spraw kampanii, nagradzając ją za pomysł przedstawienia wyborcom kwestii NASA. Jednym ruchem ręki zrobił z młodej Afroamerykanki wschodzącą gwiazdę polityki, jednocześnie posyłając w niebyt wszelkie zarzuty związane z jego rasistowskimi i seksistowskimi poglądami.

Teraz, siedząc razem z nią w limuzynie, Sexton wiedział, że Gabrielle po raz kolejny dowiodła swojej wartości. Nowe informacje o tajnym spotkaniu prezydenta z administratorem NASA sugerują niewątpliwie dalsze kłopoty NASA – być może następny kraj wycofał się z finansowania stacji kosmicznej.

Gdy limuzyna mijała monument Waszyngtona, senator Sexton doszedł do przekonania, że naprawdę jest wybrańcem losu.

Rozdział 8

Prezydent Zachary Herney, zasiadający w najpotężniejszym politycznym biurze świata, był średniego wzrostu, szczupły i wąski w ramionach. Miał piegowatą twarz, przerzedzone czarne włosy i nosił dwuogniskowe okulary. Jego skromna powierzchowność kontrastowała z uwielbieniem, jakim darzyli go ci, którzy go znali. Powiadano, że jeśli poznasz Zacha Herneya, pójdziesz za nim na koniec świata.

– Cieszę się, że mogła pani przyjechać – mówił prezydent Herney, potrząsając ręką Rachel. Jego uścisk był ciepły i przyjacielski.

Rachel musiała odchrząknąć, żeby pozbyć się chrypki.

– O… oczywiście, panie prezydencie. Spotkanie z panem to dla mnie zaszczyt.

Prezydent uśmiechnął się uspokajająco, a wówczas Rachel na własnej skórze przekonała się o prawdziwości otaczającej go legendy. Tego człowieka cechowała niewymuszona swoboda, tak uwielbiana przez politycznych karykaturzystów – niezależnie od stopnia zniekształcenia wizerunku nikt nie mógł wątpić w szczerość jego przyjaznego uśmiechu i naturalność wewnętrznego ciepła. Z jego oczu przez cały czas promieniowała życzliwość i godność.

– Jeśli raczy mi pani towarzyszyć – powiedział wesoło – mam filiżankę kawy przeznaczoną specjalnie dla pani.

– Dziękuję, panie prezydencie.

Prezydent wcisnął klawisz interkomu i poprosił o kawę.

Idąc przez samolot, Rachel zauważyła, że jak na człowieka, który przegrywa w sondażach, Herney sprawia wrażenie nadzwyczaj zadowolonego i wyluzowanego. Jego swobodę podkreślał strój – niebieskie dżinsy, koszulka polo i buty trekkingowe.

Spróbowała nawiązać rozmowę.

– Czy… czy uprawia pan turystykę pieszą, panie prezydencie?

– Ależ skąd. Moi doradcy do spraw kampanii zadecydowali, że taki powinien być mój nowy wizerunek. Co pani sądzi?

Rachel miała nadzieję, że Herney nie mówi poważnie. Dla jego dobra.

– Prezentuje się pan bardzo… hm… męsko, panie prezydencie.

Herney zachował kamienny wyraz twarzy.

– Doskonale. Uważamy, że dzięki temu odbiorę pani ojcu trochę głosów kobiet. – Po chwili uśmiechnął się szeroko. – Pani Sexton, to żart. Chyba oboje wiemy, że potrzebuję czegoś więcej niż koszulki polo i niebieskie dżinsy, żeby wygrać wybory.

Jego bezpośredniość i dobry humor sprawiły, że Rachel szybko zapomniała o zdenerwowaniu. Braki w tężyźnie fizycznej prezydent nadrabiał z nawiązką dyplomatycznym zachowaniem. Nie ulegało wątpliwości, że to wrodzony dar Zachary’ego Herneya.

Rachel szła z nim w stronę ogona samolotu. Im dalej się posuwali, tym mniej wnętrze przypominało samolot – zakrzywione korytarze, ściany pokryte tapetą, nawet siłownia wyposażona w stepper i wiosła. Co dziwne, samolot sprawiał wrażenie zupełnie pustego.

– Podróżuje pan samotnie, panie prezydencie?

Pokręcił głową.

– Szczerze mówiąc, niedawno wylądowałem.

Rachel była zaskoczona. Skąd przyleciał? Jej streszczenia w tym tygodniu nie zawierały żadnych informacji na temat prezydenckich podróży samolotem. Najwyraźniej korzystał z wyspy Wallops, żeby przemieszczać się po cichu.

– Moi współpracownicy opuścili pokład tuż przed pani przybyciem – wyjaśnił. – Niedługo spotkam się z nimi w Białym Domu, ale z panią wolę porozmawiać tutaj.

– Żeby mnie zastraszyć?

– Przeciwnie. Zdobyć pani szacunek, pani Sexton. W Białym Domu nie można liczyć na prywatność, a wieści o naszym spotkaniu postawiłyby panią w niezręcznej sytuacji wobec ojca.

– W takim razie doceniam pański wybór, panie prezydencie.

– Wydaje się, że z dużym wdziękiem udaje się pani zachowywać delikatną równowagę. Nie widzę powodów, żeby ją zakłócać.

Rachel wróciła myślami do porannego spotkania z ojcem. Wątpiła, czy on uznałby jej zachowanie za pełne wdzięku. Zach Herney natomiast zamierzał postąpić przyzwoicie. Choć przecież nie musiał.

– Czy mogę mówić pani po imieniu? – zapytał.

– Oczywiście. – Czy mogę mówić ci Zach?

– Moje biuro. – Prezydent wskazał rzeźbione klonowe drzwi.

Gabinet na pokładzie Air Force One był znacznie przytulniejszy od swojego odpowiednika w Białym Domu, lecz umeblowanie cechowała ta sama surowa prostota. Na biurku piętrzyły się stosy papierów, a za nim wisiał imponujący obraz olejny przedstawiający trzymasztowy szkuner pod pełnymi żaglami, walczący z szalejącym sztormem. W obecnej chwili wydawał się doskonałą metaforą prezydentury Zacha Herneya.

Prezydent wskazał Rachel jeden z trzech foteli stojących przed biurkiem. Usiadła. Spodziewała się, że sam zajmie miejsce za biurkiem, ale przysunął fotel i usiadł obok niej.

Równy poziom, uświadomiła sobie. Mistrz dyplomacji.

– Rachel… – zaczął Herney i westchnął ze zmęczeniem. – Domyślam się, że jesteś cholernie zaskoczona, siedząc tutaj ze mną, prawda?

Resztki jej rezerwy stopniały pod wpływem szczerości w jego głosie.

– W istocie, panie prezydencie, jestem zaskoczona.

Herney roześmiał się głośno.

– Cudownie. Niecodziennie udaje mi się zaskoczyć pracownika NRO.

– Niecodziennie pracownik NRO jest zapraszany na pokład Air Force One przez prezydenta w butach trekkingowych.

Prezydent znowu się roześmiał.

Ciche stukanie do drzwi gabinetu zapowiedziało przybycie kawy. Stewardesa weszła z parującym cynowym dzbankiem i dwoma cynowymi kubkami. Na znak prezydenta postawiła tacę na biurku i wyszła.

– Śmietanka i cukier? – zapytał Herney, podnosząc się, żeby nalać kawy do kubków.

– Śmietankę proszę. – Rachel delektowała się bogatym aromatem. Prezydent Stanów Zjednoczonych osobiście nalewa mi kawę?

Zach Herney podał jej ciężki cynowy kubek, mówiąc:

– Autentyczna paul revere. Jeden z drobnych luksusów.

Rachel skosztowała kawy. Nigdy nie piła lepszej.

– Mam niewiele czasu… – powiedział prezydent, gdy już napełnił swój kubek i usiadł. – Przejdźmy więc do interesów. – Wrzucił do kawy kostkę cukru i popatrzył na Rachel. – Przypuszczam, że Bill Pickering ostrzegł, iż jedynym powodem spotkania może być wykorzystanie cię do uzyskania przewagi politycznej?

– W istocie, panie prezydencie, dokładnie tak powiedział.

Herney się zaśmiał.

– Niepoprawny cynik.

– Pomylił się?

– Żartujesz? – parsknął prezydent ze śmiechem. – Bill Pickering nigdy się nie myli. Trafił w dziesiątkę. Jak zwykle.

Rozdział 9

Gabrielle Ashe wyglądała w zamyśleniu przez okno limuzyny senatora Sextona. Zastanawiała się, jakim cudem do tego doszło. Osobista asystentka senatora Sedgewicka Sextona. Dokładnie tego chciała, prawda?

Siedzę w limuzynie z przyszłym prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Popatrzyła na pogrążonego w myślach senatora, podziwiając jego przystojne rysy i nieskazitelny ubiór. Wygląda na prezydenta.

Pierwszy raz zobaczyła jego wystąpienie trzy lata temu, gdy była na ostatnim roku nauk politycznych na Uniwersytecie Cornella. Wiedziała, że nigdy nie zapomni, jak jego oczy przemykały po twarzach słuchaczy, jakby wysyłając bezpośrednie przesłanie – „zaufaj mi”. Po przemówieniu Sextona ustawiła się w kolejce, żeby go poznać.

– Gabrielle Ashe – powiedział senator, odczytując jej nazwisko z plakietki. – Śliczne nazwisko dla ślicznej kobiety. – Jego spojrzenie dodawało otuchy.

– Dziękuję, panie senatorze – odparła, ściskając jego dłoń i czując jego siłę. – Pańskie przesłanie zrobiło na mnie wielkie wrażenie.

– Miło mi to słyszeć! – Sexton wsunął w jej rękę wizytówkę. – Szukam błyskotliwych młodych umysłów, które podzielają moją wizję. Kiedy skończy pani szkołę, proszę mnie odszukać. Być może zaproponujemy pani pracę.

Gabrielle otworzyła usta, żeby mu podziękować, ale senator już witał się z następną osobą. W czasie następnych miesięcy śledziła rozwój jego kariery w telewizji. Patrzyła z podziwem, gdy sprzeciwiał się wielkim wydatkom rządowym – proponował cięcia budżetowe, usprawnienie pracy urzędu skarbowego, odchudzenie rządowej Agencji do Walki z Narkotykami, a nawet redukcję rozbudowanych programów administracji państwowej. Potem, kiedy jego żona zginęła w wypadku samochodowym, Gabrielle przyglądała się, jak Sexton, sobie wiadomym sposobem, przemienia minusy w plusy. Otrząsnął się z cierpienia i oznajmił światu, że będzie ubiegał się o urząd prezydenta, resztę swojej służby publicznej poświęcając pamięci małżonki. Wtedy Gabrielle zadecydowała, że chce brać udział w jego kampanii wyborczej.

Obecnie ich współpraca nie mogła być już bliższa.

Gabrielle wspomniała noc w jego luksusowym gabinecie i skuliła się, broniąc się przed napływem żenujących wspomnień. Co ja sobie myślałam? Wiedziała, że powinna się sprzeciwić, ale nie była w stanie tego zrobić. Sedgewick Sexton od tak dawna był jej idolem… i pomyśleć, że chciał właśnie ją.

Limuzyna podskoczyła i Gabrielle wróciła myślami do teraźniejszości.

– Dobrze się czujesz? – Sexton patrzył na nią uważnie.

Gabrielle spiesznie błysnęła uśmiechem.

– Doskonale.

– Chyba nie myślisz wciąż o tej świni?

Wzruszyła ramionami.

– Tak, wciąż jestem trochę zmartwiona.

– Zapomnij o tym. Ta świnia była najlepszą rzeczą, jaka spotkała moją kampanię.

Świnia, czego Gabrielle nauczyła się w bolesny sposób, była politycznym odpowiednikiem przecieku informacji mówiących na przykład o tym, że rywal używa powiększacza penisa albo jest prenumeratorem czasopisma „Przystojniak”. Podkładanie świni nie było chwalebną taktyką, lecz mogło przynieść ogromne korzyści.

Albo skutek odwrotny do zamierzonego.

W tym przypadku wszystko obróciło się przeciwko Białemu Domowi. Mniej więcej przed miesiącem sztab wyborczy prezydenta, zaniepokojony spadającymi notowaniami, postanowił zadziałać agresywnie i puścił do prasy historię, którą uważał za prawdziwą – że senator Sexton ma romans ze swoją osobistą asystentką, Gabrielle Ashe. Na nieszczęście dla Białego Domu zabrakło niepodważalnych dowodów. Senator Sexton, zwolennik doktryny, że najlepszą obroną jest zdecydowany atak, przystąpił do kontrofensywy. Zwołał konferencję prasy ogólnokrajowej, aby dać wyraz swojej niewinności i wściekłości. „Nie mogę uwierzyć, powiedział, patrząc w kamery z bólem w oczach, że prezydent chciał zhańbić pamięć mojej żony złośliwymi oszczerstwami”.

Telewizyjne wystąpienie było tak przekonujące, że sama Gabrielle prawie uwierzyła, iż wcale z sobą nie spali. Widząc, jak Sexton bez najmniejszego wysiłku kłamie jak z nut, uświadomiła sobie, że naprawdę jest niebezpiecznym człowiekiem.

Później, choć była pewna, że stawia na najsilniejszego konia w wyścigu do prezydenckiego fotela, zaczęła się zastanawiać, czy jest to koń najlepszy. Bliska współpraca z Sextonem otwierała oczy – przypominała wycieczkę za kulisy studia Universal, gdzie dziecięcy zachwyt nad filmami zostaje przygaszony przez zrozumienie, że Hollywood wcale nie jest krainą czarów.

Choć jej wiara w przesłanie Sextona pozostała niewzruszona, Gabrielle zaczynała wątpić w tego, który je głosił.

Rozdział 10

– To, co zaraz powiem, Rachel, jest opatrzone klauzulą tajności UMBRA – oznajmił prezydent. – Znacznie wykracza poza twój obecny status.

Rachel miała wrażenie, że napierają na nią ściany Air Force One. Prezydent kazał dostarczyć ją na Wallops, zaprosił na pokład swojego samolotu, nalał jej kawy, powiedział prosto z mostu, że chce wykorzystać ją w celu uzyskania politycznej przewagi nad jej rodzonym ojcem, a teraz oznajmi, że zamierza nielegalnie przekazać jej tajne informacje. Zach Herney sprawiał wrażenie dobrodusznego, lecz Rachel Sexton dowiedziała się właśnie pewnej bardzo ważnej rzeczy – ten człowiek umie błyskawicznie przejmować kontrolę nad sytuacją.

– Dwa tygodnie temu – podjął, patrząc jej prosto w oczy – NASA dokonała pewnego odkrycia.

Słowa na chwilę zawisły w powietrzu. Wreszcie Rachel zdołała je przetworzyć. Odkrycie NASA? Najnowsze dane wywiadowcze nie sugerowały, że w agencji kosmicznej dzieje się coś niezwykłego. Oczywiście, w obecnych czasach „odkrycie NASA” zwykle sprowadzało się do oświadczenia, że jakiś nowy projekt jest poważnie niedofinansowany.

– Zanim powiem coś więcej – ciągnął prezydent – chciałbym wiedzieć, czy podzielasz cyniczne podejście ojca do badań kosmosu.

Rachel wstrzymała się od komentarza.

– Mam nadzieję, że nie wezwał mnie pan tutaj po to, żeby poprosić o kontrolowanie wystąpień mojego ojca przeciwko NASA.

Roześmiał się.

– Do licha, nie. Miałem do czynienia z Senatem dostatecznie długo, by wiedzieć, że nikt nie może kontrolować Sedgewicka Sextona.

– Mój ojciec jest oportunistą, panie prezydencie. Podobnie jak większość polityków, którzy odnoszą sukcesy. I, niestety, NASA sama stworzyła okazję.

Niedawna seria niepowodzeń NASA mogła śmieszyć albo być powodem do rozpaczy – satelity rozpadające się na orbicie, sondy kosmiczne, które nie wysyłały sygnałów na Ziemię, dziesięciokrotny wzrost kosztów budowy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, wycofywanie się państw członkowskich, które uciekały jak szczury z tonącego okrętu. Wyrzucono w błoto miliardy dolarów, a senator Sexton jechał na tej stracie jak na fali – na fali, która, co wydawało się przesądzone, miała zanieść go na brzegi Pennsylvania Avenue pod numer 1600.

– Przyznam – mówił prezydent – że ostatnio NASA przypominała chodzące nieszczęście. Za każdym razem, gdy odwracam głowę, podają mi kolejny powód, żeby przestać ich finansować.

Rachel dostrzegła punkt zaczepienia i natychmiast skorzystała z okazji.

– A jednak, panie prezydencie, niedawno czytałam, że w ubiegłym roku dofinansował pan agencję kolejnymi trzema milionami z funduszu rezerwowego, żeby tylko pozostała wypłacalna.

– Pani ojciec był tym zachwycony, prawda? – zaśmiał się prezydent.

– To przypomina podsyłanie amunicji plutonowi egzekucyjnemu.

– Słyszała go pani w Nightline? „Zach Herney jest uzależniony od kosmosu, a podatnicy płacą za jego nałóg”.

– A pan pozwala mu udowadniać, że ma rację.

Herney pokiwał głową.

– Nie robię tajemnicy z tego, że jestem wielkim sympatykiem NASA. Zawsze byłem. Jestem dzieckiem wyścigu kosmicznego – sputnik, John Glenn, Apollo Jedenaście – i nigdy nie wzbraniałem się przed wyrażaniem podziwu i dumy z naszego programu kosmicznego. Moim zdaniem pracownicy NASA są pionierami współczesnej historii. Przecierają szlaki, próbują dokonać niemożliwego, godzą się z porażką, a potem wracają do deski kreślarskiej, podczas gdy cała reszta trzyma się z tyłu i krytykuje.

Rachel milczała, wyczuwając, że pod spokojnym zachowaniem prezydenta płoną oburzenie i wściekłość na antykosmiczną retorykę jej ojca. Zastanawiała się, co takiego znalazła NASA. Prezydent nie śpieszył się, żeby to wyjawić.

– Dzisiaj sprawię – rzekł z mocą – że zmienisz opinię o NASA.

Rachel patrzyła na niego niepewnie.

– Mój głos już pan ma, panie prezydencie. Może zechce pan skoncentrować się na reszcie kraju.

– Zamierzam. – Z uśmiechem napił się kawy. – Zamierzam też prosić cię o pomoc. – Umilkł i pochylił się w jej stronę. – O bardzo niezwykłą pomoc.

Rachel widziała, że Zach Herney uważnie przypatruje się każdemu jej ruchowi, niczym myśliwy próbujący ocenić, czy zwierzyna rzuci się do ucieczki, czy do walki. Na nieszczęście, nie miała dokąd uciec.

– Zakładam – podjął prezydent, dolewając kawy do obu kubków – że wiesz o projekcie NASA zwanym EOS6?

Rachel pokiwała głową.

– System obserwacji Ziemi. Wydaje mi się, że ojciec wspomniał o nim parę razy.

Prezydent ściągnął brwi, słysząc tę słabą próbę sarkazmu. Prawda była taka, że senator Sexton mówił o systemie obserwacji Ziemi przy każdej możliwej okazji. Było to jedno z najbardziej kontrowersyjnych i kosztownych przedsięwzięć NASA – umieszczenie w przestrzeni kosmicznej konstelacji pięciu satelitów, które miały obserwować i analizować środowisko naturalne Ziemi: zmniejszanie się warstwy ozonowej, topnienie lodu polarnego, globalne ocieplenie, defoliację lasów tropikalnych. Celem EOS było dostarczenie ekologom unikatowych danych makroskopowych, umożliwiających lepsze planowanie przyszłości planety.