Życiowe psychohacki na trudne sytuacje - Schmiel Rolf - ebook + książka

Życiowe psychohacki na trudne sytuacje ebook

Schmiel Rolf

4,5
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Poznaj sprawdzone narzędzia psychologii behawioralnej, które pozwolą ci się skutecznie mierzyć z przeciwnościami!

Wbrew temu, co sądzimy, większość kryzysów, konfliktów i nieporozumień, z którymi mamy do czynienia na co dzień, pojawia się z całkiem prozaicznych powodów i daje się łatwo rozwiązać. Jedyne, co trzeba zrobić, to dopasować strategię do sytuacji. Właśnie w tym pomoże ci ta książka! Dowiesz się z niej między innymi, jak:

• przygotować się do przeprowadzenia trudnej rozmowy z kimś bliskim,

• skończyć z kłótniami o niepozmywane naczynia i inne błahostki,

• zapanować nad długą listą obowiązków,

• zapamiętać imiona nowych osób na imprezie,

• znaleźć czas dla siebie i jak najlepiej go wykorzystać,

• zapanować nad tremą przed wystąpieniem publicznym,

• z wyczuciem mówić ludziom przykrą prawdę,

• nie zwariować na spotkaniach rodzinnych.

Odpowiedzi na te pytania mogą cię zaskoczyć, szczególnie jeśli nie słyszałeś wcześniej o technice dziesięciu palców, metodzie białego pudełka, drzewie krzyku czy sycylijskiej technice lustra.

Sięgnij po 111 strategii psychologicznych, które zmienią twoje życie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 245

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przedmowa

Psycho­hacki? A co to niby jest? Mają one zwią­zek ze sło­wem „hack”, które poja­wiło się w naszym języku nie­dawno. Koja­rzy się przede wszyst­kim z hake­rami, czyli oso­bami znaj­du­ją­cymi spo­soby na wła­my­wa­nie się do sys­te­mów kom­pu­te­ro­wych. Nie­któ­rzy znają też słowo „life­hack” ozna­cza­jące sztuczkę lub wska­zówkę mające uła­twić codzienne życie. Pianka do gole­nia to rów­nie dobry spo­sób na skrzy­piące drzwi jak olej maszy­nowy. Skó­rzane buty można potrak­to­wać też kre­mem do twa­rzy – osta­tecz­nie wyko­nano je ze skóry. A jeśli przy­twier­dzić do trzonka łyżki wazo­wej spi­nacz do bie­li­zny, można ją oprzeć o brzeg garnka bez obawy, że się zsu­nie. O tym wła­śnie mowa.

Ale co wspól­nego z pro­ble­mami psy­chicz­nymi mają spi­na­cze do bie­li­zny? Czy kiedy piszę o tym, że w wielu sytu­acjach wystar­czy zasto­so­wać pro­ste roz­wią­za­nia, nie brzmi to jak drwina z osób cho­rych psy­chicz­nie? Roz­ma­wia­jąc z przy­ja­cie­lem o pomy­śle napi­sa­nia tej książki, zwie­rzy­łem mu się z mojej obawy, że zostanę ode­brany jako powierz­chowny „wujek dobra rada”. Spoj­rzał na mnie ze zdu­mie­niem. „Ty?! Z two­imi kwa­li­fi­ka­cjami? I z twoją histo­rią? Nie wygłu­piaj się”. Nawią­zy­wał do tego, że moje życie z pew­no­ścią ni­gdy nie było weso­łym spa­cer­kiem, i na­dal nie jest. Z powodu cho­roby skóry jako małe dziecko zosta­łem na sześć tygo­dni oddzie­lony od matki i spę­dzi­łem ten czas w ste­ryl­nej sali szpi­tal­nej. Dopiero jako czter­dzie­sto­la­tek zro­zu­mia­łem na wła­snej tera­pii, że to wcze­sne zabu­rze­nie więzi jest pod­ło­żem wielu moich lęków. Moi rodzice byli tro­skli­wymi ludźmi, ale też bar­dzo suro­wymi chrze­ści­ja­nami, a to wyklu­czało mnie z wielu aktyw­no­ści, które były udzia­łem moich kole­gów. Ojciec zmarł przed­wcze­śnie po trze­cim zawale. Ledwo zaczą­łem trzy­dziestkę, a już mia­łem na karku sze­ścio­cy­frowy dług i gro­ziła mi upa­dłość kon­su­mencka. Dwoje naszych dzieci uro­dziło się mar­twych, co eks­tre­mal­nie obcią­żyło moją żonę i tym samym całą naszą rodzinę. Musia­łem się zmie­rzyć z poten­cjal­nie śmier­telną cho­robą nowo­two­rową. Moja matka ma demen­cję. Nie piszę o tym wszyst­kim, żeby się nad sobą uża­lać, ale żeby poka­zać, że wiem, co to zna­czy kry­zys. Czę­sto czu­łem się w życiu bez­radny. Czy­ta­łem wtedy dużo porad­ni­ków psy­cho­lo­gicz­nych, ale pra­wie ni­gdy nie znaj­do­wa­łem w nich kon­kret­nych odpo­wie­dzi na moje pyta­nia czy wspar­cia w zmar­twie­niach. Sporo było tam za to nie­ja­snych porad typu: „Naucz się odpusz­czać” albo „Musisz wzmoc­nić swoje ja”. Nie wie­dzia­łem jed­nak, co wła­ści­wie miał­bym zro­bić. Wiele coachin­go­wych wska­zó­wek brzmi cał­kiem prze­ko­nu­jąco: „Bądź wylu­zo­wany/spon­ta­niczny/kre­atywny”. Czy „Słu­chaj uważ­niej tego, co mówi twoja żona”. Tyle że to są powierz­chowne rady, bo nie wia­domo, jak to zro­bić i po czym poznać, że to działa.

Chciał­bym jed­nak zostać dobrze zro­zu­miany: tera­pie, a czę­sto także metody sto­so­wane w psy­cho­lo­gii głębi, z pew­no­ścią są potrzebne, by pacjenci zro­zu­mieli, co się z nimi dzieje i jakie są tego przy­czyny. By potra­fili roz­po­znać szko­dliwe wzorce, któ­rym ni­gdy dotąd się nie przy­glą­dali, i dla­tego cią­gle postę­pują według utar­tych sche­ma­tów. I wresz­cie by zoba­czyli, że nie­które nie­zdrowe spo­soby reago­wa­nia cią­gną się za nimi od dzie­ciń­stwa. Tak jak wspo­mi­na­łem, sam korzy­sta­łem z takiego wspar­cia. Nie­stety pomoc tera­peu­tyczna zbyt czę­sto koń­czy się na prze­ka­za­niu wie­dzy i posta­wie­niu dia­gnozy, a pomija się kolejny krok, mia­no­wi­cie zmianę struk­tur i przy­zwy­cza­jeń. A prze­cież wła­śnie o to w tym wszyst­kim cho­dzi: by coś zmie­nić i móc zwięk­szyć wła­sną odpor­ność. Psy­cho­lo­gia to roz­po­zna­wa­nie wzor­ców – prze­ła­ma­nie wzor­ców – two­rze­nie nowych, zdrow­szych wzor­ców. Gdy idę do orto­pedy, chcę poroz­ma­wiać z nim nie tylko o tym, że bolą mnie kolana, i usta­lić dla­czego. Chcę też dostać skie­ro­wa­nie do fizjo­te­ra­peuty i receptę na buty orto­pedyczne, żebym w przy­szło­ści nie zaszko­dził swoim kola­nom jesz­cze bar­dziej. Chciał­bym, żeby mi się popra­wiło. Albo wyobraź sobie uro­loga, który twój ból nerek uważa za „nad­zwy­czaj inte­re­su­jący”, wyja­śnia ci, skąd się wziął, i odsyła do domu z poradą: „Pro­szę popra­wić swoją rela­cję z pęche­rzem moczo­wym!”. Żad­nych leków prze­ciw­bó­lo­wych i pro­po­zy­cji sku­tecz­nego lecze­nia. Pew­nie od razu zmie­nił­byś leka­rza, prawda?

Ubo­le­wam nad tym, że zbyt rzadko zachęca się ludzi do wyj­ścia z sys­temu tera­peu­tycz­nego. Tera­pia nie powinna trwać i trwać. Jeśli ktoś przez całe lata ma trzech tera­peu­tów i trzy razy w tygo­dniu wał­kuje swoje pro­blemy, cią­gle dosta­jąc przy tym potwier­dze­nie, że jest bied­nym żucz­kiem, nie będzie umiał pora­dzić sobie z wła­snym życiem. Oczy­wi­ście wewnętrzne pro­cesy są ważne, tyle że w któ­rymś momen­cie powinny dać rezul­taty zauwa­żalne dla oto­cze­nia. Naj­waż­niej­sze pyta­nie, jakie nale­ża­łoby sobie zadać po nie tak znów dłu­gim cza­sie przy­glą­da­nia się sobie, brzmi: „Co chcesz zro­bić ina­czej w przy­szło­ści?”. Cho­dzi tu o zmiany na pozio­mie zacho­wa­nia, a nie o ana­li­zo­wa­nie swo­jego wnę­trza. Czę­sto są to wła­śnie pro­ste triki. Tak jak wspo­mi­na­łem, w prze­szło­ści chcia­łem otrzy­mać kon­kretne wska­zówki. Na czym polega wzmac­nia­nie wła­snego „ja”? Jak mam to zro­bić? Kiedy? Gdzie? Czego potrze­buję, by to osią­gnąć?

Złote rady typu: „Musisz się po pro­stu uspo­koić, porząd­nie się zre­lak­so­wać i zbu­do­wać rela­cję z samym sobą” wypa­dają raczej słabo, gdy mamy na gło­wie opiekę nad bab­cią, szkolne pro­blemy dzieci i reali­za­cję zamó­wie­nia od klienta. Krótko mówiąc: życie. I to wła­śnie ci, któ­rzy powta­rzają: „Nie mam w ogóle czasu na odpo­czy­nek i jogę”, potrze­bują pomocy. Przy­da­łaby im się skrzynka z narzę­dziami, do któ­rej mogą się­gnąć, by pora­dzić sobie w tej czy innej sytu­acji lub po pro­stu zakoń­czyć destruk­cyjne, nie­koń­czące się roz­wa­ża­nia. Psy­cho­hacki są wła­śnie tymi narzę­dziami.

Tak na mar­gi­ne­sie: sam regu­lar­nie sto­suję wiele z nich. Moja ulu­biona piątka to:

drzewo krzyku

zwhat­sap­puj się sam!

Brain Booster

ABC empa­tii

przy­zwo­itka.

Ze wszyst­kich moich życio­wych kry­zy­sów wycią­gną­łem dwie nauki: „Rezy­gna­cja niczego nie zała­twi”. I: „Zawsze jest jakieś roz­wią­za­nie”.

Także dla cie­bie.

Rolf Schmiel, paź­dzier­nik 2022

Wprowadzenie

Nie ze wszyst­kim, co doty­czy duszy, trzeba biec do tera­peuty. Cza­sami wystar­czy pies. Albo gumka recep­turka. Albo wła­śnie psy­cho­hack. W końcu ludzie nie dzielą się tylko na psy­chicz­nie cho­rych i psy­chicz­nie zdro­wych. Miliony ludzi w samych tylko Niem­czech pro­wa­dzą pełne wyzwań życie – rodzina, zwią­zek, praca – i jed­no­cze­śnie zma­gają się z obcią­że­niami psy­chicz­nymi. To doty­czy także osób powszech­nie podzi­wia­nych, ponie­waż wyobra­że­nia, jakie ludzie mają na ich temat, i to, co o nich mówią, czę­sto mają się nijak do rze­czy­wi­sto­ści. Kie­ruję tę książkę do wszyst­kich prze­cią­żo­nych życiem – nie­za­leż­nie od tego, czy byli na tera­pii, czy nie. Jedną z takich osób znam dosyć dobrze: patrzy na mnie, gdy stoję przed lustrem.

Nie jest to porad­nik psy­cho­lo­giczny – i tak wła­śnie miało być. Nie ma tu przy­pi­sów, nie ma wyni­ków badań, nie ma biblio­gra­fii. W tej książce nie ukry­wam się za obco brzmią­cymi sło­wami ani nie zanu­rzam w głę­bi­nach nauki, lecz odwo­łuję się do mojego ponad­dwu­dzie­sto­let­niego doświad­cze­nia w pracy psy­cho­loga. Psy­cho­hacki to pro­ste i łatwe do zasto­so­wa­nia porady i triki, które na pewno dadzą ci dużo rado­ści i pomogą ruszyć naprzód. Nie cho­dzi tu ani o docie­ka­nie przy­czyn cha­rak­te­ry­styczne dla psy­cho­lo­gii głębi, ani o mgli­ste mądro­ści uzdro­wi­cieli.

Co ma ci dać ta książka? Wyja­śnię to na przy­kła­dzie tematu, który wywo­łuje naj­wię­cej kon­flik­tów w związ­kach: kwe­stii porządku. Nie będę się zaj­mo­wał odmien­nymi potrze­bami ludzi w tej kwe­stii, ale w bar­dzo prak­tyczny spo­sób wyja­śnię, jak spra­wić, by twoje potrzeby w tym wzglę­dzie zostały zaspo­ko­jone bez pro­wo­ko­wa­nia kon­flik­to­wych sytu­acji. Nie chcę ci przed­sta­wiać kolej­nej ana­lizy i tłu­ma­czyć, co się dzieje w mózgu pod­czas kłótni i które neu­rony wtedy buzują. Chcę ci dać do ręki narzę­dzia, żebyś wie­dział, co wów­czas zro­bić i jak popra­wić sytu­ację; wrę­czyć ci kon­kretne, zro­zu­miałe wska­zówki, które przy­da­dzą ci się w dłuż­szej per­spek­ty­wie. I dzięki któ­rym odnaj­dziesz odpo­wiedź na pyta­nie jakże czę­sto pozo­sta­wiane bez odpo­wie­dzi: „Jak to się wła­ści­wie robi?”.

Ta książka ma też pomóc zmniej­szyć powszechną nie­chęć wobec psy­cho­lo­gii. Wielu ludzi krzywo patrzy na psy­cho­lo­gów, bo ich zda­niem „tylko gadają i gadają, i nic z tego nie wynika”. Psy­cho­lo­gia jed­nak działa. Zawsze i wszę­dzie. Można to zauwa­żyć w obsza­rach, które nie mają nic wspól­nego z tera­pią i kozetką. Na przy­kład w spo­rcie. Albo w sztuce. Bez pomocy psy­cho­lo­gicz­nej akto­rzy nie mogliby pra­co­wać, a pro­fe­sjo­nalni spor­towcy byliby bez niej zgu­bieni. Dla­czego te dzie­dziny tak bar­dzo mnie inspi­rują? Bo cho­dzi w nich o kon­kretne dzia­ła­nie. O praw­dziwe zmiany. O prak­tyczne metody. Gdyby psy­cho­log sportu zado­wa­lał się cią­głym ana­li­zo­wa­niem spor­towca X i nie mówił, co pan X ma zmie­nić i w jaki spo­sób, szybko stra­ciłby posadę. Psy­cho­lo­gia dużo może – jeśli się kon­se­kwent­nie korzy­sta z jej osią­gnięć. Chcę rów­nież posze­rzyć wie­dzę o pew­nych psy­cho­logicznych zależ­no­ściach. Czę­sto ludzie nie mają więk­szego poję­cia lub mają mylne wyobra­że­nie o takich psy­cho­logicznych kon­cep­tach jak „wewnętrzne dziecko” czy „pozy­tywne myśle­nie”, a potem krążą po świe­cie jakieś fał­szywe i absur­dalne inter­pre­ta­cje i prze­kazy. W przy­padku psy­cho­hac­ków taka groźba nie ist­nieje. One są zbyt pro­ste, by doszło do prze­ina­czeń.

Wiem, że nie­któ­rzy kole­dzy i nie­które kole­żanki po fachu kpią z moich psy­cho­hac­ków wła­śnie z powodu ich pro­stoty. Że niby są pozba­wione głęb­szej tre­ści. Zga­dzam się. Psy­cho­hacki wydają się – a może nawet są – banal­nie pro­ste. Tak jak pro­sta jest porada leka­rza, żeby codzien­nie cho­dzić na pół­go­dzinny spa­cer i rzu­cić pale­nie. Ale piękne jest to, że czę­sto pro­ste rze­czy dzia­łają naj­le­piej. Banalny nie­rzadko zna­czy genialny. A reak­cje na moje sztuczki, kiedy mówię o nich w radiu, tele­wi­zji czy pod­czas wykła­dów, poka­zują, że ta genialna pro­stota działa. Rzecz jasna, nie każdy trik jest w sta­nie odmie­nić daną sytu­ację, ale pomaga lepiej sobie w niej pora­dzić i zapo­cząt­ko­wać pewne zmiany. Aby do tego doszło, potrzebny jest moż­li­wie jak naj­prost­szy i bar­dzo kon­kretny pierw­szy krok. Ten pierw­szy krok prze­ła­muje sche­mat. I od tego wszystko się zaczyna.

Dla kogo psy­cho­hacki nie są pomy­ślane? Po pierw­sze dla „nadę­tych inte­lek­tu­ali­stów”. Lubię tak nazy­wać – i uży­wam tego uogól­nie­nia z przy­jem­no­ścią – ludzi, któ­rzy podejrz­li­wie trak­tują łatwe w odbio­rze tek­sty, zawie­ra­jące pro­ste i sku­teczne wska­zówki, tylko dla­tego, że są zro­zu­miałe dla laików nie­zwią­za­nych ze świa­tem nauki. I któ­rzy upie­rają się, że praw­dziwe przy­czyny tkwią gdzie indziej i dużo głę­biej – nato­miast ani nie są w sta­nie pod­da­wać wła­snych zacho­wań żad­nej reflek­sji, ani ich mody­fi­ko­wać. Psy­cho­lo­gia powinna jed­nak poma­gać wszyst­kim potrze­bu­ją­cym, nie tylko ludziom wykształ­co­nym.

Po dru­gie, psy­cho­hacki nie są dla ludzi z zabu­rze­niami psy­chicz­nymi w kli­nicz­nym rozu­mie­niu. Jeśli ktoś cierpi z powodu zabu­rzeń lęko­wych, depre­sji czy bor­der­line, żadne triki go nie ura­tują. Pomóc może wtedy tylko tera­pia, a cza­sami nie­stety dopiero leki. Ta książka prze­zna­czona jest więc dla osób zdro­wych psy­chicz­nie, które cza­sem kiep­sko się czują i mają pewne zmar­twie­nia czy pyta­nia, ale na ogół są sta­bilne. I oczy­wi­ście dla tych, któ­rzy inte­re­sują się fascy­nu­ją­cym świa­tem psy­cho­lo­gii.

Jak do wszyst­kiego w życiu, także do psy­cho­hac­ków nie należy pod­cho­dzić sche­ma­tycz­nie. Każdy z nich odnosi się do kon­kret­nego pyta­nia czy pro­blemu. Jeśli jesteś w pew­nej sytu­acji, nie pró­buj sto­so­wać danej porady jeden do jed­nego. A poza tym każdy ma swoje wła­sne tematy do prze­ro­bie­nia. To zna­czy, że wiele może zale­żeć od tego, jakim jesteś typem czło­wieka: być może w danym pro­ble­mie pomoże ci zupeł­nie inny trik niż komuś innemu. Na przy­kład, jeśli zazwy­czaj w restau­ra­cji godzi­nami stu­diu­jesz kartę dań i nie potra­fisz zde­cy­do­wać, co wybrać, przy kolej­nych trzech wizy­tach w danym lokalu zamów to, co ostat­nio naj­bar­dziej ci sma­ko­wało. Ale jeśli prze­ciw­nie – jesteś dumny z tego, że w restau­ra­cji bły­ska­wicz­nie podej­mu­jesz decy­zję, bo zawsze wybie­rasz sznycla, prze­czy­taj w spo­koju menu i zamów coś innego niż zwy­kle. Jeśli cią­gle zachwy­casz się „zmia­nami” i z dumą opo­wia­dasz, że nie wytrzy­ma­łeś dłu­żej niż pół roku w żad­nej pracy, w żad­nym miesz­ka­niu i w żad­nym związku, skon­sul­tuj się ze spe­cja­li­stą do spraw cią­gło­ści dzia­ła­nia. Naucz się sta­ło­ści. A jeśli od dwu­dzie­stu lat nie kupo­wa­łeś nowych mebli ani nowych ubrań: czas na zmiany!

Rada, którą kie­ruję do wszyst­kich, brzmi nastę­pu­jąco: zanim zasto­su­jesz któ­ryś z moich tri­ków, zawsze naj­pierw sprawdź, kim jesteś. I zwięk­szaj liczbę alter­na­tyw­nych roz­wią­zań, tak abyś miał do dys­po­zy­cji moż­li­wie dużo róż­nych zacho­wań. Jeśli jesteś nie­śmiały, nie sta­raj się umniej­szać sie­bie jesz­cze bar­dziej, ale gdy jesteś sam­cem alfa mie­rzą­cym pra­wie dwa metry wzro­stu, dobrze byłoby cza­sem tro­chę spu­ścić z tonu, żeby nie onie­śmie­lać innych. Ktoś nie­duży i deli­katny może spró­bo­wać zacząć mówić gło­śno i wyraź­nie, nato­miast wysoki, domi­nu­jący typ, który auto­ma­tycz­nie wywo­łuje w ludziach reak­cje obronne, mógłby w pew­nych sytu­acjach nieco się „skur­czyć”. Zawsze bądź świa­domy tego, z jakiego miej­sca wysy­łasz komu­ni­katy.

Może już spo­strze­głeś, że zwra­cam się do cie­bie per „ty”. To nie przy­pa­dek, ale pierw­szy mały psy­cho­hack. Wiemy z badań psy­cho­lo­gicz­nych, że komu­ni­katy for­mu­ło­wane bez­po­śred­nio do odbiorcy są przyj­mo­wane lepiej i chęt­niej. Ma to zwią­zek z fak­tem, że przez co naj­mniej pierw­szych szes­na­ście lat życia ludzie zwra­cają się do nas wła­śnie w taki spo­sób. To czas, w któ­rym naj­wię­cej się uczymy i naj­in­ten­syw­niej roz­wi­jamy. A poza tym, nawet w doro­sło­ści naj­bliż­sze osoby także mówią nam na „ty”. „Pan” czy „Pani” sły­szymy w urzę­dach lub wtedy, gdy chcemy zacho­wać dystans. Zde­cy­do­wa­łem się na formę „ty”, ponie­waż chciał­bym cię wspie­rać na dro­dze wewnętrz­nego roz­woju i oso­bi­ście towa­rzy­szyć ci w tej podróży. Mam nadzieję, że jest to dla cie­bie w porządku.

A teraz do dzieła. Pomyśl: te porady i triki są jak power­snacki: małe, lek­ko­strawne prze­ką­ski o dużej mocy. Coś w rodzaju bato­nów ener­ge­tycz­nych. A ta książka jest jak bufet, w któ­rym roz­kła­dam duży asor­ty­ment takich bato­nów. Może nie potrze­bu­jesz każ­dego, może nie­które będą ci sma­ko­wać bar­dziej niż inne. O tym możesz zde­cy­do­wać tylko ty sam, pró­bu­jąc ich. Osza­cuj też, ile jesteś w sta­nie zjeść naraz. Każdy roz­dział to osobna prze­ką­ska. A zatem: czę­stuj się! Smacz­nego!

Rozdział 1. „Musimy porozmawiać”

Roz­dział 1

„Musimy poroz­ma­wiać”

Jak pro­wa­dzić roz­mowy z part­ne­rem

Uwaga, tru­izm: w związ­kach zda­rzają się kon­flikty. Na przy­kład na sku­tek nie­po­ro­zu­mień. Albo z powodu odmien­nych poglą­dów, potrzeb czy zain­te­re­so­wań lub eks­tre­mal­nych obcią­żeń: dzieci, praca, sta­rze­jący się rodzice, brak pie­nię­dzy… Do tego docho­dzą dwie różne oso­bo­wo­ści, dwa tem­pe­ra­menty, dwa style komu­ni­ko­wa­nia się – jedna osoba pod­czas kon­fliktu raczej się wyco­fuje, a druga pod­cho­dzi do tematu ofen­syw­nie. W każ­dym razie w któ­rymś momen­cie pada (mam nadzieję) mądre zda­nie: „Musimy poroz­ma­wiać”. A to nie polega na szyb­kiej wymia­nie kilku argu­men­tów albo inwek­tyw, lecz na stwo­rze­niu pew­nych ram i na spo­koj­nej roz­mo­wie. Tyle że nawet te „spo­kojne” roz­mowy czę­sto wymy­kają się spod kon­troli, ponie­waż part­ner nie czuje się zro­zu­miany, ponie­waż któ­raś ze stron chce prze­for­so­wać wła­sne inte­resy, ponie­waż part­nerzy nie pozwa­lają się sobie wypo­wie­dzieć czy jesz­cze coś innego. Koń­czymy je sfru­stro­wani, z poczu­ciem, że nie udało nam się osią­gnąć poro­zu­mie­nia w usta­lo­nych ramach i pora­dzić sobie z napiętą emo­cjo­nal­nie sytu­acją. Jeśli jed­nak docie­ramy do punktu, w któ­rym wolimy uni­kać podob­nych roz­mów, ponie­waż nasze kon­flikty zawsze wtedy eska­lują, nad­szedł czas na ogło­sze­nie alarmu naj­wyż­szego stop­nia.

Co więc zro­bić, by oboje part­ne­rzy po tego typu roz­mo­wach byli zado­wo­leni i mieli poczu­cie, że osią­gnęli to, na czym im zale­żało?

Psychohack: Świeca komunikacyjna

Trudne roz­mowy są wyczer­pu­jące – rów­nież dla­tego, że nie każdy ma takie samo tempo prze­twa­rza­nia infor­ma­cji i emo­cji. Jedna osoba może czuć się świet­nie w gorą­cej atmos­fe­rze, w któ­rej raz po raz obna­żona zostaje jakaś prawda, a ktoś inny musi się wtedy tro­chę uspo­koić i „schło­dzić”. Dla­tego ważne jest, by w razie potrzeby zro­bić prze­rwę i dać part­ne­rowi moż­li­wość ochło­nię­cia. Jest to kla­syczny przy­kład sza­cunku do dru­giej osoby. Pomaga tu stara azja­tycka metoda świecy komu­ni­ka­cyj­nej. Postaw­cie na stole mię­dzy wami świecę i zapal­cie ją na początku roz­mowy. Pło­mień świecy wpro­wa­dza nastrój odprę­że­nia. I mimo kon­fliktu daje sub­telny powiew roman­tycz­no­ści oraz przy­po­mina wam o tym, dla­czego jeste­ście razem i chce­cie pozo­stać parą. Dzięki temu będzie­cie się trak­to­wać z więk­szym sza­cun­kiem. Gdy dla jed­nego z part­ne­rów sytu­acja sta­nie się zbyt obcią­ża­jąca i będzie chciał – z jakich­kol­wiek powo­dów – zro­bić prze­rwę w roz­mo­wie, zdmuch­nie świecę. Ta zasada zapo­biega prze­cią­że­niu. Prośba o prze­rwę nie wymaga uza­sad­nie­nia, ale kiedy ta dobie­gnie końca, ten, kto jej potrze­bo­wał, niech ponow­nie zapali świecę i zaprosi part­nera do dal­szej roz­mowy.

Tego typu zasady zawsze two­rzą potrzebne ramy i auto­ma­tycz­nie popra­wiają komu­ni­ka­cję. Bada­nia poka­zują, że dys­ku­sje są mniej zażarte i tym samym stają się bar­dziej owocne, gdy odby­wają się w spo­sób upo­rząd­ko­wany, a nie cha­otyczny. A więc zapal świecę! Nie potrze­bu­jesz niczego wymyśl­nego, wystar­czy zwy­kła świeczka. Zdmuch­nię­cie pło­mie­nia po szczę­śli­wym zakoń­cze­niu roz­mowy może się zaś stać nie­zwy­kle piękną formą part­ner­skiej komu­ni­ka­cji.

Psychohack: Indiańska pałeczka

Odwiecz­nym pro­ble­mem w związ­kach i trud­nych roz­mo­wach jest poczu­cie, że roz­mówca nie słu­cha nas jak należy. Dzieje się tak zwłasz­cza wtedy, gdy jedna z osób prze­rywa dru­giej. Ale też gdy wciąż upiera się przy swoim, nie słu­cha argu­men­tów dru­giej strony i nie czuje dyna­miki roz­mowy i jej rytmu ani nie potrafi roz­po­znać nie­wy­po­wie­dzia­nych potrzeb roz­mówcy.

Podobno wśród rdzen­nych miesz­kań­ców Ame­ryki Pół­noc­nej pano­wał zwy­czaj, że „pałeczkę mówcy” można było prze­ka­zać kolej­nej oso­bie dopiero wtedy, gdy mówiący miał poczu­cie, że naprawdę został zro­zu­miany. Czyli na przy­kład, gdy słu­chacz sie­dzący naprze­ciwko tak pod­su­mo­wał wypo­wiedź, że nie było wąt­pli­wo­ści, iż dotarły do niego inten­cje prze­ma­wia­ją­cego. Indiań­skiej pałeczki chęt­nie uży­wają tera­peuci pod­czas sesji z parami – jed­nak tylko wtedy, gdy nie zacho­dzi ryzyko, że ktoś zechce jej użyć w innym celu.

Spo­kojne wysłu­cha­nie dru­giej osoby spra­wia trud­ność zwłasz­cza męż­czy­znom. Spraw­dza­łem to sam na sobie, uży­wa­jąc sto­pera, i byłem naprawdę wstrzą­śnięty moim odkry­ciem: choć słu­cha­nie sta­nowi nie­zwy­kle ważną część mojej pracy, z początku nie mijało nawet trzy­dzie­ści sekund, a już chcia­łem coś powie­dzieć. Pole­cam każ­demu męż­czyź­nie, by za pomocą minut­nika do jajek albo sto­pera spraw­dził, jak długo jest w sta­nie kogoś słu­chać w spo­koju i sku­pie­niu, bez wypa­try­wa­nia dogod­nego momentu na wtrą­ce­nie odpo­wie­dzi czy rady. Więk­szość męż­czyzn wycho­dzi z zało­że­nia, że wie wię­cej niż roz­mówca. Ponadto pod­czas spo­tka­nia są zorien­to­wani na szu­ka­nie roz­wią­zań, a nie na budo­wa­nie rela­cji. Jed­nak w sytu­acjach kry­zy­so­wych roz­wią­za­nia nie są tym, co ludzi – zwłasz­cza kobiety – naj­bar­dziej obcho­dzi. Naj­pierw potrze­bują kogoś, kto ich wysłu­cha. Należy przy tym pod­kre­ślić, że myśle­nie zorien­to­wane na roz­wią­za­nia nie jest z gruntu złe, ale w nie­któ­rych sytu­acjach się nie przy­daje i nie jest mile widziane. Jest na to dobre ćwi­cze­nie: naj­pierw trzeba tylko słu­chać, a także wytrzy­mać kilka sekund ciszy. Albo pła­czu part­nerki. Gdy zdez­o­rien­to­wana kobieta zapyta, dla­czego męż­czyzna mil­czy, można sobie zaskar­bić jej uzna­nie, mówiąc: „Naj­pierw chcę cię wysłu­chać”. A pro­ste zda­nie „Tak, to naprawdę paskudne, co ci się przy­da­rzyło!” czę­sto jest wła­śnie tym, które nale­ża­łoby mówić dużo czę­ściej, niż się wielu męż­czy­znom wydaje.

Psychohack: Pompka

Nie powinno się jeź­dzić rowe­rem z nie­na­pom­po­wa­nymi opo­nami. Czy­taj: wyczer­pani nie jeste­śmy w sta­nie pro­wa­dzić z part­ne­rem sen­sow­nej roz­mowy. W takim przy­padku może się bowiem zda­rzyć, że jedna strona będzie tylko sie­dzieć i zga­dzać się na wszystko, a ocze­ki­wany prze­łom nie nadej­dzie, bo bra­kuje ener­gii do praw­dzi­wego zaan­ga­żo­wa­nia się w sprawę i do prze­pro­wa­dze­nia zmian.

Dla­tego przed roz­po­czę­ciem poważ­nych dzia­łań w związku zawsze należy się upew­nić, czy mamy wystar­cza­jący poziom ener­gii. A jeśli nie, trzeba to jasno zako­mu­ni­ko­wać: „Skar­bie, jestem po pro­stu zbyt zmę­czona na tę roz­mowę. Wiem, że zwią­zek to też praca nad nim i że roz­mowy o naszych pro­ble­mach są ważne, ale w biu­rze mamy kiep­ską sytu­ację, do tego moja mama jest chora i to wszystko mnie total­nie wyczer­puje. Nie mam teraz siły pra­co­wać nad związ­kiem. Przy­kro mi. Co możemy zro­bić?”. Lub po pro­stu powie­dzieć: „Jestem teraz wypom­po­wana. Zanim będę się mogła na serio zająć naszym związ­kiem, muszę nabrać ener­gii”. W ten spo­sób na­dal czu­jemy odpo­wie­dzial­ność i wyka­zu­jemy tro­skę o rela­cję z part­ne­rem. Jed­nak nie można powo­ły­wać się na swoje wyczer­pa­nie przez całe lata, bez szu­ka­nia środ­ków zarad­czych. Ten, kto używa spadku ener­gii jako wymówki, żeby tylko nie brać udziału w trud­nych roz­mo­wach, gra nie fair.

Gdy zorien­tu­jemy się, że nasz part­ner jest zbyt zmę­czony, by roz­ma­wiać, można deli­kat­nie poru­szyć tę kwe­stię i dać do zro­zu­mie­nia, że należy się nią zająć: „Mam nadzieję, że nie­długo poczu­jesz się lepiej. Jak mogę cię w tym wes­przeć?”.

Stałe uni­ka­nie roz­mów na ważne dla pary tematy to odzy­ski­wa­nie sił kosz­tem part­nera. Jeśli ładu­jemy się na sofę, poję­ku­jemy: „Źle się czuję” albo „Jestem wykoń­czony!” i zrzu­camy wszyst­kie zada­nia na drugą osobę, idziemy złą drogą. To tak, jak­by­śmy zabie­rali powie­trze z jej opon, ale prze­cież aby napom­po­wać wła­sne, potrze­bu­jemy świe­żego powie­trza z zewnątrz. To nasze wła­sne aktyw­no­ści muszą nam dostar­czać zastrzy­ków ener­gii – nie osią­gniemy tego, sia­da­jąc na rower part­nera, a tylko utrud­nimy mu podróż. Gdy obojgu part­ne­rom bra­kuje powie­trza w kołach, nie ma co liczyć na szczę­ście w związku. A więc, jeśli to moż­liwe, spędź­cie urlopy osobno. Zacznij upra­wiać jakiś sport. Zacznij śpie­wać w chó­rze. Zrób coś, co regu­lar­nie zasili cię świeżą ener­gią – a potem wróć do roz­mowy, zapal świecę albo użyj indiań­skiej pałeczki. Twoja part­nerka będzie ci wdzięczna.

Rozdział 2. Przygniatające listy zadań

Roz­dział 2

Przy­gnia­ta­jące listy zadań

Jak sze­re­go­wać zada­nia i sku­tecz­nie je reali­zo­wać

Często biu­rowe sza­leń­stwo wygląda mniej wię­cej tak: przy­cho­dzisz rano do pracy w cał­kiem dobrym humo­rze i wiesz, że masz na ten dzień trzy ważne zada­nia plus zwy­kłe drobne czyn­no­ści. Mija godzina i z nowych e-maili, tele­fo­nów, spo­tkań ze współ­pra­cow­ni­kami i prze­ło­żo­nymi (wszystko jest „na teraz”) robi się sie­dem­na­ście kolej­nych rze­czy do wyko­na­nia, które koniecz­nie muszą być zała­twione do wie­czora. W ciągu dnia stale ktoś cię odrywa od pracy, ponie­waż cią­gle jest coś: zebra­nia, tele­fony, kole­dzy i kole­żanki ze swoim „Ja tylko na chwilę”, a do tego prze­rwy i… What­sApp. I gdy wie­czo­rem, po dwóch nad­go­dzi­nach, wra­casz do domu kom­plet­nie wyczer­pany, twoje trzy zapla­no­wane zada­nia są na­dal nie­zro­bione – a w dodatku doszło ci kilka nowych. Masa nie­za­ła­twio­nych spraw dosłow­nie cię przy­tła­cza.

Jak orga­ni­zo­wać sobie pracę w tym cha­osie i to tak, by nie znie­chę­cić się nawa­łem obo­wiąz­ków? Wiele osób robi listy zadań, na któ­rych skre­śla to, co już zostało zała­twione. Skre­śla­nie kolej­nych punk­tów wpraw­dzie przy­nosi ulgę, ale naj­czę­ściej nie pomaga pozbyć się fru­stra­cji, ponie­waż lista stale się wydłuża, a zada­nia ni­gdy się nie koń­czą. Takie niekoń­czące się listy obni­żają twoje poczu­cie spraw­czo­ści, ponie­waż ni­gdy nie możesz dojść do punktu, w któ­rym rze­czy­wi­ście cze­goś doko­na­łeś. To z kolei pod­waża i nisz­czy wszelką moty­wa­cję. Dla­tego tym razem zrób to ina­czej.

Psychohack: Mistrzowski szaszłyk

Ten trik łatwiej zasto­so­wać niż o nim opo­wie­dzieć – przy­rze­kam! Zapla­nuj sobie tylko cztery zada­nia i każde zapisz na oddziel­nej kar­teczce. Kiedy zakoń­czysz któ­reś z nich, nadziej kar­teczkę na szpi­ku­lec – być może widzia­łeś coś takiego w restau­ra­cji. Gdy upo­rasz się z resztą zadań i przy­szpi­lisz wszyst­kie kar­teczki, przy­go­tuj sobie kolejne cztery. W prze­ci­wień­stwie do kla­sycz­nych list z zada­niami, na któ­rych kolejne punkty odha­cza się albo skre­śla, a pod koniec dnia nie­za­ła­twione sprawy tra­fiają na nową listę i stara ląduje w koszu – szpi­ku­lec z kar­tecz­kami poka­zuje ci, ile rze­czy­wi­ście zro­bi­łeś: po kilku dniach utwo­rzy się tam mistrzow­ski szasz­łyk. Ten widok dobrze wpły­nie na twoje poczu­cie wła­snej spraw­czo­ści i naprawdę pod­kręci twoją moty­wa­cję. Prze­ko­nasz się, że potra­fisz sobie pora­dzić z wie­loma obo­wiąz­kami, i będziesz miał tuż pod nosem dowód, że jesteś w tym dobry. Twoja samo­świa­do­mość wzro­śnie i do kolej­nych zadań będziesz pod­cho­dzić z więk­szą pew­no­ścią sie­bie.

Psychohack: Ekspresowe działanie

Oczy­wi­ście można się dobrze bawić, wpi­su­jąc na kar­teczki albo na listę rów­nież drobne zada­nia, takie jak „przej­rze­nie menu w bufe­cie” czy „opróż­nie­nie kosza na śmieci”, i tym samym czę­ściej mieć jakiś punkt do skre­śle­nia albo do przy­szpi­le­nia. Tyle że nie jest to spe­cjal­nie efek­tywne.

Gdy w pracy nie chcesz mar­no­wać czasu i zamie­rzasz inten­syw­nie dzia­łać, przy­go­tuj sobie czy­stą pocz­tówkę i umieść ją w widocz­nym miej­scu tam, gdzie zwy­kle prze­by­wasz. Na pocz­tówce zapisz regułę „dwóch minut”: „Jeśli coś wymaga dwóch minut pracy – zrób to od razu! Jeśli wię­cej – odłóż to na póź­niej”. Jeśli odbie­rzesz e-maila lub tele­fon i wiesz, że sprawę da się zała­twić w trzy­dzie­ści sekund: zrób to! I tak wyrwie cię to w tym momen­cie ze stanu sku­pie­nia, więc niech ta drob­nostka nie roz­pra­sza cię za chwilę po raz drugi. Ale jeśli na zada­nie będziesz potrze­bo­wać wię­cej niż dwie minuty, zapla­nuj je na kon­kretny moment póź­niej. Ta metoda pomoże ci w lep­szej orga­ni­za­cji pracy; od razu zakoń­czysz drobne zada­nia i będziesz mieć wię­cej prze­strzeni na więk­sze i waż­niej­sze sprawy. Dużo wię­cej czasu i ener­gii zaję­łoby wypi­sy­wa­nie wszyst­kiego, co da się zro­bić w mniej niż dwie minuty, a następ­nie cią­głe pamię­ta­nie o tym, niż zała­twie­nie sprawy od razu, kiedy tylko się pojawi.

Nie­stety oba triki nie poma­gają zre­du­ko­wać dwu­dzie­stu zadań do trzech. Czę­sto wygląda to tak, że mamy do zała­twie­nia wię­cej rze­czy, niż możemy zro­bić. Dla­tego trzeba usta­lić prio­ry­tety. Jak to zro­bić?

Psychohack: Lista z maksymalnie trzema punktami

Wiele osób zapewne zna zasadę, by przy sze­re­go­wa­niu zadań oddzie­lać sprawy ważne od pil­nych. Fakt, że kole­żanka z pracy chce z tobą oma­wiać swoje pomy­sły na deko­ra­cje świą­teczne przez następne dwie godziny, nie ozna­cza, że masz się tym teraz zaj­mo­wać, nawet jeśli potwier­dze­nie zamó­wie­nia dla waż­nego klienta masz wysta­wić dopiero za trzy godziny. Oczy­wi­ście ważny klient będzie miał pierw­szeń­stwo, a świą­teczna impreza będzie jak zawsze wspa­niała i bez two­jej wypo­wie­dzi w spra­wie deko­ra­cji. Tyle że nawet ludzie, któ­rzy znają zasadę „ważne i pilne”, czę­sto two­rzą zbyt dłu­gie listy spraw do natych­mia­sto­wego zała­twie­nia. Dla­tego powiedzmy to sobie bez ogró­dek: lista prio­ry­te­tów zawie­ra­jąca wię­cej niż trzy punkty mija się z celem. Wybierz więc trzy naj­waż­niej­sze sprawy, załatw je, nadziej na szpi­ku­lec i zrób nową trzy­punk­tową listę. Przy liście z dzie­się­cioma punk­tami naj­praw­do­po­dob­niej pod koniec dnia będziesz miał sie­dem zaczę­tych spraw i jedną zała­twioną – albo i żadną. A ta naj­waż­niej­sza może nie będzie nawet ruszona.

Pyta­nie zada­wane przez ludzi ze zbyt wie­loma zada­niami czę­sto brzmi: Od czego mam rano zacząć?

Psychohack: Śniadanie bez żaby

Osoby, które kie­rują się w życiu wyłącz­nie zasadą przy­jem­no­ści, naj­czę­ściej odsu­wają nie­miłą roz­mowę tele­fo­niczną z sze­fem tak długo, aż sytu­acja zrobi się naprawdę kiep­ska. Inni żyją według motta Eat the frog in the mor­ning, to zna­czy zaczy­nają od naj­gor­szej sprawy. Pole­cam złoty śro­dek. Nie zaczy­naj z rana od naj­bar­dziej nie­przy­jem­nego zada­nia, tylko wybierz naj­pierw coś lek­kiego i szyb­kiego, tak jak­byś robił roz­grzewkę. Pozwoli ci to roz­po­cząć dzień z poczu­ciem suk­cesu. I dopiero wtedy zabierz się za żabę. Kiedy już będziesz po, daj sobie nagrodę w postaci (rela­tyw­nie przy­jem­nego) lek­kiego zada­nia. Dzięki tej meto­dzie „na kanapkę”, w któ­rej „żabę” umie­ścisz pomię­dzy przy­jem­nymi zada­niami, zaczniesz dzień w pozy­tywny spo­sób. Unik­niesz tym samym sytu­acji, że nie masz w ogóle ochoty rano wsta­wać i pew­nie nie prze­śpisz dobrze nocy, bo już w przed­dzień wiesz, z jakimi fru­stru­ją­cymi obo­wiąz­kami przyj­dzie ci się zmie­rzyć naza­jutrz.

Rozdział 3. „To jest Jens, a to… eee”

Roz­dział 3

„To jest Jens, a to… eee”

Co zro­bić z kiep­ską pamię­cią

Idziesz sobie ulicą ze zna­jo­mym, gdy nagle pod­cho­dzi do cie­bie z uśmie­chem jakaś kobieta. Pozdra­wia cię, uży­wa­jąc two­jego imie­nia, a potem z wycze­ki­wa­niem patrzy to na cie­bie, to na two­jego towa­rzy­sza. Chcesz ich sobie przed­sta­wić, ale za nic w świe­cie nie możesz przy­po­mnieć sobie imie­nia kobiety. Z zapo­zna­nia nici. Pustka w two­jej gło­wie robi się coraz więk­sza. Czy to jakaś kole­żanka z pracy? A może zna­cie się z zajęć spor­to­wych? Może ze sklepu z arty­ku­łami bio? Może ze szkol­nych zebrań rodzi­ców? Do dia­bła!

Jeśli ktoś, zwra­ca­jąc się do nas, używa naszego imie­nia, czu­jemy się widziani i zauwa­żani – i dla­tego czu­jemy się dobrze. A jeśli ktoś nie może sobie przy­po­mnieć, jak się nazy­wamy, tra­cimy odro­binę poczu­cia wła­snej war­to­ści i siły. Z tego też powodu kiep­ska pamięć do imion to praw­dziwe prze­kleń­stwo. Ludzie nim dotknięci blo­kują się, gdy spo­ty­kają kogoś w nie­spo­dzie­wa­nych oko­licz­no­ściach: na przy­kład kole­żankę z pracy na plaży pod­czas urlopu, tre­nera fit­nessu przy oglą­da­niu miesz­ka­nia, któ­rego zaku­pem są zain­te­re­so­wani, hydrau­lika na szkol­nej uro­czy­sto­ści.

Nato­miast ci, któ­rzy nie mają pro­blemu z zapa­mię­ty­wa­niem imion, z miej­sca wydają się innym bar­dziej uważni, inte­li­gent­niejsi i sym­pa­tycz­niejsi. A teraz dobra wia­do­mość: tę umie­jęt­ność można tre­no­wać. Na co więc jesz­cze cze­kasz?

Psychohack: Brain Booster

Dzięki meto­dzie Brain Booster zapa­mię­ty­wa­nie imion sta­nie się dzie­cin­nie pro­ste. Skła­dają się na nią trzy pro­ste tech­niki sto­so­wane w psy­cho­lo­gii kogni­tyw­nej:

Musisz zapy­tać o czy­jeś imię, dokład­nie wysłu­chać odpo­wie­dzi i usły­szeć to imię w jego pra­wi­dło­wej for­mie.

W razie wąt­pli­wo­ści zapy­taj ponow­nie, nawet kil­ka­krot­nie. Jeśli imię jest trudne lub panuje hałas, będzie to cał­kiem nor­malne i dużo mniej żenu­jące niż póź­niej­sze: „Cześć, eee…, yyy…”. Więk­szo­ści imion wcale nie zapo­mi­namy, tylko nie przy­swa­jamy ich tak, jak należy.

Gdy usły­szysz czy­jeś imię we wła­ści­wym brzmie­niu, nie­zwłocz­nie powtórz je kilka razy.

„Miło cię poznać, Tho­mas. Czy nie masz nic prze­ciwko, że mówię do cie­bie po imie­niu, Tho­mas? Jestem Rolf. Tho­mas, czy możesz mi powie­dzieć…”. I tak dalej. Kil­ka­krotne powtó­rze­nie danego imie­nia sprawi, że pozo­sta­nie ono w naszej świa­do­mo­ści. Nie­mniej potrzeba tu tro­chę wyczu­cia, żeby nie prze­sa­dzić i nie spra­wiać wra­że­nia natręta. W prze­ciw­nym razie każdy zauważy, że odsta­wiasz w tym momen­cie jakieś mne­mo­tech­niczne ćwi­cze­nie (tak nazy­wają się tech­niki wspo­ma­ga­jące pamięć).

Jeśli wyko­nasz trzeci krok, nowe imię ni­gdy nie wyleci ci z pamięci. Zasta­nów się, kto z two­ich zna­jo­mych też się tak nazywa.

Wyobraź sobie, że na piersi nowego zna­jo­mego przy­pi­nasz zdję­cie kogoś, kogo znasz już od dawna. Dzięki temu zapa­mię­tasz to imię na jesz­cze innym pozio­mie. I nawet jeśli już godzinę po pierw­szym spo­tka­niu nie będziesz mógł sobie go przy­po­mnieć, kar­teczka na piersi nowego zna­jo­mego z foto­gra­fią jego imien­nika będzie świetną przy­po­mi­najką. Potem, gdy tylko tę osobę zoba­czysz, jej imię praw­do­po­dob­nie od razu przyj­dzie ci do głowy, ponie­waż przy­po­mni ci się na przy­kład kolega ze stu­diów. Ta wska­zówka jest pomocna przede wszyst­kim dla ludzi, któ­rzy mają mocno roz­bu­do­wane myśle­nie obra­zami.

Pod­su­mujmy wszystko jesz­cze raz, w razie gdy­byś nie czy­tał zbyt uważ­nie albo znów o czymś zapo­mniał: musisz usły­szeć wyraź­nie nowe imię, powtó­rzyć je kilka razy i powią­zać z wize­run­kiem kogoś zna­jo­mego o tym samym imie­niu. W ten spo­sób szybko zosta­niesz super­mó­zgiem! Tak na mar­gi­ne­sie: gdy pro­wa­dzę semi­na­ria z grupą około dwu­dzie­stu osób, te tech­niki poma­gają mi już po poran­nej sesji zapa­mię­tać wszyst­kie imiona, na co ludzie reagują podzi­wem, a ja jestem pozy­tyw­nie odbie­rany.

Cza­sami pro­blem polega jed­nak na czymś wię­cej niż kiep­ska pamięć do imion i twa­rzy. Mam na myśli chwile, kiedy wygła­szamy wewnętrzne mono­logi typu: „O rany, co ja robię w kuchni? Aha, chcia­łem zapi­sać dwie rze­czy na liście zaku­pów. Mleko i… cho­lera! Jak to moż­liwe, że zapo­mnia­łem o tym w dro­dze z salonu? A w ogóle to gdzie są moje oku­lary? O Boże, czy przed­wczo­raj nie wsta­wia­łem pra­nia? Na pewno już śmier­dzi… kur­czę, dla­czego dzwoni do mnie mój den­ty­sta? O nie! Prze­cież mia­łem wizytę kon­tro­lną! To było dzi­siaj?”. I tak dalej, i tak dalej. O ile nie cier­pimy na kli­niczne zabu­rze­nia pamięci, stan, w któ­rym czło­wiek stale o wszyst­kim zapo­mina, cią­gle jest roz­trze­pany i nie wyobraża sobie życia bez kar­te­czek, zapi­sków i apli­ka­cji z przy­po­mi­naj­kami, nazywa się albo sta­ro­ścią, albo prze­cią­że­niem psy­chicz­nym. Z tym dru­gim można coś zro­bić. Co to jest prze­cią­że­nie psy­chiczne? Bada­nia naukowe dowo­dzą, że ludzie, któ­rzy mają za dużo rze­czy na gło­wie, tracą zdol­no­ści poznaw­cze, w tym jasność myśle­nia. To doty­czy zarówno stresu wywo­ła­nego pracą, jak i kry­zy­so­wych momen­tów w życiu. Kiedy jeste­śmy w sta­nie psy­chicznego obcią­że­nia, szcze­gól­nie ważne stają się dba­nie o sie­bie i współ­czu­cie dla swo­jej osoby.

Ale co w prak­tyce możemy w takiej sytu­acji zro­bić, aby popra­wić swoją zdol­ność myśle­nia?

Psychohack: Strategia trzech kanałów

Podob­nie jak przy Brain Booste­rze, cho­dzi tu o zapa­mię­ty­wa­nie cze­goś na kilka spo­so­bów. Oto trzy mne­mo­tech­niki, czyli metody zapa­mię­ty­wa­nia infor­ma­cji:

Powiedz to na głos.

Sko­jarz to z jakimś obra­zem.

Dodaj jakiś gest.

Tak naprawdę wcale nie zapo­mi­namy aż tyle – po pro­stu nie zapa­mię­tu­jemy tak jak trzeba, ponie­waż w tym samym cza­sie robimy też inne rze­czy. Odkła­damy gdzieś klu­cze albo oku­lary, bo aku­rat w tym momen­cie chcemy mieć wolne ręce i zająć się czymś innym. No ale gdzie je odło­ży­li­śmy? Żeby to zapa­mię­tać, możesz na przy­kład powie­dzieć gło­śno: „Odkła­dam klu­cze na radio”. Jed­no­cze­śnie wyobraź sobie stary radio­od­bior­nik z miesz­ka­nia two­ich rodzi­ców. Potem kciu­kiem i pal­cem wska­zu­ją­cym wyko­naj ruch krę­ce­nia gałką na odbior­niku. Idę o zakład, że będziesz potra­fił sobie przy­po­mnieć, gdzie poło­ży­łeś klu­cze.

Rozdział 4. „Wojna, energia, inflacja… Zaraz oszaleję!”

Roz­dział 4

„Wojna, ener­gia, infla­cja… Zaraz osza­leję!”

Jak lepiej sobie radzić w trud­nych cza­sach

Ta książka powsta­wała latem 2022 roku. Pan­de­mia koro­na­wi­rusa mocno nami wstrzą­snęła i w tam­tym momen­cie wciąż jesz­cze trwała. W lutym Putin roz­po­czął wojnę prze­ciwko Ukra­inie. Skut­kiem tej agre­sji, obok tysięcy zabi­tych, znisz­czeń i cier­pie­nia, a także fali uchodź­ców, któ­rzy szu­kali w naszym kraju pomocy, był rów­nież bez­pre­ce­den­sowy kry­zys ener­ge­tyczny i ogromny wzrost kosz­tów życia. Z obawą wycze­ki­wa­li­śmy nad­cho­dzą­cej zimy: czy wystar­czy ener­gii, aby­śmy na­dal mieli cie­płe grzej­niki i świa­tło w domach? I kto za to wszystko zapłaci?

Nawet jeśli nie wia­domo, jaka będzie ta czy każda następna zima, i jak to wszystko dalej się poto­czy, nagro­ma­dze­nie trosk z lata 2022 roku wystar­czyło, by poczuć się cał­ko­wi­cie przy­tło­czo­nym. Prze­świad­cze­nie, że wszystko bie­rze w łeb, a to, co w ostat­nich dzie­się­cio­le­ciach było trwałe i pewne, zaczyna się roz­my­wać, spra­wia, że czu­jemy się bez­radni. Praw­dzi­wych pro­ble­mów tego świata nie da się roz­wią­zać za pomocą stra­te­gii psy­cho­lo­gicz­nych, ale znaj­dzie się parę spo­so­bów na to, jak sta­wić im czoła i jak pora­dzić sobie z poczu­ciem paniki i bez­rad­no­ści. Panika, którą w zro­zu­miały spo­sób odczu­wamy, nie jest prze­cież dobrym środ­kiem prze­ciwko woj­nie i kry­zy­sowi, a raczej spra­wia, że reagu­jemy irra­cjo­nal­nie i dajemy się spa­ra­li­żo­wać lękowi, zamiast robić to, co jest w naszej mocy, by prze­zwy­cię­żyć trud­no­ści i jak naj­le­piej chro­nić naszych bli­skich. Osiem­dzie­siąt lat temu nasi rodzice i dziad­ko­wie też musieli sobie jakoś radzić – i jakoś sobie pora­dzili. Jak zatem postę­po­wać w obli­czu kry­zysu?

Psychohack: Zniszcz fasadę!

Pierw­sze, co trzeba zro­bić, to przy­znać się do swo­jego stra­chu. Nawet jeśli w trud­nych okre­sach reagu­jesz moc­niej niż inni – nie wstydź się, tylko zaak­cep­tuj sie­bie takim, jakim jesteś. Może wła­śnie jesteś lękliwy, ale dzięki temu postę­pu­jesz ostroż­niej, bez­piecz­niej i roz­waż­niej niż bez­tro­skie typy, które prą do przodu, myśląc, że nic nie jest w sta­nie ich wystra­szyć. Jeśli osią­gniesz stan zdro­wej samo­ak­cep­ta­cji, nie będziesz już wię­cej sprze­ci­wiał się wła­snej natu­rze. Ludzie, któ­rzy mówią „ja nie jestem stra­chliwy”, cho­ciaż się boją, inwe­stują bar­dzo dużo ener­gii w utrzy­ma­nie swo­jej fasady, zamiast kie­ro­wać ją w stronę moż­li­wych roz­wią­zań. Dziś osoby, które przy­znają przed sobą i innymi, że mają pro­blemy z lękami (lub zma­gają się z depre­sją), rzadko kiedy spo­ty­kają się z nega­tyw­nymi reak­cjami. Raczej sły­szą słowa uzna­nia dla swo­jej otwar­to­ści i spo­ty­kają się z wdzięcz­no­ścią za wyja­śnie­nie sytu­acji. Ludzie, któ­rzy są dla cie­bie ważni, zare­agują ze zro­zu­mie­niem i zain­te­re­so­wa­niem. A ty w końcu będziesz mógł skie­ro­wać całą swoją ener­gię tam, gdzie się ona przyda: do zarzą­dza­nia kry­zy­sem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki