100 Maksym o Dezinformacji - Fuji Nakamura - ebook + książka

100 Maksym o Dezinformacji ebook

Nakamura Fuji

3,3

Opis

"100 Maksym o Dezinformacji" Fuji Nakamury to książka naszych czasów. Stanowi bezprecedensowe zestawienie technik manipulacji społeczeństwem, stosowanych przez współczesną agenturę wpływu. Napisana z perspektywy człowieka, który zawodowo parał się dezinformacją na przestrzeni trzech ostatnich dekad. Ujęte w wyszukaną formę maksym wskazówki dotyczące przeprowadzania akcji dezinformacyjnych stanowią zarazem wytyczne dla wszystkich, którzy chcą się przed dezinformacją bronić. Przewrotny i wysoce obrazowy język Autora sprawia, że czyta się jednym tchem. Książka, z której zarówno laik, jak i ktoś zawodowo badający zjawiska dezinformacji, wyniesie ważną lekcję. W dobie zaostrzającej się wojny informacyjnej, gdzie stopień manipulacji osiąga swoje szczyty, jest to lektura obowiązkowa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 88

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (3 oceny)
0
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł wy­da­nia an­giel­sko­ję­zycz­nego100 Ma­xims of Di­sin­for­ma­tion
opu­bli­ko­wany przez Arn­heim Press, New York, 2019 Co­py­ri­ght © Fuji Na­ka­mura 2019 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Adam Bia­łas, 2020 Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Chia­ro­scuro, 2020
Wy­da­nie pierw­sze ISBN 978-83-955750-3-7
Tłu­ma­cze­nie:ADAM BIA­ŁAS
Re­dak­cja i ko­rekta:KA­TA­RZYNA ZAJ­DEL
Pro­jekt gra­ficzny i skład:UR­SZULA GI­REŃ
E-book: eLi­tera

Nie wy­star­czy po­wie­dzieć prawdę, aby nam uwie­rzono.

AU­TOR NIE­ZNANY

OD WY­DAWCY

Było to nor­malne, nie­zwia­stu­jące żad­nych nad­zwy­czaj­nych wy­da­rzeń, piąt­kowe po­po­łu­dnie. Za oknem roz­cią­gał się wi­dok na ską­paną w wio­sen­nym słońcu Piątą Aleję. Zbie­ra­łem się aku­rat do wcze­śniej­szego wyj­ścia z biura, gdy na­gle roz­brzmiał te­le­fon. Se­kre­tarka po­in­for­mo­wała mnie, że na li­nii czeka pewna Pani i prosi o roz­mowę w spra­wie waż­nego rę­ko­pisu... My, wy­dawcy, sły­sze­li­śmy już ten tekst nie­zli­czoną ilość razy. I cho­ciaż je­ste­śmy oso­bami za­ję­tymi, całe dnie wprost osa­czo­nymi przez lu­dzi, któ­rzy mają ja­kąś sprawę, w do­datku za­wsze pilną, to w po­dob­nych sy­tu­acjach czę­sto nie po­tra­fimy się oprzeć cie­ka­wo­ści. Zbyt wiele krąży wo­kół hi­sto­rii o nie­wy­ko­rzy­sta­nych oka­zjach wy­daw­ni­czych. Każdy w na­szej branży skry­cie ma­rzy o od­na­le­zie­niu wy­daw­ni­czego Gra­ala – rę­ko­pisu, który od­mieni wszystko. Ka­za­łem po­łą­czyć, a mój in­stynkt oka­zał się nie­za­wodny.

Po dru­giej stro­nie ode­zwał się de­li­katny głos ko­biety, która przed­sta­wiła się jako Mi­dori Na­ka­mura, córka nie­dawno zmar­łego ofi­cera wy­wiadu Fuji Na­ka­mury. Po­wie­działa, że wśród rze­czy po­zo­sta­łych po ojcu, zna­la­zła rę­ko­pis jego au­tor­stwa, który trak­tuje o spra­wach dość se­kret­nych. Pani Na­ka­mura po dłu­gim na­my­śle po­sta­no­wiła zgło­sić się do wy­daw­nic­twa i za­py­tać, czy przed­sta­wia dlań ta książka ja­kąś war­tość, gdyż je­śli o nią cho­dzi, to ona uważa, iż treść jest straszna, lecz może za­ra­zem sta­no­wić ro­dzaj an­ty­bio­tyku na za­cho­wa­nia, o któ­rych trak­tuje. Wie­rzy bo­wiem, iż w głębi serca oj­ciec był do­brym czło­wie­kiem, tylko pra­co­wał w świe­cie, któ­rego zło nie omija i trzeba so­bie z nim ja­koś ra­dzić. Ja­koby mi­mo­cho­dem, do­dała na za­koń­cze­nie, że jej oj­ciec był przez de­kady za­gra­nicz­nym agen­tem wpływu de­le­go­wa­nym na ob­szar Ame­ryki Pół­noc­nej...

Jesz­cze tego sa­mego dnia by­łem w dro­dze do Ka­nady, gdzie na co dzień mieszka Pani Na­ka­mura. Wy­słu­cha­łem hi­sto­rii jej ojca i za­po­zna­łem się z rę­ko­pi­sem. Od tam­tego mo­mentu wie­dzia­łem, że mam w rę­kach po­tężny ła­du­nek. Wąt­pli­wo­ści nie opusz­czały mnie jed­nak. Nie tylko Pani Na­ka­mura, ale całe wy­daw­nic­two wa­hało się, czy w ogóle upu­blicz­niać tę książkę. Na­wet kiedy tekst był już zre­da­go­wany i zło­żony, a okładka za­pro­jek­to­wana, wciąż nie by­li­śmy pewni. Osta­tecz­nie uzna­li­śmy, że w imię tego, co w nas naj­lep­sze, ten szo­ku­jący ma­te­riał po­wi­nien uj­rzeć świa­tło dzienne i być pod­dany dys­ku­sji. Zbyt wiele za­leży we współ­cze­snym świe­cie od po­li­tyki in­for­ma­cyj­nej, aby kto­kol­wiek po­zo­stał nie­świa­domy. Pu­bli­ku­jąc tę książkę zno­simy po­dział na tych, któ­rzy wie­dzą jak to się robi oraz tych, któ­rzy nie mają o tym po­ję­cia. Za­da­nie wszel­kich agen­tów wpływu, od któ­rych za­roił się świat, od tej chwili po­winno być nieco trud­niej­sze, skoro wię­cej lu­dzi zro­zu­mie spo­sób ich my­śle­nia i dzia­ła­nia.

New York 2019

DEZIN­FOR­MA­CJA po­lega przede wszyst­kim na znie­kształ­ca­niu wier­nego od­bi­cia rze­czy­wi­sto­ści w ludz­kich umy­słach. Zu­peł­nie tak, jak to się dzieje w zna­nych z we­so­łych mia­ste­czek ga­bi­ne­tach krzy­wych zwier­cia­deł. Od­bi­cie fak­tów, ja­kie otrzy­mu­jemy na ich po­wierzch­niach, ma za­bu­rzone pro­por­cje i kształty. Idąc da­lej za tą me­ta­forą, za­da­niem agenta wpływu jest obu­do­wa­nie spo­łe­czeń­stwa ta­kim la­bi­ryn­tem krzy­wych lu­ster. Przy­kła­dowo, kiedy ze­chcemy coś ukryć, uczy­nimy to mi­nia­tu­ro­wym, roz­bu­chu­jąc jed­no­cze­śnie coś nie­istot­nego do ab­sur­dal­nie wiel­kich roz­mia­rów, jak w ka­ry­ka­tu­rze. Cho­dzi o pod­sta­wie­nie ta­kich in­for­ma­cji, które da­dzą od­bior­com po­wy­gi­nany, tj. nie­praw­dziwy ob­raz rze­czy­wi­sto­ści. Istota krzy­wych lu­ster po­lega na swo­istym wpro­wa­dza­niu cha­osu w to, co z na­tury upo­rząd­ko­wane, lo­giczne, sy­me­tryczne. Roz­waż we­dług ja­kich pro­por­cji zbu­do­wała lu­dzi na­tura, a jak tę na­turę może wy­pa­czyć ludzki wy­na­la­zek – do tego stop­nia, że aż trudno bę­dzie od­na­leźć po­do­bień­stwo. Ktoś, przed kim dla eks­pe­ry­mentu po­ło­ży­li­by­śmy zdję­cie od­bi­cia z krzy­wego zwier­cia­dła, być może nie roz­po­znałby na nim swo­jego krew­nego lub przy­ja­ciela. Krzywe od­bi­cie może tak za­bu­rzyć ob­raz rze­czy­wi­sto­ści, jak bru­talne tor­tury mogą za­ma­zać oznaki toż­sa­mo­ści. Jako agent wpływu je­steś ni­czym szklarz, który sły­nie z wy­ra­bia­nia naj­fan­ta­zyj­niej od­bi­ja­ją­cych krzy­wych lu­ster, lu­ste­rek, lu­ste­re­czek...

JUŻ sta­ro­żytni so­fi­ści do­pusz­czali się obrony naj­bar­dziej kontr­in­tu­icyj­nych tez za pie­nią­dze. Za­trud­niali się jako na­uczy­ciele albo czy­nili to dla sportu, sławy, czy igraszki. Daj ta­kiemu tezę, za­płać lub na­wet nie, a on po­dej­mie się nie­zbęd­nej ar­gu­men­ta­cji. Do­świad­cze­nie oraz hi­sto­ria idei po­ka­zują, że można bro­nić prze­ko­nu­jąco naj­fan­ta­stycz­niej­szych sta­no­wisk – wy­star­czy wspo­mnieć scho­la­styczne dy­wa­ga­cje o tym, ilu anio­łów zdoła się po­mie­ścić na końcu szpilki (w tle py­ta­nie o to, czy są one ma­te­rialne, czy nie – przy czym jedno po­zo­sta­wało bez­dy­sku­syjne – to, że anioły ist­nieją). W prak­tyce ży­cia co­dzien­nego naj­świet­niej na tym polu błysz­czą ad­wo­kaci i pro­ku­ra­to­rzy, któ­rzy za­wo­dowo for­mu­łują akty oskar­że­nia albo pre­pa­rują mowy obronne, w za­leż­no­ści od sprawy, która im przy­pad­nie, czę­sto od­gór­nie i na dro­dze lo­so­wa­nia. Biorą, co jest, obo­jętne czego do­ty­czy pro­ces. Już oni znajdą od­po­wied­nie ar­gu­menty i pa­ra­grafy, w końcu za to im płacą! I czymś nor­mal­nym jest w są­dach – tak czę­sto po­rów­ny­wa­nych do te­atrów – że prze­wa­ża­jący na ko­rzyść lub nie­ko­rzyść oskar­żo­nego wpływ ma re­to­ryka uczest­ni­ków roz­prawy. Al­bo­wiem re­to­ryka jest jak świa­tło. A prze­cież od tego w ja­kim świe­tle zo­staną uka­zane przed­mioty za­leży nasz ob­raz rze­czy­wi­sto­ści.

Rzecz w tym, że udo­wad­niać można wszystko. Na końcu nie za­wsze uda się uzy­skać w pełni efek­tywny i efek­towny do­wód, ale usi­ło­wać go zna­leźć można za­wsze. A tak na­prawdę do­bry re­tor nada wszyst­kiemu taki po­lor, który prze­kona słu­cha­czy, choćby jego ar­gu­ment był w isto­cie bez­sen­sem – nie­do­pusz­czal­nym dla wą­skiego grona spe­cja­li­stów, ale po­cią­ga­ją­cym dla mas la­ików. W dzi­siej­szych cza­sach, mimo ist­nie­nia zdjęć sa­te­li­tar­nych, nie­któ­rzy lu­dzie wciąż go­towi są z iskrą w oku utrzy­my­wać, że Zie­mia jest pła­ska, a my by­li­śmy od cza­sów Ko­per­nika oszu­ki­wani. Choćby lą­do­wa­nie Arm­stronga na księ­życu było sfin­go­wane w stu­dio fil­mo­wym, to można by do­wo­dzić prze­ko­nu­jąco, że było ono praw­dziwe, a zwo­len­nicy teo­rii spi­sko­wej to zma­ni­pu­lo­wane oszo­łomy. Zaś choćby lą­do­wa­nie Arm­stronga na księ­życu było czymś fak­tycz­nym, to można by do­wo­dzić prze­ko­nu­jąco, że było ono na­krę­cone w Hol­ly­wood, a zwo­len­nicy tezy, ja­koby było ono praw­dziwe, to na­iwne oszo­łomy. Udo­wad­niać można wszystko. A przy­naj­mniej można pró­bo­wać. Warto pró­bo­wać. Na pew­nym bo­wiem po­zio­mie prak­tyki spo­łecz­nej nie li­czy się na­wet to, jak na­prawdę było, lecz to, czy skło­nimy ko­goś psy­chicz­nie do ko­rzyst­nej dla nas in­ter­pre­ta­cji. Lu­dzie dzia­łają przez pry­zmat umy­słu, na pod­sta­wie wła­snego wy­obra­że­nia o świe­cie. Mniej­sza więc z tym jak jest, se­kret tkwi w kre­acji ludz­kich wy­obra­żeń o rze­czy­wi­sto­ści. Co in­te­re­su­jące, do fik­cji czę­sto ła­twiej lu­dzi prze­ko­nać, niż do prawdy. Prawda wy­daje się lu­dziom zbyt nudna, mają prze­syt prozy ży­cia na co dzień, dla­tego szu­kają nie­sa­mo­wi­to­ści. Aby za­głu­szyć tę su­chą, gorzką i brudną prawdę, ser­wuj lu­dziom atrak­cyjną fik­cję.

NIE PRZY­PAD­KIEM na­szą pro­fe­sję wy­nosi się do rangi sztuki i po­rów­nuje ją do po­wie­ścio­pi­sar­stwa lub re­ży­se­rii. Jest to po­rów­na­nie trafne. Za­uważmy, co sta­nowi o kunsz­cie pi­sa­rza albo re­ży­sera. Otóż po­lega on na po­wo­ły­wa­niu do ist­nie­nia rze­czy­wi­sto­ści w rze­czy­wi­sto­ści. Cho­dzi o aranż zda­rzeń, stwo­rze­nie po­żą­da­nej se­kwen­cji scen, skom­po­no­wa­nie sy­tu­acji sui ge­ne­ris.

I co naj­waż­niej­sze, to co na­zy­wamy fik­cją po­trafi wy­da­wać się „rze­czy­wist­sze, niż sama rze­czy­wi­stość”. W isto­cie bo­wiem ma­trycą be­le­try­styki i filmu jest rze­czy­wi­stość, którą uzu­peł­nia się zmy­śle­niem – czę­sto bar­dzo po­ży­tecz­nym w skut­kach, gdyż ma­ją­cym na celu przed­sta­wie­nie świata ta­kim, ja­kim mógłby, a na­wet po­wi­nien być, czyli ide­ału.

Ana­lo­gicz­nie w dez­in­for­ma­cji na­leży rze­czy­wi­stość pod­krę­cać fik­cją. Jest to w prak­tyce upra­wia­nie cze­goś w ro­dzaju gonzo-re­por­tażu, gdzie do­pusz­czalne są efekty spe­cjalne, pod­ko­lo­ro­wy­wa­nie, które za­le­d­wie „ba­zuje” na fak­tach. Przy czym tak się je ob­ra­bia, że w od­bio­rze wi­dzów są pod­ra­so­wane nie do po­zna­nia, w czym mi­strzami epoki dzi­siej­szej są gra­ficy kom­pu­te­rowi.

Sub­tel­ność w dez­in­for­ma­cji po­lega na za­cho­wa­niu har­mo­nii i wła­ści­wych pro­por­cji tak, aby fał­sze, szumy nie przy­ku­wały nad­mier­nej uwagi i nie alar­mo­wały re­spon­den­tów bez po­trzeby. To­też znaj miarę, pa­mię­taj, że kro­pla drąży skałę i w tych spra­wach warto wy­ka­zać się dłu­go­fa­lową cier­pli­wo­ścią, która sprzyja dys­kre­cji. Nie trak­tuj bał­wo­chwal­czo po­rów­nań, które tu sto­suję – umiej wy­wa­żyć. Krzywe zwier­cia­dło, które znamy z we­so­łych mia­ste­czek zbyt­nio przy­ciąga uwagę, zresztą wszy­scy wiemy, że ma ono nas wpro­wa­dzić w błąd, dla­tego się śmie­jemy. Sztuka po­lega na tym, by prze­ciw­nik na­wet nie po­dej­rze­wał, iż aku­rat wi­dzi coś w tref­nym lu­strze. Po­wi­nien brać otrzy­my­wany na ta­fli ob­raz za wierną i je­dyną prawdę, nie wie­dząc nic o ist­nie­niu świata po dru­giej stro­nie we­nec­kiej szyby.

Za­równo w sztuce, jak w dez­in­for­ma­cji, je­śli od­biorca uzna swo­istą rze­czy­wi­stość wy­sta­wia­nego spek­ta­klu, wów­czas masz wi­doki na po­wo­dze­nie. Go­rzej je­śli wi­dzo­wie za­czy­nają roz­cza­ro­wani wy­cho­dzić przed cza­sem. Wów­czas spek­takl zruj­no­wany. Po­dob­nie dez­in­for­ma­cja – zbyt or­dy­narna, by ko­go­kol­wiek na­brać.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki