Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Druga część bestsellerowej serii „48 godzin”.
Luka Aberdeen, nastolatek pragnący w przyszłości zostać śledczym, wybiera się na obóz detektywistyczny. Nigdy się nie spodziewał, że jego wymarzone wakacje okażą się obozem przetrwania.
Czternaścioro obozowiczów zostaje uwięzionych na terenie ośrodka i zmuszonych do udziału w kolejnej śmiertelnej grze. Zasady są niezmienne: aby wrócić bezpiecznie do domu, w ciągu tych dwutygodniowych wakacji gracze muszą wykonać trzynaście niebezpiecznych zadań lub zabić ukrytego wśród nich zdrajcę.
Czy podołają wyzwaniu?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 608
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Alex Walendziuk, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Zdjęcie na okładce: © by Grisha Bruev/Shutterstock
Ilustracje wewnątrz książki: © by Alex Walendziuk
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-590-8
Imprint Mroczne HistorieWydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
ROZDZIAŁ 0
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
ROZDZIAŁ 42
ROZDZIAŁ 43
ROZDZIAŁ 44
ROZDZIAŁ 45
ROZDZIAŁ 46
ROZDZIAŁ 47
ROZDZIAŁ 48
EPILOG
ROZDZIAŁ 0
Zielony
– Cześć, Ellen.
– Cześć, Ethan. Wejdź do środka.
Białowłosy wszedł do pomieszczenia. Dwójka przyjaciół udała się do salonu i natychmiast wyłączyła światło.
Bo pierwsze prawo Zoe brzmiało: „Jak jest ciemno, to jest cicho”.
– I jak? – spytała zielonowłosa, po czym wzięła łyk gorzkiej kawy.
– Nic. Żadnego postępu – odpowiedział Ethan, stawiając na biurku cztery energetyki.
Widząc ten gest, Ellen posmutniała.
– Nie przemęczaj się – poprosiła.
Obydwoje żyli w niepokoju. Minął już tydzień, odkąd wraz z Adamem i Niną wydostali się z tej gry. Mimo że wyzwanie Czterdzieści osiem godzin się dla nich skończyło, ciągle jednak spali niespokojnie.
– Martwię się o niego… – westchnął Ethan, otwierając jedną z puszek. – A co z Niną?
Na dworze zaczął padać deszcz.
– Wyjechała z miasta – odpowiedziała zielonowłosa, zerkając za okno.
– Czyli jednak wybrała tę ścieżkę…
– Pamiętasz, była przerażona…
– Wiem… To było dziwne widzieć ją taką… żałosną – westchnął pod nosem Ethan. – Nie, przepraszam. Nie dziwię jej się. Ja także się boję…
– Ja tak samo… – przyznała Ellen. – Pola jest martwa. Czuję jednak, jakby było w tym coś jeszcze. Sam fakt, że nasza gra nie pojawiła się nigdzie, mnie martwi.
– Kłamała? Nie uwierzę w to.
Pola mówiła, że ich gra będzie gdzieś transmitowana. Telewizja? Serial internetowy? Takie mieli spekulacje, tego właśnie oczekiwali. Nic dziwnego, że nie widząc jej nigdzie, Ellen i Ethan odczuwali niepokój. Żyli w napięciu. Bali się momentu, w którym wszystko… eksploduje. Bali się przyszłości. A zniknięcie Adama jeszcze bardziej potęgowało ten strach.
– Na to wygląda. Ale to nie jest zwykłe kłamstwo. Ona coś planuje…
Ethan przełknął ślinę. Na dworze zagrzmiało.
– Bawi się nami nawet po własnej śmierci.
ROZDZIAŁ 1
Sprawa dla detektywa
Obóz… Obóz detektywistyczny! Będziemy rozwiązywać zagadki! Oglądać kryminały! Może trafi się wyjście do escape roomu! Nie mogę się doczekać!
Wysiadłem z autokaru. To już ostatnia przesiadka. Miejscem zbiórki okazał się zwykły parking. Pełno tu autokarów, naliczyłem dwadzieścia cztery. I dużo ludzi. Doliczyłem się czterdziestu siedmiu osób, potem mi się znudziło. Nie znając jednak nikogo, czułem się samotny w tym tłumie. Usiadłem na walizce i zacząłem rozglądać się dookoła. Rozluźniłem swój czarny golf. Rety, jak gorąco.
Zauważyłem, jak zza płotu wyszedł mały, szary kociak. Przyglądałem mu się uważnie. Dlaczego przyszedł tutaj, gdzie pełno jest pojazdów? Zwierzak podszedł do mnie i zaczął łasić mi się do nóg. Pogłaskałem go i nagle zauważyłem, jak ktoś pospiesznym, ale spokojnym krokiem idzie w moim kierunku. Ciemnowłosy chłopak w czerwonej koszulce i spodniach od dresu.
– O! Ale ty słodki! – odezwał się.
Ignorując mnie i moje zdezorientowanie, nieznajomy ukucnął przy kocie i zaczął go głaskać, mówiąc pod nosem słowa typu „miau”, „też cię kocham, słodziaku”, czy „kici, kici”. Raz nawet zamruczał. Dopiero po chwili głaskania kota zauważył, że go obserwuję. Już miałem odwrócić wzrok, gdy kotomaniak się odezwał:
– Cześć – powiedział. podnosząc się do pozycji stojącej. Był bardzo wysoki. – Jestem Levi.
– Luka – odpowiedziałem, ściskając dłoń szatyna.
Znowu zapanowała cisza, podczas której Levi bacznie mi się przyglądał.
Wyglądał… groźnie. Jakby wyczuwał zagrożenie z powodu mojej obecności albo raczej – analizował mnie.
– Chyba lubisz koty, co? – spytałem, aby przerwać tę niezręczną ciszę.
– Uwielbiam! – Chłopak roześmiał się, a jego twarz momentalnie wydała mi się łagodniejsza. – Chyba wolę je nawet od ludzi.
– W pewien sposób rozumiem.
I wtedy nieopodal nas rozległ się głos kobiety przemawiającej przez autokarowy mikrofon.
– Witamy wszystkich bardzo serdecznie.
Spojrzałem w stronę jego źródła. Przy naszym autokarze stała młoda kobieta o czarnych włosach do ramion i równie czarnych oczach. Ubrana w szarą trapezową sukienkę i białą kamizelkę wygląda bardzo poważnie. Zerkała na wszystkich podejrzliwie spod długich rzęs.
Zachwycony jej ekspresją, nie mogłem oderwać od niej wzroku i na chwilę w pełni zapomniałem o kocie i kotomaniaku. Ona emanowała aurą detektywa!
– Nazywam się Emma Benny i jestem kierownikiem obozu – oznajmiła. – Na miejscu będzie też kilkoro innych wychowawców, poznacie ich później. W razie problemów zwracajcie się do mnie. Przeczytam teraz listę obecności. Osoby wyczytane mogą wejść do autobusu i zająć miejsce.
Hurra! Mam na nazwisko Aberdeen, więc będę jednym z pierwszych! Zajmę najlepsze miejsce!
– Luka Aberdeen.
Albo nawet pierwszy. Uśmiechnąłem się do nowego kolegi – jeśli mogłem go nazwać kolegą – po czym wszedłem do autokaru i zacząłem się rozglądać. Mogłem zapytać Leviego, czy ze mną usiądzie. Skoro podszedł do tego kota, to zapewne także nie ma tu znajomych. Ale mógł też jechać na inny obóz, innym autokarem. Jeśli tak, to mogłem się chociaż pożegnać.
Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że Levi już z kimś rozmawia. No tak, nawet jeśli jedzie na ten sam obóz, to taki otwarty na ludzi chłopak na pewno ma z kim usiąść. Więc na razie usiądę sam.
Ale… gdzie? Które miejsce wybrać? Z tyłu? Tam na pewno poznam sporo ciekawych osób. Czy z przodu? Tam jest świeższe powietrze, ale opiekunowie cały czas będą mieli na mnie oko. A może pośrodku? Cholera, nienawidzę podejmować decyzji! Co by zrobił Inspektor Green?
Ziewnąłem.
Właśnie! Ziewnąłem! A to, że to zrobiłem, musiało być przeznaczeniem! Skoro ziewnąłem, to znak, że byłem zmęczony, więc powinienem usiąść na przodzie, gdzie będzie świeższe powietrze, cisza, spokój, a dzięki temu uda mi się zdrzemnąć.
Będziemy jechać na wschód, więc z racji tego, że jest około trzynastej, a zanim dojedziemy, będzie szesnasta, to słońce przez całą trasę będzie na południu i południowym zachodzie. Czyli z prawej strony i lekko z tyłu autobusu. Autokar był stary, a zasłony nie wyglądały mi na niezawodnie działające. W niektórych oknach nawet ich nie było. W takim razie usiądę z lewej strony, w tym rzędzie za kierowcą. Wybrałem czwarte siedzenie.
Brawo, chłopcze! Inspektor Green byłby z ciebie dumny!
Autokar stopniowo się zapełniał, a ja wciąż siedziałem sam. Byłem jednak pewien, że ktoś się do mnie dosiądzie, gdyż liczba uczestników pewnie była równa liczbie miejsc.
Po kilku minutach podeszła do mnie uśmiechnięta dziewczyna z kucykiem.
– Mogę się dosiąść? – spytała, pomimo że w autokarze były jeszcze wolne miejsca.
Szczerze mówiąc, ucieszyło mnie to. Ta dziewczyna wolała usiąść ze mną, mimo że mogła sama lub z kimś innym.
– Pewnie – odpowiedziałem.
Dziewczyna przedstawiła mi się od razu po zajęciu miejsca.
– Jestem Noora. A ty?
– Luka.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
– Znasz tu kogoś? – spytała mnie, poprawiając kucyk.
Teraz zauważyłem, że w jej brązowych włosach kryły się zielone i czerwone pasemka.
Pokręciłem głową.
– A ty? – zapytałem.
– Jadą moje dwie przyjaciółki, tylko że innym autokarem – odpowiedziała. – Chyba będzie dużo osób, skoro rozdzielili nas na dwa autobusy…
– Możliwe… – przyznałem.
***
Przez całą drogę nie spałem ani chwili, tylko gadałem z Noorą. Albo raczej słuchałem jej monologu, co jakiś czas wtrącając coś od siebie. Dowiedziałem się, że Noora, tak jak ja, ma niecałe siedemnaście lat i że jedzie na obóz plastyczny. Pokazała mi zdjęcia kilku swoich prac i serio byłem pod wrażeniem.
Ale jednocześnie czułem wstyd. Myślałem, że siadając po tej stronie, uniknę słońca. Nic bardziej mylnego. Jechaliśmy krętymi drogami, zamiast prostą autostradą, przez co słońce często widniało także po lewej stronie autokaru.
W końcu pojazd dotarł na miejsce. Opóźniony, bo było już po osiemnastej.
Zatrzymaliśmy się przy dużym jeziorze w środku lasu. Zaczynało się już ściemniać, a księżyc odbijał się w gładkiej tafli wody. Wysiedliśmy z autokaru. Większość uczestników obozu wyglądało na zaspanych, niektórzy ciągle się uśmiechali, Noora zaś należała do tych, którzy ekscytowali się aż za bardzo. Pomimo że pod koniec trasy trzy razy powtórzyła, jaka to jest zmęczona.
Swoją drogą… czy mnie się wydaje, czy jest nas jakoś mało?
– Przydzielimy was teraz do trzy- i czteroosobowych domków – oznajmiła pani Emma od razu, gdy wszyscy wyszli z pojazdu, po czym wyjęła z kieszeni listę i zaczęła czytać.
Luksusy. Ostatnio byłem w domku sześcioosobowym.
Liczyłem. Chłopaków wyszło sześciu, czyli dwa domki. Byłem z jakimś Oscarem i Mikiem. Dziewczyn było więcej. Ale wciąż tylko osiem. Zapewne reszta uczestników przyjechała wcześniej innymi autokarami, z innych stron, i zostali już przydzieleni do domków. My mieliśmy znaczne opóźnienie.
Spojrzałem w stronę Noory, która rozmawiała z jakimiś dziewczynami. Uścisnęły sobie ręce. Czyli dopiero się poznały. W takim razie Noora była z nimi w domku, nie zaś ze swoimi koleżankami. No chyba że zaraz się pozamieniają.
– Wszyscy już wiedzą, z kim będą w domku? W takim razie zapraszam po klucze.
Rozejrzałem się po towarzyszach, ale nie mogłem wiedzieć, którzy z nich to moi współlokatorzy. Dlatego sam podszedłem do organizatorki i wziąłem klucz z jej przybrudzonej długopisem dłoni. Stanąłem z boku i po chwili ponownie zacząłem się rozglądać w poszukiwaniu moich współlokatorów.
– Hejka, to ty jesteś Luka?
Kiwnąłem głową. Czyli nie musiałem długo szukać. Niewysoki blondyn w żółto-niebieskiej bluzie, który sam do mnie podszedł, uścisnął mi rękę.
– Jestem Oscar – powiedział, uśmiechając się wesoło. – Zimno ci? – spytał po chwili.
– Nie, czemu? – zdziwiłem się.
– Jest lodowata. – Chłopak przyglądał mi się podejrzliwie. – No nic, trudno! – westchnął, puszczając moją dłoń.
– Hej, hej, jestem Mike! – Po chwili podbiegł do nas drugi współlokator.
Wyglądał interesująco. Miał rozczochrane fioletowe włosy, ciemne spodnie z dziurami oraz fioletową koszulkę z czarnym sercem. Jego spodnie zdobiło kilka srebrnych łańcuchów.
– Ty jesteś Luka? – Wskazał na mnie. – A ciebie już znam! – dodał, uśmiechając się do Oscara.
Teraz też kiwnąłem głową.
– Super! – krzyknął lub raczej wydarł się fioletowowłosy. – Ten obóz będzie super!
***
Nasz domek był dość przestronny. Pokój z jednym piętrowym i jednym zwykłym łóżkiem znajdował się na górze. Na parterze zaś były kuchnia, mały salonik i łazienka. Oscar od razu podbiegł do kuchenki i odkręcił gaz.
– Działa! – wykrzyknął. – Palniki działają! Zróbmy sobie tortillę, plis!
– Musimy zaczekać na wyjście do sklepu, aby kupić składniki… – zacząłem.
Zanim się obejrzałem, Oscar znów był w salonie, grzebiąc w swojej walizce.
– Nie musimy! – krzyknął, wyciągając z niej reklamówkę z logo owadowego sklepu.
W środku były placki do tortilli, nieupieczone mięso z kurczaka, ketchup, majonez, trochę warzyw, dwie butelki mleka, przenośny czajnik, bochenek, karton kaszy manny, kisiele i pół litra czystej.
Zaśmiałem się nerwowo. Wylecimy z obozu, jeśli ktoś to zobaczy.
– Ouh là là… – odezwał się Mike. – Ale zaraz kolacja. Poczekajmy z tym do jutra.
– Okej… – westchnął Oscar, z żalem spuszczając głowę.
Spojrzałem na zegarek w telefonie. Była już dziewiętnasta. Czyli tak. Kolacja.
Zmartwiłem się, widząc, że mój telefon nie łączy się ani z Internetem, ani z niczym. Jak widać, w tym lesie nie było zasięgu…
I wtedy nagle usłyszeliśmy głośny kobiecy krzyk. Popatrzyliśmy po sobie zdezorientowani i zaniepokojeni.
– S-sprawdźmy to – zaproponowałem.
Natychmiast wyszliśmy z domku i udaliśmy się w kierunku, z którego dochodził wrzask. Biegłem. Próbowałem sobie wmówić, że to wstęp do tematyki obozu, lecz nie opuszczały mnie złe przeczucia.
– W która stronę? – spytał Oscar. – Mam słabą orientację, heh.
– Prosto! – odparł Mike. – Moje uszy mnie nigdy nie zawodzą! A to był… krzyk pani Emmy.
Dobiegliśmy do domku organizatorki. I znaleźliśmy ją. Zobaczyliśmy panią Emmę Benny, opiekunkę obozu, leżącą na trawie nieopodal tarasu jej domku. Wdepnąłem w coś. Przerażony spojrzałem w dół, na swoje buty.
Stałem we krwi, która wypływała z ciała pani Emmy. A ona leżała metr dalej z nożem wbitym w pierś.
– Co, do… – zaczął Oscar.
Nie zwracałem uwagi na krzyk Mike’a. Chciałem być detektywem. Powinienem był sprawdzić jej ciało. Znaleźć przyczynę wydarzeń. Zrozumieć, co się stało.
Zamiast tego skupiłem się na czymś innym.
Krew. Dużo krwi. Tylko to dostrzegałem.
A słyszałem jedynie bicie swojego serca. Głośno. Szybko.
Nagle przestałem je słyszeć.
Przestałem słyszeć cokolwiek.
W tym samym czasie przestałem widzieć czerwień. Zamiast niej pojawiła się czerń.
POV Oscar
Luka zemdlał. Mike i dwie dziewczyny, które właśnie przybiegły, próbowali go ocucić. Uspokoiłem oddech i podszedłem do ciała pani Emmy. Jej oczy były szeroko otwarte. Musiała być przerażona. Sprawdziłem jej puls, chociaż zważywszy na te wytrzeszczone oczy i głęboką ranę na klatce piersiowej, nie było to chyba konieczne. I bez sprawdzania pulsu mogłem mieć pewność, że nie żyje.
Tuż przed moimi oczami przeleciała ćma. Odprowadziłem ją wzrokiem. Leciała w stronę lampy stojącej przy domku pani Emmy. Lampa rzucała nikłe światło na ścianę domku. Coś na tej ścianie było…
Krew. Użyta do napisania czegoś.
Poświeciłem latarką w telefonie po ścianie, aby przeczyć napis. Nie mogłem wiedzieć, o co w nim chodzi, mimo to napełnił mnie niepokojem.
Zadanie 0 wykonane.
ROZDZIAŁ 2
Wstrętny gad
POV Luka
Gwałtownie zerwałem się z ziemi, czując strumień lodowatej wody na swojej twarzy. Otworzyłem oczy i zobaczyłem przed sobą dziewczynę z dwoma różowymi kucykami trzymającą pusty już kubek.
– Sorki… – powiedziała. – Musiałam cię obudzić.
– Raczej nie tak wybudza się osoby, które zemdlały, Sahalie! – zawołał ktoś inny.
Przez chwilę nie pamiętałem, co się stało. Rozejrzałem się. Było tu kilka osób. Oscar. Mike. Różowowłosa, która oblała mnie wodą. Oraz… dziewczyna w kapturze i czapce? Aż tak jej zimno?
Racja… przed chwilą pani Emma…
– Ona… – zacząłem. – O-ona żyje?
– Nie wygląda mi na to – powiedziała dziewczyna z podwójną ochroną głowy.
– N-nie żyje… – powtórzyłem do siebie.
– Co to był za wrzask?! – krzyknął rudy chłopak, który właśnie do nas podbiegł.
– Sorki… To chyba ja. – Mike zaśmiał się nerwowo.
– Nie zmuszaj się do śmiechu – burknęła dziewczyna w kapturze. – W tych okolicznościach to nie jest wymagane. Nawet więcej: niewskazane.
Ostatnie, co pamiętałem przed utratą przytomności, to okropnie głośny krzyk Mike’a. Serio. Nigdy nie słyszałem czegoś równie donośnego.
– Mamy tu trupa – zwróciła się do nowo przybyłego dziewczyna w kapturze. – Zawołaj resztę.
Rudowłosy stał przez chwilę nieruchomo, prawdopodobnie analizując jej słowa.
– Hę? – zapytał w końcu, przechylając głowę. – Trupa? Cz-czekaj, że trupa trupa?! Takiego martwego trupa?!
– Tak, właśnie takiego – westchnęła blondynka.
– Z-zawołam panią Emmę!
– To nie będzie konieczne – powiedział Oscar, podnosząc się z trawy. – To właśnie ona jest tym martwym trupem.
– C-co?! To musimy zadzwonić po policję! Po co mam zawołać resztę?!
– P-po prostu to zrób! Proszę… – odezwała się dziewczyna, która wcześniej wylała na mnie wodę. – Zaraz wam wszystko wyjaśnimy.
– J-już! – odparł rudy i pobiegł w stronę domków.
– Sprawdziłem domek opiekunów – powiedziała postać, która po chwili do nas dołączyła. – Pusto. Nie ma tam nikogo.
Przyjrzałem się nowo przybyłemu i ku swojemu zaskoczeniu rozpoznałem w nim kotomaniaka z poranka. Leviego.
– Hej, Luka – przywitał się ze mną. – Cieszę się, że żyjesz.
– Że żyję? – zdziwiłem się.
– Było tam coś, czego możemy użyć? – spytał Oscar.
– Nie – westchnął chłopak.
– Użyć? – powtórzyłem do siebie.
– Aby zadzwonić po pomoc.
– Z nieznanych przyczyn nasze komórki nie działają – wyjaśniła różowowłosa dziewczyna od wody. – I telefon w recepcji. I komputer w świetlicy. W sumie wszystko, co mogłoby pomóc nam komunikować się z innymi. Zasięgu nie ma nigdzie.
– Już są! – krzyknął rudowłosy, który wcześniej pobiegł po resztę uczestników. – Nie wiem, czy to wszyscy, ale tylko tyle osób było w domkach… Reszta była pusta…
Puste domki? Niedziałające telefony? Oraz morderstwo…
Co, do cholery, dzieje się na tym obozie?
– Rzeczywiście mało nas… – przyznał Mike.
– Cała czternastka – odezwała się różowowłosa. – Obóz widmo.
Nowo przybyli byli zszokowani tym, co zobaczyli, byli przerażeni. Rozpętała się zbiorowa panika spowodowana zauważeniem śmiertelnego zagrożenia.
– Widzę, że już wszyscy!
Naszą panikę przerwał głos dobiegający znikąd.
Był raczej niski, a jego brzmienie kojarzyło mi się z robotem. Zdecydowanie musiał być jakoś modyfikowany…
Rozejrzałem się dookoła. Raz, dwa, trzy… osiem. Tyle głośników ujrzałem na drzewach. Jakim cudem nie zauważyłem ich wcześniej?
– Chyba wypadałoby coś wam wyjaśnić, co nie? – kontynuował robotyczny głos. – A więc po kolei… Witam was na obozie przetrwania!
Szatyn w okularach się wzdrygnął.
– Wiedziałem, że survival nie jest dla mnie… – westchnął.
– Survival? – zdziwił się Levi. – A-ale ja jechałem na obóz koszykarski… Czy to pomyłka? Co się dzieje?
Obóz koszykarski? A co z moją detektywistyczną przygodą?
– Tak, to obóz przetrwania! Wiem, że większość z was wybierało się na inne, ale cóż, mówi się trudno. Ja jestem kierownikiem obozu, ale… możecie się do mnie zwracać także… dyrektorze.
Dyrektorze? Że co…?
– Lub antagonisto… – Tajemniczy organizator obozu ściszył głos. – Przez czternaście dni, które trwa obóz, będziecie otrzymywali po jednym zadaniu. Dziś jedynie przyjechaliście, lecz jak widzicie, zostało wykonane zadanie o numerze zero. Czyli misji pozostało trzynaście. Trzynaście poziomów gry. Zadanie zero brzmiało: „Pozbądź się nadzoru”. Dobrze myślicie! To właśnie ja, wasz dyrektor, przeszedłem ten level! To ja odpowiadam za śmierć organizatorki! W ten sposób uzyskałem władzę nad obozem, od teraz gracie na moich zasadach.
Przeszły mnie dreszcze.
Nie… Musimy stąd uciec!
Chociaż… czy to w ogóle możliwe?
– Zostało wam trzynaście poziomów. Codziennie dostaniecie inne zadanie. Jeśli nie wykonacie go w ciągu doby, jedno z was zginie. I tak będzie aż do momentu, gdy wykonacie owe zadanie, więc wasz pobyt tutaj może się przedłużyć… Osoba, która zginie, zostanie wybrana losowo. Zabije ją zdrajca, „duch”. Jeśli chcecie wydostać się z gry przed jej końcem, musicie odkryć, kto jest duchem, i zabić tę osobę! Jeśli jednak ktoś z was się pomyli i zabije nieducha, czeka nas Posiedzenie Okrągłego Stołu. Podczas niego będziecie musieli odkryć tożsamość mordercy, który za swoją pomyłkę zostanie ukarany… Ha! Śmiercią. Życie za życie, to chyba sprawiedliwe.
– Co tu się dzieje? – Noora była roztrzęsiona.
– Jeśli zaś nie uda wam się go poprawnie wskazać, duch zabije wszystkich pozamordercą, który zostanie wypuszczony na wolność. Tak więc istnieją aż trzy sposoby na wydostanie się: wykonanie zadań, zabicie ducha lub dokonanie zbrodni idealnej na wybranym graczu. Duch, zadania, zbrodnia, kara… Zostawię teraz nutkę WTF w waszych głowach. Śpijcie spokojnie. Jeśli macie ochotę na kolację, to zapraszam na stołówkę, wszystko jest już gotowe. Z kolei jutro o ósmej spotkajmy się na śniadaniu. Wtedy ogłoszę wam kolejne zadanie… Bye, bye!
Minęło kilka dobrych chwil, zanim ktokolwiek odważył się zareagować na te zatrważające słowa.
– O co chodzi? – westchnął Mike. – Gość kompletnie nie umie tłumaczyć!
– Po prostu jesteś głupi. – Oscar się zaśmiał.
Momentalnie wybuchła krótka kłótnia między moimi współlokatorami, na którą jednak zaraz przestałem zwracać uwagę.
– On serio myśli, że pójdziemy teraz spać?! – spytał Levi. – Musimy stąd uciec.
– Jestem za! – odezwał się Mike. – Nie zamierzam uczestniczyć w czymś, czego kompletnie nie rozumiem!
– Na pewno? – spytała dziewczyna od szklanki wody. – Może te zadania nie będą trudne…
– Sahalie, on właśnie powiedział, że jak nie wykonamy zadania, to zabije nas jakiś duch! – przypomniała Noora. – W dodatku organizatorka jest martwa. To chyba odpowiedni moment, żeby zacząć się obawiać!
Byłem sparaliżowany strachem, nie mogłem się odezwać. Wiedziałem tylko jedną rzecz: jeśli tutaj zostaniemy, ewidentnie zginiemy.
– Masz rację… – Dziewczyna nazwana Sahalie spuściła głowę z pokornym uśmiechem.
– Chodźmy spać – westchnął Oscar, przeciągając się leniwie.
– Czy ty w ogóle słuchałeś, co właśnie mówiłem?! – skrzywił się Levi.
– Podejrzewam, że ucieczka nie jest możliwa – stwierdziła dziewczyna w zielonej czapce, ściągając z głowy kaptur.
– Musimy tylko w to uwierzyć, Molly! – odparła dziewczyna z dwoma niebieskimi warkoczami.
– Nie o to mi chodzi – zaoponowała blondynka nazwana „Molly”. – Myślisz, że ktoś zorganizowałby tę grę i nawet nie pomyślał o tym, że chcielibyśmy uciec? To zamknięty teren. Na bank.
– A może myślał, że tak pomyślimy, więc postanowił go nie zamykać? – odezwała się Noora.
– Co to za pokręcona logika…? – westchnęła Molly.
– Musimy wymyślić inny sposób, żeby wezwać pomoc – stwierdziła Sahalie.
– Jesteśmy w środku lasu. Właściwie, to nawet nie wiemy gdzie konkretnie. Telefony nie mają zasięgu, a w okolicy kręci się morderco-dyrektor. Pomoc nie przyjdzie – stwierdziła Molly.
– Wiem! – wykrzyknęła nagle Noora. – Możemy podpalić ten las.
– Piromanka – westchnęła blondynka z kwiatami we włosach.
– Jak na bezludnej wyspie? – spytał Oscar. – O to chodzi, tak?
Noora zaczęła energicznie przytakiwać. W ten sposób, być może, ktoś nas namierzy, ale…
– Spłoniemy – wyszeptała opalona dziewczyna w czerwonej sukni, po czym zaśmiała się donośnie. – Jak czarownice na stosie. Zanim przybędzie pomoc, cały las się spali, a my wraz nim. Kurtyna opada, koniec spektaklu. Bardzo dramatyczne zakończenie!
Blondynka, której głowę zdobiły kwiaty, się skrzywiła.
– Co pani wie o dramacie… – westchnęła.
– Niestety, Ava ma rację – stwierdziła niechętnie Molly. – Spłoniemy.
Ava zachichotała krótko.
– Czyli idziemy spać? – powtórzył pytanie Oscar.
– Nie możemy! – odparł Levi. – Musimy się wydostać!
– Nie sądzę, aby to było możliwe – westchnęła Molly.
– Nawet jeśli się nie uda… jeśli chociaż spróbujemy, poczuję się lepiej. Nie znoszę braku działania…
– A-ale… – odezwał się jedyny okularnik w towarzystwie. – Gdzieś tutaj jest morderca. Nie powinniśmy chodzić po nocy…
– Brzmi całkiem rozsądnie… – przyznała Ava. – Przynajmniej dla przeciętnego śmiertelnika. Taki dreszczyk emocji mógłby jednak być całkiem fascynujący, nie sądzicie?
– Jak dla mnie możemy spróbować – odezwałem się.
– Dziękuję! – wykrzyknął Levi. – W końcu!
– Też chcę poszukać wyjścia… – wtrąciła Noora. – Będę się czuła źle, robiąc to, co on nam każe…
– Czyli myślimy podobnie. – Dziewczyna z niebieskimi warkoczykami się uśmiechnęła.
– Dobra, to kto jeszcze się nie poddał i chce z nami uciec, niech tutaj zostanie. A jak komuś nie pasuje, to niech idzie spać – zaproponował Levi.
– No w końcu, dobranoc – powiedział wybitnie już zmęczonym i trochę obrażonym tonem Oscar.
Zanim się obejrzałem, już go nie było.
– To nie może się udać… – westchnęła Molly, odchodząc, po czym mimo wszystko ciszej dodała: – Powodzenia…
– O! Na mnie już pora, do jutra! – Ava delikatnym ruchem dłoni pomachała nam na pożegnanie.
– Chwila… – odezwała się dziewczyna o niebieskich włosach. – Przecież ty chyba chciałaś poszukać wyjścia!
– Powiedziałam jedynie, że to mogłoby być fascynujące, a nie że tej fascynacji poszukuję. Cóż, słodkich snów… i miłej nocy.
Ludzie stopniowo odchodzili, było nas coraz mniej.
Mike także odszedł, mimo iż wydawało mi się, że chciał szukać ucieczki. Widocznie dał się przekonać, że jest to niemożliwe. Ja dalej stałem przy ciele pani Emmy razem z tymi, którzy chcieli walczyć. Tak naprawdę jednak nie wierzyłem w możliwość ucieczki stąd. To strata czasu, dyrektor wiedział, że tego spróbujemy.
Ale co innego miałem zrobić? Pomimo że wydostanie się stąd nie było możliwe, to im więcej wiedzieliśmy na temat swojej sytuacji, tym lepiej. Chciałem obserwować to wszystko i wiedzieć jak najwięcej.
Zbadanie otoczenia. Jeśli chcemy wygrać, musimy to zrobić, to nasz pierwszy krok. Tak na pewno postąpiłby Inspektor Green…
Zostało jednak tylko pięć osób, łącznie ze mną, którym kierowała jedynie ciekawość, a nie nadzieja; który chciał tylko obserwować, nie walczyć. Czyli wyłącznie cztery osoby z tej czternastki miały chęci do walki.
***
Wśród ochotników, którzy zostali na miejscu zbiórki, byliśmy ja, Levi, Noora i jeszcze dwie dziewczyny. Obie nosiły warkocze.
– To ten… jestem Leah – powiedziała ta z nich, której włosy były niebieskie. Była wyraźnie zaniepokojona, a jednak jej głos brzmiał nad wyraz sympatycznie.
– Hej, jestem Levi.
– A ja Noora.
– Luka – podałem swoje imię.
– Jestem Semi – przedstawiła się druga z tych dziewczyn.
Nosiła białą bluzę, czarne spodenki i zielone warkocze. Mówiła bardzo cicho i delikatnie, a jej oczy zerkały na wszystkie strony. W pierwszej chwili pomyślałem, że unika naszych spojrzeń. Było jednak inaczej. Jej czujny wzrok obserwował wszystko dookoła. Analizowała. Chciała wiedzieć jak najwięcej. Może z niej byłby lepszy detektyw. Miała w sobie „to coś”, co cenił sobie Inspektor Green.
– Luka, nie zawieszaj się! – Noora szturchnęła mnie lekko. – Idziemy!
– D-dokąd? – spytałem.
– Musimy poznać więcej terenu – wyjaśnił Levi. – Nasz ogranicza się na razie do kilku domków, stołówki, jeziora i jakiejś pustej przestrzeni. Proponuję szukać ucieczki w lesie. Jeśli to się nie uda, przepłyniemy na drugą stronę jeziora.
– Z jeziorem lepiej poczekać do jutra – uznała Leah. – Jest ciemno, może być niebezpiecznie.
– Dlatego zaczniemy od lasu i po prostu będzie musiało nam się udać. Nie ma innej możliwości…
– Cz-czekajcie!
Nagle podeszła do nas niewysoka dziewczyna w czarnym kapeluszu. Ciemne okulary przeciwsłoneczne zasłaniały niemal połowę jej twarzy. Miała bardzo ciekawą fryzurę. Lewa połowa jej włosów była bowiem fioletowa, prawa zaś blond z czarnym pasemkiem.
– Jestem Isla – przedstawiła się, ściągając okulary. – Mogę się jeszcze dołączyć?
– Jasne! – odparł Levi z nieukrywanym entuzjazmem.
– O, Isla! – odezwała się Leah wyraźnie ucieszona. – Czyli jednak nie wracasz do domku?
– Wszystkie trzy poszłyście tutaj, nie chciałam siedzieć sama. Szczególnie że gdzieś tu jest duch-morderca… szczerze mówiąc, to nie uważałam zbytnio, nie wiem, co się dzieje.
– Ja też się pogubiłam – przyznała Noora. – Ale to i tak nieważne. Nie będziemy słuchać tego całego dyrektora, gramy na własnych zasadach!
– Znajdziemy wyjście! – wykrzyknął Levi.
– Uciekniemy stąd! – dodała Leah.
– Nie umrzemy! – krzyknąłem.
– Luka, to akurat brzmiało smutno – westchnęła Noora.
Wszyscy się zaśmiali. Krótko i cicho. Bo niemalże od razu przypomnieliśmy sobie los pani Emmy.
Nim się obejrzałem, otaczały nas wysokie drzewa.
– To wy usłyszeliście krzyk jako pierwsi, prawda? – zwróciła się do mnie nagle Semi.
Niepewnie zerknąłem na zielonowłosą.
– Tak – odpowiedziałem. – Byliśmy wszyscy w domku – dodałem, intuicyjnie rozumiejąc, do czego dąży Semi.
Chciała ustalić pozycję wszystkich osób, ich alibi. Czy ona myślała, że to ktoś z nas zabił panią Emmę?
– Od nas też nikt nie wychodził, dopóki ten rudy nas nie zawołał – wspomniała. – Levi?
– Tak samo – odparł koszykarz. – Nikt się nie oddzielał.
– Czy ty myślisz… że ktoś z nas miał zabić Emmę? – spytała Leah.
– Nie! – odparła Semi. – Znaczy nie do końca… Trochę liczyłam na to, że być może ktoś z nas coś widział…
Levi zaprzeczył, aby ktoś od nich wychodził. To samo powiedziała Semi o swoim domku. Ja, Oscar i Mike również się nie rozdzielaliśmy. A zatem, jedynymi osobami bez alibi są Sahalie, Molly, Ava i dziewczyna z kwiatami we włosach.
– Nie widać tu księżyca… – szepnęła Leah, zmieniając temat rozmowy.
– To chyba nie był dobry pomysł… – odezwałem się. – Co, jeśli się zgubimy?
– Może zawróćmy po latarki? – zaproponowała Semi.
– Nie jest tak ciemno – westchnęła Noora. – Nie marnujmy czasu.
Podczas całej dyskusji Isla bawiła się znalezionym wśród mchu grzybem.
– T-tu nie chodzi o czas… – Semi była wyraźnie zmartwiona.
– Chodźmy! – wykrzyknęła Noora.
– Poczekaj, nie idź tam!
Wołanie jednak na nic się zdało. Noora była już dobre sześć drzew przed nami.
– Pójdę za nią! – postanowił Levi.
– Chodźcie też! – krzyknęła do nas Leah i poszła w ślady chłopaka.
– Hę? Co jest… – zaczęła Isla, na chwilę zostawiając swojego grzyba w spokoju.
– Chodźmy za nimi – poprosiłem.
Dziewczyna spuściła wzrok, po czym gwałtownie nadepnęła na grzyb, który wydał z siebie dziwny odgłos. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do mnie trochę niepokojąco.
Zerknąłem na to, co zostało z owego grzyba. Purchawka? Tak to się chyba nazywało.
Bez słowa udaliśmy się głębiej w mroczny las.
Po chwili udało nam się dogonić pozostałych, bowiem, na szczęście, Levi, Leah i Noora nie zaszli sami daleko. Przez dziesięć minut podążaliśmy prosto przed siebie, licząc na to, że ten las wreszcie się skończy.
– Może lepiej wejść na drzewo? – spytała nagle Noora. – Stamtąd będzie lepszy widok.
– Też nad tym myślałam – przyznała Leah. – Ten las jakby nie ma końca…
– To zły pomysł – wtrąciła Semi. – Jest ciemno, zrobisz sobie krzywdę.
– Wychowałam się na wsi! – odparła Noora, po czym zaczęła przyglądać się znajdującemu się obok nas dębowi. Po chwili już się po nim wspinała.
Też chciałem zobaczyć, co jest ponad drzewami. Co prawda, w dzieciństwie zawsze miałem problem z wchodzeniem na nie, lecz nie chciałem, aby Noora musiała robić to sama. Albo raczej chciałem po prostu widzieć wszystko. Wiedzieć jak najwięcej. Tak by postąpił detektyw, racja?
Obok dębu stał kasztanowiec.
O, ma już nawet małe owocki. Rozbudowana korona. Tutaj zacznę.
– Luka, co ty robisz?! – zdziwił się Levi.
– Wchodzę na drzewo – odpowiedziałem spokojnie.
Okej, tutaj prawa noga. Aj! Ślisko… Czyżby wcześniej padał deszcz? Rzeczywiście, na liściach widać niewielkie krople. Ponadto po jednej z gałęzi wspina się ślimak. Zdecydowanie padało…
Boże, debilu, skup się! Nie czas teraz na analizowanie pogody!
– T-to niebezpieczne… – martwiła się Semi. – Zejdźcie stamtąd! P-proszę!
– Oni nie zejdą – stwierdziła Leah. – Zbyt dobrze się bawią, to aż niepokojące. Poświećmy im może?
Niebieskowłosa wyciągnęła telefon i zaczęła oświetlać drzewo.
– Dzięki, Leah! – krzyknęła Noora, uśmiechając się promienie. – O! Żabka!
Żaba na drzewie?
Złapałem się za którąś z gałęzi.
Hm? Jest bardziej mokra i znacznie cieńsza niż pozostałe.
– Naprawdę jest ślisko – powiedziała Noora, ostrożnie stawiając nogę na wąskim konarze drzewa.
Spojrzałem na swoją dłoń i uświadomiłem sobie, że nie trzymam gałęzi, a brązowego węża. Gad syknął na mnie. Krzyknąłem i puściłem węża. Przechyliłem się lekko. Poślizgnąłem się na mokrym konarze drzewa i zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, leciałem głową w dół.
***
– L-Luka?! Ocknij się, proszę!
Gwałtownie otworzyłem oczy. Siedziała nade mną Noora. Była strasznie blada, wyglądała na zmartwioną.
– J-jak dobrze… nic ci nie jest! – wykrzyknęła.
– Noora… Czy ja… spadłem z drzewa?
– Owszem, spadłeś – odpowiedziała Isla.
– Dobrze, że się w końcu obudził – powiedziała Semi, uśmiechając się lekko.
Jejku, jaka żenada…
– Spadłeś… ale już wszystko dobrze…
Byłem pewien, że w tym momencie Noora próbowała po prostu powstrzymać się od śmiechu.
– To już nieważne. Wracajmy… – poprosiła Semi.
– Tak będzie lepiej – zgodził się Levi. – Nocą jest tu jednak niebezpiecznie… możemy się przejść rano.
– Od początku było jasne, że nic dobrego z tego nie mogło wyjść – przyznała Isla.
– W-wszystko jest okej! – odezwałem się. – Nic mi nie jest! Noora, mam nadzieję, że ty zeszłaś normalnie.
– Ta, nie jestem taką sierotą. – Dziewczyna się zaśmiała.
– Ej! – krzyknąłem.
– Ha, ha, spokojnie! Dobrze, że nic ci nie jest. – Noora uśmiechnęła się promiennie.
***
– Lukaaa!
Kiedy wróciłem do domku, pierwsze, co zastałem, to widok Oscara biegnącego w moją stronę.
– Y… co? – spytałem niepewnie.
Miałem nadzieję, że nic nie wie.
Że nie wie, jak zwaliłem się z drzewa. Że to zostanie między naszą szóstką…
– Mike poszedł spać. Nawet nie wiesz, jak się nudzę!
Zerknąłem na zegarek wiszący na ścianie. Dwadzieścia po dwunastej.
– Oscar, a czy ty czasem nie chciałeś iść spać? – spytałem.
– No chciałem. Już się wyspałem.
W cztery godziny? Cóż, w roku szkolnym też zdarza mi się tyle spać… Ale o północy to raczej się kładę niż budzę…
– Kurczę… Sorry, Oscar… – zacząłem. – Ja też idę spać, więc…
– No weź! Nie zostawisz mnie chyba samego, prawda?
– To czego niby chcesz?
Oscar uśmiechnął się triumfalnie pod nosem, zupełnie jakby było to pytanie, na które tylko czekał.
– Chcę twojego towarzystwa! – odpowiedział. – Możemy w coś zagrać? Błagam! Kocham wszelkie planszówki!
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Oscar już grzebał w swojej walizce.
– Nie zaniosłeś jej na górę? – zdziwiłem się.
– Jest za ciężka… – westchnął chłopak, po czym wyjął z walizki wypchaną reklamówkę i zajrzał do jej środka. – A nie, to żarcie.
Blondyn odłożył reklamówkę i wyjął drugą taką samą, również z logo owada.
Po chwili spokojnie wstał, uśmiechnął się i niespodziewanie wysypał całą zawartość reklamówki na ziemię.
– Aaaa!
Usłyszeliśmy donośny krzyk dobiegający z góry. Sądząc po głośności… to na bank Mike.
– Oscar, co, do cholery?! – wrzasnął nasz współlokator.
– O, Mike! Jak nie śpisz, to pograj z nami! – poprosił blondyn.
– Spierdalaj! – krzyknął w odpowiedzi fioletowowłosy.
Oscar skierował do niego jeszcze kilka iście zachęcających zdań, lecz tamten drugi nie reagował w żaden sposób.
– No nic, pogramy sami – westchnął blondyn.
Przyjrzałem się leżącym na ziemi grom. Monopoly, Uno, szachy, warcaby, chińczyk, Twister, zwykłe karcianki… Wszystko. Po prostu wszystko.
– Mam propozycję – odezwał się Oscar. – Pozwolę ci iść spać, gdy pokonasz mnie w grze. Możesz nawet ją wybrać. A więc, Luka? Na co masz ochotę?
Wpatrując się w rozsypane dookoła planszówki, rozmyślałem głęboko.
W moim przypadku gry opierające się na refleksie odpadają. Szczególnie teraz, gdy śpię na stojąco. Mogę jednak to nadrobić swoją strategią oraz wyborem gry, która z założenia nie jest zbyt lubiana przez licealistów. Więc może…
– Rundka szachów? – zaproponowałem.
– Matko, jaki z ciebie drętwiarz… – westchnął Oscar. – Ale niech będzie.
To działa. Oscar należy do tej większej części społeczeństwa. Ale jeśli nie lubi szachów, to po co wziął je ze sobą? Czy to coś znaczy? Czy to dobra decyzja? Nie, idąc tym tokiem myślenia, żadna z gier, które ze sobą przyniósł, nie będzie dobrym wyborem. Ale nie mam wyjścia. Szachy to najlepszy ze złych wyborów.
Tak przynajmniej myślałem.
Do czasu, gdy Oscar zrobił mi szach-mat w niecałe dziesięć minut.
– Głuptas z ciebie! – Zwycięzca się zaśmiał. – Byłeś pewien, że nie zbiję twojej damy, jeśli wymaga to poświęcenia mojej!
– Bo tak postąpiłby każdy normalny!
– No to ja będę nienormalny! W tej grze, aby wygrać, wystarczy sobie uświadomić jedną rzecz: pionki stworzone są po to, aby umierać. Nie możesz bać się poświęcenia ich. To przecież nie ludzie. W co teraz gramy?
– C-co?
– No… przecież mamy zamiar grać, aż mnie pokonasz. Więc w co chcesz teraz?
– Niech będą warcaby – westchnąłem.
Po zaledwie trzech lub czterech minutach tu także poległem.
Kolejną grą, którą wybrałem, były bierki. I tu jednak przegrałem. Okazało się, że Oscar jest nie tylko chytry i mądry, ale również zręczny.
– Ha, ha! I co dalej? – Oscar śmiał się ze mnie jak dziecko.
– Chińczyk – odparłem.
W tej grze liczy się strategia… i trochę szczęścia. Niemniej i w nią Oscar wygrał.
– To przez to, że nie mogłem wyrzucić szóstki na koniec – mruknąłem.
– Po prostu duma nie pozwala ci przyjąć porażki! Lama! Miałem lepszą strategię!
– S-spadaj! Zniszczę cię… w… – spojrzałem na pudełko, które wziąłem do rąk, i przeczytałem nazwę kolejnej gry – grzybobraniu?
– Oh my… – westchnął chłopak. – Co ty, pięciolatek?
– Przypomnę tylko, że to twoja gra…
W grzybobraniu jednak nie sprzyjało mi szczęście. Niestety, ta gra na tym się opiera. Przegrałem. Znowu.
– Uno!
– Wojna!
– Piotruś!
I wiele innych, których nie byłem już w stanie wymienić. Przegrałem we wszystkich grach, które miał Oscar. Nie byłem w stanie myśleć. Chciałem iść spać, lecz nie mogłem. Bo musiałem grać. Musiałem pokonać tego pieprzonego mistrza planszówek. Musiałem…
– Z-zagrajmy w – zaproponowałem wyczerpany – papier… kamień, nożyce…
– Okej! – odparł wesoło ciągle pełen energii Oscar.
– Trzy… czte-ry!
Pokazałem nożyce. A Oscar papier.
– Hurra! – krzyknąłem, zrywając się z dywanu, na którym siedzieliśmy. – A teraz dobranoc – dodałem, momentalnie padając z powrotem na podłogę.
Natychmiast zasnąłem.
ROZDZIAŁ 3
Krwistoczerwony pomidor
– Luka, wstawaj!
– Do szkoły się spóźnisz!
– Nie, nie! Do pracy! Masz trzydzieści cztery lata, żonę i dwójkę dzieci. Musisz ich utrzymać.
Powoli otworzyłem lewe oko.
Po chwili jednak błyskawicznie dołączyło do niego również prawe. Na szybko analizowałem swoją sytuację. Leżałem w obcym miejscu, na dywanie. Nie, to nie było obce miejsce, a salon mojego domku. Zasnąłem tu wczoraj.
Właściwie to już dzisiaj.
Wczoraj zaś… Pani Emma… Zadania… Gra… Ucieczka…
Boli mnie głowa.
– Wstawaj, leszczu – rozkazał siedzący na ziemi Oscar ze zwycięskim uśmiechem.
– Leszczu? – powtórzyłem.
– A jak mam nazwać kogoś, kto przegrał ze mną siedemnaście razy?
W salonie oprócz Oscara byli jeszcze Mike i dwóch chłopaków spoza naszego domku. Okularnik i rudy.
– Mieliśmy was zawołać na zbiórkę – wyjaśnił sytuację chłopak w okularach, zapewne czując na sobie mój pytający wzrok. – Dyrektor mówił, że śniadanie jest o ósmej, pamiętacie?
– Każdy już był na miejscu, a wy sobie spaliście! – Rudy się zaśmiał.
Wszyscy się zaśmiali.
Ale czy mamy prawo się śmiać? Przecież w nocy byliśmy świadkami śmierci pani Emmy.
Zrobiło mi się słabo.
Nagle zauważyłem, że wszyscy spoważnieli.
Jakby dotarły do nich wczorajsze wydarzenia.
Zaraz jednak znów się zaśmiali, lecz bardzo nienaturalnie, sztucznie. Wymuszali uśmiechy na swoich ustach.
– Idioci… – westchnął Oscar.
– Jak się czujesz? – spytał mnie okularnik.
– Carlos! – krzyknął rudy.
– Podobno nieźle wczoraj przypieprzyłeś w ziemię – dokończył chłopak, po czym patrząc na rudego, wzruszył ramionami. – Właśnie, mam na imię Carlos.
Czyli już wszyscy wiedzą o moim wypadku… Cóż, plotki się rozchodzą.
– A ja jestem Leo – przedstawił się drugi gość.
– Dlaczego wszyscy rudzi mają na imię Leo? – spytał Mike.
– Bo lew jest rudy – powiedział dumnie Leo.
– Twój znak zodiaku to też Lew? – spytał Carlos. – To by było ciekawe.
– Nie! Baran!
– Rudzi po prostu mają mało kreatywnych rodziców. O to chodzi – westchnął Oscar.
– Lis też jest rudy – odezwał się Mike.
– He, he, Fox, idziemy. – Oscar się zaśmiał.
– Przestań nazywać mnie Fox! – krzyknął rudowłosy.
Podczas ich kłótni poszedłem się ogarnąć. Zaskoczyło mnie, że po moim powrocie dalej jedynie wykrzykiwali na zmianę „fox” i „leo”. Następnie całą piątką udaliśmy się do budynku, w którym mieściła się stołówka.
– Już się bałem, że coś się stało – powiedział Levi na przywitanie, gdy znaleźliśmy się w pomieszczeniu.
– Luz, tylko zaspaliśmy – odparł Mike.
– Tracimy czas! – martwiła się Leah. – Mieliśmy sprawdzić też jezioro, pamiętacie?
– Byliście już na końcu lasu? – spytałem.
Przecież wczoraj zawróciliśmy wcześniej.
– Ach… – zaczęła Leah. – Tak. Sorki, Luka, że nie zabraliśmy cię później. Poszliśmy tam wcześnie rano. Ja, Noora i Levi.
– I jak? – odezwał się Oscar. – Co było w lesie?
– Cóż… Po półgodzinnym spacerku dotarliśmy do końca lasu – odparł Levi. – Czyli muru.
– Muru? – zdziwił się Mike.
– Muru – potwierdziła Noora. – Był wyższy niż mój dom.
– Był zdecydowanie za wysoki, żeby się na niego wspiąć. Otacza cały ośrodek.
– A gdybyśmy mieli liny? – spytałem.
– Wypróbowaliśmy to! – odparła Leah. – Gdy tylko go znaleźliśmy! Lecz…
– Mur był pod napięciem – dokończył Levi.
– Czyli miałem rację! – wykrzyknął triumfalnie Oscar. – Lepiej było spać!
– Hej, ale teraz przynajmniej mamy pewność! – odparł Levi.
– Okej, wróćmy do tematu – odezwała się nagle Molly. – Kiedy wy spaliście, udało nam się ustalić kilka rzeczy.
– Jakich? – spytał Oscar.
– Przede wszystkim: nie jesteśmy losowo wybrani. Każdy z nas brał udział w konkursie na obóz. Chyba że kogoś z was to nie dotyczy?
Konkurs na obóz?
Ach, tak. To było…
– Wysłałem mail na jakiś adres i opisałem w nim, czemu niby zasługuję, aby tu jechać. No i dzięki temu miałem pojechać za darmo na obóz muzyczny – odparł Mike. – O tym mówicie?
– Tak, właśnie o tym. Luka, Oscar, też tak mieliście?
Pokiwaliśmy głowami.
– Na jakie obozy? – spytała blondynka z kwiatkami we włosach. – Właśnie, nie zdążyliśmy się jeszcze poznać. Na imię mi Juliet. – Dziewczyna wyciągnęła do mnie rękę.
– Luka. – Uścisnąłem jej dłoń, na co blondynka się skrzywiła.
– Dłoń się całuje – mruknęła. – W stodole pana wychowali?
– Ee… – poczułem, że robię się czerwony. – J-jechałem na obóz detektywistyczny… – odpowiedziałem na wcześniejsze pytanie, chcąc zmienić temat.
Było mi jednak wstyd.
Po prostu wstyd.
Teraz wszyscy wiedzą, że miałem ambicje, aby zostać detektywem, a okazuje się, że jestem w tym do bani. Trzymam się chyba najgorzej ze wszystkich. Najpierw zemdlałem na widok ciała, a potem spadłem z drzewa i znów zemdlałem. Przegrałem we wszystkie możliwe planszówki z Oscarem, zasnąłem na podłodze, a na końcu spóźniłem się na zbiórkę. Tymczasem reszta ciężko pracuje, aby się wydostać. Jestem do bani.
– Nie jesteś do bani – odezwała się cicho Noora, która stała obok mnie.
– C-co? – zdziwiłem się. – Skąd wiedziałaś, o czym myślę?
– Telepatia! – Szatynka się zaśmiała. – A tak serio, powiedziałeś to głośno.
– Ale żenada… Proszę, zapomnij…
– Ja jechałem na obóz taneczny – odpowiedział Oscar.
– Okej. Czyli każdy z nas wybierał się na inny obóz. Za darmo. Wysłaliśmy mail na adres, który był reklamowany w Internecie i skończyliśmy w tej grze – podsumowała Ava. – Zaczyna się robić coraz ciekawiej…
– Ale jak by nas tu zebrali? – zagadnął Mike. – Jeśli typ od maili miał tylko ufundować nam obóz, to jakim cudem zaplanował to tak, żebyśmy wylądowali tutaj wszyscy?
– W dodatku pani Emma – zaczęła Sahalie. – Biorąc to czysto na logikę, musiałaby z nim współpracować. A jednak nie żyje…
– Kierowca – odezwała się Ava. – Nasz oprawca to kierowca.
– Oo… To by miało sens – przyznała Noora.
– Ale jechaliśmy w różne miejsca, miały być różne autokary – zauważył Carlos.
– Musiał majstrować przy dokumentach. Niestety, to, jak tego dokonał, pozostanie zagadką… – westchnęła Molly.
– Dzień dobry wszystkim!
Zamarłem. To głos dyrektora.
– Jak wam minęła noc? – spytał. – Z tego, co wiem, nie była zbyt spokojna. Kilkoro z was chciało uciec z obozu. Serio. Jaja sobie ze mnie robicie? Macie to za darmo i narzekacie jeszcze? Sposoby na wydostanie się były aż trzy. Przypomnę: wykonanie zadań, zabicie ducha lub zabicie literalnie kogokolwiek bez bycia odkrytym jako morderca. Do cholery, czemu chcieliście szukać jeszcze jednego sposobu?! Dasz palec i wezmą całą rękę! Ludzie są strasznie chciwi. I często przypłacają to życiem. O właśnie, à propos życia mam dla was pierwsze zadanie, jak obiecałem! Ale proponuję, abyście najpierw zjedli śniadanie. Było tu przygotowane wcześniej, ale nikt z was go nie tknął. W waszym wieku trzeba dużo jeść! Kiedy się najecie, chodźcie na plac zabaw, tam wam wszystko wyjaśnię. Do usłyszenia!
Zerknąłem w stronę zastawionego stołu, przy którym siedział już Leo.
– Sprawdziłem, nie jest zatrute, można jeść – powiedział, przeżuwając.
– Skoro dyrek każe nam wyjść, to zadanie będziemy musieli wykonać natychmiast – westchnęła Molly. – Radzę przygotować się mentalnie.
– To w sumie dobrze, będzie cały dzień na szukanie ucieczki! – ucieszyła się Noora, siadając do stołu.
– Jeszcze w to wierzysz? – westchnąłem, sięgając po pomidora.
Czerwony. Czerwony jak krew pani Emmy. Zmarszczyłem brwi, przyglądając się owocowi. Nie. Ten pomidor jest jednak dużo bledszy.
Poczułem na sobie zdenerwowany wzrok Noory.
– Tak, wierzę – burknęła. – Tylko wiara i nadzieja nam pozostały.
***
Po wyjściu ze stołówki udaliśmy się na plac zabaw. Nie byłem tu wcześniej, ale teraz, gdy było jasno, łatwo było go znaleźć, bowiem znajdował się tuż obok dużego budynku, w którym mieściły się stołówka oraz – z tego, co mówił Leo – świetlica i kilka innych pokoi.
– Usiądźcie sobie wygodnie! – poprosił dyrektor.
Rozejrzałem się dookoła i znalazłem cztery głośniki. Jeden na dachu domku do zabawy, kolejny na szczycie huśtawki i dwa na drzewie. Wszystkie wysoko.
– Pora na zadanie pierwsze! Nie bójcie się! Obiecuję, że nie będzie bolało!
Po całym placu rozległ się zatrważający robotyczny chichot.
***
– Usiądźcie w kółku – rozkazał antagonista. – Na trawie.
– Ta sukienka kosztowała więcej niż twój dom. – Juliet się skrzywiła.
– Juliet, na razie go słuchajmy… – poprosił Leo.
Posłusznie usiedliśmy w kółku, chociaż blondynka zrobiła to z grymasem.
– Teraz proszę, aby jedno z was wstało.
– Właśnie usiadłam i pobrudziłam sukienkę na czerwono, a teraz miałabym wstać? – prychnęła Juliet.
– Chodziło ci o zielony chyba? – spytała Ava.
– T-tak, właśnie to powiedziałam.
– Jedno z was ma wstać – powtórzył dyrektor.
Zaczęliśmy rozglądać się po sobie.
– Okej. – Levi podniósł się z ziemi i otrzepał spodnie z trawy. – Wstałem. Co teraz?
– Spójrz w prawo. Widzisz ten duży dąb? Za nim leży pudełko. Weź je.
Chłopak wykonał wszystkie polecenia i wrócił do nas z dość sporym białym kartonem.
– Otwórz to i zacznij rozgrywkę.
Levi szybko podniósł wieko pudełka, niczym dziecko otwierające wymarzony prezent gwiazdkowy. Zamiast euforii na jego twarzy pojawił się jednak strach.
Chłopak otrząsnął się i pokazał nam zawartość pudełka. Rewolwery. Bardzo dużo rewolwerów. Szybko przeliczyłem. Zrobiło mi się słabo, było ich czternaście.
– Zadaniem pierwszym jest gra w rosyjską ruletkę – wyjaśnił dyrektor. – Każdy z was dostanie rewolwer. Po kolei zakręcicie bębnem, a potem przyłożycie sobie broń do głowy i oddacie strzał. W każdym rewolwerze jest tylko jeden nabój i pod żadnym pozorem nie możecie go wyjąć. Jeśli spróbujcie kombinować lub oszukiwać, przerwę zadanie, a duch ukarze jedno z was. Hm… Molly? Jechałaś na obóz snajperski. Umiesz to obsługiwać? Mogłabyś im pokazać?
– Niestety nie umiem – odparła dziewczyna, chowając ręce do kieszeni, a kąciki jej ust lekko się uniosły. – I co teraz zrobisz? Dyrektorze?
Przez chwilę było cicho. W końcu jednak usłyszeliśmy zrezygnowany głos antagonisty.
– Nagrałem wam filmik. Zobaczcie to.
– Że gdzie niby? – spytał Oscar.
– Telefony. Pudełko ma podwójne dno.
Levi zaczął grzebać w kartonie.
– R-racja… – powiedział.
Korzystając z faktu, że siedziałem obok niego, zerknąłem do pudełka. Były w nim woreczki, każdy podpisany. A te podpisy… to nasze imiona. Rozdaliśmy wszystkim woreczki. W każdym znajdowała się komórka z klapką.
Właśnie! Telefony! Szybko, musimy… Ach… oczywiście brak zasięgu…
– Filmik znajduje się w galerii. Folder o nazwie „Czterdzieści osiem godzin”.
Otworzyłem galerię i wyświetliłem film. Było w nim wyjaśnione, jak zakręcić bębnem rewolweru. Instrukcja rodem z poradników z YouTube. Osobą, która tłumaczyła, była kobieta mająca papierową torbę na twarzy.
Dyrektor sugeruje nam, że jest dziewczyną? A może to zmyłka? A może wskazówka dotycząca ducha?
– Jak już wiecie, to grajmy! To co? Może niech zacznie odważny ochotnik, który przyniósł rewolwery?
Levi momentalnie zbladł. Po chwili jednak uśmiechnął się bardzo naturalnie.
– Co za różnica, czy będę pierwszy, czy ostatni – stwierdził i przyłożył lufę rewolweru do swojej skroni.
Strzelił. Lecz nie zginął. Nie natrafił na nabój.
– Uf! – westchnął, odkładając broń na ziemię. Na jego twarzy pojawiły się krople potu. – To było straszne, ale teraz… czuję się wyjątkowo szczęśliwy, że żyję. Miłe uczucie… Twoja kolej, Luka.
Co? Racja, siedzę obok niego. Idziemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Moja kolej. Umrę? Czuję, że robi mi się strasznie duszno. Obraz mi się rozmazuje. Znowu zemdleję? Trzeci raz. To byłaby żenada. Levi chyba coś mówi. Hm? Wręcza mi broń? A, no tak. Mam się zabić. To takie proste. Czego się boję? Umiem to zrobić. Ja… Ja…
– Udało ci się! – krzyknęła Noora z uśmiechem. – Jakie szczęście…
Była okropnie blada.
Co takiego? Udało mi się zabić?
Otrząsłem się. Trzymałem rewolwer przy swojej głowie. Nawet nie wiedziałem, kiedy pociągnąłem za spust. A jednak… zdołałem przeżyć.
Ukryłem twarz w dłoniach. Otarłem się właśnie o śmierć.
Dlaczego to do mnie nie dociera? Chciałbym czuć więcej.
– Noora, żyj – powiedziałem podświadomie.
Zabrałem dłonie z mojej twarzy, a mój wzrok od razu spotkał się ze spojrzeniem dziewczyny. Uśmiechnęła się łagodnie, ale trwało to zaledwie ułamek sekundy. Szybko przyłożyła rewolwer do swojej głowy i pociągnęła za spust.
Pudło. Na szczęście!
– Udało się… – szepnąłem do siebie.
– Wszystkim się uda. Musi – odparła Noora, odkładając broń na ziemię.
W tym momencie w mojej głowie narodziła się pewna myśl.
Co, jeśli rewolwery nie są naładowane?
Noora była już trzecia. Nic nam nie jest. To dobrze. Ale biorąc pod uwagę, że w bębnie jest sześć miejsc i jeden nabój, to szansa na śmierć wynosi prawie siedemnaście procent. A i tak przeżyłem. Już trzy osoby przeżyły.
Przyjrzałem się broni.
Nie możemy przy niej majstrować. A jednak nie widzimy magazynku bez otworzenia go. Jest on zamknięty, zakryty. Co jest w środku? Czy na pewno znajduje się tam nabój?
Po Noorze była Molly. Blondynka wykonała swoje zadanie bardzo spokojnie i na szczęście nie trafiła na nabój.
Nadeszła kolej Avy.
– Boże, miej nas w swej opiece! – wykrzyknęła dziewczyna, celując we własną głowę.
Ona też przeżyła.
Kolejna była Isla. Drżącymi dłońmi podniosła rewolwer, była przerażona, prawdopodobnie bliska płaczu. W chwili pociągnięcia za spust wyglądała jednak nadzwyczaj spokojnie. Na szczęście nie natrafiła na nabój.
– Czyli moja kolej – powiedziała smutno Sahalie, kręcąc bębnem. – Przydałyby się jakieś ostatnie słowa… Jejku… Jestem do bani. Nawet w momencie potencjalnej śmierci nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Żałosne.
– Może tak powinno być? – odezwała się Leah. – To czyni życie kompletnym. Jeśli możesz umrzeć w każdej chwili bez nudnych wywodów, to znaczy, że jesteś dobrym człowiekiem.
– Czy ja wiem – westchnęła Sahalie, uśmiechając się lekko, po czym pociągnęła za spust, celując w swoją głowę.
Usłyszałem głuche pstryknięcie. Na szczęście Sahalie także się udało.
– Dobrzy ludzie nie umierają tak łatwo – stwierdziła Leah.
Teraz była jej kolej. Dziewczyna uśmiechnęła się do nas, kręcąc bębenkiem, po czym się przeżegnała. Wycelowała w swoją głowę. Na szczęście nic jej się nie stało.
Niebieskowłosa wymusiła pokrzepiający uśmiech wobec siedzącego obok niej Carlosa.
Chłopak wziął rewolwer do rąk.
– Ryzyk-fizyk – powiedział, kręcąc bębenkiem. – Hi, hi! Pa, pa, Leosiu! – dodał, machając do siedzącego naprzeciw rudowłosego.
Zabawnie to wyglądało. Drobny piegowaty chłopak przykładał sobie broń do skroni i z uśmiechem machał do kolegi.
– Pa, pa, Carlosku! – odparł Leo, również machając.
Okularnik pociągnął za spust. Usłyszałem donośny huk. Chłopak momentalnie upadł na ziemię.
– C-co… – Leo niepewnie przestał machać.
– N-nie żyje… Nie!
Z głowy Carlosa lała się krew. Po chwili było jej pełno na ziemi. Trawa w kolorze nadziei zmieniła swą barwę na szkarłat. Kolor cierpienia i śmierci. Zrobiło mi się niedobrze. Miałem ochotę krzyczeć, ale nie byłem w stanie wykrztusić z siebie słowa. Wydawało mi się, że jeśli tylko otworzę usta, zwymiotuję. Obraz na chwilę kompletnie się zamglił. Widziałem tylko przestraszone oczy Carlosa, jego rozerwaną od strzału czaszkę i coś na wzór uśmiechu na jego martwej twarzy.
– N-nie! – krzyknęła Leah. Po jej policzkach spływały łzy.
Reszta słów do mnie nie docierała. Noora zasłoniła mi oczy.
Boi się, że znów zemdleję? Jestem żałosny. Dlaczego tylko ja…? Powinienem tam leżeć w kałuży krwi zamiast Carlosa. On bardziej przydałby się tej grupie. Ja nie umiem zrobić niczego, dosłownie niczego. Jedynie sprowadzam problemy.
– W końcu zaczęło się coś dziać! – Usłyszałem rozentuzjazmowany głos antagonisty. – Dacie radę kontynuować? Czy zawładnie wami strach? Póki wszyscy nie oddadzą strzału, nie wolno wam wstać ze swoich miejsc. Ciekawe, jak długo dacie radę siedzieć obok trupka.
Noora odsłoniła mi oczy.
– Damy radę – powiedziała. – Luka, wytrzymaj.
Czułem się źle z tym, że nie byłem nawet w stanie spojrzeć raz jeszcze na Carlosa. Marzyłem jedynie o tym, aby jak najszybciej stąd uciec. Ze łzami w oczach wpatrywałem się w dal, unikając spojrzeń kogokolwiek.
– Zabiję cię – syknął Leo.
Jego aura drastycznie się zmieniła. Czułem pewnego rodzaju mrok, emanującą z niego nienawiść. A więc to tak wygląda chęć zemsty.
– D-dokończmy to szybko! – poprosiła Semi, ściągając z siebie bluzę i tym gwałtownym ruchem sprawiając, że na nią spojrzałem.
– S-semi?! Tu są chłopcy! – krzyknęła Leah. – O… nieważne… – dodała, gdy po chwili okazało się, że zielonowłosa miała pod spodem drugą identyczną bluzę.
Zimno jej?
Semi drżącymi dłońmi przykryła swoją białą bluzą jeszcze chwilę temu machającego wesoło Carlosa. Z powodu szoku nikt jej nie zapytał o powód tego dziwnego ubioru. Zielonowłosa przyłożyła sobie broń do głowy. Westchnęła krótko i zamknęła oczy. Szybko pociągnęła za spust. Odetchnąłem z ulgą, kiedy dookoła rozległo się jedynie głuche kliknięcie broni. Ale Carlos… On…
Zaraz zwymiotuję. Zemdleję. Zemdleję czy zwymiotuję? To jest prawdziwa ruletka.
– Wow… – odezwał się Mike. – Zrobiłaś to odważnie.
– Twoja kolej, Juliet – poleciła Semi.
– Ciekawe, czy spotka mnie tragiczne zakończenie – powiedziała Juliet, z uśmiechem przykładając broń do skroni.
Juliet przeżyła strzał. Zostały tylko trzy osoby. Oscar, Mike i Leo.
– Wiecie co – zaczął Oscar, oglądając broń dookoła – zadań ma być trzynaście, to jest pierwsze. Skoro jest nas czternastka, to aby choć jedno z nas przeżyło grę, na każdym poziomie powinna zginąć maksymalnie jedna osoba. Myślę, że taki jest cel antagonisty. Te liczby nie mogą być przypadkowe.
– Ale rosyjska ruletka to loteria – stwierdziła Leah. – Antagonista nie mógłby tego kontrolować…
– Dlaczego nie? Może element losowania nie był przy oddawaniu strzału, a wcześniej? Nie zastanawialiście się, dlaczego każdy z nas dostał własną broń? – Blondyn roześmiał się gwałtownie. – Ha, ha! Ale jesteście głupi. Tylko jedna z nich była naładowana! A skoro Carlos umarł, to nie mam czego się bać – dodał, przykładając lufę do swojej skroni i puszczając nam oczko.
– Cieszysz się z tego powodu?! – krzyknął Leo.
– Nie wiem, może. To nie tak, że jestem szczęśliwy, bo on nie żyje. Ale jednocześnie na pewno cieszę się, że ja tutaj nie umrę – odparł Oscar, pociągając za spust.
Po sekundzie padł na ziemię bez ducha.
Oscar…? To za dużo. Ja… zaraz… ciemno się robi…
– N-nie! – krzyknęła Sahalie.
– To za Carlosa! – stwierdził Leo. – Karma jest suką!
– P-poważny jesteś?! – odparł Levi. – Nie można się cieszyć z żadnej śmierci!
To się nie dzieje naprawdę… Ale Oscar przecież mówił, że ktoś musi przeżyć grę. Czy antagonista ma inny cel? Chce nas wybić co do nogi?!
– Głupi jesteście, czy co? – westchnęła Molly. – Oscar, kończ ten cyrk.
Odruchowo spojrzałem na blondyna leżącego bez ruchu. Po chwili usłyszałem dochodzący z jego strony śmiech. Oscar podniósł się do pozycji siedzącej.
– Ha, ha, ha, ha! – Śmiał się dalej. – Przybyłem z zaświatów! Buu!
– Z-zombie! – krzyknął Mike.
– To miało brzmieć jak duch. – Blondyn wzruszył ramionami.
– Ludzie… – westchnęła Molly. – Gdyby strzelił, tobyście to usłyszeli. To nie komiks czy film bez dźwięku. A on padł mimo ciszy. Chyba łatwo się domyślić, że symuluje?
Szczerze mówiąc, w stanie, w jakim się znajdowałem, co najmniej połowa bodźców do mnie nie docierała. Mógłbym nie zwrócić uwagi na dźwięk, nawet gdyby rewolwer rzeczywiście wypalił.
– Ha, ha, ha! – Oscar śmiał się dalej. – Gdybyście widzieli swoje miny!
Mike przez chwilę też się śmiał, ale myślę, że zaraz zdał sobie sprawę, że to raczej nie na miejscu, i dlatego przestał.
– Teraz ty, Mike – powiedział Oscar. – Chyba nie zwątpiłeś w moją teorię? Na każdym poziomie umrze jedno z nas, nie ma innej możliwości. Mike, nie umrzesz tutaj.
– Wierzę ci – przyznał fioletowowłosy, celując w swoją głowę. – Bang!
Pociągnął za spust, ale szczęśliwie nie trafił na nabój. Został już tylko Leo.
– Dlaczego Carlos… – szepnął rudowłosy. – To przez to, że machaliśmy do siebie! To moja wina! Za szydzenie sobie ze śmierci on został ukarany. W takim razie ja także…!
Chłopak bardzo gwałtownie pociągnął za spust przy swojej głowie. Jego życie nie skończyło się jednak w tym momencie. Rudowłosy zaczął płakać.
Po chwili dołączyła do niego Leah. Chwilę zajęło nam uspokojenie tej dwójki.
– W jaki sposób to zostało skonstruowane? – pytałem siebie. – Mieliśmy aż tyle szczęścia? Może Oscar ma rację? Ale jak dyrektor to zaplanował? Jak działa ta broń? Tylko jeden rewolwer był naładowany? No, Oscar tak mówił…
– Co tam mruczysz? – spytał Levi.
– J-ja? Sorki…
– Idźcie spać. – Usłyszeliśmy znudzony głos dyrektora obozu. – Ja tu posprzątam. Ale przyznaję… to było fajne przedstawienie.
– Ty gnido! – wrzasnął Leo. – Zabiję cię!
Chłopak wstał i zaczął z całej siły uderzać w drzewo, na którym znajdowała się jedna z kamer. Nagle upadł na ziemię.
– Leo?! – krzyknęła Noora.
W tym momencie na trawę padł Oscar. Zaczął głośno chrapać.
– Chyba nie zaśniemy jeszcze na wieki? – spytała Ava, powoli układając się na ziemi.
Zauważyłem, że Leah i Semi też już śpią. Tuż obok ciała przykrytego białą bluzą.
Moje powieki stały się okropnie ciężkie. Nie mogłem utrzymać głowy w pionie.
Sam nie wiem, kiedy odpłynąłem.
ROZDZIAŁ 4
Żółty
Kiedy się ocknąłem, pierwszym pomyślanym przeze mnie słowem było imię. Carlos. Chłopaki nie płaczą, co? Detektywom tym bardziej nie wypada. Ja jednak nie miałem prawa nazywać się detektywem. Nie mogłem powstrzymać się od płaczu.
Większość z nas płakała. Siedzieliśmy dalej w kółku na trawie, tak jak przed utratą przytomności.
Dyrektor jednak zabrał ciało Carlosa, jedyne, co po nim pozostało, to zakrwawiona bluza Semi. Nastąpiło gwałtowne zderzenie z rzeczywistością. To nie był żart. Carlos zginął momentalnie, nie było mowy o walce.
Nie ma dla nas ratunku. Umrzemy tutaj.
– Boję się – szepnęła Noora. – Ptaki są przerażające.
Wszyscy wpatrywali się w ziemię, ona zaś spoglądała w górę, w niebieskie bezchmurne niebo.
– Co? – zdziwiłem się. – Ptaki? Dlaczego teraz o tym mówisz?
Dziewczyna spojrzała na mnie smutno i powiedziała:
– Ty boisz się śmierci. Ja boję się ptaków. Tyle.
***
Resztę dnia planowałem przesiedzieć samotnie pod kołdrą. I to postanowienie natychmiast przemieniłem w działanie. Ucieczka nie miała sensu. Rozmawiać z innymi też nie byłem w stanie. Jedyne, co pozostało, to czekać na kolejne zadanie.
Ale na co mamy czekać? Na śmierć? Ta gra jest na poważnie. Naprawdę możemy zginąć. Nie, żadne „możemy”, my naprawdę zginiemy. Chyba że znajdziemy ducha. To ma być cel tej gry? Tylko, jeśli każdy zacznie go szukać, zaczniemy podejrzewać siebie nawzajem, a w najgorszym wypadku się zabijać… Krwawa masakra. Będzie jeszcze gorzej.
Potrzebny nam plan. Plan obmyśli lider. Kto jest liderem grupy w naszej historii? Levi? Leah? A może Molly? Cóż, na pewno nie ja. Ja jestem tylko obserwatorem i… Nie. Nie mogę się już nawet nazwać detektywem.
– Luka!
Tylko nie ten wkurzający głos.
Szczerze mówiąc, to nic do niego nie miałem, po prostu w tamtej chwili naszła mnie ochota, by się zabić albo chociaż poleżeć w ciszy.
Zakryłem uszy poduszką.
– Luka! – Ponownie dobiegł mnie krzyk Mike’a.
Usłyszałem kroki.
Mike jest już w pokoju. Zbliża się?
Podłoga zaskrzypiała.
Sprawdziłem tę deskę wczoraj, tylko ona jedna skrzypi. Jest oddalona metr od mojego łóżka. Mike właśnie na nią nadepnął, zatem jest już…
– Luka! – wydarł się, ściągając ze mnie kołdrę.
Trzymałem ją mocno, lecz nie udało mi się wygrać z fioletowowłosym.
– Co chcesz? – westchnąłem.
– Wyjdź z tego głupiego kokonu – odpowiedział.
– Nie jest głupi – odparłem, próbując wyrwać kołdrę z rąk kolegi.
On jednak tylko pociągnął ją mocniej i zaczął chichotać.
– Jak możesz się teraz śmiać? – szepnąłem.
– A jak ty możesz leżeć w kokonie przez trzy godziny? – zapytał, puszczając kołdrę. – Ja też w środku mam ochotę się rozryczeć, ale nie mogę tego zrobić!
– Męska duma czy jak? – Nareszcie zdołałem przyciągnąć kołdrę do siebie.
– Nie! Po prostu uświadomiłem sobie, że mogę umrzeć nawet jutro – Mike niedbale przeczesał włosy dłonią i usiadł na krawędzi łóżka. – Nie chcę spędzić ostatniego dnia życia na mazaniu się. Jesteśmy skazańcami, rozumiesz? Wkrótce wymierzą nam karę śmierci! A dziś jest nasz ostatni wieczór!
– Przesadzasz…
– To ty ryczysz pod kołdrą od trzech godzin. Kto tu niby przesadza?! Słuchaj, nie jestem jedyny, który myśli, że musimy się bawić, póki możemy. – Mike zaśmiał się w pewien sposób złowieszczo.
– Kto jeszcze?
– Czeka nas ważna misja. – Fioletowowłosy unikał konkretnej odpowiedzi.
– Jaka? – dopytywałem się.
Uśmiech chłopaka stał się jeszcze bardziej niepokojący.
– Dziewczyny poszły dziś na plażę! – oznajmił nadzwyczaj radośnie.
– Hm? – Podparłem brodę ręką i wpatrywałem się we współlokatora, oczekując dalszych wyjaśnień. – Więc co w związku z tym?
– Też chcesz popływać? – spytał Oscar, który właśnie wszedł do pokoju. – Możemy iść jutro, nie wiem.
– Jesteś głupi czy jak?! – burknął Mike, odchylając głowę. – Nie chcę z wami na plażę! Wbijamy do dziewczyn! – wyjaśnił, robiąc pistolety z palców.