Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
20 osób interesuje się tą książką
Najsłynniejszy poradnik psychologiczny o budowaniu poczucia własnej wartości. Książka ta udziela odpowiedzi na cztery ważkie pytania: „Czym jest poczucie własnej wartości?”, „Dlaczego jest ważne?”, „Co można zrobić, aby podnieść jego poziom?” i „Jaką rolę pełnią inni w jego kształtowaniu?”.
Kwestia samooceny – nazywanej też poczuciem własnej wartości – to modny temat w najlepszym tego słowa znaczeniu. Smutna prawda o powszechnym braku zdrowej samooceny daje o sobie znać z ogromną siłą, domagając się rozwiązań. Nathaniel Branden należy do ścisłego grona prekursorów wiedzy o samoocenie i uzdrawianiu, a „6 filarów poczucia własnej wartości” to swoista suma jego wcześniejszych doświadczeń i publikacji.
„Z mojego doświadczenia wynika, że większość ludzi nie docenia własnych sił, by przeprowadzić zmiany i się rozwijać. Są przekonani, że schemat z wczoraj trzeba powtórzyć jutro. Nie dostrzegają możliwości wyboru, która obiektywnie istnieje. Rzadko uświadamiają sobie, jak wiele mogą dla siebie uczynić, jeśli za cel postawią sobie prawdziwy rozwój i wysoką samoocenę i jeśli będą skłonni wziąć odpowiedzialność za własne życie”.
(fragment książki)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 436
Przedmowa do polskiego wydania
Z prawdziwą przyjemnością prezentujemy Państwu Sześć filarów poczucia własnej wartości dr. Nathaniela Brandena (8.04.1930 – 3.12.2014).
Świat, w którym żyjemy, możemy poznawać i rozumieć w trzech zasadniczych aspektach: materii, życia i ducha. Materią zajmuje się fizyka, zjawiskiem życia – biologia, duchem – do niedawna wyłącznie religia. W dwudziestym wieku postęp wiedzy w każdej z tych dziedzin był oszałamiający. Niesie wręcz rewolucyjne konsekwencje. W fizyce odkrycie budowy atomu, teoria względności Einsteina i mechanika kwantowa umożliwiły powstanie takich wynalazków, jak komputery i lasery, z drugiej zaś strony zagroziły ludzkości wizją zagłady. Biologia molekularna, genetyka, udane eksperymenty z klonowaniem ssaków rzucają zupełnie nowe, niekiedy szokujące światło na zjawisko życia.
Ale postęp dokonał się także w trzeciej dziedzinie – ducha. Przyszedł z dwóch kierunków, pozornie niemających z sobą nic wspólnego: informatyki i psychologii. Rozwój komputerów zapoczątkował lub istotnie zaktywizował badania nad procesami uczenia się, sztuczną inteligencją, świadomością. Profesor Richard Dawkins powołał do istnienia memetykę, naukę o „życiu” informacji.
Z drugiej strony psychologia przestała zajmować się wyłącznie patologiami. Zaczęła stawiać pytanie: „Co to znaczy być człowiekiem?”. Zajęła się umysłem, świadomością, emocjami, motywacją. Przeszła w ten sposób do konkretnych badań nad tajnikami ludzkiej psychiki, eliminując potrzebę zabobonnej wiary w gniewnych bogów, ciskających gromy na bezwolnych Ziemian. Pewne jej odłamy skoncentrowały się na kluczowej roli poczucia własnej wartości oraz na rozwoju osobowości.
Nathaniel Branden już w 1954 roku rozpoczął badania nad zjawiskiem poczucia własnej wartości. Oparta na wieloletniej pracy koncepcja sześciu filarów jest niesłychanie logiczną, zwartą i genialnie prostą teorią motywacji.
Wiedza, którą zdobywamy na temat funkcjonowania materii, za pośrednictwem dokonań techniki przyczynia się do wygodniejszego życia. Rewelacyjne odkrycia w biologii i medycynie mają wpływ na kolejne pokolenia i kiedyś doprowadzą do powstania świata dziś trudno wyobrażalnego. Jednak z punktu widzenia przeciętnego człowieka właśnie ta trzecia rewolucja dwudziestego wieku, rewolucja życia duchowego, jest najważniejsza. To właśnie odkrycie praw, jakim podlega nasza psychika, zrozumienie, jak radzić sobie z emocjami, panować nad przeciwnościami losu, wyznaczać sobie cele, znajdować motywację do działania, kochać i być kochanym, świadomie brać udział w cudownej przygodzie, jaką jest życie – zasadniczo decyduje o sukcesie człowieka w dzisiejszym świecie. Dr Nathaniel Branden śmiało może być nazwany Einsteinem psychologii dwudziestego wieku, a jego teoria sześciu filarów zasługuje na Nagrodę Nobla. Jak to zwykle z wielkimi odkrywcami bywa, dr Branden był człowiekiem niesłychanie skromnym, nie zabiegał o popularność.
Tadeusz Niwiński
Vancouver, Kanada, kwiecień 1998
Przedmowa
W książce tej pragnę opisać, szerzej i głębiej niż w poprzednich pracach, najważniejsze czynniki, od których zależy poczucie własnej wartości. Jeżeli uznać, że wysoka samoocena1 świadczy o zdrowiu umysłowym, to niewiele czynników ma równie istotne znaczenie.
Zawirowania naszych czasów wymagają od ludzi wyraźnego poczucia tożsamości, kompetencji i własnej wartości. Załamanie się stałych reguł kulturowych, brak wartościowych modeli postępowania, niewiele inspirujących społecznych ideałów, dezorientujące, gwałtowne zmiany, które stały się trwałą cechą naszego życia – wszystko to składa się na zbyt skomplikowany obraz sytuacji, by w jej obliczu móc nie wiedzieć, kim jesteśmy, lub by sobie nie ufać. Skoro nie możemy odnaleźć stabilności w świecie, musimy stworzyć ją w nas samych. Życie z niską samooceną to narażanie się na wielkie straty. Takie właśnie rozważania skłoniły mnie do napisania tej książki.
Ogólnie rzecz ujmując, książka stanowi odpowiedź na cztery pytania: Czym jest samoocena? Dlaczego jest ważna? Co można zrobić, by podnieść jej poziom? Jaką rolę pełnią w jej kształtowaniu inni ludzie wokół nas?
Samoocenę kształtują czynniki zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne. Mówiąc „wewnętrzne”, mam na myśli te, które tkwią w człowieku lub są przez niego stworzone, jak na przykład system przekonań czy sposoby zachowania. Mówiąc „zewnętrzne”, mam na myśli czynniki środowiskowe, takie jak informacje przekazywane w sposób werbalny lub niewerbalny, doświadczenia nabywane w kontaktach z rodzicami, nauczycielami, innymi osobami oraz organizacjami i kulturą. Badam samoocenę z zewnątrz i od środka. Jaki udział w jej kształtowaniu ma sam człowiek, a jaki inni ludzie. O ile wiem, nie prowadzono wcześniej na ten temat żadnych badań.
Kiedy w roku 1969 wydałem Psychology of Self-Esteem, sądziłem, że na ten temat powiedziałem już wszystko. Jednak w 1970 roku uznałem, że chcę poruszyć jeszcze pewne zagadnienia, i napisałem Breaking Free. W 1972 roku, by zapełnić niektóre luki, napisałem The Disowned Self. Stwierdziłem, że to już absolutnie wszystko, co można powiedzieć o samoocenie, i zająłem się innymi tematami. Minęło około dziesięciu lat. Zacząłem myśleć o tym, czego doświadczyłem i jak wiele nauczyłem się o poczuciu własnej wartości od czasu powstania pierwszej książki. Tak zdecydowałem się napisać jeszcze jedną, „tę ostatnią”. Praca Honoring the Self ukazała się w 1983 roku. Kilka lat później uznałem, że warto będzie napisać coś dla ludzi, którzy chcą sami pracować nad samooceną – powstał podręcznik How to Raise YourSelf-Esteem, wydany w 1986 roku. Z pewnością wyczerpałem temat, powiedziałem sobie. W tym samym czasie zagadnienie samooceny stało się bardzo modne, wszyscy o nim mówili, pisano książki, prowadzono wykłady, organizowano konferencje, ale nie byłem zachwycony jakością tego, co prezentowano. Prowadziłem z kolegami zagorzałe dyskusje, bo choć niektóre prace były naprawdę wspaniałe, to – niestety – nie wszystkie. Zdałem sobie sprawę, jak wielu tematów nie poruszyłem do tej pory i jak wiele z tego, o czym wiem, jeszcze nie wypowiedziałem. Nade wszystko dostrzegłem konieczność szerszego opisania czynników, które podtrzymują wysoką czy zdrową samoocenę (słów „wysoka” i „zdrowa” używam zamiennie). Po raz kolejny odczułem przymus zgłębienia tego niewyczerpanie bogatego tematu i dotarcia do najtajniejszych pokładów obszaru, który jest dla mnie najważniejszym zagadnieniem psychologicznym. Zrozumiałem, że to, co wiele lat temu rozpoczęło się jako zainteresowanie czy fascynacja, teraz stało się moją misją.
Kiedy zastanawiam się nad korzeniami tej pasji, sięgam pamięcią do czasów, gdy byłem nastolatkiem, a moja rodząca się potrzeba autonomii stanęła w kolizji z naciskami otoczenia, by się podporządkować. Trudno obiektywnie opisać tamten czas i nie chcę być posądzony o wyniosłość, której nie odczuwałem i nie odczuwam. Prawdą jednak jest, że w okresie dorastania miałem niewypowiedziane, ale głębokie poczucie swojej misji życiowej. Byłem przekonany, że nie ma nic ważniejszego niż umiejętność patrzenia na świat własnymi oczami. Myślałem, że tak powinni odczuwać wszyscy. I to przekonanie nigdy się nie zmieniło. Byłem świadom nacisku otoczenia, bym przyjmował i wchłaniał wartości grupy – rodziny, wspólnoty, kultury. Wydawało mi się, że jestem zmuszany do rezygnacji z własnych sądów oraz z przekonania, iż najważniejszą rzeczą jest moje życie i to, co z nim zrobię. Widziałem, jak rówieśnicy poddawali się, tracili zapał, i w swoim, czasami bolesnym, samotnym zakłopotaniu chciałem zrozumieć dlaczego. Dlaczego dorastanie oznacza poddawanie się? Tak jak jednym wielkim pragnieniem od czasu mojej młodości było rozumienie świata, tak drugim, nie mniej silnym, chociaż może nie w pełni świadomym, była potrzeba komunikowania swoich przemyśleń, a nade wszystko, własnej wizji życia. Upłynęło wiele lat, zanim zrozumiałem, że jestem nauczycielem – nauczycielem wartości. Mottem całej mojej pracy, naczelną zasadą, którą pragnąłem przekazać, jest stwierdzenie: Twoje życie jest ważne. Szanuj je. Walcz o to, co dla ciebie najlepsze.
Sam też walczyłem o własne poczucie wartości i opisuję te zmagania w niniejszej książce. Pełen ich obraz znaleźć można w moich wspomnieniach Judgement Day. Nie będę udawał, że wszystko, co wiem o poczuciu wartości, pochodzi od moich pacjentów z sesji terapeutycznych. Niektórych najważniejszych rzeczy nauczyłem się na własnych błędach, w sytuacjach, w których zawyżałem lub zaniżałem swoją samoocenę. Chwilami piszę jak nauczyciel dla siebie samego.
Naiwne byłoby twierdzenie, że oto wypowiadam ostatnie słowo na temat psychologii samooceny, niemniej książka ta stanowi zwieńczenie całej wcześniejszej pracy. Pierwsze wykłady na temat poczucia własnej wartości i jego wpływu na miłość, pracę i szczęście wygłaszałem pod koniec lat pięćdziesiątych, a pierwsze artykuły na ten temat opublikowałem w latach sześćdziesiątych. Wielkim wyzwaniem było wówczas uświadomienie ludziom wagi tej problematyki.
„Samoocena” nie była terminem powszechnie używanym. Dzisiaj z kolei niebezpieczeństwo tkwi w powszechnej modzie na posługiwanie się tym pojęciem. Wszyscy go używają, co nie znaczy, że rozumieją. Jeśli nie do końca rozumiemy znaczenie pojęcia „samoocena” i czynników wpływających na jej kształtowanie, jeśli myślimy nieprecyzyjnie, stosujemy nadmierne uproszczenia lub „przesłodzenia” typowe dla psychologii jarmarcznej – wyrządzamy większą szkodę, niż gdybyśmy tematu nie poruszali w ogóle. Dlatego też w rozdziale pierwszym, dotyczącym badania źródeł samooceny, rozpoczniemy od określenia, czym ona jest, a czym nie jest.
Czterdzieści lat temu, kiedy zaczynałem się zmagać z pytaniami z zakresu samooceny, uświadomiłem sobie, że stanowi ona klucz do zrozumienia motywacji. Był rok 1954. Miałem 24 lata, studiowałem psychologię na Uniwersytecie Nowojorskim i miałem bardzo niewielkie doświadczenie terapeutyczne. W historiach opowiadanych przez moich pacjentów próbowałem odnaleźć wspólny mianownik. Zaskoczyło mnie, że niezależnie od poruszanych przez nich tematów, zawsze pojawiały się pewne wspólne elementy: poczucie winy, nieadekwatności, wstydu, niższości, wyraźny brak samoakceptacji, wiary w siebie i miłości. Innymi słowy, problem z poczuciem własnej wartości.
W swoich wczesnych pracach Zygmunt Freud sugerował, że symptomy neurotyczne można rozumieć jako bezpośredni wyraz lęku lub mechanizmy obrony przed nim, co wydaje mi się hipotezą o wielkim znaczeniu. Zacząłem zastanawiać się, czy symptomy i skargi, z którymi się spotykałem, można rozumieć jako bezpośredni wyraz niewłaściwej samooceny (na przykład poczucie bezwartościowości, ekstremalna bierność, poczucie nieskuteczności) lub mechanizm obronny przed niewłaściwą samooceną (na przykład nadmierne przechwalanie się i pyszałkowatość, kompulsywne odreagowywanie seksualne, nadmiernie kontrolne zachowania społeczne). Nadal uważam ten pogląd za bardzo atrakcyjny. Podczas gdy Freud myślał w kategoriach mechanizmów obronnych ego, strategii służących obronie ego przed zachwianiem równowagi spowodowanej lękiem, ja myślę w kategoriach mechanizmów obronnych samooceny, strategii służących obronie samooceny przed zagrożeniami wewnętrznymi lub zewnętrznymi (lub ich wyobrażeniami). Innymi słowy, wszystkie znane mechanizmy obronne, które opisał Freud, można uznać za próbę obrony samooceny.
Kiedy udałem się do biblioteki po materiały z zakresu samooceny, nie znalazłem prawie niczego. Indeks rzeczowy nie zawierał takiego hasła. W końcu trafiłem na krótkie wzmianki u Williama Jamesa, jednak nic nie wydało mi się dostatecznie wyczerpujące ani nie dawało odpowiedzi, których szukałem. Freud sugerował, że mały szacunek do siebie wynika z odkrycia przez dziecko, iż nie może odbywać stosunków seksualnych z matką lub ojcem, co miało wywoływać poczucie bezradności („nie mogę niczego”). To wyjaśnienie nie wydało mi się przekonujące. Alfred Adler sugerował, że poczucie niższości jest początkowo obecne u każdego człowieka, po pierwsze dlatego, że przychodzi na świat jako istota słabsza fizycznie, po drugie z racji faktu, iż wszyscy inni (dorośli i starsze rodzeństwo) są więksi albo silniejsi. Inaczej mówiąc, nasz pech polega na tym, że nie rodzimy się jako doskonali dorośli. Również to wyjaśnienie nie wydało mi się pomocne.
Problem samooceny opisywali także inni psychoanalitycy, jednak w kategoriach, które były tak odległe od mojego rozumienia zagadnienia, że wydawało się, iż mówimy o zupełnie innych sprawach (dopiero znacznie później dostrzegłem pewne związki między tamtymi pracami a moją). Aby wyjaśnić i lepiej zrozumieć zagadnienie, opierałem się więc głównie na własnych refleksjach, które pojawiały się podczas pracy z ludźmi. Kiedy temat stał się dla mnie bardziej klarowny, dostrzegłem, że poczucie własnej wartości stanowi wielką i ważną potrzebę człowieka, niezbędną do zdrowej adaptacji, to znaczy do optymalnego funkcjonowania i samorealizacji. Do tego stopnia, że jeśli ta potrzeba nie zostaje zaspokojona, człowiek cierpi, jego rozwój zostaje zahamowany.
Poza zaburzeniami, które mają podłoże biologiczne, nie przychodzi mi do głowy żaden problem psychologiczny – zaczynając od lęku i depresji, poprzez niepowodzenia szkolne i zawodowe, lęk przed intymnością, szczęściem lub powodzeniem, problemy z alkoholem i narkotykami, przemoc w rodzinie, molestowanie dzieci, współuzależnienie, zaburzenia seksualne, bierność i chroniczne poczucie bezcelowości, na samobójstwach i przestępstwach kończąc – który nie wiązałby się, przynajmniej po części, z problemem zaniżonej samooceny. Ze wszystkich sądów, które formułujemy w życiu, żaden nie jest tak ważny jak sąd o sobie samym.
Pamiętam dyskusje prowadzone z kolegami w latach sześćdziesiątych. Nikt nie kwestionował wagi tematu. Nikt nie zaprzeczał, że znalezienie sposobów podniesienia poziomu samooceny pociągnęłoby za sobą wiele pozytywnych skutków. „Ale jak podnieść poczucie własnej wartości u osoby dorosłej?”. To zadawane z nutą sceptycyzmu pytanie słyszałem nieraz. Zarówno temat ten, jak i wyzwanie, były w dużym stopniu ignorowane, o czym świadczyła ówczesna literatura.
Pionierka w zakresie terapii rodzinnej, Virginia Satir, doceniała wagę problemu samooceny, ale nie prowadziła na ten temat rozważań teoretycznych i niewiele mówiła o dynamice zagadnienia poza wąskim kręgiem rodzinnym. Carl Rogers, kolejny wielki pionier psychoterapii, koncentrował się zasadniczo na jednym aspekcie samooceny – na samoakceptacji. Chociaż wiadomo, że te dwa pojęcia są blisko ze sobą związane, to jednak ich znaczenie nie jest tożsame.
Jednak świadomość rangi zagadnienia rosła. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych w profesjonalnych czasopismach ukazało się wiele artykułów dotyczących głównie korelacji pomiędzy samooceną a niektórymi aspektami zachowania. Jednakże nie istniała jedna ogólna teoria samooceny, ani nawet wspólnie uzgodniona definicja. Różni autorzy różnie rozumieli pojęcie „samoocena”. W konsekwencji badali rozmaite zjawiska. Czasami pewne odkrycia podważały inne. Istna wieża Babel. Nawet dzisiaj nie ma jednej powszechnie obowiązującej definicji.
W latach osiemdziesiątych nastąpiła eksplozja. Po okresie powolnego wzrostu pojawiło się gwałtowne zainteresowanie psychologią well-being [dobrostan, zadowolenie z siebie i ze swojego życia – przyp. tł.]. Zwłaszcza nauczyciele zaczęli zastanawiać się nad znaczeniem związku samooceny ze szkolnymi sukcesami i porażkami. W Stanach Zjednoczonych powstała Krajowa Rada do spraw Samooceny (National Council for Self-Esteem), której oddziały otwierane są w kolejnych miastach. Prawie co tydzień gdzieś w USA odbywa się konferencja, na której dyskusja na temat samooceny zawsze zajmuje znaczące miejsce.
Zainteresowanie samooceną nie ogranicza się tylko do Stanów Zjednoczonych – ogarnia cały świat. Latem 1990 roku w Norwegii miałem zaszczyt wygłosić wykład inauguracyjny na I Międzynarodowej Konferencji poświęconej problemom samooceny. Przybyli na nią nauczyciele, psychologowie i psychoterapeuci z USA, Wielkiej Brytanii, wielu krajów europejskich i Związku Radzieckiego, by uczestniczyć w wykładach, seminariach i warsztatach poświęconych zastosowaniu psychologii samooceny w stymulowaniu rozwoju osobistego w szkolnictwie, instytucjach społecznych i w biznesie. Pomimo różnic pochodzenia, kultury, zainteresowań, rozumienia pojęcia „samoocena”, atmosfera była nasycona entuzjazmem i przekonaniem, że nadszedł historyczny moment. Efektem konferencji w Oslo jest utworzenie Międzynarodowej Rady do spraw Samooceny (International Council on Self-Esteem), w której skład wchodzi coraz więcej państw.
W krajach dawnego Związku Radzieckiego jest na razie nieliczna, ale rosnąca grupa ludzi świadomych, jak ważną rolę w przemianach odgrywa samoocena. Komentując potrzebę edukacji w tej dziedzinie, obecny na konferencji rosyjski naukowiec powiedział: „Nasz naród nie tylko nie ma tradycji w dziedzinie przedsiębiorczości, lecz także nasi menedżerowie nie mają pojęcia o osobistej odpowiedzialności i obowiązkowości, co dla Amerykanów jest sprawą oczywistą. Ile tu bierności i zawiści. Psychologiczne zmiany, jakich potrzebujemy, mogą okazać się jeszcze ważniejsze niż zmiany polityczne i gospodarcze”.
Cały świat uświadamia sobie, że podobnie jak jednostka bez zdrowej samooceny nie ma szans na realizację własnych możliwości, tak i szans tych nie ma społeczeństwo, o ile jego członkowie nie szanują siebie samych, swej osobowości i nie ufają własnemu rozsądkowi. Nadal jednak, mimo tych znaczących kroków naprzód, kwestia, czym naprawdę samoocena jest i od czego zależy – pozostaje pytaniem otwartym.
Kiedy na jednej konferencji stwierdziłem, że dla zdrowej samooceny ważne jest życie świadome, pewna uczestniczka zareagowała ze złością: „Dlaczego próbuje pan narzucić reszcie świata system wartości klasy średniej białych?”. (Zastanowiło mnie, cóż to za klasa, dla której świadome życie nie jest ważne dla dobrego samopoczucia psychicznego). Kiedy powiedziałem, że osobista uczciwość jest niezbędna do ochrony pozytywnej samooceny, a rezygnacja z niej jest psychologicznie szkodliwa, nikt nie chciał wziąć udziału w dyskusji ani włączyć tej myśli do sprawozdania. Uczestnicy woleli skupić się na tym, jaki może być wpływ otoczenia na obniżenie poczucia własnej wartości, a nie na tym, jak sami krzywdzimy siebie. Jest to typowa postawa dla tych, którzy uznają, że poziom samooceny zależy jest od ocen pochodzących z zewnątrz. Nie ukrywam, że właśnie takie sytuacje oraz wzbudzane przez nie emocje dodatkowo motywowały mnie do napisania tej książki.
W pracy nad samooceną musimy być świadomi dwóch zagrożeń. Pierwszym jest nadmierne upraszczanie zagadnienia po to, by dostarczać ludziom szybkich technik i rozwiązań niewymagających wysiłku. Drugim jest uleganie fatalizmowi czy determinizmowi, według którego ludzie „albo mają dobrą samoocenę, albo nie”, a los człowieka jest zdeterminowany (na zawsze?) doświadczeniami wczesnego dzieciństwa i nic nie da się z tym zrobić (poza, być może, wieloletnią psychoterapią). Obydwa podejścia prowadzą do bierności. Obydwa przesłaniają wizję tego, co można osiągnąć.
Z mojego doświadczenia wynika, że większość ludzi nie docenia własnych sił do przeprowadzania zmian i rozwijania się. Są przekonani, że schemat z wczoraj trzeba powtórzyć jutro. Nie dostrzegają możliwości wyboru, która obiektywnie istnieje. Rzadko uświadamiają sobie, jak wiele mogą dla siebie uczynić, jeżeli za cel postawią sobie prawdziwy rozwój i wysoką samoocenę oraz jeżeli będą skłonni wziąć odpowiedzialność za własne życie. Takie przekonanie o bezradności staje się zaś samospełniającym się proroctwem.
Książka ta jest wezwaniem do działania. Jest wezwaniem do walki, przełożonym na język psychologii: moje „ja” musi być doceniane i realizowane, a nie odrzucane i zaniedbywane. Książka ta adresowana jest do wszystkich kobiet i mężczyzn, którzy pragną aktywnie uczestniczyć w procesie własnej ewolucji, a także do psychologów, rodziców, nauczycieli i liderów odpowiedzialnych za modele funkcjonowania zbiorowości. Jest to książka o tym, co może być.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Poczucie własnej wartości – podstawowe zasady
1.
Samoocena: system obronny świadomości
Są rzeczy, przed którymi nie ma ucieczki. Jedną z nich jest rola poczucia własnej wartości.
Wobec oceny samego siebie nigdy nie pozostajemy obojętni. Czasem jej unikamy, jeżeli jest niewygodna. Lekceważymy ją, mówiąc, że interesują nas tylko sprawy „praktyczne”, i wsadzamy nos w telewizor, oddajemy się szałowi zakupów albo seksualnych lub alkoholowych przygód.
Poczucie własnej wartości stanowi podstawową ludzką potrzebę. Jej oddziaływanie nie wymaga ani naszego zrozumienia, ani zgody. Czyni swoje, czy o tym wiemy, czy nie. Od nas zależy, czy spróbujemy odkryć dynamikę samooceny, czy też pozostaniemy jej nieświadomi, ale to drugie sprawi, że będziemy zagadką dla samych siebie, i pociągnie za sobą negatywne konsekwencje.
Przyjrzyjmy się zatem roli samooceny w naszym życiu.
Wysoka samoocena oznacza dla mnie znacznie więcej niż wewnętrzne poczucie własnej wartości, które podobno jest naszym wrodzonym prawem – iskierką, którą psychologowie i nauczyciele próbują rozniecić u swoich podopiecznych. Iskierka ta jest jedynie wstępem do samooceny.
W pełni zrealizowana samoocena jest przekonaniem, że dorastamy do życia i jego wymagań. Dokładniej mówiąc, jest:
poczuciem pewności, że potrafimy myśleć, umiemy stawiać czoło podstawowym życiowym wyzwaniom;
przekonaniem, że mamy prawo do szczęścia i powodzenia; że jesteśmy wartościowi oraz zasługujemy na zaspokojenie swoich potrzeb czy pragnień, osiąganie tego, co dla nas ważne, a także na cieszenie się owocami swoich wysiłków.
Później podam bardziej szczegółową i zwartą definicję.
Nie podzielam przekonania, że wysoka samoocena jest darem, o który mamy się tylko upominać (na przykład recytując afirmacje). Wręcz przeciwnie, ciągłe utrzymywanie jej jest wielkim osiągnięciem. Celem tej książki jest zbadanie natury i korzeni tego sukcesu.
Istotą wysokiej samooceny jest zaufanie do własnego umysłu oraz przekonanie, że zasługujemy na szczęście. Potęga takiego zdania o sobie polega na tym, że jest ono czymś więcej niż osądem czy odczuciem. Jest czynnikiem motywacyjnym. Inspiruje do określonego postępowania. Jednocześnie zależy od tego, jak postępujemy. Zależność ta jest dwukierunkowa. Działanie i samoocena pozostają w układzie sprzężenia zwrotnego. Poziom samooceny wpływa na to, jak postępujemy, a postępowanie wpływa na poziom samooceny.
Istotą wysokiej samooceny jest zaufanie do własnego umysłu oraz przekonanie, że zasługujemy na szczęście.
Jeżeli ufam swojemu umysłowi i ocenom, działam jak istota myśląca. Jeżeli wykorzystuję zdolność myślenia i zdaję sobie sprawę z własnych działań, moje życie jest lepsze. Umacnia to zaufanie do umysłu. Jeżeli nie ufam mu, jestem umysłowo bierny, mniej świadomy własnych działań, mniej wytrwały w pokonywaniu trudności. Wówczas moje działania prowadzą do rozczarowujących i bolesnych rezultatów, a ja sam czuję się uprawniony, by nie ufać swojemu rozumowi.
Mając wysoką samoocenę, jestem bardziej wytrwały w pokonywaniu trudności. Mając niską samoocenę, poddaję się lub podejmuję próby, nie dając z siebie wszystkiego. Badania udowodniły, że osoby o wysokiej samoocenie wykazują znacznie większą wytrwałość podczas realizacji zadań niż osoby z samooceną niską2. Jeżeli będę wytrwały, prawdopodobnie częściej odniosę sukces, niż doznam porażki. Jeżeli nie, prawdopodobnie częściej doznam porażki, niż odniosę sukces. Tak czy owak, mój obraz samego siebie zostanie umocniony.
Jeżeli szanuję siebie samego i wymagam, by odnoszono się do mnie z szacunkiem, wtedy wysyłam sygnały i zachowuję się w sposób zwiększający prawdopodobieństwo, że inni będą reagować podobnie. Wówczas moje pierwotne przekonanie potwierdza się i umacnia. Jeżeli zaś siebie nie szanuję i toleruję brak grzeczności, a wyrządzanie mi krzywdy i wykorzystywanie mnie przez innych traktuję jako rzecz oczywistą – sygnalizuję to w nieświadomy sposób i niektórzy ludzie traktują mnie zgodnie z tym, co o sobie myślę. Kiedy tak się dzieje, poddaję się, a moja ocena własna obniża się jeszcze bardziej. Wartość wysokiej samooceny nie polega wyłącznie na tym, że pozwala nam czuć się lepiej, ale że pozwala też lepiej żyć – z większą zaradnością, i skuteczniej reagować na wyzwania oraz możliwości.
Poziom samooceny ma wielki wpływ na wszystkie obszary naszego funkcjonowania: to, jak zachowujemy się w miejscu pracy, jak kształtujemy relacje z ludźmi, jak wysoko możemy zajść, ile potrafimy osiągnąć; a w obszarze osobistym: w kim się zakochujemy, jak odnosimy się do współmałżonka, dzieci, przyjaciół, czy jesteśmy szczęśliwi.
Pomiędzy zdrowym poczuciem własnej wartości a innymi cechami osobowości występują pozytywne korelacje, które bezpośrednio determinują poziom sukcesu i szczęścia. Zdrowa samoocena koreluje z racjonalizmem, realizmem, intuicją, twórczością, niezależnością, elastycznością, zdolnością do radzenia sobie ze zmianą, chęcią do przyznawania się do błędów, życzliwością i gotowością do współpracy. Niska samoocena koreluje z irracjonalizmem, niedostrzeganiem rzeczywistości, sztywnością, lękiem przed nowym i nieznanym, z konformizmem lub niewłaściwym buntem, defensywnością, przesadną uległością lub zachowaniami nadmiernie kontrolującymi, lękiem lub wrogością wobec innych. Zobaczymy, że w korelacjach tych jest logika. Ich wpływ na możliwości adaptacji, przetrwania i osobistego spełnienia jest oczywisty. Wysoka samoocena wspiera życie i podnosi jego jakość.
Wysoka samoocena poszukuje wyzwań i bodźców w postaci wartościowych oraz ambitnych celów. Ich realizacja ją utrwala. Niska samoocena poszukuje bezpieczeństwa tego, co znane i mało wymagające. Ograniczanie się do tego powoduje dalsze jej obniżanie.
Im pewniejsze poczucie własnej wartości, tym lepiej jesteśmy przygotowani, by radzić sobie z problemami, które pojawiają się w życiu prywatnym i zawodowym; tym szybciej podnosimy się po upadku; tym więcej mamy energii, by zacząć od nowa. Bardzo wielu przedsiębiorców, którzy odnieśli sukces, wcześniej kilkakrotnie bankrutowało, ale porażki ich nie powstrzymały.
Im wyższa samoocena, tym bardziej jesteśmy ambitni, niekoniecznie w sensie zawodowym czy finansowym, ale w kategoriach tego, czego mamy nadzieję w życiu doznać – pod względem emocjonalnym, intelektualnym, twórczym i duchowym. Im niższa samoocena, tym niższe są nasze aspiracje i tym mniej osiągamy. W obydwu przypadkach występuje tendencja do wzmacniania i utrwalania własnych postaw.
Im wyższa samoocena, tym większa potrzeba autoekspresji, ujawnienia wewnętrznego bogactwa. Im niższa, tym bardziej paląca potrzeba „potwierdzania” siebie albo zapominania o sobie, wyrażająca się w mechanicznym i nieświadomym życiu.
Im wyższa samoocena, tym bardziej otwarcie, uczciwie i adekwatnie komunikujemy się. Ponieważ jesteśmy przekonani, że nasze myśli są wartościowe, pragniemy jasności w komunikacji, a nie boimy się jej. Im niższa samoocena, tym bardziej mglista, wykrętna i niewłaściwa jest komunikacja, ponieważ jesteśmy niepewni własnych myśli i uczuć oraz (albo) boimy się reakcji rozmówcy.
Im wyższa samoocena, tym lepiej jesteśmy przygotowani do tworzenia życiodajnych, a nie wyniszczających związków. Dzieje się tak dlatego, że podobne przyciąga podobne, to, co zdrowe, przyciąga zdrowe. Dla osób o wysokiej samoocenie witalność i ekspansywność są w naturalny sposób bardziej atrakcyjne u innych niż pustka i uzależnienie. W myśl ważnej zasady obowiązującej w relacjach międzyludzkich najlepiej i najbardziej komfortowo czujemy się z tymi osobami, których poczucie własnej wartości przypomina nasze. Przeciwieństwa mogą przyciągać się w pewnych obszarach, ale nie w tym. Ludzie o wysokiej samoocenie przyciągają innych ludzi o podobnej ocenie siebie. Pomiędzy osobami z przeciwnych krańców skali nie pojawi się gorące uczucie, podobnie jak nie będzie miłości pomiędzy inteligencją i głupotą (nie mówię, że nigdy nie pojawiają się przelotne znajomości, ale to inna sprawa. Proszę zwrócić uwagę, że mówię o gorącej miłości, a nie o krótkotrwałym zauroczeniu czy seksualnej przygodzie, które podlegają innym regułom). Ludzie o umiarkowanym poczuciu własnej wartości zazwyczaj przyciągają innych o umiarkowanym poczuciu własnej wartości. Niska samoocena przyciąga niską samoocenę – oczywiście nie w sposób świadomy, ale zgodnie z wewnętrzną logiką, która sprawia, że czujemy, iż napotkaliśmy bratnią duszę. Najbardziej rujnujące są zaś związki pomiędzy ludźmi, którzy mają o sobie bardzo niskie mniemanie; z dwóch przepaści nie stworzy się wzniesienia.
Najlepiej i najbardziej komfortowo czujemy się z tymi osobami, których poczucie własnej wartości przypomina nasze.
Im zdrowsza samoocena, tym większy szacunek, życzliwość, dobra wola i uczciwość wobec innych – ponieważ nie postrzegamy ich jako zagrożenia i ponieważ szacunek wobec siebie jest podstawą szacunku wobec drugiego człowieka. Mając zdrową samoocenę, nie spieszymy się z wydawaniem wyroków, nie mówimy o drugim jak o przeciwniku ani nie posądzamy go o złą wolę. Nie podchodzimy do nowych znajomości z automatycznym oczekiwaniem odrzucenia, upokorzenia, intrygi czy zdrady. W przeciwieństwie do przekonania, że indywidualizm prowadzi do zachowań antyspołecznych, badania wykazują, że dobrze rozwinięte poczucie własnej wartości i autonomii w znacznym stopniu koreluje z uprzejmością, hojnością, kooperacją i poczuciem wspólnego celu, co potwierdza na przykład A. S. Waterman w przeglądzie badań The Psychology of Individualism.
I na koniec, wyniki badań ujawniają fakt, że wysoka samoocena stanowi jedną z najlepszych zapowiedzi osobistego szczęścia, o czym pisze D.G. Meyer w swojej pracy Pursuit of Happiness. Logiczne więc jest, że niska samoocena koreluje z brakiem poczucia szczęścia.
Nietrudno dostrzec, jak ważna jest samoocena dla odniesienia sukcesu w sferze związków uczuciowych. Nie ma większej przeszkody dla szczęścia niż lęk, że nie zasługuję na miłość i że moim przeznaczeniem jest to, iż zostanę zraniony. Takie obawy rodzą samospełniające się przepowiednie.
Jeżeli cieszę się fundamentalnym poczuciem skuteczności własnych działań i własnej wartości, jeśli uważam, że zasługuję na miłość, wówczas mam podstawy do doceniania i kochania innych. Związek pełen miłości uznaję za naturalny. Za naturalne uznaję życzliwość i troskę. Mam coś do zaofiarowania. Nie jestem zniewolony poczuciem, że czegoś mi brakuje. Jest we mnie emocjonalna „nadwyżka”, którą mogę podzielić się, kochając. Szczęście mnie nie niepokoi. Przekonanie o własnej kompetencji i wartości – a także o umiejętności dostrzegania i doceniania ich przez partnera – również rodzi samospełniające się przepowiednie.
Nie ma większej przeszkody dla szczęścia niż lęk, że nie zasługuję na miłość i że moim przeznaczeniem jest cierpienie.
Jeżeli natomiast nie szanuję siebie i nie odczuwam radości z tego, kim jestem, mam bardzo mało do zaoferowania – z wyjątkiem swoich niezaspokojonych potrzeb. W swoim zubożeniu emocjonalnym postrzegam ludzi głównie jako źródło akceptacji bądź odrzucenia. Nie doceniam ich takimi, jakimi są. Widzę jedynie, co mogą dla mnie uczynić, a czego nie. Nie poszukuję ludzi, których mógłbym podziwiać i z którymi mógłbym dzielić zachwyt i przygodę życia. Poszukuję ludzi, którzy nie będą mnie potępiać i których zachwyci mój image – twarz, którą pokazuję światu. Zdolność do miłości pozostaje we mnie nierozwinięta. Jest to jedna z przyczyn, dla których próby stworzenia związku tak często kończą się niepowodzeniem – nie dlatego, że wizja romantycznej i namiętnej miłości jest z gruntu nieracjonalna, ale dlatego, że brakuje nam poczucia własnej wartości, by ją wspierać.
Wszyscy słyszeliśmy zdanie: „Kto nie kocha siebie samego, nie potrafi pokochać innych”. Znacznie słabiej rozumiemy drugą stronę medalu. Jeżeli nie czuję, że zasługuję na miłość, jest mi bardzo trudno uwierzyć, iż ktoś inny mnie pokocha. Jeżeli nie akceptuję siebie, jak mogę zaakceptować miłość pochodzącą od ciebie? Twoje ciepło i oddanie wprowadzają mnie w zakłopotanie – pozostają w sprzeczności z moim obrazem siebie, ponieważ „wiem”, że nie zasługuję na miłość. Twoje uczucia wobec mnie nie mogą być prawdziwe, godne zaufania, trwałe. Jeżeli nie czuję się godny miłości, twoja miłość do mnie będzie jak napełnianie sita – i w końcu poczujesz się wyczerpany wysiłkiem. Nawet gdy świadomie zaprzeczam przekonaniu, że nie zasługuję na miłość, i deklaruję, że jestem wspaniały, to jednak złe mniemanie o sobie nadal tkwi głęboko i udaremnia próby wchodzenia w związki uczuciowe. Niechcący podkopuję miłość.
Staram się kochać, ale brakuje mi poczucia wewnętrznego bezpieczeństwa. Jest we mnie natomiast tajemniczy lęk, że moim jedynym przeznaczeniem jest ból. Toteż znajduję kogoś, kto nieuchronnie mnie odrzuci lub opuści (z początku udaję, że tego nie wiem, aby przedstawienie mogło się toczyć). Jeśli nawet znajdę kogoś, z kim szczęście jest możliwe, niszczę związek, oczekując nieustannych zapewnień, okazując irracjonalną zaborczość, robiąc dramaty z błahych powodów albo próbując wszystko kontrolować, odwołując się do uległości lub dominacji, szukając sposobów aby odrzucić partnera, zanim on odrzuci mnie.
Oto kilka przykładów, które ukazują, jak niska samoocena ujawnia się w sferze osobistej:
„Dlaczego zawsze zakochuję się w panu Niewłaściwym?” – pyta pacjentka podczas terapii. Kiedy miała dziesięć lat, ojciec porzucił rodzinę i matka nieraz krzyczała: „Gdybyś nie sprawiała tylu kłopotów, może ojciec by nie odszedł!”. W dorosłym życiu „wie” teraz, że jej przeznaczeniem jest być porzucaną. „Wie”, że nie zasługuje na miłość. A jednak pragnie bliskiego związku z mężczyzną. Konflikt ten rozwiązuje, wybierając mężczyzn – często żonatych – którzy nie troszczą się o nią w taki sposób, który zatrzymałby ją u ich boku na dłuższy czas. Udowadnia, że jej przekonanie o tragicznym losie jest słuszne.
Kiedy „wiemy”, że ciąży nad nami klątwa, zachowujemy się tak, by tę „wiedzę” potwierdzić. Dysonans między „wiedzą” a postrzeganymi faktami wywołuje lęk. Ponieważ „wiedzy” nie należy kwestionować ani w nią wątpić, trzeba zmienić fakty – stąd sabotaż.
Mężczyzna zakochuje się. Kobieta odwzajemnia jego uczucia. Biorą ślub. Ale cokolwiek ona zrobi, zawsze okazuje się to za mało, by poczuł się kochany dłużej niż przez chwilę; jest nienasycony. Jednak ona jest tak zaangażowana uczuciowo, że próbuje nadal. Kiedy w końcu przekonuje go o swojej miłości, on zaczyna zastanawiać się, czy nie postawił poprzeczki zbyt nisko. Zastanawia się, czy ona jest rzeczywiście dla niego wystarczająco dobra. Wreszcie ją zostawia, zakochuje się ponownie i taniec rozpoczyna się od początku.
Każdy zna słynne powiedzenie Groucho Marksa, że nigdy nie wstąpiłby on do klubu, który przyjąłby go na członka. Dokładnie według tego wzoru postępują w swoim życiu uczuciowym ludzie o niskiej samoocenie. Jeżeli mnie kochasz, to z pewnością nie jesteś dla mnie wystarczająco dobry. Tylko ktoś, kto mnie odrzuca, jest godny mojego oddania.
Żona odczuwa przymus mówienia swojemu mężowi, który ją uwielbia, o tym, że inne są lepsze od niej pod wieloma względami. Kiedy on zaprzecza, wyśmiewa go. Im bardziej on ją adoruje, z tym większym okrucieństwem ona go upokarza. W końcu, wyczerpany, odchodzi. Ona czuje się zraniona i zaskoczona. Jak mogła tak mylić się co do niego? – zastanawia się. Później mówi sobie: „Zawsze wiedziałam, że nikt mnie naprawdę nie pokocha”. Zawsze czuła się niegodna miłości i teraz ma tego dowody.
Tragedia wielu ludzi polega na tym, że kiedy stają przed możliwością wyboru pomiędzy „mieć rację” a „być szczęśliwym”, niezmiennie wybierają to pierwsze. To jedyna satysfakcja, na jaką sobie pozwalają.
Mężczyzna „wie”, że szczęście nie jest jego przeznaczeniem. Czuje, że nie zasługuje na nie (jego szczęście mogłoby zranić jego rodziców, którzy sami nigdy go nie zaznali). Ale kiedy poznaje kobietę, którą uwielbia i która bardzo go pociąga, a ona odwzajemnia te uczucia, jest szczęśliwy. Na chwilę zapomina, że to romantyczne spełnienie nie pasuje do jego „historii”, do „scenariusza” jego życia. Ulegając radości, na jakiś czas zapomina, że kłóci się ono z jego obrazem samego siebie, co sprawia, że zaczyna odczuwać brak kontaktu z rzeczywistością. W końcu jednak radość wyzwala lęk – typowy dla ludzi, którzy czują, że jest inaczej, niż być powinno. By zredukować lęk, musi zredukować radość. Nieświadomie, powodowany najgłębszą logiką obrazu samego siebie, zaczyna niszczyć związek.
Po raz kolejny obserwujemy zasadniczy schemat autodestrukcji: jeżeli „wiem”, że moim przeznaczeniem jest bycie nieszczęśliwym, nie mogę pozwolić, by rzeczywistość wprowadzała mnie w zakłopotanie z powodu szczęścia. To nie ja muszę dopasować się do rzeczywistości, to rzeczywistość musi dopasować się do mnie i mojej „wiedzy” o tym, jak wygląda (powinien wyglądać) świat.
Nie zawsze trzeba zniszczyć związek całkowicie, jak pokazują powyższe przykłady. Czasem wystarcza, że trwa on nadal, pod warunkiem, że jestem nieszczęśliwy. Mogę zaangażować się w proces pod tytułem walka o szczęście albo praca nad naszym związkiem. Mogę czytać na ten temat, uczestniczyć w seminariach, chodzić na wykłady lub rozpocząć psychoterapię, ogłosiwszy, że moim celem jest bycie szczęśliwym w przyszłości. Ale nie teraz, nie dzisiaj. Możliwość osiągnięcia szczęścia w chwili obecnej jest zbyt przerażająca.
Od wielu z nas oczekuje się – chociaż może zabrzmi to paradoksalnie – odwagi, byśmy tolerowali szczęście, nie sabotując siebie samych.
Lęk przed szczęściem jest powszechny. Szczęście może budzić wewnętrzne głosy, mówiące: nie zasługuję na nie; nigdy nie trwa ono długo, zmierzam ku porażce; zabijam matkę lub ojca, będąc szczęśliwszym niż oni kiedykolwiek; życie tak nie wygląda; ludzie będą mi zazdrościć i znienawidzą mnie; szczęście jest tylko iluzją; inni są nieszczęśliwi, dlaczego ja miałbym być szczęśliwy?
Od wielu z nas oczekuje się, chociaż może brzmi to paradoksalnie, odwagi, byśmy tolerowali szczęście, nie sabotując siebie samych, tak długo, aż przestaniemy się go bać i uświadomimy sobie, że nas nie zniszczy (i nie musi zniknąć). Od czasu do czasu mówię swoim pacjentom: spróbuj przeżyć dzień, nie robiąc niczego, co mogłoby podkopać lub zniszczyć twoje dobre samopoczucie – a jeżeli „wypadniesz z toru”, nie rozpaczaj, wróć do punktu wyjścia i ponownie oddaj się szczęściu. Taki upór buduje samoocenę.
Następnie musimy stawić czoło destrukcyjnym głosom, a nie od nich uciekać. Musimy nawiązać z nimi wewnętrzny dialog, zmusić, by podały swoje powody. Cierpliwie odpowiadać i obalać ich nonsensy – radzić sobie z nimi tak jak z ludźmi. I odróżniać je od głosów swojego dojrzałego „ja”.
Rozpatrzmy teraz przykłady zachowania w pracy spowodowanego niską samooceną.
Mężczyzna dostaje awans i wpada w panikę, bo myśli, że nie potrafi sprostać nowym wyzwaniom i obowiązkom. „Jestem uzurpatorem! To nie jest moje miejsce!” – mówi do siebie. Przeczuwając z góry, że jest skazany na niepowodzenie, nie ma motywacji, by dać z siebie wszystko. W nieświadomy sposób rozpoczyna proces autosabotażu: na zebrania przychodzi nieprzygotowany, do pracowników odnosi się w jednej chwili ostro, a w drugiej troskliwie i przymilnie, żartuje w niewłaściwych momentach, ignoruje sygnały niezadowolenia szefa. Zgodnie z przewidywaniem, zostaje zwolniony. „Wiedziałem, że było to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe” – mówi sobie.
Jeżeli ginę z własnej ręki, przynajmniej sprawuję nad tym kontrolę, oszczędzam sobie lęku czekania na katastrofę płynącą z nieznanego źródła. Strach przed poczuciem utraty kontroli jest nie do zniesienia. Muszę znaleźć sposób, aby go przerwać.
Kierownik przegląda wspaniały plan, który zaproponował podwładny. Odczuwa upokorzenie, że to nie on wpadł na ten pomysł. Wyobraża sobie, że pracownik przejmie jego stanowisko. Zaczyna więc snuć intrygę, by obalić przedłożony projekt.
Taka destrukcyjna złość jest produktem zubożonego poczucia „ja”. Twoje sukcesy grożą ujawnieniem mojej pustki. Świat zobaczy – a co gorsza, ja zobaczę – jak mało znaczę. Przychylna reakcja na sukcesy innych jest świadectwem wysokiej samooceny.
Mężczyzna poznaje swojego nowego szefa – jest przerażony i rozzłoszczony, bo szef jest kobietą. Jego poczucie męskości zostało zranione i osłabione. Snuje fantazje seksualnego poniżenia, żeby „dać jej nauczkę”. Jego poczucie zagrożenia ujawnia się w formie gburowatości i niechęci do współpracy.
Trudno znaleźć bardziej znaczący symptom niskiej samooceny niż potrzeba postrzegania jakiejś grupy jako gorszej. Mężczyzna, u którego pojęcie „władzy” zatrzymuje się na poziomie „dominacji płci”, jest człowiekiem, którego przerażają kobiety, przeraża umiejętność bycia pewnym siebie, przeraża życie.
Trudno znaleźć bardziej znaczący symptom niskiej samooceny niż potrzeba postrzegania jakiejś grupy jako gorszej.
Szef laboratorium został poinformowany, że firma zatrudniła wspaniałego naukowca z innego przedsiębiorstwa. Natychmiast tłumaczy sobie, że zwierzchnicy są niezadowoleni z jego pracy, chociaż dowody świadczą o czymś zupełnie przeciwnym. Wyobraża sobie, jak spada jego autorytet i pozycja. Sądzi, że nowy pracownik zajmie w końcu stanowisko szefa wydziału. W napadzie ślepego buntu obniża jakość swojej pracy. Kiedy delikatnie mówi się o jego błędach, wybucha we własnej obronie – i odchodzi.
Jeżeli mamy wysokie mniemanie o sobie tylko dlatego, że nie stawiliśmy czoła wyzwaniom, jeżeli brak poczucia bezpieczeństwa znajduje potwierdzenie w wyimaginowanym odrzuceniu, eksplozja wewnętrznej bomby jest tylko kwestią czasu. Wybuch ten przyjmuje formę zachowań autodestrukcyjnych – a fakt, że ktoś obdarzony jest nadzwyczajną inteligencją, nie stanowi żadnego zabezpieczenia. Każdego dnia błyskotliwi ludzie o niskiej samoocenie postępują wbrew własnym interesom.
Rewident z niezależnej firmy rachunkowej ma spotkanie z dyrektorem generalnym przedsiębiorstwa klienta. Wie, że musi przekazać mu informacje, których tamten nie będzie chciał usłyszeć. Podświadomie zaczyna wyobrażać sobie, że znajduje się w obecności onieśmielającego go ojca – zacina się, jąka i nie przekazuje nawet trzeciej części tego, co ma do powiedzenia.
Jego potrzeba akceptacji przez dyrektora albo pragnienie, by nie zostać odrzuconym, dominuje nad wymogami profesjonalizmu. Później, po złożeniu pisemnego raportu, w którym przedstawił wszystko, co powinien był powiedzieć osobiście, gdy można jeszcze podjąć działania służące naprawie sytuacji, siedzi w swoim biurze, trzęsąc się ze strachu i przewidując reakcję dyrektora.
Kiedy działamy pod wpływem lęku, prędzej czy później przywołujemy nieszczęście, które nas przeraża. Obawiając się potępienia, zachowujemy się w taki sposób, który w końcu rzeczywiście je spowoduje. Jeżeli obawiamy się złości, w końcu uda się nam ludzi rozzłościć.
Kobieta, która od niedawna pracuje w dziale marketingu, wpada na doskonały w jej przekonaniu pomysł. Wyobraża sobie, jak przelewa go na papier, przytacza argumenty przemawiające za jej projektem, opracowuje plan przedłożenia ich osobie odpowiedzialnej za realizację. Wówczas jednak jej wewnętrzny głos zaczyna szeptać: „A kim ty jesteś, żeby mieć dobre pomysły? Nie ściągaj na siebie wzroku. Chcesz, by ludzie cię wyśmiali?”. Wyobraża sobie rozzłoszczoną twarz matki, która zawsze zazdrościła jej inteligencji, i zranioną twarz ojca, którego przerażała. Kilka dni później ledwie pamięta o swoim pomyśle.
Jeżeli wątpimy we własny rozum, lekceważymy jego wytwory. Jeżeli obawiamy się intelektualnej asertywności (prawdopodobnie kojarząc ją z utratą miłości), kneblujemy swoją inteligencję. Obawiamy się, że ktoś nas dostrzeże, więc znikamy wszystkim z oczu, a potem cierpimy, że nikt nas nie zauważa.
Jest szefem, który zawsze musi mieć rację. Sprawia mu przyjemność podkreślanie swojej wyższości. Podczas zebrań z pracownikami nie może przyjąć żadnej propozycji, nie „ulepszając” jej, tak aby móc się pod nią podpisać. „Dlaczego ludzie są tak mało pomysłowi? – powtarza. – Dlaczego nie mogą być bardziej twórczy?”. Ale również lubi mówić: „W dżungli jest jeden król”, a w chwilach większego napięcia: „Ktoś musi przecież rządzić firmą”. Udając żal, czasem stwierdza: „Nic na to nie poradzę – mam silne ego”. Prawda jest taka, że ma słabe, ale całą energię inwestuje w to, aby nigdy się o tym nie dowiedzieć.
Po raz kolejny widzimy, że niska samoocena może ujawnić się brakiem otwartości na wkład innych lub strachem przed ich kompetencjami, a w przypadku kierowników czy liderów – brakiem umiejętności wydobywania z pracowników całego ich potencjału.
Przytaczanie tych historii nie ma oczywiście na celu potępiania czy wyśmiewania ludzi, którzy cierpią na niskie poczucie własnej wartości, ale uświadomienie, jak wielki wpływ na nasze reakcje ma samoocena. Wszystkie problemy, które opisałem, można rozwiązać. Ale pierwszym krokiem jest uświadomienie sobie kierujących nimi mechanizmów.
Samoocena tworzy zestaw ukrytych oczekiwań na temat tego, co jest dla nas odpowiednie i realne. Oczekiwania te generują zachowania, które zamieniają je w rzeczywistość. A rzeczywistość potwierdza i umacnia pierwotne przekonania. Samoocena – wysoka czy niska – jest generatorem samospełniających się przepowiedni.
Oczekiwania takie mogą istnieć w umyśle w formie podświadomych lub półświadomych wizji przyszłości. Psycholog szkolny E. Paul Torrance, komentując naukowe świadectwa, że wewnętrzne przekonania o przyszłości mają potężny wpływ na motywację, pisze: „Wyobrażenie przyszłości może być dla człowieka lepszym obrazem przyszłych osiągnięć niż działania z przeszłości”3. To, czego staramy się nauczyć, i to, co osiągamy, zależy, przynajmniej w części, od tego, co uznajemy za możliwe i odpowiednie dla nas.
Samoocena – wysoka lub niska – jest generatorem samospełniających się przepowiedni.
Chociaż nieodpowiednia samoocena może w poważnym stopniu ograniczać poziom aspiracji i osiągnięć, to jednak jej konsekwencje nie muszą być tak wyraziste. Czasami ujawniają się w sposób bardziej pośredni. Bomba zegarowa niskiej samooceny cicho tyka przez całe lata, podczas gdy człowiek ogarnięty żądzą sukcesu poszerza zakres swoich umiejętności i pnie się po szczeblach kariery. Po jakimś czasie jednak, bez widocznej potrzeby, zaczyna „chodzić na skróty” pod względem moralnym lub prawnym, aby jeszcze bardziej demonstrować swoje mistrzostwo. Popełnia coraz więcej wykroczeń, powtarzając sobie, że stoi ponad prawem, jakby wyzywając los, by zrzucił go z piedestału. Dopiero na samym końcu, kiedy jego życie i kariera legną w gruzach, ujrzymy, że przez wiele lat zmierzał nieuchronnie do tego ostatecznego aktu nieświadomego scenariusza, który zaczął pisać być może w trzecim roku życia. Nietrudno pokazać przykłady dobrze znanych osób, które pasują do tego opisu.
Obraz siebie jest przeznaczeniem. Czy ściślej – bywa. Przez obraz siebie rozumiem to, co świadomie i nieświadomie myślimy o sobie – nasze fizyczne i psychiczne cechy, nasze aktywa i pasywa, możliwości i ograniczenia, silne i słabe punkty. Zawiera w sobie poziom samooceny, ale jest bardziej ogólny. Nie można zrozumieć zachowania człowieka, nie wiedząc, jaki ma obraz siebie. W sposób mniej spektakularny niż w powyższym przykładzie ludzie często sabotują siebie u szczytu sukcesu. Dzieje się tak, gdy sukces koliduje z ukrytym przekonaniem o tym, co do nich pasuje. Przerażające jest zostać wyrzuconym poza granice przekonania o tym, kim jestem. Jeżeli do obrazu siebie nie można inkorporować poziomu osiągniętego sukcesu, jeżeli obraz ten nie może ulec zmianie, da się przewidzieć, że człowiek znajdzie sposób autosabotażu. Oto przykłady z mojej praktyki terapeutycznej:
Byłem blisko uzyskania największego zlecenia w mojej karierze – mówi architekt – a mój lęk przekroczył wszelkie granice, ponieważ ten projekt przyniósłby sławę, z którą nie potrafiłbym sobie poradzić. Nie miałem alkoholu w ustach od trzech lat. Więc pomyślałem sobie, że mogę wypić jednego drinka – dla uczczenia okazji. Upiłem się, poobrażałem ludzi, którzy mieli dać mi zlecenie. Oczywiście straciłem je, a mój wspólnik był na mnie tak wściekły, że rozstał się ze mną. Byłem załamany, ale znowu na „bezpiecznym gruncie”, walcząc, by się podnieść, a nie szybować. Jest mi tu wygodnie.
Zdecydowałam – mówi właścicielka małej sieci butików – że nie powstrzyma mnie ani mój mąż, ani nikt inny. Nie obwiniałam go za to, że zarabia mniej ode mnie, i nie pozwalałam, by obwiniał mnie, że ja zarabiam więcej. Ale mój wewnętrzny głos mówił, że nie powinnam odnosić takich sukcesów – kobieta nie powinna. Nie zasługiwałam na nie – żadna kobieta nie zasługuje. Stałam się beztroska. Lekceważyłam ważne telefony. Złościłam się na pracowników i klientów. I byłam coraz bardziej zła na mojego męża, nie wspominając, jaki był prawdziwy powód. Kiedyś, po szczególnie ostrej kłótni z nim, jadłam lunch z jedną z naszych współpracowniczek. Powiedziała coś, co mnie zdenerwowało, i zrobiłam scenę w środku restauracji. Straciłam kontrakt. Zaczęłam popełniać niewybaczalne błędy… Teraz, po upływie trzech lat i po wielu nocnych koszmarach, próbuję znowu postawić interes na nogi.
Byłem następny w kolejce po awans, którego pragnąłem od dłuższego czasu – mówi pracownik na kierowniczym stanowisku – Moje życie było w idealnym porządku. Udane małżeństwo, zdrowe, dobrze uczące się dzieci. I od wielu lat nie spotykałem się z inną kobietą. Jedynym problemem, jaki miałem, było to, że chciałem więcej pieniędzy, i wszystko wskazywało na to, że tak się stanie. To lęk mnie pokonał. Obudziłem się w nocy, myśląc, że mam zawał serca, ale lekarz powiedział, że to tylko lęk. Kto wie, dlaczego nadszedł. Czasami czuję, że nie mogę być zbyt szczęśliwy. Że to coś złego. Nigdy chyba nie czułem, że zasługuję na szczęście. Cokolwiek było przyczyną, lęk się wzmagał, a pewnego dnia na przyjęciu zacząłem przystawiać się do żony jednego z moich szefów – głupio i nietaktownie. To cud, że mnie nie wylał, kiedy mu to powiedziała, chociaż spodziewałem się, że tak się stanie. Nie dostałem awansu, a poziom lęku opadł.
Co wspólnego mają te wszystkie historie? Lęk przed szczęściem, lęk przed powodzeniem. Przerażenie i dezorientacja, których doznaje człowiek z niską samooceną, kiedy życie układa się tak dobrze, że staje to w konflikcie z najgłębszym przekonaniem o sobie. Niezależnie od kontekstu, w jakim ujawnia się autodestrukcyjne zachowanie lub jaką przybiera postać, motorem takiego działania zawsze jest to samo: niska samoocena. To niska samoocena kreuje u nas wrogi stosunek do tego, co dla nas dobre.
Siła samooceny wypływa stąd, że stanowi ona głęboką potrzebę, czym jednak dokładnie jest potrzeba?
Potrzeba jest tym, co niezbędne do efektywnego funkcjonowania. Nie tylko chcemy pokarmu i wody, potrzebujemy ich; bez nich umrzemy. Są jednak też inne potrzeby żywieniowe, których wpływ jest mniej bezpośredni i nie tak dramatyczny. W niektórych rejonach Meksyku gleba jest pozbawiona wapnia; mieszkańcy tamtych terenów nie umierają od razu z tego powodu. Ich rozwój jednak jest spowolniony, są ogólnie osłabieni i łatwiej zapadają na wiele chorób wywołanych brakiem tego pierwiastka. Ogranicza to ich możliwość funkcjonowania.
Potrzeba wysokiej samooceny przypomina bardziej zapotrzebowanie na wapń niż na pokarm czy wodę. Jej brak nie musi oznaczać, że zaraz umrzemy, ale ogranicza możliwość naszego funkcjonowania.
Stwierdzenie, że wysoka samoocena jest potrzebą, oznacza, iż:
Wnosi ona znaczny wkład w proces życia.
Jest niezbędna do normalnego i zdrowego rozwoju.
Jest wartością służącą przetrwaniu.
Powinniśmy jednak zwrócić uwagę, że niska samoocena powoduje czasem śmierć w dosłownym sensie – na przykład w wyniku przedawkowania narkotyków, prowokująco nierozważnej jazdy samochodem, pozostawania z małżonkiem stosującym przemoc fizyczną, uczestnictwa w wojnach gangów lub samobójstwa. Jednakże dla większości z nas konsekwencje niskiej samooceny są bardziej subtelne, mniej bezpośrednie, bardziej zawoalowane. Będziemy musieli dobrze się zastanowić i poznać siebie, by dostrzec, jak najgłębsze przekonanie o nas samych ujawnia się w tysiącach wyborów, które wpływają na nasze losy.
Nieadekwatna samoocena może ujawnić się w złym wyborze małżonka; w małżeństwie, które przynosi jedynie frustrację; w pracy zawodowej, która prowadzi donikąd; w aspiracjach, które są zawsze w jakiś sposób sabotowane; w obiecujących pomysłach, które umierają, zanim zostaną zrealizowane; w tajemniczej niemożności cieszenia się z sukcesów; w niszczących nawykach żywieniowych i życiowych; w marzeniach, które nigdy się nie spełniają; w chronicznym lęku lub depresji; w uporczywej niskiej odporności na choroby; w uzależnieniu od leków; w niezaspokojonej potrzebie miłości i aprobaty. Mogą o niej świadczyć dzieci, które nie dowiadują się niczego o szacunku do siebie i radości istnienia. Krótko mówiąc, samoocena taka przejawia się w życiu, które wygląda jak długie pasmo porażek, a jedynym pocieszeniem, być może, jest ta smutna mantra: „Czy ktokolwiek jest szczęśliwy?”.
Jeżeli samoocena jest niska, zmniejsza się nasza elastyczność w pokonywaniu trudności. Załamują nas przeciwności, które osoba ze zdrowszą samooceną mogłaby pokonać. Znacznie łatwiej drętwiejemy w poczuciu tragizmu swojej egzystencji i postawie bezradności. Bardziej kieruje nami pragnienie unikania bólu niż doznawania radości. Większy wpływ ma na nas to, co negatywne, niż pozytywne. Jeżeli nie mamy wiary w siebie – ani w swoją skuteczność i dobroć – świat staje się przerażający.
Ludzie o wysokiej samoocenie też mogą upadać pod ciężarem problemów, ale szybciej się podnoszą.
Z tego powodu zacząłem myśleć o wysokiej samoocenie jak o układzie odpornościowym świadomości, który dostarcza sił obronnych i możliwości regeneracji. System immunologiczny nie stanowi gwarancji, że człowiek nigdy nie zachoruje, ale sprawia, iż jest on mniej podatny na choroby i lepiej wyposażony, by je pokonać. Podobnie wysoka samoocena nie gwarantuje, że ktoś nigdy nie przeżyje lęku czy depresji z powodu życiowych trudności, ale sprawia, że będzie na nie mniej wrażliwy, lepiej wyposażony do radzenia sobie z nimi i pokonania ich. Ludzie o wysokiej samoocenie też mogą upadać pod ciężarem problemów, ale prędzej się podnoszą.
Należy podkreślić, że wysoka samoocena ma więcej wspólnego z elastycznością niż z impregnowaniem na cierpienie. Przypominam sobie pewne doświadczenie sprzed paru lat, kiedy pisałem Honoring the Self. Z powodów, których przytaczanie tutaj jest zbędne, miałem wielkie trudności w pisaniu tej książki. Choć jestem zadowolony z ostatecznego efektu, nie było łatwo. Zwłaszcza jeden tydzień był trudny. Nic, co wyprodukował mój umysł, nie było dobre. Po południu odwiedził mnie wydawca. Czułem się zmęczony, przygnębiony i zdenerwowany. Siadając naprzeciw niego w swoim pokoju, powiedziałem: „To jeden z tych dni, kiedy zadaję sobie pytanie, jak mogę myśleć, że potrafię napisać książkę? Jak mogę myśleć, że wiem cokolwiek o samoocenie? Jak mogę myśleć, że mogę mieć jakiś wkład w psychologię?” – dokładnie to, czego wydawca nie chce usłyszeć od swojego autora. Ponieważ do tamtego czasu napisałem sześć książek o samoocenie i przez wiele lat prowadziłem na ten temat wykłady, zrozumiała była jego konsternacja. „Co? – krzyknął – Nathaniel Branden ma takie myśli?”. Jego twarz, wyrażająca dezorientację i zaskoczenie, wyglądała tak komicznie, że wybuchnąłem śmiechem. „Cóż, oczywiście, jedyne, co mnie różni od innych, to fakt, że potrafię się z tego śmiać. I wiem, że te odczucia miną. I niezależnie od tego, co myślę, mówię czy czuję w tym tygodniu, wiem, że książka będzie dobra”.
Czasami pojawia się pytanie: „Czy można mieć zbyt wysoką samoocenę?”. Nie, nie można. Tak jak nie można być zbyt zdrowym lub mieć zbyt dobry system immunologiczny. Czasami jednak wysoka samoocena mylona jest z przechwalaniem się, chełpieniem lub arogancją. Cechy te nie świadczą o zbyt wysokiej samoocenie, ale o zbyt niskiej. Osoba o wysokiej samoocenie nie potrzebuje wywyższać się; nie musi udowadniać swojej wartości poprzez porównywanie się. Radość daje jej to, kim jest, a nie to, że jest lepsza od innych. Przypominam sobie, jak pewnego dnia myślałem o tym, obserwując mojego psa bawiącego się na podwórku. Biegał, wąchał kwiaty, gonił wiewiórki, skakał do góry, okazując wielką radość z faktu, że żyje (według mojej antropomorficznej interpretacji). Nie myślał (jestem pewien), że jest bardziej zadowolony z życia niż pies sąsiadów. Po prostu zachwycał się swoim istnieniem. Ten obraz ukazuje bardzo wyraźnie, jak rozumiem doznania związane z wysoką samooceną. Ludzie z zaburzoną samooceną często źle się czują w obecności tych, którzy mają wysoką samoocenę. Złoszczą się na nich i twierdzą: „Oni zbyt wysoko się oceniają”. Ale to, co mówią, świadczy o nich samych.
Niepewny siebie mężczyzna czuje się jeszcze bardziej zagubiony w obecności pewnej siebie kobiety. Ludzie o niskiej samoocenie często odczuwają irytację w kontakcie z tymi, którzy z entuzjazmem podchodzą do życia. Jeżeli jeden z małżonków, którego poziom samooceny obniża się, widzi, że samoocena drugiego wzrasta, czasami reaguje lękiem i próbą sabotażu tego rozwoju.
Smutna prawda brzmi, że kto odnosi sukces w świecie, naraża się na ryzyko, iż stanie się celem ataków. Ludzie, którzy osiągają niewiele, często zazdroszczą i odrzucają tych, którzy osiągają dużo. Ci, którzy są nieszczęśliwi, często zazdroszczą szczęśliwym i odrzucają ich. A ci, którzy mają niską samoocenę, czasami lubią mówić o niebezpieczeństwie posiadania „zbyt wysokiej samooceny”.
Jak wspomniałem wcześniej, niska samoocena niekoniecznie przesądza o tym, że nie potrafimy osiągać wartościowych celów. Niektórzy z nas mają talent, energię i motywację, by wiele osiągnąć, mimo poczucia nieadekwatności i bezwartościowości – na przykład wysoce produktywny pracoholik, który musi udowodnić swoją wartość ojcu, przepowiadającemu, że syn będzie nikim. Ale niska samoocena oznacza, że będziemy mniej efektywni i mniej twórczy, niż byśmy mogli, i mniej zdolni, by cieszyć się z własnych osiągnięć. Nic, co robimy, nigdy nam nie wystarczy.
Jeżeli celem jest udowodnienie, że jestem „wystarczająco dobry”, praca nie ma końca – bitwa została przegrana w dniu, w którym zgodziłem się, że ta kwestia podlega dyskusji.
Chociaż niska samoocena często podważa możliwość osiągnięcia prawdziwego sukcesu nawet wśród osób najbardziej utalentowanych, to jednak niekoniecznie musi tak być. Bardziej pewne jest to, że podkopie możliwość odczuwania satysfakcji. Ta bolesna prawda znana jest wielu ludziom sukcesu. „Dlaczego – zapytał mnie biznesmen odnoszący wspaniałe sukcesy – ból porażek jest bardziej intensywny i długotrwały niż radość z osiągnięć, mimo że sukcesów było o wiele więcej niż porażek? Dlaczego szczęście jest tak ulotne, a wstyd tak trwały?”. Kilka minut później dodał: „Mam przed oczami obraz ojca, który kpi ze mnie”. Nieuświadomioną misją jego życia nie było wyrażenie tego, kim jest, ale wykazanie ojcu (nieżyjącemu od ponad dziesięciu lat), że może coś osiągnąć.
Kiedy samoocena nie jest zaburzona, radość, a nie lęk, stanowi motor do działania. Pragniemy doznawać szczęścia, a nie unikać cierpienia. Celem jest wyrażanie, a nie unikanie czy ocenianie siebie. Motywem nie jest udowadnianie własnej wartości, ale spożytkowanie własnych możliwości.
Jeżeli celem jest udowodnienie, że jestem „wystarczająco dobry”, praca nie ma końca – bitwa została przegrana w dniu, w którym zgodziłem się, że ta kwestia podlega dyskusji. Zawsze pozostaje przed nami jeszcze jedno zwycięstwo – jeszcze jeden awans, jeszcze jedna zdobycz seksualna, jeszcze jedna firma, jeszcze jedna sztuka biżuterii, większy dom, droższy samochód, kolejna nagroda – a wewnętrzna pustka pozostaje niezapełniona.
W dzisiejszej kulturze niektórzy sfrustrowani ludzie, którzy znaleźli się w tym impasie, ogłaszają, że zdecydowali się wkroczyć na ścieżkę duchową i wyrzec się swojego ego. Lecz ego, w dojrzałym i zdrowym sensie, jest dokładnie tym, czego nie udało się im wypracować. Marzą o oddaniu tego, czego nie mają. Nikt nie może w zdrowy sposób ominąć potrzeby wysokiej samooceny.
Jeżeli jednym błędem jest zaprzeczanie, jak ważna jest samoocena, kolejnym są zbyt duże oczekiwania z nią związane. Niektórzy autorzy w swoim entuzjazmie sugerują, że zdrowe poczucie własnej wartości jest wszystkim, czego nam potrzeba, by zapewnić sobie szczęście i sukces. Sprawa jest bardziej złożona. Wysoka samoocena nie jest panaceum. Oprócz okoliczności i możliwości zewnętrznych, wyraźny wpływ może mieć wiele czynników wewnętrznych – jak na przykład poziom energii, inteligencja i potrzeba osiągnięć. (W przeciwieństwie do tego, co czasami słyszymy, ta ostatnia nie wiąże się z poziomem samooceny w prosty czy bezpośredni sposób. Taka potrzeba może być napędzana zarówno motywacją pozytywną, jak i negatywną, kiedy na przykład kogoś aktywizuje lęk przed utratą miłości lub statusu społecznego, a nie radość płynąca z wyrażania siebie). Dobrze rozwinięte poczucie własnego „ja” stanowi niezbędny, ale niewystarczający warunek dobrego samopoczucia. Jego obecność nie gwarantuje spełnienia, choć jego brak gwarantuje pewien poziom lęku, frustracji lub rozpaczy4.
Samoocena nie zastąpi dachu nad głową ani pokarmu w żołądku, ale zwiększy prawdopodobieństwo znalezienia sposobów, by te potrzeby zaspokoić. Samoocena nie jest substytutem wiedzy i umiejętności potrzebnych do skutecznego działania w świecie, ale zwiększa prawdopodobieństwo ich uzyskania.
Abraham Maslow w swojej słynnej hierarchii potrzeb lokuje poczucie własnej wartości ponad (to znaczy jako pojawiające się później) podstawowymi potrzebami gwarantującymi przetrwanie, takimi jak potrzeba pożywienia i wody. Pod jednym oczywistym względem jest to prawda. Jednocześnie stanowi nadmierne uproszczenie. Ludzie czasami poświęcają życie w imię spraw niezmiernie istotnych dla poczucia własnej wartości. Można również podważyć przekonanie tego autora, że potrzeba akceptacji jest bardziej podstawowa niż potrzeba podtrzymania własnej wartości5.
Samoocena nie zastąpi dachu nad głową ani pokarmu w żołądku, ale zwiększy prawdopodobieństwo znalezienia sposobów, by te potrzeby zaspokoić.
Faktem pozostaje, że wysoka samoocena jest naglącą potrzebą. Jawi się jako taka, ponieważ jej brak uszkadza naszą zdolność do funkcjonowania. Dlatego mówimy, że jest potrzebą służącą przetrwaniu.
Znaczenie wysokiej samooceny dla trwania życia jest widoczne zwłaszcza dzisiaj. Doszliśmy do momentu w historii, w którym wysoka samoocena, zawsze będąca ważną potrzebą psychiczną, stała się również istotną potrzebą ekonomiczną – cechą niezbędną w adaptacji do coraz bardziej złożonego, pełnego wyzwań i konkurencji świata.
W ostatnich dwudziestu czy trzydziestu latach w gospodarce amerykańskiej i światowej nastąpił nadzwyczajny rozwój. Stany Zjednoczone przekształciły się ze społeczeństwa przemysłowego w społeczeństwo informatyczne. Śledziliśmy przechodzenie od pracy fizycznej do umysłowej jako głównej działalności pracownika. Obecnie żyjemy w czasach gospodarki globalnej, którą charakteryzują gwałtowne zmiany, przyspieszone przełomy w nauce i technologii oraz niespotykana dotychczas konkurencja. Rozwój ten oznacza zapotrzebowanie na wyższy poziom edukacji i wyszkolenia, niż był potrzebny poprzednim pokoleniom. Wie o tym każdy, kto zna się na biznesie. Nie każdy jednak rozumie fakt, że rozwój ten wytworzył nowe oczekiwania w sferze psychologicznej. Oczekuje się zwłaszcza większej innowacyjności, samoorganizacji, osobistej odpowiedzialności i umiejętności wyznaczania sobie kierunku działania. Dotyczy to nie tylko osób na wysokich stanowiskach, lecz także każdego poziomu firmy, od kierowników, przez nadzór, aż do personelu szczebla podstawowego.
Przykład głębokich zmian w świecie podaje czasopismo „Fortune”, opisując zadania pracownika na stanowisku operatora produkcji na poziomie podstawowym w firmie Motorola: „Analiza raportu komputerowego oraz identyfikacja problemu przez proces kontroli eksperymentalnej i analizy statystycznej. Informowanie kierownictwa o parametrach produkcji oraz zrozumienie konkurencyjnej pozycji firmy”6.
Nie można dziś prowadzić przedsiębiorstwa, mając kilkoro ludzi od myślenia i wielu od robienia tego, co im się powie (tradycyjny wojskowy model rozkazu i kontroli). Obecnie organizacja pracy wymaga nie tylko niezwykle wysokiego poziomu wiedzy i kwalifikacji, lecz także niezależności, wiary w siebie i umiejętności podejmowania inicjatywy – jednym słowem, wysokiej samooceny. Oznacza to, że w gospodarce potrzeba teraz wielu ludzi z wysoką samooceną. Z historycznego punktu widzenia jest to zjawisko nowe.
Wyzwanie wykracza poza sferę biznesu. Mamy więcej niż poprzednie pokolenia swobody w wyborze religii, filozofii, systemu moralnego, stylu życia, kryteriów określających, co jest dla nas dobre. Nie obowiązuje już niekwestionowana ufność w tradycję. Nie wierzymy już, że rząd, Kościół, związki zawodowe czy jakakolwiek duża organizacja poprowadzi nas do zbawienia. Nikt nie zjawi się, w jakimkolwiek obszarze życia, aby nas wybawić. Jesteśmy zdani sami na siebie.
Mamy w tym zakresie więcej opcji wyboru niż kiedykolwiek. Gdziekolwiek spojrzymy, widzimy nieograniczone możliwości. Aby dostosować się do tych warunków oraz właściwie na nie reagować, potrzeba większej autonomii osobistej – ponieważ nie istnieje ogólnie przyjęty zbiór zasad i rytuałów, które zwolniłyby nas z konieczności podejmowania indywidualnych decyzji. Musimy wiedzieć, kim jesteśmy, i być spójni w sobie. Musimy wiedzieć, co dla nas jest ważne. W przeciwnym razie łatwo damy się zwieść obcym dla nas wartościom, podążając za celami, które nie wspierają tego, kim naprawdę jesteśmy. Musimy nauczyć się myśleć samodzielnie o tym, jak pielęgnować swój potencjał, brać odpowiedzialność za wybory, wartości i działania, które kształtują nasze życie. Potrzebujemy zaufania do siebie i samodzielności, które mają oparcie w realiach.
Doszliśmy do punktu w historii, w którym wysoka samoocena, zawsze będąca ważną potrzebą psychiczną, stała się również istotną potrzebą ekonomiczną.
Im więcej wyborów i decyzji musimy podejmować na poziomie świadomym, tym większa jest potrzeba wysokiej samooceny.
W efekcie rozwoju ekonomicznego i kulturowego, który nastąpił w kilku ostatnich dziesięcioleciach, jesteśmy świadkami ponownego rozbudzenia wśród Amerykanów tradycji samopomocy, zwiększania się liczby grup wzajemnego wsparcia, rozwoju sieci prywatnych kontaktów służących zaspokajaniu wielorakich celów i potrzeb, upowszechniania idei uczenia się jako sposobu życia, promowania wiary w siebie, co wyraża się na przykład w większej odpowiedzialności za zdrowie i wzrastającej tendencji do kwestionowania autorytetów.
Jeżeli brakuje nam adekwatnej samooceny, liczba wyborów, wobec których dzisiaj stajemy, może być przerażająca.
Duch przedsiębiorczości stymulowany jest nie tylko w biznesie, lecz także w sferze życia prywatnego. Stoi przed nami intelektualne wyzwanie bycia przedsiębiorcami – wytwarzania nowych wartości i znaczeń. Jesteśmy wrzuceni, jak to nazwał T. George Harris, w „erę świadomego wyboru”7. Wyboru tej lub tamtej, lub żadnej religii. Małżeństwa lub po prostu wspólnego życia. Posiadania dzieci lub nie. Pracy w firmie lub na własny rachunek. Wykonywania jednego z tysięcy nowych zawodów, które kilkadziesiąt lat temu w ogóle nie istniały. Mieszkania w mieście, na przedmieściach lub na wsi – a nawet za granicą. Na niższym poziomie mamy niespotykaną wcześniej możliwość wyboru stylu ubierania się, jedzenia, samochodu, wszelkiego rodzaju nowych produktów – a wszystko to wymaga od nas podejmowania decyzji.
Jeżeli brakuje nam adekwatnej samooceny, liczba wyborów, która jest dzisiaj oferowana, może być przerażająca, jak przerażony był pewien Rosjanin, który w czasach Związku Radzieckiego wszedł do amerykańskiego supermarketu. Podobnie jak niektórzy zagraniczni goście wybrali powrót do „bezpieczeństwa” dyktatury, tak niektórzy z nas poszukują drogi ucieczki w „bezpieczne” kulty albo religijny fundamentalizm, „właściwe” podgrupy polityczne, społeczne czy kulturowe albo niszczące mózg substancje. Ani system wychowawczy, ani edukacyjny nie przygotował nas odpowiednio do świata, w którym jest tak wiele opcji i wyzwań. Oto dlaczego problem samooceny jest tak ważny.
2.
Znaczenie poczucia własnej wartości
Samoocena składa się z dwóch współzależnych czynników. Pierwszym jest podstawowe poczucie pewności w kontakcie z wyzwaniami, które niesie życie: wiara we własną skuteczność. Drugim jest poczucie, że zasługuje się na szczęście: szacunek do siebie. Nie chcę powiedzieć, że osoba o wysokiej czy zdrowej samoocenie świadomie myśli w kategoriach tych dwóch czynników. Chodzi mi o to, że jeżeli bliżej przyjrzymy się doznawaniu wysokiej samooceny, nieuchronnie je odnajdziemy.
Wiara we własną skuteczność oznacza zaufanie do własnego umysłu – do umiejętności myślenia, uczenia się, dokonywania wyborów, podejmowania decyzji. Oznacza przekonanie, że potrafimy zrozumieć fakty rzeczywistości, które wchodzą w zakres naszych zainteresowań i potrzeb; oznacza wiarę w siebie, poleganie na sobie. Szacunek do siebie oznacza zaś ochronę własnych wartości, afirmację własnego prawa do życia i bycia szczęśliwym, poczucie komfortu w procesie obrony swoich przekonań, chęci i potrzeb, poczucie, że radość i spełnienie stanowią naturalne, przyrodzone prawo.
Będziemy musieli omówić te dwa zagadnienia w sposób bardziej szczegółowy, ale przez chwilę rozważmy następującą kwestię. Jeżeli człowiek czuje się nieprzystosowany do wyzwań, które niesie życie, jeżeli brakuje mu elementarnego zaufania do siebie i własnego umysłu, to rozpoznamy u niego brak poczucia własnej wartości niezależnie od tego, jakie inne walory posiada. Jeżeli brakuje mu fundamentalnego szacunku do siebie, jeżeli czuje, że jest bezwartościowy, że nie zasługuje na miłość i szacunek ze strony innych, że jest nieuprawniony do szczęścia, obawia się bronić swoich przekonań, chęci i potrzeb – rozpoznamy brak poczucia własnej wartości niezależnie od tego, jakie inne pozytywne cechy ujawnia.
Wiara we własną skuteczność i szacunek do siebie stanowią dwa filary zdrowej samooceny; gdy brakuje któregoś z nich, samoocena jest nadwątlona. Są one jej niezbędnymi cechami charakterystycznymi. Stanowią istotę, a nie pochodny czy wtórny sens wysokiej samooceny. Wiara we własną skuteczność generuje poczucie kontroli nad swoim życiem, które kojarzymy ze stanem psychicznego komfortu, poczuciem, że jest się w samym centrum własnej egzystencji – w przeciwieństwie do bycia biernym obserwatorem i ofiarą wydarzeń.
Szacunek do siebie umożliwia życzliwe, nieneurotyczne poczucie wspólnoty z innymi ludźmi, koleżeństwo oparte na niezależności i wzajemnym szacunku, w przeciwieństwie do alienacji od ludzi albo – z drugiej strony – bezmyślnego wtopienia się w jakąś grupę społeczną.
Podobnie jak w przypadku innych stanów psychicznych, u człowieka można zauważyć stałą fluktuację poziomu samooceny. Należy więc myśleć w kategoriach średniego poziomu samooceny. Chociaż czasami mówimy o samoocenie jak o mniemaniu o sobie, to jednak bardziej dokładna będzie interpretacja tego pojęcia jako dyspozycji do doświadczania siebie w określony sposób. W jaki sposób?
Sumując w formalną definicję: wysoka samoocena stanowi dyspozycję do doświadczania siebie jako osoby kompetentnej w radzeniu sobie z podstawowymi wymaganiami, jakie stawia życie, i zasługującej na doznawanie szczęścia.
Proszę zwrócić uwagę, że definicja nie określa czynników środowiskowych w okresie dzieciństwa, które wspierają zdrową samoocenę (jak bezpieczeństwo fizyczne, zdrowe odżywianie itd.), późniejszych generatorów wewnętrznych (praktyka świadomego życia, samoakceptacji, odpowiedzialności itp.) ani konsekwencji emocjonalnych czy behawioralnych (współczucia, pragnienia, by być godnym zaufania, otwartości na nowe doświadczenia itp.). Określa jedynie, czego dotyczy i z czego się składa ocena siebie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Terminy „poczucie własnej wartości” i „samoocena” są traktowane w przekładzie tej książki jako synonimy (przyp. red. pol.). [wróć]
2. L. E. Sandelands, J. Brockner i M. A. Glynn (1988), I fat first you don’t succed, try again: Effects of Persistence-performance contingencies, eg involvement, and self-esteem on task-performance, „Journal of Applied Psychology”, nr 73, ss. 208–216. [wróć]
3. E. Paul Torrance, „The Creative Child and Adult Quarterly”, VIII, 1983. [wróć]
4. Trudność w badaniach nad wpływem samooceny, jak już powiedziałem w Przedmowie, polega na tym, że różni badacze używają różnych definicji tego słowa i niekoniecznie mierzą i opisują to samo zagadnienie. Osobnym problemem jest fakt, że samoocena nie działa w próżni. Trudno badać ją w izolacji, gdyż współwystępuje z innymi siłami osobowości. [wróć]
5. Abraham Maslow, Toward a Psychology of Being, New York, Van Nostrand Reinhold, 1968. [wróć]
6. „Fortune”, 17 grudnia 1990. [wróć]
7. T. George Harris, The Era of Conscious Choice, Encyclopedia Britannica Book of the Year, 1973. [wróć]