Sztuka świadomego życia - Nathaniel Branden - ebook + książka

Sztuka świadomego życia ebook

Nathaniel Branden

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

"Nie zawsze jest łatwo żyć świadomie. Ale – patrząc z perspektywy całego życia – rozwiązanie alternatywne jest o wiele bardziej koszmarne".

Nathaniel Branden, autor bestsellera "6 filarów poczucia własnej wartości", wybitny autorytet w zakresie psychologii poczucia własnej wartości, ukazuje nam świat, w którym umysł człowieka funkcjonuje w taki sposób, jakiego wymaga od nas prowadzenie wartościowego, celowego życia. Niewiele książek wyjaśnia równie klarownie, w czym przejawia się wysoki stopień świadomości w takich sferach życia jak:

- praca - co to znaczy pracować świadomie?

- romantyczna miłość - co to oznacza kochać świadomie?

- wychowanie dzieci - jak postępują świadomi rodzice?

- dążenie do osobistego rozwoju - w jaki sposób możemy świadomie uczestniczyć w procesie własnej ewolucji?

Im bardziej świadomi jesteśmy w dowolnej sytuacji, tym więcej zauważamy w niej możliwości, tym więcej otwiera się przed nami opcji, a tym samym stajemy się silniejsi i czerpiemy więcej satysfakcji z życia. Życie świadome oznacza staranie, by dostrzegać jak najwięcej czynników i okoliczności, które wpływają na nasze działania, cele, wartości i zamierzenia - a następnie by postępować w zgodzie z tym, co sobie uświadomimy

"Świadome życie nie jest obowiązkiem, jaki mamy w stosunku do innych ludzi, mimo że faktycznie będą oni często korzystać z tego, iż działamy na wyższym poziomie świadomości i wrażliwości. Świadome życie jest odpowiedzialnością, jaką mamy w stosunku do siebie samych. Jest aktem miłości do własnego pozytywnego potencjału. Jest aktem zaangażowania się w przekonanie o wartości człowieka, którego nosimy w sobie, i o wartości własnego życia".

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 300

Oceny
4,4 (28 ocen)
16
8
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Greg44

Nie oderwiesz się od lektury

Wiele jest tematów poruszanych przez Brandena w tej książce – znaczenie rozumu, zaangażowanie w świadomość, problemy z unikaniem. Poprzez historie, sugerowane ćwiczenia i dyskusje autor zachęca nas nie tylko do zrozumienia jego stanowiska, ale do wejścia w stan umysłu, w którym jego zasady mają wpływ na nasze życie. Nie tylko opisuje wartościowe życie, zaprasza nas, abyśmy sami je odkryli. W tej książce Branden klarownie wyjaśnia, co oznacza uważność: – w miejscu pracy (co to znaczy pracować świadomie?) – w obszarze relacji romantycznej (co to znaczy kochać świadomie?) – w wychowaniu dzieci (co to znaczy być świadomym rodzicem?) – w pogoni rozwoju osobistego (co to znaczy świadomie uczestniczyć w procesie własnej ewolucji?) Jedną z najbardziej ekscytujących idei tej książki jest duchowość rozumu, która zachęca nas do ponownego przemyślenia naszych założeń dotyczących zarówno racjonalności, jak i duchowości. Praktyka świadomego życia zachęca nas do powtórnego rozważen...
30
JaroY

Nie oderwiesz się od lektury

Gdybym przeczytał i zrozumiał tę książkę 20 lat temu moje życie prawdopodobnie wyglądałoby całkiem inaczej. Miałbym po prostu większą świadomość co wpłynęło by na wiele decyzji które podjąłem lub ich nie podjąłem. Przeczytam ją jeszcze raz i pewnie co jakiś czas będę wracał do niej.
00
Filip_13

Dobrze spędzony czas

Bardzo dobra książka, o świadomym życiu. Jeżeli roślina "czuje" że z prawej strony dostaje wodę to tam ma więcej korzeni, w tamtą stronę się przechyla. Ale jeżeli z tej strony wody zabraknie pojawi się z lewej to będzie bardziej rozwijać lewą stronę. Czyli też posiada świadomość, bardziej ograniczoną ponieważ ma niej zmysłów. Człowiek ma o wele trudniej podejmować świadome decyzję ponieważ ma wiele zmysłów , pamięć, uwarunkowania genetyczne, kulturowe. Każdy człowiek jest oddzielnym bytem z oddzielną świadomością. Jeden minus za słabe opracowanie mistycyzmu/duchowości na podstawie Muktanandy, króry się jednak okazał kontowersyjny. Brak odniesienia do śruti np Upaniszad czy Mahabharaty.
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

W kilka mie­sięcy po napi­sa­niu poprzed­niej książki, Odpo­wie­dzial­ność, pod­czas przy­ję­cia ktoś zapy­tał mnie, co aktu­al­nie piszę. Odpo­wie­dzia­łem, że wła­śnie zabie­ram się do tek­stu, który ma prze­ana­li­zo­wać, co to zna­czy żyć świa­do­mie.

Pewna star­sza pani, któ­rej twarz pokry­wały bruzdy gory­czy, skrzy­wiła się i z dez­apro­batą pokrę­ciła głową. „Żyć świa­do­mie? – powie­działa. – Nie naj­lep­szy pomysł. Kto by chciał żyć świa­do­mie? Życie byłoby zbyt bole­sne”.

Zapy­ta­łem: „Czy mniej bole­sne jest, jeśli żyjemy nie­świa­do­mie i mecha­nicz­nie, nie wie­dząc, co robimy, ślepi na moż­li­wo­ści, co da się zro­bić lepiej?”. Ale nie odpo­wie­działa.

Ktoś inny przy stole zauwa­żył nato­miast: „Nawet jeśli świa­dome życie może mieć jakieś zalety – czy to nie za dużo wysiłku?”.

Jak lampa, któ­rej świa­tło można roz­ja­śniać i przy­ciem­niać, świa­do­mość funk­cjo­nuje na skali, którą można regu­lo­wać.

To prawda, że świa­dome życie zmu­sza nas cza­sem do sta­wie­nia czoła trud­nym sytu­acjom. Rów­nież prawdą jest, że wymaga wysiłku.

Jako spo­sób postę­po­wa­nia świa­dome życie ma swoją cenę, któ­rej się także przyj­rzymy. Głów­nym moty­wem tej książki jest jed­nak fakt, że zyski wie­lo­krot­nie prze­wyż­szają ponie­sione koszty. Świa­dome życie jest źró­dłem siły i wyzwo­le­nia. Nie przy­tła­cza nas, ale dodaje skrzy­deł.

Jak świa­tło, które można roz­ja­śniać i przy­ciem­niać, świa­do­mość funk­cjo­nuje na skali, którą można regu­lo­wać. Możemy być bar­dziej świa­domi lub mniej świa­domi, lepiej zda­wać sobie z cze­goś sprawę lub gorzej. Wybór nie doty­czy więc tylko dwóch krań­co­wych sta­nów: abso­lut­nie opty­mal­nej świa­do­mo­ści z jed­nej strony i zupeł­nej nieświa­do­mo­ści (jak w śpiączce) – z dru­giej. Można decy­do­wać się na mniej lub bar­dziej świa­dome życie. Innymi słowy, wybie­rać mię­dzy życiem świa­do­mym a auto­ma­tycz­nym. Mię­dzy tymi skraj­no­ściami zawsze wystę­puje cała gama odcieni.

Tra­ge­dią wielu ludzi jest wła­śnie to, że w dużym stop­niu żyją auto­ma­tycz­nie: myślą zawsze tak jak przed­tem, nie ana­li­zują swo­ich moty­wów dzia­ła­nia, reagują na wyda­rze­nia w spo­sób odru­chowy. Rzadko spo­glą­dają na cokol­wiek świe­żym okiem i rzadko mie­wają nowe pomy­sły. Egzy­stują na niskim pozio­mie świa­do­mo­ści. Jedną z kon­se­kwen­cji tego jest bez­barwne, pozba­wione eks­cy­ta­cji i pasji życie. Nie­trudno zauwa­żyć, że świa­do­mość dodaje ener­gii, a jej brak powo­duje nudę i odrę­twie­nie.

Świa­dome życie polega na posta­wie zaan­ga­żo­wa­nia się w uważ­ność jako spo­sób ist­nie­nia na tym świe­cie oraz na uru­cha­mia­niu stop­nia świa­do­mo­ści odpo­wied­nio dosto­so­wa­nego do danego dzia­ła­nia. Ale co to wła­ści­wie zna­czy, nie jest takie oczy­wi­ste. „Świa­dome życie” to czy­sta abs­trak­cja. Przyj­rzymy mu się dokład­niej na łamach tej książki.

Uży­wam tu ter­minu „świa­do­mość” w jego pod­sta­wo­wym zna­cze­niu: jako stan bycia świa­do­mym lub zda­wa­nie sobie sprawy z jakie­goś aspektu rze­czy­wi­sto­ści. Dla­czego świa­do­mość jest ważna? Mówiąc krótko, dla wszyst­kich gatun­ków, które ją posia­dają, świa­do­mość jest pod­sta­wo­wym narzę­dziem prze­trwa­nia i przy­sto­so­wa­nia do rze­czy­wi­sto­ści – jest zdol­no­ścią postrze­ga­nia oto­cze­nia w okre­ślony spo­sób i na okre­ślonym pozio­mie oraz odpo­wied­niego kie­ro­wa­nia swoim postę­po­wa­niem. Można by rów­nie dobrze zapy­tać: dla­czego wzrok jest ważny?

Świa­dome życie jest sta­nem umy­sło­wej aktyw­no­ści, a nie bier­no­ści. Jest zdol­no­ścią odbie­ra­nia świata świe­żym spoj­rze­niem. Jest inte­li­gen­cją, która cie­szy się swoim wła­snym funk­cjo­no­wa­niem. Świa­dome życie jest chę­cią peł­nego zda­wa­nia sobie sprawy ze wszyst­kiego, co jest zwią­zane z naszymi zain­te­re­so­wa­niami, war­to­ściami, zamia­rami i celami. Jest goto­wo­ścią sta­wie­nia czoła fak­tom, nie­za­leż­nie od tego, czy są one przy­jemne, czy nie. Jest chę­cią odkry­wa­nia swo­ich błę­dów i kory­go­wa­nia ich. Jest dąże­niem w ramach wła­snych dzia­łań i zain­te­re­so­wań – do lep­szego postrze­ga­nia i rozu­mie­nia świata, w któ­rym żyjemy (zarówno ota­cza­ją­cej nas rze­czy­wi­sto­ści, jak i wła­snego wnę­trza). Jest sza­cun­kiem dla rze­czy­wi­sto­ści i sza­cun­kiem dla róż­nicy mię­dzy tym, co realne, i tym, co nie­re­alne. Jest zaan­ga­żo­wa­niem w widze­nie tego, co widzimy, i zda­wa­niem sobie sprawy z tego, co wiemy. Jest prze­ko­na­niem, że igno­ro­wa­nie rze­czy­wi­sto­ści jest źró­dłem wszel­kiego zła.

Róż­nica mię­dzy życiem świa­do­mym a nieświa­do­mym przyj­muje różne formy. Oto dwa przy­kłady z mojej prak­tyki psy­cho­te­ra­peu­tycz­nej, które poka­zują, na czym może pole­gać życie nie­świa­dome. Przy­kłady te są tylko ilu­stra­cją pro­blemu i jesz­cze nie suge­rują roz­wią­zań.

Arnold K., czter­dzie­sto­sied­mio­letni pro­fe­sor histo­rii, myślał, że jest głę­boko zako­chany w swo­jej żonie, ale był dla niej nie­do­bry na setki spo­so­bów, z któ­rych nie zda­wał sobie sprawy. Kiedy chciała z nim roz­ma­wiać o czymś dla niej waż­nym, zwy­kle był zajęty, słu­chał piąte przez dzie­siąte, rzadko odpo­wia­dał ze zro­zu­mie­niem. Kiedy cze­goś chciała, uśmie­chał się, nic nie mówiąc, i ucie­kał myślami gdzie indziej. Kiedy nie zga­dzała się z nim, wygła­szał mono­log na inny temat, igno­ru­jąc to, co powie­działa. Kiedy pró­bo­wała mu mówić, jak ją rani, albo nie sły­szał, co mówi, albo natych­miast ją prze­pra­szał, a za godzinę nie pamię­tał, co powie­działa. Wie­dział, że czuje do niej odda­nie, więc wie­rzył, że jest kocha­ją­cym mężem. Cza­sem, gdy był w dobrym nastroju, potra­fił być naprawdę szczo­dry, deli­katny i tro­skliwy. Głów­nie jed­nak prze­by­wał we wła­snym koko­nie, w któ­rym znaj­do­wały się on sam, jego miłość do żony oraz jej obraz, ale nie ona; ona – praw­dziwa – była na wygna­niu w obcej kra­inie zwa­nej rze­czy­wi­sto­ścią. W kate­go­riach real­nego świata nie była więc czę­ścią jego mał­żeń­stwa. Kobietą, z którą miesz­kał, nie była jego żona; miesz­kał z fan­ta­zją, która ist­niała tylko w jego gło­wie. W pew­nym subiek­tyw­nym sen­sie moż­liwe, że ją kochał, ale nie kochał jej świa­do­mie ani nie poświę­cał na co dzień temu związ­kowi takiej świa­do­mo­ści, jaka była konieczna i na jaką ten zwią­zek zasłu­gi­wał. W końcu kobieta roz­cho­ro­wała się i nagle ode­szła z jego życia. Sto­jąc w roz­pa­czy nad gro­bem, męż­czy­zna zdał sobie sprawę, że przez dwa­na­ście lat mał­żeń­stwa fak­tycz­nie nie brał w nim udziału – cały czas tkwił tylko we wnę­trzu wła­snego umy­słu. Zro­zu­miał, że opu­ścił swoją żonę o wiele wcze­śniej, niż ona, umie­ra­jąc, opu­ściła jego. Czego nie mogła osią­gnąć miłość, doko­nała śmierć: wstrzą­snęła nim tak, że obu­dził się przy­naj­mniej teraz.

Dla wielu z nas cier­pie­nie jest jedy­nym nauczy­cie­lem, któ­rego słu­chamy. W przy­padku Arnolda, jak i w tym opi­sa­nym poni­żej, cier­pie­nie przy­śpie­szyło decy­zję o szu­ka­niu psy­cho­te­ra­pii.

Rebeka L. była trzy­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­nią instruk­torką warsz­ta­tów roz­woju oso­bo­wo­ści. Uwa­żała się za osobę na ścieżce ducho­wej, która osią­gnęła wysoki sto­pień świa­do­mo­ści. Nie zwra­cała przy tym zupeł­nie uwagi na spu­sto­sze­nia, jakie two­rzyła w życiu rodzin­nym. Wygó­ro­wane mnie­ma­nia o sobie opie­rały się na fak­cie, że stu­diuje I Ching, skoń­czyła kursy jogi tan­trycz­nej, zagłę­bia się w lite­ra­tu­rze tra­dy­cji kon­tem­pla­cyj­nych oraz przez trzy­na­ście lat zaj­muje się Jun­gow­ską psy­cho­lo­gią głębi. Postę­po­wa­nie swo­ich dwu nasto­let­nich córek pod­da­wała nie­koń­czą­cej się inter­pre­ta­cji psy­cho­lo­gicz­nej. Pod­czas obiadu pro­siła męża o opo­wia­da­nie snów, by mogła je ana­li­zo­wać. Jeśli jej inter­pre­ta­cje były pod­wa­żane, odpo­wia­dała pobłaż­li­wym współ­czu­ciem; jeśli roz­bież­ność zdań utrzy­my­wała się na­dal, naj­pierw się dener­wo­wała, a potem stop­niowo wpa­dała w złość – aż wszy­scy wyco­fy­wali się w posęp­nym zmę­cze­niu. Mogła bez końca cyto­wać mistrzów ducho­wych, a nie miała poję­cia, że córki w zaci­szu sypialni dys­ku­tują, jakie piękne byłoby życie, gdyby mama umarła. Mąż też nie wyglą­dał na zachwy­co­nego marze­niami na jawie; bary­ka­do­wał się w pracy, aby z żoną spę­dzać jak naj­mniej czasu. Prze­cho­dziła przez życie jak w tran­sie, z dumą szczy­cąc się, że jest bar­dziej „prze­bu­dzona” i „świa­doma” niż inni dookoła. Nie mogła zro­zu­mieć, dla­czego tak czę­sto czuła nie­okre­ślony, wszech­ogar­nia­jący lęk.

Żadna z tych osób nie była uśpiona w peł­nym tego słowa zna­cze­niu, ale nie była też wystar­cza­jąco przy­tomna, w sen­sie, jakiego wymaga udane życie. Ich histo­rie dają nam wstępny obraz tery­to­rium, które chcemy poznać – albo, ści­ślej mówiąc, pew­nych aspek­tów tego tery­to­rium; zoba­czymy bowiem, że jest ich wię­cej.

Cza­sem, gdy zasta­na­wiamy się nad swoim życiem i nad błę­dami, które popeł­ni­li­śmy, żału­jemy ich; wydaje się nam, że dzia­ła­li­śmy we śnie, cho­ciaż wtedy sądzi­li­śmy, że postę­pu­jemy przy­tom­nie. Zasta­na­wiamy się, jak to moż­liwe, że nie widzie­li­śmy cze­goś, co teraz wydaje się takie oczy­wi­ste. Rzecz jasna, może to być złu­dze­nie, bo zawsze łatwiej dostrze­gać wszystko po fak­cie. Być może rze­czy­wi­ście byli­śmy świa­domi w naj­wyż­szym stop­niu, na jaki nas wtedy było stać.

Jed­nak cza­sem poczu­cie, że dzia­ła­li­śmy jak w luna­tycz­nym śnie, dobrze oddaje to, co się naprawdę zda­rzyło. Wiemy, że nie byli­śmy wystar­cza­jąco uważni. Nasze postrze­ga­nie rze­czy­wi­sto­ści było roz­pro­szone czy znie­kształ­cone zamiast skon­cen­tro­wane i zdy­scy­pli­no­wane. Nie­wąt­pli­wie były jakieś tego przy­czyny, ale przy­czyny nie zmie­niają fak­tów. Z per­spek­tywy czasu myślimy: szkoda, że w tym momen­cie nie byli­śmy bar­dziej świa­domi.

Gdzie byłem, dzi­wimy się, kiedy toczyło się moje życie?

Myślimy na przy­kład o wszyst­kich sygna­łach nie­bez­pie­czeń­stwa, igno­ro­wa­nych na początku zna­jo­mo­ści, która oka­zała się fatalną przy­godą miło­sną – na przy­kład nie­kon­se­kwentne zacho­wa­nie, sprzeczne stwier­dze­nia, zadzi­wia­jące prze­mil­cze­nia, nagłe i nie­uza­sad­nione wybu­chy emo­cjo­nalne naszego part­nera lub part­nerki. Pytamy samych sie­bie: Gdzie mia­łem wtedy rozum? Albo przy­po­mi­namy sobie wszyst­kie ostrze­że­nia, które dosta­wa­li­śmy od prze­ło­żo­nego na długo przed wyrzu­ce­niem z pracy, i zasta­na­wiamy się, dla­czego to do nas wtedy nie docie­rało. Albo myślimy o oka­zjach, któ­rych nie wyko­rzy­sta­li­śmy, gdyż żyjąc jak w tran­sie, nie zda­wa­li­śmy sobie sprawy z ich war­to­ści – a teraz zasta­na­wiamy się, jak można było do tego dopu­ścić. Gdzie byłem, dzi­wimy się, kiedy toczyło się moje życie?

Oma­wia­jąc prak­tykę świa­do­mego życia w poprzed­nich książ­kach, przed­sta­wia­łem ją wyłącz­nie z per­spek­tywy zna­cze­nia, jakie ma ono dla poczu­cia wła­snej war­to­ści (samo­uzna­nia). Tutaj przyj­rzymy się temu sze­rzej. Co to zna­czy dzia­łać świa­do­mie? Kochać świa­do­mie? Wycho­wy­wać dzieci świa­do­mie? Czuć świa­do­mie? Pra­co­wać świa­do­mie? Wal­czyć świa­do­mie? Gło­so­wać świa­do­mie? Two­rzyć prawa świa­do­mie? Zaj­mo­wać się wiel­kimi spra­wami w życiu świa­do­mie?

Oto przy­kład ze świata poli­tyki. Kiedy pra­wo­dawcy dzia­łają pod pre­sją chwili, na przy­kład narzu­ca­jąc hamulce cen i płac, bez zasta­na­wia­nia się nad dłu­go­fa­lo­wymi, prze­wi­dy­wal­nymi skut­kami tych posta­no­wień (co, nie­stety, jest regułą w więk­szo­ści decy­zji legi­sla­cyj­nych) i rezul­taty oka­zują się jesz­cze gor­sze niż stan przed wpro­wa­dze­niem zarzą­dzeń, które miały popra­wić sytu­ację (co też bar­dzo czę­sto ma miej­sce) – cały naród płaci cenę za brak odpo­wied­niej świa­do­mo­ści (i sumien­no­ści)1.

Nie­mal wszy­scy mamy ten­den­cję do bar­dziej świa­do­mego dzia­ła­nia w pew­nych obsza­rach niż w innych. Możemy postę­po­wać bar­dzo świa­do­mie w pracy, a bar­dzo mało w życiu oso­bi­stym – lub vice versa. Możemy myśleć o wiele bar­dziej kla­row­nie o swo­jej karie­rze niż o swo­ich prze­ko­na­niach poli­tycz­nych – lub vice versa. Możemy dzia­łać na wyso­kim pozio­mie kon­cen­tra­cji umy­sło­wej w sto­sunku do wła­snego zdro­wia, a na niskim w spra­wach doty­czą­cych etyki albo reli­gii – lub vice versa.

W książce tej badamy, na czym polega świa­dome dzia­ła­nie w sze­ro­kim zakre­sie spraw doty­czą­cych czło­wieka – od reago­wa­nia na naj­bar­dziej intymne emo­cje przez robie­nie kariery zawo­do­wej, zako­chi­wa­nie się, pracę nad utrzy­ma­niem mał­żeń­stwa, wycho­wy­wa­nie dzieci, radze­nie sobie z wyzwa­niami sta­wia­nymi w pracy, decy­do­wa­nie, jakie war­to­ści mają być naszymi prze­wod­ni­kami w życiu, rozu­mie­nie, od czego zależy poczu­cie wła­snej war­to­ści – aż po ocenę twier­dzeń ofe­ro­wa­nych przez reli­gię i misty­cyzm.

W związku z tym ostat­nim przez wiele lat czy­tel­nicy moich ksią­żek pytali mnie, jak moja kon­cep­cja świa­do­mego życia ma się do spraw ducho­wo­ści, reli­gii, misty­cy­zmu i nauk etycz­nych z misty­cy­zmem zwią­za­nych, cie­szę się więc, że mam oka­zję odpo­wie­dzieć im na piśmie. Osoby, które przede wszyst­kim tym są zain­te­re­so­wane, mogą czy­tać roz­działy 1 i 7 jako nie­za­leżną całość.

Potrzeba świa­do­mego życia, w sen­sie, w jakim ją trak­tuję w tej książce, jest nie­od­łączną czę­ścią życia czło­wieka. Ale w dzi­siej­szym nowo­cze­snym świe­cie nabrała szcze­gól­nej wagi. Im bar­dziej gwał­towne są zmiany, z któ­rymi mamy do czy­nie­nia, tym nie­bez­piecz­niej­sze staje się mecha­niczne dzia­ła­nie, oparte na prze­ko­na­niach i sche­ma­tach postę­po­wa­nia, które mogą być nie­od­po­wied­nie w danej sytu­acji lub prze­sta­rzałe.

Co wię­cej, stare struk­tury i tra­dy­cje upa­dają. Głosy ofi­cjal­nych auto­ry­te­tów brzmią coraz sła­biej i przyj­mo­wane są z coraz mniej­szym sza­cun­kiem. Kul­tura nasza roz­pływa się lub też eks­plo­duje na dzie­siątki tysięcy wza­jem­nie prze­czą­cych sobie sub­kul­tur. Świat podzie­lił się i roz­padł tak bar­dzo, że nawet zatwar­dzia­łym kon­for­mi­stom coraz trud­niej zorien­to­wać się, przy czym należy obsta­wać. Sta­jemy w obli­czu koniecz­no­ści doko­ny­wa­nia wyboru, według jakich war­to­ści mamy żyć. Sta­jemy w obli­czu koniecz­no­ści doko­ny­wa­nia wyboru w coraz więk­szej ilo­ści sytu­acji doty­czą­cych naszej egzy­sten­cji – od tego, gdzie miesz­kamy, przez rodzaj kariery zawo­do­wej, na jaką się decy­du­jemy, styl życia, jaki wybie­ramy, aż po reli­gię lub filo­zo­fię, według któ­rej żyjemy. W minio­nych epo­kach histo­rycz­nych rodzi­li­śmy się w spo­łe­czeń­stwach, w któ­rych wszyst­kie te decy­zje były w wyraźny spo­sób podej­mo­wane za nas – przez zwy­czaje i tra­dy­cje, czyli przez ludzi, któ­rzy żyli przed nami. Ale te czasy minęły i nie wrócą. Dziś jeste­śmy wysta­wieni na nie­spo­ty­kaną do tej pory w histo­rii ilość infor­ma­cji i nie­sły­chaną ilość moż­li­wo­ści. Jeste­śmy zdani na wła­sne siły, jak ni­gdy przed­tem. I nie mamy do dys­po­zy­cji żad­nej innej broni oprócz kla­row­no­ści wła­snego myśle­nia.

Fakt, że nasze spo­łe­czeń­stwo roz­wi­nęło się od gospo­darki opar­tej na rol­nic­twie, przez gospo­darkę prze­my­słową, do gospo­darki opar­tej na infor­ma­tyce, ma swoje spe­cy­ficzne i bar­dzo wyraźne kon­se­kwen­cje w sto­sunku do zna­cze­nia świa­do­mego życia. Era robot­nika pra­cu­ją­cego siłą mię­śni minęła. Nasza era należy do tych, któ­rzy pra­cują umy­słem. To, że nasz umysł jest pod­sta­wo­wym narzę­dziem prze­trwa­nia, nie jest nowiną. Ale nowiną jest to, że fakt ten stał się tak bez­li­to­śnie oczy­wi­sty. Rynek pracy gwał­tow­nie kur­czy się dla ludzi, któ­rzy nie mają nic do zaofe­ro­wa­nia oprócz pracy fizycz­nej. W sys­te­mie eko­no­micz­nym, w któ­rym wie­dza, infor­ma­cja, kre­atyw­ność – a co za tym idzie, inno­wa­cje – są głów­nym źró­dłem dobro­bytu, nic nie jest bar­dziej potrzebne niż umy­sły. Potrzeba ludzi, któ­rzy chcą i potra­fią myśleć.

Jeśli chcemy zacho­wać zdol­ność przy­sto­so­wy­wa­nia się do zmian, musimy z zaan­ga­żo­wa­niem przy­jąć per­ma­nentne ucze­nie się jako spo­sób na życie.

Ponie­waż wie­dza roz­wija się w tem­pie bez­pre­ce­den­so­wym w histo­rii ludz­ko­ści, a to, czego nauczy­li­śmy się wczo­raj, nie wystar­cza na potrzeby dnia jutrzej­szego, jeśli chcemy zacho­wać zdol­ność przy­sto­so­wy­wa­nia się do zmian, musimy z zaan­ga­żo­wa­niem przy­jąć per­ma­nentne ucze­nie się jako spo­sób na życie. Jest to dziś jedna z inter­pre­ta­cji tego, co ozna­cza świa­dome życie.

Nie­za­leż­nie od tego, czy kon­cen­tru­jemy się na chro­nie­niu i wzmac­nia­niu wię­zów rodzin­nych (w świe­cie coraz to mniej trwa­łych związ­ków mię­dzy­ludz­kich), na moż­li­wo­ści dosta­nia dobrej pracy, na doj­rze­wa­niu i roz­wi­ja­niu się jako istoty ludz­kiej, czy na wła­ści­wym pro­wa­dze­niu firmy przez burz­liwe morza zawzię­tej kon­ku­ren­cji ryn­ków świa­to­wych – nie­za­leż­nie od tego, czy nasze cele są mate­rialne, emo­cjo­nalne, czy duchowe – cena suk­cesu jest ta sama: świa­do­mość, myśle­nie, ucze­nie się. Spa­nie za kie­row­nicą – pole­ga­nie wyłącz­nie na tym, co popu­larne, zna­jome i odru­chowe – jest przy­wo­ły­wa­niem pro­ble­mów i tra­ge­dii.

Wkro­czy­li­śmy w mile­nium umy­słu. To książka dla tych, któ­rzy zama­wiali budze­nie.

Roz­dział 1. Jak żyć świa­do­mie – pod­sta­wowe zasady

Roz­dział 1

Jak żyć świa­do­mie – pod­sta­wowe zasady

Świa­dome życie zaczyna się od sza­cunku dla rze­czy­wi­sto­ści – sza­cunku dla fak­tów i prawdy. Roz­dział ten poświę­cony jest prze­ana­li­zo­wa­niu, co to wła­ści­wie ozna­cza.

Chcę zacząć od stwier­dze­nia, że nikt nie rodzi się z takim sto­sun­kiem do rze­czy­wi­sto­ści. Tego się trzeba nauczyć. Pełne zro­zu­mie­nie tej prawdy jest dużym osią­gnię­ciem życio­wym. Nie­stety, dzie­ciom czę­sto rzu­cane są kłody pod nogi na dro­dze do rze­czy­wi­sto­ści. Zamiast popie­rać natu­ralną skłon­ność dziecka do roz­woju przez pozna­wa­nie i doj­rze­wa­nie do obiek­tyw­nego ana­li­zo­wa­nia zja­wisk, doro­śli, zaplą­tani w swoje wła­sne pro­blemy, czę­sto zacho­wują się w spo­sób, który nie zachęca dziecka do otwie­ra­nia oczu, lecz do ich zamy­ka­nia.

Bycie dziec­kiem może być bar­dzo trudne. Czę­sto widzi zacho­wa­nia doro­słych, które budzą lęk, prze­ra­że­nie, nie mają sensu. Nie może ich zro­zu­mieć. Może zwąt­pić w moż­li­wo­ści wła­snego umy­słu. Może stra­cić poczu­cie rze­czy­wi­sto­ści. Może dojść do wnio­sku, że świa­dome myśle­nie jest bez­u­ży­teczne lub wręcz nie­bez­pieczne.

Mama na przy­kład daje wykład o tym, jak ważna jest uczci­wość. Potem przy­cho­dzą goście i mama mówi im coś, o czym dziecko wie, że roz­mija się z prawdą. Spo­gląda na matkę w nadziei, że znaj­dzie wytłu­ma­cze­nie tego dziw­nego zacho­wa­nia. Matka odpo­wiada na spoj­rze­nie bez zmru­że­nia oka i śladu poczu­cia winy na twa­rzy. Nie pada ani jedno słowo wyja­śnie­nia: ani w danym momen­cie, ani póź­niej. Hipo­kry­zja – zakła­ma­nie – jest fak­tem uzna­nym za nie­były.

Albo inny przy­kład. Dziecko sie­dzi przy kola­cji z matką i dwoma braćmi. Matka mówi do nich spo­koj­nym gło­sem i nawet nie odwraca głowy, kiedy ojciec zata­cza się w ich kie­runku, śmier­dząc alko­ho­lem i beł­ko­cząc. Ojciec wyciąga krze­sło; nie tra­fia­jąc na nie, ląduje na pod­ło­dze w pozy­cji ni to sie­dzą­cej, ni to leżą­cej. Matka mówi dalej, jak gdyby nic się nie zda­rzyło. Jest to jej typowa reak­cja na nie­przy­jemne wyda­rze­nia. Oczy dziecka prze­no­szą się z ojca na matkę, potem na braci i znów na ojca. Ale nikt z obec­nych nie potwier­dza stanu, w jakim jest ojciec. Wnio­sek jest oczy­wi­sty: fakt, któ­rego się nie potwier­dza (unika zauwa­że­nia), nie jest fak­tem.

Albo dziecko nie może zro­zu­mieć, dla­czego nauczy­cielka tak czę­sto wyśmiewa jego drobne błędy i zwraca się do niego gło­sem peł­nym sar­ka­zmu – ta sama nauczy­cielka, która czę­sto powta­rza, że należy do każ­dego odno­sić się uprzej­mie i z sza­cun­kiem. „Czy pani mnie nie lubi?” – pyta dziecko, zbie­ra­jąc się na odwagę. Nauczy­cielka ze zło­ścią w oku odpo­wiada: „Ależ ja kocham wszyst­kich moich uczniów”. Dziecko nie śmie już zapy­tać: „To dla­czego pani powo­duje, że wszy­scy drżymy ze stra­chu?”. Wie, że jest to pyta­nie, na które ni­gdy nie dosta­nie odpo­wie­dzi; ow­szem, może usły­szeć jakieś następne kłam­stwo albo nową iro­nię. Prawda jest płynna w grze, któ­rej reguły ni­gdy nie są wyraź­nie okre­ślone.

W takich sytu­acjach głę­biej w umy­słach dzieci odzywa się inne, ni­gdy nie­wy­ar­ty­ku­ło­wane pyta­nie: „Jak ja mam żyć w tym waszym świe­cie?”.

W pyta­niu tym zawarte są następne: Skąd mam wie­dzieć, w co wie­rzyć, jeśli wy nie macie na myśli tego, co mówi­cie, albo nie mówi­cie, co naprawdę myśli­cie? Jak mogę mieć do kogo­kol­wiek zaufa­nie, jeśli ni­gdy nie jestem pewien, czy kła­mie, czy nie? Jak mogę czuć się bez­piecz­nie, jeśli fakty nie są trak­to­wane jak fakty? Jak, z takimi prze­wod­ni­kami życio­wymi, mam zro­zu­mieć, jaka jest rze­czy­wi­stość? Jak cokol­wiek mam zro­zu­mieć? A jeśli nie mogę zro­zu­mieć, to jak mam żyć?

Dzieci potrze­bują miło­ści – oczy­wi­ście – ale rów­nież potrze­bują atmos­fery, w któ­rej będą prze­ko­nane, że żyją w racjo­nal­nym świe­cie.

Nie­bez­pie­czeń­stwem, jakie czyha na dziecko wysta­wione na nie­ra­cjo­nal­ność ludzi, jest to, że może ono zre­zy­gno­wać z chęci zro­zu­mie­nia – chęci szu­ka­nia sensu w swo­ich doświad­cze­niach: dziecko może prze­stać wie­rzyć, że myśle­nie ma war­tość.

Dzieci potrze­bują miło­ści – oczy­wi­ście – ale rów­nież potrze­bują atmos­fery, w któ­rej będą prze­ko­nane, że żyją w racjo­nal­nym świe­cie. Błę­dem olbrzy­miej liczby rodzi­ców jest nie­stwa­rza­nie takiej atmos­fery.

Przez „racjo­nalny świat” rozu­miem śro­do­wi­sko, w któ­rym fakty trak­to­wane są jako fakty, prawda jest sza­no­wana, zada­wa­nie pytań jest cenione, a nie karane, ludzie nie są zakła­mani i nie zasy­pują się krę­tac­twami. Mam na myśli śro­do­wi­sko, w któ­rym doro­śli odwo­łują się do umy­słu dziecka, a nie do jego stra­chu – i w któ­rym dzie­cięca chęć zro­zu­mie­nia świata jest sza­no­wana i kul­ty­wo­wana.

Świa­dome życie jest wyzwa­niem dla nas wszyst­kich – nawet jeśli nie mie­li­śmy w życiu więk­szych ura­zów.

Cza­sem zama­chem na dzie­cięcą wolę rozu­mie­nia może być zwy­kły brak kon­se­kwen­cji w codzien­nym postę­po­wa­niu doro­słych: nie­do­trzy­my­wa­nie obiet­nic, nie­lo­giczne zakazy, zaprze­cza­nie oczy­wi­stym praw­dom. Cza­sem jed­nak ataki te mogą być bar­dziej dra­ma­tyczne. Pamię­tam, jak wiele lat temu leczy­łem kobietę, która była mole­sto­wana sek­su­al­nie przez ojca, gdy miała pięć lat. W cza­sie hip­nozy czę­ściowo odtwo­rzyła to prze­ży­cie; chcia­łem poznać jej nie­wy­po­wie­dziane myśli, które towa­rzy­szyły temu wyda­rze­niu. Wstrzą­snęło mną to, co oka­zało się sed­nem jej dra­matu. Nie był to ból, a nawet nie samo poczu­cie prze­mocy, któ­rej doznała. Była to przede wszyst­kim nie­moż­ność zro­zu­mie­nia, jak jej ojciec mógł coś takiego zro­bić.

„To mój tatuś – powta­rzała. – Jak on może robić coś takiego?” Póź­niej, po hip­no­zie, zauwa­żyła: „Naj­gor­sze było to, że to wyda­rze­nie cał­ko­wi­cie zbu­rzyło wszel­kie moje poję­cie o tym, co racjo­nalne i nor­malne. To, co robił tatuś, było nie­moż­liwe. A jed­nak on to robił”. Uraz pogłę­bił się, kiedy pró­bo­wała opo­wie­dzieć o wyda­rze­niu matce, a ta cho­dziła po kuchni, robiąc coś odru­chowo i powta­rza­jąc słod­kim gło­sem rze­czy w rodzaju: „ojciec i ja cię kochamy” i „nie ma sensu się tym przej­mo­wać za bar­dzo”. W zacho­wa­niu ojca nie było ani śladu potwier­dze­nia, że coś się mię­dzy nimi wyda­rzyło. Zbrod­nia doko­nana na ciele dziecka była mniej­sza niż zbrod­nia doko­nana na umy­śle. W tera­pii tej pacjentki było mi łatwiej obu­dzić jej zain­te­re­so­wa­nie nowymi part­ne­rami niż zain­te­re­so­wa­nie świa­do­mym życiem. Zbyt wiele lat rato­wała się przy­ga­sza­niem świa­tła świa­do­mo­ści do poziomu pół­mroku, który pozwa­lał jej prze­trwać. Zin­ten­sy­fi­ko­wa­nie tego świa­tła było naj­trud­niej­szym zada­niem.

Jed­nakże, jak się jesz­cze prze­ko­namy, nawet jeśli nie mie­li­śmy w życiu więk­szych ura­zów, świa­dome życie jest wyzwa­niem dla nas wszyst­kich.

Naby­wa­nie poczu­cia rze­czy­wi­sto­ści

Aby żyć świa­do­mie, musimy wyro­bić w sobie coś, co nazy­wam „poczu­ciem rze­czy­wi­sto­ści”. Co to okre­śle­nie ozna­cza?

W tej chwili trzy­masz w ręku książkę. To, co wiesz o świe­cie, gwa­ran­tuje ci, że książka nie zamieni się nagle w tele­fon albo fili­żankę kawy. Jeśli odło­żysz książkę i pój­dziesz na spa­cer, możesz być spo­kojny, że dom w cza­sie two­jej nie­obec­no­ści nie zamieni się w samo­chód. Wiesz, że książka i dom mogą oczy­wi­ście ule­gać zmia­nom – na przy­kład, jeśli pies ci pogry­zie książkę albo hura­gan znisz­czy dom – ale masz gwa­ran­cję, że takie zmiany będą zgodne z pra­wami natury, któ­rym pod­le­gają sub­stan­cje, z któ­rych składa się książka albo dom. Książka może zostać pogry­ziona, ale nie zamieni się w por­cję lodów. Dom może zostać znisz­czony, ale nie zamieni się w rower. Jeśli jeste­śmy w sta­nie poru­szać się w ota­cza­ją­cym nas świe­cie z pew­nym do niego zaufa­niem, osta­teczne (meta­fi­zyczne) źró­dło tego zaufa­nia tkwi w wie­dzy, że wszystko jest tym, czym jest. W filo­zo­fii zasada ta znana jest jako prawo toż­sa­mo­ści. A to A. Każda rzecz jest sobą. Jest to nie tylko uni­wer­salne stwier­dze­nie doty­czące ist­nie­nia, ale rów­nież pierw­sze prawo logiki.

Prawo toż­sa­mo­ści pociąga za sobą prawo przy­czy­no­wo­ści: wszystko działa w zgo­dzie ze swoją naturą. W każ­dej sytu­acji zacho­wa­nie danej rze­czy będzie okre­ślone – spo­wo­do­wane tym, czym ta rzecz jest2.

Wpraw­dzie w powyż­szych przy­kła­dach mie­li­śmy do czy­nie­nia z przed­mio­tami fizycz­nymi, jed­nak „rzecz” nie musi być obiek­tem fizycz­nym. Przez „rzecz” rozu­miemy coś, co ist­nieje, może więc to być obiekt, wła­ści­wość, dzia­ła­nie, myśl, inten­cja, wewnętrzny stan psy­chiczny, forma ener­gii – coś, co jest.

Zaufa­nie, jakie mamy do świata, i prze­ko­na­nie o racjo­nal­no­ści tego świata w osta­tecz­nym roz­ra­chunku zawdzię­czamy aksjo­ma­towi toż­sa­mo­ści. Jest on tak głę­boko zako­rze­niony we wszyst­kich naszych doświad­cze­niach życio­wych, że – jeśli nie jeste­śmy filo­zo­fami – na co dzień ni­gdy się nad nim nie zasta­na­wiamy. Nie­mniej na nim wszystko się opiera. Co jest, jest; nie ma, czego nie ma. Nie ma bar­dziej fun­da­men­tal­nej zasady i niczego bar­dziej pew­nego na świe­cie.

To powie­dziaw­szy, przyj­rzyjmy się nieco dwóm naj­bar­dziej pod­sta­wo­wym kon­cep­cjom, na któ­rych opie­rają się wszyst­kie inne: ist­nie­niu i nieist­nie­niu.

Albo, mówiąc po pro­stu: cze­muś i niczemu.

Być ozna­cza być czymś.

Kon­cep­cja cze­goś odnosi się do każ­dego poję­cia w umy­śle czło­wieka, do całej tre­ści jego świa­do­mo­ści i do całej wie­dzy, którą posiada, nie­za­leż­nie od tego, ile jej posiada. Jest to fun­da­men­talna kon­cep­cja świa­do­mo­ści, od któ­rej zaczyna się bycie świa­do­mym.

Kiedy nie­mowlę otwiera oczy i doznaje pierw­szych wra­żeń zmy­sło­wych w postaci obra­zów i dźwię­ków, jego świa­do­mość reje­struje tylko coś. Nie­mowlę nie wie, co to jest, bo nie­znane mu są jesz­cze żadne poję­cia, ale my, doro­śli, wiemy, że na tym pierw­szym eta­pie roz­woju świa­do­mo­ści naj­pierw musi poja­wić się kon­cep­cja cze­goś. Plama świa­tła, którą nie­mowlę widzi, jest czymś. Dźwięk, który sły­szy, jest czymś. Koł­derka, któ­rej dotyka, jest czymś. Być świa­do­mym ozna­cza być świa­do­mym cze­goś. Następ­nym eta­pem w roz­woju świa­do­mo­ści dziecka, po opa­no­wa­niu poję­cia cze­goś, jest roz­wi­nię­cie umie­jęt­no­ści roz­róż­nia­nia obiek­tów. Jest to moż­liwe dzięki zdol­no­ści mózgu i sys­temu ner­wo­wego do zapa­mię­ty­wa­nia i prze­twa­rza­nia róż­nych sygna­łów zmy­sło­wych3. Od tej wła­śnie zdol­no­ści zaczyna się moż­li­wość zdo­by­wa­nia wie­dzy.

Coś, co nie ist­nieje, jest niczym. Czę­sto uży­wamy kon­cep­cji niczego do okre­śla­nia braku pew­nych rze­czy. Mówimy „nic nie mam w kie­szeni”, mając na myśli, że nie znaj­dują się tam żadne obiekty fizyczne. Albo mówimy „mam zerowy stan konta w banku”, mając na myśli, że nie mamy pie­nię­dzy. Ale meta­fi­zyczne zna­cze­nie niczego to nie­ist­nie­nie. Auten­tyczna nicość. Pustka. Zero. Nie­ist­nie­nie jako takie nie ist­nieje. Nic jest kon­cep­cją moż­liwą tylko dzięki związ­kowi z czymś. Ma sens tylko w odnie­sie­niu do cze­goś i ozna­cza brak tego cze­goś. Nic, samo przez się, jest niczym. Nie jest po pro­stu innym rodza­jem cze­goś.

Jed­nym ze spo­so­bów, w jaki „poczu­cie rze­czy­wi­sto­ści” obja­wia się na zewnątrz, jest zdol­ność zro­zu­mie­nia tego pro­stego faktu. W lite­ra­tu­rze mistycz­nej wystę­puje ten­den­cja do trak­to­wa­nia „niczego” (albo „pustki”) jako dosko­nal­szego rodzaju „cze­goś”.

Być czymś ozna­cza być czymś kon­kret­nym, w odróż­nie­niu od pustki i niczego. Być czymś kon­kret­nym ozna­cza być istotą okre­ślo­nego rodzaju, o okre­ślo­nej natu­rze, o okre­ślo­nej toż­sa­mo­ści. Toż­sa­mość cze­goś to wła­śnie to, czym to coś jest.

I to, czym to coś jest, jest. Kamień jest kamie­niem, elek­tron jest elek­tronem, prze­lotne odczu­cie jest prze­lot­nym odczu­ciem, nie­za­spo­ko­jona ambi­cja jest nie­za­spo­ko­joną ambi­cją. Ta bez­li­to­sna prawda jest pod­stawą praw logiki i całego racjo­nal­nego myśle­nia. Odrzuć ją, a myśle­nie prze­staje mieć sens. Usi­łuj udo­wod­nić, że jest ina­czej, a szybko zauwa­żysz, że sam uży­wasz tego prawa, mówiąc, na przy­kład, że twoje twier­dze­nie jest twier­dze­niem, a nie jego zaprze­cze­niem.

Nie mieć toż­sa­mo­ści, nie mieć swo­jej natury, nie być niczym kon­kret­nym ozna­cza nie być czym­kol­wiek, co z kolei ozna­cza nie ist­nieć. Być ozna­cza być czymś.

W dzie­dzi­nie logiki prawo toż­sa­mo­ści ma towa­rzy­szącą mu zasadę, która auto­ma­tycz­nie z niego wynika. Zasada nie­sprzecz­no­ści mówi, że nic nie może być A i nie A w tym samym cza­sie i w odnie­sie­niu do tej samej sytu­acji. Nic nie może być atry­bu­tem i nie-atry­bu­tem, prawdą i nie­prawdą, fak­tem i nie-fak­tem w tym samym cza­sie i w odnie­sie­niu do tej samej sytu­acji. Dywan nie może być biały i nie biały, twier­dze­nie nie może być praw­dziwe i niepraw­dziwe, coś nie może się zda­rzyć i nie zda­rzyć w tym samym cza­sie i w odnie­sie­niu do tej samej sytu­acji. Jeśli cokol­wiek wiemy o świe­cie, to przede wszyst­kim wła­śnie to. Jest to nie­od­łączny ele­ment bycia świa­do­mym – czyli uświa­da­mia­nia sobie rze­czy­wi­sto­ści4.

Jeśli docho­dzimy do sprzecz­no­ści, wiemy, że popeł­ni­li­śmy błąd w rozu­mo­wa­niu. Przy­kła­dem sprzecz­no­ści może być twier­dze­nie, że ktoś widział dwa szczyty gór­skie obok sie­bie, mię­dzy któ­rymi nie było prze­łę­czy. Albo że ktoś jest nie­zwy­kle uczci­wym poli­ty­kiem, a kła­mie tylko wtedy, kiedy jest to nie­zbędne, aby wygrać wybory. Albo że ktoś jest abso­lut­nie pewien, że niczego nie można być pew­nym. Irra­cjo­na­li­ści (któ­rych dzi­siaj pełno) mogą być zain­te­re­so­wani pod­trzy­my­wa­niem sprzecz­no­ści, nazy­wa­jąc je „wyż­szym pozio­mem wie­dzy”. W rze­czy­wi­sto­ści pod­wa­żają oni coś, dzięki czemu wie­dza w ogóle jest moż­liwa. Upie­ra­nie się przy sprzecz­no­ściach można porów­nać do robie­nia spię­cia w obwo­dach świa­do­mo­ści. Jak ina­czej możemy postę­po­wać? Kwe­stia ta jest roz­wi­nięta w roz­dziale 7 Świa­do­mość i ducho­wość. Nie­po­ro­zu­mie­nie, któ­remu ule­gają nie­któ­rzy ludzie wyobra­ża­jący sobie, że sprzecz­no­ści są moż­liwe, polega na tym, iż zapo­mi­nają o warunku „w tym samym cza­sie i w odnie­sie­niu do tej samej sytu­acji”. Ary­sto­te­les, ojciec logiki, był bar­dzo pre­cy­zyjny w tych spra­wach. Ludzie mówią na przy­kład: „Pan B. jest odpo­wie­dzialny w pracy, ale bar­dzo nieodpo­wie­dzialny w życiu pry­wat­nym. Jest więc odpo­wie­dzialny i nieodpo­wie­dzialny. Jak z tego wynika, sprzecz­no­ści są moż­liwe”. Błąd w rozu­mo­wa­niu polega tu na tym, że nie jest to sprzecz­ność – jeśli wziąć pod uwagę czas i sytu­ację. Bar­dziej pre­cy­zyj­nie możemy powie­dzieć: „Pan B. jest odpo­wie­dzialny w pew­nych sytu­acjach, ale nie w innych. Jest odpo­wie­dzialny w pew­nych prze­dzia­łach cza­so­wych, kiedy pra­cuje, a nieodpo­wie­dzialny w innych prze­dzia­łach cza­so­wych, w życiu pry­wat­nym”.

Cza­sem jeste­śmy prze­ko­nani, że dwa stwier­dze­nia są sprzeczne, a póź­niej odkry­wamy, że nie. Dzieje się tak dzięki temu, że pogłę­biamy swoją wie­dzę, wzbo­ga­ca­jąc ją o nowe zależ­no­ści, dzięki któ­rym pozorna sprzecz­ność znika. Na przy­kład jeśli ktoś nie do końca rozu­mie róż­nicę mię­dzy poję­ciami „reli­gijny” i „duchowy”, może być prze­ko­nany, że okre­śle­nie osoby jako „nie­re­li­gij­nej, ale bar­dzo ducho­wej” jest sprzecz­no­ścią. Lep­sze zrozu­mienie tych dwóch pojęć pozwoli zauwa­żyć jed­nak, że sprzecz­ność jest tylko pozorna.

Zasta­nówmy się, do czego prak­tycz­nie pro­wa­dzą sprzecz­no­ści. Na przy­kład przyj­rzyjmy się, jaki wpływ na roz­wój umy­słu dziecka mają nastę­pu­jące wyma­ga­nia rodzi­ców: 1) Chcemy, abyś był samo­dzielny i kie­ro­wał się myśle­niem. 2) Chcemy, abyś wyko­ny­wał nasze pole­ce­nia i ni­gdy nie pod­wa­żał tego, co mówimy. 3) Masz ni­gdy nie kwe­stio­no­wać i nie dys­ku­to­wać sprzecz­no­ści mię­dzy pierw­szym a dru­gim pole­ce­niem. Bada­cze roz­woju czło­wieka zauważą, że jest to sku­teczny spo­sób nisz­cze­nia mło­dej świa­do­mo­ści, nim zdąży doro­snąć. Dla­tego trudno jest myśleć z sym­pa­tią o rodzicu, który powie: „Prze­czę sobie? Nie szko­dzi. Dobrze, że sobie prze­czę”.

Więk­szość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że ich spo­sób rozu­mo­wa­nia i sys­tem war­to­ści mogą być podziu­ra­wione sprzecz­no­ściami.

Oto następne przy­kłady nauk gwał­cą­cych młode umy­sły. Robią one, podobne do A i nie A, spu­sto­sze­nia w umy­śle: „Nasz Bóg jest Bogiem miło­ści i nie­skoń­czo­nej dobroci, ale, jeśli go nie uznasz, będzie cię przy­pie­kał ogniem pie­kiel­nym przez całą wiecz­ność”. „Nie zada­waj pytań, nie usi­łuj zro­zu­mieć – bądź roz­sądny”. „Cnotą jest być oszczęd­nym, pil­nym i pra­co­wi­tym, ale jeśli zgrze­szysz popeł­nie­niem suk­cesu, pamię­taj, że łatwiej jest wiel­błą­dowi przejść przez ucho igielne, niż boga­temu wejść do kró­le­stwa nie­bie­skiego”. „Seks jest brudny, zgniły i obrzy­dliwy; powin­naś zacho­wać go wyłącz­nie dla męża”.

Więk­szość ludzi, oczy­wi­ście, nie obnosi się ze swymi sprzecz­no­ściami. Nie zdają sobie z nich sprawy, z tego, że ich rozu­mo­wa­nie i sys­tem war­to­ści mogą być podziu­ra­wione sprzecz­no­ściami. Wła­śnie dla­tego tak czę­sto mają wąt­pli­wo­ści moralne, jak powinni postę­po­wać.

Sprzecz­no­ści w życiu codzien­nym czę­sto obja­wiają się wów­czas, kiedy czy­jeś ofi­cjalne prze­ko­na­nie o sobie (kon­cep­cja samego sie­bie) nie zga­dza się z jakimś aspek­tem postę­po­wa­nia tej osoby. Są trzy moż­li­wo­ści w tej sytu­acji:

Można zmie­nić kon­cep­cję samego sie­bie. Można zmie­nić postę­po­wa­nie. Można uda­wać, że nie ma sprzecz­no­ści.

Trze­cia moż­li­wość wydaje się naj­bar­dziej popu­larna, może dla­tego, że pierw­sza i druga bywają dość trudne. Moty­wa­cją w takim wypadku zwy­kle jest chęć ochrony poczu­cia wła­snej war­to­ści zakła­ma­nej osoby, a w grun­cie rze­czy tylko jej pozo­rów. Fak­tycz­nie poczu­cie wła­snej war­to­ści jest ranione, ponie­waż w głębi duszy osoba taka wie, co robi. Świa­domy umysł może być w ten spo­sób oszu­kany, ale pod­świa­do­mo­ści się nie oszuka. Gdzieś zawsze będą tkwić myśli: jestem w nie­zgo­dzie z rze­czy­wi­sto­ścią; trzy­mam się tylko dla­tego, że uni­kam rze­czy­wi­sto­ści i zadaję jej kłam5. By dać przy­kład o szer­szym zasięgu spo­łecz­nym, zauważmy, że rządy noto­rycz­nie postę­pują według sprzecz­nych zasad. Na przy­kład ogła­szają kam­pa­nię prze­ciwko pale­niu papie­ro­sów, jed­no­cze­śnie sub­sy­diu­jąc pro­du­cen­tów tyto­niu. W grun­cie rze­czy zasad­ni­czym kro­kiem w kie­runku upo­rząd­ko­wa­nia bała­ganu w legi­sla­cji i zarzą­dze­niach mogłoby być usta­le­nie prawa, że sprzeczne zarzą­dze­nia są nie­do­zwo­lone: jedno lub dru­gie (lub oba) musia­łyby być cof­nięte. W każ­dej dzie­dzi­nie prawo nie­sprzecz­no­ści jest sku­teczną mio­tłą do wymia­ta­nia śmieci.

Ranimy swoje poczu­cie wła­snej war­to­ści, kiedy upie­ramy się przy sprzecz­no­ściach, bo w głębi duszy wiemy, co robimy.

Prawa toż­sa­mo­ści i nie­sprzecz­no­ści są wię­cej niż zasa­dami logiki – to stróże nor­mal­no­ści nie­po­zwa­la­jący nam zwa­rio­wać. Z chwilą kiedy zaczy­namy je igno­ro­wać, kata­pul­tu­jemy się z rze­czy­wi­sto­ści.

Wielu filo­zo­fów poła­mało sobie zęby na tych pra­wach, kiedy usi­ło­wali udo­wod­nić, że nie są to nie­pod­wa­żalne fakty, a tylko sprawy umowne lub zale­d­wie praw­do­po­dobne hipo­tezy. Nie­odmien­nie wysta­wiają się oni na zarzut, że przyj­mują coś, co potem ata­kują: muszą prze­cież liczyć na te zasady, uży­wać ich, zakła­dać ich praw­dzi­wość, kiedy usi­łują je oba­lić. Żadne sztuczki inte­lek­tu­alne nie pomogą ukryć faktu, że jeśli ktoś coś twier­dzi, auto­ma­tycz­nie przyj­muje, iż jego twier­dze­nie jest tym, czym jest, a nie czymś prze­ciw­nym – jak rów­nież, że jeśli ma rację, to nie może jed­no­cze­śnie i w odnie­sie­niu do tego samego nie mieć racji. Praw toż­sa­mo­ści i nie­sprzecz­no­ści nie da się unik­nąć.

Pociąga to za sobą dal­sze kon­se­kwen­cje w sto­sunku do obiek­ty­wi­zmu prawdy. Jeśli A jest A, jeśli fakty są fak­tami, to wszystko jest tym, czym jest, nie­za­leż­nie od tego, czy się na to zga­dzamy, wiemy o tym, czy w to wie­rzymy. Jeśli coś jest fak­tem, nasza nie­wie­dza o nim lub odmowa dostrze­ga­nia go nie spra­wia, że fakt staje się nie­były. To, co ist­nieje, jest tym, czym jest, nie­za­leż­nie od czy­jej­kol­wiek o tym wie­dzy, ocen, prze­ko­nań, nadziei, życzeń lub obaw. (Doty­czy to zarówno wewnętrz­nych, jak i zewnętrz­nych fak­tów. Jeśli czuję coś – powiedzmy, strach, zra­nie­nie, złość, zazdrość, pożą­da­nie – czuję to nie­za­leż­nie od tego, czy się do tego przy­znaję, czy nie). Rze­czy­wi­stość to to, co jest, a zada­niem świa­do­mo­ści jest jej per­cep­cja. Rze­czy­wi­stość jest obiek­tem świa­do­mo­ści – obiek­tem, który świa­do­mość odbiera i musi nauczyć się odbie­rać pra­wi­dłowo6.

Toteż, jeśli jestem mal­wer­san­tem, jestem mal­wer­san­tem – taka jest rze­czy­wi­stość – nie­za­leż­nie od tego, czy moje mal­wer­sa­cje będą kie­dy­kol­wiek wykryte, czy nie. Jeśli pod­szy­wam się pod czy­jeś osią­gnię­cia, twier­dząc, że są moje, jestem oszu­stem – to jest fakt nie­za­leż­nie od tego, jaką mam świa­tową sławę. Jeśli moja part­nerka staje się nar­ko­manką, to jest nar­ko­manką – tak jest – nie­za­leż­nie od tego, czy kie­dy­kol­wiek dopusz­czę to do swo­jej świa­do­mo­ści, czy nie. Jeśli nie spra­wia mi przy­jem­no­ści być rodzi­cem, to taka jest prawda o tym, co czuję – taka jest rze­czy­wi­stość – nawet jeśli z wiel­kim zapa­łem wma­wiam sobie, że jest ina­czej. Jeśli nowe odkry­cie zaprze­cza i obala moje prze­ko­na­nia w jakiejś dzie­dzi­nie, to jest fakt – tak jest – nie­za­leż­nie od tego, czy chcę o tym myśleć, czy nie.

Jeśli żyję świa­do­mie, nie usi­łuję uni­kać fak­tów, nie wyobra­żam sobie, że czego oczy nie widzą, nie ist­nieje.

Dostra­ja­jąc się do rze­czy­wi­sto­ści takiej, jak ją naj­le­piej potra­fimy zro­zu­mieć, zwięk­szamy szanse swo­jego suk­cesu w życiu.

Świa­dome życie polega na zro­zu­mie­niu, że ponie­waż żyjemy w rze­czy­wi­sto­ści, do któ­rej – aby prze­trwać i roz­wi­jać się – musimy się dosto­so­wać, pod­sta­wo­wym naszym zada­niem jest wyraźne postrze­ga­nie tego, od czego zależą nasza egzy­sten­cja i dobro­byt, a kon­kret­nie – nasze dzia­ła­nia, zain­te­re­so­wa­nia, potrzeby, war­to­ści i cele. Takie wyraźne postrze­ga­nie umoż­li­wia nam wła­ściwe kie­ro­wa­nie swoim postę­po­wa­niem.

Świa­dome życie polega na uzna­niu, że przez dostro­je­nie się do rze­czy­wi­sto­ści takiej, jak ją naj­le­piej potra­fimy zro­zu­mieć, zwięk­szamy szanse swo­jego suk­cesu w życiu – a rów­nież, że bun­tu­jąc się prze­ciwko rze­czy­wi­sto­ści, ska­zu­jemy się na nie­po­wo­dze­nie, a nawet zagładę. Jako przy­kład tej dru­giej zasady możemy sobie wyobra­zić męż­czy­znę, który nie chce spoj­rzeć w oczy nie­roz­wią­za­nym pro­ble­mom w mał­żeń­stwie, zakła­da­jąc, że jeśli się o czymś nie mówi, to to coś nie będzie ist­niało; jego part­nerka w końcu się zała­muje i zroz­pa­czona odcho­dzi; albo osobę, która umiera na nie­le­czoną cho­robę tylko dla­tego, że nie chciała przy­znać, iż jest chora, i pod­dać się tera­pii, hoł­du­jąc czę­sto powta­rza­nej tezie, że wszyst­kie cho­roby są złu­dze­niem, a zdro­wym jest się dopóty, dopóki wie­rzy się, że nie jest się cho­rym. (Fakt, że nasze prze­ko­na­nia mogą mieć cza­sem wpływ na prze­bieg cho­roby, nie ma z tym nic wspól­nego i nie jest sprzeczny z poru­sza­nym tu pro­ble­mem).

Świa­dome życie polega na prze­ko­na­niu, że wzrok jest lep­szy niż śle­pota; sza­cu­nek dla fak­tów daje lep­sze wyniki niż bun­to­wa­nie się prze­ciw nim; uniki nie zmie­nią nie­ist­nie­ją­cego w ist­nie­jące lub ist­nie­jącego w nieist­nie­jące; bar­dziej mi się opłaca popra­wiać swoje błędy niż uda­wać, że ich nie popeł­niam; oraz im bar­dziej jestem świa­domy tego, co wpływa na moje życie i cele, tym mądrzej i efek­tyw­niej mogę dzia­łać.

Wszyst­kie te wza­jem­nie powią­zane przed­sta­wione tutaj sprawy skła­dają się na poczu­cie rze­czy­wi­sto­ści, o któ­rym mówię. Są one opoką, na któ­rej opiera się świa­dome życie.

Świa­do­mość – zewnątrz i wewnątrz

Kiedy zaczy­namy zasta­na­wiać się, co to zna­czy żyć świa­do­mie, może oka­zać się, że myślimy o zain­te­re­so­wa­niu oto­cze­niem, poszu­ki­wa­niu zro­zu­mie­nia ota­cza­ją­cego świata, szu­ka­niu potwier­dze­nia lub zaprze­cze­nia naszych teo­rii, poszu­ki­wa­niu infor­ma­cji nie­zbęd­nej do osią­ga­nia celów, ucze­niu się rze­czy zwią­za­nych z pracą, i o innych spra­wach doty­czą­cych świata zewnętrz­nego. Pięk­nie, ale to tylko połowa zagad­nie­nia. Druga połowa świa­do­mego życia doty­czy samo­świa­do­mo­ści – zain­te­re­so­wa­nia zro­zu­mie­niem wewnętrz­nego świata potrzeb, moty­wa­cji, myśli, sta­nów umy­słu, emo­cji i odczuć cie­le­snych.

Jeśli istotą racjo­na­li­zmu jest sza­cu­nek dla fak­tów, nie można zapo­mi­nać o fak­tach doty­czą­cych wła­snego ist­nie­nia. Nasz świat wewnętrzny jest także czę­ścią rze­czy­wi­sto­ści. Umysł jest rów­nie realny jak mate­ria. Nie można powie­dzieć, żeby żył świa­do­mie ktoś, kogo nie inte­re­suje samo­świa­do­mość i pozna­wa­nie samego sie­bie.

Nasz świat wewnętrzny jest także czę­ścią rze­czy­wi­sto­ści.

Wszy­scy znamy ludzi, któ­rzy są naszpi­ko­wani infor­ma­cjami o świe­cie zewnętrz­nym i potra­fią być bar­dzo spo­strze­gaw­czy w pew­nych sytu­acjach, ale są cał­ko­wi­cie nie­za­in­te­re­so­wani pro­ce­sami wewnętrz­nymi, jakie w nich zacho­dzą, i zna­cze­niem, jakie te pro­cesy mają w ich życiu. Tacy ludzie żyją w sta­nie ostrej alie­na­cji. Nie są zain­te­re­so­wani swoim świa­tem wewnętrz­nym – świa­tem potrzeb, emo­cji – co czę­sto powo­duje, że nie są efek­tywni w świe­cie zewnętrz­nym (spo­łe­czeń­stwie).

Jeśli chcemy dzia­łać sku­tecz­nie, musimy nauczyć się patrzeć w obu kie­run­kach – utrzy­my­wać kon­takt ze świa­tem i z sobą samym. Na przy­kład jeśli mamy jakiś kon­kretny cel, musimy wie­dzieć, co w danej sytu­acji jest obiek­tyw­nie konieczne do jego osią­gnię­cia, ale rów­nież znać swój wła­sny sto­su­nek emo­cjo­nalny do tego celu. Musimy znać fakty, ale rów­nież wła­sną ocenę tych fak­tów. Musimy wie­dzieć, co jest do zro­bie­nia, ale rów­nież, co czu­jemy na temat tego, co jest do zro­bie­nia. W samym momen­cie reali­zo­wa­nia celu możemy nie chcieć kon­cen­tro­wać się na tym, co czu­jemy (albo, w pew­nych sytu­acjach, możemy chcieć), ale gene­ral­nie igno­ro­wa­nie poja­wia­ją­cych się odczuć jest nie­bez­pieczne. Infor­ma­cja, jaką niosą odczu­cia, może nam pomóc w lep­szym pokie­ro­wa­niu całym dzia­ła­niem.

Jeśli chcemy dzia­łać efek­tyw­nie, musimy nauczyć się patrzeć w obu kie­run­kach – utrzy­my­wać kon­takt ze świa­tem i z sobą samym.

Gdy czy­imś głów­nym spo­so­bem postę­po­wa­nia jest igno­ro­wa­nie zewnętrz­nej rze­czy­wi­sto­ści, kiedy jest mu tak wygod­nie, i pod­da­wa­nie się naka­zom uczuć, głów­nym uczu­ciem, któ­rego się może spo­dzie­wać, będzie trwoga. Jeśli decy­du­jemy się poru­szać przez życie jak nie­wi­domi, rze­czy­wi­ście jest się czego bać. Ilu­struje to w pew­nym stop­niu przy­pa­dek Rebeki L., którą nad­mierne zain­te­re­so­wa­nie samą sobą zobo­jęt­niło na kon­se­kwen­cje, jakie to miało dla rodziny, na wro­gość, jaką powo­do­wała. Jej lęki były sygna­łem alar­mo­wym ostrze­ga­ją­cym o nie­bez­pie­czeń­stwie.

Osoba, któ­rej głów­nym spo­so­bem postę­po­wa­nia jest igno­ro­wa­nie swo­ich emo­cji w celu lep­szego funk­cjo­no­wa­nia w świe­cie zewnętrz­nym, sabo­tuje w ten spo­sób swoją zdol­ność myśle­nia w klu­czo­wych spra­wach. Jeżeli odci­namy się od wła­snego kon­tek­stu oso­bi­stego, nie jeste­śmy w sta­nie dzia­łać racjo­nal­nie w spra­wach oso­bi­stych: prze­sta­jemy wie­dzieć, jakie zna­cze­nie ma dla nas to, co robimy.

Jeśli decy­du­jemy się poru­szać przez życie jak nie­wi­domi, jest się rze­czy­wi­ście czego bać.

To, czego nie widzimy w świe­cie, zwy­kle wynika z tego, czego nie widzimy w sobie. Ktoś, kto zaprze­cza ist­nie­niu jakiejś potrzeby, ma skłon­ność do nie­zau­wa­ża­nia oka­zji, w któ­rych ta potrzeba może być zaspo­ko­jona – na przy­kład jeśli ktoś zaprze­cza, że ma potrzebę i chęć posia­da­nia zna­jo­mych, cierpi z powodu samot­no­ści i nie zauważa oka­zji sprzy­ja­ją­cych zaprzy­jaź­nie­niu się z kimś. Ktoś, kto zaprze­cza, że go coś boli, zwy­kle nie zaprząta sobie głowy zna­le­zie­niem źró­dła bólu i czę­sto wysta­wia się na nowy ból – jak kobieta, która wie­lo­krot­nie wpada w bole­sne związki z wyzy­sku­ją­cymi ją męż­czy­znami. Ktoś, kto z poczu­cia winy zapiera się pew­nych swo­ich żądz, może, za pomocą mecha­ni­zmu pro­jek­cji, przy­pi­sy­wać je innym – na przy­kład gdy nie chcemy zauwa­żyć swo­jego uczu­cia zawi­ści, fał­szy­wie zarzu­ca­jąc ją innym.

Świa­do­mość musi swo­bod­nie prze­pły­wać w oby­dwu kie­run­kach, albo wcale nie będzie pły­nęła. Przyj­rzymy się temu dokład­niej w dys­ku­sji na temat racji i emo­cji. Chcę jed­nak teraz opo­wie­dzieć dwie histo­rie, które wstęp­nie rzucą nieco świa­tła na zwią­zek mię­dzy świa­do­mo­ścią tego, co zewnętrzne i świa­do­mo­ścią wnę­trza.

Mniej wię­cej dwa­dzie­ścia pięć lat temu byłem zapro­szony do wystą­pie­nia na kon­fe­ren­cji doty­czą­cej postę­po­wa­nia z wybit­nie uzdol­nio­nymi dziećmi. Zaczą­łem mniej wię­cej tak: „Panie i pano­wie, rodzice i nauczy­ciele, jeśli wró­ci­cie pamię­cią do wła­snego dzie­ciń­stwa i przy­po­mni­cie sobie, co chcie­li­ście wtedy dostać od doro­słych, a praw­do­po­dob­nie nie dosta­li­ście, dowie­cie się, czego dzieci, nad któ­rymi opiekę wam dzi­siaj powie­rzono, potrze­bują od was”. Prze­sze­dłem potem do opo­wia­da­nia, jak to jest być dziec­kiem, jakie są czę­ste fru­stra­cje dzieci, jakie są ich auten­tyczne potrzeby. Zro­bi­łem to w taki spo­sób, aby w słu­cha­czach pobu­dzić uczu­cia i wspo­mnie­nia. Zda­wa­łem sobie sprawę, że będąc dziećmi, czę­sto, kiedy czu­jemy się zra­nieni, zamy­kamy się w sobie, wyłą­czamy odczu­wa­nie, aby życie wyda­wało się zno­śniej­sze. Dużo póź­niej, kiedy mamy już wła­sne dzieci, dzie­ciń­stwo może wyda­wać się trud­nym do zro­zu­mie­nia świa­tem. W efek­cie trudno nam zauwa­żać to, co powin­ni­śmy dostrzec, i robić to, co powinno być zro­bione. Jeste­śmy ślepi na dziecko, któ­rym kie­dyś byli­śmy – i ślepi w sto­sunku do dziecka, które stoi przed nami. Naj­czę­ściej pro­blem polega głów­nie na tym, że nie wiemy, iż jeste­śmy nie­wi­domi. Dla­tego zda­łem sobie sprawę, że empa­tia musi zaczy­nać się od samo­świa­do­mo­ści – od naszej wła­snej wewnętrz­nej rze­czy­wi­sto­ści i od wła­snych doświad­czeń z dzie­ciń­stwa, które pamię­tamy. W dys­ku­sji, która nastą­piła po moim wykła­dzie, byłem wzru­szony, widząc, jak wielu słu­cha­czy spon­ta­nicz­nie dzie­liło się swo­imi spo­strze­że­niami i pro­po­zy­cjami dzia­łań, jakie mogą być pod­jęte. Przy­po­mi­na­jąc sobie, czego potrze­bo­wali jako dzieci, zaczy­nali lepiej rozu­mieć, czego potrze­bują inne dzieci.

Muszę tu dodać, że samo­świa­do­mość była wpraw­dzie nie­zbędna, ale nie­wy­star­cza­jąca dla tych rodzi­ców i nauczy­cieli. Ponie­waż każdy czło­wiek jest uni­kalny, nie­zbędne jest jesz­cze wysłu­cha­nie dzieci i dowie­dze­nie się od nich, co mogłoby im naj­le­piej pomóc w danej sytu­acji. W prze­ciw­nym razie ist­nieje nie­bez­pie­czeń­stwo prze­nie­sie­nia wła­snych pre­fe­ren­cji na dzieci, dla któ­rych mogą być one zupeł­nie nie­od­po­wied­nie. Potrzebna jest inte­gra­cja świa­do­mo­ści tego, co wewnętrzne, i tego, co zewnętrzne.

Następna histo­ria roze­grała się rok lub dwa lata wcze­śniej. Będąc po czter­dzie­stce, posta­no­wi­łem, że chcę spró­bo­wać pew­nej formy tera­pii, tak zwa­nej inte­gra­cji struk­tu­ral­nej (lub, po pro­stu, „rol­fingu”, od nazwi­ska twór­czyni metody, Idy Rolf). Pro­ces ten wymaga inten­syw­nego masażu i pracy ze ścię­gnami, aby lepiej usta­wić ciało w sto­sunku do sił gra­wi­ta­cji, dzięki korek­cie napięć w mię­śniach popra­wić rów­no­wagę, a także otwo­rzyć zablo­ko­wane obszary odczuć i ener­gii. Jeśli metoda zadziała, zwięk­sza się zdol­ność odczu­wa­nia, pod­nosi się świa­do­mość wła­snych pro­ce­sów fizycz­nych i zwięk­sza na nie wraż­li­wość, popra­wia się ogólna koor­dy­na­cja ruchowa, poja­wia się dosko­nała rów­no­waga i zwięk­szona ener­gia. Nie każdy w takim samym stop­niu odnosi korzy­ści z tej metody (cza­sem wcale), ale dla mnie było to dokład­nie to, czego potrze­bo­wa­łem w tym momen­cie i na tym eta­pie roz­woju. Od lat nie czu­łem się tak lekko. Zauwa­ży­łem ogólny wzrost samo­świa­do­mo­ści. Czu­łem się lżej emo­cjo­nal­nie. Czu­łem, jak­bym pozbył się jakie­goś muru w swoim ciele. I mia­łem wię­cej ener­gii. Nie byłem zasko­czony tym, że się lepiej czu­łem. Zasko­czyła mnie nato­miast – czego zupeł­nie się nie spo­dzie­wa­łem – zmiana w moim spo­so­bie odbie­ra­nia ludzi.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Regu­lo­wa­nie cen i wyna­gro­dzeń poda­wane jest jako kla­syczny przy­kład. Olbrzy­mia więk­szość eko­no­mi­stów zga­dza się co do tego, że kon­tro­lo­wa­nie takie jest nie­zwy­kle szko­dliwe; zwy­kle pogar­sza sytu­ację, którą wła­śnie miało popra­wić. [wróć]

2. Jak sfor­mu­ło­wała to Ayn Rand w Atlas Shrug­ged: „Prawo przy­czy­no­wo­ści jest pra­wem toż­sa­mo­ści wcie­lo­nym w życie. Każde dzia­ła­nie powo­do­wane jest przez coś. Obiekt, który działa, powo­duje i okre­śla rodzaj tego dzia­ła­nia; nic nie może dzia­łać ina­czej, niż okre­śla to jego natura”. New York: Ran­dom House, 1957, 1037. Dosko­nałą roz­prawę (napi­saną przez wybit­nego znawcę Ary­sto­te­lesa) na temat, jak i dla­czego prawo toż­sa­mo­ści pociąga za sobą prawo przy­czy­no­wo­ści, można zna­leźć w: H. W B. Joseph, An Intro­duc­tion to Logic (Wpro­wa­dze­nie do logiki), dru­gie wyda­nie, roz­dział XIX, Lon­don: Oxford Uniy­er­sity Press, 1957. [wróć]

3. Zna­ko­mita dys­ku­sja na ten i zwią­zane z nim tematy doty­czące roz­woju umy­słu zamiesz­czona jest w książce Ayn Rand Intro­duc­tion to Objec­ti­vist Epi­ste­mo­logy (Wpro­wa­dze­nie do epi­ste­mo­lo­gii obiek­ty­wi­zmu), dru­gie wyda­nie, popra­wione przez Harry’ego Bin­swan­gera i Leonarda Peikoffa. New York: Meri­dian, 1990. [wróć]

4. Dru­gim następ­stwem prawa toż­sa­mo­ści jest prawo wyłą­czo­nego środka, które mówi, że coś albo jest, albo nie jest A: obiekt ma albo nie ma danej cechy; twier­dze­nie albo jest, albo nie jest praw­dziwe (w danym momen­cie i w danym zakre­sie). [wróć]

5. Peł­niej­sze omó­wie­nie tych zagad­nień można zna­leźć w The Psy­cho­logy of Self-Esteem (Psy­cho­lo­gia poczu­cia wła­snej war­to­ści), New York: Ban­tam Books 1969; a także w The Six Pil­lars of Self-Esteem, New York: Ban­tam Books, 1994 (wyd. pol. Sześć fila­rów poczu­cia wła­snej war­to­ści, Łódź: wyd. 3, Wyd. JK, 2008). [wróć]

6. Usi­łuję uni­kać w tych roz­wa­ża­niach ter­mi­nów spe­cja­li­stycz­nych, ale czy­tel­nicy bie­gli w filo­zo­fii zauważą, że epi­ste­mo­lo­gicz­nie i meta­fi­zycz­nie uży­wam per­spek­tywy ary­sto­te­le­sow­sko-obiek­ty­wi­stycz­nej. Dys­ku­sję na temat wie­dzy i świa­do­mo­ści można zna­leźć w The Psy­cho­logy of Self-Esteem, rozdz. 3. Jeśli cho­dzi o bunt prze­ciwko racjo­na­li­zmowi i obiek­ty­wi­zmowi wśród filo­zo­fów dwu­dzie­stego wieku, do któ­rego krótko tu nawią­zuję, kry­tyka ich argu­men­tów wykra­cza poza ramy tej książki. Ale patrz na przy­kład Brand Blan­shard, Reason and Ana­ly­sis, La Salle, Illi­nois: Open Court, 1991; oraz James F. Har­ris, Aga­inst Rela­ti­vism, La Salle, Illi­nois: Open Court, 1993. [wróć]