Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Nie zawsze jest łatwo żyć świadomie. Ale – patrząc z perspektywy całego życia – rozwiązanie alternatywne jest o wiele bardziej koszmarne".
Nathaniel Branden, autor bestsellera "6 filarów poczucia własnej wartości", wybitny autorytet w zakresie psychologii poczucia własnej wartości, ukazuje nam świat, w którym umysł człowieka funkcjonuje w taki sposób, jakiego wymaga od nas prowadzenie wartościowego, celowego życia. Niewiele książek wyjaśnia równie klarownie, w czym przejawia się wysoki stopień świadomości w takich sferach życia jak:
- praca - co to znaczy pracować świadomie?
- romantyczna miłość - co to oznacza kochać świadomie?
- wychowanie dzieci - jak postępują świadomi rodzice?
- dążenie do osobistego rozwoju - w jaki sposób możemy świadomie uczestniczyć w procesie własnej ewolucji?
Im bardziej świadomi jesteśmy w dowolnej sytuacji, tym więcej zauważamy w niej możliwości, tym więcej otwiera się przed nami opcji, a tym samym stajemy się silniejsi i czerpiemy więcej satysfakcji z życia. Życie świadome oznacza staranie, by dostrzegać jak najwięcej czynników i okoliczności, które wpływają na nasze działania, cele, wartości i zamierzenia - a następnie by postępować w zgodzie z tym, co sobie uświadomimy
"Świadome życie nie jest obowiązkiem, jaki mamy w stosunku do innych ludzi, mimo że faktycznie będą oni często korzystać z tego, iż działamy na wyższym poziomie świadomości i wrażliwości. Świadome życie jest odpowiedzialnością, jaką mamy w stosunku do siebie samych. Jest aktem miłości do własnego pozytywnego potencjału. Jest aktem zaangażowania się w przekonanie o wartości człowieka, którego nosimy w sobie, i o wartości własnego życia".
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 300
Wstęp
W kilka miesięcy po napisaniu poprzedniej książki, Odpowiedzialność, podczas przyjęcia ktoś zapytał mnie, co aktualnie piszę. Odpowiedziałem, że właśnie zabieram się do tekstu, który ma przeanalizować, co to znaczy żyć świadomie.
Pewna starsza pani, której twarz pokrywały bruzdy goryczy, skrzywiła się i z dezaprobatą pokręciła głową. „Żyć świadomie? – powiedziała. – Nie najlepszy pomysł. Kto by chciał żyć świadomie? Życie byłoby zbyt bolesne”.
Zapytałem: „Czy mniej bolesne jest, jeśli żyjemy nieświadomie i mechanicznie, nie wiedząc, co robimy, ślepi na możliwości, co da się zrobić lepiej?”. Ale nie odpowiedziała.
Ktoś inny przy stole zauważył natomiast: „Nawet jeśli świadome życie może mieć jakieś zalety – czy to nie za dużo wysiłku?”.
Jak lampa, której światło można rozjaśniać i przyciemniać, świadomość funkcjonuje na skali, którą można regulować.
To prawda, że świadome życie zmusza nas czasem do stawienia czoła trudnym sytuacjom. Również prawdą jest, że wymaga wysiłku.
Jako sposób postępowania świadome życie ma swoją cenę, której się także przyjrzymy. Głównym motywem tej książki jest jednak fakt, że zyski wielokrotnie przewyższają poniesione koszty. Świadome życie jest źródłem siły i wyzwolenia. Nie przytłacza nas, ale dodaje skrzydeł.
Jak światło, które można rozjaśniać i przyciemniać, świadomość funkcjonuje na skali, którą można regulować. Możemy być bardziej świadomi lub mniej świadomi, lepiej zdawać sobie z czegoś sprawę lub gorzej. Wybór nie dotyczy więc tylko dwóch krańcowych stanów: absolutnie optymalnej świadomości z jednej strony i zupełnej nieświadomości (jak w śpiączce) – z drugiej. Można decydować się na mniej lub bardziej świadome życie. Innymi słowy, wybierać między życiem świadomym a automatycznym. Między tymi skrajnościami zawsze występuje cała gama odcieni.
Tragedią wielu ludzi jest właśnie to, że w dużym stopniu żyją automatycznie: myślą zawsze tak jak przedtem, nie analizują swoich motywów działania, reagują na wydarzenia w sposób odruchowy. Rzadko spoglądają na cokolwiek świeżym okiem i rzadko miewają nowe pomysły. Egzystują na niskim poziomie świadomości. Jedną z konsekwencji tego jest bezbarwne, pozbawione ekscytacji i pasji życie. Nietrudno zauważyć, że świadomość dodaje energii, a jej brak powoduje nudę i odrętwienie.
Świadome życie polega na postawie zaangażowania się w uważność jako sposób istnienia na tym świecie oraz na uruchamianiu stopnia świadomości odpowiednio dostosowanego do danego działania. Ale co to właściwie znaczy, nie jest takie oczywiste. „Świadome życie” to czysta abstrakcja. Przyjrzymy mu się dokładniej na łamach tej książki.
Używam tu terminu „świadomość” w jego podstawowym znaczeniu: jako stan bycia świadomym lub zdawanie sobie sprawy z jakiegoś aspektu rzeczywistości. Dlaczego świadomość jest ważna? Mówiąc krótko, dla wszystkich gatunków, które ją posiadają, świadomość jest podstawowym narzędziem przetrwania i przystosowania do rzeczywistości – jest zdolnością postrzegania otoczenia w określony sposób i na określonym poziomie oraz odpowiedniego kierowania swoim postępowaniem. Można by równie dobrze zapytać: dlaczego wzrok jest ważny?
Świadome życie jest stanem umysłowej aktywności, a nie bierności. Jest zdolnością odbierania świata świeżym spojrzeniem. Jest inteligencją, która cieszy się swoim własnym funkcjonowaniem. Świadome życie jest chęcią pełnego zdawania sobie sprawy ze wszystkiego, co jest związane z naszymi zainteresowaniami, wartościami, zamiarami i celami. Jest gotowością stawienia czoła faktom, niezależnie od tego, czy są one przyjemne, czy nie. Jest chęcią odkrywania swoich błędów i korygowania ich. Jest dążeniem w ramach własnych działań i zainteresowań – do lepszego postrzegania i rozumienia świata, w którym żyjemy (zarówno otaczającej nas rzeczywistości, jak i własnego wnętrza). Jest szacunkiem dla rzeczywistości i szacunkiem dla różnicy między tym, co realne, i tym, co nierealne. Jest zaangażowaniem w widzenie tego, co widzimy, i zdawaniem sobie sprawy z tego, co wiemy. Jest przekonaniem, że ignorowanie rzeczywistości jest źródłem wszelkiego zła.
Różnica między życiem świadomym a nieświadomym przyjmuje różne formy. Oto dwa przykłady z mojej praktyki psychoterapeutycznej, które pokazują, na czym może polegać życie nieświadome. Przykłady te są tylko ilustracją problemu i jeszcze nie sugerują rozwiązań.
Arnold K., czterdziestosiedmioletni profesor historii, myślał, że jest głęboko zakochany w swojej żonie, ale był dla niej niedobry na setki sposobów, z których nie zdawał sobie sprawy. Kiedy chciała z nim rozmawiać o czymś dla niej ważnym, zwykle był zajęty, słuchał piąte przez dziesiąte, rzadko odpowiadał ze zrozumieniem. Kiedy czegoś chciała, uśmiechał się, nic nie mówiąc, i uciekał myślami gdzie indziej. Kiedy nie zgadzała się z nim, wygłaszał monolog na inny temat, ignorując to, co powiedziała. Kiedy próbowała mu mówić, jak ją rani, albo nie słyszał, co mówi, albo natychmiast ją przepraszał, a za godzinę nie pamiętał, co powiedziała. Wiedział, że czuje do niej oddanie, więc wierzył, że jest kochającym mężem. Czasem, gdy był w dobrym nastroju, potrafił być naprawdę szczodry, delikatny i troskliwy. Głównie jednak przebywał we własnym kokonie, w którym znajdowały się on sam, jego miłość do żony oraz jej obraz, ale nie ona; ona – prawdziwa – była na wygnaniu w obcej krainie zwanej rzeczywistością. W kategoriach realnego świata nie była więc częścią jego małżeństwa. Kobietą, z którą mieszkał, nie była jego żona; mieszkał z fantazją, która istniała tylko w jego głowie. W pewnym subiektywnym sensie możliwe, że ją kochał, ale nie kochał jej świadomie ani nie poświęcał na co dzień temu związkowi takiej świadomości, jaka była konieczna i na jaką ten związek zasługiwał. W końcu kobieta rozchorowała się i nagle odeszła z jego życia. Stojąc w rozpaczy nad grobem, mężczyzna zdał sobie sprawę, że przez dwanaście lat małżeństwa faktycznie nie brał w nim udziału – cały czas tkwił tylko we wnętrzu własnego umysłu. Zrozumiał, że opuścił swoją żonę o wiele wcześniej, niż ona, umierając, opuściła jego. Czego nie mogła osiągnąć miłość, dokonała śmierć: wstrząsnęła nim tak, że obudził się przynajmniej teraz.
Dla wielu z nas cierpienie jest jedynym nauczycielem, którego słuchamy. W przypadku Arnolda, jak i w tym opisanym poniżej, cierpienie przyśpieszyło decyzję o szukaniu psychoterapii.
Rebeka L. była trzydziestodziewięcioletnią instruktorką warsztatów rozwoju osobowości. Uważała się za osobę na ścieżce duchowej, która osiągnęła wysoki stopień świadomości. Nie zwracała przy tym zupełnie uwagi na spustoszenia, jakie tworzyła w życiu rodzinnym. Wygórowane mniemania o sobie opierały się na fakcie, że studiuje I Ching, skończyła kursy jogi tantrycznej, zagłębia się w literaturze tradycji kontemplacyjnych oraz przez trzynaście lat zajmuje się Jungowską psychologią głębi. Postępowanie swoich dwu nastoletnich córek poddawała niekończącej się interpretacji psychologicznej. Podczas obiadu prosiła męża o opowiadanie snów, by mogła je analizować. Jeśli jej interpretacje były podważane, odpowiadała pobłażliwym współczuciem; jeśli rozbieżność zdań utrzymywała się nadal, najpierw się denerwowała, a potem stopniowo wpadała w złość – aż wszyscy wycofywali się w posępnym zmęczeniu. Mogła bez końca cytować mistrzów duchowych, a nie miała pojęcia, że córki w zaciszu sypialni dyskutują, jakie piękne byłoby życie, gdyby mama umarła. Mąż też nie wyglądał na zachwyconego marzeniami na jawie; barykadował się w pracy, aby z żoną spędzać jak najmniej czasu. Przechodziła przez życie jak w transie, z dumą szczycąc się, że jest bardziej „przebudzona” i „świadoma” niż inni dookoła. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak często czuła nieokreślony, wszechogarniający lęk.
Żadna z tych osób nie była uśpiona w pełnym tego słowa znaczeniu, ale nie była też wystarczająco przytomna, w sensie, jakiego wymaga udane życie. Ich historie dają nam wstępny obraz terytorium, które chcemy poznać – albo, ściślej mówiąc, pewnych aspektów tego terytorium; zobaczymy bowiem, że jest ich więcej.
Czasem, gdy zastanawiamy się nad swoim życiem i nad błędami, które popełniliśmy, żałujemy ich; wydaje się nam, że działaliśmy we śnie, chociaż wtedy sądziliśmy, że postępujemy przytomnie. Zastanawiamy się, jak to możliwe, że nie widzieliśmy czegoś, co teraz wydaje się takie oczywiste. Rzecz jasna, może to być złudzenie, bo zawsze łatwiej dostrzegać wszystko po fakcie. Być może rzeczywiście byliśmy świadomi w najwyższym stopniu, na jaki nas wtedy było stać.
Jednak czasem poczucie, że działaliśmy jak w lunatycznym śnie, dobrze oddaje to, co się naprawdę zdarzyło. Wiemy, że nie byliśmy wystarczająco uważni. Nasze postrzeganie rzeczywistości było rozproszone czy zniekształcone zamiast skoncentrowane i zdyscyplinowane. Niewątpliwie były jakieś tego przyczyny, ale przyczyny nie zmieniają faktów. Z perspektywy czasu myślimy: szkoda, że w tym momencie nie byliśmy bardziej świadomi.
Gdzie byłem, dziwimy się, kiedy toczyło się moje życie?
Myślimy na przykład o wszystkich sygnałach niebezpieczeństwa, ignorowanych na początku znajomości, która okazała się fatalną przygodą miłosną – na przykład niekonsekwentne zachowanie, sprzeczne stwierdzenia, zadziwiające przemilczenia, nagłe i nieuzasadnione wybuchy emocjonalne naszego partnera lub partnerki. Pytamy samych siebie: Gdzie miałem wtedy rozum? Albo przypominamy sobie wszystkie ostrzeżenia, które dostawaliśmy od przełożonego na długo przed wyrzuceniem z pracy, i zastanawiamy się, dlaczego to do nas wtedy nie docierało. Albo myślimy o okazjach, których nie wykorzystaliśmy, gdyż żyjąc jak w transie, nie zdawaliśmy sobie sprawy z ich wartości – a teraz zastanawiamy się, jak można było do tego dopuścić. Gdzie byłem, dziwimy się, kiedy toczyło się moje życie?
Omawiając praktykę świadomego życia w poprzednich książkach, przedstawiałem ją wyłącznie z perspektywy znaczenia, jakie ma ono dla poczucia własnej wartości (samouznania). Tutaj przyjrzymy się temu szerzej. Co to znaczy działać świadomie? Kochać świadomie? Wychowywać dzieci świadomie? Czuć świadomie? Pracować świadomie? Walczyć świadomie? Głosować świadomie? Tworzyć prawa świadomie? Zajmować się wielkimi sprawami w życiu świadomie?
Oto przykład ze świata polityki. Kiedy prawodawcy działają pod presją chwili, na przykład narzucając hamulce cen i płac, bez zastanawiania się nad długofalowymi, przewidywalnymi skutkami tych postanowień (co, niestety, jest regułą w większości decyzji legislacyjnych) i rezultaty okazują się jeszcze gorsze niż stan przed wprowadzeniem zarządzeń, które miały poprawić sytuację (co też bardzo często ma miejsce) – cały naród płaci cenę za brak odpowiedniej świadomości (i sumienności)1.
Niemal wszyscy mamy tendencję do bardziej świadomego działania w pewnych obszarach niż w innych. Możemy postępować bardzo świadomie w pracy, a bardzo mało w życiu osobistym – lub vice versa. Możemy myśleć o wiele bardziej klarownie o swojej karierze niż o swoich przekonaniach politycznych – lub vice versa. Możemy działać na wysokim poziomie koncentracji umysłowej w stosunku do własnego zdrowia, a na niskim w sprawach dotyczących etyki albo religii – lub vice versa.
W książce tej badamy, na czym polega świadome działanie w szerokim zakresie spraw dotyczących człowieka – od reagowania na najbardziej intymne emocje przez robienie kariery zawodowej, zakochiwanie się, pracę nad utrzymaniem małżeństwa, wychowywanie dzieci, radzenie sobie z wyzwaniami stawianymi w pracy, decydowanie, jakie wartości mają być naszymi przewodnikami w życiu, rozumienie, od czego zależy poczucie własnej wartości – aż po ocenę twierdzeń oferowanych przez religię i mistycyzm.
W związku z tym ostatnim przez wiele lat czytelnicy moich książek pytali mnie, jak moja koncepcja świadomego życia ma się do spraw duchowości, religii, mistycyzmu i nauk etycznych z mistycyzmem związanych, cieszę się więc, że mam okazję odpowiedzieć im na piśmie. Osoby, które przede wszystkim tym są zainteresowane, mogą czytać rozdziały 1 i 7 jako niezależną całość.
Potrzeba świadomego życia, w sensie, w jakim ją traktuję w tej książce, jest nieodłączną częścią życia człowieka. Ale w dzisiejszym nowoczesnym świecie nabrała szczególnej wagi. Im bardziej gwałtowne są zmiany, z którymi mamy do czynienia, tym niebezpieczniejsze staje się mechaniczne działanie, oparte na przekonaniach i schematach postępowania, które mogą być nieodpowiednie w danej sytuacji lub przestarzałe.
Co więcej, stare struktury i tradycje upadają. Głosy oficjalnych autorytetów brzmią coraz słabiej i przyjmowane są z coraz mniejszym szacunkiem. Kultura nasza rozpływa się lub też eksploduje na dziesiątki tysięcy wzajemnie przeczących sobie subkultur. Świat podzielił się i rozpadł tak bardzo, że nawet zatwardziałym konformistom coraz trudniej zorientować się, przy czym należy obstawać. Stajemy w obliczu konieczności dokonywania wyboru, według jakich wartości mamy żyć. Stajemy w obliczu konieczności dokonywania wyboru w coraz większej ilości sytuacji dotyczących naszej egzystencji – od tego, gdzie mieszkamy, przez rodzaj kariery zawodowej, na jaką się decydujemy, styl życia, jaki wybieramy, aż po religię lub filozofię, według której żyjemy. W minionych epokach historycznych rodziliśmy się w społeczeństwach, w których wszystkie te decyzje były w wyraźny sposób podejmowane za nas – przez zwyczaje i tradycje, czyli przez ludzi, którzy żyli przed nami. Ale te czasy minęły i nie wrócą. Dziś jesteśmy wystawieni na niespotykaną do tej pory w historii ilość informacji i niesłychaną ilość możliwości. Jesteśmy zdani na własne siły, jak nigdy przedtem. I nie mamy do dyspozycji żadnej innej broni oprócz klarowności własnego myślenia.
Fakt, że nasze społeczeństwo rozwinęło się od gospodarki opartej na rolnictwie, przez gospodarkę przemysłową, do gospodarki opartej na informatyce, ma swoje specyficzne i bardzo wyraźne konsekwencje w stosunku do znaczenia świadomego życia. Era robotnika pracującego siłą mięśni minęła. Nasza era należy do tych, którzy pracują umysłem. To, że nasz umysł jest podstawowym narzędziem przetrwania, nie jest nowiną. Ale nowiną jest to, że fakt ten stał się tak bezlitośnie oczywisty. Rynek pracy gwałtownie kurczy się dla ludzi, którzy nie mają nic do zaoferowania oprócz pracy fizycznej. W systemie ekonomicznym, w którym wiedza, informacja, kreatywność – a co za tym idzie, innowacje – są głównym źródłem dobrobytu, nic nie jest bardziej potrzebne niż umysły. Potrzeba ludzi, którzy chcą i potrafią myśleć.
Jeśli chcemy zachować zdolność przystosowywania się do zmian, musimy z zaangażowaniem przyjąć permanentne uczenie się jako sposób na życie.
Ponieważ wiedza rozwija się w tempie bezprecedensowym w historii ludzkości, a to, czego nauczyliśmy się wczoraj, nie wystarcza na potrzeby dnia jutrzejszego, jeśli chcemy zachować zdolność przystosowywania się do zmian, musimy z zaangażowaniem przyjąć permanentne uczenie się jako sposób na życie. Jest to dziś jedna z interpretacji tego, co oznacza świadome życie.
Niezależnie od tego, czy koncentrujemy się na chronieniu i wzmacnianiu więzów rodzinnych (w świecie coraz to mniej trwałych związków międzyludzkich), na możliwości dostania dobrej pracy, na dojrzewaniu i rozwijaniu się jako istoty ludzkiej, czy na właściwym prowadzeniu firmy przez burzliwe morza zawziętej konkurencji rynków światowych – niezależnie od tego, czy nasze cele są materialne, emocjonalne, czy duchowe – cena sukcesu jest ta sama: świadomość, myślenie, uczenie się. Spanie za kierownicą – poleganie wyłącznie na tym, co popularne, znajome i odruchowe – jest przywoływaniem problemów i tragedii.
Wkroczyliśmy w milenium umysłu. To książka dla tych, którzy zamawiali budzenie.
Rozdział 1
Jak żyć świadomie – podstawowe zasady
Świadome życie zaczyna się od szacunku dla rzeczywistości – szacunku dla faktów i prawdy. Rozdział ten poświęcony jest przeanalizowaniu, co to właściwie oznacza.
Chcę zacząć od stwierdzenia, że nikt nie rodzi się z takim stosunkiem do rzeczywistości. Tego się trzeba nauczyć. Pełne zrozumienie tej prawdy jest dużym osiągnięciem życiowym. Niestety, dzieciom często rzucane są kłody pod nogi na drodze do rzeczywistości. Zamiast popierać naturalną skłonność dziecka do rozwoju przez poznawanie i dojrzewanie do obiektywnego analizowania zjawisk, dorośli, zaplątani w swoje własne problemy, często zachowują się w sposób, który nie zachęca dziecka do otwierania oczu, lecz do ich zamykania.
Bycie dzieckiem może być bardzo trudne. Często widzi zachowania dorosłych, które budzą lęk, przerażenie, nie mają sensu. Nie może ich zrozumieć. Może zwątpić w możliwości własnego umysłu. Może stracić poczucie rzeczywistości. Może dojść do wniosku, że świadome myślenie jest bezużyteczne lub wręcz niebezpieczne.
Mama na przykład daje wykład o tym, jak ważna jest uczciwość. Potem przychodzą goście i mama mówi im coś, o czym dziecko wie, że rozmija się z prawdą. Spogląda na matkę w nadziei, że znajdzie wytłumaczenie tego dziwnego zachowania. Matka odpowiada na spojrzenie bez zmrużenia oka i śladu poczucia winy na twarzy. Nie pada ani jedno słowo wyjaśnienia: ani w danym momencie, ani później. Hipokryzja – zakłamanie – jest faktem uznanym za niebyły.
Albo inny przykład. Dziecko siedzi przy kolacji z matką i dwoma braćmi. Matka mówi do nich spokojnym głosem i nawet nie odwraca głowy, kiedy ojciec zatacza się w ich kierunku, śmierdząc alkoholem i bełkocząc. Ojciec wyciąga krzesło; nie trafiając na nie, ląduje na podłodze w pozycji ni to siedzącej, ni to leżącej. Matka mówi dalej, jak gdyby nic się nie zdarzyło. Jest to jej typowa reakcja na nieprzyjemne wydarzenia. Oczy dziecka przenoszą się z ojca na matkę, potem na braci i znów na ojca. Ale nikt z obecnych nie potwierdza stanu, w jakim jest ojciec. Wniosek jest oczywisty: fakt, którego się nie potwierdza (unika zauważenia), nie jest faktem.
Albo dziecko nie może zrozumieć, dlaczego nauczycielka tak często wyśmiewa jego drobne błędy i zwraca się do niego głosem pełnym sarkazmu – ta sama nauczycielka, która często powtarza, że należy do każdego odnosić się uprzejmie i z szacunkiem. „Czy pani mnie nie lubi?” – pyta dziecko, zbierając się na odwagę. Nauczycielka ze złością w oku odpowiada: „Ależ ja kocham wszystkich moich uczniów”. Dziecko nie śmie już zapytać: „To dlaczego pani powoduje, że wszyscy drżymy ze strachu?”. Wie, że jest to pytanie, na które nigdy nie dostanie odpowiedzi; owszem, może usłyszeć jakieś następne kłamstwo albo nową ironię. Prawda jest płynna w grze, której reguły nigdy nie są wyraźnie określone.
W takich sytuacjach głębiej w umysłach dzieci odzywa się inne, nigdy niewyartykułowane pytanie: „Jak ja mam żyć w tym waszym świecie?”.
W pytaniu tym zawarte są następne: Skąd mam wiedzieć, w co wierzyć, jeśli wy nie macie na myśli tego, co mówicie, albo nie mówicie, co naprawdę myślicie? Jak mogę mieć do kogokolwiek zaufanie, jeśli nigdy nie jestem pewien, czy kłamie, czy nie? Jak mogę czuć się bezpiecznie, jeśli fakty nie są traktowane jak fakty? Jak, z takimi przewodnikami życiowymi, mam zrozumieć, jaka jest rzeczywistość? Jak cokolwiek mam zrozumieć? A jeśli nie mogę zrozumieć, to jak mam żyć?
Dzieci potrzebują miłości – oczywiście – ale również potrzebują atmosfery, w której będą przekonane, że żyją w racjonalnym świecie.
Niebezpieczeństwem, jakie czyha na dziecko wystawione na nieracjonalność ludzi, jest to, że może ono zrezygnować z chęci zrozumienia – chęci szukania sensu w swoich doświadczeniach: dziecko może przestać wierzyć, że myślenie ma wartość.
Dzieci potrzebują miłości – oczywiście – ale również potrzebują atmosfery, w której będą przekonane, że żyją w racjonalnym świecie. Błędem olbrzymiej liczby rodziców jest niestwarzanie takiej atmosfery.
Przez „racjonalny świat” rozumiem środowisko, w którym fakty traktowane są jako fakty, prawda jest szanowana, zadawanie pytań jest cenione, a nie karane, ludzie nie są zakłamani i nie zasypują się krętactwami. Mam na myśli środowisko, w którym dorośli odwołują się do umysłu dziecka, a nie do jego strachu – i w którym dziecięca chęć zrozumienia świata jest szanowana i kultywowana.
Świadome życie jest wyzwaniem dla nas wszystkich – nawet jeśli nie mieliśmy w życiu większych urazów.
Czasem zamachem na dziecięcą wolę rozumienia może być zwykły brak konsekwencji w codziennym postępowaniu dorosłych: niedotrzymywanie obietnic, nielogiczne zakazy, zaprzeczanie oczywistym prawdom. Czasem jednak ataki te mogą być bardziej dramatyczne. Pamiętam, jak wiele lat temu leczyłem kobietę, która była molestowana seksualnie przez ojca, gdy miała pięć lat. W czasie hipnozy częściowo odtworzyła to przeżycie; chciałem poznać jej niewypowiedziane myśli, które towarzyszyły temu wydarzeniu. Wstrząsnęło mną to, co okazało się sednem jej dramatu. Nie był to ból, a nawet nie samo poczucie przemocy, której doznała. Była to przede wszystkim niemożność zrozumienia, jak jej ojciec mógł coś takiego zrobić.
„To mój tatuś – powtarzała. – Jak on może robić coś takiego?” Później, po hipnozie, zauważyła: „Najgorsze było to, że to wydarzenie całkowicie zburzyło wszelkie moje pojęcie o tym, co racjonalne i normalne. To, co robił tatuś, było niemożliwe. A jednak on to robił”. Uraz pogłębił się, kiedy próbowała opowiedzieć o wydarzeniu matce, a ta chodziła po kuchni, robiąc coś odruchowo i powtarzając słodkim głosem rzeczy w rodzaju: „ojciec i ja cię kochamy” i „nie ma sensu się tym przejmować za bardzo”. W zachowaniu ojca nie było ani śladu potwierdzenia, że coś się między nimi wydarzyło. Zbrodnia dokonana na ciele dziecka była mniejsza niż zbrodnia dokonana na umyśle. W terapii tej pacjentki było mi łatwiej obudzić jej zainteresowanie nowymi partnerami niż zainteresowanie świadomym życiem. Zbyt wiele lat ratowała się przygaszaniem światła świadomości do poziomu półmroku, który pozwalał jej przetrwać. Zintensyfikowanie tego światła było najtrudniejszym zadaniem.
Jednakże, jak się jeszcze przekonamy, nawet jeśli nie mieliśmy w życiu większych urazów, świadome życie jest wyzwaniem dla nas wszystkich.
Aby żyć świadomie, musimy wyrobić w sobie coś, co nazywam „poczuciem rzeczywistości”. Co to określenie oznacza?
W tej chwili trzymasz w ręku książkę. To, co wiesz o świecie, gwarantuje ci, że książka nie zamieni się nagle w telefon albo filiżankę kawy. Jeśli odłożysz książkę i pójdziesz na spacer, możesz być spokojny, że dom w czasie twojej nieobecności nie zamieni się w samochód. Wiesz, że książka i dom mogą oczywiście ulegać zmianom – na przykład, jeśli pies ci pogryzie książkę albo huragan zniszczy dom – ale masz gwarancję, że takie zmiany będą zgodne z prawami natury, którym podlegają substancje, z których składa się książka albo dom. Książka może zostać pogryziona, ale nie zamieni się w porcję lodów. Dom może zostać zniszczony, ale nie zamieni się w rower. Jeśli jesteśmy w stanie poruszać się w otaczającym nas świecie z pewnym do niego zaufaniem, ostateczne (metafizyczne) źródło tego zaufania tkwi w wiedzy, że wszystko jest tym, czym jest. W filozofii zasada ta znana jest jako prawo tożsamości. A to A. Każda rzecz jest sobą. Jest to nie tylko uniwersalne stwierdzenie dotyczące istnienia, ale również pierwsze prawo logiki.
Prawo tożsamości pociąga za sobą prawo przyczynowości: wszystko działa w zgodzie ze swoją naturą. W każdej sytuacji zachowanie danej rzeczy będzie określone – spowodowane tym, czym ta rzecz jest2.
Wprawdzie w powyższych przykładach mieliśmy do czynienia z przedmiotami fizycznymi, jednak „rzecz” nie musi być obiektem fizycznym. Przez „rzecz” rozumiemy coś, co istnieje, może więc to być obiekt, właściwość, działanie, myśl, intencja, wewnętrzny stan psychiczny, forma energii – coś, co jest.
Zaufanie, jakie mamy do świata, i przekonanie o racjonalności tego świata w ostatecznym rozrachunku zawdzięczamy aksjomatowi tożsamości. Jest on tak głęboko zakorzeniony we wszystkich naszych doświadczeniach życiowych, że – jeśli nie jesteśmy filozofami – na co dzień nigdy się nad nim nie zastanawiamy. Niemniej na nim wszystko się opiera. Co jest, jest; nie ma, czego nie ma. Nie ma bardziej fundamentalnej zasady i niczego bardziej pewnego na świecie.
To powiedziawszy, przyjrzyjmy się nieco dwóm najbardziej podstawowym koncepcjom, na których opierają się wszystkie inne: istnieniu i nieistnieniu.
Albo, mówiąc po prostu: czemuś i niczemu.
Być oznacza być czymś.
Koncepcja czegoś odnosi się do każdego pojęcia w umyśle człowieka, do całej treści jego świadomości i do całej wiedzy, którą posiada, niezależnie od tego, ile jej posiada. Jest to fundamentalna koncepcja świadomości, od której zaczyna się bycie świadomym.
Kiedy niemowlę otwiera oczy i doznaje pierwszych wrażeń zmysłowych w postaci obrazów i dźwięków, jego świadomość rejestruje tylko coś. Niemowlę nie wie, co to jest, bo nieznane mu są jeszcze żadne pojęcia, ale my, dorośli, wiemy, że na tym pierwszym etapie rozwoju świadomości najpierw musi pojawić się koncepcja czegoś. Plama światła, którą niemowlę widzi, jest czymś. Dźwięk, który słyszy, jest czymś. Kołderka, której dotyka, jest czymś. Być świadomym oznacza być świadomym czegoś. Następnym etapem w rozwoju świadomości dziecka, po opanowaniu pojęcia czegoś, jest rozwinięcie umiejętności rozróżniania obiektów. Jest to możliwe dzięki zdolności mózgu i systemu nerwowego do zapamiętywania i przetwarzania różnych sygnałów zmysłowych3. Od tej właśnie zdolności zaczyna się możliwość zdobywania wiedzy.
Coś, co nie istnieje, jest niczym. Często używamy koncepcji niczego do określania braku pewnych rzeczy. Mówimy „nic nie mam w kieszeni”, mając na myśli, że nie znajdują się tam żadne obiekty fizyczne. Albo mówimy „mam zerowy stan konta w banku”, mając na myśli, że nie mamy pieniędzy. Ale metafizyczne znaczenie niczego to nieistnienie. Autentyczna nicość. Pustka. Zero. Nieistnienie jako takie nie istnieje. Nic jest koncepcją możliwą tylko dzięki związkowi z czymś. Ma sens tylko w odniesieniu do czegoś i oznacza brak tego czegoś. Nic, samo przez się, jest niczym. Nie jest po prostu innym rodzajem czegoś.
Jednym ze sposobów, w jaki „poczucie rzeczywistości” objawia się na zewnątrz, jest zdolność zrozumienia tego prostego faktu. W literaturze mistycznej występuje tendencja do traktowania „niczego” (albo „pustki”) jako doskonalszego rodzaju „czegoś”.
Być czymś oznacza być czymś konkretnym, w odróżnieniu od pustki i niczego. Być czymś konkretnym oznacza być istotą określonego rodzaju, o określonej naturze, o określonej tożsamości. Tożsamość czegoś to właśnie to, czym to coś jest.
I to, czym to coś jest, jest. Kamień jest kamieniem, elektron jest elektronem, przelotne odczucie jest przelotnym odczuciem, niezaspokojona ambicja jest niezaspokojoną ambicją. Ta bezlitosna prawda jest podstawą praw logiki i całego racjonalnego myślenia. Odrzuć ją, a myślenie przestaje mieć sens. Usiłuj udowodnić, że jest inaczej, a szybko zauważysz, że sam używasz tego prawa, mówiąc, na przykład, że twoje twierdzenie jest twierdzeniem, a nie jego zaprzeczeniem.
Nie mieć tożsamości, nie mieć swojej natury, nie być niczym konkretnym oznacza nie być czymkolwiek, co z kolei oznacza nie istnieć. Być oznacza być czymś.
W dziedzinie logiki prawo tożsamości ma towarzyszącą mu zasadę, która automatycznie z niego wynika. Zasada niesprzeczności mówi, że nic nie może być A i nie A w tym samym czasie i w odniesieniu do tej samej sytuacji. Nic nie może być atrybutem i nie-atrybutem, prawdą i nieprawdą, faktem i nie-faktem w tym samym czasie i w odniesieniu do tej samej sytuacji. Dywan nie może być biały i nie biały, twierdzenie nie może być prawdziwe i nieprawdziwe, coś nie może się zdarzyć i nie zdarzyć w tym samym czasie i w odniesieniu do tej samej sytuacji. Jeśli cokolwiek wiemy o świecie, to przede wszystkim właśnie to. Jest to nieodłączny element bycia świadomym – czyli uświadamiania sobie rzeczywistości4.
Jeśli dochodzimy do sprzeczności, wiemy, że popełniliśmy błąd w rozumowaniu. Przykładem sprzeczności może być twierdzenie, że ktoś widział dwa szczyty górskie obok siebie, między którymi nie było przełęczy. Albo że ktoś jest niezwykle uczciwym politykiem, a kłamie tylko wtedy, kiedy jest to niezbędne, aby wygrać wybory. Albo że ktoś jest absolutnie pewien, że niczego nie można być pewnym. Irracjonaliści (których dzisiaj pełno) mogą być zainteresowani podtrzymywaniem sprzeczności, nazywając je „wyższym poziomem wiedzy”. W rzeczywistości podważają oni coś, dzięki czemu wiedza w ogóle jest możliwa. Upieranie się przy sprzecznościach można porównać do robienia spięcia w obwodach świadomości. Jak inaczej możemy postępować? Kwestia ta jest rozwinięta w rozdziale 7 Świadomość i duchowość. Nieporozumienie, któremu ulegają niektórzy ludzie wyobrażający sobie, że sprzeczności są możliwe, polega na tym, iż zapominają o warunku „w tym samym czasie i w odniesieniu do tej samej sytuacji”. Arystoteles, ojciec logiki, był bardzo precyzyjny w tych sprawach. Ludzie mówią na przykład: „Pan B. jest odpowiedzialny w pracy, ale bardzo nieodpowiedzialny w życiu prywatnym. Jest więc odpowiedzialny i nieodpowiedzialny. Jak z tego wynika, sprzeczności są możliwe”. Błąd w rozumowaniu polega tu na tym, że nie jest to sprzeczność – jeśli wziąć pod uwagę czas i sytuację. Bardziej precyzyjnie możemy powiedzieć: „Pan B. jest odpowiedzialny w pewnych sytuacjach, ale nie w innych. Jest odpowiedzialny w pewnych przedziałach czasowych, kiedy pracuje, a nieodpowiedzialny w innych przedziałach czasowych, w życiu prywatnym”.
Czasem jesteśmy przekonani, że dwa stwierdzenia są sprzeczne, a później odkrywamy, że nie. Dzieje się tak dzięki temu, że pogłębiamy swoją wiedzę, wzbogacając ją o nowe zależności, dzięki którym pozorna sprzeczność znika. Na przykład jeśli ktoś nie do końca rozumie różnicę między pojęciami „religijny” i „duchowy”, może być przekonany, że określenie osoby jako „niereligijnej, ale bardzo duchowej” jest sprzecznością. Lepsze zrozumienie tych dwóch pojęć pozwoli zauważyć jednak, że sprzeczność jest tylko pozorna.
Zastanówmy się, do czego praktycznie prowadzą sprzeczności. Na przykład przyjrzyjmy się, jaki wpływ na rozwój umysłu dziecka mają następujące wymagania rodziców: 1) Chcemy, abyś był samodzielny i kierował się myśleniem. 2) Chcemy, abyś wykonywał nasze polecenia i nigdy nie podważał tego, co mówimy. 3) Masz nigdy nie kwestionować i nie dyskutować sprzeczności między pierwszym a drugim poleceniem. Badacze rozwoju człowieka zauważą, że jest to skuteczny sposób niszczenia młodej świadomości, nim zdąży dorosnąć. Dlatego trudno jest myśleć z sympatią o rodzicu, który powie: „Przeczę sobie? Nie szkodzi. Dobrze, że sobie przeczę”.
Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że ich sposób rozumowania i system wartości mogą być podziurawione sprzecznościami.
Oto następne przykłady nauk gwałcących młode umysły. Robią one, podobne do A i nie A, spustoszenia w umyśle: „Nasz Bóg jest Bogiem miłości i nieskończonej dobroci, ale, jeśli go nie uznasz, będzie cię przypiekał ogniem piekielnym przez całą wieczność”. „Nie zadawaj pytań, nie usiłuj zrozumieć – bądź rozsądny”. „Cnotą jest być oszczędnym, pilnym i pracowitym, ale jeśli zgrzeszysz popełnieniem sukcesu, pamiętaj, że łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego”. „Seks jest brudny, zgniły i obrzydliwy; powinnaś zachować go wyłącznie dla męża”.
Większość ludzi, oczywiście, nie obnosi się ze swymi sprzecznościami. Nie zdają sobie z nich sprawy, z tego, że ich rozumowanie i system wartości mogą być podziurawione sprzecznościami. Właśnie dlatego tak często mają wątpliwości moralne, jak powinni postępować.
Sprzeczności w życiu codziennym często objawiają się wówczas, kiedy czyjeś oficjalne przekonanie o sobie (koncepcja samego siebie) nie zgadza się z jakimś aspektem postępowania tej osoby. Są trzy możliwości w tej sytuacji:
Można zmienić koncepcję samego siebie. Można zmienić postępowanie. Można udawać, że nie ma sprzeczności.
Trzecia możliwość wydaje się najbardziej popularna, może dlatego, że pierwsza i druga bywają dość trudne. Motywacją w takim wypadku zwykle jest chęć ochrony poczucia własnej wartości zakłamanej osoby, a w gruncie rzeczy tylko jej pozorów. Faktycznie poczucie własnej wartości jest ranione, ponieważ w głębi duszy osoba taka wie, co robi. Świadomy umysł może być w ten sposób oszukany, ale podświadomości się nie oszuka. Gdzieś zawsze będą tkwić myśli: jestem w niezgodzie z rzeczywistością; trzymam się tylko dlatego, że unikam rzeczywistości i zadaję jej kłam5. By dać przykład o szerszym zasięgu społecznym, zauważmy, że rządy notorycznie postępują według sprzecznych zasad. Na przykład ogłaszają kampanię przeciwko paleniu papierosów, jednocześnie subsydiując producentów tytoniu. W gruncie rzeczy zasadniczym krokiem w kierunku uporządkowania bałaganu w legislacji i zarządzeniach mogłoby być ustalenie prawa, że sprzeczne zarządzenia są niedozwolone: jedno lub drugie (lub oba) musiałyby być cofnięte. W każdej dziedzinie prawo niesprzeczności jest skuteczną miotłą do wymiatania śmieci.
Ranimy swoje poczucie własnej wartości, kiedy upieramy się przy sprzecznościach, bo w głębi duszy wiemy, co robimy.
Prawa tożsamości i niesprzeczności są więcej niż zasadami logiki – to stróże normalności niepozwalający nam zwariować. Z chwilą kiedy zaczynamy je ignorować, katapultujemy się z rzeczywistości.
Wielu filozofów połamało sobie zęby na tych prawach, kiedy usiłowali udowodnić, że nie są to niepodważalne fakty, a tylko sprawy umowne lub zaledwie prawdopodobne hipotezy. Nieodmiennie wystawiają się oni na zarzut, że przyjmują coś, co potem atakują: muszą przecież liczyć na te zasady, używać ich, zakładać ich prawdziwość, kiedy usiłują je obalić. Żadne sztuczki intelektualne nie pomogą ukryć faktu, że jeśli ktoś coś twierdzi, automatycznie przyjmuje, iż jego twierdzenie jest tym, czym jest, a nie czymś przeciwnym – jak również, że jeśli ma rację, to nie może jednocześnie i w odniesieniu do tego samego nie mieć racji. Praw tożsamości i niesprzeczności nie da się uniknąć.
Pociąga to za sobą dalsze konsekwencje w stosunku do obiektywizmu prawdy. Jeśli A jest A, jeśli fakty są faktami, to wszystko jest tym, czym jest, niezależnie od tego, czy się na to zgadzamy, wiemy o tym, czy w to wierzymy. Jeśli coś jest faktem, nasza niewiedza o nim lub odmowa dostrzegania go nie sprawia, że fakt staje się niebyły. To, co istnieje, jest tym, czym jest, niezależnie od czyjejkolwiek o tym wiedzy, ocen, przekonań, nadziei, życzeń lub obaw. (Dotyczy to zarówno wewnętrznych, jak i zewnętrznych faktów. Jeśli czuję coś – powiedzmy, strach, zranienie, złość, zazdrość, pożądanie – czuję to niezależnie od tego, czy się do tego przyznaję, czy nie). Rzeczywistość to to, co jest, a zadaniem świadomości jest jej percepcja. Rzeczywistość jest obiektem świadomości – obiektem, który świadomość odbiera i musi nauczyć się odbierać prawidłowo6.
Toteż, jeśli jestem malwersantem, jestem malwersantem – taka jest rzeczywistość – niezależnie od tego, czy moje malwersacje będą kiedykolwiek wykryte, czy nie. Jeśli podszywam się pod czyjeś osiągnięcia, twierdząc, że są moje, jestem oszustem – to jest fakt niezależnie od tego, jaką mam światową sławę. Jeśli moja partnerka staje się narkomanką, to jest narkomanką – tak jest – niezależnie od tego, czy kiedykolwiek dopuszczę to do swojej świadomości, czy nie. Jeśli nie sprawia mi przyjemności być rodzicem, to taka jest prawda o tym, co czuję – taka jest rzeczywistość – nawet jeśli z wielkim zapałem wmawiam sobie, że jest inaczej. Jeśli nowe odkrycie zaprzecza i obala moje przekonania w jakiejś dziedzinie, to jest fakt – tak jest – niezależnie od tego, czy chcę o tym myśleć, czy nie.
Jeśli żyję świadomie, nie usiłuję unikać faktów, nie wyobrażam sobie, że czego oczy nie widzą, nie istnieje.
Dostrajając się do rzeczywistości takiej, jak ją najlepiej potrafimy zrozumieć, zwiększamy szanse swojego sukcesu w życiu.
Świadome życie polega na zrozumieniu, że ponieważ żyjemy w rzeczywistości, do której – aby przetrwać i rozwijać się – musimy się dostosować, podstawowym naszym zadaniem jest wyraźne postrzeganie tego, od czego zależą nasza egzystencja i dobrobyt, a konkretnie – nasze działania, zainteresowania, potrzeby, wartości i cele. Takie wyraźne postrzeganie umożliwia nam właściwe kierowanie swoim postępowaniem.
Świadome życie polega na uznaniu, że przez dostrojenie się do rzeczywistości takiej, jak ją najlepiej potrafimy zrozumieć, zwiększamy szanse swojego sukcesu w życiu – a również, że buntując się przeciwko rzeczywistości, skazujemy się na niepowodzenie, a nawet zagładę. Jako przykład tej drugiej zasady możemy sobie wyobrazić mężczyznę, który nie chce spojrzeć w oczy nierozwiązanym problemom w małżeństwie, zakładając, że jeśli się o czymś nie mówi, to to coś nie będzie istniało; jego partnerka w końcu się załamuje i zrozpaczona odchodzi; albo osobę, która umiera na nieleczoną chorobę tylko dlatego, że nie chciała przyznać, iż jest chora, i poddać się terapii, hołdując często powtarzanej tezie, że wszystkie choroby są złudzeniem, a zdrowym jest się dopóty, dopóki wierzy się, że nie jest się chorym. (Fakt, że nasze przekonania mogą mieć czasem wpływ na przebieg choroby, nie ma z tym nic wspólnego i nie jest sprzeczny z poruszanym tu problemem).
Świadome życie polega na przekonaniu, że wzrok jest lepszy niż ślepota; szacunek dla faktów daje lepsze wyniki niż buntowanie się przeciw nim; uniki nie zmienią nieistniejącego w istniejące lub istniejącego w nieistniejące; bardziej mi się opłaca poprawiać swoje błędy niż udawać, że ich nie popełniam; oraz im bardziej jestem świadomy tego, co wpływa na moje życie i cele, tym mądrzej i efektywniej mogę działać.
Wszystkie te wzajemnie powiązane przedstawione tutaj sprawy składają się na poczucie rzeczywistości, o którym mówię. Są one opoką, na której opiera się świadome życie.
Kiedy zaczynamy zastanawiać się, co to znaczy żyć świadomie, może okazać się, że myślimy o zainteresowaniu otoczeniem, poszukiwaniu zrozumienia otaczającego świata, szukaniu potwierdzenia lub zaprzeczenia naszych teorii, poszukiwaniu informacji niezbędnej do osiągania celów, uczeniu się rzeczy związanych z pracą, i o innych sprawach dotyczących świata zewnętrznego. Pięknie, ale to tylko połowa zagadnienia. Druga połowa świadomego życia dotyczy samoświadomości – zainteresowania zrozumieniem wewnętrznego świata potrzeb, motywacji, myśli, stanów umysłu, emocji i odczuć cielesnych.
Jeśli istotą racjonalizmu jest szacunek dla faktów, nie można zapominać o faktach dotyczących własnego istnienia. Nasz świat wewnętrzny jest także częścią rzeczywistości. Umysł jest równie realny jak materia. Nie można powiedzieć, żeby żył świadomie ktoś, kogo nie interesuje samoświadomość i poznawanie samego siebie.
Nasz świat wewnętrzny jest także częścią rzeczywistości.
Wszyscy znamy ludzi, którzy są naszpikowani informacjami o świecie zewnętrznym i potrafią być bardzo spostrzegawczy w pewnych sytuacjach, ale są całkowicie niezainteresowani procesami wewnętrznymi, jakie w nich zachodzą, i znaczeniem, jakie te procesy mają w ich życiu. Tacy ludzie żyją w stanie ostrej alienacji. Nie są zainteresowani swoim światem wewnętrznym – światem potrzeb, emocji – co często powoduje, że nie są efektywni w świecie zewnętrznym (społeczeństwie).
Jeśli chcemy działać skutecznie, musimy nauczyć się patrzeć w obu kierunkach – utrzymywać kontakt ze światem i z sobą samym. Na przykład jeśli mamy jakiś konkretny cel, musimy wiedzieć, co w danej sytuacji jest obiektywnie konieczne do jego osiągnięcia, ale również znać swój własny stosunek emocjonalny do tego celu. Musimy znać fakty, ale również własną ocenę tych faktów. Musimy wiedzieć, co jest do zrobienia, ale również, co czujemy na temat tego, co jest do zrobienia. W samym momencie realizowania celu możemy nie chcieć koncentrować się na tym, co czujemy (albo, w pewnych sytuacjach, możemy chcieć), ale generalnie ignorowanie pojawiających się odczuć jest niebezpieczne. Informacja, jaką niosą odczucia, może nam pomóc w lepszym pokierowaniu całym działaniem.
Jeśli chcemy działać efektywnie, musimy nauczyć się patrzeć w obu kierunkach – utrzymywać kontakt ze światem i z sobą samym.
Gdy czyimś głównym sposobem postępowania jest ignorowanie zewnętrznej rzeczywistości, kiedy jest mu tak wygodnie, i poddawanie się nakazom uczuć, głównym uczuciem, którego się może spodziewać, będzie trwoga. Jeśli decydujemy się poruszać przez życie jak niewidomi, rzeczywiście jest się czego bać. Ilustruje to w pewnym stopniu przypadek Rebeki L., którą nadmierne zainteresowanie samą sobą zobojętniło na konsekwencje, jakie to miało dla rodziny, na wrogość, jaką powodowała. Jej lęki były sygnałem alarmowym ostrzegającym o niebezpieczeństwie.
Osoba, której głównym sposobem postępowania jest ignorowanie swoich emocji w celu lepszego funkcjonowania w świecie zewnętrznym, sabotuje w ten sposób swoją zdolność myślenia w kluczowych sprawach. Jeżeli odcinamy się od własnego kontekstu osobistego, nie jesteśmy w stanie działać racjonalnie w sprawach osobistych: przestajemy wiedzieć, jakie znaczenie ma dla nas to, co robimy.
Jeśli decydujemy się poruszać przez życie jak niewidomi, jest się rzeczywiście czego bać.
To, czego nie widzimy w świecie, zwykle wynika z tego, czego nie widzimy w sobie. Ktoś, kto zaprzecza istnieniu jakiejś potrzeby, ma skłonność do niezauważania okazji, w których ta potrzeba może być zaspokojona – na przykład jeśli ktoś zaprzecza, że ma potrzebę i chęć posiadania znajomych, cierpi z powodu samotności i nie zauważa okazji sprzyjających zaprzyjaźnieniu się z kimś. Ktoś, kto zaprzecza, że go coś boli, zwykle nie zaprząta sobie głowy znalezieniem źródła bólu i często wystawia się na nowy ból – jak kobieta, która wielokrotnie wpada w bolesne związki z wyzyskującymi ją mężczyznami. Ktoś, kto z poczucia winy zapiera się pewnych swoich żądz, może, za pomocą mechanizmu projekcji, przypisywać je innym – na przykład gdy nie chcemy zauważyć swojego uczucia zawiści, fałszywie zarzucając ją innym.
Świadomość musi swobodnie przepływać w obydwu kierunkach, albo wcale nie będzie płynęła. Przyjrzymy się temu dokładniej w dyskusji na temat racji i emocji. Chcę jednak teraz opowiedzieć dwie historie, które wstępnie rzucą nieco światła na związek między świadomością tego, co zewnętrzne i świadomością wnętrza.
Mniej więcej dwadzieścia pięć lat temu byłem zaproszony do wystąpienia na konferencji dotyczącej postępowania z wybitnie uzdolnionymi dziećmi. Zacząłem mniej więcej tak: „Panie i panowie, rodzice i nauczyciele, jeśli wrócicie pamięcią do własnego dzieciństwa i przypomnicie sobie, co chcieliście wtedy dostać od dorosłych, a prawdopodobnie nie dostaliście, dowiecie się, czego dzieci, nad którymi opiekę wam dzisiaj powierzono, potrzebują od was”. Przeszedłem potem do opowiadania, jak to jest być dzieckiem, jakie są częste frustracje dzieci, jakie są ich autentyczne potrzeby. Zrobiłem to w taki sposób, aby w słuchaczach pobudzić uczucia i wspomnienia. Zdawałem sobie sprawę, że będąc dziećmi, często, kiedy czujemy się zranieni, zamykamy się w sobie, wyłączamy odczuwanie, aby życie wydawało się znośniejsze. Dużo później, kiedy mamy już własne dzieci, dzieciństwo może wydawać się trudnym do zrozumienia światem. W efekcie trudno nam zauważać to, co powinniśmy dostrzec, i robić to, co powinno być zrobione. Jesteśmy ślepi na dziecko, którym kiedyś byliśmy – i ślepi w stosunku do dziecka, które stoi przed nami. Najczęściej problem polega głównie na tym, że nie wiemy, iż jesteśmy niewidomi. Dlatego zdałem sobie sprawę, że empatia musi zaczynać się od samoświadomości – od naszej własnej wewnętrznej rzeczywistości i od własnych doświadczeń z dzieciństwa, które pamiętamy. W dyskusji, która nastąpiła po moim wykładzie, byłem wzruszony, widząc, jak wielu słuchaczy spontanicznie dzieliło się swoimi spostrzeżeniami i propozycjami działań, jakie mogą być podjęte. Przypominając sobie, czego potrzebowali jako dzieci, zaczynali lepiej rozumieć, czego potrzebują inne dzieci.
Muszę tu dodać, że samoświadomość była wprawdzie niezbędna, ale niewystarczająca dla tych rodziców i nauczycieli. Ponieważ każdy człowiek jest unikalny, niezbędne jest jeszcze wysłuchanie dzieci i dowiedzenie się od nich, co mogłoby im najlepiej pomóc w danej sytuacji. W przeciwnym razie istnieje niebezpieczeństwo przeniesienia własnych preferencji na dzieci, dla których mogą być one zupełnie nieodpowiednie. Potrzebna jest integracja świadomości tego, co wewnętrzne, i tego, co zewnętrzne.
Następna historia rozegrała się rok lub dwa lata wcześniej. Będąc po czterdziestce, postanowiłem, że chcę spróbować pewnej formy terapii, tak zwanej integracji strukturalnej (lub, po prostu, „rolfingu”, od nazwiska twórczyni metody, Idy Rolf). Proces ten wymaga intensywnego masażu i pracy ze ścięgnami, aby lepiej ustawić ciało w stosunku do sił grawitacji, dzięki korekcie napięć w mięśniach poprawić równowagę, a także otworzyć zablokowane obszary odczuć i energii. Jeśli metoda zadziała, zwiększa się zdolność odczuwania, podnosi się świadomość własnych procesów fizycznych i zwiększa na nie wrażliwość, poprawia się ogólna koordynacja ruchowa, pojawia się doskonała równowaga i zwiększona energia. Nie każdy w takim samym stopniu odnosi korzyści z tej metody (czasem wcale), ale dla mnie było to dokładnie to, czego potrzebowałem w tym momencie i na tym etapie rozwoju. Od lat nie czułem się tak lekko. Zauważyłem ogólny wzrost samoświadomości. Czułem się lżej emocjonalnie. Czułem, jakbym pozbył się jakiegoś muru w swoim ciele. I miałem więcej energii. Nie byłem zaskoczony tym, że się lepiej czułem. Zaskoczyła mnie natomiast – czego zupełnie się nie spodziewałem – zmiana w moim sposobie odbierania ludzi.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Regulowanie cen i wynagrodzeń podawane jest jako klasyczny przykład. Olbrzymia większość ekonomistów zgadza się co do tego, że kontrolowanie takie jest niezwykle szkodliwe; zwykle pogarsza sytuację, którą właśnie miało poprawić. [wróć]
2. Jak sformułowała to Ayn Rand w Atlas Shrugged: „Prawo przyczynowości jest prawem tożsamości wcielonym w życie. Każde działanie powodowane jest przez coś. Obiekt, który działa, powoduje i określa rodzaj tego działania; nic nie może działać inaczej, niż określa to jego natura”. New York: Random House, 1957, 1037. Doskonałą rozprawę (napisaną przez wybitnego znawcę Arystotelesa) na temat, jak i dlaczego prawo tożsamości pociąga za sobą prawo przyczynowości, można znaleźć w: H. W B. Joseph, An Introduction to Logic (Wprowadzenie do logiki), drugie wydanie, rozdział XIX, London: Oxford Uniyersity Press, 1957. [wróć]
3. Znakomita dyskusja na ten i związane z nim tematy dotyczące rozwoju umysłu zamieszczona jest w książce Ayn Rand Introduction to Objectivist Epistemology (Wprowadzenie do epistemologii obiektywizmu), drugie wydanie, poprawione przez Harry’ego Binswangera i Leonarda Peikoffa. New York: Meridian, 1990. [wróć]
4. Drugim następstwem prawa tożsamości jest prawo wyłączonego środka, które mówi, że coś albo jest, albo nie jest A: obiekt ma albo nie ma danej cechy; twierdzenie albo jest, albo nie jest prawdziwe (w danym momencie i w danym zakresie). [wróć]
5. Pełniejsze omówienie tych zagadnień można znaleźć w The Psychology of Self-Esteem (Psychologia poczucia własnej wartości), New York: Bantam Books 1969; a także w The Six Pillars of Self-Esteem, New York: Bantam Books, 1994 (wyd. pol. Sześć filarów poczucia własnej wartości, Łódź: wyd. 3, Wyd. JK, 2008). [wróć]
6. Usiłuję unikać w tych rozważaniach terminów specjalistycznych, ale czytelnicy biegli w filozofii zauważą, że epistemologicznie i metafizycznie używam perspektywy arystotelesowsko-obiektywistycznej. Dyskusję na temat wiedzy i świadomości można znaleźć w The Psychology of Self-Esteem, rozdz. 3. Jeśli chodzi o bunt przeciwko racjonalizmowi i obiektywizmowi wśród filozofów dwudziestego wieku, do którego krótko tu nawiązuję, krytyka ich argumentów wykracza poza ramy tej książki. Ale patrz na przykład Brand Blanshard, Reason and Analysis, La Salle, Illinois: Open Court, 1991; oraz James F. Harris, Against Relativism, La Salle, Illinois: Open Court, 1993. [wróć]