Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nowy wciągająca książka autorki trylogii białego miasta: "Cisza białego miasta", "Rytuały wody", "Władcy czasu".
Zemsty, kazirodcze związki i bitwy. Poruszająca zagadka dotycząca trzech wielkich postaci, które wkreślą granice kontynentu, zwanego później Europą.
PREMIO PLANETA 2020
Rok 1137. Książę Akwitanii, najbogatszego regionu Francji, zostaje zabity w Composteli. Jego ciało przybiera niebieski kolor, nosi ślady normandzkiej tortury zwanej „krwawym orłem”. Jego córka Eleonora pała żądzą zemsty i z tego powodu wychodzi za mąż za syna króla Francji Ludwika VI Grubego, którego uważa za mordercę ojca.
Ale król umiera podczas ich wesela w identycznych okolicznościach. Z pomocą Akwitańskich Kotów – szpiegów akwitańskiego księstwa – Eleonora i Ludwik VII próbują dowiedzieć się, kto chciał doprowadzić do tego, by na tronie znaleźli się młodzi i niedoświadczeni władcy.
Kilka dziesięcioleci przed śmiercią księcia Akwitanii bezimienny chłopiec zostaje porzucony przez swoje pięć matek w lesie. Nie wiemy, czy jest potworem, czy świętym, ale ten mały ocaleniec stanie się z czasem jednym z najbardziej niezwykłych ludzi europejskiego średniowiecza.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
Tytuł oryginału: Aquitania
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Irma Iwaszko
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Anna Banaszczyk, Katarzyna Zioła-Zemczak/Słowne Babki
Fotografia wykorzystana na okładce
© DEA/Biblioteca Ambrosiana/Getty Images
© Eva García Sáenz de Urturi, 2020
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Katarzyna Okrasko
ISBN 978-83-287-1893-7
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
fragment
Dla nich, dla moich dzieci. Za to, że się pojawiły.
W Raju nie ma opowieści, bo nie ma w nim podróży. To poczucie straty, żal, nędza i pragnienie pchają opowieść do przodu w jej poplątanym toku.
MARGARET ATWOOD
Także i ja odczuwałem pokusę, żeby się zmuszać, w sposób niemal demoniczny, do bycia silniejszym, niż jestem w istocie.
SØREN KIERKEGAARD
Książka powinna rozdrapywać rany, a nawet je zadawać. Książka powinna być niebezpieczeństwem.
EMIL CIORAN
Eleonora
To historia moich dwóch rodzin. Przerażających książąt Akwitanii i niesławnych Kapetyngów, monarchów Francji. Historia o tym, jak nasze rody, nienawidząc się, wciąż od nowa krzyżowały swe losy, póki nie zniszczyliśmy się wzajemnie w owym burzliwym XII wieku, kiedy to zachód Europy zmienił się na zawsze.
Dwoje nastolatków, Ludwik, król Francji, i ja, księżna Akwitanii, nerwowymi ruchami rąk naszkicowaliśmy granice tego, co później będzie zwać się Europą. Niepoślednią rolę w tej historii odegrały zdrady i gwałty, oblężenia i niesłusznie przelana krew.
Wcześnie stałam się morderczynią: gdy miałam osiem lat, wystarczyło mi złożone z dwóch liter słowo oc – co oznaczało „tak” w moim ukochanym języku okcytańskim – żeby zakończyć życie swoich oprawców. Muszę również dodać, że jestem dzieckiem zrodzonym z kazirodztwa, na sumieniu ciąży mi romans ze stryjem, Rajmundem z Poitiers, ponadto wyszłam za mąż za kuzyna Ludwika.
Do nas należała władza, mieliśmy zamki i poddanych, nasze były wszelkie bogactwa ziem, które później zaczną zwać Europą. Do nas należały Île-de-France, Akwitania, Gaskonia i Poitiers.
Nazywam się Eleonora Akwitańska, mam trzynaście lat. Demony przebrane za posłańców przynoszą mi wiadomość, że mój ojciec zmarł w niecodziennych okolicznościach podczas pielgrzymki do Composteli…
…a w kronikach historycznych nie znajdziecie precedensu dla tego, co właśnie zamierzam uczynić.
Eleonora
BORDEAUX, 1137
„Nigdy nie przestaną cię lekceważyć. Upewnij się, że drogo za to zapłacą”.
To były ostatnie słowa, jakie skierował do mnie, zanim wyruszył, narzuciwszy na siebie płaszcz pielgrzyma. A teraz emisariusze, spuszczając wzrok, informowali mnie, że umarł przed ołtarzem głównym katedry w Composteli, dokładnie w Wielki Piątek, zatruwszy się wodą z jakiejś podłej studni. Jakby woda mogła odebrać życie takiemu olbrzymowi jak on. Jakby mój ojciec, wytrwały piechur, zaprawiony w tysiącu bojów i trudów, nie zawsze nosił przy sobie węgiel zdolny wchłonąć każdą truciznę.
Jakby ci rzekomi posłańcy sami nie byli częścią kiepskiej farsy.
Twierdzili, że przybywają razem, ale Gal Rufus miał wilgotne spodnie i nawet z mojego podwyższenia czuć było, że śmierdzą potem jego konia.
Z kolei Bretończyk Otho przedstawił się jako żołnierz, wciąż jednak nie zarosła mu tonsura zdradzająca, że jeszcze nie tak dawno wiódł życie za murami klasztoru. Poza tym nie znać było po nim śladów podróży, a jego słaby wzrok – dwa razy potknął się na stopniach – uniemożliwiał mu raczej karierę żołnierza.
– Kłamstwo – wycedził przez zęby Rai, mój stryj, mój kochanek.
Popatrzył na mnie porozumiewawczo, a ja odpowiedziałam mu długim spojrzeniem.
Przeczuwałam, że zupełnie niespodziewanie nadszedł dla mnie koniec pewnej epoki. Wiedziałam, że żegnam się z Raiem, i postanowiłam zachować w pamięci te ostatnie godziny. Być może w przyszłości dobre wspomnienia okażą się bardzo mi potrzebne.
Rai o świcie wyruszył do Dolnej Nawarry. Zamierzał sprowadzić ciało swojego ukochanego brata i znaleźć wyjaśnienie jego absurdalnej śmierci. Ja objęłam rządy w rozległej Akwitanii. Niewiele osób zostało wtajemniczonych w to, że Wilhelm X, hrabia Poitiers i książę Akwitanii, opuścił grono żywych.
Nie były to pierwsze nowiny, jakie dotarły do nas ze Szlaku Świętego Apostoła.
A wszystkie były ze sobą sprzeczne.
Niektórzy twierdzili, że ojciec przed głównym ołtarzem stoczył walkę z dzieckiem i padł trupem. Maleńki Dawid pokonał Goliata.
Jak miałam uwierzyć w taką bajkę?
Inni opowiadali, że poddano go przerażającej normandzkiej torturze „krwawego orła”: wyrwano mu żebra, a płuca zwisały mu na plecach niczym para makabrycznych skrzydeł.
Najbardziej szalona z wersji głosiła, że pocałował niemowlę w czoło i oboje natychmiast umarli.
A teraz ci ostatni posłańcy pletli o zatrutych studniach. W którą wersję wierzyć? Wszyscy zgadzali się wszakże co do jednego szczegółu, przyznawali mianowicie zdumieni i skonfundowani, że ciało ojca nabrało niezwykłego ciemnoniebieskiego koloru.
Tego nieszczęsnego dnia ja, jego trzynastoletnia dziedziczka, postanowiłam znów przemówić.
Nie robiłam tego od pięciu lat, odkąd dwóch przeklętych Kapetyngów wzięło mnie siłą pod mostem na Garonnie. Znienawidziłam wówczas włosy koloru pszenicy, które smagały moją twarz. Znienawidziłam niebieskie i żółte barwy fleur-de-lis, które przygniotły mnie do trawy.
Jedynie Rai, mój Rai, który nigdy się ze mną nie rozstawał, zauważył moją nieobecność w kondukcie pogrzebowym ciągnącym od katedry Świętego Andrzeja. Przybył za późno, nigdy nie zrozumiał, co znaczyło to dla mnie i mojego dziecięcego ciała. Zaprzeczyłam faktom, oznaczałoby to oddanie Akwitanii królom mglistej Île-de-France.
– Chcesz, żebym ich zabił? – zapytał i po raz pierwszy w niebieskich oczach swojego stryja ujrzałam wzruszenie.
Oszołomiona poprawiłam na sobie suknię, ukrywając krew spływającą mi po udach. Nawet on nie powinien o tym wiedzieć.
– Oc – odpowiedziałam w naszym ojczystym języku.
„Tak”.
Jedno słowo, dwie litery. Dwóch mężczyzn, po dwa ciosy dla każdego z nich.
Pierwszy, ten w gardło, przypieczętował ich wieczne milczenie. Drugi, w okolice ich rodowych klejnotów, był zemstą za to, co odebrali mnie i mojej pierwszej miłości.
Rai nie lubił porzucać w połowie swoich przedsięwzięć, to do niego nie pasowało. Zawsze uważał za swoją powinność kończyć to, co zaczął. Był, podobnie jak ja, potomkiem Poitiers, miał czarne włosy, jasne lekko skośne oczy i skórę ogorzałą od słońca wiecznie górującego nad Akwitanią.
Mój dziadek, budzący postrach dziwkarz Wilhelm Trubadur, był wysoki. Ojciec, jak już wspomniałam, miał posturę kolosa, na każdej uczcie jadł za dziesięciu. O Rajmundzie z Poitiers, jego bracie, mojej miłości, mawiano, że jest „najpiękniejszym księciem na ziemi, uprzejmym, ujmującym w rozmowie”. Mogę to potwierdzić, byliśmy dla siebie stworzeni, stryj i bratanica, dzieliło nas dziewięć lat, łączyło wszystko poza tym.
Wracaliśmy z pogrzebu matki i maleńkiego Aigreta, który miał zostać księciem Akwitanii, ale nie został, gdyż pokonała go zaraza. Król Francji, Ludwik VI Gruby, wysłał na uroczystości pogrzebowe rodzinę. Wymówił się obowiązkami dyplomatycznymi, ale wszyscy i tak wiedzieli, że przykuła go do łóżka dyzenteria.
Monarcha pożądał naszej opływającej w bogactwa Akwitanii. Pożądał naszych winnic i młynów, pastwisk i chodzących po nich zwierząt. Pożądał wesołości naszych trubadurów i naszych kolorowych szat. Pożądał rozświetlonego słońcem dworu w Poitiers i naszego wspaniałego pałacu w Bordeaux. Ponurzy ludzie z północy nazywali naszą ziemię, nie bez złośliwości, „Środkiem Dnia”.
Mój ojciec był wasalem Ludwika, chociaż był potężniejszy, bogatszy i posiadał pięć razy większe terytoria. Jego prestiż i bohaterskie czyny uczyniły z niego świętego już za życia, a cała ta otaczająca go aura była dla króla zniewagą.
Chciał uczynić mnie swoją.
Od chwili, kiedy Aigret umarł, chciał mnie dla siebie.
Wysłał kilku braci na tę haniebną misję, dwaj z nich porwali mnie, wykorzystując chwilę nieuwagi Raia, i próbowali wziąć Akwitanię siłą. W zwyczaju było porywanie dziedziczek i zmuszanie ich potem do małżeństwa, żeby zagarnąć posag. Matka powtarzała mi to od kołyski: „Jeśli tak się stanie, będzie to twoja wina”. Ale nie stało się, nie zapisano tego w kronikach. Jedynie ja wiedziałam, co mnie spotkało, i zdecydowałam, że to się nigdy nie wydarzyło.
„Damnatio memoriae”, rozkazał mi duch dziadka.
„Wymaż to z pamięci”.
Zapomnij o dawnym przeciwniku. Nie myśl o nim, nie rozmawiaj, nie pisz, nie wracaj na miejsce, gdzie zostałaś zraniona.
Omal nie umarłam z bólu, kiedy rozdarli mnie od środka. W cieniu tego mostu zrozumiałam, że ciało dziewczynki musi ustąpić, inaczej mężczyzna usiłujący dostać się do środka nigdy nie osiągnie celu. Był to czyn wojenny, prawdziwa batalia. Tchórze, znieważyli tylko ciało dziecka.
Pierwsza lekcja życia: poszukaj innej broni.
To składające się z ledwie dwóch liter słowo stało się moim orężem, które dzierżył w swej ręce Rai. Bracia króla z dynastii Kapetyngów zginęli, nie zdoławszy wysłać wiadomości do Grubasa, nie zdążyli opowiedzieć, że wdarli się do mojego ciała, a zarazem do Akwitanii. Powiedziałam Raiowi, że nic się nie wydarzyło, on udawał, że mi wierzy. Załadował Francuzów na łódkę i powiosłował Garonną do pewnego stawu, mało kto znał to miejsce. Dziadek przywiózł z wyprawy krzyżowej potworne ryby, które tam hodowaliśmy. Były mięsożerne. W tym stawie Kapetyngowie zniknęli na zawsze. Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ojciec się nie dowiedział, już i tak rozpaczał po śmierci żony i synka. Ani moje damy, ani ciotki. Mała Aelith, moja siostra, moja powierniczka, nie była jeszcze dość duża na zwierzenia, czas na nie miał nadejść później.
Przestałam mówić, wszyscy myśleli, że tak mocno przeżyłam utratę matki i brata.
Moje słowa zabijały.
Przestałam mówić, chociaż zawsze kochałam słowa.
Niema, niewidzialna, milczenie miało swoje zalety.
Żeby złagodzić tęsknotę za słowami, zamknęłam się w bibliotece dziadka i ojca. Nauczyłam się na pamięć Porad życiowych książąt Akwitanii, księgi będącej swoistym amalgamatem wskazówek spisywanych przez członków rodu, odkąd jeden z przodków został panem mego ludu.
„Bądź wioślarzem na swojej łodzi”, maksyma Eurypidesa, którą Rai powtarzał sobie od dziecka, stronica dziewiąta. Albo: „Pamiętaj o radzie starego mistrza: Jeśli ktoś przestaje panować nad sobą, powierz mu stery okrętu”, którą mój dziadek zacytował na stronie dwudziestej czwartej.
Stało się jednak coś jeszcze.
Ojciec podjął decyzję, która uraziła dumę jego wasali – niesławnego Taillebourga i pozostałych doradców – że ta niema dziewczynka zostanie w przyszłości ich panią.
Moje talenty rozkwitły wcześnie, jak to zwykle bywało u Akwitanek z mojego rodu.
Znałam łacinę, normandzki, nasz język okcytański i nosowy język oïl, którym posługiwano się na francuskim dworze w Paryżu. Byłam najlepszą sokolniczką swoich czasów, lubiłam polować – nie na płochliwe jelenie, tylko na rozjuszone dziki – i siedem sztuk wyzwolonych nie miało dla mnie tajemnic: gramatyka, arytmetyka, logika… Podpisałam swój pierwszy edykt po śmierci matki, mając osiem lat. To wydarzenie zostało, zgodnie z prawdą, odnotowane w kronikach.
Coś jeszcze się wydarzyło, kiedy postanowiłam zamilknąć. Cud, który szybko nauczyłam się ukrywać. Kiedy zamknęłam usta i tylko przyglądałam się wasalom ojca podczas narad, pannom dworskim krążącym po korytarzach naszego pałacu w Bordeaux, szpiegom – nieuchwytnym Akwitańskim Kotom, później o nich opowiem – których cienie pukały do drzwi samotnej komnaty ojca niedługo przed świtem, nauczyłam się, jak już wspomniałam, dostrzegać najdrobniejsze szczegóły. Uzyskałam dar bystrej obserwacji. Wydaje się, że to niewiele, ale to właśnie owa umiejętność uczyniła mnie niezwykłą kobietą i sprawiła, że włożyłam na głowę koronę.
– Przychodzę z kuchni, moja pani.
Nieprawda. Przybywała z miejsca pełnego błota i traw, krawędź jej sukni świadczyła dobitnie, że kłamie jak z nut, podobnie jak większość moich dwórek.
– Przynoszę opieczętowany dokument zaświadczający, że straciłem rękę w bitwie.
Kolejne kłamstwo. Pozbawiono go dłoni za karę. Odcięto ją równo i zrobił to kat, rana bitewna zadana przez siekącego na oślep przeciwnika wyglądałaby inaczej – miałaby nieregularny brzeg. Ukarano go zapewne za kradzież. W takich sytuacjach szperałam zazwyczaj w pamięci.
Nazywałam ją „wewnętrzną biblioteką”.
Nigdy nie rozumiałam, jak to się stało, ale wystarczyło, że przeczytałam raz jakiś tekst, a kiedy zamykałam oczy, widziałam go ze szczegółami, jakby był obrazem, przed którym stałam. W głowie przetrząsałam archiwa dziadka Wilhelma w poszukiwaniu wiosek, w których za taki czyn ucinano ręce. Wysłuchiwałam jego pokrętnej opowieści do końca, tego, ile razy wspominał o gaskońskich panach – Pardiacu, Armaniacu, Fesenzaku, i już wiedziałam, że ten chłystek nie był wasalem Godfryda V Plantageneta, ambitnego księcia Andegawenii, naszego sprzymierzeńca z północy.
– Nie pozwól mu się do siebie zbliżać, ojcze. Nie jest, jak twierdzi, Normanem – pisałam wówczas po prowansalsku na zwoju, który trzymaliśmy na stole, przyjmując naszych poddanych.
Ojciec miał inne kryteria niż ośmioletnia niemowa, ale jego oczy, dzikie, a zarazem pełne wdzięczności, odpowiadały mi błyskiem dumy, a on pod stołem ściskał moją dłoń. Mój ojciec miał dłoń tytana. Szorstką, zaprawioną w bojach, dzierżącą miecz równie dystyngowanie jak pióro, którym pisał swoje pieśni.
Ale teraz jestem sama naprzeciw nieprzyjaciół Akwitanii, mówią, że ojciec nie żyje, a ja wiem, że za jego śmiercią stoi król z rodu Kapetyngów. Rai wyjechał do Composteli, podążył Szlakiem Apostoła Jakuba, a ja muszę zdecydować, czy poddać swój lud, pozwolić, żeby rozczłonkowali moje ziemie i skończyli z kulturą akwitańską, czy też stanąć na czele moich poddanych.
Nikt o niej nie wie.
Nikt nie wie o obietnicy, którą złożyłam sama sobie pod mostem na Garonnie, kiedy postanowiłam schować wściekłość w odległych zakamarkach duszy, żeby wydobyć ją w odpowiedniej chwili, i powtarzałam sobie słowa dziadka: „Bierz przykład z lwa, on nie płacze nad swoimi ofiarami. Atakuj jak orzeł, zawsze z góry. Zadawaj śmierć jak skorpion, jego kolec wybiera, wstrzykuje truciznę jedynie nieprzyjaciołom godnym jego ataku”.
Głowa lwa, ciało orła, ogon skorpiona: mantykora była ulubionym zwierzęciem dziadka. Ale tamtego dnia nie ja dokonałam wyboru, zrobił to za mnie Gruby Król. Obiecałam sobie, że odtąd to ja będę decydować, który mężczyzna mnie posiądzie.
Na stronie trzydziestej drugiej Porad życiowych książąt Akwitanii mój ojciec zapisał: „Żadna stuletnia belka nie oprze się kornikowi. Mały robak niszczy prastare drewno i zmienia je w pył, który nieuchronnie się rozsypie”.
Królowie z dynastii Kapetyngów zasiadali na tronie Île-de-France od stu pięćdziesięciu lat. Baron Hugo Kapet został wybrany przez swoich parów, kiedy wszystkich potomków Karola Wielkiego – innego giganta o pięknym głosie – uznano za niegodnych objęcia rządów. Od tamtej pory koronowali swoich następców za życia, żeby zapewnić przetrwanie dynastii.
Skończę z królami Francji, tak postanowiłam.
I zdecydowałam też, za kogo wyjdę za mąż, kogo wykorzystam.
I kogo zdradzę.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz