Mokradła - Sylwia Bies - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Mokradła ebook i audiobook

Bies Sylwia

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

237 osób interesuje się tą książką

Opis

W niewyjaśnionych okolicznościach umiera ceniony polityk i działacz społeczny, Tomasz Cedro. Dla uczczenia jego pamięci zorganizowany zostaje koncert charytatywny. Pod osłoną nocy na opustoszałej scenie młoda kobieta usiłuje popełnić samobójstwo. Dziennikarka lokalnego portalu informacyjnego Michalina Bajka podejrzewa, że to Zuza Kozłowska, która przed ośmioma laty zniknęła bez wieści.

Kim naprawdę jest pogrążona w śpiączce dziewiętnastolatka? Dlaczego młoda kobieta postanowiła targnąć się na swoje życie w tak spektakularny sposób? Michalina Bajka spróbuje znaleźć odpowiedzi te pytania.

Odkryj, dokąd zaprowadzi ją dziennikarskie śledztwo w sprawie, która wciągnie jak bagno każdego, kto spróbuje zbliżyć się do prawdy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 351

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 50 min

Lektor: Mikołaj Krawczyk
Oceny
4,7 (39 ocen)
31
5
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Idenieide

Całkiem niezła

Z jednej strony książka bardzo wciągająca, z drugiej pozostawia jakiś taki niedosyt, wątki zakończone tak byle jak. Bardzo zmarnowany potencjał.
10
Malwi68

Nie oderwiesz się od lektury

Książka "Mokradła" autorstwa Sylwii Bies to wciągająca, mroczna opowieść pełna napięcia i niedopowiedzeń. Autorka umiejętnie balansuje między thrillerem psychologicznym a kryminałem, tworząc historię, która – jak tytułowe mokradła – wciąga i przytłacza, nie pozwalając oderwać się od kolejnych stron. Fabuła osnuta jest wokół tragicznej śmierci cenionego polityka Tomasza Cedry i związanych z nią tajemnic. Bies konstruuje swoją narrację niczym pajęczą sieć, w której każda postać, detal i wydarzenie prowadzi do kolejnych pytań, zamiast prostych odpowiedzi. Koncert charytatywny, organizowany w hołdzie dla zmarłego polityka, zmienia się w dramatyczny spektakl, kiedy młoda kobieta, prawdopodobnie Zuza Kozłowska, usiłuje popełnić samobójstwo. To właśnie moment, który nadaje powieści impetu i prowadzi do śledztwa Michaliny Bajki – dziennikarki pełnej determinacji, ale i wewnętrznych wątpliwości. Michalina Bajka to postać z krwi i kości, dziennikarka, która balansuje na cienkiej granicy pomięd...
00
Iskiereczka55

Nie oderwiesz się od lektury

mimo wielu wątków książka jest ciekawa i wciągająca polecam
00
Zaczytana-1984

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca i zaskakująca , polecam
00
bleblata

Całkiem niezła

No ale tak zakończyć 🥵🥹. Nu nu.
00



Redakcja

Magdalena Magiera

Korekta

Robert Ratajczak

Projekt okładki, skład, łamanie

Natalia Jargieło

Fotografia Autorki

Przemysław Ożóg

© Copyright by Sylwia Bies

© Copyright by Wydawnictwo Vectra

Druk i oprawa

WZDZ Drukarnia Lega, Opole

ISBN: 978-83-68293-02-9

Wydawca

Wydawnictwo Vectra

Czerwionka-Leszczyny 2024

www.arw-vectra.pl

Przemkowi

– najlepszemu towarzyszowi

w podróży zwanej życiem

Książka ta jest fikcją literacką.

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest wyłącznie przypadkowe.

2022

1.

Wykrochmalona szpitalna pościel zdawała się trzeszczeć przy każdym, najmniejszym nawet ruchu. Michalina kręciła się niespokojnie na wpół przytomna, na wpół spowita płytkim snem. Wydawało jej się, że biegnie przez ciemny, gęsty las, a giętkie gałęzie smagają ją po twarzy. Wyścielające ścieżkę suche patyki pękały pod jej stopami niczym iskry tańczące wokół ogniska.

Ostatnie wspomnienie, jakie była w stanie w pełni odtworzyć, to strzelający w górę ogień, toast wznoszony lemoniadą w plastikowych kubeczkach, żółte jęzory sięgające do nabitych na patykach kiełbasek, perlisty śmiech Uli, uściski i gratulacje.

– Za ostatnie takie lato! – krzyknął Hubert Wilk, a jego niesiony echem głos został po chwili zagłuszony przez pierwotny, jakby zwierzęcy pisk, wydobywający się z ust Michaliny.

Pamiętała wyraźnie ten przeszywający ból w podbrzuszu, przez który najpierw zgięła się wpół, a później osunęła na trawę, podtrzymywana silnym ramieniem narzeczonego. Resztę wieczoru zasnuła mgła, momentami gęsta jak mleko, uniemożliwiająca wydobycie czegokolwiek z odmętów pamięci, gdzieniegdzie zaś rzadsza, odsłaniająca fragmenty obrazów, urywki dźwięków i strzępki zdarzeń. Sygnał nadjeżdżającej karetki, czerń pod powiekami, krzyki Uli, strach Huberta, który czuła przez skórę, smród szpitalnego korytarza, chłód gabinetu zabiegowego, zapadanie się w nicość.

Las, przez który biegła, majacząc w półśnie, zdawał się nie mieć końca. Resztkami sił nawoływała swoje bezimienne jeszcze dziecko.

– Synku, syneczku.

Michalina od początku czuła, że to będzie chłopiec. Przeczucie, choć nie mogło oprzeć się na żadnych empirycznych przesłankach, graniczyło u niej z pewnością. W kalendarzu zatrzymywała wzrok wyłącznie na męskich imionach, a na sklepowych witrynach zerkała w kierunku błękitnych i szarych ubranek oraz akcesoriów. Coś jednak wciąż ją blokowało przed pierwszymi zakupami, hamowała też radosne zapędy Huberta do wyśpiewania całemu światu radosnej nowiny.

Gdzieś głęboko w umyśle kobiety zadomowił się strach. Z każdym dniem przybierał na sile, jakby karmił się momentami, gdy starała się poczuć nieskrępowanie szczęśliwa. Podpowiadał najczarniejsze scenariusze, sączył do jej duszy truciznę, nie pozwalając cieszyć się tym, co miało nadejść. Próbowała go jakoś zagłuszyć, afirmować rzeczywistość, wizualizować sobie szczęśliwą przyszłość, ale ten lęk stał się nieodłącznym towarzyszem codzienności. Był jak cień. Na chwilę się kurczył, stając się niemal niezauważalnym, by później, przybrawszy na sile, przytłumić wszystkie pozytywne emocje.

W ten ciepły, letni wieczór podzielili się z przyjaciółką i jej partnerem wiadomością, że zostaną rodzicami. Wyrzuty sumienia wobec Uli zdążyły już pokąsać Michalinę. Mówiły sobie wszystko, a tymczasem przez kilka ostatnich tygodni ukrywała przed nią tak ważną informację. Nie miała ku temu żadnych sensownych powodów, poza irracjonalnym strachem przed zapeszeniem.

Bezgłośnie się modliła, aby tym razem przeczucie ją myliło.

Wybudzając się, przesunęła dłońna brzuch. Zatrzymała ją tam przez chwilę, a rosnąca w przełyku niewidzialna gula uniemożliwiała jej swobodne oddychanie. Kobieta przeczuwała, że niebawem przyjdzie do niej jakiś lekarz i beznamiętnym tonem oznajmi o medycznych procedurach, a także poinformuje ją o tym, co się wydarzyło w ostatnich godzinach. Zamierzała wyręczyć go w tym niewdzięcznym zadaniu. Nie oczekiwała żadnych słów. Nie potrzebowała ich. Wiedziała już wszystko.

Była zupełnie pusta.

Dwie kreski na teście ciążowym, obawy i nadzieje, radość Huberta, plątanina różnych odcieni szarości na wydruku z USG, ciche westchnienie jej matki i pełne ekscytacji popiskiwania Uli zdawały się należeć do zupełnie innej rzeczywistości. Michalina zastanawiała się nawet, czy to wszystko jej się nie przyśniło, skoro to nowe życie zdążyło zgasnąć tak nagle i niepostrzeżenie jak sen przepędzony spod powiek przez pierwsze promienie słońca opierające się na oknie.

W tej sytuacji nieobecność Huberta przy szpitalnym łóżku nie wydała jej się zaskakująca. Zawiodła go, a jeszcze bardziej zawiodła samą siebie.

Matka miała rację. Niczego nie potrafiła doprowadzić do końca.

2.

Młoda kobieta w białej sukience z frędzlami kurczowo zaciskała w dłoni mikrofon. Rozpaczliwie próbowała wydobyć z siebie odpowiednie dźwięki, ale linia melodyczna piosenki ewidentnie żyła własnym, odrębnym życiem. Śpiewając o nadziei, która nie gaśnie mimo burz, przymykała oczy, aby nie widzieć kpiących uśmieszków malujących się na twarzach zgromadzonej pod sceną publiczności.

– Przepraszam, pani Anito. – Mężczyzna w szarej marynarce w kratkę wbiegł do klimatyzowanego kontenera. Sięgnął po stojącą na stoliku butelkę wody mineralnej, pociągnął z niej solidny łyk, a następnie otarł chusteczką krople potu z czoła. – Mieliśmy mało czasu. Artyści z wyższej półki są nieosiągalni w tak krótkim terminie. Nie wszyscy chcą też występować charytatywnie. Musieliśmy się posiłkować lokalnymi twórcami. Ta cała Gosia zdecydowanie lepiej brzmiała na nagraniach w sieci niż na żywo. Pewnie zjada ją stres.

Milcząca dotąd kobieta uśmiechnęła się niepewnie.

– Nie szkodzi, panie Karolu. To nie festiwal piosenki w Opolu. Ci wszyscy ludzie przyszli tutaj nie tylko po to, by posłuchać muzyki. Zrobili to z szacunku do mojego zmarłego męża.

Podbródek Anity Cedro zadrżał. Zacisnęła zęby i powstrzymała napływające do oczu łzy. Zdawała sobie sprawę, że pojawienie się na koncercie zorganizowanym przez fundację będzie dla niej ogromnym wyzwaniem, ale póki co trzymała się całkiem nieźle. W obecności tych wszystkich ludzi – bliższych i dalszych współpracowników Tomasza, jego zwolenników i zagorzałych przeciwników, autentycznie współczujących jej mieszkańców miasta oraz tych, którzy od lat życzyli im jak najgorzej – potrafiła kontrolować emocje i reakcje. Pozwoliła sobie wyłącznie na kilka ukradkowych łez wzruszenia. Wiedziała, że w końcu pęknie, ale stanie się to dopiero, gdy zgasną światła jupiterów, a ona znajdzie się w zaciszu czterech ścian, które kiedyś zwykła nazywać domem.

– Jak pani to wszystko wytrzymuje? – zapytał Halicki.

Odpowiedziała mu wzruszeniem ramion.

Nigdy nie wywnętrzała się przed obcymi. Nawet gdy w jej sercu szalała burza, pozowała na zdystansowaną i niewzruszoną. W kuluarach nazywano ją Lodowatą Anitą, ale miała to gdzieś. Nikt, kto nie znajdował się w jej skórze, nie miał prawa oceniać jej zachowania i dokonywanych wyborów.

Karola znała od kilku lat, był jednym z najbardziej zaufanych i zaangażowanych pracowników fundacji Nowa Nadzieja, ale nigdy ich znajomość nie wykraczała poza służbowe ramy. Ceniła profesjonalizm Halickiego. To on wyszedł z inicjatywą zorganizowania tego pikniku. Anita uznała to za dobry pomysł. Nie mogła się teraz odizolować od świata, choć tak naprawdę wyłącznie tego pragnęła. W obliczu własnego cierpienia los podopiecznych fundacji stał się jej zupełnie obojętny. Gdyby jednak powiedziała to głośno, wybuchnąłby prawdziwy skandal. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, iż argumenty Halickiego brzmiały sensownie. Na fali współczucia ludzie będą bardziej hojni, a dzięki temu przedwczesna śmierć Tomasza zyska jakikolwiek sens.

Karol miał rację. Od dnia pogrzebu konto Nowej Nadziei zasiliło mnóstwo wpłat od darczyńców. Szanse kilkorga dzieciaków na powrót do zdrowia realnie wzrosły. Wdowa przyjmowała to jednak z chłodną obojętnością. Nie znajdowała w sobie umiejętności odczuwania jakiejkolwiek radości i nie czuła, by kiedykolwiek mogło się to zmienić.

Na niewielkim, zawieszonym na wprost niej ekranie obserwowała, jak na scenę wchodzi kolejny wykonawca.

– To Oskar Raczkiewicz – wyjaśnił Halicki, a kiedy zdał sobie sprawę, że nazwisko wokalisty nic nie mówiło Anicie, dodał: – Finalista tego muzycznego show na Polsacie. Gwiazda wieczoru.

– Aha – mruknęła.

Cedro nie była fanką muzyki pop, ale musiała przyznać, że Raczkiewicz rzeczywiście dużo lepiej radzi sobie podczas występu niż lokalna gwiazdeczka, za wszelką cenę próbująca zaistnieć w sieci.

– Chłopak zaśpiewa dwie piosenki. Swój najnowszy, a jednocześnie jedyny póki co singiel, a później klasyk Niemena. Czuje się pani na siłach, by po nim wejść na scenę i powiedzieć kilka zdań do zgromadzonych pod sceną ludzi?

Nie, nie czuła się na siłach. Najchętniej zwinęłaby się w kulkę, położyła na podłodze i aż do utraty tchu waliła pięściami w ziemię. Wykrzyczałaby wszystkim, żeby dali jej wreszcie święty spokój i pozwolili się zatopić w rozpaczy. Zamiast tego przeczesała palcami grzywkę, mówiąc:

– Oczywiście.

Halicki posłał jej pokrzepiający uśmiech. Chciała odpowiedzieć mu tym samym, ale twarz kobiety wykrzywił groteskowy grymas.

Sięgnęła do torebki po kieszonkowe lusterko, aby się przyjrzeć swojemu odbiciu.

Znała zasady tej gry. Powinna wyglądać na smutną, ale jednocześnie pogodzoną z losem, godnie przejmującą schedę po zmarłym małżonku. Skontrolowała wykonany kilka godzin wcześniej skromny makijaż. Zasinienia pod oczami były odpowiednio przykryte, tusz się nie rozmazał, a skóra nadal pozostawała odpowiednio blada i zmatowiona. Pociągnęła usta kremową pomadką w neutralnym kolorze.

Wybrała na tę okazję prosty czarny kostium i klasyczne szpilki. Wytworna wdowa – skwitowała w myślach.

– Jest pani gotowa, pani Anito? – zapytał Halicki, na co kobieta skinęła głową. – Chodźmy.

Karol wprowadził żonę posła po metalowych schodkach na scenę. Rozbawiony wcześniej tłum zamilkł. Cedro zdawała sobie sprawę, że setki par oczu poddają ją właśnie wnikliwej ocenie. Chociaż większość przyszła na koncert ze szlachetnych pobudek, wielu z nich przygnała tutaj zwyczajna ludzka ciekawość. Ta sama, która popycha do wyszukiwania w Internecie filmików z makabrycznych wypadków albo skłania do pojawienia się na pogrzebie niemal obcej osoby, aby móc popatrzeć na twarze żałobników. Ci właśnie chcieli z bliska przyjrzeć się jej rozpaczy, zaobserwować, jakie piętno odcisnęła na Anicie ta nagła i bolesna strata.

– A teraz uczcijmy minutą ciszy pamięć naszego nieodżałowanego polityka, posła na sejm, przedsiębiorcy Tomasza Cedro. Filantropa i społecznika, kochającego męża i wspaniałego sąsiada – przemówił Halicki drżącym głosem.

Owa minuta zdawała się trwać w nieskończoność. Anita miała wrażenie, że pod naporem tych wszystkich spojrzeń nie zdoła się utrzymać na nogach. Mimo tego stała wyprostowana jak struna, bardziej przypominając nieruchomego manekina niż żywego człowieka.

Serce niespokojnie wybijało rytm, gdy ciszę przerwało sączące się z głośników Amazing Grace. Mimo że temperatura wynosiła ponad dwadzieścia stopni, jej ciałem wstrząsnął zimny dreszcz, a na przedramionach pojawiła się gęsia skórka.

Na telebimie za jej plecami pojawiło się ogromne zdjęcie Tomasza. Pełzające po scenie światła uświadomiły kobiecie, że obrazy się zmieniały, tworząc wielobarwną mozaikę wspomnień. Tomasz za biurkiem, Tomasz na otwarciu nowego publicznego żłobka, Tomasz podczas uroczystych obchodów upamiętniających rocznicę odzyskania niepodległości.

Odwróciła się za siebie i dostrzegła na ekranie fotografię, której nie widziała od lat. Nie zdołała powstrzymać łez. Z telebimu uśmiechała się młodsza wersja niej samej. Na tym zdjęciu miała wszystko. Kiedy pozowała do niego, obejmując ramionami cały swój świat, nie zdawała sobie jeszcze sprawy, jak okrutnie potraktuje ją los. Nie doceniała małych, codziennych szczęść i dopiero, gdy bezpowrotnie je straciła, zdała sobie sprawę, że to, co brała za pewnik, okazało się prawdziwym darem losu.

– Wziąłem je z biurka szefa – odczytała z ruchu warg Halickiego.

Nie zareagowała. Poczuła tylko, jak z jej oczu spływają łzy. Nie próbowała ich zatrzymać. Stała na scenie jakby zupełnie naga i przez krótką chwilę było jej całkiem obojętne, co pomyślą o niej ci wszyscy ludzie.

3.

– Głośniki i ekrany odebrała już firma z Wrocławia, jutro rano pojawi się ekipa, która zdemontuje scenę i odbierze kontenery. Niech pan do mnie zadzwoni, kiedy przyjadą. – Karol Halicki wydawał ostatnie polecenia Tadeuszowi Gawronowi. Emerytowany stróż kiwał głową, nie mogąc się doczekać, aż gość w garniturze wreszcie się stąd zawinie, a on będzie mógł zdrzemnąć się w tym wypasionym kontenerze, służącym za tymczasowe centrum dowodzenia. – I żadnego spania, panie Tadku – dodał, jakby potrafił czytać w myślach starszego mężczyzny.

– A cóż by tu mieli ukraść, kierowniku? Kawałek sceny czy przenośny kibel z zawartością? – Roześmiał się rubasznie.

Gawron był sąsiadem rodziców Karola. Całe zawodowe życie spędził na stróżówce w pobliskich zakładach azotowych. Po śmierci żony mężczyzna coraz częściej zaglądał do kieliszka, ale Haliccy nazywali go niegroźnym pijaczkiem. Zawsze uprzejmy, uczynny, nie wchodził nikomu w drogę. Karol czasem zlecał mu drobne prace w biurze fundacji. Na czas koncertu wynajął profesjonalną firmę ochroniarską, nocny dyżur zlecił jednak Tadkowi. Podczas takiego przedsięwzięcia cięcie kosztów było priorytetem. Ludzie patrzyli Halickiemu na ręce, bo w ich mniemaniu rozporządzał pieniędzmi chorych dzieci, a nie własnymi funduszami. Większość z nich nie zdawała sobie sprawy, jak ogromne koszty pochłaniało prowadzenie fundacji.

Tak naprawdę Karol zgadzał się ze słowami Gawrona. Po wywiezieniu wartościowego sprzętu ryzyko kradzieży było niewielkie, ale na terenie nadrzecznego parku, gdzie zorganizowano koncert, i tak powinien przebywać ktoś z ochrony. Ochroniarski mundur i system monitoringu dość skutecznie odstraszały kręcących się w okolicy małolatów, zachłyśniętych nagłą wolnością po zakończeniu roku szkolnego.

– Panie Tadku, umowa jest umową. Płacimy za stróżowanie, a nie za drzemkę. Czy to jasne?

– Jasne jak słońce – odpowiedział Gawron.

Halicki nie był typem naiwniaka. Wiedział doskonale, że kiedy tylko tylne światła jego samochodu znikną za zakrętem, Tadek i tak zalegnie na niewielkiej sofie w kontenerze i pozwoli, aby Morfeusz ukołysał go w swych ramionach. Karol miał to gdzieś. Po tym przepełnionym emocjami i stresem dniu marzył tylko, by wreszcie zrzucić z siebie garnitur i wyłożyć nogi.

Koncert, zgodnie z przypuszczeniami mężczyzny, okazał się ogromnym sukcesem finansowym i wizerunkowym. Wokół śmierci Tomasza Cedro zdążyło już narosnąć wiele spekulacji oraz kontrowersji. Polityk opozycyjnej partii zmarł nagle, a okoliczności jego zgonu dla opinii publicznej nadal pozostawały tajemnicą. Rodzina czterdziestopięciolatka nie wystosowała jeszcze oficjalnego oświadczenia, więc powstanie kolejnych teorii spiskowych było tylko kwestią czasu.

Przypomnienie o trudnej przeszłości posła oraz jego hojności i poświęceniu sprawom społecznym miało nie tylko odwrócić uwagę mieszkańców Głubczyc od zagadki niespodziewanej śmierci, ale także przysłużyć się dobrej sprawie. Mężczyzna od wielu lat angażował się w pomoc chorym dzieciakom, stworzył Nową Nadziejęod podstaw i poświęcał fundacji tyle czasu i uwagi, na ile tylko pozwalały mu zawodowe obowiązki.

Karol liczył po cichu na kilka słów wdzięczności od wdowy po Tomaszu, ale Anita jak zwykle trzymała gardę. Nigdy nie była skłonna do prawienia komplementów, przełamywania lodów czy nawiązywania bliższych relacji. To jej męża uważano za duszę towarzystwa. Halicki nie mógł przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek widział na twarzy kobiety szczery uśmiech. Cedro patrzyła na wszystkich z zimną obojętnością, jakby uważała się za lepszą od nich. Jego zdaniem nie pasowała do Tomasza, ale nigdy nie odważyłby się powiedzieć tego głośno.

Kiedy wyjechał na opustoszałą o tej porze główną arterię miasta, dogoniła go myśl, że oto skończyła się pewna epoka. Nie dopuszczał jej dotąd do siebie, skoncentrowany na przygotowaniu koncertu.

W ciągu zaledwie kilku dni udało mu się zorganizować wszystko od podstaw, zakontraktować wykonawców i zadbać o najdrobniejsze nawet szczegóły. Dopóki działał, nie pozwalał sobie na to, aby się rozkleić. Teraz jednak musiał zmierzyć się z nagą, bolesną prawdą. Tomasz nie żył. Nic już nie będzie takie samo. Karol nie mógł mieć pewności, że Anita zdecyduje się kontynuować dzieło męża, a Nowa Nadziejabędzie funkcjonować jak dotąd. Co jeśli wdowa zechce pozbyć się fundacji lub przekazać ją w inne ręce? Halicki przełknął głośno ślinę. Nie mógł stracić tej pracy. Nie widział się w żadnym innym miejscu.

Tymczasem Tadeusz Gawron odprowadził wzrokiem srebrnego sedana, zrobił szybki obchód terenu i upewniwszy się, że minęło wystarczająco czasu, by ryzyko nagłego powrotu Karola minęło, ulokował się wygodnie w kontenerze. Wyjął z plecaka puszkę ulubionego piwa. Pociągnął zawleczkę i usłyszał przyjemne syknięcie. Przyłożył usta do chłodnego metalu i zaczął spijać pianę.

– To jest życie – mruknął z zadowoleniem. – Chłodne piwko, bezstresowa robota. Czego chcieć więcej?

Rozsiadł się wygodnie, nogi wyłożył na stojącym naprzeciwko krześle. Przeciągnął się jak kot, ziewając głośno. Klimatyzator szumiał miarowo, a alkohol powodował przyjemne rozluźnienie. Gawron przymknął na chwilę oczy. Chciał tylko uciąć sobie krótką drzemkę, ale sen szczelnie otulił go swym kokonem.

Niepotrzebnie oglądał wczoraj w nocy ten wojenny film. Gdyby Fela żyła, nie pozwoliłaby mu na to. Zawsze twierdziła, że przed spaniem należy się wyciszyć, poddać kojącym myślom, a nie karmić podświadomość obrazami pełnymi przemocy i niesprawiedliwości, krzykiem oraz chaosem.

Odgłos wystrzału był tak realny, że Gawron aż podskoczył. Oddychał ciężko. Mimo panującego w kontenerze chłodu, poczuł, jak pocą mu się dłonie. Przetarł oczy, przekonany, iż koszmarny sen właśnie się skończył. Zarysy poszczególnych przedmiotów powoli wyłaniały się z mroku, a z nieprzeniknionej tuż po przebudzeniu czerni zaczęły wydobywać się odcienie szarości.

Serce Tadeusza, podrywające się chwilę wcześniej do ucieczki z klatki piersiowej, wracało do zwyczajnego rytmu. Mężczyzna się uspokajał. Wtedy charakterystyczny huk dobiegł go ponownie.

4.

Michalina nie mogła zasnąć. Marzyła wyłącznie o tym, by zapaść w głęboki, naprawdę długi sen i pogrążyć się w niebycie. Nie miała siły na zmierzenie się z nową rzeczywistością. Tak naprawdę dla świata nic się nie zmieniło, ale jej prywatny wszechświat rozsypał się na kawałki. Nawet nie próbowała się łudzić, że wszystko będzie jak dawniej. Sama przecież zupełnie niespodziewanie stała się zupełnie kimś innym. Współczuła sobie, jednocześnie się nienawidząc.

Lekarz prowadzący oznajmił, że nazajutrz około południa dostanie wypis i będzie mogła wrócić do domu. Nie chciała przebywać w tych przytłaczających swą sterylnością wnętrzach dłużej niż to konieczne, a jednocześnie obawiała się powrotu do dzielonego z Hubertem mieszkania. Przerażała ją nowa codzienność. Zastanawiała się, jak będą teraz wyglądały ich rozmowy. Czy nadal będą zachowywać się tak, jakby nic się nie stało? Czy rzeczywiście tak będzie łatwiej?

Spojrzała na pogrążoną w śnie pacjentkę na sąsiednim łóżku. Wysunęła się bezszelestnie spod kołdry i stawiając niepewnie małe kroczki, podeszła do okna. Przysunęła metalowy taboret, zerkając niespokojnie, czy dźwięk nie zbudził kobiety, ale ta nadal cicho pochrapywała. Michalina usiadła na niewygodnym stołku, oparła łokcie na parapecie i zatopiła wzrok w widoku za oknem. Skąpane w ciemności miasto spało, choć nocną ciszę raz po raz przecinały syreny zbliżających się karetek. Odprowadziła wzrokiem jedną z nich. Tuż za ambulansem na teren szpitala wjechał policyjny radiowóz, rozbłyskując niebieskimi światłami. Czyjś świat też właśnie rozsypuje się na kawałki – pomyślała kobieta.

Świadomość ogromu różnorodnych tragedii i nadziei skumulowanych w tym czteropiętrowym budynku przytłaczała Michalinę. Zawód, który wybrała, wymagał pewnego rodzaju odporności psychicznej i umiejętności oddzielenia własnych emocji od realizowanego tematu. Teraz, kiedy sama nosiła w sobie ból, poziom empatii wzrastał. Zdawała sobie sprawę, że może to wpłynąć na jej dziennikarski profesjonalizm. Zawsze starała się być obiektywna, choć i tak mocniej angażowała się w swoją pracę, gdy stawała w obronie słabych i bezbronnych. Interesowały ją przede wszystkim tematy społeczne. Była świadoma tego, że z każdym kolejnym rokiem staje się coraz bardziej podobna do brata. Gdyby mógł zobaczyć ją w akcji, pewnie rozpierałaby go duma.

Nagle doszło do niej, że skoro myśli o pracy, o tym, czy strata dziecka zmieni coś w jej podejściu do pisania, to znaczy, iż przynajmniej podświadomie zakłada istnienie jakiegoś jutra. Chciała przyjąć to za dobrą wróżbę, ale jeszcze nie potrafiła wykrzesać z siebie tej iskry, która pozwoliłaby jej z nadzieją spojrzeć w przyszłość.

– Życie to nie bajka, Bajka – powtórzyła szeptem ulubione powiedzonko taty, który wplatał w nie ich nazwisko i osiągnął w ten sposób osobliwą grę słów.

Wróciła do łóżka, choć rozbudziła się na dobre. Spojrzała na ekran komórki. Zegar wskazywał trzecią pięćdziesiąt pięć. Do wschodu słońca pozostała zaledwie godzina. Michalina wiedziała, że już nie zaśnie przed świtem.

Włączyła transmisję danych i weszła na portal społecznościowy, na którym bywała raczej rzadkim gościem. Konto założyła jeszcze w czasach szkolnych, ale po śmierci Igora wycofała się z życia towarzyskiego. Tego wirtualnego również. Profil wykorzystywała głównie w celach zawodowych, czasem robiła research w sieci, wyszukując gorących tematów, lub próbowała w ten sposób dotrzeć do potencjalnych bohaterów reportaży. Przeglądała też profile konkurencyjnych mediów informacyjnych, by być na bieżąco.

Praca zawsze stanowiła dla niej przestrzeń do ucieczki – przed samotnością, utyskiwaniem matki, poczuciem bezsensu. Teraz też postanowiła poszukać w niej bezpiecznego schronienia przed natrętnymi myślami.

W ostatnich dniach miasto żyło przede wszystkim informacjami o zagadkowej śmierci posła pochodzącego zGłubczyc – Tomasza Cedro. Lokalne portale i gazety snuły najróżniejsze teorie spiskowe, jednak serwis, z którym współpracowała Michalina, przyjął zupełnie inną strategię. Rafał Zamojski, pełniący od kilku miesięcy rolę naczelnego, był przedstawicielem starej, dobrej szkoły dziennikarstwa. Stawiał na rzetelność, prawdę i obiektywizm, a nie tanią sensację. Nie miał w sobie zgody na szerzenie kłamstw, domysłów, plotek. Znał współczesny obraz mediów, ale nie chciał, by prowadzony przez niego portal Wrota Opolszczyznywpisywał się w panujące trendy. Walczył z wiatrakami, więc podwładni w kuluarach nazywali go Don Kichotem.

– Liczę się z niższą klikalnością i poczytnością. Pewnie część reklamodawców wybierze konkurencyjne portale. Trudno. Najważniejsze, aby do nikogo z nas nie przylgnęło miano dziennikarskiej hieny. To będzie mój sukces – stwierdził na pierwszym zebraniu redakcji i konsekwentnie trzymał się tych założeń.

Ze względu na to, że Wrota Opolszczyznyjako jedyny portal w województwie nie próbował zbić profitów na śmierci Cedro, zarząd fundacji Nowa Nadzieja zaproponował Zamojskiemu objęcie patronatem medialnym koncertu charytatywnego upamiętniającego postać polityka oraz ekskluzywny wywiad na wyłączność z bliskim współpracownikiem zmarłego – Karolem Halickim.

Szef zaproponował Michalinie przeprowadzenie owej rozmowy, ale ostatecznie, ku uciesze Dagmary, redakcyjnej koleżanki, kobieta zrezygnowała z tej okazji. Choć dopadły ją wątpliwości, czy aby nie marnuje zawodowej szansy, ostatecznie uznała, iż w jej życiu dzieją się teraz naprawdę ważne rzeczy i zamierzała im poświęcić całą swą uwagę. Wzięła tydzień wolnego, by po ujawnieniu informacji o ciąży świętować razem z Hubertem wejście w nowy, ekscytujący rozdział. Przygotowała dla narzeczonego wyjazd-niespodziankę do Wrocławia – miasta, w którym się poznali. Zależało jej na tym, aby mogli nacieszyć się sobą, nim ich życie wywróci się do góry nogami. Los miał jednak wobec niej zupełnie inne plany.

Weszła na facebookowy profil Wrót Opolszczyzny, aby przejrzeć najnowsze artykuły – zwłaszcza te poświęcone koncertowi. Z suchej relacji wiało nudą. Zapowiedź wywiadu przeprowadzonego przez Dagmarę również nie wróżyła niczego odkrywczego. Zdanie Michaliny potwierdzała niewielka liczba komentarzy pod przekierowaniami do tekstów. Stanowiły one swoisty barometr emocji. Jeśli w tej sekcji wrzało, temat okazywał się nośny, a sprawa odbijała się głośnym echem, trafiając pod publiczną dyskusję. Czytelnicy najchętniej omawiali kwestie wypadków drogowych, nadużyć na szczeblach lokalnej władzy oraz szeroko rozumianych tragedii rodzinnych.

Kobiecie przemknęło przez myśl, że zrobiłaby to lepiej, ale szybko się zreflektowała. Gówno prawda, Miśka. W niczym nie jesteś lepsza od Dagmary. Ona urodziła dwóch zdrowych synów, a ty nie potrafisz nawet utrzymać ciąży. Umiejętność zgrabnego konstruowania zdań i lekkie pióro to nie wszystko.

Po policzku Michaliny spłynęła wielka jak groch łza. Otarła ją brzegiem kołdry.

Nagle zatęskniła za Hubertem tak mocno, że poczuła niemal fizyczny ból. Zastanawiała się, czy narzeczony śpi, czy tak jak ona walczy z bezsennością. A jeśli nie udało mu się zasnąć, czy myśli teraz o niej?

Postanowiła wysłać mu krótką wiadomość. Dać znać, że potrzebuje go bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wystukała SMS-a i wróciła do scrollowania portalu.

Zamierzała nacisnąć strzałkę u dołu ekranu i wrócić do poprzedniej strony, ale jej uwagę przykuł pewien szczegół. Liczba komentarzy pod relacją z koncertu wzrosła.

O tej porze spodziewała się zobaczyć hejterski wpis jakiegoś trolla lub nic nieznaczący spam. Tak jak przypuszczała – użytkownik nie miał dodanego zdjęcia profilowego, zamiast imienia i nazwiska pojawił się ciąg przypadkowych liter. Jednak treść komentarza zaskoczyła młodą dziennikarkę. Był to filmik bardzo słabej jakości. Michalina zamierzała go zignorować, ale jakiś wewnętrzny impuls nakłonił ją do odtworzenia nagrania.

Z wszechogarniającej ciemności wydobył się niewyraźny kształt. Rozpoznała w nim jakąś nastolatkę lub młodą kobietę. Nic więcej nie mogła na jej temat powiedzieć. Postać na filmie zmierzała przed siebie, a po chwili wdrapała się na jakieś podwyższenie przypominające scenę. Nastąpiło krótkie zbliżenie na twarz bohaterki filmu, po czym rozległ się przytłumiony odgłos wystrzału. Michalina miała wrażenie, że krople krwi prysnęły na obiektyw. Gdy charakterystyczny huk wybrzmiał drugi raz, czerń rozlała się na ekranie.

Kobieta na sąsiednim łóżku poderwała się gwałtownie.

– Przepraszam – wyszeptała zawstydzona dziennikarka, ale pacjentka w odpowiedzi tylko chrząknęła z wyraźną dezaprobatą i przewróciła się na drugi bok.

Na ciele Bajki pojawiła się gęsia skórka. Jeszcze nie docierało do niej, czego świadkiem właśnie się stała. Obraz przed jej oczami zdawał się zbyt surrealistyczny, aby mógł być prawdziwy. Zastanawiała się nad wysłaniem do użytkownika, który zamieścił filmik, wiadomości z prośbą o wyjaśnienia, ale w tym samym momencie komentarz z nagraniem zniknął.

Była zbyt przytomna, aby uznać to za senne złudzenie. Zastanawiała się, co powinna zrobić, a wtedy ten sam użytkownik dodał nowy komentarz. Tym razem wstawił stopklatkę z filmu – rozpikselowane zbliżenie na twarz młodej kobiety. Michalina przezornie zrobiła zrzut ekranu, świadoma tego, że zdjęcie najprawdopodobniej podzieli los wcześniejszego komentarza.

Nie myliła się. Po około trzech minutach wpis wraz z fotografią zniknął.

Otworzyła zapisany w galerii obraz i przepisała do wyszukiwarki nazwę użytkownika. Profil został skasowany lub zablokowano możliwość wyszukania go za pomocą lupki u góry ekranu. Autor komentarzy rozpłynął się w powietrzu, podobnie jak udostępnione przez niego multimedia.

Michalinie udało się jednak zachować jakiś ślad. Niepokojące przeczucie, które zagnieździło się z tyłu głowy dziennikarki, podpowiadało, że uchwycona na zdjęciu dziewczyna zagości w jej umyśle na dłużej.

5.

Mężczyzna wrzucał do plecaka przypadkowe, wyjęte naprędce z szafy ubrania: kilka T-shirtów, poszarzałe bokserki, spodnie od dresu. Nie zawracał sobie głowy składaniem ich w kostkę lub zwijaniem w rulon. Pakował jak leci, byle szybciej. Serce Gawrona wystukiwało szalony rytm, jego twarz była czerwona ze zdenerwowania, a dłonie drżały jak po suto zakrapianej nocy.

– Nic złego nie zrobiłem, do kurwy nędzy. Nic złego nie zrobiłem – mamrotał pod nosem jak mantrę. Sam nie wiedział, kogo próbował w ten sposób przekonać: własne sumienie czy wszechobecnego podobno Boga, w którego istnienie od dawna już nie wierzył.

Otwierał kolejne szafki, próbując w międzyczasie dodzwonić się do Marii. Liczył na to, że kobieta w końcu odbierze. Nie brał pod uwagę innej możliwości. Musiała odebrać. Nie dysponował żadnym planem B, a ucieczka prosto przed siebie w nieznanym kierunku wydawała mu się nazbyt karkołomnym pomysłem.

Po kilku sygnałach znów włączyła się poczta głosowa. Tadeusz zaklął głośno. Nie chciał dopuszczać do siebie myśli, że kobieta zwyczajnie zmieniła numer. Minęło w końcu wiele miesięcy, odkąd rozmawiali po raz ostatni.

Pot oblewał ciało Gawrona. Najdrobniejszy szelest dochodzący z klatki schodowej niemal przyprawiał go o zawał serca. Nasłuchiwał, czy do drzwi lada moment nie zacznie się dobijać policja albo Halicki.

Spojrzał na wygaszony ekran komórki. Postanowił wykręcić numer Marii jeszcze raz. Nie mógł się poddać bez walki.

Tym razem, gdy znów usłyszał komunikat: Wybrany numer w tej chwili nie odpowiada. Po sygnale nagraj wiadomość, odczekał na krótkie piip i wierząc, że te słowa faktycznie trafią do uszu Marii, a nie jakiejś przypadkowej osoby, wydusił z siebie:

– Marysiu, tu Tadek. Długo się nie odzywałem, wiem. Odkąd Fela… Odkąd nie ma jej z nami… – mówił drżącym głosem. – Powiedziałaś na pogrzebie, żebym dzwonił do ciebie, jeśli tylko czegoś będę potrzebował. Że wasz dom jest dla mnie otwarty i to, że Fela… To niczego między nami nie zmienia i nadal jesteśmy rodziną. Ja… – Z głośnym świstem wypuścił z płuc powietrze. – Coś się wydarzyło… To znaczy… potrzebuję zmienić otoczenie. Wariuję już tu bez niej. Czy mógłbym przyjechać? Za niecałą godzinę odjeżdża pociąg do Poznania. Wsiądę do niego, wierząc, że pozwolicie mi z Mundkiem zatrzymać się u was na jakiś czas.

Maria i Felicja zawsze były blisko. Nie pozwalały, by dzieląca je odległość wpłynęła na siostrzaną relację. Tadeusz nie przepadał za szwagierką. Uważał ją za wyniosłą, uzurpującą sobie prawo do wszechwiedzy. Kobieta uczyła matematyki i zdaniem Gawrona protekcjonalny ton, którym się zwracała do uczniów, stosowała również wobec bliskich. Nie podobało mu się to. Miał wrażenie, że Maria zbyt często próbowała strofować swą starszą siostrę, pouczać, narzucać własną wolę. Nigdy nie był świadkiem takiej rozmowy, ale przeczucie podpowiadało mu, iż szwagierka usiłowała nakłonić Felę do rozstania z nim i znalezienia sobie kogoś, kto w pełni ją doceni.

Nie był mężem idealnym, ale kochał żonę. Kochał ją na swój własny sposób. Dopiero gdy odeszła, zrozumiał, że powinien częściej jej to okazywać. Teraz nie mógł już niczego zmienić.

Gawron popełnił w życiu wiele błędów. Nie dało się odwrócić biegu przeszłych wydarzeń. Jedyne, na co pozostawało mu mieć nadzieję, to możliwość uniknięcia gorzkich konsekwencji ostatniego z błędów. Nie powinien pić alkoholu i zasypiać w pracy. Nie powinien tracić czujności. Nie powinien pozwolić, by ta dziewczyna strzeliła sobie prosto w brzuch. Powinien zareagować, kiedy oddała pierwszy, niecelny strzał, uszkadzając sobie nogę. Zrobiłby to, gdyby wypełniał obowiązki tak, jak należy.

Na samo wspomnienie widoku zakrwawionego ciała przeszedł go zimny dreszcz. Oświetlone strumieniem ostrego światła przemysłowej latarki blade oblicze nieprzytomnej dziewczyny już na zawsze miało się wryć w pamięć Tadeusza. Jej już nie pomogę – pomyślał. Teraz muszę ratować siebie.

To on zadzwonił pod sto dwanaście, choć nie pamiętał tego momentu. Musiał być w szoku, więc automatycznie wykonywał pewne czynności, choć jeszcze wtedy nie docierało do niego, co tak naprawdę się wydarzyło na opuszczonej scenie. Nim na miejscu pojawiły się służby ratunkowe i policja, Tadeusz jak zahipnotyzowany wpatrywał się w nieruchome ciało. Nawet nie próbował ratować dziewczyny. Był przekonany, że nie żyje. Teraz, z perspektywy kilku godzin, nie mógł zrozumieć, dlaczego już wtedy nie próbował uciekać. Gdyby zniknął od razu, zwiększyłby swoje szanse na pozostanie wolnym człowiekiem.

Ktoś jednak już zdążył go przesłuchać i spisać jego dane. Tadeusz w całym tym stresie nie zapamiętał nazwisk ani stopni służbowych. Nie był nawet pewny, czy rozmawiał z policjantem, czy prokuratorem. Nikt nie zbadał go alkomatem, ale Gawron nawet się nie łudził, że tak poważne zaniedbanie ujdzie mu płazem. Wiedział, że kolejne spotkanie ze śledczymi jest już tylko kwestią czasu. Nie chciał spędzić ostatnich lat życia w więzieniu. Choć głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że zachowuje się jak tchórz, unikając odpowiedzialności, nie zamierzał czekać bezczynnie na to, co miało nadejść. W tej sytuacji ucieczka wydała mu się najlepszym rozwiązaniem.

Mężczyzna z niepokojem ponownie zerknął na ekran komórki. Telefon nadal milczał. Pozostawało mu liczyć na to, że Maria prędzej czy później odbierze jego wiadomość, a kiedy pojawi się pod jej drzwiami, kobieta nie zamknie mu ich przed nosem.

Westchnął głośno, zarzucając sobie plecak na ramię. Kiedy omiatał wzrokiem mieszkanie, nie mógł się pozbyć natrętnego przeczucia, iż widzi je po raz ostatni.

Wyszedł na klatkę, spojrzawszy wcześniej przez judasza, żeby się upewnić, że nie natknie się na żadnego z sąsiadów, a zwłaszcza na małżeństwo Halickich. Pospiesznie przekręcił klucz w zamku. W tym samym momencie z jego komórki wydobył się krótki dźwięk zwiastujący nadejście SMS-a.

Wyjął telefon z kieszeni i odczytał treść wiadomości:

Przyjedź. Nadal jesteśmy rodziną i nic tego nie zmieni.

6.

– Zrobić ci coś do jedzenia?

– Nie, dziękuję. Nie jestem głodna.

– Może kanapki? Albo zamówię pizzę, jeśli chcesz. Powinnaś coś zjeść.

Miała ochotę warknąć, odciąć się, że przecież powiedziała wyraźnie: Nie chcę. Szybko jednak się zreflektowała. Hubert chciał dla niej jak najlepiej. Jednocześnie męczyło ją jego nadskakiwanie. To nie było w jego stylu. Narzeczony Michaliny zachowywał się nienaturalnie, w wymuszony sposób próbował okazać jej nadmierną troskę. Oferował jedzenie, picie, uchylenie lub zamknięcie okna, wyjście do kina lub obejrzenie odcinka serialu na platformie streamingowej. Ona jednak potrzebowała czegoś zupełnie innego. Chciała wiedzieć, że to, co właśnie się wydarzyło, niczego między nimi nie zmieni.

– To małżeństwo spod piątki podobno planuje grubszy remont – oznajmił, przysiadając obok niej na kanapie. – Witek mi powiedział. Widział ich ostatnio w Castoramie. Oglądali płytki i kabiny prysznicowe. Chyba musimy się przygotować na uciążliwe odgłosy w najbliższym czasie.

– Trudno. Trzeba będzie zagryźć zęby i przetrzymać. Takie są realia mieszkania w bloku.

Michalina się zastanawiała, czy teraz tak właśnie będą wyglądały ich rozmowy. Oscylowanie wokół neutralnych tematów wydawało się bezpieczniejsze, ponieważ zmniejszało ryzyko dotknięcia tego, co boli, wywołuje trudne emocje i nie pozwala przewidzieć reakcji drugiej osoby.

Oboje zachowywali się tak, jak gdyby nic się nie stało. Nie rozmawiali o poronieniu, unikając tego wątku, który najbardziej domagał się uwagi. Każde z nich bało się świadomego otwarcia puszki Pandory, konieczności zderzenia się nie tylko z własnymi emocjami. Gdyby nie to wszechogarniające poczucie wewnętrznej pustki, Michalina byłaby skłonna uwierzyć, że nigdy nie nosiła w sobie ich dziecka. Zastanawiała się, jak długo będzie musiała zaciskać zęby, żeby finalnie nad traumatycznym doświadczeniem przejść do porządku dziennego.

Bajka uważała się za twardzielkę. Zwykle skrywała emocje. Jeśli już pozwalała sobie na to, aby się rozkleić, robiła to w samotności. Nie dopuszczała innych do swoich łez. Hubert nie był wyjątkiem. Nigdy nie płakała w obecności narzeczonego. Wraz ze stratą ciąży coś w niej pękło. Była gotowa obnażyć przed mężczyzną wszystkie swoje lęki, poczucie winy, żal. Wystarczyło, aby dał jej na to przyzwolenie. Wystarczyło, aby poczuła, że może pozwolić sobie na chwilę słabości. Chciała, żeby Hubert dał jej jakikolwiek znak. Liczyła, że zapyta, jak się z tym czuje, a później opowie o swoich emocjach.

Nic takiego jednak się nie działo.

W głowie Michaliny szalała burza. Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na pytanie, czy mężczyzna naprawdę nie czuje żadnego bólu, czy tylko tak dobrze się z tym maskuje. Nie potrafiła się przełamać i zainicjować tej trudnej rozmowy. Bała się jej efektu. Bała się tego, co mogłaby usłyszeć.

Hubert sięgnął po pilota od telewizora, podrzucił go w dłoni i nacisnął czerwony przycisk. Pusty dotąd ekran wypełnił znajomy obraz szpitala powiatowego. Michalina rzadko oglądała telewizję dla czystej rozrywki. Jeśli chciała się zrelaksować, wybierała jakiś film lub serial na ulubionej platformie. Jednak podczas wypełniania codziennych obowiązków domowych często towarzyszyło jej TVP Opole. Jednym uchem słuchała, co wydarzyło się w województwie, szukając inspiracji do nowego artykułu.

– Zostaw! – zareagowała gwałtownie, gdy narzeczony przełączył na inny kanał.

– Miałaś odpocząć od pogoni za newsami – mruknął pod nosem.

Michalina zignorowała ten komentarz i wlepiła wzrok w telewizor.

– Zrób głośniej, proszę.

Mężczyzna westchnął. Bajka zdawała się nie dostrzegać jego niezadowolenia.

Wpatrywała się w ekran i chłonęła każde słowo. Przed oczami wirowały jej obrazy z minionej nocy. Wyrzuciła je na moment z pamięci, a teraz powróciły ze zdwojoną mocą. Nie miała wątpliwości, że materiał był poświęcony dziewczynie, która dokonała samookaleczenia na opustoszałej scenie. Nadal nie potrafiła wytłumaczyć, skąd brało się to wrażenie, ale młoda kobieta wydawała jej się szczególnie bliska. Spędziły noc pod dachem tego samego szpitala. Bajka, nie mogąc zmrużyć oka, a dziewczyna pogrążona w śnie, z którego nie wiadomo, czy kiedykolwiek jeszcze się obudzi.

Oko kamery podążało szpitalnym korytarzem. W kadrze znalazły się przeszklone drzwi z napisem Oddział Intensywnej Opieki Medycznej, a po chwili na ekranie pojawiła się postać dziennikarki na tle podjazdu dla karetek. Z nienaganną dykcją relacjonowała:

Stan kobiety jest krytyczny. Lekarze jednak niechętnie dzielą się z mediami jakimikolwiek informacjami na temat pacjentki. Udało nam się ustalić, że po wielogodzinnej operacji ratującej życie utrzymywana jest w stanie śpiączki farmakologicznej. Czy i kiedy młoda kobieta się wybudzi, pozostaje tajemnicą. Wśród pytań, jakie najczęściej stawiają sobie mieszkańcy miasta, pojawia się to o powód, dla którego dziewczyna postanowiła targnąć się na swoje życie. Kim jest kobieta, która, przypomnijmy, poprzedniej nocy okaleczyła się na scenie zbudowanej na potrzeby koncertu upamiętniającego zmarłego przed kilkoma dniami Tomasza Cedro? Pojawiły się spekulacje, że może chodzić o zaginioną przed ośmioma laty Zuzannę Kozłowską. Rzecznik prasowy wojewódzkiej komendy policji, Edward Frączek, zaprzecza tym doniesieniom i uparcie powtarza, że tożsamość rannej kobiety nie jest znana.

W kolejnej przebitce pojawił się wspomniany chwilę wcześniej rzecznik prasowy.

Nie znamy personaliów rannej kobiety, ale nawet gdyby tak było, z całą pewnością nie ujawnilibyśmy ich mediom. Zapewniam państwa: nie mamy żadnych podstaw, by twierdzić, że to zaginiona przed wieloma laty małoletnia. Apeluję o powstrzymanie się od rozpowszechniania niepotwierdzonych informacji. Wysiłki lekarzy skupiają się w tej chwili na ratowaniu życia kobiety o, podkreślam, nieustalonej dotąd tożsamości. Opolska policja prowadzi działania operacyjne, mające na celu ustalenie personaliów znajdującej się w szpitalu rannej, ale dla dobra sprawy nie zamierzamy ujawniać ich przebiegu.

Mężczyzna materiałową chusteczką ocierał pot z czoła. Bajka kilkukrotnie miała okazję rozmawiać z Frączkiem. Odbierała go jako opanowanego i rzeczowego. Wydawał konkretne, rzetelne i zwięzłe komunikaty, a jego twarz podczas udzielania wywiadów nie wyrażała właściwie żadnych emocji. Michalina nie mogła się więc oprzeć wrażeniu, że tego dnia rzecznik czuł się wyjątkowo niekomfortowo przed kamerą, a wilgoć na czole była efektem czegoś więcej niż tylko wysokiej temperatury.

Na pasku u dołu ekranu pojawił się napis: Rzecznik policji zaprzecza, że ranna kobieta to odnaleziona po latach Zuza Kozłowska.Michalina wpatrywała się w słowa na czerwonym tle jak zahipnotyzowana. Hubert coś mówił, ale żadne dźwięki nie były w stanie dotrzeć do uszu kobiety. Jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Bajka była pewna, że już kiedyś, wiele lat temu, słyszała o Zuzie Kozłowskiej częściej, niż chciała.

Tamten czas pamiętała jak przez mgłę, a jednak na samo brzmienie znajomego nazwiska ciało dziennikarki zareagowało instynktownie. Na skórze pojawiła się gęsia skórka, a po plecach przebiegł nieprzyjemny, zimny dreszcz. Gdyby ktoś zapytał ją, jak nazywała się ta zaginiona bez śladu dziewczynka, nie potrafiłaby odnaleźć w pamięci jej personaliów. Wspomnienia sprzed ośmiu lat zlewały się w jednolitą, szarą masę. Mimo tego Miśka nie miała żadnych wątpliwości, że to właśnie Zuzę Kozłowską i Igora połączyła wówczas nierozerwalna nić.

7.

– Sama jesteś? A gdzie Hubert?

W odpowiedzi na pytania matki Michalina tylko wzruszyła ramionami.

– Wpuścisz mnie do środka? Czy zamierzasz trzymać mnie na wycieraczce? – Bajka starała się, by jej słowa zabrzmiały jak żart. Nie chciała nadawać im pretensjonalnego tonu. Zamierzała wyglądać na spokojną i wyluzowaną. Wiedziała, że któregoś dnia będzie musiała powiedzieć rodzicom, co się wydarzyło, na razie jednak nie czuła się na to gotowa. Przyszła tu w zupełnie innym celu.

Wilk miał całkiem przyzwoite relacje z przyszłymi teściami, a mimo tego nie był szczególnym fanem wizyt w ich domu. Wyczuwał napiętą atmosferę w rodzinie Bajków i starał się unikać spotkań z nimi. Często ulegał presji Michaliny i przychodził tutaj razem z nią. Tym razem Miśka nawet nie próbowała go namawiać. Miała do załatwienia pewną sprawę i przypuszczała, że narzeczonemu mogłoby się nie spodobać to, o co zamierzała poprosić rodziców.

Weszła do salonu i od razu usiadła na starej, miękkiej kanapie, zapadając się w nią. Uwielbiała ten mebel. Był niewiele młodszy od niej samej, kojarzył jej się jednocześnie z czasami beztroskiego dzieciństwa, jak i momentami, gdy wypłakiwała się w niego w chwilach największej rozpaczy.

– Dlaczego przyszłaś bez Huberta? – Joanna Bajka wbiła oskarżycielskie spojrzenie w córkę. – Dlaczego puścił cię samą?

– Zastanówmy się… Może dlatego, że mam dwadzieścia pięć lat i mogę przemieszczać się bez eskorty? Albo dlatego, że już dawno minęły czasy, kiedy kobieta bez zgody swojego pana i władcy nie mogła nawet kichnąć.

– Miśka! – Ojciec Michaliny wszedł do pokoju, niosąc opakowanie ulubionych ciastek. – Świetnie, że trzymają się ciebie żarty, ale czy nie możesz po prostu odpowiedzieć na pytanie mamy. Martwi się o ciebie. Oboje się martwimy.

– Umiem przecież, do cholery, sama przejść przez ulicę.

– Dobrze wiesz, że nie o to chodzi. – Usta Joanny zacisnęły się w wąską kreskę. – Straciłaś dziecko. Twój narzeczony powinien cię wspierać.

Michalina nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Słowa matki ją zaskoczyły. Nie zamierzała ukrywać prawdy przed rodzicami. Któregoś dnia powiedziałaby im o wszystkim, ale jeszcze nie teraz. Nie czuła się na to gotowa. Najpierw sama musiała poukładać sobie w głowie nową rzeczywistość, oswoić się z nią.

– Skąd wiecie?

– Rany boskie, Miśka. – Leon Bajka bezradnie rozłożył ręce. Zdawało się, że szykuje się do tego, by nieporadnie objąć córkę, ale szybko się wycofał. – Dlaczego przed nami to ukrywałaś? Jesteśmy twoimi rodzicami. Powinniśmy wiedzieć o czymś tak ważnym.

– Hubert nam powiedział. – Joanna przerwała wywód męża. – Zależało mu na tym dziecku. Potrzebował się wyżalić komuś bliskiemu. Dobrze wiesz, że jego matka i ojciec już nie żyją, więc przyszedł z tym do nas.

Na usta Michaliny cisnęło się wiele gorzkich słów, ale ugryzła się w język. Narzeczony nigdy się nie zwierzał przyszłym teściom. Czasem miała wrażenie, że mimo poprawnych relacji, zwyczajnie za nimi nie przepada. Zdziwiła ją ta nagła otwartość w stosunku do jej rodziców. Zaczęła się zastanawiać, czego jeszcze nie wiedziała o Hubercie.

– Chciałam wam powiedzieć. Właśnie po to przyszłam – skłamała.

Ojciec przysiadł się bliżej niej. Wyciągnął w kierunku Miśki paczkę ciastek a ona, choć nie przepadała za słodyczami, sięgnęła po delicję. Wgryzła się w galaretkę, a kawałki pokruszonej czekolady posypały się jej na kolana.

– Cukier najlepszy na smutki, córcia. – Leon wierzchem dłoni otarł spływającą łzę. – Życie to nie bajka, Bajka. Ale wszystko się ułoży. Kiedyś na pewno wszystko się ułoży.

Michalina spojrzała na udręczoną, naznaczoną drobnymi zmarszczkami twarz matki. Łączyło je wspólne doświadczenie straty dziecka. Nie powiedziała tego głośno. Wiedziała, co usłyszałaby w odpowiedzi. Jak możesz to porównywać? Nawet nie wiedziałaś, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Ja poświęciłam tyle lat na wychowanie Igora. Wszystko, co robiła i czego doświadczała Michalina, nie było dla Joanny wystarczające.

Dziewczyna już dawno przestała zabiegać o jej aprobatę. Ilekroć patrzyła na matkę, dostrzegała w jej oczach niewypowiedziane pretensje i żal do losu, że postanowił jej odebrać to lepszedziecko. Miśka zawsze była niepokorna, w gorącej wodzie kąpana, niekonsekwentna i podążająca własnymi ścieżkami jak kot. Całe życie próbowała się ścigać z Igorem. Chciała udowodnić rodzicom, a zwłaszcza matce, że jeśli tylko się postara zapanować nad ognistym temperamentem, i ona może stać się dla nich powodem do dumy. Po śmierci brata przestała się starać. Ideał pozostał niedościgniony już na zawsze.

W gruncie rzeczy Michalina się cieszyła, że żadne z rodziców nie zapytało, jak się czuje. W domu Bajków nie rozmawiało się o uczuciach i emocjach. Joanna i Leon Bajka – wykładowcy akademiccy w Instytucie Fizyki – za ważne oraz godne zainteresowania uważali tylko to, co pragmatyczne i w jakikolwiek sposób możliwe do zmierzenia. Coś tak abstrakcyjnego, nieuchwytnego i ulotnego jak uczucia nie było warte uwagi. Miśka nie potrafiła rozmawiać o swoich emocjach. Każda próba nazwania tego, co czuła, kończyłaby się wybuchem niekontrolowanego płaczu. Nie przyszła tutaj po współczucie.

– Potrzebuję zająć czymś głowę. Chcę jak najszybciej wrócić do pracy.

– Jeśli uważasz, że to będzie dla ciebie najlepsze…

Dziennikarka spojrzała na swoje dłonie. Drżały. Powstrzymała się przed włożeniem kciuka do ust i odgryzieniem skórki. Napięcie sięgało zenitu. Wiedziała, że jeśli za chwilę nie powie rodzicom, po co przyszła, nie znajdzie już w sobie tej odwagi. Zarówno Joanna, jak i Leon wydawali się nieco skrępowani jej obecnością. Miśka czuła ich bezradność, a jednocześnie zdawała sobie sprawę, jak niewiele dzieli ją od momentu, gdy matka zdobędzie się na odwagę i zacznie wygłaszać oceniające komentarze, dawać rady, o które Michalina wcale nie prosiła.

– Chciałabym wejść do pokoju Igora.

Gdy wypowiedziała ostatnie słowo, czas się zatrzymał. Oczekiwanie na reakcję rodziców zdawało się trwać wiecznie. Nie potrafiła przewidzieć, jak potoczą się kolejne minuty. Na twarzach Joanny i Leona malowało się zaskoczenie. Nie spodziewali się, że córka o to poprosi. Na pewno nie w takim momencie.

– Nie – odpowiedziała po chwili kategorycznie kobieta. – Wykluczone.

– Mamo, proszę… To dla mnie ważne.

– Ty, ty i ty! Zawsze wszystko musi kręcić się wokół ciebie. Minęły kolejne lata, ale ty wcale nie dorosłaś. Dalej jesteś egoistką, Miśka. Nie myślisz o naszym bólu, nie myślisz o bólu Huberta. Wpadasz na jakiś dziki pomysł i oczekujesz, że wszyscy ci przyklaśniemy. Nie. Nie będzie tak. – Każde wypowiadane przez matkę zdanie otwierało w sercu Michaliny nową ranę. – Nikt nie będzie wchodził do pokoju Igora. Nikt! Rozumiesz? Straciłam ukochanego syna, a ty z jakichś niezrozumiałych powodów każesz przeżywać mi to na nowo. Dlaczego to robisz? Zwłaszcza teraz, gdy sama doświadczasz czegoś podobnego. Widocznie wcale nie dotknęło cię to tak bardzo, skoro nie potrafisz okazać empatii innej osieroconej matce. Własnej matce!

Michalina podświadomie się spodziewała takiej reakcji, jednak nie sądziła, że słowa wzburzonej matki uderzą w nią aż z taką mocą. Nie miała siły na wyprowadzanie jej z błędu, tłumaczenie, formułowanie próśb o wysłuchanie. Pozbyła się jakichkolwiek złudzeń. Nie znajdzie pod tym dachem zrozumienia.

Wiele ją to kosztowało, ale zacisnęła zęby i bez słowa wyszła z domu rodziców. Nikt nie próbował jej zatrzymywać. Miśka nie liczyła też na przeprosiny. Wiedziała, że matka jest przekonana o słuszności swoich założeń na jej temat i nic nie mogło wpłynąć na zmianę tej perspektywy.

Nie wiedziała, dokąd powinna pójść. Nie chciała jeszcze wracać do mieszkania. Naturalne zachowanie w towarzystwie Huberta przychodziło Michalinie z trudnością. Miała żal do narzeczonego, że bez jej zgody powiedział rodzicom o poronieniu. Starała się zrozumieć jego motywację, nie miał nikogo bliskiego, komu mógłby się zwierzyć, ale mimo wszystko nie powinien działać za plecami Miśki.

Kroki same poniosły kobietę do ulubionego parku nad rzeką. Skierowała się do bardziej zalesionej, rzadziej uczęszczanej przez spacerowiczów części. Zeszła z asfaltowej ścieżki i przedzierając się przez zarośla, szukała powalonego dębu, pod którym lubiła siadać, aby pogrążyć się we własnych myślach. W głowie dziennikarki kotłowały się ich dziesiątki, a jedna wydawała się bardziej przygnębiająca od drugiej.

Położyła się na trawie i zamknęła oczy. Zbrudziła nową, beżową sukienkę, a w rozpuszczone włosy wplątały jej się pojedyncze źdźbła, ale miała to gdzieś. Miała wrażenie, że słyszy głos Igora. Pewnie gdyby był teraz obok niej, powiedziałby: Nie poddawaj się, Mała. Po policzku Miśki spłynęła łza. Wiele by dała, by móc teraz pogadać z bratem, powiedzieć mu, jak bardzo tęskni i jak koszmarne się stało jej życie, odkąd jego już tutaj nie ma.

Złapała się na tym, że już dawno Igor nie gościł w jej myślach tak często jak w ostatnich dwóch dniach. Poczuła coś w rodzaju wyrzutów sumienia. Kiedy zaczynała się cieszyć życiem, a wszystkie sprawy układały się po jej myśli, wspomnienia o zmarłym bracie przysłaniała mgła. Bywały też dni, czasem tygodnie, gdy zupełnie zapominała o tym, że Igor kiedykolwiek istniał. W trudnych momentach jego obraz znów się stawał wyraźniejszy, a pustka, jaką po sobie pozostawił, była znów tak namacalna. Miśka wręcz czuła, jak się w nią zapada.

To Igor zaszczepił w niej pasję do dziennikarstwa. Odkąd sięgała pamięcią, brat marzył o pracy w wydziale kryminalnym. Kiedy rodziców nie było w domu, pozwalał młodszej siostrze towarzyszyć mu w oglądaniu ukochanych policyjnych seriali CSI i Kości.