Arcykapłanka - Sylwia Bies - ebook + książka

Arcykapłanka ebook

Bies Sylwia

4,1

Opis

Małżeństwo Aleksandry i Rafała przechodzi kryzys. Mnożą się wzajemne oskarżenia i wyrzuty. Po kolejnej kłótni z mężem kobieta wychodzi do pobliskiego parku, by ochłonąć. Niespodziewanie wpada na dawną przyjaciółkę, która przed blisko dwudziestu laty zaginęła bez śladu. Aleksandra zdążyła się już pogodzić z tym, że nigdy więcej nie zobaczy Sabiny.
Kobiety odnawiają relację, a koleżanka ze szkolnej ławki wprowadza ją w tajemniczy świat ezoteryki. Aleksandra ma nadzieję, że z pomocą tarota uda jej się uratować małżeństwo. Zamiast tego przekonuje się, jak niszczycielską moc potrafią kryć w sobie wróżby.
W tej historii nic nie jest oczywiste. Kto z bohaterów gra w otwarte karty, a kto z miną pokerzysty próbuje ograć pozostałych? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (71 ocen)
35
19
9
4
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
annlegimi92

Nie oderwiesz się od lektury

Byłam tam. Czułam emocje, które targały na strzępy bohaterów "Arcykapłanki". To jest właśnie dar Sylwii Bies - kreuje postacie, które mogłyby być Tobą albo mną. Przed którymi los odkrył zaskakujące karty... "(...) każdy początek - nawet najpiękniejszy, i tak stanowi zapowiedź końca." Małżeństwo. Fundament miłości, wierności i uczciwości? A może utopijna wizja wspólnego szczęścia? Być może czuł*ś to podczas kłótni... Ten żal wymieszany z nadzieją. Chęć zażegnania konfliktu scalony z potrzebą opuszczenia wspólnego domu, który współgrałby z trzaskiem zamykanych w złości drzwi. Aleksandra to wszystko przeżywa. Kryzysy w związkach się przecież zdarzają. Statystycznie wręcz nie zaskujają. Jednak, coś tu jest nie tak. Podskórnie czuć napięcie... "Arcykapłanka" to ezoteryczny thriller psychologiczny, który łączy w sobie codzienność z fikcyjny mrokiem. Jesteśmy w stanie utożsamiać się z bohaterami, ponieważ moglibyśmy przeżywać to samo, co oni. Moglibyśmy podejmować podobne decyzję. Moglibyś...
20
Ksiazkowiesci

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka,mega wciągająca fabuła, świetny styl. zdecydowanie polecam
10
Chlodwald

Nie oderwiesz się od lektury

Świetnie napisana, wciągająca i trzymająca w napięciu do samego końca.Szczerze polecam. Czekam na kolejną książkę. Brawo!
10
gzielinska

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam . Bardzo wciągająca książka. Nie mogłam się oderwać. Jest to moja pierwsza pozycja tej AUTORKI i muszę koniecznie nadrobić czytanie trzech poprzednich, które są mi nieznane a sądzę, że warto😁😁.
10
MariaWojtkowiak

Dobrze spędzony czas

Przeczytana w wolną sobotę. Strasznie głupia główna bohaterka. Warto przeczytać.
10

Popularność




Czy w kartach tarota można odnaleźć odpowiedzi na wszystkie ważne pytania? Kto jest wrogiem, a kto sprzymierzeńcem? Co jest prawdą, a co mistyfikacją? Autorka umiejętnie kreśli fabułę, myli tropy, nieustannie zwodząc Czytelnika. Do przeczytania jednym tchem.

Polecam!

Aldona Reich, pisarka

Kiedy myślisz, że życie jest w twoich rękach... Kiedy wierzysz, że czuwasz nad wszystkim, mimo przeciwności losu. A co, jeśli jest odwrotnie? Autorka kolejny raz udowadnia, że nigdy niczego nie można być pewnym. Nawet siebie. Nawet kart. Poznaj oblicza dywinacji w najmroczniejszym thrillerze Sylwii Bies.

@noodla_books

Byłam tam. Czułam emocje, które targały na strzępy bohaterów „Arcykapłanki”. To jest właśnie dar Sylwii Bies — kreuje postacie, które mogłyby być Tobą albo mną. Przed którymi los odkrył zaskakujące karty...

@ann.recenzuje

„Małżeństwo to nie przeciąganie liny, a gra zespołowa”. Sylwia Bies, swoim kolejnym, czwartym już thrillerem, udowodniła, że jest mistrzynią gatunku. „Arcykapłanka” to książka, która skupia na sobie całą uwagę czytelnika i której nie chce się odłożyć przed poznaniem finalnej sceny.

@my_ja_i_ty

Przyjaźń to piękne uczucie. Wiąże się z oddaniem i zaufaniem. Jest też przyjaźń, która, pojawiając się, niczym tornado zmiata wszystko na swojej drodze. Zapraszam w niezwykle hipnotyzującą podróż do krainy, w której nic nie jest takim, jak się wydaje.

@asia_bookasia

Czy w kartach tarota można zobaczyć przyszłość? Sylwia Bies pozwoliła swoim bohaterom wybrać trzy karty, które zadecydują o ich dalszym losie. Przede mną zaś rozłożyła karty powieści i niczym wróżka, hipnotyzując, sprawiła, że fabuła pochłonęła mnie całkowicie i zapomniałem o rzeczywistym świecie.

@przemoczytase

Zwroty akcji, wróżby, tajemnicze zniknięcie, intrygi i pytania, które mnożą się jak ślimaki po deszczu, a na koniec wisienka na torcie, czyli totalne zaskoczenie. To dopiero zapowiedź tego, co czeka czytelnika w tej książce. Ta powieść zostanie w Waszych głowach.

@wet_czyta

Sylwia Bies to specjalistka od duszącej atmosfery toksycznej relacji. Fałszywe tropy i gęsta akcja sprawiają, że trudno się oderwać. Będziesz zaskoczony, kto tu rozdaje karty i komu nie powinieneś ufać od samego początku. Dasz się złapać w pułapkę?

@zkotemczytane

Redakcja

Robert Ratajczak

Korekta

Natalia Jargieło

Fotografia na okładce

© Dmitriy — stock.adobe.com

© Copyright by Sylwia Bies

© Copyright by Wydawnictwo „Vectra”

Projekt okładki, skład i łamanie

Natalia Jargieło

Druk i oprawa

WZDZ Drukarnia Lega, Opole

ISBN 978-83-65950-77-2

Wydawca

Wydawnictwo „Vectra”

Czerwionka-Leszczyny 2021

www.arw-vectra.pl

Powieść dedykuję wszystkim, którzy uwierzyli we mnie, nim sama zdołałam to zrobić.

A w szczególności Rodzicom, Przemkowi i Anecie vel Noodli – najwierniejszym kibicom moich literackich poczynań.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Słyszała bicie własnego serca. Miała ochotę rozpłakać się, ale dobrze wiedziała, że w ten sposób tylko pogorszy swoją sytuację, więc z całych sił zaciskała w piąstki chude palce. To pomagało spowolnić napływanie łez do jej piwnych oczu.

Bała się.

Bała się odrzucenia i wyśmiania. Bała się siniaków, bolesnych otarć i złamań. Tyle razy prosiła matkę, by ta uchroniła ją od kolejnych upokorzeń. Bezskutecznie. Kobieta uśmiechała się tylko lekceważąco i powtarzała jej, że musi być silna, kształtować swój charakter oraz hart ducha, a osiągnie to, podejmując walkę z własnymi słabościami.

Dlatego znów tutaj stała, nogi jej drżały, a wzdłuż kręgosłupa spływała strużka zimnego potu. Przez wąskie okna, umieszczone pod samym sufitem, wpływało ostre, przedpołudniowe słońce, w blasku którego wszechobecne drobinki kurzu wirowały niczym ćmy wokół rozgrzanej żarówki.

To, co nieuchronne, musiało nadejść. Zdążyła już przyzwyczaić się do myśli, że znów będzie stała na środku do ostatniej minuty, do samego końca, a później i tak spadnie na nią grad uderzeń, przed którymi nie zdoła się osłonić. Najpierw jednak, raz jeszcze, wstydzić się będzie tego, za jak słabą i bezużyteczną zostanie uznana przez rówieśników. Jak zawsze. Nic nowego.

Kiedy usłyszała swoje imię, nie zareagowała. Była pewna, że się przesłyszała.

Dziewczęcy głos wypowiedział je ponownie. Dobitnie i wyraźnie. Nie było mowy o pomyłce.

Wyszła przed szereg, wypinając wątłą pierś do przodu. To był dla niej nowy początek. Jeden drobny gest, który zmienił wszystko.

Dopiero później życie dało jej surową lekcję, za którą musiała zapłacić słonym smakiem własnych łez. Dzięki niej przekonała się, że każdy początek — nawet najpiękniejszy, i tak stanowi zapowiedź końca.

1.

— Oglądasz tyle programów kulinarnych, a jak przyjdzie co do czego, to najłatwiejszą potrawę potrafisz spierdolić! To ma być kotlet? To jakaś pieprzona podeszwa!

Gotuję się w środku, ale robię wszystko, aby nie dać się sprowokować Rafałowi. Skrobiąc myjką przypaloną patelnię, powtarzam sobie jak mantrę, że przechodzimy właśnie trudny czas, przez co oboje możemy być bardziej nerwowi niż zwykle. To minie, jeśli oboje wykażemy się cierpliwością i wyrozumiałością wobec siebie nawzajem.

— Czy ty w ogóle słyszysz co do ciebie mówię? — Mój mąż nie daje za wygraną. — Godzinami gapisz się w telewizor i nie zdążyłaś zauważyć, że teraz nie gotuje się już tak tłusto?

Gryzę się w język w ostatniej chwili, bo już gotowa jestem przypomnieć mu, jak w zeszłym tygodniu skrytykował moją sałatkę grecką z grzankami, twierdząc, że nie jest królikiem, który zadowoli się byle zieleniną. Biorę jednak głęboki wdech i zamykam na chwilę oczy. Wyobrażam sobie spokojne, bezkresne morze. Czytałam ostatnio sporo o technikach relaksacji oraz panowania nad złością. Staram się stosować je tak często, jak tylko się da. Robię to dla nas. Któregoś dnia Rafał doceni moje starania, a ja podziękuję sobie za opanowanie i umiejętność niepoddawania się negatywnym emocjom w tym trudnym dla nas okresie.

Nim na dobre wprowadzę się w stan wewnętrznego spokoju, do rzeczywistości przywołuje mnie żałosne miauczenie Leona. Dwuletni brytyjczyk ociera się o moje łydki, domagając się uwagi. Wycieram mokre dłonie w ściereczkę, po czym biorę na ręce pupila. Głaskam kocurka pod pyszczkiem, a on wydaje z siebie kojące mruczenie. Przytulam mocniej Leona, kiedy ten niespodziewanie gryzie mnie w rękę.

— Ała — piszczę, a kot zeskakuje na podłogę.

Rafał nie odpuszcza takiej okazji, żeby mi dogryźć.

— Po jaką cholerę bierzesz go na ręce, jak wiesz, że za chwilę i tak cię użre?

Nie odpowiadam, choć nerwy mam już napięte jak postronki. Po stresującym tygodniu w pracy liczyłam na przyjemny, piątkowy wieczór we dwoje. Tymczasem najbardziej rozkrzyczani petenci na tle mojego ślubnego okazują się być prawdziwymi oazami spokoju.

Postanawiam zająć się prasowaniem, skoro i tak nici zarówno z filmowego seansu z butelką wina, jak i kolejnej próby spłodzenia potomka. W takiej atmosferze nie da się wykrzesać odpowiedniej energii ani zbudować romantycznego nastroju.

Wchodzę do sypialni i włączam telewizor. Akurat leci powtórka ostatniego odcinka Masterchefa. Przełączam pospiesznie na inny kanał, by Rafał nie pomyślał, że próbuję zrobić mu na złość. Zatrzymuję się na serwisie informacyjnym. Być może zlepek wiadomości o wszechobecnych cierpieniach, chorobach i nieuczciwości podniesie mnie nieco na duchu.

Takie czasy, dramaty wciskają się bezczelnie w ludzkie życie, atakują znienacka, by później rozgościć się na dobre, wypierając resztki radości i nadziei. Nieudolnie pocieszam się, że u nas wcale nie jest tak źle. Mamy swoje problemy, wisi nad nami widmo kryzysu, ale to chwilowe. To minie. Muszę po prostu być cierpliwa.

Połykając łzy rozkładam deskę i włączam żelazko. Tego właśnie potrzebuję — prostej, mechanicznej czynności, niewymagającej myślenia. Na nic ambitniejszego nie mam dzisiaj siły.

Jeden rękaw, drugi rękaw, przód, tył. Składam T-shirt w równą kostkę i sięgam po następny. Powtarzam sekwencję, a niski, kojący głos prezenterki informuje właśnie o kolejnych finansowych malwersacjach w kręgach władzy.

Stos wyprasowanych ubrań powiększa się z każdą minutą. Odkładam kolejną koszulkę na jego szczycie, kiedy w progu sypialni staje Rafał. Przez chwilę mam nadzieję, że przychodzi przeprosić za swoje zachowanie podczas obiadu i zakopać topór wojenny, ale wystarczy jedno spojrzenie na jego ponurą minę, bym zrozumiała, iż to wyłącznie moje pobożne życzenie.

— Twój kot się zrzygał, więc z łaski swojej rusz tyłek na dół i posprzątaj po nim. Śmierdzi tak, że za chwilę sam puszczę pawia.

— To nie jest mój kot! To nasz kot! Nie spadłaby ci korona z głowy, gdybyś chociaż raz starł podłogę! — krzyczę. Nie dam rady dłużej zaciskać zębów, nadstawiać drugiego policzka, udawać obojętnej na jego chamskie komentarze.

Jestem przekonana, że zaraz wybuchnie awantura, Rafał pozostaje jednak niewzruszony. Nie odpowiada wrzaskiem, nie rzuca swojego ulubionego ostatnio hasła przestań się wydzierać. Zamiast tego odpowiada zimnym tonem:

— Leon rzyga, bo karmisz go jakimś gównem. To tobie podobno włączył się ostatnio instynkt macierzyński, więc masz doskonałą okazję sprawdzić się teraz w akcji. — Wychodzi na korytarz, ale po chwili odwraca się do mnie, dodając jakby od niechcenia. — Aha, dzwoniła moja mama, że znów miała atak kolki nerkowej. Przenocuję u niej. Tak na wszelki wypadek.

— Pozdrów ją ode mnie — cedzę przez zęby.

2.

Irytujące brzęczenie rozlewa się falą po moim umyśle. Z trudem udaje mi się zlokalizować ten dźwięk. Sięgam po komórkę, aby potwierdzić przypuszczenia. Migająca ikonka zielonej słuchawki oraz uśmiechnięta od ucha do ucha twarz mojej matki na tle wieży Eiffla dobitnie informują mnie, że rodzicielka próbuje właśnie nawiązać kontakt za pośrednictwem popularnego komunikatora internetowego.

Nie odbieram. Postanawiam oddzwonić później. Czekam, aż nieznośny odgłos dzwonienia ucichnie. Kusi mnie, by odrzucić połączenie i zatopić się w ciszy, ale wówczas nie mogłabym udawać, że nie usłyszałam powiadomienia o przychodzącej rozmowie.

Mama zapewne zaniepokoiłaby się, gdyby zobaczyła mnie w takim stanie, a tego właśnie chcę uniknąć. Po nieprzespanej nocy, spędzonej przede wszystkim na płaczu oraz snuciu ponurych rozważań, wyglądam jak zombie. Po przekroczeniu magicznej trzydziestki, moje ciało nie wybacza już tak łatwo braku wystarczającej porcji snu. Kiedy wszystko się nam uda, deficyt nocnego wypoczynku stanie się normą, czuję jednak, że nareszcie jestem na to gotowa. Nawet za cenę wiecznie podkrążonych oczu.

Siadam na brzegu łóżka, niepewnie spoglądając w zawieszone na ścianie lustro w złoconej ramie. Nie myliłam się. Wyglądam koszmarnie. Nie trzeba wytężać wzroku, by dostrzec malujący się na mojej twarzy smutek. Cieszę się, że nie odebrałam połączenia. Mama z pewnością nalegałaby na włączenie kamery i od razu zorientowałaby się, że coś jest nie tak. Zmusiłaby mnie do zwierzeń, a to nie przyniosłoby niczego dobrego.

Z dwóch powodów.

Niespełna rok po naszym ślubie rodzice wyjechali do mojego młodszego brata Maćka i jego żony, by pomóc im w opiece nad urodzonymi niedawno bliźniakami. Emil i Kornel skończyli w zeszłym miesiącu cztery lata, jednak nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie ich dziadkowie zamierzali opuścić przytulny dom na południu Francji. Widocznie prowansalskie wina oraz możliwość obserwowania dorastających chłopców służyła im, bo nie pamiętam, by kiedykolwiek wcześniej rodzice wyglądali na tak zadowolonych z życia.

Nie mam prawa rujnować ich dobrych humorów swoimi małżeńskimi problemami. One z czasem przeminą. Poza tym nikt nie będzie w stanie pomóc mi na odległość. Spirala niepokoju nakręcałaby się coraz bardziej. Oni martwiliby się o mnie, ja zaś bez końca myślałabym o tym, że znów dokładam im zmartwień. Dlatego lepiej będzie, jeśli utrzymam nasz tymczasowy kryzys w tajemnicy tak długo, jak to możliwe.

Nie jestem aż tak wspaniałomyślną córką, jak mogłoby się wydawać. Nie kieruje mną wyłącznie troska o dobre samopoczucie rodziców. Jest inny, istotniejszy powód, dla którego postanowiłam nie mówić nic o narastającym konflikcie z Rafałem.

Bywam przesądna, więc panicznie boję się tego, że wyartykułowana głośno obawa może stać się samospełniającą przepowiednią. Rzucone raz zaklęcie sprawi, iż urzeczywistni się to, czego najbardziej się boję. Jeśli powiem komukolwiek o problemach w małżeństwie, o naszych cichych dniach, poprzedzonych dzikimi awanturami, o mojej desperacji w dążeniu do powiększenia rodziny, presji narzuconej na Rafała — wtedy to wszystko stanie się bardziej realne. Namacalne.

Dopóki czarne scenariusze realizują się tylko w mojej głowie, istnieje szansa powrotu na właściwe tory. Jeszcze będziemy nieprzyzwoicie szczęśliwi.

Podchodzę do lustra i przeczesuję dłonią swoje kruczoczarne włosy. Kiedy się poznaliśmy, Rafał uwielbiał gładzić mnie po głowie. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie momentu, gdy zrobił to po raz ostatni. Znów mam ochotę się rozpłakać z żalu za tym, co utraciłam z biegiem kolejnych lat, ale z zamyślenia wyrywa mnie donośne miauczenie Leona.

Kocur wbiega po schodach do sypialni i przystaje, a kiedy kucam na wprost niego, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pupil patrzy na mnie z wyrzutem.

— Nie gniewaj się, Leonku — mówię, głaszcząc zwierzaka po głowie. — Pańcia zaraz da ci jakiegoś smakołyczka.

Wsuwam na siebie miękki szlafrok, a do kieszeni wkładam komórkę. Wcześniej sprawdzam, czy aby mąż nie próbował się ze mną skontaktować, przeprosić za wczorajsze docinki, ale na pasku powiadomień znajduje się wyłącznie informacja o nieodebranym połączeniu video od matki.

Podążam za Leonem i wychodzę z sypialni. Kocur dobrze wie, że chowam jego przysmaki w jednej z kuchennych szafek.

Wiosenne słońce wpada przez znienawidzone okno dachowe i razi mnie w oczy. Co prawda pięknie doświetla przestrzeń, lecz jednocześnie obnaża wszystkie zaniedbania oraz niedociągnięcia w dbaniu o czystość. Chromowana barierka przy schodach upstrzona jest odciskami palców, na drewnianych panelach kreślą się nieestetyczne smugi, a osiadający na lampie kurz zdaje się mieć niemal centymetr grubości.

Powinnam wziąć się za przedświąteczne porządki, ale brak mi zapału. Zresztą do Wielkanocy pozostały jeszcze ponad trzy tygodnie. Poza tym, od kiedy jestem żoną Rafała, nie obchodzimy świąt. Mój mąż jest zdeklarowanym ateistą, na studiach dokonał nawet aktu apostazji i nie uznaje żadnych katolickich zwyczajów. Sama nigdy nie byłam specjalnie religijna, w mojej rodzinie nie przywiązywano wagi do coniedzielnej mszy świętej, nie pościliśmy w piątki, a zarówno święta Bożego Narodzenia, jak i Wielkanoc, były raczej okazją do spotkania z dawno niewidzianymi członkami rodziny, aniżeli duchowym przeżyciem. Uczęszczaliśmy z bratem na religię w szkole, byliśmy u pierwszej komunii i przyjęliśmy bierzmowanie, bo tak wynikało z tradycji. Wszyscy tak postępowali, więc również my nie wyłamywaliśmy się z utartego schematu. Nigdy jednak nie czułam potrzeby nawiązania głębszej więzi z Bogiem. Nie było mi też przykro, że nie wzięliśmy z Rafałem ślubu kościelnego. Cywilna uroczystość w zupełności mi wystarczyła.

Schodzę na dolny poziom apartamentu. Zawieszam wzrok na naszych ślubnych fotografiach, wyeksponowanych na jednej ze ścian w korytarzu. Świeżo poślubieni państwo Orzechowscy. On w klasycznym smokingu, ja w długiej, dopasowanej sukni z włoskiej koronki w kolorze kości słoniowej. Lśniące włosy miałam upięte w elegancki kok, a delikatny makijaż oczu kontrastował z intensywną czerwienią ust. Tamtego dnia usłyszałam sporo komplementów, że wyglądam jak młoda Monica Bellucci.

Rafał, który śmiało mógłby uchodzić za sobowtóra jednego z moich ulubionych aktorów, Chrisa Evansa, na przestrzeni ostatnich kilku lat wyprzystojniał jeszcze bardziej. Wypielęgnowany zarost dodaje mu uroku, a rysujące się na twarzy pierwsze zmarszczki nie odbierają mu atrakcyjności. U mnie sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Z każdym mijającym miesiącem traciłam ów blask z dnia ślubu, stając się niczym niewyróżniającym elementem tłumu. Mam wrażenie, że znikam, robiąc się coraz bardziej przeźroczysta. Dla świata, siebie i mojego męża.

Podchodzę bliżej ulubionej fotografii. Stoimy na brzegu zalewu, słońce tonie w jego tafli, a my wpatrujemy się z zachwytem w swoje twarze. Jakbyśmy istnieli tylko my, a całe nasze dotychczasowe życie sprowadzało się do tej jednej chwili. Przejeżdżam palcem po smukłej sylwetce panny młodej, dotykam jej roześmianych oczu, rozpromienionej twarzy i ułożonych w najszczerszym z uśmiechów ust.

— Gdzie jesteś, Aleksandro? — pytam.

Świat kurczy się do tego niewielkiego obrazu, który mam przed sobą. Nie minęło jeszcze pięć lat od momentu, gdy zrobiono te zdjęcia, a ja mam wrażenie, że upłynęła cała epoka.

W kieszeni szlafroka wibruje telefon, a chwilę później zaczynają wydobywać się z niej dźwięki najnowszej piosenki Adele. Mogłabym się założyć, że to Rafał. Musiał intuicyjnie wyczuć moją tęsknotę za tym czasem, gdy do szczęścia nie potrzeba było nam nic więcej prócz wzajemnej obecności. To na pewno znak. Jeszcze wszystko będzie dobrze.

Spoglądam na wyświetlacz. Muszę przełknąć to rozczarowanie i odebrać połączenie, choć wcale nie mam na to ochoty. Nie mogę zignorować telefonu od matki Rafała. W przeciwnym wypadku znów poskarży się jedynemu synowi, a ja będę musiała wysłuchać kolejnej porcji pretensji.

— Witaj, mamo — staram się zabrzmieć jak najserdeczniej, chociaż przychodzi mi to z wielkim trudem. — Co słychać? Jak zdrowie?

— Ola?

— Tak — odpowiadam, w myśląc dodając: A kogo, do cholery, się spodziewałaś?

— Słuchaj, Olu. Rafcio pojechał już do pracy, ale przy śniadaniu udało nam się chwilę porozmawiać. Zmizerniał ostatnio chłopak, schudł. Zauważyłam to już jakiś czas temu i zaczęłam się niepokoić o niego. Poruszyłam dziś rano ten temat i Rafcio powiedział mi prawdę.

Przełykam głośno ślinę. Mogłam się tego spodziewać. Robię, co w mojej mocy, by te przejściowe kłopoty pozostały naszą prywatną sprawą, a tymczasem Rafał wyśpiewuje wszystko swojej matce. Teraz z pewnością całe miasto będzie huczało od plotek. Maria Orzechowska przenosiła informacje szybciej niż Radio Wolna Europa w czasach swojej świetności.

— Co takiego mamie powiedział?

— Jak to co? Przyznał, że tak marnie wygląda, bo ty nadal okropnie gotujesz. Olu, to wstyd, żeby po prawie pięciu latach małżeństwa żona nie była w stanie przygotować chociaż kilku smacznych dań. Nigdy nie uda ci się zajść w ciążę, jeśli twoje ciało nie będzie właściwie odżywione.

Mam ochotę cisnąć telefonem o ścianę albo, nie zważając na konsekwencje, wykrzyczeć w kierunku teściowej kilka niecenzuralnych słów. Zamiast tego stoję jak odrętwiała, a po policzku spływa mi strużka ciepłych łez. Nie jestem w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa.

— Olu, nie dzwonię, żeby cię krytykować — dobiega głos z słuchawki. — Chcę wyciągnąć do ciebie pomocną dłoń. Przyjedź do mnie w któryś dzień. Nauczę cię kilku ulubionych potraw Rafcia. Ja zawsze uważałam, że gospodyni to z ciebie żadna, ale wybierzemy coś, co może się udać nawet kulinarnemu beztalenciu.

Nie słucham, co Orzechowska ma mi jeszcze do powiedzenia. Wciskam czerwoną słuchawkę i z pewnym poczuciem satysfakcji odkładam telefon na parapet. Przysuwam sobie pufę do okna, twarz podpieram dłońmi i spoglądam na świat przez szybę.

Z budynku naprzeciwko wychodzi właśnie jakaś para, pchając przed sobą dziecięcy wózek. Jeszcze niedawno widywałam tę sąsiadkę w ciąży, więc zapewne to ich pierwszy wspólny spacer. Widok roześmianych, wpatrzonych w niemowlę ludzi sprawia, że coś we mnie pęka.

Zaczynam cicho łkać, a z każdą chwilą płacz przybiera na sile, zmieniając się w spazmatyczny szloch.

Koniec wersji demonstracyjnej.

CZĘŚĆ DRUGA

Niedostępne w wersji demonstracyjnej.

Niedostępne w wersji demonstracyjnej.